Quantcast
Channel: historia i ja
Viewing all 2230 articles
Browse latest View live

Duch Konfedracji...

$
0
0
...nie ginie? Rozgarty koło Torunia 21 lutego 2015 r. gościły na II Obiedzie Konfederackim miłośników C.S.A. Spotkanie przepadło w dniu 153 rocznicy zwycięstwa generała Henry Hopkins Sibleya (C.S.A.) w bitwie pod Valverde. Gospodarz wcielił się w postać samego... generała Roberta E. Lee. Okazuje się, że zaproszeni goście stawiali się w... pełnym rynsztunku bojowym. Nie jestem członkiem żadnej grupy rekonstrukcyjnej. Wprawdzie na wyciągnięcie  ręki leży replika rewolweru, jaki używał naczelny wódz Armii Północnej Wirginii, ale to wszystko. Żadnego munduru! Moje zainteresowanie wojną sesyjną/civil war nie przekuwa się na drogie hobby, jakie stało się udziałem moich znajomych. Mogę tylko podziwiać. Mogę nawet zazdrościć, bo jak mawiał klasyk: to nie są tanie rzeczy. Nie zapomniano jednak o mnie. Bluza mundurowa, czapka, chusta i broń znalazły się i dla mnie. Co zresztą widać na 8 zdjęciu.

Każda taka pasja robi na mnie wrażenie. Pisałem w tym duchu, kiedy powstawał post o Wikingach. Kapelusze z głów przed wiedzą, jaką dysponują goście II Obiadu Konfederackiego. Można wpaść w kompleksy? Nie. Wystarczy słuchać i... cały czas się uczyć. "Wiem, że nic nie wiem" - niejakiego Sokratesa nie jest banałem powtarzanym z automatu. Uczy pokory wobec znajomości tematu przez innych. Nigdy nie wstydzę się powiedzieć: nie wiem. Głupotą byłoby pysznić się, że jestem alfą i omegą. Musiałbym byc wariatem lub Bogiem...


Tu nie ma żadnej przypadkowości! Tu nie ma żadnej lipy! Każdy guzik, dobór materiału, krój kurtki, to skutek drobiazgowych studiów nad bronią i barwą wojny secesyjnej/civil war. To fachowcy największego formatu litery "F". Sprowadzanie elementów stroju czy broni prosto ze Stanów Zjednoczonych nie jest czczą przechwałką. 


Co na widok kilku "zagubionych" konfederatów okoliczni mieszkańcy? "Zaskoczenie" - to chyba najtrafniejsze określenie ich stanu...  "Sesja" odbywała się przy ulicy i mijający nas kierowcy zwalniali, uśmiechali się, a jeśli ktoś z nas oddał im honory, to radość wewnątrz samochodów rosła. Mam nadzieję, że opowieść w domu o spotkanych żołnierzach C.S.A. (w tym dwóch w randze trzygwiazdkowych generałów) nie zostanie potraktowany jako przewidzenie lub majaki... My tam naprawdę byliśmy! Można było się zatrzymać i na przykład uszczypnąć któregoś z nas? 


II Obiad Konfederacki, to potwierdzenie, jak bardzo pasja zbliża ludzi. Bez Internetu podobne spotkanie w ogóle by nie doszło do skutku. Już pierwsze z 2014 r. było nieprawdopodobnym pomysłem.  Mogę po raz kolejny dziękować temu wynalazkowi i memu Synowi (który zmobilizował mnie do prowadzenia blogu) - bo żadnego Janusza, Szymona, Ryszarda, Cezarego czy Mariusza nie miałbym okazji poznać. Imponować może też to, że w tym gronie są ludzie, którzy stąpali po polach bitew wojny secesyjnej/civil war. Oryginalne flagi Konfederacji przywiezione zostały z Richmond i Gettysburga. Gawędy o tych miejscach, to dopiero przeżycie. Czy wiedzieliście, że pomniki konfederackich uczestników gettysburskiej batalii są o 1/3 niższe od tych postawionych ku czci jankeskich żołnierzy? Przyznaję, że nie miałem zielonego pojęcia o tym drobiazgu. A pod pomnikiem generała Jamesa Longstreeta kładzione są... cygara!


Oczywiście gest, który utrwala poniższe zdjęcie, to"wycinek"spod Gettysburga, jak generał Lewis A. Armistead prowadził swych Wirgińczyków (atak Picketta/Pickett's charge) na jankeskie armaty. To wtedy nadział swój kapelusz na szablę. Znajdziecie o tym w poście o bitwie. Tam zresztą różne plastyczne ujęcia tej sceny.  Niestety do chwili napisania tego postu nikt (?) nie odpowiedział na moje pytanie, które zostawiłem na Facebooku. 


Historia, to zbyt poważna sprawa, aby pozostawiać ja amatorom? Tytuły naukowe, skończone studia nie zastąpią nigdy autentycznej pasji! Pewnych rzeczy nie da się nauczyć! To się po prostu w sobie ma! O ile pasja zejdzie się razem z wykształceniem, to czegóż więcej do szczęścia potrzeba?... Byle to współżycie z historią nie kończyło się draką i jakimś wymuszonym draństwem.


Powiecie"dziecinada", "stare chłopy bawią się w kowbojów", "bez sensu"? Macie do tego prawo. Ja po raz kolejny dodam: szlachetna pasja. Gratulacje dla każdego kto w takiej "formie" przybliża historię każdemu od 5 do 105 lat! Cieszmy się, że są jeszcze tacy, których to bawi. Bez przesady, ale większość z nas odstraszyłaby wizja... wydanych kolejnych złotówek (idących w setki i... tysiące) na kapelusz, pas, karabin, rewolwer czy ostrogi. Proszę zerknąć na mój drugi blog, tam m. in. opowiadanie "Być jak John Wayne...". Pozostawiam pod rozwagę. Ta pasja naprawdę słono kosztuje!...



PS: Zadanie dla dociekliwych: dlaczego klamra pasa (z inicjałem US) jest odwrócona "do góry nogami"?

Być jak John Wayne...

$
0
0

To nie ironia z pasjonatów. Broń panie Boże!  Urodziło się to opowiadanie bardzo dawno temu. Skąd ta... dziwna (?) dedykacja? amatorzy przedwojennego kina pamiętają film, w którym Stefan Jaracz sufler teatralny wcielił się w rolę cesarza Napoleona. Nazywał się? Kurczak...

*     *      *

Pamięci Stefana Jaracza

Serafin Kurczak skończył w minioną niedzielę 60 lat. Nie od wtedy uważał, że jego dni są policzone.Nie, żeby wybierał się na cmentarz komunalny przy ulicy Żwirowej 18. Co to, to nie. Skończyła się jego droga zawodowa. Zostawił za sobą Ślusarnię III C. Zapach smarów, chłód metalu, jazgot pilników. Wszystko to się skończyło. I wcale się tym nie martwił. Szkolenia bhp, czyny społeczne, współzawodnictwo, a nawet fotografia w zakładowej gablocie – to już przeszłość. Czas przeszły dokonany, jak bitwa pod Grunwaldem i I wojna światowa. Ale nie rozpaczał, nie bił głową w mur. Nawet nie starał się o oddalenie decyzji ZUS-u. Miał pasję. Nie jakieś tam chodzenie na ryby, zbieranie znaczków czy kolekcjonowanie rzadkich wydań Mickiewicza. Serafin Kurczak był kowbojem.

Nie prawda? Ależ prawda. Był kowbojem. Takim z Dzikiego Zachodu. Miał lasso, kapelusz, kamizelkę, nawet koszulę „ze śliniakiem”, proporzec 14 Pułku Kawalerii z Minnesoty i 1:1 plakat z Johnem Waynem. Najczarniejszym dniem w jego życiu był ten czerwcowy w 1979, kiedy dowiedział się o śmierci swego idola! To zdarzenie zbiegło się z wizytą w Polsce Jana Pawła II. Kiedy jego małżonka przeżywała każdą homilię – on roztrząsał swoje kowbojskie fascynacje.


Wyciągnął z szafy pudło z kapeluszem. Czyścił je delikatnie szczotką, która kupił jeszcze u mistrza Mąki, tam gdzie dziś sprzedają gorące drożdżówki. Delikatnie sunął nią po rondzie. Wygięte, jak w „Rio Bravo”. Ile by dał, żeby zastąpić Deana Martina. Lepiej by to zagrał. On jako Dud? To by było szaleństwo. Stanął przed lustrem, wsadził delikatnie kapelusz na czubek głowy. Uśmiechnął się do siebie. Rósł w swoich przygaszonych oczach.
- Ej, ty!- wymierzył palec prosto w lustro.- Nie ty, Billi, Joe, odsuń się od baru... Berdette! Natan Berdette!...
Pociągnął za cyngiel nie posiadanego rewolweru.
- Tatuś! Tatuś! Tatuś!- wpadł, na ten moment Jacuś. Twarz rozpalona podnieceniem, oczy rozbiegane, jakby udało mu się podejrzeć sąsiadkę z naprzeciwka. A miała ciało godne grzechu i zapomnienia... Sam nie raz, nie dwa zerkał w tamte okno. Nawet był na siebie zły, ale urokliwość panny Zuzanny (tak ją nazywał) była tak olśniewająca, że w żyłach ślusarza Serafina Kurczaka krew szybciej płynęła, co się działo z sercem i oddechem lepiej nie mówić...
- Tatuś! Tatuś! Tatuś!- Jacek nie mógł złapać tchu.
- Co się stało? Putin został carem? A może Kwaśniewskiemu dali Nobla?
- Li... listonosz idzie!
- Listonosz?- powtórzył za synem.- O! to jest wiadomość godna uwagi. Niósł paczkę?
- Właśnie tatuś! Niósł paczkę i patrzył w nasze okno!
- Nareszcie! Nareszcie!...- pan Serafin nie mógł opanować poruszenia. Listonosz był jeszcze na półpiętrze, kiedy otworzył drzwi i wypadł na klatkę schodową. Doskoczył, jak puma do zdobyczy.
- Dla mnie?!- oczy świeciły mu się, jak rysiowi w nocy. Listonosz, pan Janeczek Janiak, aż się przestraszył i odruchowo przycisnął przesyłkę do piersi. Taki odruch. Jak mu kiedyś próbowano wyrwać torbę, to stoczył walką, jak bizon na prerii. Zaparł się, wytrzymał chyba z trzy ataki i nie zmogło go nic – ni ciosy, ni próba przewrócenia na chodnik. Odtąd notowania pana Janeczka w okolicy wzrosła, a ówczesna władza nagrodziła go nawet medalem „Za ofiarność i odwagę”:.
- Dla pana, panie Kurczak!- potwierdził tylko.
- Z Pułtuska?- dopytywał się. Bo niby skąd? Z Honolulu? Czekał tylko na przesyłkę z Pułtuska! Teraz ją miał! To znaczy dopiero, kiedy pokwitował, poszperał w spodniach i dał panu Janeczkowi dwa złote.
Wpadł z paczką prosto do pokoju. Z tego wszystkiego zapomniał o kapeluszu, który miał na głowie. Jacuś opróżnił blat i postawił na nim karton owinięty w szary papier, przepasany sznurkiem.
- Tatuś otworzy!...- prosił Jacek.
- Jacusiu! Spokojnie! To zbyt ważny moment w moim życiu, aby nad nim przejść nad porządkiem dziennym...
- Chyba do porządku- starał się pana Serafina poprawić małoletni syn.
- Jak to zwał, tak to zwał!- zawyrokował pan Serafin i podniósł palec ku górze. W tej chwili wyglądał bardziej, jak Mojżesz, a nie emerytowany ślusarz narzędziowy ze Ślusarni III C przy ulicy Matejki 1.- Przynieś baniaka z winem porzeczkowym...
- Ale tato... Mama...
- Mama zrozumie...- tu się zawahał. Tak, pani Krystyna nie należała do kobiet wyrozumiałych i tolerancyjnych. Pasji męża nigdy nie podzielała, na wychowanie Jacusia też miała inny punkt widzenia, aż dziw, że pozwalała kupować „Gazetę Wyborczą”. Pan Serafin postanowił wszystko postawić na jedna kartę.- Przynoś Jacek baniaka, bo chwila dziejowa.
Jacusiowi trzy razy nie trzeba było tego powtarzać. Sam od czasu do czasu, mimo swej niepełnoletniości, zaglądał do gąsiorka. I lekko nadszarpnął jego zawartość. Zanim zdążył wrócić z trunkiem porzeczkowym własnej produkcji i chowu (bo owoce były z własnej działki) ojciec usiadł przy stole i magnetycznym wzrokiem oglądał pudło z kilku stron. Nie mógł nadziwić się. Choć tak między nami mówiąc, to w owym kartonie nie było niczego nadzwyczajnego. Pudło, jak wiele innych leżących na zapleczu sklepu spożywczego „Mirella”. Tu jednak rzecz sprowadzała się do zawartości, czyli tego, co pan Serafin Kurczak zamówił w Pułtusku!...


