Quantcast
Channel: historia i ja
Viewing all 2229 articles
Browse latest View live

Przeczytania... (33) - Marcin Michnikowski "Tani drań" (Wydawnictwo PRÓSZYŃSKI i S-ka)

$
0
0
Po sięgnięcie do książki Marcina Michnikowskiego "Tani drań"pewnie nie zawaha się nikt, komu bliskie są klimaty prawdziwych kabaretów: "Kabaretu Starszych Panów"czy "Dudka". Tych, którzy pamiętają "Wagabunda" pewnie jest coraz mniej... Ale oczywiście argumentem koronnym, żeby być wdzięcznym Wydawnictwu Prószyński i S-ka, jest to, że zaproszono nas do życia Seniora polskiej sceny kabaretowej: pana WIESŁAWA MICHNIKOWSKIEGO! Nie wiem, kiedy w moim "polu widzenia" zjawił się ten niesamowity Aktor! Chyba jednak po raz pierwszy via piosenki duetu Przybora-Wasowski. "Takie utwory, jak «Addio, pomidory» czy  «Jeżeli kochać» śpiewała cała Polska" - to z listu, jaki na ręce Jubilata (obchodził swoje 90-te urodziny) skierował prezydent Najjaśniejszej Rzeczypospolitej Bronisław Komorowski. Przytaknę "tak! tak!" - sam do nich należałem. "Minął sierpień, minął wrzesień, znów październik i  / ta jesień rozpostarła melancholii mglisty woal"- to moja dzieciństwo! Choć pewnie, gdybym miał układać swoich ulubieństw wokalnych mistrza Wiesława, to prym by wzięli: "My jesteśmy tanie dranie, / Dranie tanie niesłychanie". Ale to nie ma być moja wyliczanka. Możemy poznać historię... palta, w jakim zapadła rewelacyjna interpretacja"Jeżeli kochać to indywidualnie": "Ten paltocik miał dość długą historię - czytamy na stronie 166 -  dlatego wyglądał, jak wyglądał, gdy go założyłem w telewizji. W Polsce pojawił się sie po II wojnie światowej razem z innymi rzeczami przekazywanymi nam w ramach pomocy UNRRA. A potem jakimś sposobem znalazł się w magazynach telewizyjnych, gdzie wyszperał go ktoś odpowiedzialny za kostiumy".  Na tym nie koniec. Proszę zerknąć na s. 169! No i rola w "Czterech pancernych i psie". Warto dodać, że odcinek, w którym W. Michnikowski pojawił się kręcony był w mej rodzimej Bydgoszczy!

Nie mam dużego doświadczenia w czytaniu wywiadów-rzek. Mam za sobą kilka ciekawych książkowych spotkań. Po to sięgałem z wyrachowaną chęcią? Wiedziałem, że czeka mnie poznanie życia człowieka nietuzinkowego. Proszę nie oczekiwać odzierania "patyny ze środowiska"! Szperacze tanich sensacji zaiste zawiodą się! Człowiek z takim dorobkiem życiowym i scenicznym nie może być z zasad wyzuty! Myślę tu i pewnym smaku, kulturze słowa , ba! odpowiedzialności za słowo. Bohater nie wpuści nas między domowe opłotki. Lekko odsunie drzwi, ale bez taniej sensacji i pikanterii. Uświadamia celebryckim tumanom jednego sezonu, że nie wszystko jest na sprzedaż! 
"Gdyby przed II wojną światową ktoś mnie spytał, co chcę robić, to powiedziałbym, że może będę grafikiem, bo uwielbiałem rysować"- nigdy nie planował zostać aktorem. Tylko przyklasnąć takim przypadkom i zbiegom okoliczności. Poczucie humoru bije niemal od pierwszych stron i chyba przyswoję sobie to i owo ze słownika Mistrza: "...nie wiem, czy będę miał siłę odpowiadać na tyle pytań, bo jestem już w wieku przedpogrzebowym". Na szczęście miał. Syn-autor nie zdradza ile czasu trwały namawiania ojca do zwierzeń, jak wyglądał warsztat ich spotkań. Ma rację Marcin Michnikowski, kiedy pisze: "Słowo mówione niestety wiele traci podczas próby przeniesienia go na papier". Chciałoby się westchnąć: płyty! Tylko dołączone nagranie dopełniłoby narrację.
Walorem książki pozostanie jej szata graficzna i zawartość ikonograficzna: afisze, programy, wycinki prasowe, zdjęcia ze spektakli, rodzinne fotografie.Te ostatnie zawsze mnie intrygują i przyciągają. z chęcią zapytałbym pana Wiesława: jak rodzinie udało się z pożogi wojennej ocalić tyle skarbów? Urokliwe foto z I Komunii Świętej. Starsze niż moi rodzice!
Rodzina. Uwielbiam ducha podobnych wspomnień. Delikatny rys, bez natłoku zdarzeń i szczegółów. Zostawienie czegoś tylko dla siebie? Żebyż tak podchodzili do swoich wynaturzeń współcześni prasowi opowiadacze! Tu jest  klasa - współcześnie (czytaj: tabloidyzacja) tylko tania sensacja. Wychodzi na to, że bez siostrzenicy Aktora nie byłoby tej urokliwej książki? Bo nawet argumenty Syna-Autora zapisu nie odniosłyby skutku? Stąd w "Posłowiu" znajdziemy i takie zdanie: "Jak sądzę, jest w tym ogromna zasługa jego ukochanej siostrzenicy i chrzestnej córki - Ani - która niedawno poprosiła Tatę o to, żeby opowiedział jej o swoim dzieciństwie, młodości i pracy".
"Gdy spoglądam i spoglądałem w przeszłości na siebie trochę z boku, tak z pozycji widza, to mówiąc szczerze, moja osobowość nie podoba mi się"- zniewala skromność z jaka Aktor odnosi sie do swoich ról. Pewnie uczciwie byłoby napisać: nie wykorzystano Wisława Michnikowskiego tak, jak na to naprawdę zasługiwał. role, które dla mnie coś znaczyły? Rewelacyjny Anastazy Kowalski w "Gangsterach i filantropach"! Zagrać u boku "aktorskiego wulkanu", jakim była bez wątpienia Hanka Bielicka i nie dać się przez nią zdominować? Ukochana rola. Jej Ekscelencja z kultowej "Seksmisji"! Bomba! Skóra cierpła przy pierwszym oglądaniu, kiedy Maksiowi i Albertowi groziła naturalizacja... Serialowe obecności w "Czterech pancernych i psie" czy "Janie Sercu" - perełki! A cudowny "Ożenek" w duecie z niesamowitym Czesławem Wołłejką? Trudno zapomnieć bajkowy głos Papy Smerfa, a przecież wcześniej był m. in. ojciec Pinia z "Proszę słonia" czy narrator w "Przygodach koziołka Matołka".
Co jakiś czas  w rozmowie powraca (powiela się?) jeden strach Aktora-Michnikowskiego: aby nie udało się Go zaszufladkować! I faktycznie uciekał od powtarzania się. To byłoby zbyt proste i poniżej poziomu, jaki sam sobie określił. A przecież, to właśnie o Nim czytamy, że "stał się niemal etatowym odtwórcą ról w sztukach Mrożka": "Rzeczywiście dość dużo grałem w jego sztukach. W pewnym momencie bałem sie nawet, że zostanę zaszufladkowany jako aktor jednego autora".
Na mnie cały czas robią wrażenia nazwiska aktorów, z którymi grał Wiesław Michnikowski: "Byłem więc  rywalem Pichelskiego, choć moim zdaniem nie miałem żadnych warunków, aby grać amanta". Nie zapomniałem Jerzego Pichelskiego. Proszę przerzucić "strony mego Facebooka" i spotkamy kadry m. in. z "Lotnej" czy "Krzyżaków". Jest oszczędne wspomnienie o Antonim Fertnerze: "Tak. Pamiętam go z czasów, gdy grałem już w Warszawie. Kiedy wchodziliśmy razem na scenę, Fertner mawiał do mnie: «zobacz, a teraz będziemy ich łaskotać». Mówiąc «ich», miał na myśli publiczność". Chciałoby się dodać: niech nas Pan łaskota do końca świata! "Z nim rozumiałem się niemal bez słów. Czasem wystarczył błysk w oku i obaj wiedzieliśmy, o co chodzi" - wspominał ciepło swoją współpracę z nieodżałowanej pamięci Mieczysławem Czechowiczem.
Oddzielnym rozdziałem życia i twórczości pozostaną lata zagrane w "Kabarecie Starszych Panów"!  Bardzo ciepło wspomina współpracę z Jeremim Przyborą i Jerzym Wasowskim. Powinienem zrobić tu wyciąg z całego rozdziału 8 zatytułowanego "Uczulony na pomidory"! Cudnie jest czytać: "Cały zespół tworzył niemal rodzinę, a praca była dla nas także rodzajem zabawy. Dziś trudno jest w to uwierzyć, ale udawało się nam współpracować bez jakichś poważniejszych spięć i sporów". Poznajemy ulubioną piosenkę - "Inwokację":

Bez Ciebie 
jestem tak smutny
jak kondukt w deszczu pod wiatr
Bez Ciebie jestem wyzuty  z ochoty całej na świat.


Ostatnio doskonale wyśpiewana przez Macieja Maleńczuka. Sam bohater książki przyznał: "...gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że piosenki z Kabaretu Starszych Panów będą bawiły ludzi jeszcze w XXI wieku, to pewnie wyśmiałbym go". Piszący te słowa jest najlepszym przykładem.  Panie Wiesławie! - mam cały komplet płyt!
Książka duetu rodzinnego panów Michnikowskich, to wspaniały spacer po życiu jednego z Nich, z drugim w tle. Blisko stuletnia droga. To niemożliwe, aby każdy z nas gdzieś na swojej nie spotkał pana WIESŁAWA MICHNIKOWSKIEGO! Śmieszył, wzruszał - był z nami. Można mu zazdrościć wyśpiewanego dialogu z niesamowitą Kalina Jędrusik, kiedy kąpała się już nie dla niego... Oto subtelny erotyk Starszych Panów:

Ty kąpiesz się nie dla mnie w pieszczocie pian,
nie dla mnie już przy wannie odkręcasz kran,
nie dla mnie już natryskiem
zraszasz czary swe wszystkie.
Wiem, że czeka, aż wyschniesz, już inny pan


Wspaniałe, że od czasu do czasu jest literatura taka, jak ta. Można uciec od szczęku oręża, dramatów, krwi, martyrologii. Nie napiszę "stu lat!", bo za trzy miesiące pan Wiesław kończy 93. lata! Wychodzi na to panie Wiesławie, że jesteśmy spod tego samego znaku zodiaku: Gemini / Bliźnięta! Stąd ta dusz jedność? Wespół w zespół?...

I wespół w zespół, wespół w zespół,
By żądz moc móc wzmóc.
I wespół w zespół, wespół w zespół,
By żądz moc móc wzmóc.

Podczytane - spotkanie 2 - Vytautas Landsbergis

$
0
0
Ze starej Lidy, ze starej Oszmiany,
Z Trok Kiejstutowych, z Wilejki i z Dzisny,
Kwiat naszej szlachty...
Noszę ten cytat w sercu od lat. Zakochałem się w "hardym lirniku litewskim"Ludwiku Kondratowiczu, czyli Władysławie Syrokomli - piewcy tradycji zaściankowej szlachty dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego. Obraz Matki Boskiej Ostrobramskiej, który przez lata wisiał w domu mych wileńskich dziadków, jest w moich rękach. Kupowałem cegiełki na Sąjūdis. Kiedy kremlowski bandyta z nagrodą Nobla rozjeżdżał Litwinów czołgami w Wilnie moje uczennice (Dorota i Joanna, wtedy lat 11 mające!) poprosiły, abym... opisał im kolory flagi litewskiej i ich mamy uszyły flagę, która łopotała na budynku szkolnym przy ul. Hutniczej 89 w Bydgoszczy przez kolejne tygodnie. Pisałem pracę magisterską na seminarium zajmującym się historią Wielkiego Księstwa Litewskiego. Groby moich przodków rozsiane są między Wilnem, Oszmianą i Starą Wilejką. Powtarzam się. Wiem. Ale nie każdy czyta każdy mój post "od deski do deski".  Uważam, że źle się stało, że Pogoń i Orzeł nie żyją w pełnej zgodzie!...
To i nie dziwota, że wywiad z byłym prezydentem Litwy, Vytautasem Landsbergisem, jaki ukazał się w "Gazecie Wyborczej" pt. "I znowu ręka Moskwy" nie mógł ujść mej uwadze. Wiem, jaki jest "braci Litwinów"stosunek do Polaków czy naszej wspólnej historii. Boleję, że tak smutno rozeszły się drogi dwóch narodów, które zapisywały heroiczne karty historii! Mamy prawo do tych samych triumfów, władców i wodzów. "...Polacy nie chcieli w nas widzieć odrębnego narodu. Ale tamte niesnaski byłyby do załagodzenia, gdyby nie agresja gen. Żeligowskiego, jesienią 1920 r. i zajęcie Wilna" - przypomina i wypomina Vytautas Landsbergis. Czkawką odbija się ten epizod! Litwini nie mogą zapomnieć 1920 r. Czy w naszej świadomości IV rozbioru Polski wydziera obraz Litwina, który u boku Niemców i Moskwy sięga po "swój kawałek"? Jak w XVIII w. - rozbiorców było trzech! Nie chcę tu jątrzyć. Dobijam się tylko o historyczną rzetelność. Nie godzę się na pamiętne demonstracje, jak te na stadionie poznańskiego "Lecha" i obrażanie "braci Litwinów".

Panorama Wilna - widok ze Wzgórza Zamkowego - sierpień  2004 r.
Z wywiadu, jaki przeprowadzili Jarosław Kurski i Jan Cywiński, wygrzebałem tych kilka zdań. Nie wierzę, aby Moskal okazał się tak głupi i sięgnął po "bałtyckich braci". Łotwa, Estonia i Litwa -  to nie Ukraina, którą Zachód oddaje na żer kolejnego kremlowskiego bandyty. Nie wierzę w ponowne "zbieranie ziem ruskich". Mam chwilami wrażenie, że komuś zależy, aby Łotysze, Estończycy i Litwini żyli w cieniu strachu, nierealnego zagrożenia. Moskal musiałby być kompletnie durny i sumaszedłwszy/cумасшедший, aby sięgnąć w tym kierunku. Nie bagatelizuję nieobliczalności Kremla, ale nie demonizowałbym i nie wywoływał "niedźwiedzia z lasu". Nie zgadzam się z niektórymi tezami, które tu zamieszczam. Smutne są akcenty polskie. Tym bardziej głos V. Landsbergisa godny jest odnotowania.
  • Trwa jakby odtwarzanie ZSRR czy też odwiecznego imperium rosyjskiego pod berłem Putina.
  • Putin zagraża całemu demokratycznemu światu, podobnie jak Państwo Islamskie.
  • ...Rosja nawołuje Polaków na Litwie, by jako Słowianie jednoczyli się z Rosjanami, którzy tu mieszkają.
  • Rosjanie przyłączają się do nacjonalizmu polskiego.
  • Przeciw Litwie będzie wykorzystywana enklawa królewiecka.
  • W Kłajpedzie ktoś zbierał podpisy za odłączeniem jej od Litwy i przyłączeniem do Kaliningradu.
  • Niestety, niektórzy sowieccy Polacy wysługiwali się Rosji.
  • Putin uważa Unię, Wilno, Warszawę za wrogów imperium Rosji, a europejskie aspiracje Ukraińców - za dzieło amerykańskiej agentury.
  • Moskwa próbuje wykorzystywać wszelkie nieporozumienia narodowościowe.
  • ...prowokację są codziennością.
  • Litwini z wielkim zainteresowaniem patrzą na czas Rzeczypospolitej Obojga Narodów i wspólne przeciwstawianie się ekspansji moskiewskiej.
  • Nasze kultywowanie języka litewskiego nie jest aktem antypolskim.
  • Jednak nacjonalizm mniejszego narodu zawsze jest odpowiedzią na nacisk nacjonalizmu tego większego. 
  • Nie chodzi tylko o to, że jesteśmy małym narodem, ale też o to, że tożsamość jest wielką wartością i gdy jest zagrożona, trzeba jej bronić. 

Leicester - na bis?...

$
0
0
Leicester na dobre rozsiadło w moim blogu. Inaczej być nie może, skoro mam tam Swego Człowieka, a właściwie Swoich  Ludzi, boć Syn Mój Osobisty nie pojechał sam. U Jego boku - Ukochana. I właśnie te zdjęcia zawdzięczamy Katarzynce...

Do środy można było oddać cześć królowi Ryszardowi III. Tak, tylko, że kolejka skazywała na kilkugodzinne oczekiwanie? MOI tego nie zdzierżyli? To nie jest pokolenie, które stało godzinami przed sklepami PRL-u. Trudno. Ale i tak Syn Mój uwiecznił trumnę ze szczątkami monarchy, kiedy uroczyście wjeżdżał do Leicester minionej niedzieli. Mam obiecane, że gdy Katedra otworzy swe podwoje przed turystami, zwiedzaczami (jeszcze w wielkanocny poniedziałek?) - znajdę "na poczcie"stosowne foto grobowca JKM.


Trudno nie żyć tym jednym tematem. Możliwość przekazywania dalej wiadomości z Leicester bardzo mi spodobała się? Chętnie poznałbym opnie kogoś kto tam był lub jest i dorzuciłby coś "od siebie". Mój komentarz uważam tu za zbędny dodatek.
Oto katedra w Leicester wieczorową porą i wyświetlany na niej monogram królewski:


I JKM w całej okazałości, obsypany białym kwieciem (alba rosa):


PS: Proszę zwrócić uwagę, jak bardzo popularne są posty poświęcone powrotowi Ryszarda III do Leicester

Vincent van Gogh - myśli wygrzebane (43)

$
0
0
"Napisano o nim tomy. Zainteresowanie, jakie okazano mu po śmierci, było równie ogromne jak objętość towarzysząca mu za życia"- napisała w "Przedmowie""Listów do brata" Vincenta van Gogha Joanna Guze. Egzemplarz "Czytelnika" z 1964 r., który leży przede mną opuszczał drukarnie w miesiącu, w którym kończyłem raptem rok. Jest własnością mojej córki Magdaleny Elżbiety obojga imion, którą twórczość genialnego Holendra podbiła. Nie Ją jedyną? Wiem. Nawet nosiła się z zamiarem: "jeśli będę miała syna, to dam mu na imię Vincent". Kiedy została matką dała swemu pierworodnemu potomkowi imiona swego śp. Dziadka (choć w odwrotnej kolejności). Piękny gest. Córce też dedykuję ten post.


Tak, Vincent van Gogh (1853-1890) nie wystąpi tu jako malarz. Wkroczymy w świat osobistej intymności. Zajrzymy do kilku listów, jakie pisał do brata Theo. "Związany z bratem tyloma nićmi - pisze dalej Joanna Guze - Vincent ma z nim zawsze dziesiątki spraw do omówienia - od konieczności zapłacenia komornego do kupna mebla, od projektu lu realizacji aktualnego obrazu do myśli, jakie nasunęła lektura świeżo przeczytanej książki, od poglądu na role koloruw malarstwie do poglądu na picie alkoholu, od tęsknot natury seksualnej do tęsknot natury metafizycznej". Nie godzi mi się nawet zabierać, do analizy słów pozostawionych, które teraz wygrzebuję. Na ile one mogą żyć w oderwaniu od całości?
"Theo jest tak nierozerwalnie związany z losami i twórczością Vincenta, że niepodobna niemal zastanawiać się nad jego dziejami nie uwzględniając roli, jaką w nich brat odegrał"- miejmy na pieczy te słowa z "Przedmowy". Niech będą nam drogowskazem?...
  • Malarze rozumieją i kochają przyrodę i dlatego   u c z ą    n a s  ,  j a k   n a l e ż y   n a      n i ą          "p a t r z e ć".
  • Gdy kocha się przyrodę, wszystko wydaje się piękne.
  • ...wierzę. że mężczyzna i kobieta mogą stanowić całość, jedną całość, a nie dwie połowy.
  • Bądź wierny swoim zasadom (...).
  • Dziewictwo duszy i nieczystość ciała mogą iść w parze.
  • Jeżeli tylko masz czas, powinieneś co niedzielę chodzić do kościoła i choć nie zawsze kazania będą tak piękne, nie pożałujesz tego z pewnością.
  • Odczuwanie piękna przyrody, nawet bardzo subtelne, nie jest tym samym, co uczucie pobożne, choć przypuszczam, że między obydwoma tymi uczuciami istnieje ścisły związek.
  • Wszyscy chyba kochają przyrodę, jedni więcej, drudzy mniej, ale niewielu ludzi wyczuwa, że Bóg jest duchem, a ci, którzy go czczą, winni mu w duchu i w prawdzie cześć oddawać.
  • Oby nam dane było stać się ubogimi w królestwie bożym, sługami bożymi.
  • Nie poświęcaj się sztuce bez reszty.
  • Ścieżka naszego życia jest wąska i dlatego powinniśmy stąpać po niej ostrożnie.
  • Doprawdy ludzie prości rozumieją wiele rzeczy, których nie rozumieją wykształceni.
  • ...strzeż się, by nie popaść w małoduszność i nie bój się czytać książek dobrze napisanych.
  • Trzeba jednak uważać, mój chłopcze, to niebezpieczna lektura [o poezji Heinego i Uhlanda - przyp. KN]; iluzje nie trwają długo, nie należy ulegać im zbyt pochopnie.
  • Gdy jabłko jest dojrzałe, nawet lekki podmuch wiatru strąca je z drzewa.
  • Człowiek rzadko bywa zadowolony (...).
  • W ostatnim czasie myślę, że nie ma dla mnie innego zawodu jak nauczyciel, pastor lub coś pośredniego: kaznodzieja (...).
  • Bóg jest sprawiedliwy, sprowadzi więc błądzących na właściwą drogę.
  • Bóg stwarza ludzi i może dać im życie bogate w podniosłe chwile i okresy i podniosłe nastroje duszy.
  • co to za przyjemność dla mnie, gdy mogę odbyć dłuższą przechadzkę!
  • W gruncie rzeczy większa satysfakcję sprawia mi przerabianie historii biblijnej z moimi uczniami niż ciągłe wędrówki. Czuję się wtedy bezpieczniejszy.
  • jakże często pragnęliśmy być blisko siebie i jak przykra jest rozłąka, zwłaszcza w czasie choroby czy tez innych kłopotów.
  • Poczucie obowiązku wszystko uświęca i z wielu drobiazgów czyni jedną wielka całość.
  • A może jednak obaj doczekamy sie lepszej i szczęśliwszej przyszłości?
  • Często czuję się jakby ogłuszony, głowa mnie pali i nie mogę myśli zebrać.
  • Gdy wykonujemy trudna pracę i walczymy o dobrą sprawę, to walka, którą toczymy, jest już nagrodą i zabezpieczeniem przed wielu złośliwościami losu.
  • Zło, straszliwe zło jest wszędzie na tym świecie i w nas samych (...).
  • Bez wiary Boga nie można żyć ani wytrzymać na tym świecie; ale kto wierzy, może żyć długo.
  • Mamy przecież tylko jedno życie, powinniśmy więc wykorzystać je w walce o dobrą sprawę i starać się się wyrosnąć na ludzi, którymi jeszcze nie jesteśmy, ani ty, ani ja.
  • Nasza przyszłość chowa przed nami coś wielkiego, coś, co wyczuwa już dobrze mój instynkt.
  • Pragnąłbym posiadać tak wiele rzeczy, że gdybym miał pieniądze, wydałbym je od razu na książki i inne przedmioty, bez których mogę się obyć i które odciągnęłyby mnie od studiów.
  • W pełni życia jesteśmy już wydani śmierci, to dotyczy nas wszystkich i to jest prawda.
Zaskakujące są wątki... religijne? W Wielki Tydzień moralitet słowami Wielkiego Mistrza Palety? Proszę mi wierzyć: w korespondencji (tu raptem kilka listów z lat: 1872-1877) bardzo dużo jest o Bogu, religii, Biblii:"Ani jeden dzień bez modlitwy do Boga, ani jeden dzień bez rozmowy o Bogu. Chwilowo mało jeszcze czasu poświęcam na rozmowy o Bogu, ale z Jego pomocą i błogosławieństwem będzie coraz lepiej" - pisał 26 VIII 1876 r.  do brata. Czy w naszej wyobraźni gości van Gogh wchodzący na ambonę i głoszący "Słowo Boże"? Sam pisał o sobie, jako o "słudze Ewangelii"! Nie sądzę.  T a  k i e g o  Vincenta raczej nie znamy. Odcięte ucho i pejzaże, to nie wszystko!... Chcąc naprawdę poznać drugiego człowieka w historii sięgajmy właśnie po JEGO listy. To prawdziwy obraz duszy. W końcu nie mógł przewidzieć, że lata po śmierci ktoś do nich zajrzy. Właśnie dziś, 30 marca, przypada 153 rocznica urodzin genialnego Vincenta van Gogha. Czy ja musiałem pisać "genialnego"? Przecież, to oczywiste. Czyż wielu z nas patrząc na słoneczniki nie myśli: VAN GOGH? Bo ja - tak. Chciałbym wierzyć, że słowa, jakie odnalazłem w liście z 30 kwietnia 1877 r., nie są tylko pobożnym sloganem:

"CZAS SZYBKO UCIEKA, DNI UCHODZĄ JEDEN PO DRUGIM, 
A JEDNAK COŚ Z PRZESZŁOŚCI POZOSTANIE 
I NIE WSZYSTKO BĘDZIE STRACONE". 