Pan Serafin siedział wprost zahipnotyzowany! Jacuś postawił bańkę z winem i szybko wrócił do kuchni po nóż. Kiedy wrócił tatuś siedział, jak poprzednio, istny głaz, jak słup telegraficzny lub Chopin w Łazienkach. Wyczekiwał tej chwili, jak kiedyś nadejścia do kiosku „Ruchu” kolejnego numeru „Świata Młodych”. Delikatnie pociągnął ostrzem po sznurku. Robił to z takim wyczuciem, jakby nie dotyczyło to zwykłego pudła nadesłanego pocztą, a jakieś poważnej operacji na otwartym sercu. Sznurek nawet jakby jęknął, rozluźnił się i puścił. Pan Serafin wziął się do odwijania szarego papieru. Ku jego zaskoczeniu pod spodem była jeszcze warstwa zabezpieczania: folia bąbelkowa. Nadawca nie na darmo podpierał swoją sumienność mianem: super sprzedawcy. A więc jeszcze folia. Z wrażenia nie przygryzł wargi. Jacek obserwował narastające u ojca napięcie i podniecenie. Nie mógł się nigdy nadziwić. Jego brały najwyżej filmy, które skrzętnie maskował pod różnymi folderami w swym komputerze, choć i tak wiedział, że starzy są zbyt głupi (lepiej by brzmiało: ograniczeni technicznie?), aby znaleźć je czy w ogóle ich szukać.
Wreszcie pan Serafin Kurczak zdarł folię. Musiał jeszcze otworzyć karton. Zwykle pudełko po butach było dodatkowo wyściełane gazetami. Pod nimi czuł już zawartość. Z zamkniętymi oczami mógłby wyczuć kształt. Tak, pożądany od chwili, kiedy wylicytował towar. Ostatnie jego oszczędności przelały się w to, co zaraz miał mieć. Na zawsze. Nawet nie było mu żal spieniężonej serii przedwojennych znaczków.
- Pistolety!- jęknął aż Jacek.
- Synu!- tu pan Serafin obruszył się nie na żarty. Wcale nie patrzył na syna. Teraz dla niego istniały tylko dwie ujawniające się z papierów rękojeści.- Ile ci razy mam powtarzać, że to nie pistolety, tylko r e w o l w e r y !
Tak, w pudle leżały dwa rewolwery. Colty, jakie od dzieciństwa mógł podziwiać we wszystkich oglądanych westernach. A najbardziej w „Rio Bravo” lub „W samo południe”. Czuł, że wzruszenie skutecznie korkuje mu gardło. Miał w nim jakby kluchę. Przełknął ślinę. Jeszcze nie wierzył.
- Tylko Samuel Colt potrafił stworzyć takie dzieło sztuki!- pieścił rękojeści, jak najczulej. Oddałby swoją emeryturę, by teraz koło niego mogła usiąść rozkoszna Angie Dickinson... Roiło mu się w głowie, choć bardziej przypominał Stempyego, niż Colorado.
- Tatusiu?! A mama wie?- Jacek nie mógł też wyjść z podziwu.


Pan Serafin nic nie powiedział. Ukucnął przed łóżkiem i wysunął spod niego stare pudło po gitarze. Wyciągał je bardzo rzadko. Za pierwszym razem, kiedy był przy tym Jacek, to zaprzysiągł, że nigdy nie zdradzi mamie tej tajemnicy. I Jacuś złożył solenne przyrzeczenie, że choćby ćwiartowali go czerwonoskórzy, pozostawili o suchym pysku na prerii, to nie wyda ojca. I umiał dotrzymać. Czym zasłużył w ojcowskich oczach na honorowego młodszego szeryfa w Dodge City.
To był wcześniejszy zakup rodem z Pułtuska. Dlatego tym razem pan Serafin Kurczak mógł liczyć na 8 % rabat. Z pudła wyciągnął najpierw lufę, później kolbę winchestera.
- M 1866!- jego twarz odbiła się w wypolerowanej lufie karabinu.- Yellowboy, mój chłopcze. Znakomite dzieło amerykańskich rusznikarzy. Kiedy tu w Europie pchano jeszcze kule od lufy, tam...
Złożył się do strzału.
- Pif! Paf!
- Tata da potrzymać.
- Tylko nie majstruj. To bardzo delikatna rzecz.
Jacek oparł kolbę o ramię i wycelował w oprawioną fotografię babki Leokadii Nowek. Skrzywione w grymasie zniechęcenia usta, jakby wydęły się na strzelca. Aż strach pomyśleć, co by powiedziały na ten widok, gdyby nie zamknęły się raz na zawsze piętnaście lat temu. Dla Jacka babka Leokadia była niemal taką samą abstrakcją, jak bitwa pod Little Bighorn. Nie mógł jej pamiętać, bo był małym dzieckiem, kiedy dołączyła do dziadka Klemensa na cmentarzu parafialnym przy kościele św. Ignacego Loyoli. Zamek głucho tylko stęknął. Rurą lufy nie uniósł się dym, kula nie uszła nią prosto w pieprzyk na twarzy babki.
- Tato, a konia też będziesz kupował?
Pan Serafin mało nie rozpłakał się. Koń! Klacz! Ogier! Wałach! Jakie to miało znaczenie. Wsiąść na grzbiet wierzchowca, wbić się w strzemiona, unieść na nich i spojrzeć w bezkres prerii. Dojrzeć tabun pędzących mustangów, lub gnać za spłoszonymi bizonami. Koń!... Jako wyrostek dosiadał pociągowego perszerona wujka Lewandowskiego. To było wyjątkowo spokojne konisko. Mógł mu kołki na głowie ciosać. Ale trudno wyobrazić sobie galop na perszeronie. To nie zgrabny, smukły koń Dzikiego Zachodu, ale roboczy wyrobnik, który ciągnął ciężki wóz z węglem. Wujek był wozakiem. Nie raz sadzał go na koźle koło siebie, dawał lejce i pozwolił powozić. Dosiadał konia na łące, kiedy nosił wiadro, by go napoić. To były cudowne chwile. Z grzbietu końskiego świat wydawał się taki marny i miałki. Jeszcze wtedy walczyło w nim kim by chciał być: szwoleżerem gwardii cesarza Napoleona czy kowbojem. Urok prerii, świst indiańskich strzał okazały się silniejsze od czynów Kozietulskiego i podbojów Cesarza. Blask gwiazdy szeryfa, zadymione saloony, karciani szulerzy, piękne tancereczki i powabne panienki, pojedynki na ulicy wypełnionej tłumem, a nawet lincz złoczyńców – oto świat pełen zachwytu.
- Koń?- zdobył się wreszcie na wzdechnięcie pan Serafin, aż zadudniło w dołku Jacka.- A gdzie my byśmy go trzymali? W bloku? Nie, Jacuś. Konia nie będzie.
- Tato!- zaprotestował Jacek.- Jak to kowboj bez konia? A jak ściągniesz posiłki do zagrożonego fortu, odbijesz z rąk złoczyńców uprowadzony dyliżans, w biegu wskoczysz do pociągu?! Bez konia nie da się!
Pan Serafin Kurczak był bliski załamania. Syn dostrzegł to, czego on starał się nie widzieć, albo co najmniej pomijać milczeniem: smutny to kowboj bez konia. Ale czy Big John zawsze hasał na rumaku? Pamiętał go kroczącego z siodłem pod pachą.
- Pan Kielecki ma- przypomniał sobie.
- Ehe! Wyliniałego osła, który złamał nogę w cyrku i córka pana Edka odkupiła go za skrzynkę piwa! Tata, on nadaje się do Pinokio, a nie na prerię. Chcesz być, jak Kevin Costner czy Mel Gibson?!
- Nie, jak John Wayne!
Bo w „Duku” było wszystko, czego całe życie szukał. Choćby wzrost. Jego matka natura upośledziła i rzutem na taśmę pozwoliła dorosnąć do 172 centymetrów. Takiego Johna, to się każdy oprych bał. Nawet Natan Berdette nie odbił wrednego braciszka Joe, a jaką siłę miał szeryf: kuternogę, pijaczynę, rewolwerowca, dziewczynę i tych dwoje Meksykanów z saloonu. Co z tego, że po piętnastu latach awansowali go na mistrza zmianowego? Samego jego nazwisko budziło śmiech „na warstacie” . Kto miał poważać szefa o nazwisku: Kurczak? Żeby choć był „Kurczyk”, albo nawet „Kogut”. Ale Kurczak? I wcale go nie podnosiło na duchu, że prababka od strony matki była herbu „Ślepowron”. Znowu ta ornitologia. To było jakieś zoologiczne fatum! Garb, z którym Serafin Kurczak zmagał się od dzieciństwa. Zazdrościł siostrom. Te chociaż wychodząc za mąż pozbyły się balastu. Jedna nazywała się Nowakowska, a druga Cholewczyńska. Zniknęły w powodzi nazwisk. Tylko on kroczył przez życie, jak kurczak po podwórku, na którym buszował wściekły Burek, napastliwy kogut, rozindyczony indor, złośliwe stado gęsi i gospodyni z pogrzebaczem.
Podszedł do szafy. Zdjął z wieszaka kamizelkę z tego garnituru, który miał ostatnio na pogrzebie teściowej Leokadii. W kieszonce wypłowiałej jesionki chował bezcenny skarb: gwiazdę. Gwiazdę szeryfa! Napis „sheriff” wytarł się trochę. Otarł blachę o kamizelkę. Kiedyś nawet ją polerował. To stąd powolny zanik czarnej farby we wgłębieniach liter. Przypiął ją do kamizelki. Po lewej stornie. Na wysokości serca. Był z niej dumny. Od niej wszystko się zaczęło. Wmawiał sprzedawcy i żonie, że to dla syna. Jak podrośnie, bo kiedy wchodził w jej posiadanie Jacuś nie miał nawet trzech miesięcy.. trudno, żeby coś takiego zawisło na śpioszkach niemowlaka. Potem z każdym dniem pojawiał się kolejny element stroju. Najtrudniej było żonie wytłumaczyć kupno butów i kapelusza. Że niby na ryby? No, to musiał jeszcze kupić wędki, spławiki i grzebać się w zwierzęcych odchodach w poszukiwaniu robali. Jak on tego nie lubił. Cierpiał, ale kopał. Był bliski omdlenia, ale pakował mady i tym podobne paskudztwo. Najgorsze z wszystkiego było towarzystwo Żulińskiego, tego starego pierdoły. Każda opowieść musiała zmierzać do jednego celu: bitwy pod Lenino! Na szczęście pan Bóg przypomniał sobie po siedmiu latach wspólnych wypadów na bagniejące jezioro o panu Kazku. Żona nawet była zadowolona, że ma go wreszcie w domu. Bo tyle jest do zrobienia. Nie rozumiał tylko po co, co tydzień musiał trzepać dywany, jakby nie było w domu odkurzacza. Czemu służyło regularne, dwa razy w miesiącu, mycie okien? Masakra!...


Pas uszył sobie sam. Pociął starą torbę ze świńskiej skóry, frędzle wypruł od wyblakłych kotar, które od dawna leżały zapomniane w składziku. Nawet paciorki wysupłał z przetartej kamizelki krakowianki, która przed laty nosiła bratanica Ula. W sumie wyszło z tego wszystkiego dzieło oryginalne, niepowtarzalne i bezcenne.
Pan Serafin Kurczak przypiął pas. Poprawił czy dobrze leży, a właściwie zwisa na lewe biodro. Związał dwa sznurowadła wokół nóg. Jacek podał mu rewolwery.
- Tato! Wyglądasz bosko! No, normalnie, jak szeryf z...
- Z Toombston! – dokończył za niego. Też się sobie podobał. Przygładził nieistniejący wąs. Szybko zzuł kapcie, a Jacek podał mu buty. Wciągnął je ze zwinnością dwudziestolatka. Stuknął obcasami! Naprawdę był szczęśliwy! Wyglądał, jakby urwał się z planu Howarda Hawksa czy Johna Forda.
- Jacek! Tytoń!
Chłopiec rzucił się do komórki. Przyniósł zakurzony skórzany woreczek. Pan Serafin Kurczak odwiązał sznureczek. Tabaka już lekko zwietrzała, ale dało się jeszcze wyczuć jej charakterystyczny zapach. Wziął garść machorki i wcisnął w usta. Zaczął ja przeżuwać. Prawdziwy kowboj tak robi. Nawet Jacek to wiedział. Tyle, że mu nie smakowało. Ale przecież oni też spluwali z naruszeniem wszelkiej etykiety. To i on, Serafin Kurczak, splunął siarczyście na dywan, wystany za Polski Ludowej przed GS.
Najgorsze, to było... picie. Wodę ognistą wyciskaną z kaktusa postanowił zastąpić zwykłą, krajową „Stołową”. Miał jeszcze chyba ze trzy butelki zapasu z chrzcin Jacka. Taki był z niego alkoholik. Kiedy odchodził na emeryturę, to nikomu nie postawił nawet nędznej ćwiartki litra. Ale że dookoła miano go za dziwadło, więc jakoś obyło się bez większych wymówek i pretensji!....


- Łyski!- krzyknął do lustra.
- Tato, ale to się wymawia...- próbował językowej ingerencji Jacek, ale ojciec go nie słuchał.
- Nieważne!- uciął krótko. Butelka była wsunięta za szafę, zaraz za pułapką na myszy. Oczywiście żaden gryzoń nie dał się na nią nabrać. Sterczała tam, jak potwór z rozdziawioną gębą z wywingowanym kawałkiem serca kortowskiego. A może po prostu Pixi i Dixi, jak je pieszczotliwie nazywał na cześć animowanych bohaterek bajek sprzed lat, wyniosły się i buszują po domostwie Napierały spod 11 a. Odkorkował butelkę i pociągnął porządnego łyka. Pewnie, że się zakrztusił. Jacek rzucił się do ratowania rodzica. Bił bez opamiętania w ojcowskie plecy, aż echo niosło się po całym domowym metrażu.
- Dobrze, dobrze! Nie trzeba!- bronił się przed nadmierną troskliwością jedynaka. Jakoś nie wierzył w szczerość tych odruchów, raczej widział w tym doskonałą okazję do wypracowania techniki sztuk walki... Jacek nie był tak wytrwały, jak on. Na jakie to już kursy go nie zapisywał. Było dżudo, zapasy, karate, taekwondo, a raz nawet chciał dźwigać ciężary. Nie, to co on! Konsekwentny. Konkretny. Robaczkową pracą dochodził do celu.
- Fasola! Nastawiłeś fasolę?!- zaniepokoił się.
- Już dochodzi, tato.
- Czerwona?!
- Najczerwieńsza, jaka była w sklepie. Malicka dziwiła się, że wziąłem pięć puszek.
- Po, co pięć puszek?- zdziwił się.- Przecież, to nie czasy PRL-u, kiedy rzucano towar raz na jakiś czas i nie wiadomo było, kiedy po raz kolejny to zrobią.
- Jak się ma, to się ma! Tata nie narzeka. W juki ojciec wsadzi.
Fasola! Faktycznie jego nozdrza zaczęły reagować na mdławy zapach dochodzący z kuchni. Tego mu trzeba było.
- Tylko nie przepal, Jack!
Jacek bardzo lubił, kiedy ojciec mówił do niego „Jack”. Czuł się wtedy dowartościowany. Od razu inaczej smakowała kolejna porażka na poprawce z chemii i polskiego, a co za tym idzie ponowna wizja powtarzania klasy drugiej. Wybiegł do kuchni w podskokach.
Serafin Kurczak był rozpromieniony, jakby udało mu się jednak odbić Alamo i odpędzić Santa Annę. Teraz zje porcję fasoli, a może dwie. Ponownie sięgnie po butelczynę i tym razem nie zakrztusi się. Był tego pewien, jak tego, że jednak Angie Dickinson nie rzuci w niego czarnymi rajstopami, które dopiero co zdjęła z kształtnych i powabnych kończyn...
Jacek wniósł garnek z fasolą, pod pachą trzymał metalową miskę. Inna być nie mogła. Łyżka była ciężka, stalowa. Usiadł przy stole. Jacek nałożył mu sporą porcję. Wciągnął zapach nosem. Bajka! Spełnienie marzeń! Jeszcze do tego stek? Ale sobie odpuścił. Przedrożyło by to jego nadszarpnięty budżet. Od kilku dni suszył na kaloryferze trzy plasterki bekonu. Właśnie Jacek, doskonale wtajemniczony we wszystko, położył trzy wysuszone plastry na rogu talerza.
- Smacznego!
Nie odpowiedział. Omiótł tylko wzrokiem spod ronda kapelusza dookoła pokój. Po czym wsunął w usta pierwszą partię fasoli. Szybko go rozgrzała. Była lekko nie dosolona i lekko twardawa, ale o to chodziło. Nie wyobrażał sobie, że mogło być inaczej. Podziw w oczach syna rósł z każdym machnięciem łyżki. Fasoli ubywało, kiedy pan Serafin Kurczak uniósł ku górze dłoń:
- Czy mi się zdaje? Czy czuję swąd palącego się ogniska?
- To ja tam w kuchni... dla nastroju... podpaliłem na metalowej tacy... kilka gazet... i tą ramkę po fotografii, co się w sobotę złamała...
Pomysłowość syna rozczuliła ojca. Spojrzał mu głęboko w oczy.
- Jestem z ciebie dumny, Jack!- klepnął go w ramię. Naprawdę był dumny. A już myślał, że z niego nic nie będzie.
Fasola smakowała. Zjadł. Odbąknął. Pociągnął łyk wódki. Zrobiło mu się słodko i miło. Na to liczył.
Najtrudniej było – uzbroić się. Winchester, teraz dwa colty. Piękna broń. Doskonale wyważona. Arcydzieła. Wsadzone do kabur stanowiły ozdobę jego męskości. Podniósł się znad pustego talerza. Karabin sprowadził w częściach na adres szwagra. Tolek tylko chciał za to zgrzewkę piwa. Kupił. Zaniósł. Miał. Inaczej to nie przeszłoby. Szwagier tyle dziwnych rzeczy sprowadzał, że jedna paczka więcej nie robiła różnicy. Rewolwery miały dotrzeć, kiedy żona pojechała „do wód”. I miał teraz komplet.
I nagle stała się rzecz nieprzewidywalna i druzgocąca. Pan Serafin Kurczak spojrzał na swoje kowbojskie buty, przeszedł się po pokoju. Z każdym krokiem bladł coraz bardziej.
- Tato. Dobrze się czujesz?- Jacek zaniepokoił się. Widział po minie, ruchach, że coś złego dzieje się z ojcem. Nie mógł pojąć, skąd taki nagły odpływ nastroju od euforii do cmentarnego przygnębienia.- Co się stało?!
Pan Serafin Kurczak zachwiał się nagle i gdyby nie błyskawiczna reakcja syna pewnie runąłby przed siebie.
- O...
- Tak, tato?
- Os...
- Nie rozumiem- Jacek zmrużył oczy.
Ojciec usiadł przy stole. Wyglądał, jak cudem ocalony obrońca Alamo. Oddychał ciężko, chaotycznie.
- Czy mam dzwonić po karetkę? Tata ma zawał, tak?
- Nie... nie... To nie to... To jeszcze... jeszcze gorsze...
- Co może być gorsze od zawału? Chyba tylko słuchanie Radia...
- Nie... nie... Nie bluźnij synu...
- To... To, co się dzieje? Śmierć tata zobaczył, czy babkę Leokadię.
- Tfu!- splunął.- Nie wywołuj ducha z zaświatów. Tego tylko brakowało. Gdyby to nie była twoja świętej pamięci babka... Ale o zmarłych nie wolno źle... Nie ciągnij mnie za język.- sapnął, jakby skończył wrzucanie dwóch ton koksu do piwnicy.
- To, co ja mam robić?
Ale zamiast usłyszeć odpowiedź ujrzał... płaczącego rodzica. Nic z tego nie rozumiał.
- John Wayne nie płakał!- chciał go przytulić, ale nie wiedział, jak to zrobić. Nigdy nie był w takiej sytuacji. Płaczący ojciec? To coś dla niego nienormalne. Prędzej uwierzyłby w randkę z Pamelą Anderson...- Co się stało, tato?
- Nie mam... O... o...
- O?!
- Ostróg! Kowboj bez ostróg?! To... to... jak „Rio Bravo” bez Johna Wayne’a.
Jack zrozumiał. Poklepał ojca po ramieniu. Niekompletny kowboj, to naprawdę nieszczęście, jak bitwa pod Grunwaldem bez dwóch nagich mieczy lub Bolek bez Lolka... Czuł, że i w nim wzbiera ból, rozgoryczenie i rozpacz...