Pośmiejmy się z...

$
0
0
"...świętej pamięci Franz Fiszer, filozof i oryginał, odpowiedział picolakowi w «Ipsie». Chłopak zwrócił się per «panie dyrektorze», został spiorunowany wzrokiem; poprawił się na «prezesie», wpadł gorzej, aż wreszcie Fiszer zahuczał swoim wspaniałym basem: «Jak już chcesz mi dogodzić, to mów od razu - Panie Boże!»"- tak wspominał największego oryginała swoich czasów Melchior Wańkowicz. W zbiorze reportaży  pt. "Kundlizm". Jakiś czas temu Wydawnictwo  Prószyński i S-ka przypominało go ze wstępem R. Ziemkiewicza. Proszę mi wierzyć - zajrzymy tam jeszcze. Z przykrością muszę przyznać, że wiele, z tego co napisano na temat naszych... narodowych przywar jest po dziś aktualne. Ale to inny temat.


Franciszek (Franc) FISZER (1860-1937) bez wątpienia był bardzo barwną i rozpoznawalną osobą swoich czasów. Jak napisałem kilka dni temu na moim Facebooku:"Zazdrościć można z kim jadał lub... pił, kogo znał, z kim przyjaźnił się... Ułożyłby się leksykon pisarzy polskich". W czasach, kiedy każda wiadomość prasowa, telewizyjna czy internetowa przytłacza nas swoim okrucieństwem (starczy wczytać się w "paski", które ciągną się w czasie programów informacyjnych, aby odechciało się żyć...) - warto poszperać tu i ówdzie, aby odnaleźć klimat dawnych kawiarnianych dysput, rozgardiaszu, smaku czy atmosfery, która dziś jest już nie do odtworzenia.
Franciszek Fiszer masywny jegomość o fizjonomii "pana Kleksa"nadaje się zupełnie do tego, aby odciągnąć nas od kolejnego krwawego faktu, który krzyczy do nas... Zdeklasowany szlachciura, potomek (lub tylko krewny?) generała Stanisława Fiszera, rubaszny olbrzym, a do tego filozof! To o nim Mieczysław Grydzewski w "Silva rerum" napisał: "Słynne, pełne swady, inwencji i dowcipu popisy Franca Fiszera, polegające na opowiadaniu niestworzonych historii, na fantazjowaniu i münchhausenowaniu, przy czym rzecz prosta ani narrator nikogo nie chciał wprowadzić w błąd, ani nikt ze słuchaczy w błąd się wprowadzić nie dał, brawurowe fanfaronady osnute na pierwszym lepszym pretekście, żartobliwe wzloty w dziedzinę czwartego wymiaru, poczynając od kozaka, który tańcząc, wzbijał w górę, a potem wolno opadał, a skończywszy na owym barszczu warszawskim, który w czasie karnawału beczkami wysyłano do Paryża - miały głęboko sięgająca genealogię". Skamandryci byli świadkami, jak Fiszer odmówił temuż Grydzewskiemu przejścia na "ty", gdyż ten miał rzekomo (co ponoć prawdą nie było) oświadczyć, że cały świat powstał z gazów...
A mimo tego od czasu do czasu w pisaniu Mieczysława Grydzewskiego pojawia się jowialny, zabawny, prześmiewczy Franc. W 1968 r. w artykule "Dalsze burzliwe dzieje pewnej przyjaźni" przypomniał, jak Fiszer opowiadał o jakimś przyjęciu, jakie na Zamku Królewskim w Warszawie wyprawił car Mikołaj II stoły uginały się od delicji, pito szampana, zakąszano kawiorem, "...ale gdy po przyjęciu przedstawiciele szlachty znaleźli się na Krakowskim Przedmieściu [...] wypadła sotnia Czerkiesów i stłukła gości nahajami"Słonimski miał zaprotestować: "Na miłość Boga, Franiu! Naprzód wspaniałe przyjęcie, łaskawy car, kawior i szampan, a w chwilę potem Czerkiesi i nahajki. Jakże to możliwe?". Fiszer odparł: "A właśnie, żeby się nam w głowach nie przewróciło".
Musiało coś być narzeczy z Franiem, skoro Grydzewski rok później pisząc o "Przejęzyczeniach i zapomnieniach" cytował inną dykteryjkę: "Franc Fiszer opowiadał o wypadku niefortunnego mówcy, który powiedział nad grobem pewnego poety: «Przyszadłem» - zaczął, na co narzeczona pety zareagowała odpędzeniem mówcy parasolką od grobu".
Warto zaczerpnąć ducha tamtych czasów przy lekturze Andrzeja Z. Makowieckiego "Warszawskie kawiarnie literackie". Powołuj się ona tam na wspomnienia Romana Lotha (niestety nie posiadam tegoż "Na rogu świata i nieskończoności. Wspomnienia o Franciszku Fiszerze")"...kawiarnia warszawska w okresie niemal półwiecza - od końca lat osiemdziesiątych XIX wieku aż po rok 1937 - bez postaci Fiszera może być opisana co najwyżej w kategoriach cukierniczo-handlowych". A Makowiecki dodaje: "Stolik Fiszera (bez stałej lokalizacji, za każdym razem inny) ze względu na częstą obecność przy nim Bolesława Leśmiana i Feliksa Jabłczyńskiego zwano «Radą Trzech», ale bywali przy nim także liczni goście okazjonalni, zaś splendor towarzyszenia Fiszerowi był tak znaczny, że zsuwano wokół inne stoliki". Zasiadali przy nim m. in. Władysław Reymont, Jerzy Zaruba czy Edward Słoński.

F. Fiszer w karykaturze J. Zaruby
W okresie międzywojennym F. Fiszer był stałym gościem słynnej "Ziemiańskiej". To również o nim wspominał Janusz Minkiewicz: "...obok poetów zawodowych widziało się tam uroczego poetę, amatora, pułkownika Wieniawę-Długoszowskiego, obok pracowitych prozaików zasiadał ten, który nie zhańbił się napisaniem jednego choćby słowa, kawiarniany Bóg Ojciec - Franciszek Fiszer".  Tam też dawał upust swemu niehamowanemu poczuciu humoru. Znaleźć można wiele z tych opowieści. Jedna z bardziej "brutalnych" miała taki przebieg: "Franc Fiszer w Ziemiańskiej: «Nie będzie porządku w Polsce, jeśli się nie rozstrzela 750 000 szubrawców». Na to ktoś zauważył sceptycznie: «Czy myślisz, że jest aż 750 000 szubrawców?». A Franc niestropiony: «Nic nie szkodzi. W razie czego dobierzemy z uczciwych»". No to zerkniemy z kim jeszcze przystawał Fiszer w "Ziemiańskiej". Inny świadek czasu minionego zanotował: "Wolne żarty i na tym chyba polegała zmowa, że tych paru bardzo dowcipnych ludzi - Lechoń, Słonimski, Franc Fiszer, Tuwim, Wieniawa i Józio Kramszytk - żartowało ze wszystkiego, z siebie samych i ze swych żartów, a reszta zebranych w śmiechu im wtórowała". 
Chyba Franc Fiszer nie był do końca obeznany w "nowinkach sportowych", bo kiedy razu pewnego poznał... Janusza Kusocińskiego: "...i zapytawszy sąsiada o rodzaj zajęcia pana, do którego wszyscy odnoszą się z widocznym szacunkiem, otrzymał odpowiedź, że pan ów «biega». Zdumiony odpowiedzią Fiszer zapytał: «A w którą stronę?»".
Konstanty M. Sopoćko wspominał, jak w czasie koncertu fortepianowego w Instytucie Propagandy Sztuki jakiś młody człowiek...: "Obok podium, we drzwiach prowadzących do garderoby, stoi pikolak w przyciasnym mundurku i przysłuchuje się pieniom. Niektórzy z «kulturalnych» psykając, uciszają głośniejsze rozmowy zagłuszające produkcję. Nagle rozlega się z drugiego końca sali tubalny głos Franca Fiszera - Chłopcze! Jak będzie klozet wolny, to daj mi znać".
Dobry żart tynfa wart? Serdecznym przyjacielem Franca Fiszera był Bolesław Leśmian. Ponoć, to on poecie wymyślił jego... literacki pseudonim (de facto Lesman). Czy oszczędzał go w swych żartach? Oj nie. Jeden, dosadny, a jakże sympatyczny: "Zajechała pusta dorożka,z której wysiadł Leśmian". 

*      *      *

1 kwietnia jest chyba doskonałą okazją, aby choć w takim zarysie przypomnieć sylwetkę Franciszka (Franca) Fiszera. Za kilka dni, 9 kwietnia, przypadnie 78. rocznica śmierci Tego Oryginała. Jak Go zakwalifikować? Nie wiem. Że dziś przypada 200 rocznica urodzin Otto von Bismarcka? Jakoś nie składało mi się, by w taki dzień pisać o "żelaznym kanclerzu". Pikielhauba w prima aprilis? - brzmiałoby, jak ponury żart... Warto zapoznać się z artykułem Piotra Łopuszańskiego "Fiszer Pierwszy i Ostatni", jaki osiem lat temu opublikowała "Polityka" (http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kultura/214962,1,fiszer-pierwszy-i-ostatni.read). Warto na koniec zacytować coś sprzed wojny: Kazimierz Błeszyński w "Skamandrze"napisał esej "Franciszek Fiszer jako filozof":

"Głosząc metafizyczną twórczość,  Fiszer sam nic nie stworzył. Nie pozostało po nim nic oprócz wspomnienia tych, co go bliżej znali, o jego wybitnym talencie myślicielskim. 
[...] Fiszer był podobny do artysty-aktora, u którego również twór kończy się wraz z życiem".

Smakowanie Bydgoszczy (17) - homilia papieża Jana Pawła II - 7 czerwca 1999 r.

$
0
0
Raz jeden papież Jan Paweł II (1978-2005) na swej pielgrzymiej drodze zatrzymał się w Bydgoszczy.X rocznica śmierci Świętego Papieża jest chyba dobrą okazją, co do nas, o nas mówił. Inna sprawa, co z tego w nas pozostało. Smutne, jak daleko odeszliśmy (jako społeczeństwo) od tego żałobą znaczonego dnia, jakim był 2 kwietnia 2005 r. Nie wierzyłem w totalne, uczciwe, szczere bratanie się Polaka z Polakiem. Dorobek narodowej zawiści miał zostać pogrzebion? Taka miała być ofiara w duchu nauk uwielbianego Ojca Świętego? Płomyk nadziei, który tlił się w niektórych sercach, bardzo szybko został zadeptany kolejnym nieparlamentarnym wyzwiskiem, obelgą, ciosem pięści, śmiercią... Smutne to i wzywające o pomstę do Nieba!...
Tych kilka cytatów niech nam będzie przypomnieniem. Komentować? Co tu komentować? Albo bierzemy SŁOWO z całym bagażem konsekwencji, albo dajmy sobie spokój... Takie "wybiórcze" traktowanie nauk, myśli skądinąd Wielkiego Polaka, to błazenada. No, chyba, że wszystko sprowadzamy do... poziomu swoistego skryptu, skrótu. Tylko, że wtedy nie dziwmy się, że rośnie już nam nie pół- lecz ćwierć inteligencja.
  • W ciągu ostatnich dziesięcioleci [w tym stuleciu, Bydgoszcz] została naznaczona szczególnym znamieniem «prześladowania dla sprawiedliwości». To przecież tutaj, w pierwszych dniach drugiej wojny światowej hitlerowcy dokonali pierwszych publicznych egzekucji na obrońcach miasta. Symbolem tego męczeństwa jest bydgoski Stary Rynek. Innym tragicznym miejscem jest tak zwana «Dolina Śmierci» w Fordonie. Jakże nie wspomnieć przy tej okazji biskupa Michała Kozala, który zanim został biskupem pomocniczym we Włocławku, był gorliwym duszpasterzem w Bydgoszczy. Zginął śmiercią męczeńską w Dachau, składając świadectwo niezachwianej wierności Chrystusowi. Podobną śmierć w obozach koncentracyjnych poniosło wielu ludzi związanych z tym miastem i z tą ziemią.
  • Drodzy Bracia i Siostry! Każdy chrześcijanin, który zjednoczył się z Chrystusem przez łaskę Chrztu świętego, stał się członkiem Kościoła i «już nie należy do samego siebie» (por. 1 Kor 6, 19), ale do Tego, który za nas umarł i zmartwychwstał. Od tej chwili wchodzi w szczególny związek wspólnotowy z Chrystusem i z Jego Kościołem. Obowiązany jest zatem do wyznawania przed ludźmi wiary, którą otrzymał od Boga za pośrednictwem Kościoła. Jako chrześcijanie jesteśmy więc wezwani do dawania świadectwa Chrystusowi. Niekiedy wymaga to od człowieka wielkiej ofiary, którą trzeba składać codziennie, a czasem jest tak, że przez całe życie. To niezłomne trwanie przy Chrystusie i Jego Ewangelii, owa gotowość ponoszenia «cierpień dla sprawiedliwości» jest niejednokrotnie aktem heroizmu i może przybrać formy prawdziwego męczeństwa, dokonującego się w życiu człowieka każdego dnia i każdej chwili, kropla po kropli, aż do całkowitego «wykonało się».
  • Męczeństwo jest zawsze wielką i radykalną próbą dla człowieka. Najwyższą próbą człowieczeństwa, próbą godności człowieka w obliczu samego Boga. Tak, to jest wielka próba człowieka rozgrywająca się na oczach samego Boga, ale i zapominającego o Bogu świata. W tej próbie człowiek odnosi zwycięstwo, wsparty Jego mocą i staje się wymownym świadkiem tej mocy. 
  • Nasz wiek, nasze stulecie ma swe szczególne martyrologium jeszcze nie w pełni spisane. Trzeba go zbadać, trzeba go stwierdzić, trzeba go spisać. Tak jak spisały martyrologia pierwsze wieki Kościoła, i to jest do dzisiaj naszą siłą, tamto świadectwo męczenników pierwszych stuleci. Proszę wszystkie Episkopaty, ażeby do tej sprawy przywiązały należytą uwagę. Nasz wiek, wiek XX, ma swoją wielką martyrologię w wielu krajach, w wielu rejonach ziemi.
  • Ogarniamy również modlitwą tych, którzy nadal poddawani są próbie. Chrystus mówi do nich: «Cieszcie się i radujcie», bo nie tylko macie udział w moim cierpieniu, ale także w mojej chwale i zmartwychwstaniu. 
  • Zaprawdę, «cieszcie się i radujcie» wy wszyscy, którzy jesteście gotowi cierpieć dla sprawiedliwości, albowiem wasza nagroda wielka jest w niebie! Amen.

Przeczytania... (34) Božidar Jezernik "Dzika Europa. Bałkany w oczach zachodnich podróżników" (Wydawnicwto UNIVERSITAS)

$
0
0
...i ponownie trzymam w ręku książkę Wydawnictwa UNIVERSITAS  z serii "Poleca Adam Michnik". Tym razem skusił mnie Božidar Jezernik i jego"Dzika Europa. Bałkany w oczach zachodnich podróżników". I zacznę od chwalenia? Tak, nie mam innego wyjścia. Uczciwość czytelnicza skazuje mnie na pisanie w samych superlatywach. Bo poznałem lekturę wyjątkową. Od pierwszej do ostatniej literki skupiała moją uwagę. Bałkany, to mimo wszystko jakaś inna bajka. Dla kogoś kto gania między Chorwacją, a Macedonią czy Czarnogórą - powszedniość. Piszący te słowa pozostaje w sferze "teorii"? Pewnie chwilami konfrontacja z rzeczywistością może być... bolesna? Nie zawiodłem się na Autorze i jego dziele. Czaruje od samego początku! Ale i powieje grozą, choćby przy historiach o... wznoszonych mostach? Tym bardziej, że podparte przykładami nie tylko z zamierzchłej przeszłości. Przecież 1870, to nie jakaś abstrakcja. Dla mnie rok urodzenia pradziada Stanisława...
Chciałbym zobaczyć miny tych Czytelników, którzy poznają pierwsze zdanie książki: "Aż do początku XIX w. Półwysep Bałkański nie miał nazwy". Czy to nie intrygujące? Jeżeli ono nie stanie się magnesem, które przyciągnie, to szkoda czasu na "Dziką Europę...". Nie wierzę, że tak będzie.  Kolejny ważki argument za trwaniem przy 247 stronach (+ bardzo bogate przypisy, niestety większości pozycji raczej u nas nie osiągalnej?). Zawodu nie będzie. Na dalszych stronach (podpowiadam: rozdział 9) stoi: "Na Bałkanach przestrzeń geograficzna często pokazywała się mniejsza niż polityczne aspiracje, a sama nazwa Bałkany szersza niż ich całe terytorium".
Proszę, dla zachęty, wczytać się w niektóre tytuły rozdziałów: "Kobiety o tłustych palcach", "Ludzie z ogonami", "Romantyczny urok wolności", "Gdzie raj był tylko na odległość łyku piekielnego naparu". Nie uwierzę, że nie zaczynają się pod naszymi czuprynami lub łysinami piętrzyć znaki zapytania... Naprawdę trafiamy do magicznego świata, niemal z pogranicza cywilizacji i  barbarzyństwa!
O jakim to "piekielnym naparze" można przeczytać?  W rozdziale jest cytowany m. in.  sir Thomas Herbert, który pisał o:"naparze z piekielnego jeziora, czarnym, gęstym i gorzkim", a w Anglii sypały się gromy na"napój z piekła", "piekielną truciznę" czy "truciznę, którą Bóg uczynił czarną, by przybrała prawdziwy kolor diabła". Ki diabeł? No to trzymamy się fotela:  k a w a ! A czym był "domy złych postępków"?
Że nie zacząłem chronologicznie tego "Przeczytania...". A dorzucę coś... "heretyckiego": książka Jezernika należy do gatunku tych, które można czytać bez względu na numerację rozdziałów. Jedno jest wspólne każdemu z nich: poniekąd walczy ze stereotypami, nagromadzonym przez stulecia banialuctwem wokół pewnych spraw głównie obyczajowych, kultowych, zwyczajowych.  Po takich książkach przestaję dziwić się opowieści mego kresowego Dziadka, kiedy w 1946 r. bydlęce wagony zatrzymały się na tzw. Ziemiach Odzyskanych "tamtejsi Polacy" patrzyli ze zdziwieniem na Kresowiaków i Dziadek, który nigdy nie nosił żadnego zarostu, usłyszał: "To wy nie macie bród do pasa?". Tu też się dowiemy, jak czczym wymysłem były "kobiety o piersiach do pępka" czy "ludzie z ogonami".Śmieszne? Chyba tylko do tego momentu, kiedy nas samych podobne bzdury nie dotykają... To w rozdziale "Ludzie z ogonami" jest pouczająca dygresja, która warto sobie przyswoić: "To, co dana grupa wyobraża sobie na temat innych, jest bowiem zwierciadlanym odbiciem tego, jak postrzega ona samą siebie". Niestety w czasach Tity w obozie Goli Otok więźniów oznaczano... przyczepiając im "szmaciane ogony"!"Wydaje się - pisze dalej Božidar Jezernik - że ludzie z ogonami byli konstruktem kulturowym korzystnym dla tych, którzy pragnęli zdegradować określone jednostki do poziomu zwierząt [...]".
Czy aż tak bardzo peregrynacje z minionych stuleci są oddalone od tego, co staje się też naszym udziałem?  Jezernik tak ocenił wiarygodność przekazów i bezmyślność podróżników: "Dziwne to i znamienne, że podróżni z Zachodu przyjmowali owe historie, pomimo zawartych w nich oczywistych sprzeczności, za dobra monetę. Jechali do dalekich krajów, aby ujrzeć nie znane im krainy, gdy już jednak się tam znaleźli, przymykali oczy na to, co naprawdę widzieli, ponieważ byli przygotowani tylko na «ujrzenie» tego, czego oczekiwali". Czy obecnie Transylwania jest odwiedzana dla tamtejszej, rzeczywistej historii? Gro szuka śladów Draculi, nie zastanawiając się ile z tego, co wie jest wybrykiem literatury...
Nie zdziwiłbym się, gdyby ktoś zaczął czytanie od rozdziału siódmego. Już w samym tytule kroi się niesamowitość? "Namiętność łowców głów"! Swoja drogą Božidar Jezernik wie, jak zarzucić na czytelnika haczyk zaciekawienia!  Znowu pierwsze zdanie: "W wieku XIX Bałkany stały się ziemią obiecaną dla poszukiwaczy dziwnych zjawisk, takich jak na przykład odrąbane głowy". No i podnosi się w kilku miejscach głos oburzenia? Rozdział oznaczony "18"?  Dla tych, którzy w grymasie gniewu zaczną ciskać gromy na barbarzyństwo mieszkańców Bałkan Autor zażył sposobu: "W pierwszych stuleciach doby nowożytnej most londyński stanowił atrakcję dla turystów, którzy przyjeżdżali ujrzeć głowy złoczyńców, nabite ba włócznie i wystawione na pokaz". A jednak "kult ściętych głów", bardzo szeroko potraktowany (i może budzić mieszane uczucia) miał chyba coś na rzeczy jeszcze w XX w., kiedy na terenie dawnej Jugosławii rozpętała się krwawa wojna domowa: nie robiono wtedy zdjęć odciętym głowom?... Trochę dalej znajdujemy jedno z wyjaśnień tego procesu: "Odcinanie głów było znakiem triumfu nad zasługującym na pogardę nieprzyjacielem i środkiem zdobycia sławy w społeczności czarnogórskiej. Waga zwycięstwa lub klęski liczona była ilością zdobytych głów".
Dostrzegamy wpływy otomańskie?"Okropieństwa. o które oskarża się Czarnogórców można w większości przypisać Turkom, prawdopodobnie najdzikszemu i najokrutniejszemu narodowi, który kiedykolwiek najechał Europę. To oni wprowadzili zwyczaj obcinania głów i podnieśli go do rangi kultu" - cytuje tu niemiecką opinię. Na ich temat znajdziemy wiele innych  ciekawostek. Swoistą perełką pośród tych opowieści jest historia wieży w Cetinju. Proszę nie czytać przy obiedzie...
Nic tak nie kojarzy się nam z tureckością, jak... taniec brzucha. Jezernik cytuje Rebekę West (de facto Cicely Isabel Fairfield), która taki pozostawił opis wydarzenia, którego była świadkiem w Sarajewie: "Korpulentna, ubrana w wyszywane cekinami muślinowe spodnie i stanik, stała na podwyższeniu i kręciła brzuchem w rytm dźwięków pianina i skrzypiec". Ciąg dalszy pozostawię zainteresowanym Czytelnikom. Ciekawa jest ocena spragnionej ciekawości turystów: "wyglądali jak wygłodniałe wilki patrzące na owcę!".
Spodobać się może wielu czytającym spór o... Aleksandra Wielkiego. Kim był? Czy aby na pewno Macedończykiem? A może jednak... Albańczykiem? Tak więc widać nie my jedni prowadzimy jałową dyskusję z Niemcami "kim był Kopernik?". Jedno jest pewne: ani Aleksander, ani Mikołaj nie byli kobietą! Można pogubić się w zawiłościach statystycznych? Jedyny rozdział, kiedy żwawa narracja została zastąpiona ekonomiczno-statystycznym wyrachowaniem? Tytuł "Prawdziwa komedia omyłek" skrojony na miarę żywego problemu. Ciekawe: Karol Wielki to Niemiec czy Francuz?... Bez sensu!... Doskonałe są podawana przykłady dotyczące właśnie narodowości (czytaj: płytkiego pojmowania narodowości): "Byłem Bułgarem, a teraz jestem Serbem" czy "Jestem prawosławny, byłem pod zwierzchnością Egzarchatu, a teraz jestem Serbem". Prawda - jakie to proste? Ostatecznie rozbroić może  opinia, jaką przytacza Jezernik: "Słowa takie jak «rasa», «narodowość», «rodowód», którekolwiek z nich weźmiemy, aby wprowadzić rozróżnienie pomiędzy Macedonią a resztą świata bałkańskiego, straciły znaczenie, a chłop gotów jest przyjąć każdą narodowość, jeśli przedstawić mu przekonywujące argumenty".
Od Božidara Jezernika można się nauczyć, jak pięknie można pisać o... mostach? Chciałoby się zaraz gnać do opisanych miejsc i przejść z jednego brzegu na drugi. A jeszcze lepiej zacytować za Fra Grgą Martićem:
Kto na moście mostarskim stanie,
Pyta zaraz o jego powstanie.
Jeden mówi: to mądrzy Rzymianie,
Drugi Turkom zaś rację przyznaje.