PS: Wszystkie zdjęcia udostępnione z Facebook-John Wayne!

Przeczytania... (28) Krzysztof Kąkolewski "Diament odnaleziony w popiele" (Wydawnictwo ZYSK i S-KA)

$
0
0
Miłośników dobrego reportażu nie muszę przekonywać, aby sięgnęli po książkę klasyka gatunku, jakim bez wątpienia jest KRZYSZTOF KĄKOLEWSKI! Wydawnictwo ZYSK i S-KA przypomniało "Diament odnaleziony w popiele". Nie wiedziałem, że jakiś czas temu przypomniało bodaj jednej z najważniejszych tytułów tego Autora, a mianowicie "Co u pana słychać?". Jeżeli Młody Czytelnik nie zna, to musi koniecznie odnaleźć tą pozycję. To kanon, wręcz lektura obowiązkowa!
Nie przesadzę, że też zaliczam się do pokolenia, na którym adaptacja filmowa książki Jerzego Andrzejewskiego wywarło ogromne wrażenie. Choć ze zrozumiałych względów nie mogę pamiętać kinowej premiery filmu Andrzeja Wajdy. Nadrobił to kilka lat temu mój Syn, który zabrał mnie do kina na cyfrowo zrekonstruowany film ze Zbyszkiem Cybulskim. 

Książka K. Kąkolewskiego (podzielona na dwie części) nie jest przewodnikiem po literaturze i jego filmowej adaptacji. Autor tropi związki pierwowzoru literackiego z rzeczywistym stanem Polski w maju 1945 r. Wprowadza nas w świat samego Jerzego Andrzejewskiego i jego... uwikłania w historię. Ile historii w opowiadanej historii? Jak koneksje, naciski, wgląd w powstawany tekst miała... ówczesna władza?
Kąkolewski sam przyznaje: "Poszukiwanie praformy fabuły książki Jerzego Andrzejewskiego i filmu Andrzeja Wajdy,wysiłki zmierzające do znalezienia udokumentowanej, autentycznej historii, którą mogli opowiedzieć autorowi powieści funkcjonariusze UB, trwało latami". Chwilami przeciera się oczy z zaskoczenia i przerażenia! Informatorami mieli być funkcjonariusze MBP. Tak, Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego? Włosy na głowie stają dęba, kiedy padają nazwiska zbrodniarzy systemu komunistycznego tej miary co Berman, Różański! 
Przy tej okazji Kąkolewski oczywiście rysuje sylwetki stalinowskich bandytów, dla których wrogami byli wspominani w książce i filmie "Wilk"czy "Szary". Na ile autentyczni byli ludzie pokroju Szczuki czy Wrony? Wychodzi na to, że ten ostatni, to niemal wierna kalka autentystycznej postaci o tym nazwisku!Po lekturze książki Kąkolewskiego możemy stracić sympatię do szatniarza (w tej roli niezapomniany Jan Ciecierski), bo według pewnej logiki epoki powinien był być na usługach... UB?
Kąkolewski dużo miejsca poświęca Ostrowcu Świętokrzyskiemu, w którym osadzono akcję dramatu. Dzięki sięgnięciu po inne opracowania naukowe poznamy, że właśnie wtedy został tam zastrzelony pewien komunistyczny działacz towarzysz Jan Foremniak. Książkowo-filmowy Szczuka. Jest i rys biograficzny niedoszłego profesora Skwarka, którego "nadmierne gadulstwo" doprowadziło do jedynego w komunistycznej Polsce zmielenia książki spłodzonej przez ideowego komunistę?
Dla nikogo nie ulega wątpliwości, że mir w Narodzie bohaterów "Popiołu i diamentu", oczywiście tego filmowego, zawdzięczano kreacjom dwóch niepospolitych i tragicznych (na różne sposób) aktorów: Zbigniewa Cybulskiego i Adam Pawlikowskiego."nawet Marlena Dietrich - pisze Kąkolewski w pewnym miejscu - polubiła Maćka-Zbyszka i poświeciła mu w swoich wspomnieniach zadziwiająco długi fragment".
Autor myli się, co do kolejności śmierci aktorów, kiedy jako pierwszego wymienia Bogumiła Kobielę (Drewnowski). Aktor zmarł w wyniku ran odniesionych w wypadku drogowym w 1969 r.  A przecież Zbyszek Cybulski (Maciek Chełmicki) zginął tragicznie na wrocławskim dworcu PKP w 1967 r. Adam Pawlikowski utytłany w historię nie wytrzymał ciśnienia, jakie wokół niego wytworzyło środowisko. Popełnił samobójstwo w 1976 r. Niespełna dekada i śmierć trzech ważnych aktorów. Pozostawiam do wyczytania, jak się fabuła "Popiołu i diamentu" odbiła na Andrzejewskim i samym Wajdzie! Pouczające memento? Tak się kończy "Część pierwsza" książki.
"Drugą część" poświęcił K. Kąkolewski Stanisławowi KOSICKIEMU. Specjalnie użyłem dużych liter, bo to faktyczny pierwowzór... Maćka Chełmickiego! Podejrzewam, że wielu z nas nie miało chyba pojęcia, że ktoś taki w ogóle istniał. Chełmicki nie był li tylko tworem fantazji Andrzejewskiego! Sam Autor, chyba nie potrafił ukryć emocji, które nim targały, skoro swój wywiad rozpoczął od zdań: "Więc pan żyje? Nie mogę uwierzyć, że pana widzę, że z panem rozmawiam". I snuje się opowieść o "wojennej robocie"poczynając od batów"na goły tyłek" pewnej konfidentki, po akcji likwidujące zdrajców Narodu polskiego!
"Nie. Nie miałem wyrzutów sumienia. Dowódcy to wiedzieli. [...] Nie było wiadomo, kogo zabiłem. Komuniści trzymali to w tajemnicy. Szalało śledztwo w celu ustalenia, kim my byliśmy" - wspominał o zamachu w Ostrowcu, który poniekąd znamy z książki i filmu.

Zbigniew Cybulski i Adam Pawlikowski "Popiół i diament" reż. A. Wajda
Czy w takich okolicznościach mogla rodzic się miłość? To pytanie nasuwa się po fali opinii o najnowszym filmie o powstaniu warszawskim. Jak nic zbieramy żniwo lat minionych, kiedy wmawiano nam, że tamta młodzież (wyrosła w "Szarych Szeregach") tylko wzdychała do Ojczyzny, walczyła itd. No to mamy kolejne odbrązowienie. Staszek, po akcji, ukrywał się z Baśką. Kąkolewski, w oparciu o wspomnienia swego autentycznego bohatera, nie kryje faktu: "Coś się zmieniło między nimi. W chwili gdy przestali jak szaleni uciekać, Staś dostrzegł, ze przez te cztery dni, od kiedy zabił człowieka, tamto jego życie skończyło się. [...] Czy wielka miłość do kogoś, kogo prawie nie znamy może narodzić się w ciągu czterech dni? Jedyna miłość na całe życie?". Nic nie jest proste. Oczywiste. Dlatego wart zerknąć i odnaleźć los tych dwojga w "Diamencie odnaleziony w popiele".
Bo to był dramat, jaki zgotowało stalinowski aparat terroru dla żołnierzy podziemia. Kazamaty, nieludzkie śledztwa, wyroki śmierci! Kąkolewski zanotował: "Człowiek nie jest przygotowany na spotkanie z Bogiem, Staś stwierdził, że nie umie się modlić. Nie potrafił prosić Boga!". Proszę mi wierzyć - mamy krótki moralitet z religią w tle...
Jak nadeszło ocalenie? Dlaczego po latach możliwa była rozmowa autora z jego Bohaterem? Zasługa "prawa łaski" z jakiej skorzystał stalinowski satrapa Bierut? NIE! "Cela po celi zdobywcy więzienia musieli wysadzać drzwi. aby tylko nie porozrywały ocalonych. Potworne huki, serie rkm-ów i peemów przerażają komunistów w mieście [Kielcach - przyp. KN]" - to "Szary" rozbijał tą mordownię! "Jedną z rzeczy nieopisywalnych jest oswobodzenie ludzi, którzy byli skazani na mękę i śmierć. Pieśń dziękczynną tworzy chóralny krzyk, ryk, wrzask, płacz, jęk już umarłych w swoich myślach, a teraz wracających do życia i wolnych!". 