Ryciny (najstarsza z 1530) są bezcennym dopełnieniem. Oczywiście ciekawszym, gdyby Autor uwiecznił je dziś cyfrowym aparatem. Na szczęście było to nam darowane. Zaburzyłoby to klimat... czytania. Bo te opowieści o mostach naprawdę rozmarzają!
"Ostatni rozdział - czytamy  Božidara Jezernika - zabiera nas w podróż po rozmaitych małych i dużych miastach «strasznej» i «dzikiej» Europy". Zaczyna się, jak klasyczny przewodnik, z tą różnicą, że cofa nas o jakieś 300 lat! Na zachętę dorzucę ostatni cytat, tym razem sir Edwarda Pearsa: "Pod rządami tureckimi Konstantynopol stał się najbardziej zacofaną stolicą Europy. Pod takim rządem, osiemdziesiąt lat temu Ateny, Bukareszt, Belgrad i Sofia były tylko zbiorowiskiem lepianek zamieszkanych przez przygnębionych i dotkniętych ubóstwem ludzi". Jest okazja poznać los ateńskiego Akropolu. Pomyśleć, że kilka wieków temu Partenon miał zupełnie dobrze, a zachowanych w stanie idealnym greckich świątyń było wielokrotnie więcej, niż meczetów.
Książka Božidara Jezernika "Dzika Europa. Bałkany w oczach zachodnich podróżników" powinna zainteresować każdego komu miła jest nowa przygoda, odkrywanie świata egzotycznego w samej Europie, ze szczyptą orientalnej pikanterii. Nie katalogowałbym jej, że historyk kultury czy miłośnik  Bałkanów. Język ,jakim jest napisany nie zanudza nas. Nie przytłacza tez mnogością cytatów. Autor nie poszedł w stronę chowania się za relacjami uczestników. Dawkuje nam te przyjemności. Potrafi zaskoczyć i trzyma przy sobie tak długo, póki ta "podróż" (jak sam to określa) nie skończy się. Niech więc ostatnie słowo należy do Niego:
"Widzieliśmy, jak żarliwie ludzie z «górzystego półwyspu» walczyli o postęp i jak wspaniałe rezultaty wydały ich wysiłki zmierzające do zeuropeizowania się".

Spotkanie z Pegazem - 45 - Feliks Konarski (Ref-Ren) - "Katyń"

$
0
0
75. latN i g d y  nie zapominana data.  N i g d y  nie  skapitulowane pragnienie, że kiedyś prawda zwycięży. W jedno nie wierzyłem: że czas prawdy nadejdzie tak rychło... że po 1989 r. z otwartą przyłbicą będzieMY mogli świecić pamięć bestialsko wymordowanych oficerów!  K A T Y Ń  tkwił w sercach, jak zadra. Słowo rzucane w twarz tchórzliwym nauczycielom czy wręcz... komunistycznym szujom! Chciałoby się dziś ich zapytać: "i kto miał rację?". Spotkać cynicznego kolegę, który na nasze "prowokacje"(bo dla tych miłośników sojuszu ze Związkiem Sowieckim, byliśMY chodzącą prowokacją!) odwracał się i krzyczał do nas: "bzdury!". Ciekawe, jakiej dziś hołduje historii?...


Mogłem raz jeszcze wybrać "Guziki" Zbigniewa Herberta? Ale powtarzać się? Nie, to był zły pomysł. Postanowiłem przypomnieć wiersz samego  Feliksa Konarskiego, czyli  "Ref-Rena" (1907-1991) "Katyń". Chyba nie ma wśród nas nikogo kogo nie poruszałyby tegoż "Czerwone maki na Mote Cassino". Te strofy nie wymagają komentarza. Tak mi się zdaje. Choć z drugiej strony... No, właśnie... Niestety wielu młodych ludzi (tych urodzonych po pamiętnym 1989 r.) ma kłopoty z... Katyniem? Ignorancja sięga zenitu, kiedy z ich ust pada: "zbrodni dokonali Niemcy!". Chciałoby się w takiej chwili krzyknąć: nie, krasnoludki!...

Tej nocy zgładzono wolność
W katyńskim lesie...
Zdradzieckim strzałem w czaszkę
Pokwitowano Wrzesień...
 
Związano do tyłu ręce,
By w obecności kata,
Nie mogły się wznieść błagalnie
Do Boga i do świata.

Zakneblowano usta!
By w tej katyńskiej nocy
Nie mogły wołać o litość
Ni wezwać znikąd pomocy.
 
W podartym jenieckim płaszczu
Martwą do rowu zepchnięto
I zasypano ziemią
Krwią na wskroś przesiąkniętą.

By zmartwychwstać nie mogła,
Ni znaku dać o sobie
I na zawsze została
W leśnym katyńskim grobie.
 
Pod śmiertelnym całunem
Zwiędłych katyńskich liści,
By nikt się nie doszukał,
By nikt się nie domyślił.

Tej samotnej mogiły
Tych prochów i tych kości,
Świadectwa największej hańby
I największej podłości.
 
Tej nocy zgładzono prawdę
W katyńskim lesie,
Bo nawet wiatr, choć był świadkiem,
Po świecie jej nie rozniesie...

Bo tylko księżyc-niemowa,
Płynąc nad smutną mogiłą,
Mógłby zaświadczyć poświatą,
Jak to naprawdę było...

Warszawa - ekspozycja - 10 IV 2010 r.
 
  Bo tylko świt, który wstawał
Na kształt różowej pochodni,
Mógłby wyjawić światu
Sekret ponurej zbrodni...

Bo tylko drzewa nad grobem
Stojące niby gromnice
Mogłyby liści szelestem
wyszumieć tę tajemnicę.

Bo tylko ta ziemia milcząca,
Kryjąca jenieckie ciała,
Wyznać okrutną prawdę
Mogłaby, gdyby umiała...
Tej nocy sprawiedliwość
Zgładzono w katyńskim lesie...
Bo która to już wiosna?
Która zima i jesień?
 
Minęły od tego czasu,
Od owych chwil straszliwych?
A sprawiedliwość milczy,
Nie ma jej widać wśród żywych.

Widać we wspólnym grobie
Legła przeszyta kulami...
Jak inni - z kneblem na ustach,
Z zawiązanymi oczami.
 
Bo jeśli jej nie zabrała,
Nie skryła katyńska gleba,
Gdy żywa - czemu nie woła,
Nie krzyczy o pomstę do nieba?

Czemu - jeżeli istnieje,
Nie wstrząśnie sumieniem świata?
Czemu nie tropi, nie ściga,

Nie sądzi, nie karze kata?
 
Zgładzono sprawiedliwość,
Prawdę i wolność zgładzono
Zdradziecko w smoleńskim lesie
Pod obcej nocy osłoną...

Dziś jeno ptaki smutku
W lesie zawodzą żałośnie,
Jak gdyby pamiętały
O tej katyńskiej wiośnie.
 
Jak gdyby wypatrywały
Wśród leśnego poszycia
Śladów jenieckiej śmierci,
Oznak byłego życia.
Czy spod dębowych liści
Albo sosnowych igiełek
Nie błyśnie szlif oficerski
Lub zardzewiały orzełek.
 
Strzęp zielonego munduru,
Kartka z notesu wydarta
Albo baretka spłowiała,
Pleśnią katyńską przeżarta.

I tylko pamięć została
Po tej katyńskiej nocy...
Pamięć nie dała się zgładzić,
Nie chciała ulec przemocy.
 
I wola o sprawiedliwość,
I prawdę po świecie niesie...
Prawdę o jeńców tysiącach
Zgładzonych w katyńskim lesie.


...wyjęte z katyńskich mogił - Muzeum wojska Polskiego - Warszawa
Chcę wierzyć, że te strofy poruszą. Chcę wierzyć, że o Katyniu  n i g d y   nie zapomniMY.  A pokolenie mego wnuka Jerzego (rocznik 2013) poniesie tą prawdę w XXI w. i przekaże swoim dzieciom. Na pewno kiedyś wydźwięk tego, co zdarzyło się w lesie katyńskim (i innych miejscach sowieckich zbrodni) zblednie, zatrze się. Ilu z nas dziś porusza rzeź Pragi, szubienice Murawiowa czy ofiary Cytadeli? 

Wielkanoc AD 1920...

$
0
0
"Tegoroczny dzień zmartwychwstania nie jest jeszcze dniem pokoju dla świata - przypominał 75. lat temu «Kurier Warszawski». - Nie jest nim przede wszystkim dla Polski. Otoczona od wschodu i zachodu wrogim sobie żywiołem musi z bronią w ręku stać na straży swoich praw do nieodległego bytu. Musi bronić się i w obronie swojej krew przelewać.
Ta cenna i droga krew płynie szerokim strumieniem. Odparta z taką chlubą dla żołnierza polskiego ofensywa bolszewicka wytoczyła jej niemało na kresach Rzeczypospolitej. I teraz,  w chwili kiedy dzwony bija na rezurekcję, tam grzmot armat głuszy ich dźwięk radosny". 


A "Dziennik Bydgoski" informował: "Gdy w roku ubiegłym dzwony wielkanocne w wolnej już Polsce tryumfalnem odwały się biciem, my dźwigaliśmy jarzmo niewoli. Dziś po raz pierwszy jako wolne Polski dzieci obchodzimy święto zmartwychwstania. Zmartwychwstała ojczyzna nasza z grobu wiekowej niewoli. Patrzymy na ten cud i sprawy nie zdajemy sobie z całej jego doniosłości. Jeżeli w chwili radosnych uniesień dziękować będziemy Bogu za łaskę, jakiej naród doznał, wtedy pomnijmy na to, że naszem obowiązkiem jest starać się wszystkiemi siłami, aby zmartwychwstanie trwałem było, abyśmy po raz wtóry ojczyzny do grobu nie złożyli". Tak, wolność nad Brdę wróciła nie po 123, ale 148 latach pruskiej niewoli. Cieszono się nią dopiero od 20 stycznia 1920 r. Moi bydgoscy przodkowie wracali w tym czasie z Westfalii. I dorzucę tu pewną współczesność. Mój wnuczek znalazł w wielkanocnym koszyczku m. in. pidżamę, którą wyprodukowano w niemieckim MülheimRuhrStyrum. I co z tego? A, to, że równe sto lat temu (tj. 19 maja 1915 r.) urodziła się tam praprababka mego Jerzyka, a moja babcia-matka chrzestna Jadwiga. Tego nie wymyśliłby żaden fantasta?...
Wielkanoc AD 1920 przypadła na 4 i 5 kwietnia.
W   "Kurierze Warszawskim" można było przeczytać o Wielkim Poniedziałku m. in.:"5 kwietnia zamanifestowały Orawa i Spisz jak nigdy dotychczas swoje przywiązanie do Polski. W dniu tym po roku tułaczki i twardej służby dla sprawy wrócili na Orawę i Spisz uchodźcy i zdemobilizowani żołnierze - ochotnicy stamtąd pochodzący. Pomimo szykan i przeszkód żandarmerii czeskiej powrót rodaków orawskich pod rodzinne strzechy przybrał rozmiary wspaniałego święta narodowego. Już od południa przybywały furmanki orawskie do Czarnego Dunajca po swych synów i braci. Czesi nie chcieli ich przepuścić, lecz na skutek interwencji komendy francuskiej w Jabłonce musieli ustąpić. Na kilkudziesięciu furkach góralskich, przystrojonych w choiny i kwiaty wyruszył barwny pochód około godziny drugiej po południu w drugi dzień świąt Zmartwychwstania ku granicy orawskiej.  Wracali do domów ksiądz Ferdynand Machay, księża Sikorowie, ksiądz Buroń, doktor Jabłoński, akademicy, włościanie, zdemobilizowani żołnierze". 


Jak więc widać Wielkanoc AD 1920 mijała pod różnymi gwiazdami. Nikt nie mógł wiedzieć ile jeszcze z sobą przyniesie ten rok wojny. Najpierw będzie Kijów, potem odwrót, wreszcie bitwa warszawska i dobicie bolszewickiego gada nad Niemnem! Tym postem otwieram cykl "Rok 1920". Będziemy wracać do kalendarza zapisywanego krwią, heroizmem, krzyżami... Tym bardziej, że sam miałem w rodzinie weteranów tamtych krwawych walk, ba! na moich oczach odeszło pokolenie, które pamiętało, jak na Warszawę szły czerwone hordy - chyba jestem IM to winny.

PS: Wszystkie cytaty za Janusz Osica i Andrzej Sowa "Bitwa warszawska 1920. Rok niezwykły, rok zwyczajny" (Wydawnictwo ZYSK I S-KA)

Droga do Appomattox...

$
0
0
"Szanowny Panie Generale,
wydarzenia ostatnich dni musiały Pana przekonać o beznadziejności dalszego oporu ze strony Armii Północnej Wirginii. Takiego jestem zdania i dlatego poczytuje sobie za obowiązek zdjąć z siebie odpowiedzialność za dalszy rozlew krwi. niniejszym zwracam się do Pana z prośbą o poddanie części Armii Konfederacji, którą określa się mianem Armii Północnej Wirginii.
Z wyrazami szacunku, Pański uniżony sługa
Generał U.S. Grant
naczelny dowódca
Armii Stanów Zjednoczonych".


Adresatem tego list był generał Robert Edward Lee. Otrzymał go równe 150. lat temu, 6 kwietnia 1865 r. Odpowiedź dotarła do generała Ulyssesa Simpsona Granta następnego dnia: 
"Szanowny Panie Generale,
informuję, że otrzymałem Pańską dzisiejszą wiadomość. Nie podzielam Pańskiego poglądu o beznadziejności dalszego oporu ze strony Armii Północnej Wirginii, wszelako, podobnie jak Panu, również mnie zależy na uniknięciu niepotrzebnego rozlewu krwi. Zanim jednak rozważę Pańską propozycję, chciałbym prosić o przedstawienie warunków ewentualnej kapitulacji.
Generał R. E. Lee".
Ile w tej korespondencji kurtuazji. Myślałby kto, że Szanowni Panowie Generałowie spotkali się na wspólnym polowaniu i umawiają się gdzie zorganizują piknik? Krwawa rzeź Amerykanów (największa w historii ich państwa) trwała od 1861 r., rozpalał umysły, pociągała za sobą śmierć dziesiątków tysięcy po obu walczących stronach, kalectwo, głód, poniewierkę. Gniew zwycięzców masakrował romantyczne Dixi? Do dziś lepiej w pewnych południowych stanach nie wymieniać nazwiska generała Williama Tecumseha Shermana...



8 kwietnia wysłano do konfederackiego/rebelianckiego sztabu:
"Do Generała Roberta E. Lee, Dowódcy Armii skonfederowanych Stanów Ameryki:
Informuję, że dotarła do mnie Pańska wczorajsza odpowiedź na mój list z tego samego dnia, w której pyta Pan o warunki przyjęcia przeze mnie kapitulacji Armii Północnej wirginii. W odpowiedzi pragnę Pana zapewnić, że zawarcie rozejmu jest moim głębokim pragnieniem i dlatego stawiam tylko jeden warunek, mianowicie, że wszyscy oficerowie, którzy złożą broń, nie będą mogli brać udziału w walce zbrojnej przeciw Rządowi Stanów Zjednoczonych do czasu oficjalnej wymiany jeńców. Jestem gotów spotkać się z Panem, ewentualnie wyznaczyć oficerów, którzy spotkają się z wyznaczonymi przez Pana oficerami, we wskazanym przez Pana miejscu w celu uzgodnienia ostatecznych warunków przyjęcia kapitulacji Armii Północnej Wirginii.
Generał U.S. Grant".


 Odpowiedź, a jakże, nastąpiła tego samego dnia:
"Szanowny Panie Generale,
Pańska dzisiejsza wiadomość dotarła do mnie o późnej godzinie. We wczorajszym liście nie proponowałem kapitulacji Armii Północnej Wirginii, a jedynie pytałem o Pańskie warunki. Prawdę powiedziawszy, nie uważam, aby obecna sytuacja wymuszała poddanie armii; ponieważ jednak powinniśmy wspólnie dążyć do przywrócenia pokoju, zależało mi na tym, aby wiedzieć, czy Pańska propozycja przybliża nas do tego celu. Wobec powyższego nie mogę się z Panem spotkać po to, by poddać Armię Północnej Wirginii; wszelako jeżeli Pańska propozycja dotyczy sił zbrojnych, którymi dowodzę i może posłużyć do przywrócenia pokoju, będzie mi przyjemnie spotkać się z Panem jutro o godzinie dziesiątej rano na dawnym szlaku dyliżansowym do Richmondu, pomiędzy liniami pikiet.
Generał R. E. Lee".
Chciałbym widzieć te momenty, kiedy Grant pisze swój list do Lee, a potem Lee odpowiada Grantowi, a potem Grant odpowiada na to, co napisał Lee, a Lee... - itd. Gnający między pozycjami wrogich armii kurierzy. I oczekiwanie na odpowiedź. Na ile podnosiło się ciśnienie krwi u obu Szanownych Panów Generałów... Walki nie ustawały. 


Chłopcy i mężczyźni urodzeni po dwóch brzegach Potomacu dalej zabijali się 9 kwietnia 1865 r. Generał Robert E. Lee udał się do Appomattox. Synowie Południa nie chcieliby pewnie, aby ta nazwa wpisała się w ich heroiczne dzieje. Ale stało się. Gray Fox spotkał się z U. S. Grantem:
"Dowództwo Armii Stanów Zjednoczonych
Appomattox Court house, Wirginia, 9 kwietnia 1865
Do Generała R. E. Lee, Dowódcy Armii skonfederowanych Stanów
Generale,
nawiązując do Pańskiego listu z 8 kwietnia, proponuję następujące warunki przyjęcia kapitulacji Armii Północnej Wirginii: Wykaz wszystkich oficerów i żołnierzy zostanie sporządzony w dwóch egzemplarzach, z których jeden trafi do rąk wyznaczonego przeze mnie oficera, drugi zaś zachowa oficer lub oficerowie wskazani przez Pana. Każdy oficer zobowiązuje się pisemnie do niewystępowania zbrojnie przeciw rządowi Stanów Zjednoczonych do czasu oficjalnej wymiany jeńców; ponadto każdy dowódca kompanii lub pułku podpisze podobne zobowiązanie w imieniu swych podkomendnych. Bron, działa artyleryjskie i mienie państwowe zostaną zabrane i przekazane pod dozór wyznaczonych przeze mnie oficerów. Warunek ten nie dotyczy broni bocznej ani prywatnych koni czy bagażu. Po spełnieniu powyższych warunków oficerowie i żołnierz będą mogli bez przeszkód wrócić do swych domów i nie będą niepokojeni przez władze Stanów Zjednoczonych, pod warunkiem że dotrzymają złożonych zobowiązań i nie naruszą praw obowiązujących w miejscu ich pobytu.
Z poważaniem
Generał U. S. Grant".
To już właściwie był koniec. Generał R. E. Lee odpowiedział oficjalnym pismem:
"Dowództwo Armii Północnej Wirginii
9 kwietnia 1865
Generał U. S. Grant
Dowódca Armii Stanów Zjednoczonych
Generale,
otrzymalem Pański dzisiejszy list zawierający proponowane przez Pana warunki kapitulacji Armii Północnej Wirginii. Jako że odpowiadają tym, które znalazłem w liście z 8 bm., zostają przyjęte. Zgodnie z umową wyznaczę oficerów odpowiedzialnych za wcielenie do życia wszystkich ustaleń.
Z poważaniem, Pański uniżony sługa
Generał R. E. Lee ".