Kąkolewski wraca do Andrzejewskiego i wykorzystania faktu zamachu w literaturze: "Osobnych dociekań wymaga fakt - pisze - że sprawa ta nigdy nie była - poza przekazaniem jej Andrzejewskiemu - wykorzystana propagandowo, a sam Foremniak nie wszedł do panteonu bohaterów socjalizmu, pamięć o nim zanikła całkowicie". Ciekawie potoczył się los... grobu towarzysza Foremniaka. Nie łudźmy się: cmentarze też są miejscami fałszowania historii lub swoistych pół-prawd!
Los prawdziwego Maćka Chełmickiego, czyli Stanisława Kosickiego, to prawdziwa "droga przez mękę". Mściwy system nie zapomniał o nim. Zniszczył Jego życie! To trzeba przeczytać i przeżyć. To smutne dopełnienie "Popiołu i diamentu":

Coraz to z Ciebie jako z drzazgi smolnej
Wokoło lecą szmaty zapalone
Gorejąc nie wiesz czy stawasz się wolny
Czy to co Twoje będzie zatracone
Czy popiół tylko zostanie i zamęt
Co idzie w przepaść z burzą.
Czy zostanie
Na dnie popiołu gwiaździsty dyjament
Wiekuistego zwycięstwa zaranie?


Grochów - smak sławy...

$
0
0
Grochów, Olszynka Grochowska, Chłopicki, Czwartacy, Dybicz, powstanie listopadowe, wojna rosyjsko-polska 1831 r. - takie skojarzenia cisną się na usta. Był czas, kiedy 25 lutego 1831 r. był bardzo ważną rocznicą. Dzisiaj? Nie istnieje. Wreszcie mogłem w miejscu swojej pracy powiesić reprodukcję "Olszynki grochowskiej" Wojciecha Kossaka. Znów mogę patrzeć, jak wąsate twarze pochylają się nad lufami swych karabinów. Mierzą w niewidzialnego wroga. Trzeba dodać: Moskala. Bo i to się zaciera: kto to do kogo strzelał w ów dzień lutowy. I to nie jest żart. Wystarczy włączyć TVP2, aby się przekonać na własne uszy, jaką wiedzą historyczną dysponują zgłaszający się do teleturnieju uczestniczy... Często kompromitują się niewiedzą na poziomie IV klasy szkoły podstawowej.


25 lutego 1831 r. po raz kolejny wraca w tym blogu? Był przed laty post mu poświęcony. I tym razem dam pole do popisu współczesnym. Co tam moje gadanie? Co mogę odkryć, czego nie opublikował przed laty profesor Wacław Tokarz? Niestety do dziś nie mogę pochwalić się posiadaniem "Wojny polsko-rosyjskiej 1830 i 1831", choć na otarcie łez pozostaje mi  "Sprzysiężenie Wysockiego i noc listopadowa". Kilka wypowiedzi ludzi, którzy TAM byli lub w tym czasie coś znaczyli. Opinie o bitwie i ich uczestnikach - bezcenne.


*      *       *

Wypowiedź I - niezidentyfikowany oficer rosyjski z armii I. Dybicza: "Polacy równali się Francuzom z najlepszych czasów Cesarstwa, że kule latały w olszynie jak grad, że bez przerwy gwizdały w niej kartacze, że grunt przez granaty był całkiem zorany... że nie było tam ani jednego nie uszkodzonego drzewa".
Wypowiedź II - generał Ignacy Prądzyński: "Ale Chłopicki wcale się jeszcze nie mia za pokonanego. Tutaj owszem okazał się cały hart jego duszy, cala zacięta uporczywość jego umysłu. On postanowił utrzymać się na swojem,  a l b o  t e ż  z  c a ł e m  w o j s k i e m  n a  p l a c u   p o l e d z  a co raz postanowił, to dokonać musi".
Wypowiedź III - car-król Mikołaj I do Dybicza z 2 III: "Przyznam się, mój przyjacielu, że oczekiwałem donioślejszych, a zwłaszcza bardziej rozstrzygających wyników, biorąc pod uwagę tak wielką przewagę sił naszych oraz inne korzyści naszego stanowiska. Jest prawie niewiarygodne, że w podobnych warunkach nieprzyjaciel zdołał uratować całą swa artylerię i przeprawić całą swą armię przez Wisłę w jednym punkcie. Można było spodziewać się co najmniej, że straci przeważną część swej artylerii i że nastąpi powtórzenie dramatu znad Berezyny...".
Wypowiedź IV - generał Tomasz Łubieński w liście do rodziny:"Mieliśmy przedwczoraj 25 t.m. walna bitwę pod Grochowem, w której po obydwóch stronach były znaczne starty, i wskutek czego cała nasza armia opuściła prawa stronę Wisły i przeszła most na tą stronę. Mamy do opłakiwania wiele osób. Gen. Żymirski zabity. Gen Chłopicki ranny, sąsiad Luboni Ludwik Mycielski umarł wskutek odniesionych ran". 


Wypowiedź V - wielki książę Konstanty, brat cara-króla Mikołaja I: "Żołnierze polscy to najlepsi w świecie żołnierze".
Wypowiedź VI - dowódca straży bezpieczeństwa prawego brzegu Wisły, major pospolitego ruszenia Leon Drewnicki: "Jenerał Żymirski, dowódca grenadierów od kuli armatniej ginie. Pan Bóg jego skarał za to, że 29 listopada z Warszawy poszedł z Moskalami. Grenadierzy rzucają broń i uciekają w bagna i w trzęsawiskach dużo topi się. Już zwycięstwo było w naszych ręku, gdyby grenadierzy nie stchórzyli. Starzy weterani bagnetami między otoczonymi Moskalami robią sobie drogę. Dużo weteranów zginęło, ale nie dali się zabrać w niewolę".
Wypowiedź VII - członek Rządu Narodowego Stanisław Barzykowski o armii rosyjskiej:"...były to najlepsze wojska, grenadierzy, pułki morskie, z kawalerii: kirasjerzy, ułani, wszystkie pułki z militarnych kolonii, lud piękny, silny, nadzwyczajnej odwagi, który, gdy z nieprzyjacielem się spotykał, prawie zawsze zwycięstwo sobie zapewniał".
Wypowiedź IX - generał Ignacy Kruszewski o natarciu jazdy rosyjskiej:"...przeszło 200 kirasjerów w niewolę sie dostało, wielu było zabitych, mała bardzo liczba powróciła do swoich. Po klęsce, jaka im zadał mjr Karski [z 8 ppl] i płk Kicki, pijane kirasjery pędziły jeszcze kupkami lub pojedynczo naprzód, takich już w trzeciej linii kosyniery siekały, który nie pośpieszył się zsiąść z konia i do niewoli poddać; pole całe było pokryte hełmami i kirysami". 
Wypowiedź X - feldmarszałek Iwan Dybicz (Иван Иванович Дибич-Забалканский, de facto Hans Karl Friedrich Anton von Diebitsch-Sabalkanski) w raporcie do cara-króla Mikołaja I,  o polskiej armii: "Buntownicy zajmowali las  przed środkiem naszej linii będący; byli atakowani przez 2 brygadę 24 dywizji, którą dalsze brygady wspierały. Wszczęła się bardzo żywa potyczka i wciągnęła w sprawę ostatecznie całą 24 dywizję. Buntownicy starali się utrzymać las i 24 dywizja także". 
Wypowiedź XI - rosyjski generał Aleksander Neidhardt (Neydhardt): "Bitwa wybuchła tak nagle, że nie można było nawet myśleć o wydaniu żadnej ogólnej dyspozycji, a nawet trzymać się jakieś konkretnej dyrektywy, która umożliwiałaby później celowe prowadzenie bitwy". 


Wypowiedź XII -  magister prawa cywilnego i kanonicznego, pamiętnikarz Jan Nepomucen Jankowski o generale Józefie Chłopickim: "...dawał rozkazy pewne, dobitne, bez wahania się, bez radzenia się kogokolwiek [...] wzbudzał zaufanie i męstwo. Cudna to była natura żołnierska wyrwało się Prądzyńskiemu jakby okrzyk najwyższego uznania".
Wypowiedź XIII - Maurycy Mochnacki: "W bitwie 25 lutego widoczniej jeszcze pokazała się i dzielność nasza, i niemoc nieprzyjacielska. Wódz moskiewski łączy swoje prawe skrzydło ze środkiem; przeszło sto tysięcy Moskalów wprowadza do boju. Polacy swego lewego skrzydła w tym wielkim momencie nie mają na dowodzie. [...] Cała czynna armia moskiewska, to wszystko z okładem, na czym Moskwa stała w owej porze, bo z najodleglejszych kończyn ściągano posiłki, znajdowało się pod Warszawą. Rewolucja nie uległa. Już wtedy był car, że tak powiem, jedną stopą za granicami Europy".
Wypowiedź XIV - car-król Mikołaj I do Dybicza z 8 III: "Tak więc 8000 ludzi poległo lub jest rannych i z wyjątkiem co najmniej równych strat nieprzyjaciela, żadnych innych rezultatów. Jest to bardzo źle. Ale niech się dzieje wola Boga!".

*      *     *

Niech za puentę onegdajszego znaczenia bitwy pod Grochowem stanowi wypowiedź biografa generała J. Chłopickiego, profesora Stefana Przewalskiego:"Jak przedtem ziemia spod Racławic tak dla powstańczej emigracji najdroższą pamiątką była gałązka z Olszynki Grochowskiej. Gałązki takie oprawiano w krzyżyki z dukatów bitych w czasie powstania w mennicy warszawskiej i obrączki ślubne ofiarowane na skarb narodowy z napisem «Z Olszynki» i data bitwy. Nosiła je na piersi prawie cała emigracja. Nie jeden z emigrantów umierając na obczyźnie starał się sprowadzić z kraju ułamek gałązki z Olszynki, by go włożyć do trumny".



PS: Wszystkie cytaty zostały zaczerpnięte z następujących publikacji: M. Brandys "Koniec świata szwoleżerów", L. Drewnicki "Za moich czasów", M. Mochnacki "Powstanie narodu polskiego w roku 1830 i 1831", S. Przewalski "Józef Grzegorz Chłopicki 1771-1854", W. Zajewski "Powstanie listopadowe 1830-1831". Oczywiście zapraszam do lektury tychże. Warto.

Vive l’Empereur! - episode 1

$
0
0
"Jedź, mój synu, idź za swoim przeznaczeniem. Może doznasz niepowodzenia, które spowoduje twoją śmierć. Ale nie możesz pozostać tutaj, widzę to z wielki żalem. Ufajmy, że Bóg, który zachował się wśród tylu niebezpieczeństw, i teraz także uchroni cię od śmierci" - tak mogła tylko mówić kochająca matka? Syn, który dusił się na niewielkiej Wyspie poszedł za matczyną radą. Trudno wyobrazić sobie orła w roli wróbla...


"Sam byłem świadkiem ładowania na bryg «l'Inconstant» 60 skrzyń z nabojami i paczek z różnym prowiantem" - donosił z tej samej wyspy szpieg o kryptonimie"Handlarz oliwy". Nikt nie poszedł tym  tropem? Zlekceważono podobna przesłankę? Gdzie w tym logika i sens? A może po prostu komuś zależało, aby Ów uszedł na Kontynent? No chyba, że założymy, że Colin Campbell, którego okręty powinny blokować dostęp do Wyspy był idiotą.
26 lutego 1815 r. zaczynało się pisanie najdziwniejszego epizodu w historii XIX w. Kiedy tylko słyszymy słowo "ucieczka" nasza wyobraźnia włącza się i co widzimy: noc, mrok, grupa uciekinierów przemyka do zacumowanego statku... Oddaję głos biografowi Talleyranda: Jenaowi Orieuxowi. Tak opisał pamiętny ten dzień: "...wszedł w biały dzień na pokład brygu «l'Inconstant» wraz z 900 ludźmi - tak, 900! Chyba nigdy żadna wyprawa nie wybierała się w drogę w mniej dyskretny sposób. Stojący na swoich okrętach Anglicy mieli wycelowane na nią lornetki - oraz działa - ale ograniczyli się do użycia lornetek. Kiedy cesarski konwój wypłynął na pełne morze, angielskie okręty udały, że ruszają za nim w pościg. «Pościg ten jest tak niemrawy - pisze jeden ze świadków - że budzi zdziwienie marynarzy»". 


Flotylla uciekiniera liczyła siedem statków. Załadunek trwał bite dwie godziny! "Dotarłem na bryg, był przepełniony, ledwie można się było na nim obrócić. Gwardia rozlokowała się na brygu, na awizach Étoile i Caroline, i na czterech statkach transportowych: około 1000 ludzi, z czego 6000 z gwardii, 300 z batalionu korsykańskiego, 60 lub 80 pasażerów i kilku Polaków"- wspominał świadekLouis-Joseph-Narcisse Marchand.
Trzeba było dużej naiwności, aby uwierzyć w relację jednego z towarzyszy uwięzionego Cesarza: "Cesarz jest na wyspie bardzo zadowolony, zdaje się, że zapomniał o przeszłości. Zajmuje się urządzenie jego domku, szuka miejsca stosownego na dworek wiejski, jeździ dużo konno, powozem i łodzią". 
Niespokojny duch nie spał jednak. skarbnik miniaturowego władztwa usłyszy z Jego ust coś frasującego: "Czy ma pan dużo pieniędzy? Ile waży miliom w złocie? Ile waży sto franków? Ile waży kufer z książkami?... Weź pan kilka kufrów, włóż w nie wszystko złoto, a na nie moje złoto, kamerdyner da je panu. Odpraw pan tutejszą służbę, spakuj rzeczy, zapłać. Wszystko trzymać w tajemnicy".
Nim odbił od brzegu Elby Cesarz wygłosił do mieszkańców mowę: "Mieszkańcy Elby! Nie potrafię być niewdzięcznikiem: możecie liczyć na moje podziękowanie. Powierzam wam moją matkę i siostrę [Paulinę / Paulette - przyp. KN]. Zawsze mi drogie będzie wspomnienie o was. Żegnajcie, mieszkańcy Elby!... Kocham was, jesteście toskańskimi śmiałkami!".
Kiedy "l'Inconstant" mijał na pełnym morzu francuski statek "Zéphyr" kapitan Andrieux w jego kierunku "Jak ma się wielki człowiek?". Odpowiedź padła z ust Cesarza: "Doskonale!". 
1 marca 1815 r. około trzeciej po południu przybito do wybrzeży Zatoki Juan! Cesarz przypiął do swego kapelusza trójkolorowa kokardę, na maszcie "l'Inconstant" załopotała trójkolorowa flaga! Na pokładzie był Pons de l'Hérault: "Gromko wzniesiono wszelkie możliwe wiwaty, oklaski były równie niezwykłe, a tupot nóg miał w sobie coś tak zaskakującego, że należało się nawet obawiać, czy bryg nie pogrąży sie w otchłani".



"Kiedy na środku Morza Śródziemnego obwieściłem powrót Cesarstwa, 
wzbudziło to niebywały entuzjazm"
Napoleon

Przeczytania... (29) - Maria Szypowska "Konopnicka jakiej nie znamy" (Wydawnictwo ZYSK i S-KA)

$
0
0
Dobrze się stało, że Wydawnictwo ZYSK i S-KA przypomniało książkę  Marii Szypowskiej "KONOPNICKA JAKIEJ NIE ZNAMY". Jest niezaprzeczalna okazja poznać życiorys kobiety niepospolitej, niezwykłej, a do tego zupełnie nieznanej, ba! zapominanej. Odpowiedzmy sobie uczciwie: co tak naprawdę wiemy o Marii Stanisławie z Wasiłowskich Konopnickiej? Jak w XXI w. żyje w świadomości narodowej? Z czym kojarzymy Jej twórczość?...  Śmiem twierdzić, że zaciera się w potocznej świadomości nawet to, ze była autorką "Roty". Przed laty tą książkę wydano w poczytnej serii "Ludzie żywi", którą to serwował wiernym czytelnikom Państwowy Instytut Wydawniczy (P.I.W.). Dzisiaj należałoby stworzyć nową: "Bohaterowie Zapomniani". Chyba nigdy nie wyrosnę z podziwu dla... Stefka Burczymuchy czy Pimpka Sadełki. Kupiłem na Walentynki memu wnukowi "Na jagody"Marii Konopnickiej z uroczymi rysunkami Olgi Reszelskiej. Tu również należy się ukłon w stronę Wydawnictwa ZYSK i S-KA, bo to Ono postarało się o edytorską oprawę tej bajki. Brawooo. Nie dość na tym: zadbano, aby w tym wydaniu pojawiły się... przypisy! W bajce? No przecież, to język XIX-wieczny, niektóre terminy umarły, dziecko a i rodzic AD 2015 nie jest w stanie tego zrozumieć. Ale tu miało być o książce Marii Szypowskiej...

Nie myliła się sama Maria Konopnicka, kiedy kładła na papier wiersz "Imagina", który stanowi klucz do biografii, którą mamy przed sobą:

Znana? Kto znał mnie? Chcę widzieć człowieka,
co by mi w oczy powtórzył to słowo
Tak, by mu kłamstwem nie drgnęła powieka.
znana "nasza". O nędzna wymowo,
Jakże ty jesteś od prawdy daleka!

Dodam: święta prawda. Maria Szypowska wprowadza nas w świat "lat dziecinnych", czasy między dwoma krwawymi powstaniami (1831-1862). Duch romantyzmu unosił się nad gruzami nadziei w walce o niepodległość. Obraz dzieciństwa miała później Maria wplatać w narracje swoich bajek, opowieści. I zaczyna się moja... walka? Kogo mam cytować: Autorkę biografii czy Marię Konopnicką?
Wspaniałość podobnych książek polega na tym, że odnajdujemy w nich bogactwo cytowanych źródeł. Dla historyka, to podstawa do poznania czasu przeszłego. O ile nie prowadzimy kwerend w archiwach i"po kościołach", to często może być pierwszy krok do własnego szukania. Wierzę, że cenne cytaty mogą pchnąć do własnych badań. Proszę bardzo, oto jak M. Konopnicka dostojnie (?) pisała o swej rodzinie: "Ród matki mojej i ojca mego jest ziemiański i przeważnie dotychczas trzyma się roli". Ciekawe, że panu Józefowi przez cztery miesiące zbywało na czasie, aby zgłosić w parafii w Suwałkach, że został ojcem? Urodzona 23 maja 1842 r. została ochrzczona dopiero 23 września tego roku? Zaskakująca zwłoka. Tym bardziej w XIX w., kiedy życie noworodka było bardzo kruche i byle infekcja mogła je brutalnie zakończyć?... Ledwo dwunastoletnia Marysia straciła matkę: "...w dniu 29 bieżącego miesiąca i roku, o godzinie dziesiątej wieczorem, umarła tu, w Kaliszu, Scholastyka Wasiłowska [...] lat trzydzieści cztery licząca...". Smutne, że w późniejszym okresie przyznawała, że... nie pamięta swej matki? Przecież nie była małym dzieckiem!...
Maria Szypowska wie, jak budować "badaną postać". Pewnie, że trafimy na swoiste "dziury" w biografii. Dlatego prowadzeni jesteśmy na spotkanie z... Elizą Orzeszkową de domo Pawłowską. Obie panny nie tylko, że łączyła głęboka przyjaźń, to jak uważa Autorka biografii, w życiorysie Elizy znaleźć można analogie. Relacjom obu panien poświęciła Szypowska rozdział III "Czy ty pamiętasz Elizo?...". Tytuł zaczerpnęła z listu, jaki Maria skierowała po latach do Elizy. Czytamy w  nim m. in.: "Ja Cię, Elizo, pamiętam dobrze: miałaś cerę bladą, obfite ciemne włosy i poważne spojrzenie. Nie byłaś dzieckiem". Sama o sobie pisała raczej krytycznie: "...nie oznaczała się ona niczym, chyba pustotą swoją".
Jest okazja zerknąć do innego, osobistego listu 16-letniej Mani: "Ani sobie wyobrazić możesz, jak mi tęskno, jak się boję tych długich dni i tygodni, które nas dzielą jeszcze od siebie [...] - głowa mnie boli, smutno mi, nie wiem za czym czy za kim, i ot, piszę do Ciebie, żeby choć trochę uobecnić sobie mego Aniołka". Mam nadzieję, że surowe oko dzisiejszego "stróża moralności"nie wyrugowałoby jednego z ostatnich zdań tego listu: "Ciebie, droga Kamilciu, całuję w ślicznego buziaczka. Całym sercem Wasza Maria W.". Czytając te strzępy korespondencji możemy tylko rozpaczać, że epistolografia zaczęła konać odkąd wymyślono smsy... Maria Szypowska szczodrze przytacza korespondencję panien Wasiłowskich. 
"...a kiedym mu się rzuciła na szyję, zdawało się, że na jego płaszczu wytartym przymarzły jakieś wieczne śniegi, a na jego twarzy wiecznego bólu wyraz"-  nie, nie, to nie uniesienie na widok lica jakiegoś młodzieńca. Tak Maria wspominała powrót z "rot aresztanckich"w 1859 r. swego stryja, Ignacego Wasiłowskiego. Maria Szypowska tak oceniła stan emocjonalny nastolatki,  panny Wasiłowskiej: "...naiwna i wzniosła, ulegająca środowisku i przerastająca je, instynktem dążąca do związania się z najistotniejszymi sprawami narodowego bytu". Sądzę, że to pochlebna opinia o przyszłej pisarce.
10 IX 1862 r. Maria Stanisława Wasiłowska zawarła w Kaliszu związek małżeński z "...Janem Jarosławem z Kroczowa Konopnickim młodzianem, dzierżawcą wsi Bronowa parafii uniejowskiej", jak skrupulatnie cytuje Maria Szypowska fragment metryki ślubu.  Oprowadza nas po Bronowie, gdzie zamieszkali państwo Konopniccy. Trudno powiedzieć, że założono zgodne stadło...