 "NARÓD ZDAJE SIĘ SZALEĆ Z RADOŚCI. GRZMIĄ ARMATY, BIJĄ DZWONY, ŁOPOCZĄ FLAGI, LUDZIE SIĘ ŚMIEJĄ, DZIECI KRZYCZĄ - WSZYSCY, WSZYSCY UNOSZĄ SIĘ RADOŚCIĄ" - GIDEON WELLES 

Przeczytania... (35) Marie Jalowicz Simon "Żyłam w ukryciu" (Wydawnictwo PRÓSZYŃSKI i S-ka)

$
0
0
...nadtytuł nie pozostawia wątpliwości: "HISTORIA NIEMIECKIEJ ŻYDÓWKI OCALAŁEJ Z HOLOCAUSTU". Wsparcia autorskiego udzielili Irene Stratenwerth i Hermann Simon. Książki tak edytorsko wydane, brawo PRÓSZYŃSKI i S-ka (!), lubi się od pierwszego dotknięcia. Zapewne znajdzie się kilku maruderów, którzy zgrzytną zębami: znowu  t e n  temat? Chyba na mym blogu nie epatuje tematyką Holocaustu. Nigdy nie ukrywałem, że moje głębsze (i szersze) zainteresowanie tematyką zagłady "Narodu Wybranego", to skutek spotkania w swoim życiu człowieka wyjątkowego: Michała Wawrzyńskiego. Jemu też dedykuję tą recenzję? Brzmi dziwnie. Ale bez Michała trudno mi nawet myśleć na ów temat. Proszę odnaleźć GO na Facebooku.
Wspomnienia Marie Jalowicz Simon na swój sposób są wyjątkowe. Jeżeli oczekujemy od pierwszej strony martyrologii, warczących wilczurów, tropiących SS-manów, to pewnie zawiedziemy się. Najpierw musimy poznać Rodzinę Autorki wspomnień. Szybko odnajdujemy ludzi, których nie da się polubić. Szczególnie przypadł mi do serca wujek Arthur.
Znajdziemy tu ciekawe... polonica. Pozwolę sobie w stosownej chwili przytoczyć kilka z nich, w tym jedno z... błędem.  "Jesienią 1938 - wspomina Marie - wszyscy Żydzi z polskimi paszportami zostali deportowani z Niemiec. Spotkało to tez kilku chłopców z mojej klasy, z nowo powstałej żydowskiej szkoły średniej przy Wilsnacker Straße". Opisuje sceny rozstania. Możemy znaleźć się w niemieckiej szkole, której dyrektorem został Herr Schröder: "Na miłość boską, ten Schröder to przecież standartenführer SS!" - zacytowała wypowiedź kolegi Reinharda Posnanskiego."To była bardzo ciężka fizyczna praca. Jeszcze gorsza jednak była jej monotonia, wieczne powtarzanie tych samych ruchów połączonych z poczuciem, że robi się coś złego - przyczynia się do rozwoju niemieckiego przemysłu zbrojeniowego"- wspominała pracę w zakładach Simensa. Poznajemy i przyjaciółki Marie, i pracujących z nią (nimi) Niemcami. Jak drobna, konspiracyjna robota sabotowała ewentualne osiągnięcia"przemysłu zbrojeniowego"... Miały dziewczyny pomysły! Jak wyhamować ta machinę zbrodni samemu nie będąc schwytana za rękę? Na to trzeba wczytać się w "Życie w ukryciu". Nie ukrywam, że zaimponowały mi swa pomysłowością.
Oto kolejne polonica - bidgostiana! Opisując ustawiacza (maszyn) Maxa Schulza napisała: "Był gorliwym katolikiem i mieszkał w pobliżu ogródków działkowych w Lübars [dzielnica Berlina w okręgu administracyjnym Reinickendorf - przyp. KN]. Pochodził natomiast z okolic Bromberga. «Po polsku to miasto nazywa się Bydgoszcz» - tłumaczył. Był tak zwanym Wasserpolakiem, Górnoślązakiem ożywającym języka polskiego jako ojczystego". Końcówka wprawiła mnie, bydgoszczanina po mieczu w trzecim pokoleniu w stan kompletnego osłupienia! Zali Bydgoszcz leży na Górnym Śląsku? A ja awansowałem z Kujawianina na Ślązaka? Przejęzyczenie Autorki, zawód pamięci osoby rocznik 1922? Jej wolno. Ale do terminu "Wasserpolacy"jest przypis! Dlaczego tam osoba redagująca tekst nie zamieściła sprostowania?
Niemal na ostatnich stronach wspomnień znajdziemy ślad po  dwóch Polkach: Krystynie i Halinie, które znalazły się w oblężonym w 1945 r. Berlinie."...Niemców znały jedynie jako oprawców. Tu natomiast - wspomina Marie Jalowicz - spotkały przyjaznych ludzi, którzy je serdecznie witali, umilali im czas i je sanowali".
O innym ustawiaczu (maszyn) napisała: "...nazywał się Stakowski, ale w rzeczywistości Scrzscowski czy jakoś podobnie, w każdym razie miał skomplikowane polskie nazwisko. Stakowski był nazistą i nosił znaczek partyjny nawet w pracy. Mimo to zachowywał się poprawnie i nie był też niemiły, tylko nie zamienił ani jednego zdania z żadną z podwładnych". W innej sytuacji, kiedy "po polsku"przeczytała bezbłędnie polskie "-cki", a nie jak Niemcy "-ki"otarła nieomal o śmierć... Zresztą o pracujących"u Siemensa"Niemcach raczej wypowiada się pochlebnie.
Tułaczka po Berlinie do coraz to bardziej niekomfortowych mieszkań. Jedno z lokum tak opisała: "Umeblowany pokój, który u nich [rodziny Jacobsohnów przy Schmidtstraße 26 - przyp. KN] wynajęłam, był jednak jedynie smutnym żartem: wąski jak ręcznik i ponury, bo ulica była tak ciasna, że nie dochodziły tu promienie słoneczne. Pomieszczenie to doskonale wyrażało beznadziejność mojego położenia".
Świat zakazów i nakazów, który krępował egzystencję (jednak nie napisałem; życie) społeczności żydowskiej doprowadzony do absurdu! W czasie badań ginekologicznych lekarz-Niemiec (a jakiż inny mógł wtedy być?) wściekł się, bo każda pacjentka"miała pełny pęcherz". Zaczepione przez niego wyjaśniły, że nie ma toalety "tylko dla Żydówek", usłyszały od niego: "Wy idiotki! Sikanie to sikanie, a gówno to gówno! Wszyscy ludzie mają tak samo. Natychmiast idźcie wszystkie do łazienki!". I poszły.
Swoistą idyllę zburzyły śmierć ojca."Wtedy zrozumiałam - przyznaje po latach - że większość ludzi była egoistami zajętymi wyłącznie sobą. A szczególnie było w tych czasach. Musiałam natychmiast wziąć się w garść i stać się dorosła". Życie to na niej wymusiło!...
Pierwsze deportacje. Najpierw koleżanek "od Siemensa", potem ciotki Grety. "Znajomi mówili mi, że powinnam jechać z nią. My, młodzi, powinniśmy wspierać starszych w obozach koncentracyjnych. Instynkt jednak podpowiadał mi już wtedy, że ten, kto tam trafi, zostanie skazany na śmierć". Wierzę, że naprawę ten instynkt dał o sobie znać w takiej chwili. Już w 1941 r., kiedy deportowano ciotkę Gretę do Litzmannstadt, czyli Łodzi: "Wysłałam jej dwukrotnie dziesięć marek. Na moje ówczesne warunki była to dla mnie prawdziwa fortuna". Sama jednak przyznała się: "Ale ja chcę zrobić wszystko, żeby ocalić siebie, myślałam, jednak nie potrafiłam jej tego powiedzieć wprost".
Oprócz głodu pojawił się   s t r a c h  :"Zimą na przełomie 1941 i 1942 roku czułam ogromne zagrożenie, jakbym cały czas miała na szyi zaciskający się stopniowo stryczek. Nosiłam w sobie okropny strach. A mówiąc dokładniej: strach miał mnie w posiadaniu. Chciałam się uratować, ale nie wiedziałam jak". Kiedy odwiedziła cukiernię Dobrina, ujrzała "zdegradowanych Żydów" podjęła stanowczą decyzję: "...cokolwiek się zdarzy z tymi ludźmi, nie stanie się to ze mną. Nie pójdę razem z nimi". Zastanawiam się czy to jednak nie... swoisty egoizm Marie Jalowicz? Wracała do nie myśl, jaką wpajał jej zmarły ojciec "Nie oddzielaj się od wspólnoty!". Tylko, że Marie miała swój rozum i instynkt, który dyktował inne rozwiązanie (odważne? cyniczne? obrazoburcze?): "Ale, to co zostało zdegradowane, co pogrążyło się w rozkładzie i zmierzało do śmierci, to już nie była moja wspólnota. Nie chciałam już więcej do niej należeć". A ja uważam, że to wielkie wyznanie. Bardzo ważne! Trzeba być odważnym, aby po tylu latach przyznać się, że "odchodzę od stada". Raczej trzeba podziwiać hart ducha tej niemieckiej dziewczyny, niż nie daj Boże ciskać w nią kamieniem...
"Papierowe małżeństwo", to nie wytwór tzw. ostatnich czasów. Mogło być ucieczką z III Rzeszy, przepustką do uzyskania paszportu obcego państwa. Nawet tak egzotycznego, jak... Chiny.  Marie zaczęła "pokazywać się" (i to nawet w synagodze) z kawalerem Lingu Schu Ka! I to w czasie, kiedy był nią zainteresowany Ernst Wolff?  W ortodoksyjnym środowisku zawrzało. Doszło aż do wizyty poirytowanego kantora Hechta! Z jakim skutkiem? Jak potoczyły się urzędowe formalności? Dlaczego Marie nie została jednak żoną Lingu Schu Ka? Nie odbiorę przyjemności przeczytania tego epizodu. Jak również tego, jak doświadczenie życiowe (udawaj głupszą, niż jesteś - wpajam to również moim... uczniom) pozwoliło Marie wymknąć i to w chwili, kiedy zdawało się, że nie ma prawa do ratunku.
Z każdą przeczytaną stroną Marie staje się nam bliższa. Tak, nabieramy do niej szacunku i sympatii. Zaczynamy śledzić jej losy, jak jakąś świetnie skrojoną  opowieść. Wtedy wróćmy do... okładki: uśmiechnięta dziewczyna o pogodnych oczach. Ile takich bezpowrotnie zgasło tamtego 1942 r.? Zgroza! Marie unikła losu wielu swych przyjaciółek. I o tym jest ta książka. I o ludziach, którzy stanęli na drodze Marie Jalowicz. Poczynając od pani Jacobsohn... Bez której hartu ducha ta książka by nigdy nie mogła powstać. Dlaczego? Domyślmy się lub przeczytajmy.
Często zachodzimy w głowę: jak system nazistowski mógł omotać tak cywilizowanymi Niemcami? Napisano na ten temat tomy. Wkrótce znajdzie na tym blogu recenzja potężnej biografii autorstwa  Volkera Ullricha "Hitler. Narodziny zła 1889-1939" (takoż wydane przez Wydawnictwo PRÓSZYŃSKI i S-ka).Ślady znajdziemy też tutaj. Marie ukrywając się u rodziny Kochów w Kaulsdorfie miała świadomość:"Tamtejsi sąsiedzi bowiem byli fanatycznymi nazistami, a ich działania były tak podłe, że drżała przed nimi cała okolica". Bez takich "lojalnych" obywateli bandycki system Hitlera i innych zbrodniarzy nie utrzymałby się długo nad Renem, Sprewą czy Izarą!
"Nie miałam moralnych wątpliwości. Chciałam żyć, a bez usunięcia ciąży byłoby to niemożliwe" - będzie dla niektórych kryzys w ocenie zachowania Marie. Nie byłbym tak odważny, aby oceniać. Tym bardziej, że dalej czytamy: "Ogarnął mnie jednak smutek. Było wyraźnie widać, że to chłopiec, jedyny potomek, jakie miałaby rodzina Wolffów". Smutne. Tragiczne.Co się stało z Ernstem Wolffem?
Jak doszło do podróży do Bułgarii? Gdyby to była powieść, to napisałbym: zwrot akcji. I to niespodziewany. Do tego trzeba dodać Marie, której szczęście jednak nie opuszczało. "Bułgarzy nie są przestępcami"- dlaczego to zdanie powtarzano? To chyba kolejny mało znany epizod. Zresztą, co  my wiemy na temat historii Bułgarii? Że wtedy panował car Borys? Z niemieckiej dynastii Sachsen-Coburg-Gotha (to nazwisko powinna używać JKM Elżbieta II, ale jej dziadzio Jerzy V zmienił je na bardziej strawne: Windsor). Oby. Jest okazja, aby nasz horyzont wiedzy trochę rozszerzył się. ale na to trzeba dotrzeć do "Żyłam w ukryciu". Z drugiej strony ktoś wtrąci: zaraz, zaraz - jesteśmy prawie w połowie książki i gdzie to ukrywanie? A nie było? Sam fakt, że poznawana przez nas bohaterka odpruwała gwiazdę Dawida, to już był akt ukrycia się. Niekoniecznie musiała to być jama w podłodze lub piwnica przy Unter den Linden. Znowu jednak miała zacząć się tułaczka, szukanie bezpiecznego lokum, unikanie wścibskich ludzi i ratunek od pomocnych dusz.
Ta książka lubi zaskakiwać. Po powrocie do Berlina Marie znowu trafia do rodziny Kochów. Gospodyni, Frau Hannchen, zaskoczyła ją: "wyznała też, że stara się wpłynąć na sytuację polityczną, szkodząc ciału astralnemu Hitlera. Wydało mi się to absolutnie żałosne, ale nikt z obecnych nie zdradził się z podobnymi uczuciami". Okultyzm kwitł w tym trudnym czasie na potęgę? Przypomnijmy sobie scenę z serialu "Polskie drogi", w którym ciotka Władka Niwińskiego opowiadała, że rozmawiała z... pułkownikiem Sławkiem (jakaż ostatnio wykazana w znanym teleturnieju niewiedza: na pytanie "Jak na imię miał Sławek?" padła odpowiedź: "Wieniawa!" - zgroza, a nie wiedza!...). Ale Marie przyznaje w następnym zdaniu: "Po kilku minutach chwyciłam ją za rękę przez stół i powiedziałam, niestety zdecydowanie zbyt głośno: «Hannchen, to jest wspaniałe!»". To jedno wyznanie wiele mówi o ludziach tamtego czasu.
Nie wiem, co zrobić z taką wiedzą: tułająca się po Berlinie Marie dostrzegła pewien dom, a na nim szyld: "...z nazwiskiem, które brzmiało mało sympatycznie i bardzo nazistowsko"? Kurcze - mam klina. Jak brzmi nazwisko "nazistowsko"? Czy to nie skutek obcowania w tym faszystowskim horrorze? Bo nie sądzę, aby ten ktoś nazywał się Hitler czy Goebbels.
Jak pani Hansl uratowała życie Marie? Ona sama przyznała się: "Tak już jednak jest, że za największe prezenty nie dziękuje się tak mocno, jak się powinno". Poczucie winy? To jest piękne w tej książce. Marie Jalowicz Simon nie wstydzi przyznać się, że okazała zbyt nikłą wdzięczność? Jej szczerość, otwartość, a nawet... ucieczka w sex zaskakują.
Zmieniane adresy, to też różni ludzie, których warto poznać. Warto przyjrzeć choćby paniom Karoli Schenk lub Elli Steinbock. U tej pierwszej Marie ukrywała się, dla tej drugiej z czasem pracowała. I to o niej możemy przeczytać: Wprawdzie z panią Schenk szybko nawiązała się nić porozumienia, ale nie zmienia to faktu, że została scharakteryzowana w taki sposób:"Nie była fanatyczną nazistką, ale ufała władzy: uważała opór za nieprzyzwoity, a kwestie polityczne za zupełnie nieinteresujące". Dlaczego więc wykrzesała w sobie te drobiny przyzwoitego człowieczeństwa? Ten dylemat wyjaśni książka. Kolejna wartość dodana, dla której warto sięgnąć po "Życie w ukryciu". Panie rozstały się: "Karola bardzo źle znosiła fakt, że robi coś zabronionego, chociaż tak wiele razem przeżyłyśmy i często śmiałyśmy się do łez".
Mieszkać w domu, w którym na czas świąt "wszędzie powiewały swastyki"? Wcielanie się w nowe role: opiekunka dla starszych, opiekunka dla dzieci - każda"skóra"była dobra, jeśli dawała szansę na przeżycie, nawet jeśli byli to "mało znaczący naziści". Dookoła perfidia, podejrzliwość, kontrola, niesłuszne oskarżenia (np. o kradzież jedzenia), ale też zmyślne podkradanie masła, które sama autorka nazwała "prawem do drobnej kradzieży dla osób żyjących w ukryciu".
W swej tułaczce Marie trafiała na różnych Niemców. Wielu, którzy jeszcze teraz generalizują swoje oceny (stawiając znak równości między "Niemcem", a "nazistą") powinno przeczytać jej wspomnienia. Jak ocenić taki toast, który przytacza "My wszystkie, wszystkie cztery tu zebrane, jesteśmy Niemkami i wszystkie kochamy swoją ojczyznę. Ale kraj, który dopuścił się największej zbrodni w historii ludzkości, nie może już być ojczyzną. Wznosimy więc nasze kieliszki za klęskę Wehrmachtu, dzięki której ludzie, a zatem i Niemcy, będą mogli znów normalnie żyć. Pijemy za zwycięstwo aliantów!". Wkrótce do Niemiec dotarła wiadomość o klęsce 6 Armii Paulusa pod Stalingradem:"...szala wojny się przechyliła, alianci wygrają, historia świata znowu odzyska swój rozsądny bieg". Pozna też rodzinę, w której przezornie było bać się... własnego dziecka, które nosiło mundurek Hitlerjugend i stąd cytat z wypowiedzi takiej matki:"Nikt nie wie, co on powie kolegom albo co wyciśnie z niego dowódca". Zgroza!...
Uważny obserwator (!) serialu "Stawka większa niż życie" wie, że w odcinku pt. "Zdrada" Hans Kloss ma wykonać wyrok na Christin Kield. Co ta uwagą ma wspólnego z czytaną książką? Otóż J-23 czekał przed kinem na swą ofiarę. Dalej nie rozumiemy związku? Proszę zwrócić uwagę na afisz filmowy. Jakie nazwisko tam figuruje? Marika Rökk! No to właśnie Marie chciała zobaczyć film z jej udziałem. Sama przyznaje, że starała się identyfikować z ekranowymi bohaterkami, "...w drugiej kolejności analizowałam przekaz polityczny filmu i zawarte w nim treści ideologiczne, a wtedy zazwyczaj zaczynałam gardzić kiczowatym widowiskiem, uznając je za ohydne". Szkoda, że nie wiemy jaki film oglądała, choć z takim uporem zdobyła bilety. Później wspomni o kolejnym seansie, na którym była i podaje tytuł: "W życiu wszystko przemija".
Czy prymulka może być powodem do radości? Tak, jeśli jest namiastką... normalności. A za tym cały czas tęskniła Marie, która zmieniała adresy zamieszkania, ocierając się o denuncjację: "...bardzo tęskniłam za tym, by choć przez jakiś czas mimo wszelkich przeciwności losu prowadzić normalne życie". Dookoła szalał terror, aresztowania, wywożono ludzi w nieznane - Marie unikała losu deportowanych.
"Pochodzisz z koszernego domu [...] mimo to kupujesz mięso konia?"- usłyszała w kolejce od innej żydowskiej dziewczyny, która tez ukrywała się w Berlinie i rozpoznała ją. Chwilami ma się wrażenie, że stolica III Rzeszy pełna była takich "dzieci Izraela"? A życzliwość i solidarność Niemców, to wzór cnót i miłosierdzia bożego? Nie przesadziłem pisząc na Facebooku: "Mój mózg pełen jest wielu pytań. Wielu z nich nawet nie ośmieliłbym sie postawić przed lekturą". Imponuje mi zimna krew, opanowanie czy nawet nonszalancja Marie, która miał odwagę powiedzieć: "Tak. Uznałam, że przy odpowiednim podejściu można je uznać za całkowicie koszerne. W takim czasie jak ten jestem najwyższym rabinem". Miała dziewczyna charakter. Nie wpadała w panikę, kiedy ktoś ją rozpoznawał? Chwilami wydaje się, że sama prosiła się o... denuncjację czy śmierć. Oczywiście są i "szmalcownicy", gnidy, które donosiły. Ale tych znajdziemy na kartach tych niesamowitych wspomnień niewielu?...
Chciałoby się wynotować, a tym samym utrwalić, tych wszystkich ludzi, którzy znaleźli się na drodze życia Marie Jalowicz. Chciałem napisać "okupacji"? Tylko niby jakiej? Była urodzoną w Niemczech Żydówką, pozbawionym praw nie-człowiekiem, ale paradoks polega na tym, że cały czas (poza bułgarskim epizodem) była... u siebie, w miejscu swego urodzenia. Jeśli zdaje się nam, że tylko Warszawa pełna była "zakazanych piosenek", to proszę przeczytać czego świadkiem stał się nasza bohaterka na Adalbertstraße (jak to dobrze, że tłumacz tylko raz zasunął nam "Aleją Lip", później, jak Pan przykazał podawał: Unter den Linden) i skąd wniosek, który dokładam do głębszej dyskusji, która raz po raz odżywa (czy opór społeczny był w III Rzeszy możliwy?): "Zastanawiałam się więc, czego by dokonałby sensownie zorganizowany bunt jeszcze teraz, gdy wojna miała się moim zdaniem ku końcowi. Warto było, warto było maszerować nie do rytmu. Warto tez było przetrwać, cały ten strach i przeciwności losu". I w tym tkwi siła tej książki. Czy Marie oskarża swych niemieckich współbraci? Proszę samemu wyrobić sobie tą opinię. 
Chyba każdego powinna dla odmiany zainteresować ocena Marie tego, co wydarzyło się pamiętnego 20 lipca 1944 r. Nie ma w tym radości, pochwały zamachowców, nie padają żadne nazwiska - bardzo ostrożnie stawiana była chyba każda litera?  To chyba dość charakterystyczne dla niemieckiej (!) oceny zamachu? Warto przytoczyć dwa następujące po sobie zdania: "Nie byli prawdziwymi antyfaszystami, tylko konserwatywnymi żołnierzami. Pomyślałam też, że gdyby to zamierzenie się udało i wojna by się skończyła na pięć minut przed dwunastą, byłby to wątpliwy kompromis". Więcej miejsca poświęciła aresztowaniu Trude Neuke i losowi jej męża. Bliższa ciału koszula?...
Żydowska dziewczyna pisząca list do NSDAP i kończąca go formułą "Heil Hitler!"? Tak, to ta sama Marie Jalowicz. Proza tamtych czasów. Pisała w imieniu Kurta Blasego, u którego matki ukrywała się autorka wspomnień. Cel? Otrzymanie mieszkania w miejsce tego, które zniszczyło alianckie bombardowanie. Podskórnie może ucieszyć czytelnika, że bomby spadały na stolicę "tysiącletniej Rzeszy". Czy to nie taki pozdrowieniu  bombowców pisała: "Bijcie mocno! Wojny można było uniknąć. Kto wybrał Hitlera, teraz powinien poczuć tego konsekwencję". Warto to zdanie cytować, cytować, cytować...
Nie potrafię wykrzesać w sobie współczucia dla niemieckiej matki, która wysyła na front jedynego syna. Nie potrafię utożsamić się z ich lękiem, strachem jakiego pełno w zapchanych piwnicach-schronach, śmiercią niemieckiego cywila.  Jakaś zadra tkwi jednak w mózgu, skażenie powojennymi ocenami. Chyba się z tego nie da uwolnić do końca. Nigdy tez nie pojmę tej wierności "do końca" (rewelacyjnie zresztą zakreślona u I. Kershowa w jego książce "Führer: Walka do ostatniej kropli krwi"). Marie cytuje Frau Blase: "Kurt został powołany [...]. dobrze więc, stracę ostatniego człowieka, którego kocham, ostatnią radość w moim życiu, i moje życie również się skończy. Ale tak musi być dla  Führera". Kurt Blase nie powrócił z frontu...
Równe 70. lat temu Berlin był celem intensywnych nalotów. Marie sama przyznaje, że musiała "udawać poczucie wspólnoty ze społeczeństwem", które czekało aż Führer użyje osławionądie Wunderwaffe?  "...życzliwie im przytakiwałam - to była część mojego kamuflażu". Dookoła rozpętywała się zapłata za czas mordu: "Ludzie mówili, że życie zmieniło się w prawdziwe piekło. Ja tak nie uważałam, ale również nie czułam, żebym była w raju". Nie zapominajmy, że cały czas wisiał nad jej losem "miecz Damoklesa"! Strach przed rozpoznaniem, wylegitymowaniem (nie posiadała dokumentów), a i wieści nadchodzące z frontu wschodniego nie napawały optymizmem!
"W pewnym sensie byłam zirytowana tym, że wojna zmierzał ku końcowi w tak nudny, banalny sposób, a ja nie mogę uczestniczyć bezpośrednio w bitewnej wrzawie"- chyba będę często na własnych lekcjach wracał do tego zdania. Jak do dalszych: "Byłam wolna. wojna się skończyła. Armia Czerwona zwyciężyła. Powinnam była płakać z radości i ulgi, ale nie czułam wzruszenia". Wiem, to koniec opowieści, ale chcę coś pozostawić tym, co sięgną po książkę "Żyłam w ukryciu". Był odwet za  "ból i krew, za lata łez". Nie usprawiedliwiam ani agresji polskich więźniarek, ani zdziczenia krasnoarmiejnej hołoty! Tego się po prostu nie da usprawiedliwić! Choć oprócz opisów  gwałtów znajdziemy i taka opinię: "...niektórzy mężczyźni byli bardzo pomocni: czuli dla dzieci i pełni szacunku dla osób starszych". 
Wspomnienia Marie Jalowicz Simon to ciekawe uzupełnienie do losów Żydów europejskich w czasie zagłady. Nie zdziwię się, jeśli będą odebrane jako bardzo kontrowersyjne. Wiem, że różnie odbierano "Czesałam ciepłe króliki". Marie nigdy nie była w getcie, nigdy nie ukrywała się w takim rozumieniu, jakie znamy z losów polskich Żydów. Nikt nie chował jej w szafie, nie zabraniał podchodzenia do okna. Podziwiać należy jej odwagę, że pozostawała cały czas "na widoku" w swym rodzinnym Berlinie. Strach nigdy jej nie opuszczał. Ale też nie zmusił do ucieczki lub ukrycia. Tą książkę czyta się z zapartym tchem. Wiemy, że Marie przeżyje. Świat dookoła niej trudno nazwać przyjaznym. A, że pozostawia wiele pytań bez odpowiedzi? Może kiedyś znajdziemy na półkach księgarskich książkę pt. "Ukrywałam Żydów w Berlinie / VersteckteJuden in Berlin"?

...oni zginęli 10 kwietnia 2010 r.

$
0
0
V lat temu, w sobotę 10 kwietnia 2010 r. wydarzyła się straszliwa narodowa tragedia.  W jednej chwili zginęło 96 osób. Może przez chwilę zapomnijmy o Ich funkcjach, politycznym czy wojskowym znaczeniu. Zginęły matki, córki, siostry, babcie, ciotki, ojcowie, synowie, bracia, kuzynowie, dziadkowie... Z tego lotu  n i k t   z  Nich nie powrócił. W takim dniu chciałoby się tylko przypomnieć inne zdanie: ciszej nad tymi trumnami.


Joanna Agacka-Indecka, prezes Naczelnej Rady Adwokackiej
Ewa Bąkowska, członkini Federacji Rodzin Katyńskich z Krakowa, wnuczka gen. Mieczysława Smorawińskiego zamordowanego w Katyniu
Gen. broni Andrzej Błasik, dowódca Sił Powietrznych
Krystyna Bochenek, wicemarszałek Senatu RP
Anna Maria Borowska, wiceprzewodnicząca gorzowskiej Rodziny Katyńskiej
Bartosz Borowski, przedstawiciel Rodzin Katyńskich
Gen. dyw. Tadeusz Buk, dowódca Wojsk Lądowych
Gen. bryg. abp Miron Chodakowski, prawosławny ordynariusz WP
Czesław Cywiński, prezes Zarządu Głównego Światowego Związku Żołnierzy AK
Leszek Deptuła, poseł PSL, lekarz-weterynarz
Ppłk Zbigniew Dębski, członek Kapituły Orderu Wojennego Virtuti Militari
Grzegorz Dolniak, poseł PO, ekonomista
Katarzyna Doraczyńska, Kancelaria Prezydenta
Edward Duchnowski, sekretarz generalny Związku Sybiraków
Aleksander Fedorowicz, tłumacz przysięgły języka rosyjskiego
Janina Fetlińska, senator PiS, pielęgniarka
Ppłk Jarosław Florczak, funkcjonariusz BOR, w służbie od 21 lat
St. chor. Artur Francuz, funkcjonariusz BOR, w służbie od 18 lat
Gen. Franciszek Gągor, szef Sztabu Generalnego WP
Grażyna Gęsicka, posłanka PiS, socjolog
Gen. brygady WP Kazimierz Gilarski, dowódca Garnizonu Warszawa
Przemysław Gosiewski, poseł PiS, prawnik
Ks. prałat Bronisław Gostomski, kapelan Stowarzyszenia Polskich Kombatantów w Wielkiej Brytanii, dziekan Dekanatu Londyn-Północ
Robert Grzywna, członek załogi samolotu
Mariusz Handzlik, podsekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta
Ks. prałat Roman Indrzejczyk, kapelan prezydenta
Por. Paweł Janeczek, funkcjonariusz BOR, w służbie od 17 lat
Dariusz Jankowski, pracownik Biura Obsługi Kancelarii Prezydenta RP
Natalia Januszko, stewardessa
Izabela Jaruga-Nowacka, posłanka, wiceprzewodnicząca klubu Lewicy
O. Józef Joniec, prezes Stowarzyszenia Parafiada im. św. Józefa Kalasancjusza
Ryszard Kaczorowski, ostatni prezydent Rzeczypospolitej Polskiej na Uchodźstwie 
Lech Kaczyński, prezydent Rzeczypospolitej Polskiej
Maria Kaczyńska, małżonka prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej
Sebastian Karpiniuk, poseł PO, prawnik
Wiceadm. Andrzej Karweta, dowódca Marynarki Wojennej
Mariusz Kazana, dyrektor Protokołu Dyplomatycznego w MSZ
Janusz Kochanowski, Rzecznik Praw Obywatelskich
Gen. bryg. Stanisław Nałęcz-Komornicki, kanclerz Orderu Wojennego Virtuti Militari
Stanisław Jerzy Komorowski, wiceminister obrony narodowej
Chor. Paweł Krajewski, funkcjonariusz BOR, w służbie od 14 lat
Andrzej Kremer, podsekretarz stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, prawnik
Ks. Zdzisław Król, kapelan warszawskiej Rodziny Katyńskiej w latach 1987-2007
Janusz Krupski, kierownik Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych
Janusz Kurtyka, prezes Instytutu Pamięci Narodowej, historyk
Ks. Andrzej Kwaśnik, kapelan Federacji Rodzin Katyńskich
Gen. Bronisław Kwiatkowski, dowódca operacyjny Sił Zbrojnych
Wojciech Lubiński, lekarz prezydenta, zastępca Komendanta Centralnego Szpitala Klinicznego MON, rzecznik prasowy Wojskowego Instytutu Medycznego
Tadeusz Lutoborski, były przewodniczący warszawskiej Rodziny Katyńskiej
Barbara Maciejczyk, stewardessa
Barbara Mamińska, dyrektor biura kadr i odznaczeń w Kancelarii Prezydenta RP
Zenona Mamontowicz-Łojek, przewodnicząca Polskiej Fundacji Katyńskiej
Stefan Melak, przewodniczący Komitetu Katyńskiego
Tomasz Merta, podsekretarz stanu w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Generalny Konserwator Zabytków
Andrzej Michalak, członek załogi samolotu
Kpt. Dariusz Michałowski, funkcjonariusz BOR, w służbie od 16 lat
Stanisław Mikke, wiceprzewodniczący Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa
Justyna Moniuszko, stewardessa
Aleksandra Natalli-Świat, ekonomistka, posłanka, wiceprezes PiS
Janina Natusiewicz-Mirer, osoba towarzysząca
Ppor. Piotr Nosek, funkcjonariusz BOR, w służbie od 15 lat
Piotr Nurowski, prezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego, prawnik
Bronisława Orawiec-Loeffler ze Stowarzyszenia Rodzin Katyńskich z Podhala, bratanica Franciszka Orawca, oficera zamordowanego w Katyniu
Ks. ppłk Jan Osiński, kapłan Ordynariatu Polowego Wojska Polskiego
Ks. płk Adam Pilch, p. o. Naczelny Kapelan Wojskowego Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w Polsce
Katarzyna Piskorska z warszawskiej Rodziny Katyńskiej
Maciej Płażyński, poseł, prezes Stowarzyszenia "Wspólnota Polska"
Gen. dyw. bp Tadeusz Płoski, biskup polowy Wojska Polskiego
Mł. chor. Agnieszka Pogródka-Węcławek; funkcjonariuszka BOR, w służbie od 8 lat
Gen. dyw. Włodzimierz Potasiński, dowódca Wojsk Specjalnych RP
Arkadiusz Potasiuk, kapitan samolotu
Andrzej Przewoźnik, sekretarz generalny Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa
Krzysztof Putra, wicemarszałek Sejmu RP
Ks. prof. Ryszard Rumianek, rektor UKSW, teolog, biblista
Arkadiusz Rybicki, poseł, działacz samorządowy, historyk
Andrzej Sariusz-Skąpski, prezes Federacji Rodzin Katyńskich
Wojciech Seweryn, przedstawiciel Rodzin Katyńskich
Sławomir Skrzypek, prezes NBP
Leszek Solski, przedstawiciel Rodzin Katyńskich
Władysław Stasiak, szef Kancelarii Prezydenta RP
Chor. Jacek Surówka, funkcjonariusz BOR, w służbie od 9 lat
Aleksander Szczygło, szef BBN
Jerzy Szmajdziński, wicemarszałek Sejmu RP
Jolanta Szymanek-Deresz, posłanka, prawnik
Izabela Tomaszewska, dyrektor zespołu protokolarnego Kancelarii Prezydenta RP
Chor. Marek Uleryk, funkcjonariusz BOR, w służbie od 12 lat
Anna Walentynowicz, działaczka Wolnych Związków Zawodowych, dama Orderu Orła Białego
Teresa Walewska-Przyjałkowska, wiceprezes Fundacji Golgota Wschodu
Zbigniew Wassermann, poseł, prawnik
Wiesław Woda, poseł, inżynier rolnik
Edward Wojtas, poseł, ekonomista
Paweł Wypych, minister w Kancelarii Prezydenta
Stanisław Zając, senator, adwokat
Janusz Zakrzeński, aktor, członek Związku Piłsudczyków
Artur Ziętek, członek załogi samolotu
Gabriela Zych, prezes zarządu kaliskiego Stowarzyszenia Rodzina Katyńska


                      Wieczny odpoczynek racz im dać, Panie,
                      a światłość wiekuista niechaj im świeci.
                              Niech odpoczywają w pokoju.
                                                   Amen.

...z kronik polskich - odsłona 1 - Anonim tzw. Gall

$
0
0
Zachęcam do wyjątkowej lektury: "Kroniki polskiej" Anonima tzw. Galla. Każdy wie kim był i kim nie był. Pozostawił po sobie najstarszą zachowaną polska kronikę, która powstawała na dworze księcia Bolesława III Krzywoustego (1102-1138). jakich miał poprzedników? Tego chyba nigdy nie dowiemy się. Ale chyba nikt nie uwierzy, że między  960, a 1113 na dworze Piastowiczów nie było skrybów, którzy z mozołem pisali na pergaminie dzieje ich panowania. Cieszmy się z tego, co mamy.
Ten cykl jest pomyślany, jako krótkie spacery po zamierzchłym piśmiennictwie historycznym. Takie powroty mogą okazać się zaskakujące. Dlaczego zaczynam nieomalże "od środka" kroniki Anonima? Z racji na rocznicę: 11 kwietnia 1079 r. Wtedy miało dojść do eskalacji konfliktu JKM Bolesława II Szczodrego / Śmiałego, a biskupem krakowskim Stanisławem. 
Kiedy nieznanym nam z imienia kronikarz (Gallus czyli Francuz lub Węgier wykochany we francuskim klasztorze?) opisywał konflikt musieli żyć ludzie w nim uczestniczący lub nawet w jakiś sposób uwikłani. Stąd swoiste ograniczenia, jakie znajdujemy w tekście. bo oto mamy przed sobą najbardziej enigmatyczny zapis gallowy:

"Jak zaś doszło do wypędzenia króla Bolesława, długo byłoby o tym mówić, tyle wszakże można powiedzieć, że sam będąc pomazańcem Bożym, nie powinien był pomazańca za żaden grzech karać cieleśnie. Wiele mu to bowiem zaszkodziło, gdy przeciw grzechowi grzech zastosował i za zdradę wydał biskupa na obcięcie członków. My zaś ani nie usprawiedliwiamy biskupa – zdrajcy, ani nie zalecamy króla, który tak szpetnie dochodził swoich praw, lecz pozostawmy te sprawy, a opowiedzmy, jak przyjęto go na Węgrzech". 
Jak mnie te kronikarskie niedomówienia (np. "tyle wszakże można powiedzieć") wkurzają. Raz jeden, trzydzieści lat temu (!), moja interpretacja tego właśnie wydarzenia odbiła się czkawką w pewnej salce katechetycznej. Dzieci (wtedy klasa V SP nr 1 w Nakle nad Notecią) poszły na religię i pochwaliły się, jak to ich nowy nauczyciel historii uczy o owym konflikcie. Usłyszały z ust swego księdza dobrodzieja: "Nie słuchajcie pana, to jest komunista!". Komunistą nie byłem, analizowałem li tylko treść kroniki z XII w. i tak mi pozostało.
Lata mijają, a mi pozostaje podpisać się pod tym, co przed laty napisał profesor Tadeusz Grudziński: "HISTORYK MOŻE TYLKO GŁĘBOKO UBOLEWAĆ Z POWODU NIEMOŻNOŚCI PRZEDSTAWIENIA JEDNEGO Z DWÓCH AKTORÓW TRAGEDII, KTÓRA WSTRZĄSNĘŁA POSADAMI PAŃSTWA".


I jeszcze kilka dygresji w obronie Kazimierzowica: gdyby JKM był bezmyślnym i okrutnym siepaczem, to dlaczego następca (brat Władysław I Herman) nadał swemu prawowitemu potomkowi imię "Bolesław"? Dziwny wybór, gdyby kojarzyło się z krwiożerczym tyranem. Jakoś nikt w XXI w. nie kwapi się, aby swego syna obarczyć imieniem "Adolf" lub "Alfons"! Dlaczego? Jak wytłumaczyć, że kilka lat później na tej samej Skałce, na której odbyła się kaźń, odprawiano mszę za duszę zmarłego monarchy? Ci zakonnicy musieli chyba znać  okoliczności śmierci swego biskupa? I trzecia kwestia: dlaczego nikt w XI w. nie wyniósł na ołtarze (jak w przyszłości Tomasza Becketa) zmarłego biskupa?... Swoją drogą żaden średniowieczny władca o zdrowych zmysłach nie podniósłby ręki na niewinnego hierarchę Kościoła.

Waszyngton - 14 IV 1865 - 22,15

$
0
0
"Jakiś głośny huk rozległ się za nimi, jakby coś wybuchło. Mary poderwała się z kolan męża. Lożę wypełniał biały dym.
Zobaczyła, że powieki Abrahama z wolna się przymykają. Mogło się zdawać, że zasypia. Czuły uśmiech przeszedł w wyraz znużenia, kiedy zachwiał się i opadł do tyłu. bujany fotel, przechylony ku niej, kiedy słodko do siebie szeptali, odskoczył w drugą stronę. Głowa Abrahama oparła się bezwładnie o ścianę za jego plecami.
Z jej piersi wydobył sie przeciągły krzyk".


Ten literacki obraz zamachu na prezydenta Abrahama Lincolna zawdzięczamy powieściIrvinga Stonea "Miłość jest wieczna / Love is Eternal". Książkę równe dwadzieścia lat temu wydało Wydawnictwo EM z Warszawy. Nie wiem czy ktoś to powtórzył. Nie spotkałem się z innym wydaniem tej powieści. Na 582 stronach poznajemy okoliczności rodzenia się związku i małżeństwa Mary Ann Todd z Abrahamem Lincolnem. Tych dwoje historia okrutnie doświadczyła. Nie tylko, że wojna secesyjna / civil war rozdzieliła ich rodziny, ale i śmierć wdzierała się do Białego Domu.
"Z kłębów dymu wyskoczył niesamowicie wyglądający uzbrojony w sztylet mężczyzna w czarnym, filcowym kapeluszu i wysokich butach z ostrogami. Wykrzyknął coś niewyraźnie i zaatakował Rathbone'a, raniąc go w ramię aż do kości. Potem wyskoczył z loży, ale zaczepił ostrogą o jedną z flag i spadł na scenę, łamiąc lewa nogą"- przybliża nam te dramatyczne chwile Stephen B. Oates w biografii "Lincoln", jaką w 1991 r. wydał Państwowy Instytut Wydawniczy (w rewelacyjnej serii "Biografii Sławnych Ludzi").
"...kula weszła przez kość potyliczną około dwóch i pół centymetra na lewo od linii pośrodkowej, tuż nad zatoką poprzeczną, która została przez nią otwarta. Następnie przebiła oponę twardą, przeszła przez lewy płat potyliczny, weszła do lewej komory bocznej i utkwiła w białej substancji mózgowej tuż ponad przednią częścią lewego ciała prążkowego" - brzmi, jak medyczna autopsja? Bo to jest fragment zapisu autentycznej autopsji skutku, jaki wywołał zamach Johna Wilkesa Bootha. Odnajdziemy go w książce, której autorami są Billy O'Reilly i Martin Dugard "Zabić Lincolna. Szokujący zamach, który zmienił Amerykę"(Wydawnictwo Pascal 2013). Był piątek 14 kwietnia 1865 r. Miejscem tragedii stał się teatr Forda w Waszyngtonie. Na zegarze 22 minut 15.
Nieprzytomnego prezydenta wyniesiono z gmachu i przeniesiono do domu Petersena przy Dziesiątej Ulicy Północno-Zachodniej pod numer 511. Raczej nie słyszał słów zrozpaczonej żony, która szeptała nad nim: "Kochany, żyj jeszcze choć przez chwilę, by do mnie przemówić, by przemówić do naszych dzieci".  Jak bardzo przypominają się słowa wypowiedziane kilkadziesiąt lat później w Sarajewie przez Franciszka Ferdynanda do swojej żony Zofii... Śmierć, jak zwykle, okazała się nieprzebłagalna - odebrała to niezwykłe życie 15 kwietnia o godzinie 7,22. 


Ledwo, co wygasła (wygasała) krwawa rzeź Amerykanów, w Appomattox spotkali się generałowie Lee i Grant - należało na zgliszczach budować nową historię Stanów Zjednoczonych Ameryki i zabrakło kogoś tak ważnego, jak Abraham Lincoln. "Nigdy jeszcze naród nie opłakiwał tak rozpaczliwie zmarłego przywódcy - czytamy u Stephena B. Oatesa. - Nie tylko przyjaciele Lincolna, lecz również liczni jego krytycy [...] boleli teraz nad jego śmiercią i z lekiem myśleli o losie kraju".  