W styczniu 1863 r. wybuchnie kolejna narodowa insurekcja. Gromy padają na młodą mężatkę! Najpierw aresztowanie przez Moskala męża. Jest cytowany obszerny fragment listu dotyczący tych wydarzeń. W innym, pisanym w ten czas marsowy, nadmieniła: "...jedyny brat [Jan Wasiłowski - przyp.KN] zginął w pierwszej bitwie pod Krzywosądzem, przyszedłszy z Liège, gdzie był na uniwersytecie, z partią Mierosławskiego". Szypowska cytuje później wypowiedzi m. in. Laury i Zofii, córek Konopnickiej, które ubarwiała losy rodziny w czasie krwawych wydarzeń 1863 r. Niestety ze szkodą dla wiarygodności podobnych źródeł... O życiu w Bronowie po powrocie z krótkiej emigracji, losie dorastających dzieci dowiadujemy się tak z narracji Szypowskiej, jak i obficie wykorzystywanych listów. Warto chyba zacytować, co pisał Maria do sióstr: "...tu nie można oglądać się na wczoraj, bo przyszłość zabiera szturmem nasze myśli i dążenia. Jutro podrosną dzieci twoje, jutro może ci przynieść z nich pociechę, jutro może deszcz użyźnić twoją ziemię...". 
Poznajemy okoliczności odkrycia książek na strychu bronowickiego dworu!"Nie dziwi nas wstrząs - pisze Szypowska - jaki Maria przeżywała wziąwszy do ręki Essais Montaigne'a. Czymże dla pani cichego dziewiętnastowiecznego dworku musiało być zetknięcie z tym sceptycznym umysłem podważającym cały świat skostniałych pojęć". Czy wielu z nas nie doznało na swej czytelniczej drodze podobnych objawień? Sama konopnicka o wspomnianej książce przyznała:"Była to pierwsza książka burząca jak taran wiele moich dziecinnych jeszcze wyobrażeń i złudzeń". Kto wie czy nie bardziej poruszające były okoliczności poznania pierwszej, prasowej opinii o swej poetyckiej twórczości. I to czyjego autorstwa! Samego"Litwosa", czyli Henryka Sienkiewicza!...
Często my nauczyciele historii słyszymy zarzut, że... uprawiamy historię militarną. To prawda - więcej u nas huku dział, krwi i rżenia koni. Jako Wielkopolanin, po przodkach, którzy spod Wrześni wywodzili swe korzenie nie mogę zatrzymać się nad "Rotą". Bo, jesli tylko ONA miałaby kojarzyć się z poezją Marii Konopnickiej, to juz jest powód, aby nie zapominać o Jej wkładzie do narodowej literatury. "Wszyscy jesteśmy ogromnie wzburzeni wrzesińską sprawą - pisała 8 XII 1901 z Florencji. - Zdaje sie, że rozbudzenie poczucia krzywd narodowych jest powszechne i rozszerza się coraz bardziej. Myśl, aby zorganizować protest kobiet w różnych krajach, dojrzała i zaczyna się wcielać. Oby z dobrym skutkiem!". Ten jeden rozdział, tak bogaty w cytowaną korespondencję, powinien stanowić materiał do debat nad myślą polityczną i społeczna zapomnianej pisarki-poetki Marii Konopnickiej! "Lud, który nie ma ojczystej ziemi pod stopami, narodem być nie może. Ziemia i lud, przynależne sobie, jedne, nierozdzielne na życie i na śmierć - to dopiero naród. Póki ziemi, póty ojczyzny; póki ojczyzny, póty i narodu"- założę się, że gdybyśmy nie wiedzieli czyje to słowa, to ktoś zakrzyknąłby: a cóż to za orator! trybun ludowy! Na to my wypnijmy dumnie piersi i powiedzmy: MARIA KONOPNICKA! 
A jak tam wyglądało z kochaniem się pani Marii? Teraz łatwiej, ale pół wieku temu? "Szeptem miłości" wprowadza nas w atmosferę miłosnych uniesień? A proszę samemu zerknąć i ocenić... Wolę w to miejsce zacytować Bohaterkę biografii, bo w jednym z listów napomknęła: "Kto kocha człowieka - ułomność kocha. Niechże nie narzeka, kiedy mu się ta cała miłość w sercu pokruszy. [...] Kto cierpi dla człowieka, roztkliwia się sam nad sobą i płacze [...]. Poezja tak jak miłość - jeśli nie jest siłą, jest słabością [...] Mówię to, bo sama nieraz grzeszyłam podobnie i grzeszę". 


"Cała Polska zapłakała, ale lud siermiężny ma największy powód do łez i żalu. stracił on przyjaciółkę. [...] Nie służyła możnym, ale uciśnionym i upośledzonym. Bóg zapłać w górnej krainie"- tak nad grobem, 11 października 1910 r., Wielkiej Marii przemawiał Jakub Bojka. Maria Konopnicka zmarła 8 października. Proszę zapytać znajomych: gdzie pochowana jest ta niezwykła kobieta polskiej kultury? "...przez tych kilka dni miasto przywdziało grubą żałobę, na ustach wszystkich było tylko imię zmarłej; imię to drogie, niezapomniane przypominały olbrzymie klepsydry rozlepione po wszystkich ulicach i placach, flagi żałobne [...]" - miastem, które żegnało autorkę losów Sierotki Marysi był  L W Ó W !... I na Cmentarzu Łyczakowskim znalazła miejsce wiecznego spoczynku. Nie zapominajmy, że w dniu Jej ostatnich urodzin, 23 maja 1910 r., w Grodnie odbył się... pogrzeb Elizy Orzeszkowej.
Rzetelność pracy Marii Szypowskiej sprawia, że mimo upływu lat od pierwszego wydania (a to mój rówieśnik!), książkę dalej czyta się z przejęciem. Dla młodszych może stać się nieomal szablonem, jak powinno się pisać. Widzimy wszystko, jak na dłoni: pasję Autorki, uznanie i zachwyt nad poznawaną Bohaterką biografii.  Jestem pełen podziwu dla pracy, jaką przeszło pół wieku temu zrobiono. A przecież warsztat pracy był zupełnie inny, niż teraz. Do relacji, listów, opinii trzeba było dotrzeć mozolną i mrówczą pracą. 
Nie da się w kilku akapitach zamknąć zachęty nad "Konopnicką jakiej nie znamy"! Pisarstwo było tylko tą widzialną stroną Jej życia. A przecież była też troskliwą matką. Życie nie głaskało jej. Znajdziemy cytowany list do Teofila Lenartowicza z lipca 1888 r.: "...miałam tu ciężkie smutki rodzinne, których gorycz trzeba było zdusić w piersiach i na świat nie puszczać. A teraz ustają się te męty na dnie duszy i czystsza na dnie powierzchnia myśli się wybija...". Rok później zwierzy się poecie:"Smutki czasem są takiego ciężaru, że pod nim tchnąć się trudno. Dusza zwija się wtedy w sobie, żeby zebrać wszystkie siły na odparcie lub podtrzymanie brzemienia". Ta książka, to prawdziwe bogactwo.


 "JAKŻEBYM JA UMRZEĆ MOGŁA? 
JA BYM TAM NIE WYTRZYMAŁA. 
JA BYM SIĘ WYRWAŁA SPOD ZIEMI".

Gustaw Holoubek - "Dziady" - marzec ' 68 - myśli znalezione (41)

$
0
0
Obiecałem latem, roku zeszłego, że wrócimy do książki Małgorzaty Terleckiej-Reksnis "Holoubek. Rozmowy". Nie ukrywam, że stosowne notatki porobiłem wtedy, kiedy przygniatał nas upał rzędu + 31 stopni Celsjusza. Teraz marzymy o takiej aurze? Hm... Bociany już ponoć wróciły? Od 13 września ubiegłego roku nie było żadnych "Myśli znalezionych..."?
Nie będę nikogo już męczył nawet mini-biografią wybitnego aktora Gustawa Holoubka (1923-2008). Proszę wrócić do mego "Przeczytania...". Rocznica, choć żadna okrągła, wydarzeń marcowych sprawia, że w "Myślach..." zjawiają się wyjątki z wywiadu, jaki znalazł się w "...Rozmowach". Doskonale wiemy, że Aktor znalazł się w "oku cyklonu"! W końcu to Jego Konrad-Gustaw w "Dziadach" w reżyserii Kazimierza Dejmka (1924-2002) doprowadził do...  Tak pamiętnego 8 marca 1968 r.!
Wiem, to tylko wyjątki. Dlatego każdą zainteresowaną osobę odsyłam do całości pomieszczonej w rozdziale: Historia marzeń ("Dziady"), s. 127-141:


  • Na krótko przed premierą pojawił się niepokój, wynikał on nie tyle z tego, co działo się w samym tetrze, ile z tego, co zaczęło do nas docierać z zewnątrz.
  • ...pojawiła się polityka, wizyty różnych osobistości na próbach, incydenty, opinie, pogłoski. Wszystko razem wywoływało wzrastające napięcie i gęstniejącą atmosferę.
  • Miałem ambicję, aby udowodnić wszystkim, a także samemu sobie, że nasz romantyzm jest silny nie tylko w biciu serca, ale także w pracy mózgu.
  • Niezależnie od tego, skąd wypłynął pierwszy impuls, idea grania "Dziadów" jako utworu gloryfikującego władzę radziecką musiała skończyć się głębokim wstrząsem.
  • ...Mickiewicz demonstruje zwierzęcą nienawiść do zaborcy, do Rosjan, i nie ma na to żadnej rady.
  • Czuliśmy niemal dotykalnie, że ludzie zgromadzeni w teatrze oczekują od nas słów prawdy.
  • Trzeba było przeklinać Związek Radziecki i wszystko, co się wtedy działo.
  • ...oczekiwanie osiągnęło kulminację, kiedy Kazimierz Opaliński zaczął druga część przedstawienia recytacją Dedykacji (...). Rozpłakał się i nie mógł skończyć tekstu.
  • No i zaczęło się coś, czego nigdy później nie doznałem w teatrze, całkowite unieważnienie dystansu między sceną a widownią, my, aktorzy, staliśmy się częścią publiczności.
  • Trudno zdefiniować, co to jest wzniosłość, ale wtedy czułem dopływ jakieś nadludzkiej siły, czegoś, co pozwoliło mi wytrzymać fizycznie mówienie Wielkiej Improwizacji przez cały czas na ogromnym diapazonie emocji.
  • Wokół tej sceny narosło wiele przekłamań. Zdemoralizował ją sam Gomułka, opisując, że Konrad potrząsa kajdanami przed nosem radzieckiego ambasadora, a publiczność wznosi antyradzieckie okrzyki.
  • Jakby rozpruto worek więzionych dotąd uczuć.
  • Skąd mogliśmy wiedzieć, że jesteśmy narzędziem w rękach towarzyszy, którzy obmyślili coś w rodzaju partyjnego zamachu stanu?
  • Podłożyliśmy się wspaniale. Partia nie posiadała się z radości, żeśmy właśnie wtedy "Dziady" wystawili.
  • Nocne Polaków rozmowy, jakie prowadziliśmy już po odejściu z teatru, świadczyły o tym, że nagle urwała się dla nas sprawa zasadniczą. Jak gdyby ktoś siekierą odrąbał nas od tego, co uważaliśmy za siedzibę sensu i prawdy.