"Echo wystrzału, który oddał Booth, zmąciło spokój ducha Amerykanów rozsianych po wszystkich zakątkach Unii" -
Stephen B. Oates

Przeczytania... (36) - Volker Ullrich "Hitler. Narodziny zła 1889-1939" (Wydawnictwo PRÓSZYŃSKI i S-ka)

$
0
0
"Pisanie o tym człowieku, który odcisnął piętno na dziejach Niemiec i Europy, jest z pewnością najtrudniejszym i zarazem najbardziej odpowiedzialnym zadaniem, jakiego może sie podjąć historyk" - czytamy we "Wstępie" do książki "Hitler. Narodziny zła 1889-1939" Volkera Ullricha, którą wydał PRÓSZYŃSKI i S-ka. To kolejny tom, jaki ukazał się w cennej serii "Oblicza zła" (w zapowiedziach na ciąg dalszy 2015 r. jeszcze: biografie Mussoliniego i Bormanna). Jest, co czytać - na ostatniej stronie stoi napisane: 1023. Właściwy tekst zamyka się na stronie 967. Nie jest moją intencją kogoś zrazić, przestraszyć i odstraszyć od wzięcia do ręki tego pokaźnego tomu. Po prostu, to kolejna pozycja, której nie mogę nazwać "kieszonkową"
Może zadajmy sobie jedno, proste pytanie: ile można czytać o Hitlerze? Wychodzi na to, że w nieskończoność? Zresztą na pierwszej stronie "Wstępu" V. Ullrich dzieli się takim oto spostrzeżeniem:"Od przełomu tysiącleci obsesyjne zajmowanie się Hitlerem raczej przybrała na sile". Cytuje krótkie, ale jakże trafne zdanie, profesora Norberta Freia z Die Friedrich-Schiller-Universität Jena: "NIGDY DOTĄD NIE BYŁO TYLE HITLERA". Nie muszę ruszać się sprzed komputera, aby dostrzec kilka grzbietów książek, które poświęcono III Rzeszy i jej Führerowi.
"Ten łobuz to katastrofa; co nie stanowi powodu, by nie wzbudzał zainteresowania jako los i charakter" - jeśli biografię takiego zbrodniarza otwiera wypowiedź samego Thomasa Manna, to coś musi być na rzeczy."W bibliotekach skatalogowanych jest 120 tysięcy prac o Hitlerze" - uświadamia nam zainteresowanie "tematem" cytowana dalej wypowiedzieć Franka Schirrmachera. Na mojej półce kolejny volumen poświęcony Führerowi. Nie wyobrażam sobie, aby było inaczej. Tyle aspektów jego życia (pisałem o tym m. in. w poście z okazji 30 stycznia 1933 r.) wciąga, nie pozwala być obojętnym, każe szukać kolejnych odpowiedzi. Ludzi chyba nigdy nie przestanie dręczyć pytanie: jak to możliwe, że ktoś taki zaistniał, wypłynął na wierzch ze swą opętańczą ideologią? 
Podejrzewam, że wielu z nas sięgnęło (posiada?) po dzieło Iana Kershawa. Volker Ullrich  już we "Wstępie" polemizuje z pracami i opiniami swego poprzednika, ale też zdaje sobie sprawę, że: "Niniejsza książka nie zawiera wykładni całkowicie nowej. Oznaczałoby to niemałą arogancję w obliczu moich wielkich poprzedników, od Konrada Heidena po Iana Kershawa. Jako autor mam wszakże nadzieję, że w pierwszym tomie udało mi się poszerzyć naszą wiedzę o człowieku [...], oraz wyraziściej zarysować jego osobowość, cechującą się frapującymi sprzecznościami i kontrastami". Spodobało mi się, że Ullrich ustosunkował się do filmu "Upadek / Der Untergang" Bernda Eichingera. Powtórzył pytanie, jakie obiegło media i świat naukowy: "Czy godzi się ukazywać Hitlera jako człowieka?". Odpowiedź mnie satysfakcjonuje, a zarazem nabieram szacunku do autora: "Odpowiedź na powyższe pytanie brzmi krótko i zwięźle: nie tylko godzi się, lecz   n a l e ż y   to robić! Ogromnym błędem byłoby sądzić, że zbrodniarz stulecia w rodzaju Hitlera musi być potworem w sferze prywatnej. Oczywiście byłoby najprościej, gdyby można go było zaszufladkować jako psychopatę, który swoje mordercze impulsy przetworzył na działalność polityczną". Dostajemy więc silny impuls: czeka nas wędrówka w życiorys (po życiorysie?) zbrodniarza z Braunau.
Dzieciństwo Aloisa, małżeństwa i dorastanie małego Adolfa, to pewnie dla większości zainteresowanych fakty znane. Czy to oznacza, że Ullrich niczego nowego nie wprowadza do naszego myślenia o tym okresie? Zwróciłbym uwagę, aby powoli cedzić treści, bo możemy to i owo "zgubić". To, że tatuś nie tulkał małego Adolfka (niem. Dolferl), to żadna sensacja. "Zimny chów"był jeszcze domeną pokolenia naszych dziadków. "...bardzo wielu historyków, a zwłaszcza psychohistoryków, oparło się pokusie, żeby już w młodości Hitlera doszukiwać się rysów późniejszego monstrum". Warto jednak przyswoić sobie, że lata 90-te XIX w., to nie XXI w.! Stąd dalej czytamy pewną ważną kwestię: "Otóż biografowie powinni wystrzegać się wyciągania zbyt daleko idących konkluzji z analizy wczesnych lat dzieciństwa. Mówimy tu o czasach, w których kary cielesne jako środek wychowawczy były jeszcze na porządku dziennym". Autor nawet kwestionuje, nie wiem na jakiej podstawie, rzekomą brutalizację dorastania Adolfa H.
Okres szkolny nawet dziś może być pouczający. Tylko nie wiem bardziej dla kogo: uczniów czy... samotnych matek (wdów?), na które barki spada obowiązek doprowadzenia swych krnąbrnych potomków do samodzielności. Relacje między panią Klarą i jej najmłodszą latoroślą przerabia wiele rodzin. Manipulowanie matką, a zarazem głęboka więź łącząca tych dwojga. Nie wiem czy dla nas - nauczycieli historii - nobilitującym faktem jest, że po latach Hitler bardzo dobrze wspominał tylko swego nauczyciela od historii? Świetnie, że przypisy są na stronie, którą akurat czytamy. Proszę wczytać się w przypis 47 na stronie 39. Cytowany tam jest list do dr Leopolda Poetscha: "Sprawił Pan, że w jednej chwili odezwały się we mnie wspomnienia młodych lat i lekcji z nauczycielem, któremu niezmiernie dużo zawdzięczam, który wręcz zbudował mi częściowo fundament drogi, jaką potem przebyłem"A może my-nauczyciele historii powinniśmy się bać takiej oceny? Czyż nie wskazuje, jak wpłynąć możemy na młodego człowieka?
Musiało paść nazwisko Augusta Kubitzka. Przyjaciel z tego okresu jest wszak autorem książki-wspomnień "Adolf Hitler. Mój przyjaciel z młodości" (ostatnio wydało je w Polsce wydawnictwo "Vesper"). Ullrich przestrzega: "Trzeba jednak czytać je krytycznym okiem, bowiem opierają się one na wcześniejszej, krótszej wersji, napisanej prze Kubitzka w roku 1943 na zlecenie Martina Bormanna [...]", ale po chwili kończy myśl stwierdzeniem: "...niemniej jest to zasadniczo źródło wiarygodne". Warto chyba zacytować tu choć fragmentarycznie, to co ów napisał. Tym bardziej, że te wątki wrócą w relacjach z innymi ludźmi: "Nigdy potem nie widziałem człowieka, u którego (...) oczy dominowałyby w twarzy tak bardzo, jak u mego przyjaciela. Były to jasne oczy jego matki". W innym miejscu z tych samych wspomnień taki cytat: "Twarz miał bladą, usta zaciśnięte, wargi prawie że białe. Tylko oczy mu się żarzyły. Niesamowite miał oczy! Zdawało się, że w tych oczach gromadzi się cała nienawiść, do jakiej był zdolny". Może nie zaskakujące, ale ciekawe. Dalej o jednej jeszcze cesze Adolfa: "...Hitler był gwałtowny i pełen temperamentu. Jakieś błahostki, na przykład kilka nieopatrznych słów, mogły wywołać w nim wybuch gniewu". I na koniec o swoistej dominacji, w końcu młodszego, kolegi: "Taki był, że musiał mówić, i potrzebował kogoś, kto by go słuchał". No chyba, że obaj akurat słuchali R. Wagnera - wtedy nic się nie liczyło, tylko   m u z y k a  ! O jej wpływie Ullrich pisze: "...dostrzegamy [...] jaką funkcję spełniała pasja do twórczości Wagnera dla chwiejnej psychiki młodego Hitlera: w narkotyczny sposób wzmacniała w nim poczucie własnej wartości, pozwalała mu uciekać w sferę marzeń, gdzie własna przyszłość nie wydawała mu się juz mroczna i niepewna, tylko jasna i wyraźna". No to sobie przy czytaniu tych fragmentów włączyłem preludium do "Lohengrina". Proszę znaleźć, co na temat fascynacji Wagnerem napisał Th. Mann - niemniej pouczające. Autora "Doktora Faustusa" i "Buddenbrooków"jest więcej. To ciekawe wtrącenia i nie ukrywam, że mnie zaskakujące.
Perypetie związane z nie dostaniem się do  Akademii Sztuk Pięknych w Wiedniu, choroba matki i jej śmierć, to ważkie fakty z życia A. Hitlera, które skupiają uwagę każdego kogo ta postać interesuje. Gdybanie, co było gdyby Adolf został studentem wiedeńskiej uczelni jest bez sensu i Ullrich tego tez nie robi, choć przyznaje: "Cóż, prawdopodobnie inaczej potoczyłoby się nie tylko jego życie, lecz również dzieje Niemiec i świata". Nie powiela domniemywań, że antysemityzm wyniknąć mógł z powodu nieudolności lekarza, którym był doktor Eduard Bloch! Wręcz przeciwnie. Przytoczony jest epizod o zachowaniu  Hitlera po anszlusie Austrii, kiedy wręcz otoczył go... opieką!
Dzięki lekturze Ullricha mamy okazję wędrówki po Wiedniu na początku XX wieku, kiedy żyje jeszcze stary cesarz Franciszek Józef I, ale wielonarodowa monarchia raczej staje na rozdrożu swego istnienia.  Widzimy, jak Dolferl tuła się po różnych jego zakamarkach (czytaj: noclegowniach), korzysta z dobrodziejstwa spadku po matce. Autor biografii, idąc tropem innych badaczy, raczej kwestionuje, aby wtedy właśnie miał się rodzić antysemityzm Hitlera. Nie ma żadnych źródłowych przesłanek, aby do końca wierzyć, w to co ów sam powtarzał przed Sądem Ludowym w Monachium w 1924 r., znajdziemy to w przypisie 77 : "Przybyłem do Wiednia jako obywatel świata, a wyjechałem z niego, będąc absolutnym antysemitą, śmiertelnym wrogiem całego światopoglądu marksistowskiego". Trudno znaleźć jakieś wątki podobnych poglądów w czasach wielkiej wojny! Odludek Hitler wtedy raczej nie grzeszył aktywnością agitacyjną.
I wojna światowa, to ważny okres w życiu Adolfa Hitlera. Ullrich często sięga po "Mein Kampf". Wiele cytatów z tej książki znajdziemy na kartach czytanej biografii. Nawet zakładając, że powstawała kilka lat po wydarzeniach jest raczej wiernym odbiciem ducha młodego rekruta 2 Bawarskiego Pułku Piechoty: "Oto zaczął się dla mnie, jak chyba dla każdego Niemca, najbardziej pamiętny i wzniosły czas mojego ziemskiego życia. Wszystko, co było przedtem, w obliczu tych gigantycznych zmagań opadło w mdłą nicość". Kilka stron dalej znajdziemy taki cytat: "Nawet dziś nie wstydzę się powiedzieć o tym, jak ogarnięty żarliwym zapałem opadłem na kolana i z głębi serca dziękowałem niebiosom że dały mi żyć w tych czasach". Ciekawe, że Ullrich wspomina o dwóch znanych ikonograficznych źródłach: zdjęciu z 2 VIII 1914 r., gdzie w tłumie na Odeonsplatz w Monachium utrwalono mężczyznę podobnego do A. H. i fragmencie filmu z 1919 r. z pogrzebu Kurta Eisnera. Wychodzi na to, że pojawiają się wątpliwości czy aby na pewno utrwalono na nich Adolfa?...
Frontowe przeżycia feldfebla Hitlera to zderzanie się z różnymi opiniami: o ewentualnym homoseksualizmie... o bohaterskości... o poświęceniu... o dekownictwie... Z wieloma przypuszczeniami Ullrich po prostu nie zgadza się i odrzuca, jako wyssane z palca. Mnie zaciekawił stosunek Hitlera do pamiętnego Bożego Narodzenia AD 1914, jak na polach Flandrii doszło do bratania się walczących ze sobą stron. "Czuliśmy się przy tym szczęśliwi, jak dzieci" - zapisał w pamiętniku jeden z niemieckich żołnierzy. Odnaleziono w jednym z raportów reakcję przyszłego Führera :"...teraz, w czasie wojny, o czymś takim nie może być mowy". Ten sam, który stroni od ludzi, nie interesuje się dziewczynami, zapełnia swe serce uczuciem do angielskiego foksteriera? "Foxl", którego znamy z kilku zachowanych zdjęć, pozostał na długo w pamięci niemieckiego żołnierza. Symptomatyczne, że wspominał go w styczniu 1942 r. takimi słowy: "Jakże ja go lubiłem (...). Wszystkim się z nim dzieliłem, a wieczorem zasypiał przy mnie (...). Nie oddałbym go za żadne skarby". W 1917 r. pies zniknął: "Ten łajdak, który mi go zabrał, nie zdaje sobie sprawy, co mi uczynił". Ponoć człowiek, który kocha psy - kocha również ludzi?... Ullrich raczej obstaje, że pod koniec wojny Hitler padł ofiarą ataku gazowego. Nie idzie tropem... załamania psychicznego, co sugerują inni badacze. Proszę sięgnąć po książkę autorstwa Hansa-Joachima Neumana i Henrika Eberlea  "Czy Hitler był chory" (wspominałem o niej w styczniu 2013 r.). Nastrój pamiętnego listopada 1918 r. znalazł odbicie w "Mein Kampf": "A więc wszystko było nadaremne (...). Czyż nie powinny były otworzyć się groby tych wszystkich setek tysięcy, które wierząc w ojczyznę, wyruszyły niegdyś w bój, aby nigdy nie powrócić? [...] Podczas tamtych nocy narastała we mnie nienawiść do sprawców tego czynu".
Volker Ullrich jest chwilami niekonsekwentny w serwowaniu ostateczności dotyczących m. in. fotografii. Chodzi o słynne ujęcie wykonane przez Heinricha Hoffmanna w Monachium 2 sierpnia 1914 r. W tekście (s. 75)  napisał: "...widać go, ogarniętego euforią tłumu"i pod fotografią (s.78)"Hitler na patriotycznej manifestacji na Odeonplatz [...]", a w przypisie 10 (wracamy na s.75) wzmiankuje "Co do autentyczności tego zdjęcia pojawiły się ostatnio wątpliwości". Trochę mętlich?...
Tak, jako historyka i czynnego zawodowo nauczyciela, zachwyca mnie mnogość źródeł, jakie Volker Ullrich użył. I tu kryje się pies pochowany skąd i u mnie zawsze ich mnogość. Starczy kliknięcie na mój blog, nie muszę wertować  tomiszcza i już "jestem w domu"! Nic tak nie podpiera tezy, jak zdanie świadka. A, że cierpi na tym kolejny ołówek?
Poznanie zawiłości sytuacji w Monachium po 11 listopada 1918 r. bez zerknięcia do tego co, kto i jak pisał - byłoby niemożliwe. Tym bardziej, że postawa samego Hitlera jest (jak się okazuje) nie do końca jasna i jednoznaczna? Czy od samego początku opowiedział się po stronie tzw. prawicowej reakcji? Terror freikorpsu, czerwone sztandary, bolszewizacja! A Hitler? V. Ullrich przypomina nam (gro z nas nie czytała przecież w oryginale "Mein Kampf"): "W Mein Kampf  nie znajdujemy praktycznie żadnych wzmianek na ten temat - skąd już dawno zrodziły się plotki, że był to dla  autora niewygodne etap życiorysu: wolał on mianowicie ukryć to, że w początkowej fazie rewolucji sympatyzował z lewicą". 
Dochodzenie do nazizmu, stawanie się Adolfem Hitlerem, który z "gumowego ucha" przepoczwarzył się w agitatora, a potem przywódcę NSDAP, to dopiero początek nieszczęścia, jakie wpędziło świat w otchłań śmierci. Na dobrą sprawędopiero ostatnimi czasy mogliśmy zgłębić tajniki tego... fenomenu. Nie boję się tego określenia, jak tego, że po lekturze Ullricha podniosą sie demony w umyśle kilku czytelników. Trudno byłoby napisać, że autor... sympatyzuje ze swoim bohaterem. Ciekawe, że nie odnotowuje istnienia, ba! nie polemizuje z twórczością Davida Irwinga? Udajemy, że ów nie istnieje? wszak Polska to taki ciekawy kraj (dziwny?), gdzie książki tegoż kupimy bez większego wysiłku.
"Skok w politykę" wciąga nas w wir politycznych dysput, ulicznych mordobić, próby bolszewizacji Republiki Weimarskiej! Tamten rozchwiany czas korzystnie wpływał na narodziny fanatycznych samozwańczy wodzów (zwróćcie uwagę na pewien drobiazg: Ullrich uparcie pisze  Führer w takiej formie "Führer"). Jeden ze świadków takich narodzin zanotował: "Płonął nieznanym mi ogniem [...]. Ten człowiek krzyczał, nigdy nie widziałem, żeby ktoś zachowywał się w taki sposób! [...] Pot spływał po nim strumieniami, był zupełnie mokry, to było niewiarygodne". Niestety trafiał w ucho, do dusz, zapadał w sercach - słuchający stawali się jego wyznawcami! On ich zdobywał! Oni mu się poddawali! Ten niesamowity mechanizm poznajmy. straszne, kiedy przy takiej lekturze budzą się współczesne analogie... Sam zainteresowany (czytaj: Adolf Hitler) wspominał po latach w"Mein Kampf": "Hala rozpościerała się przede mną jak olbrzymia muszla (...). Już po pierwszej godzinie zaczęto spontanicznie przerywać mi coraz dłuższymi salwami oklasków. Po dwóch godzinach oklaski cichły i przeszły w ową nabożną, uroczystą ciszę, której później doświadczyłem w tym miejscu jeszcze wiele razy". To się nazywa: mitologizacja?... Warto zapamiętać i taka opinię: "Jeszcze ważniejsza od porywającej retoryki tego człowieka była chyba jego niesamowita umiejętność polegająca na tym, że gnostyczną tęsknotę ówczesnej epoki za silnym wodzem stapiał z własnym poczuciem misji, a w rezultacie sprawiał, że wszelkie nadzieje i oczekiwania wydawały się ludziom mozliwe do spełnienia". I to jest chyba jeden z kluczy do zrozumienia Adolfa Hitlera oraz szaleństwa, które z czasem ogarnie Niemców! W końcu znalazł się człowiek, który uosabiał tęsknoty wielu. Sami nie mogli (lub nie chcieli) targać się na czyny, no to znalazł się ON. Krok w krok idziemy z tłumem za Hitlerem. Najpierw są to sfrustrowani weterani Wielkiej Wojny, później pojawiają się rozgoryczeni przedstawiciele inteligencji, potem dołącza elita (towarzyska, intelektualna, przemysłowa) - "król Monachium" zbierał żniwo swej demagogii! Wydawcy zadbali, byśmy nawet spojrzeli im w oczy - są ich zdjęcia.
Ktoś powie: oczywistości! znamy to! no to nie marudzimy i odkładamy księgę? A ja przy okazji trafiam na drobiazgi z biografii Hitlera, na które wcześniej nie zwróciłem uwagi (lub po prostu o nich nie wiedziałem). Ullrich podaje: "Przez długi czas nie znano ani jednej jego fotografii, nawet nie był znany poza granicami Bawarii. [...] przez cztery długie lata udawało mu się nie dopuścić do tego, żeby do publicznego obiegu trafił jakikolwiek jego wizerunek". Jest i potwierdzenie w samych słowa Adolfa H.: "Kto mnie nie znał osobiście, nie mógł wiedzieć, jak wyglądam". Uwaga, to cytat przypisu. Nie omiatajmy ich tylko wzrokiem. Jedną z pierwszych oficjalnych fotografii rzecz jasna zamieszczono (patrzmy strona 172).
Pucz monachijski, więzienie w Landsbergu, powstawanie "Mein Kampf" drobiazgowo poznajemy te zwroty w życiu Hitlera. Powinniśmy być pełni podziwu dla pracy, jaką włożył Volker Ullrich w opracowaniu tej biografii. "Kara wymierzona Adolfowi Hitlerowi to czysta galanteria, to jurystycznie zakamuflowany urlop wypoczynkowy" - kpił jeden z dziennikarzy. To, że bawarska odmiana "marszu na Rzym" okazała się klęską - fakt. Zrobiono jednak, aby z czasem stała symbolem początku nowego porządku... Hans Frank wspominała okres uwięzienia Hitlera cytując jego samego: "Landsberg był moim uniwersytetem na koszt państwa".  Idyllę tam pobytu świetnie oddaje opis tego, co tam wydarzyło się 20 IV 1924 r. (tj. w dniu 35. urodzin zatrzymanego): "Ze wszystkimi nagromadzonymi tam rzeczami można byłoby otworzyć kwiaciarnię, sklepik z owocami i winiarnię". No i najtragiczniejszy aspekt tego niby-uwięzienia: bełkot przelano na papier i powstało "Mein Kampf"! Możemy zobaczyć stronę tytułową broszury, którą zapowiadała pierwsze wydanie tej książki! A jakże są też zdjęcia z pobytu w więzieniu. Pasiaki, kula u nogi? Bynajmniej: biała koszula, krawat i bawarskie spodenki. A do tego m. in. towarzystwo Rudolfa Hessa (Heßa).
Jak pisałem cytowanie "Mein Kampf" jest bardzo cennym dopełnieniem i treści, i innych wykorzystanych źródeł (z czasem oczywiście też pamiętników dra J. Goebbelsa). Żeby nie zamieniać tego pisania w katalog cytatów z tegoż trzeba zacytować anty-opinię o "dziele":"Kto przeczytał autobiografię Hitlera noszącą tytuł  Mein Kampf, ten ze zgrozą zada sobie pytanie, jakim sposobem taki sadystyczny profesor od konfuzjonistyki stosowanej mógł stać się przywódcą jednej trzeciej narodu niemieckiego". 
Książka jest zbyt obszerna, aby choć w jednym akapicie przytaczać argumenty za tym, żeby koniecznie ją przeczytać. Jednego bez wątpienia można się z biografii Hitlera nauczyć: wyczekiwania, politycznej cierpliwości, mrówczej pracy, których skutkiem staną się wygrane wybory 30 stycznia 1933 r. Czy to jest przepis na wyborcze zwycięstwo? Obawiam się, że jednak - tak. Nie można wszystkiego spychać na karb nieobliczalności jednego desperata! Ullrich pokazuje nam, jak lewica nie umiała iść w jednym froncie. Dostaje się prawicy (tej skrajnej również): na własne życzenie dała się omotać własną naiwnością. Ten "poker o władzę" wygra NSDAP. A tego sukcesu by nie było gdyby nie Hitler! Autor zrobił mi przy okazji tylko smaczek na... biografię Alfreda Hugenberga! Chyba prędzej kobyłę wilcy zjedzą, niż doczekam się tego? Przy załamaniu się kariery Hugenberga warto odnotować wypowiedź francuskiego ambasadora w Berlinie: "...okazuje się, że wszystkie tamy, które miały powstrzymać zalew hitlerszczyzny, zmyła już pierwsza fala".
Swoistą odskocznią od tematyki politycznej jest rozdział "Hitler a kobiety". Ullrich sam przyznaje: "...żaden rozdział życiorysu Hitlera nie obrósł tyloma plotkami i legendami, co właśnie jego stosunek do płci pięknej". Pewnie, że jest o Geli Raubal i o tym, co wydarzyło się przy Prinzregentenstraße. Czy dowiadujemy się czegoś nowego nadto, co już wiemy? "...jak wyglądały jego [tj. Hitlera - przyp. KN] relacje z kobietami? Definitywnej, pełnej odpowiedzi prawdopodobnie nie doczekamy się nigdy" - podaje Ullrich i wyjaśnia, że nasza niewiedza rozbija się z powodu prawdopodobnego zniszczenia prywatnych papierówFührera. Napomina o domniemanej impotencji seksualnej czy skłonnościach homoseksualnych? Pewnie zwolennicy tego ostatniego podchwycą opinię lekarza z Landsbergu:"Nie widać w nim pociągu do elementu żeńskiego". Strojenie się na "samotnika" należało do jednego z kanonów budowania własnego mitu: "Jestem tak mocno ożeniony z polityką, że nie sposób mi myśleć jeszcze o jakichś «zaręczynach»". Geli czy Eva nie wzięły się z banki mydlanej!
Blisko pięćdziesiąt stron z całości przybliża nam "Hitlera jako człowieka". Chwilami mam wrażenie, że książka V. Ullricha składa się z modułów tematycznych. To może być świetny manewr, aby wciągnąć w czytanie całości. Analiza tylko tytułów rozdziałów powinna pobudzić naszą wyobraźnię i zachętę. Ja jej nie potrzebowałem, bo czytałem "od deski do deski". Wiele znalezionych opinii, to dla mnie novum. Teraz będę mógł do nich sięgać za każda okazją. Bo ta książka daje takie możliwości - stając się istnym zbiorem wypowiedzi "na temat...". Nie wiem którą tu przytoczyć, tyle ich jest. Nie wiem na ile do końca wiarygodna jest wypowiedź Alberta Speera, ale to co napisał po opuszczeniu Spandau godne jest uwagi: "Zapewne mógłbym powiedzieć, że był okrutny, niesprawiedliwy, nieprzystępny, chłodny, nieopanowany, żałosny i ordynarny, i rzeczywiście był również tym wszystkim. Lecz jednocześnie był także przeciwieństwem niemal tego wszystkiego. Potrafił być troskliwym ojcem rodziny, wyrozumiałym przełożonym, bywał miły, opanowany, dumny i zdolny do entuzjazmu dla wszystkiego, co piękne i wielkie". Drobne pomieszanie z poplątaniem? Amerykański korespondent w 1934 r. wyciągał zgoła odmienne wnioski: "(...) jego twarz nie miała żadnego szczególnego wyrazu - spodziewałem się, że będzie on silniejszy - i choćby ze mnie darli pasy, nie mogłem pojąć, jakie ukryte struny poruszył w oszalałym tłumie, który tak zawzięcie go witał". Skrajności? Trzeba to przeczytać, aby wyrobić sobie swoje zdanie. I chyba mimo wszystko zazdrościć współczesnym, że mogli się o tym osobiście (naocznie) przekonać. Nam pozostaje lektura. Jak nie ta, to każda inna, która przybliży nas do epoki i człowieka...
Mimo wszystko zastanawia, jak ustanowiona została owa brunatna dyktatura, jak ta zaraza rozlewała się po Niemczech. smutne jest patrzenie, jak degraduje sie sędziwy starzec-prezydent Paul von Hindenburg (skądinąd... poznaniak z urodzenia!). Sezonowość władzy NSDAP potrwała dalsze okrutne 12 lat! Na zgubę świata i samych Niemiec. "Odsłanianie się" Hitlera ze swymi planami buduje prawdziwe napięcie. Mimo, że znamy w zarysie ciąg dalszy, to jednak teraz widzimy, jak ciosy padają na różne strony. Że Hitler zmyślnie wykorzystywał na ogromną skalę wytwory techniki - fakt. Samolot, radio, później film - zostały zaprzęgnięte do nazistowskiego rydwanu, tylko że miast Walkirii siedział w nim Adolf H.! Pożar Reichstagu, obóz koncentracyjny w Dachau, wycięcie dowództwa SA, śmierć Hindenburga. Glajchszaltowanie kraju - systematyczny proces zawłaszczania Niemiec! I niemożliwa eksplozja nazi-euforyzmu: "W ciągu trzech pierwszych miesięcy po 30 stycznia - wylicza V. Ullrich - do dawnych 850 tysięcy doszło około dwóch milionów nowych członków NSDAP, aż w końcu 1 maja kierownictwo partii zarządziło tymczasową przerwę w rekrutacji, gdyż nie nadążano z rozpatrywaniem nowych podań". Od 11 marca 1933 r. flaga z Hakenkreuzem miała być wywieszana obok państwowej. Bohater spod Tannenbergu swym autorytetem i słowem wzmocnił znaczenia symboliki nazistowskiej: "Te dwie flagi łączą w sobie chwalebną przeszłość Rzeszy Niemieckiej oraz potęgę odrodzenia Niemieckiego Narodu". Ciekawe, że Hitler, który tak często wspierał się autorytetem Fryderyka II niczego się z niego  nie nauczył...
"Tylko dzięki temu, że nieustannie podkreślałem niemiecką wolę pokoju i pokojowe zamiary, udało mi się krok po kroku wywalczyć swobodę dla niemieckiego narodu i umożliwić mu zbrojenia, niezbędne do stawiania kolejnych kroków" - taką wypowiedź Hitlera odnotowała niemiecka prasa 10 listopada 1938 r.  Thomas Mann bardziej realistycznie oceniał występy wiadomo kogo: "Przemowa Hitlera w«Reichstagu» to śliczna pacyfistyczna rejterada. Co za błazeństwo". Niestety Niemcy, to nie sam T. Mann. Podobnie myślący emigrowali lub trafiali za druty Dachau! Mamy wreszcie wątek... polski? "Wydarzył się dyplomatyczny cud! - napisał w swym dzienniku jeden z współczesnych. - Niemcy porozumiał się z Polską!". Podkreśla się poważny... wyłom "we francuskim systemie bezpieczeństwa w Europie". Czytamy o zbliżeniu z Mussolinim? Początkowo to wyjątkowo cierpki dla niemieckiego kanclerza sojusznik? Duce w Bari (miejscu urodzenia JKM Bony Sforzy d'Aragon) powiedział tak o mocarstwowych aspiracjach III Rzeszy: "Trzechtysiącletnia historia pozwala nam spoglądać ze współczującą wyższością na pewne teorie po drugiej stronie alp, głoszone przez potomków ludu, który w czasach Cezara, Wergiliusza i Augusta nie znał nawet pisma, jakim mógłby utrwalić dla potomnych świadectwa swojego istnienia". J. Goebbels miał inne zdanie: "Hitler mówił o przyszłości. Wyraz twarzy proroka. Niemcy władcą świata. Zadanie na całe stulecie". I widzimy, to mozolne wspinanie się od nieudanego puczu w Wiedniu, poprzez zajmowanie Nadrenii, właściwy anschluss, kryzys sudecki, potem konferencję w Monachium!
"Pokój jest rzeczą cenną i pożądaną. Nasza generacja, skrwawiona w wojnach, na pewno na pokój zasługuje. Ale pokój, jak prawie wszystkie sprawy tego świata ma swoją cenę, wysoką, ale wymierną. My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest tylko jedna rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenną. Tą rzeczą jest honor" - no i zawód, nie znajdziemy ani kropki z tej pamiętnej wypowiedzi ministra spraw zagranicznych II Rzeczypospolitej Józefa Becka. A na koniec grabieżcze łapy wyciągnęły się ku Polsce?... Nic takiego w tomie "Hitler. Narodziny zła 1889-1939" nie znajdziemy! Być nie może? O ile dobrze zrozumiałem, to w planach jest... ciąg dalszy tego tomu? Będzie "Hitler - ? - 1939-1945"? Mimo wszystko to bardzo dziwne, aby zamykać tom rozdziałem "Ku wojnie" i nie nadmienić o Polsce?
Czy ta ostatnia uwaga osłabia całość dzieła Volkera Ullricha? Na pewno jest łychą dziegciu... Książkę "Hitler. Narodziny zła 1889-1939" czyta się doskonale. Proszę potraktować ją jako... książkowy serial o rodzeniu się od zakamarków dzieciństwa demona XX w. Warto porównywać narrację do prac I. Kershowa. Przy okazji sięgnąć po dzieło rodzimego historyka  prof. dra Karol Grünberga (1923-2012) - o ile skromniejsza to praca, a przecież pierwsza, jaka ukazała się w bloku sowieckim, biografia Hitlera. Nie będzie ze szkoda dla nikogo, jeśli rozpocznie poznawać życiową drogę Adolfa Hitlera (1889-1945) od tego, co napisał Volker Ullrich. To naprawdę literatura, która mimo objętości (i nieporęczności) nie nudzi i zmusza do powrotu. A jeśli pozostaje niedosyt, to odkładam tom z nadzieja, że będzie ciąg dalszy...

Gdzie jest Sol?... / Where are you Sol?...

$
0
0
Terri Clark śpiewała "Girl Lie Too". Loreena  Greenwood nie miała jednak skupienia, aby wsłuchać się w piosenkę. Otarła ręką czoło. Była w powolnym stanie wkurzenia!... Ta cholerna uszczelka dalej nie trzymała! Przykręcana po raz dziesiąty uparcie przepuszczała kroplę za kroplą wody... Najchętniej rzuciłaby kluczem o podłogę. Bezsilność już brała nad nią górę? Zacięła się.  Przypominała chyba w tej chwili muła wuja Harrego. Ten też, jak chciał, to znosił na sobie takie ciężary, że ho! ho!... Tylko, że nie znosiła siebie takiej. Wolałaby być Pocahontas? A może Bambi? Teraz jednak stawała się powoli jakimś post-hydraulicznym monstrum?  Brudna, w te starej koszuli Sola, jakiś znoszonych dżinsach i umorusana. Właściwie  to nie widziała siebie, bo trudno, aby gnała teraz przed lustro, aby obejrzeć tą destrukcję...
- Loree bierz się w garść! - warknęła sama do siebie. - Przecież ta głupia uszczelka nie może być bardziej uparta od ciebie. Do cholery, urodziła trójkę dzieci!
Ten ostatni argument zdecydowanie wzmocnił ją. Roześmiane gęby Amy, Fridy i Nory  to było jak tryknięcie upartego capa na farmie wuja Harrego. Te powroty do Colorado, choćby w takich chwilach... Ile by dała, aby móc tam znów się znaleźć, mieć pięć lat i ganiać z kuzynkami po łąkach, prowadzić do wodopoju konie, widzieć opalony tors pana Travisa... Kurcze kochała się w nim beznadziejną miłością smarkuli. A przecież on wtedy był taki stary. Według jej standardów - jakieś trzydzieści lat?
- Sol... do cholery... obiecałeś!...


Wspomnienie męża podnosiło ciśnienie. Zawsze i na wszystko miał czas. Słowo "zaraz" wracało kamieniem przy każdej okazji. Okrutniejsze było tylko to "jutro to zrobię". 
- Jutro! Jutro! Wciąż to "jutro" - z tego wszystkiego upuściła klucz. Metaliczny dźwięk i... Trach. - No nie!
Loree spojrzała na podłogę. Klucz rozbił płytkę.
- Zabiję! - tym razem pomyślała o Stanleyu. Tak, swoim bracie. Bo to on kładł te cholerne płytki. Nie chciała tego, ale on najpierw przekabacił Sola, a potem i ją. A teraz - o! Chyba jednak była to kolejnego fuszerka brata-majsterklepki, bo płytka pękła... Oszczędził na kleju? - Szlag by to trafił!
Powoli nad rudą grzywą Loreeny zlatywały się wszystkie furie świata. Ile by dała, aby móc dopaść Stana lub Sola! Ale oni bezpiecznie byli daleko. Dekownicy! Siedzą sobie przy kawce, rechoczą po kolejnym durnym dowcipie Billa Vandenberga! Te jego tłuste dowcipy jak jego niewyparzona gęba, pełna zeszłorocznych pryszczy. Nigdy nie mogła się nadziwić, jak czterdziestolatek może być tak pryszczaty. Myślałby kto, że to Tomek Sawyer? Bzdura!...
- Mamo! Mamo!
- Tego mi jeszcze brakowało? To ty jeszcze nie w szkole?
Amy zbiegła z piętra. Podbiegła do lodówki, otworzyła ja.
- Tylko nie mów, że nic nie ma...
- Nic nie ma!
- Moja panno...
- Panno Greenwood dodaj mamo...
- Panno Greenwood... - wycelowała w nią klucz. - Mam dość twoich...
- Humorów? - pyzata twarz Amy pełna była rdzawych piegów. Teraz uniosły się i rozbiegły... - Wiem, mamo...
- Wiesz, wiesz! Dużo mi z tego przyjdzie! - parsknęła Loreena. - Masz masło, ser, jest kurczak... ojciec chyba nie zjadł wszystkiego?
- Nuda! - i Amy trzasnęła drzwiami lodówki. - Pamiętasz o sobocie?
- Sobocie? Kobieto! Nie widzisz, że robię...
- A właśnie, co robisz?
- Cieknie.
- No to co?
- Jak to  "no to co"?! - białe plamki zaczęły ścigać się przed jej oczami. To był zły znak.
- Wczoraj kapało i przed wczoraj, i miesiąc temu... Odpuść sobie mamo! Wujek Stanley to zrobi.
- Jakbym miała liczyć na Stanleya, to bym mieszkała w baraku lub pod mostem!
- No, to co do soboty...
- Jedziemy do babci Kity. Zapominałaś?
Amy wykrzywiła się tak wymownie, że nie ulegało wątp0liwości, iż nie pała chęcią odwiedzenia zrzędliwej babki.
- To ja już zapiszę się na ten... hiszpański!
- I bez tego zapiszesz się, moja droga. A do babci...
- Nie mogę! Nie męcz!
- Jak ty do mnie mówisz?! - Loreena nie wyobrażałaby sobie, żeby tak zwrócić się do swojej matki. A babka Cler? Zabiłaby ją wzrokiem. A dziadek Joe?
- Urodziny u Mini! Nie mogę nie być!
Lorennie ręce opadły. Kolejny argument druzgotał jej poczucie bezpieczeństwa.
Amy chwyciła leżące na stole jabłko:
- To ja lecę!
Loreena Greenwood została sama. Amy, jak zwykle rozmieszała powietrze, zostawiła chaos, zapach swego dezodorantu i... wiele niezałatwionych spraw. Norma? Kiedyś o takiej pannie mówiło się "roztrzepaniec". Do tego na horyzoncie pojawiał się jak nie Jimmy, to Charles, Peter, Mark. Najbardziej przypadł jej, matce Jimmy. Nazywał się jakoś tak dziwnie... po polsku... Kracz... sz... s... kowsy... ki...? Wyginała język, ale z daremnym skutkiem. Tylko, że Jimmy (o sobie mówił: Jakub?) zerwał z Amy. Poszło o jakiś banał, który w oczach nastolatki urósł do ciężaru tragedii...
Loreena dokręciła, co trzeba. Puściła strumień wody. Odczekała chwilę? Nie, od razu było wiadomo, że... kap! kap! kap! Spojrzała na nadal cieknąc złączę...
- Sol! Gdzie jesteś, do cholery?!
Miała już tego dość. Gdyby mogła, to cisnęłaby kluczem w to złącze... Nie mogła. Dopiero kiedy ochłonęła doszło do jej uszu natarczywe buczenie dzwonka u drzwi.
- Tego jeszcze brakował?! Zaraz mnie szlag...
Wyszła do korytarza. Już widziała w szybie drzwi sylwetkę Margaret Swift. "Czego ta jeszcze tu chce?" - pomyślała. Otworzyła drzwi.
- Co jest?! Nie mam...
Ale Margaret nie czekając na zaproszenie wśliznęła się do środka.
- Co chcesz?! Margaret! Hej!
Rozbiegane oczy Margaret były jakieś... dziwne.
- Tylko mi nie mów, że nic nie wiesz...
Loreena trzasnęła drzwiami! Najchętniej chwyciła Margaret za jej blond ondulację i... Tak, w tej chwili myślała tylko o jednym: wypieprzę ją nim do reszty odrze mnie z cierpliwości!... Co jej mogło pomóc szczebiotanie i przewracanie oczami przyjaciółki-sąsiadki?!
- Nie mam czas.... Marg...
Płyta Terri Clark dalej kręciła się w wieży. "If I Were You"? Loreena nie mogła się skupić. A przecież kiedyś nie lubiła country! Gardziła tą słodkością, przeciągnięta nutą, kapeluszami, ganiającym w teledyskach bydłem, gnających po rubieżach super-ciężarówami? Teraz słuchała? Tolerowała Terri, Sarę Evans, ba pokochała Willi Nelsona? Nienormalne! Ona, dla której świat muzyczny, to był Mozart i Johann Strauss-syn? Chyba przegapiła swój ulubiony utwór "A Little Gasoline". 
- Margaret!
- Ty naprawdę nic nie wiesz?! - Margaret Swift niewiele się zastanawiając wyłączyła wieżę. Biedna Terri Clark urwała w połowie słowa i muzycznego taktu... Chwyciła za pilota telewizyjnego.
- Co robisz?! - Loreena aż jęknęła. - Odbiło ci?!
Margaret włączyła telewizor. Zaczęła przebierać palcami po pilocie. Obraz migał, jak opętany!
- Odłóż go! - Loreena była bliska wściekłości, chciała rzucić się na tą wariatkę i wyrwać jej pilota. A potem... A potem wyrzucić ją za drzwi. Dość miała tego!...
Ale Margaret widząc, że wzburzona gospodyni szykuje się do frontalnego ataku powstrzymała ją gestem ręki.
- Patrz!
- Co?
Na ekranie pojawił się wieże World Trade Center. Jedna z nich... płonęła? Smuga czarnego dymu unosiła się w niebo. Loreena spojrzała na Margaret. Ta nic nie mówiła. Co miała mówić? Po chwili obie widziały, jak pojawił się samolot i uderzył w drugą wieżę?...
- O cholera!... - Loreena zamarła.
- Jest Sol?
- Nie... nie... ma... dziś... służbę...
Loreena spojrzała na przyjaciółkę-sąsiadkę.
- Bob też.
- Kurwa mać!...

Przeczytania... (37) Gregory Clark "Pożegnanie z jałmużną. Krótka historia gospodarcza świata" (Wydawnictwo ZYSK I S-KA)

$
0
0
Po raz kolejny będę zachęcał do lektury, która dotyka ekonomii i gospodarki? Z premedytacją sięgnąłem po dzieło Gregor'ego Clarka "Pożegnanie z jałmużną. Krótka historia gospodarcza świata". Nigdy nie fascynowało mnie liczenie wołów lub krów na Litwie (to nawiązanie do grzmiącego pytania, jakie przed laty mój promotor rzucił w kierunku niezdecydowanej koleżanki-studentki na seminarium magisterskim), tym bardziej mam świadomość swej ułomności i brakach w tej dziedzinie. Dlatego sięgnąłem po książkę, którą udostępniło mi Wydawnictwo ZYSK I S-KA.
Tym razem skupię swoje pisanie nie tyle chronologicznemu omówieniu strony za strona, rozdziału za rozdziałem. Może tym bardziej przyczynię się, że dzieło brytyjskiego historyka ekonomii zainteresuje jeszcze kilka (-naście, -dziesiąt - niepotrzebne skreślić) osób. I wraz ze mną wykrzykną:"Eureka!". Zaraz przypomniał mi się nie tyle Archimedes, co telewizyjny program, który przed laty prowadził nieodżałowanej pamięci Jerzy Wunderlich. Zbyt mało jest okazji, aby ekonomia trafiała "pod strzechy". "...Krótka historia gospodarcza świata" może nam w tym pomóc rozświetlić morki niewiedzy. 
Wiele z treści, na które tu trafiłem, to jednak dla mnie novum. Pewnie, że paraliżują widok różne wzory matematyczne, wykresy (tablice) i sformułowania. ale czy przez to książka jest nie strawna dla laika? Wręcz przeciwnie. Szukamy, tego co nas zbliży do tematu. Może tym razem wgryźmy się "w temat" poprzez dane, które na nas czekają w zestawieniach (tabelach)?
Zacząłbym choćby od tabeli 12.7. ze strony 273. Nagle mamy przejrzysty obraz "Innowacji dokonanych w Europie w latach 1120-1665)". Oto okaże się, kiedy na kontynencie stawiano pierwsze wiatraki, kiedy ówczesny krótko- lub dalekowidz na nos wsadził okulary... Nie będę krył, że często będę wracał do tej strony. Gdyby ktoś żywym ogniem mnie przypalał, to żadne skarby nie wycedziłbym od kiedy ziemniaki (jeszcze niedawno nad Brda nagminnie kartoflami zwane) trafiły na europejskie stoły. Pomidor? A takie liczby arabskie? Że ukochany klawesyn rozbrzmiewał pod koniec XIII w.? Naprawdę nie wiedziałem. Nie muszę wszystko wiedzieć. Gorzej, jeśli wierzę, że tak jest. Musiałbym być geniuszem lub panem bogiem, albo... wariatem. Teraz otworzę stronę 273 i "będę w domu". Autor zadbał, abyśmy wiedzieli gdzie (lub przez kogo) pojawiła się owa "innowacja". Choć z drugiej strony nie rozumiem logiki wyboru, bo niby dlaczego w jednym miejscu wymienia się teleskop, zegar z wahadłem, "Dekamerona" i logarytmy. Niech mnie ktoś oświeci!
Wszyscy, jak teraz siedzimy przed komputerami jesteśmy "pokoleniem internetowym". Przyznajmy się: nie możemy bez Niego (tego drania, nowego wcielenia Szatana) wydolić! Jak sobie pomyślę, że to, co teraz piszę dociera do tysięcy ludzi w ciągu jednego tygodnia - to robi to wrażenie. I to w minuty od upublicznienia. Zaciekawi nas tabela 15.3 ze strony 328 "Szybkość docierania informacji do Londynu w latach 1798-1914". Podam trzy przykłady  (pierwsza liczba dotyczy odległości, druga liczbę dni od wydarzenia do publikacji wiadomości): bitwa pod Abukirem 3335 / 62, zamach na Lincolna 5911 / 13, zamach na Aleksandra II 2106 / 0,46. Możemy m. in. przeczytać o zgubnym skutku powolności ówczesnego przepływu informacji: "Do bitwy o nowy Orlean, stoczonej 8 stycznia 1815 roku przez Brytyjczyków i amerykanów, która spowodowała śmierć tysiąca ludzi, doszło dlatego, że żadna ze stron nie wiedziała o traktacie pokojowym zawartym przez wielką Brytanię i Stany zjednoczone 24 grudnia".
Jeśli chcielibyśmy zaskoczyć adwersarza szczegółem na temat "średniej wzrostu dorosłych mężczyzn w społeczeństwie przedprzemysłowym", to naszą ciekawość zaspokoi tabela 3.8 na stronie 71. Podam tylko dane z lat 30-tych XIX w. dotyczące Europy: Szwecja - 172 cm, Anglia - 171 cm, Francja - 167 cm, Węgry - 166 cm. Brak Polski? No, chyba, że badania przeprowadzano by dla Kongresówki? Nic chyba podobnego nie prowadzono. Z państw zaborczych wymieniona jest tylko Austria z wynikiem: 164 cm. Gdzie tu miejsce dla ekonomii? No to wczytujemy się w treść, bo tabela jest tylko miarodajnym i wymiernym skutkiem pewnych zjawisk: "Zwiększenie dochodów po roku 18000 znajduje wyraźne odzwierciedlenie we wzroście żyjących wtedy osób".
Bardzo pouczającym i poruszającym rozdziałem jest ten zatytułowany "Rodność". Piszę to z całą odpowiedzialnością człowieka, który przeprowadził setki kwerend metryk zgonów, aktów zgonów na przestrzeni kilkuset lat. I proszę mi wierzyć nie jest mi obojętne czytanie np. zgonach. Analizowanie jak długo żyli moi przodkowie wcale nie jest chwilami budujące. "...należy przyjmować - czytamy w pierwszym zdaniu rozdziału - iz ludzie mogli poprawiać warunki życia jedynie poprzez zmniejszanie rodności bądź zwiększanie śmiertelności". Dzięki tabeli 4.1 poznamy "Średnie współczynniki urodzeń w różnych okresach życia mężatek w Europie przed orkiem 1790". Zakładano, że tzw, rodność kobiet przypada od 20 do 44 roku życia. Ile średnio dzieci przychodziło na świat? W Belgii - 9,1, Anglii - 7,6. Okazuje się, że w tym okresie był niski współczynnik nieślubnych dzieci - średnio 3-4 %. Zaskakująca była liczba kobiet, które w ogóle nie wychodziły za mąż, bo dochodziło nawet do... 25 % populacji? A i wiek wychodzenia za mąż 24-26 lat raczej przypomina II połowę XX w.  Proszę przeanalizować tabelę 4.2 ze strony 92. Trafiamy w tekście na pewne szczegóły, które we mnie, jako historyku, budzą swoistą zazdrość, np. zachowanie "zbiorów 2300 testamentów żonatych Anglików z początku XVII w.". Wyobrażamy sobie coś podobnego? Jestem w posiadaniu kopii dwóch testamentów moich przodków: prapradziada Adama Głębockiego i prababki Rozalii Poźniakowej. Tylko, że pierwszy wystawiono w 1907, a drugi w 1939 r.  A w książce są i przykłady z XVI w.`
Jak dopiszę, że w "Pożegnaniu z jałmużną..." znajdziemy bardzo ciekawe informacje o losach marynarzy, którzy podnieśli bunt na HMS "Bounty"? Ta książka zaskakuje. Każdy kto przeżył demografię historyczną (na UMK pamiętna "cackologia") może uważać, że ta lektura, to niekoniecznie dla niego. Odzywa się w nim trauma? Zapomnijcie o niej! Może właśnie teraz jest okazja, aby zainteresować się pewnymi aspektami gospodarki świata?
"O szczęśliwcy, którzy będziecie żyć w przyszłości, którzy nie zaznaliście tych nędz i być może włożycie nasze świadectwa między bajki!" - nie, to nie Gregory Clark. To motto z listu wielkiego Petrarki z 1348 r., a jest wprowadzeniem do rozdziału "Oczekiwana dalsza długość życia". Śmieszy mnie osobiście, kiedy ktoś mówiąc o czasach minionych stawia przy czcigodnym zmarłym stwierdzenie: "krótko żył" i podaje np. lat 57. Jaką miarę przykładamy do owych lat? Swoją? Współczesną? Błąd. kiedyś poprosiłem mego Syna, aby obliczył długość życia w linii męskiej w latach 1803-2006. Co wyszło? 68. lat. I to tylko dlatego, że Jego praprapradziad Antoni żył lat 85. Co to ma wspólnego z czytana książką? Tym razem cytuję Clarka: "Aż 15 procent Anglików sporządzających testamenty w XVII wieku zmarło w wieku siedemdziesięciu lat lub później. [...] W grupie 1064 wybitnych naukowców i  filozofów urodzonych między 1500-1750 średni wiek umierających wynosi 66 lat". i oto m. in,. chodzi mi w czytaniu "Pożegnanie z jałmużną..." - ona naprawdę pobudza nas do wewnątrzrodzinnej analizy i wyciągania wniosków. A dla mnie kolejny argument po nam sięgać po tą książkę. Kogo wymienił? A choćby Hume (65 lat), Lockea (72 lata), Molièrea (51 lat), A. Smitha (68 lat). skrajne przypadki: Goethe (83 lata), Voltaire (83 lata), Kant (80 lat). Nie zapominajmy, że o zabitym w czasie nocy listopadowej (29/30 XI 1830 r.) generale Stasiu Potockim współcześni pisali: "starzec". Miał - 53 lata, był więc tylko o rok starszy od piszącego te słowa... Bardzo pouczająca i poruszająca jest tabela 5.2 "Oczekiwana dalsza długość trwania życia w społeczeństwach rolniczych". Proszę prześledzić w szczególności (apel do dzisiejszych nastolatków) "odsetek zgonów do 15. roku życia). Wahała się w różnych okresach od 56 do 30 %.
Jeśli nie liczby, tabele, wykresy, wzory, to może właśnie motta rozdziałów zaciekawią biernego odbiorcę "Krótkiej historii gospodarczej...". Zaproponowałbym nawet zabawę: dopasuj cytat do tytułu rozdziału! Rozdziałów jest osiemnaście. Może zaproponuje pięć przykładów:
  • Człowiek gromadzi mienie i zapisuje je dzieciom, przez co w wyścigu prowadzącym do sukcesu dzieci ludzi zamożnych mają przewagę nad biednymi. (Ch. Darwin 1809-1882)
  • Każdego dnia odkrywa się wiele rzeczy i każdego dnia może być więcej takich, o których nasi przodkowie nie wiedzieli, że mogą istnieć. ( R. Filmer 1588-1653)
  • Dajcie człowiekowi gołą skałę w niewzruszone posiadanie, a zmieni ją w ogród. [...] Magia  WŁASNOŚCI zmienia piasek w złoto. (A. Young 1741-1820)
  • Widzimy więc, że współczesna burżuazja sama w sobie jest wytworem długiego procesu rozwojowego, ciągu rewolucji w dziedzinie metod produkcji oraz wymiany handlowej. ( K. Marks i F Engels)
  • Oto Ja zawieram przymierze wobec całego ludu twego i uczynię cuda, jakich nie było na całej ziemi i u żadnych narodów. (Księga Wyjścia 34,10)
Prawda, jakie pouczające zestawienie? Ta książka nie pozostawia nas obojętnymi wobec skomplikowanych zjawisk ekonomicznych i gospodarczych minionych wieków. Trzon myśli, którą rozwija Clark, krąży dookoła jednego ważnego przełomu myśli człowieka: rewolucji przemysłowej! Proszę przyjrzeć się tablicy 10.2. To wykres ukazujący, jak kształtował się "realny dochód w przeliczeniu na osobę Anglii od lat 60-tych XIII w. do pierwszej dekady XXI w." dojdziemy do zaskakujących wniosków, a mianowicie, że przez  wieki całe (!) on minimalnie wznosił się, przypomina poszarpaną linię, ale w miarę na jednym poziomie! Kiedy następuje wzrost?  W okresie owej rewolucji! I pnie się nieprzerwanie ku górze! Chciałbym tu wypisać za Clarkiem, jak następuje współczesny wzrost gospodarczy, ale obawiam się, że oddałbym post w ręce autora książki. Po prostu nie potrafię odcedzić z morza argumentów (pod którymi podpisuję się) te złote myśli, gdyż jedno zdanie pociąga za sobą drugie i trzecie. Tak mamy swoiste domino! Ułamek: "...pojawienie się rodziny, w której dwie osoby pracują zarobkowo, powoduje, że cechujące się większą gęstością rynki pracy w miastach są atrakcyjne, mimo że życie w wielkiej aglomeracji wiąże się z kosztami". Tak, mamy wyłożone, jak podziałało na cywilizację oderwanie od... wsi! "...współczesne społeczeństwa mają swobodę ruchu" - przypomina Clark.
Ta książka zaskakuje nieomal na każdej stronie. Na zakończenie swego pisania (i zachwytu?) przytoczę kilka przykładów, jakie znajdziemy w tabeli 12.2 informującej nas, jakie "korzyści majątkowe osiągnięto dzięki innowacjom w branży tekstylnej w okresie rewolucji przemysłowej". Pewnie, że będą to celowo zacytowane skrajności:
  1.  John Kay -  wynalazł w 1773 r. mechaniczne czółenko - zmarł w nędzy
  2. James Hargreaves - wynalazł w 1769 r. przędzarkę - zmarł w przytułku
  3. Eli Whitney - wynalazł w 1793 r. odziarniarkę bawełny - patent bez wartości
  4. Richard Roberts - wynalazł w 1830 r. samoczynną przędzarkę wózkową - zmarł w nędzy
Pouczające? Może to podciąć skrzydła dzisiejszym wynalazcom? Mam nadzieję, że nie odezwie się w niektórych postkolonialne myślenie? Pouczający w swej mądrości jest jeden z ostaniach rozdziałów pt. "Dlaczego Anglia? Czemu nie Chiny, Indie czy Japonia?". Lubię to wyliczanie, co pierwszego wymyślili lub skonstruowali Chińczycy!... Tryska duma z ust tego, co to robi, a ja się wtedy pytam: i co z tego wynikło dla świata? Izolacja Chiny nie przełożyła się na eksplozję ich myśli technicznej czy technologicznej! Świat od XIX wieku zaczął mówić (i myśleć?) po angielsku, a nie po chińsku!
Jest, jak myślę, wiele argumentów za tym, aby książka G. Clarka stanowiła naszą "lekturę przed snem". Pewnie, ekonomista zwróci uwagę na inne jej wartości. Ja wyciągam z niej historyczności. Szukam podpory do tez, z którymi po prostu zgadzam się. W pewnym zarysie starałem się to tu w zwięzłej formie zaznaczyć. Zamykam to pisanie cytatem z ostatniego rozdziału. Jak zwykle pozostawiam pod rozwagę i rozważenie osobiste (indywidualne):
"BYĆ MOŻE NIE JESTEŚMY ZAPROJEKTOWANI TAK, ABYŚMY BYLI ZADOWOLENI, 
LECZ TAK, ABYŚMY NIEUSTANNIE PORÓWNYWALI WŁASNE ZYCIE Z ŻYCIEM KONKURENTÓW I ODCZUWALI SZCZĘŚCIE TYLKO WTEDY, GDY UZNAJEMY, 
ŻE W TYM PORÓWNANIU WYPADAMY LEPIEJ. JEST MOŻLIWE, 
ŻE ZADOWOLENI Z ŻYCIA PO PROSTU WYMARLI W ERZE MALTUZJAŃSKIEJ".

Odezwa Naczelnego Wodza Józefa Piłsudskiego... - Wilno - 22 IV 1919 r.

$
0
0
..."Do Mieszkańców Byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego".
19 kwietnia 1919 r. Naczelnik Państwa wydał ten ważny w treści dokument. Że dziś zapomniany? A, co w ogóle o wileńskości naszej historii tkwi w świadomości? Ostra Brama? Adam Mickiewicz? Uniwersytet Stefana Batorego? Rossa? Wyczerpuje się zakres potocznej wiedzy. Nie dziwmy się ignorancji urzędników amerykańskich (z laureatem pokojowej Nagrody Nobla włącznie) - ta jest niemniejsza wśród nas mieszkańców między Odrą a Bugiem! Wystarczy włączyć TVP2 około 18,50! Proponowałbym wręczyć panu Tadeuszowi Sznukowi I Nagrodę Cierpliwości, tyle bzdur musi udźwignąć, jakie padają z bezmyślnych i niedouczonych ust uczestników.
Kto dziś pamięta pułkownika Władysława Belinę Prażmowskiego i jego dzielnych ułanów, którzy w kwietniu 1919 r. zajęli Wilno? Ja nie myślę o budzeniu tu demonów nacjonalizmu i skakaniu do gardła braciom Litwinom. Ale czy mam zapierać się własnej historii tylko dlatego, że dla kogoś nie jest to poprawne historycznie? Już to przerabialiśmy przed 1989 r.

Chciałbym kiedyś być zaproszonym na szkolne spotkanie, gdzie mała Kasia z piegowatym Jerzykiem wyrecytuje (ja cytuję z pamięci fragment wiersza Edwarda Słońskiego):
"Jak to było ładnie, gdy jak do Lublina,
Do samego Wilna wjechał pan Belina".
Pozostaje nam przypomnienie tej niesamowitej, pięknej (a może dla wielu i... naiwnej) Odezwy. Wiemy, że XIX w. obudził świadomość narodową wśród dawnych ludów nie istniejącej Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Na szczęście sam byłem w jej duchu wychowany i ukształtowany. Moja historyczna litewskość naprawdę cierpi, że Wojtek i Algirdas nie mogą z sobą dojść do ładu. Smutne, jak bardzo bracia Litwini zafałszowują wspólną historię. Wolno im? Tego nie wiem. Nie powinni. Tyle nas łączy...
"Kraj Wasz od stu kilkudziesięciu lat nie zna swobody, uciskany przez wrogą przemoc rosyjską, niemiecką, bolszewicką — przemoc, która nie pytając ludności, narzucała jej obce wzory postępowania, krępujące wolę, często łamiąc życie.
Ten stan ciągłej niewoli dobrze mi znany osobiście, jako urodzonemu na tej nieszczęśliwej ziemi raz nareszcie musi być zniesiony i raz wreszcie na tej ziemi jakby przez Boga zapomnianej musi zapanować swoboda i prawo wolnego, niczem nieskrępowanego wypowiedzenia się o dążeniach i potrzebach.
Wojsko Polskie, które ze sobą przyprowadziłem dla wyrzucenia panowania gwałtu i przemocy, dla zniesienia rządów krajem wbrew woli ludności — wojsko to niesie Wam wszystkim wolność i swobodę.
Chcę dać Wam możność rozwiązania spraw wewnętrznych narodowościowych i wyznaniowych tak, jak sami sobie życzyć będziecie bez jakiegokolwiek gwałtu lub nacisku ze strony Polski.
Dlatego to, pomimo że na Waszej ziemi grzmią jeszcze działa i krew się leje — nie wprowadzam Zarządu Wojskowego lecz cywilny, do którego powoływać będę ludzi miejscowych, synów tej ziemi.
Zadaniem tego Zarządu Cywilnego będzie:
1) Ułatwienie ludności wypowiedzenia się co do swego losu i potrzeb przez swobodnie wybranych przedstawicieli. Wybory te odbędą się na podstawie równego, tajnego, powszechnego, bezpośredniego, bez różnicy płci głosowania.
2) Danie potrzebującym pomocy w żywności, poparcie pracy wytwórczej, zapewnienie ładu i spokoju.
3) Otoczenie opieką wszystkich nie czyniąc różnicy z powodu wyznania lub narodowości.
Na czele Zarządu postawiłem Jerzego Osmołowskiego, do którego bezpośrednio, lub do ludzi przez niego wyznaczonych zwracajcie się otwarcie i szczerze we wszelkiej potrzebie i sprawach, które Was bolą i obchodzą".


Jest jeszcze jeden ważny powód, dla którego przypominam ten ważki dokument: 80. lat temu gasło życie Wielkiego Syna Kresów, upartego Żmudzina jakim był marszałek Józef Piłsudski. Jutro przypadnie LXXX rocznica ukazania się ostatniego dokumentu, jaki podpisał: konstytucji kwietniowej.

Spotkanie z Pegazem - 46 - Antoni Słonimski - "Elegia miasteczek żydowskich"

$
0
0
 "Stało się coś, co przerosło wszystkie nasze najśmielsze marzenia: Niemcy uciekli dwukrotnie z getta. Jeden z naszych oddziałów wytrzymał w walce 40 minut, a drugi - ponad sześć godzin" - pisał Mordechaj Anielewicz (1919-1943). 19 kwietnia 1943 r. Niemcy wkroczyli do warszawskiego getta z zamiarem wymordowania pozostałych przy życiu Żydów. Podjęto heroiczną, nierówną, skazaną na niepowodzenie walkę. To był krzyk rozpaczy! Warszawskie getto żądało prawa do godnej śmierci!



Świat polskich (i europejskich) Żydów ginął w płomieniach warszawskiego getta. SS-Gruppenführer Jürgen Stroop (1895-1952) precyzyjnie notował swoje bandyckie poczynania w Warszawie. 22 kwietnia 1943 r, zanotował: "Przeciwnik walczył dziś tą samą bronią co w dniu wczorajszym, w szczególności granatami własnego wyrobu. [...] Po raz pierwszy zauważono członkinie kobiecej żydowskiej organizacji bojowej (ruchu chaluców)". 
Zaskakujący wybór? "Elegia miasteczek żydowskich" Antoniego Słonimskiego (1895-1976). Wybór autora chyba zrozumiały. Że nie dosłownie o powstaniu w gettcie? Ale o zagładzie. Bo tamtego świata po prostu już nie ma. I nie odrodzi się.

Nie masz już, nie masz w Polsce żydowskich miasteczek,
W Hrubieszowie, Karczewie, Brodach, Falenicy
Próżno byś szukał w oknach zapalonych świeczek,
I śpiewu nasłuchiwał z drewnianej bóżnicy.
Znikły resztki ostatnie, żydowskie łachmany,
Krew piaskiem przysypano, ślady uprzątnięto
I wapnem sinym czysto wybielono ściany
Jak po zarazie jakiejś lub na wielkie święto
.

Błyszczy tu księżyc jeden, chłodny, blady, obcy,
Już za miastem na szosie, gdy noc się rozpala,
Krewni moi żydowscy, poetyczni chłopcy,
Nie odnajdą dwu złotych księżyców Chagala.

 
Te księżyce nad inną już chodzą planetą,
Odfrunęły spłoszone milczeniem ponurym.
Już nie ma tych miasteczek, gdzie szewc był poetą,
Zegarmistrz filozofem, fryzjer trubadurem.

 
Nie ma już tych miasteczek, gdzie biblijne pieśni
Wiatr łączył z polską piosnką i słowiańskim żalem,
Gdzie starzy żydzi w sadach pod cieniem czereśni
Opłakiwali święte mury Jeruzalem.

 
Nie ma już tych miasteczek, przeminęły cieniem,
I cień ten kłaść się będzie między nasze słowa,
Nim się zbliżą bratersko i złączą od nowa
Dwa narody karmione stuleci cierpieniem.



Trudno powiedzieć, jak często swój łeb będzie podnosić nad Wisłą  hydra nacjonalizmu i antysemityzmu.  Każdy taki, niebezpieczny krzykacz (też widzę na bloku obok mego wysmarowanie gwiazdy Dawida obok niepochlebnej opinii o... zespole piłkarskim!) powinien sięgnąć po książkę prof. Karola Modzelewskiego "Zajeździmy kobyłę historii..." (Wydawnictwo ISKRY), tam bardzo ważne przesłanie: "TRZEBA BĘDZIE DUŻO ZROZUMIENIA I CIERPLIWEJ PRACY, JAKIEJ WYMAGA SIĘ OD SAPERA NA POLU MINOWYM. TRZEBA KROK ZA KROKIEM ROZBRAJAĆ TOKSYCZNE STEREOTYPY, ABY NIE ROZRYWAŁY SPOŁECZNYCH,  W TYM RÓWNIEŻ NARODOWYCH WIĘZI MIĘDZY POLAKAMI".  Zwracam uwagę na ostatnie słowo:  P o l a k a m i .

Odszedł Polak wyjątkowy... człowiek niezwykły...

$
0
0
"Po południu nas zabierają. Normalna więzienna przykrość rozstania i wstrząs u progu małej stabilizacji. Wiem, że należę do nielicznych w tej celi, którzy w pełni zdają sobie sprawę, że to dopiero początek i że każdy z nas przeżyje to zapewne wielokrotnie"- to nie cytat z Pawiaka czy mordowni na Szucha w czasie, kiedy swastyka powiewała nad okupowaną Polską (czytaj Generalnym Gubernatorstwem),  tak 15 grudnia 1981 r. w Jaworze pisał internowany Władysław Bartoszewski. Jeden z tysięcy, których komunistyczna junta uznała za niebezpiecznych dla ustroju i stabilizacji Polskie Rzeczypospolitej Polskiej.

Władysław Bartoszewski (1922-2015) - Bydgoszcz 17 XI 2013
"Wiozą nas około godziny przez puste okolice, lesiste. Przez wychuchaną szybę (siedzę przy oknie) dostrzegam wreszcie w błysku świateł autobusu drogowskaz do Wałcza. A więc Pomorze Zachodnie! Kojarzy mi się to od razu z Wałem Pomorskim i poligonami i przez chwilę nawet wydaje mi się, że to może prawda, iż będziemy pod opieką wojska"- gro z nas we wtorek, 15 grudnia '81, nie musiała drżeć ze strachu. Ludzie pokroju Władysława Bartoszewskiego musieli ponieść ofiarę za to, że ośmielili się chcieć być wolnymi myślą i czynem. Tego nam nie wolno nigdy zapomnieć.
"Od razu zaczyna się dyskusja, według jakich kryteriów nas dobrano. Ale są konkretne zadania, bo wyładowano paczki, a w nich sporo ciepłej odzieży do podziału z Polskiej akademii Nauk, od literatów i z Kościoła (jak się później okazało)" - system komunistyczny, generał Wojciech Jaruzelski nie działali po omacku. to nie była. Nawet margrabia Aleksander Wielopolski w 1863 r. nie przeprowadził tak perfekcyjnie swej branki! Śmieszyło mnie jeszcze wtedy, XXXIV lata temu, kiedy komuniści przekonywali, że 13 grudnia 1981 r. był decyzją jednej nocy! I może jeszcze jednego człowieka?! Logistycznie to był majstersztyk! Obym tymi słowy nie stawiał pomnika zbrodniarzom stanu wojennego!...


"Po wielogodzinnej drodze w nieogrzewanym samochodzie z Łodzi (via  Łęczyca) dojechali Jacek Bierezin i Stefan Niesiołowski. Obaj nieludzko zmordowani, głodni i przemarznięci. Ale najbardziej przemarznięci. Stoją teraz pod gorącym prysznicem, a ja niosę golasom kiełbasę z paczki, którą jedzą, nie wychodząc spod prysznica" - wtedy, kiedy w sklepach niczego nie był, podzielić się ze współtowarzyszem niedoli kiełbasą? 

 *      *     *
Odszedł Polak wyjątkowy... człowiek niezwykły...  Odszedł ten, który dla wielu z nas pozostanie moralnym autorytetem, swoistym drogowskazem. Nie, nie wszystkich Polaków. Na to musiałby nim... nie być. Kiedy ostatnio pisałem o Władysławie Bartoszewskim (18 XI 2013 r.) też podnosiły się głosy krytyki. O taką wolność walczył - aby każdy miał prawo do głoszenia swoich prawd i opinii. Ale czy do wzajemnego opluwania i obrzygiwania także? Pewnie dla adwersarzy - tak. Co podziwiałem w Bartoszewskim? Dwa systemy totalitarne próbowały Go zniszczyć. Jeden zamykał przed Nim bramy Auschwitz, drugi komunistyczne więzienia! W tych drugich przebywał o wiele dłużej, niż w Konzentrationslager!... Niestety nie dane mi (nam zebranym) był zadać pytania: "jakiej trzeba siły i mądrości, aby z katami podjąć dialog o współpracy i wzajemnej przyjaźni?".Myślałem głównie o Niemcach.

Część książek Wł. Bartoszewskiego w moich zbiorach...
W moim księgozbiorze jest wiele książek autorstwa Władysława Bartoszewskiego. Sięgam po nie, cytuję na lekcjach i spotkaniach. Przy okazji tej śmierci sięgnąłem po rzecz wyjątkową "Dziennik z internowania. Jaworze 15. 12. 1981 - 19. 04. 1982"(Wydawnictwo ŚWIAT KSIĄŻKI, Warszawa 2006). Zacytowałem tylko kilka zdań z jednego dnia: 15 XII 1981 r.
Dzisiaj wielu stawia sobie pytania, co z nauk Władysława Bartoszewskiego pozostanie? Nie wiem. Oby nie było, jak z naukami św. Jana Pawła II i rzekomym pokoleniem "JP II", które dziesięć lat temu bratało się (np. kibice), a dzisiaj dalej leje się po pyskach (czy jak kot woli: mordach). Na szczęście dla części środowiska inteligenckiego Władysław Bartoszewski pozostanie symbolem i  nauczycielem naszej wspólnej, i niełatwej historii.

93 lata? Tu chyba była jakaś boska interwencja, aby Polak wyjątkowy był z nami jak najdłużej.

*      *     *

To z myślą o  t a k i c h  ludziach wielki Jan Kochanowski(1530-1584)  pisał "Pieśń XII":

Nie masz i po raz drugi nie masz wątpliwości,
Żeby cnota miała być kiedy bez zazdrości:
Jako cień nieodstępny ciała naszladuje,
Tak za cnotą w też tropy zazdrość postępuje.

Nie może jej blasku znieść ani pojźrzeć w oczy,
Boleje, że kto przed nią kiedy wysszej skoczy;
A iż baczy po sobie, że sie wspinać prózno,
Tego ludziom uwłóczy, w czym jest od nich rózno.

Ale człowiek, który swe Pospolitej Rzeczy
Służby oddał, tej krzywdy nie ma mieć na pieczy.
Dosyć na tym, kiedy praw ani niesie wady;
Niechaj drugi boleje, niech sie spuka jady.

Cnota (tak jest bogata) nie może wziąć szkody
Ani sie też ogląda na ludzkie nagrody;
Sama ona nagrodą i płacą jest sobie
I krom nabytych przypraw świetna w swej ozdobie.

A jeśli komu droga otwarta do nieba -
Tym, co służą ojczyźnie. Wątpić nie potrzeba,
Że co im zazdrość ujmie, Bóg nagradzać będzie,
A cnota kiedykolwiek miejsce swe osiędzie.
Viewing all 2229 articles
Browse latest View live