Oddalamy się  od marca 1968 r. Na ile problemy tamtego czasu jeszcze obchodzą młodych ludzi? Przekonajcie mnie! Niech 8 marca nie kojarzy się tylko z Dniem Kobiet. To nieprawda, że komunistyczne święto. Pamiętajmy, że tamten system zawłaszczał sobie wiele z tego, czego nigdy nie stworzył! A przy okazji skalał i zohydził!... Nie w smak mu był nawet spektakl "Dziadów", który przecież przygotowano na... 50. rocznicę wybuchy bolszewickiej rewolty! Dla mnie, po 13 XII 1981 r., tamta niedziela zawsze już będzie kojarzyć się z "Dziadami" i tym cytatem (podaję z pamięci): 

"Panie! cała Polska młoda wydana w ręce Heroda!"

    Przeczytania... (30) - Piotr Osęka "My, ludzie z Marca. Autoportret pokolenia '68" (Wydawnictwo CZARNE)

    $
    0
    0
    Marzec. Można-że sobie wyobrazić bardziej trafiona książkę, niż Piotra Osęki  "My, ludzie z Marca. Autoportret pokolenia '68", które w serii "Historia" wydało Wydawnictwo CZARNE wespół z  INSTYTUTEM STUDIÓW POLITYCZNYCH POLSKIEJ AKADEMII NAUK? Rekomendacji większej czynić nie trzeba. Autor doskonale znany m. in. z "Polityki" czy "Gazety Wyborczej". Zdaję sobie sprawę, że znajdę wielu,  dla których to mogą być argumenty przeciwko sięganiu po tą książkę. Jestem zdania, że każdy zainteresowany burzliwa historia PRL-u obowiązkowo musi sięgnąć po ta pozycję. Pani też! I pan! I ty młodzieży AD 2015! Po prostu - społeczeństwo!
    Po kiego grzyba? Nie tylko po to, aby docenić Autora i wzbogacić "Czarne" o kolejny zastrzyk finansowy. Ale by wniknąć w atmosferę czasu minionego dokonanego. Piszący te słowa zalicza się do grona dzieci z lat 60-tych. Nie mogłem świadomie odbierać przekazu z marca '68. Bardziej byłem wtedy zainteresowany przedszkolną inscenizacją dla mam (grałem jednego z misiów!), bo przecież był 8 marca. Pięciolatkowi (i to niespełna, bo jestem majowy boy) ten dzień kojarzył się tylko z Dniem Kobiet. Że w Warszawie Milicja Obywatelska urządzała uliczne mordobicie nie miałem pojęcia. Choć pamiętam telewizyjne migawki z Igrzysk Olimpijskich w Meksyku!...
    Piotr Osęka od pierwszego zdania sprawia, że czytanie nas wchłania! "Pamięć o wielkiej fali studenckich protestów, która w marcu 1968 roku przetoczyła się przez Polskę, powoli blednie"- tak zaczyna się ta podróż historyczna. Kiedy pisałem swoje o Gustawie Holoubku (w oparciu o książkę-wywiad Małgorzaty Terleckiej-Reksnis "Holoubek. Rozmowy") nie znałem tej książki. Nie dość na tym - mam ją od kilku godzin! Swój post kończyłem m. in. takim zadaniem:"Oddalamy się  od marca 1968 r. Na ile problemy tamtego czasu jeszcze obchodzą młodych ludzi? Przekonajcie mnie!". Cieszy taka zbieżność myślenia. I, co tu kryć, swoista troska, że w niepamięć pokoleń spycha się tak ważny epizod? Nie, to nie epizod, to kamień milowy na drodze do unicestwienia szkaradnego ustroju, jakim był socjalizm czy wręcz jego nadwiślańska mutacja: gomułkowszczyzna!
    Dla mnie jako historyka, nauczyciela wartością nadrzędną pozostaną liczne źródła, które Autor wykorzystuje. Na pewno zwróciliście uwagę, że na moim blogu od zatrzęsienia tego! Moja ocena czy narracja w tym wypadku Piotra Osęki, to wtórność! Dla mnie istotny jest uczestnik zdarzeń, jego relacja. Miło spotykać na kartach tych, których już znamy: Jacka Kleyffa, Adama Michnika, Bogdana Borusewicza, Karola Modzelewskiego, Aleksandra Smolara czy Jana Lityńskiego. 
    Poznajemy drogę życiową tych"młodych, niepokornych". Ab Iove! Rozdział "Dzieciństwo" nie ogranicza się oczywiście tylko do tego, kto z kim w piaskownicy babki budował. "[J]ejsteśmy tym wyżem demograficznym powojennym, tak zwanym pokoleniem dwudziestolecia PRL-u. To znaczy myśmy mieli dwadzieścia lat wtedy, kiedy PRL miał dwadzieścia lat"- cytuje Osęka jedną z uczestniczek Marca '68. Jest okazja wejść do rodzin, poznać środowisko. I pewnie dla wielu może być zaskoczenie, jak różny był rodowód polskiej inteligencji. Właściwie dane nam jest wniknąć do domów ideowych komunistów, dawnych piłsudczyków, prawdziwej przedwojennej lewicy, awansujących spod chłopskich strzechy! Chwilami zachodzimy w głowę, jak można pogodzić taki misz-masz: "Moja matka, komunistka, żyła w wielkim kulcie marszałka Piłsudskiego. Mój ojciec, komunista, był dumny, że Polscy żołnierze spuścili wpierdol ruskim w [19]20 roku. Naprawdę był z tego dumny". Oto Polska właśnie! Nawet Polak ma problem, aby to ogarnąć.
    Rzecz jasna musi pojawić się wątek... żydowski! Bez niego temat Marca byłby jałową paplaniną. "Dzieci żydowskie z podwórka poznawało się po tym, że w lecie nie wyjeżdżały na wakacje do babć na wieś. Nie maiłem babć, dziadków, nie miałem ciotek, wujków, kuzynów, kuzynek, byliśmy małą rodziną: mama, tata, siostra i ja". O żydowskości w wielu domach po prostu się nie mówiło! Stanowił to istne tabu! "W moim domu zatajono przede mną to, że ojciec jest Żydem. Matka postanowiła to przede mną zataić, żebym nie miał kompleksów w szkole"- czytamy w jednej z relacji. I taka, swoiście obronna postawa była charakterystyczna dla wielu zasymilowanych Żydów. Dwa inne głosy, jakże moim zdaniem cenne: "Ojciec był człowiekiem z takiego pokolenia  Żydów, którzy się za wszelką cenę wyrywali z getta" i druga "Rodzice nauczyli mnie, że jako Żyd jestem kimś innym. [...] Poczucie odrębności nie przeszkadzało mi jednak czuć się częścią Polski inteligenckiej".
    Dom zawsze był kuźnią! Tylko matoł tego nie dostrzega. Nie było czczym sloganem pisanie onegdaj, że"ów wyssał TO z mlekiem matki"!"Rosłem w klimacie wrogości do systemu, w przekonaniu, że to nic dobrego nie może być, że to tylko może być po prostu fuszerka, partactwo, oszustwo i terror". Nie dziwota, że jeśli miało się tak nabitą głowę, to Marzec '68 był już tylko kwestią czasu!... I jeszcze jeden głos: "Rodzice mieli dla nas dużo czasu, czytało nam się, rozmawiało się o sztuce, absolutnie w oderwaniu od tej rzeczywistości, starali się nas przed tą rzeczywistością osłaniać".
    "Dojrzewanie", to nie tylko dosłowna przemiana psycho-biologiczna, ale to przede wszystkim  s z  k o ł a ! Ten rozdział powinien przestudiować każdy obecny uczeń. Trafi do świata abstrakcji pedagogicznej, kar cielesnych, kontroli długości włosów czy zbyt kolorowego stroju? To, że pisano piórem ze stalówką maczanym w kałamarzu wcale nie dziwi piszącego te słowa, bo i ja stawiałem niezgrabne "A, B, C" w ten sam sposób, choć swoją edukację zacząłem 1 września 1970 r. Nie dziwią cotygodniowe apele, wiersze "na okoliczność", choć oczywiście nie było ta takie ideologiczne pranie mózgów, jak w rytmie stalinowskich przyśpiewek i panegiryków! 
    Podoba mi się zwrot P. Osęki, na określenie na co było narażone w latach 50-tych polskie dziecko w przedszkolu i szkołach:"Uczniowie osaczeni przez propagandę towarzyszyło bez wątpienia dzieciom [...]". Proszę odnaleźć ten zapis o lekcji historii, na której Ania dowiaduje się, że Grunwald AD 1410, to "zwycięstwo pułków smoleńskich i siewierskich". Cytowana konkluzja jest znamienna również i dla dalszych pokoleń, które rosły w PRL-u (czytaj: takoż moje!): "Byliśmy świadomi, że pewnych rzeczy nie wolno mówić. Taka podwójność była bardzo czytelna od dość wczesnego okresu, ale od kiedy, to ja sobie, słowo honoru, nie przypominam". Mam inne doświadczenie z 1976 r. Byliśmy u rodziny w dawny polskim mieście Mołodecznie (biał. Маладзечна) i przeglądałem podręcznik do historii. wyczytałem tam i zrozumiałem zdanie, które przytaczam z pamięci: "Bitwę pod Grunwaldem wygrali Rusini, Litwini i mała grupka Słowian". Proszę się nie zdziwić, jeśli wpadniecie na zachwycające wspomnienie, z którego płynie niemal hymn: "W szkole było wspaniale! Wspaniale! Też odbywaliśmy codzienne apele przed rozpoczęciem lekcji. Był pan kierownik, który czytał komunikaty. Potem śpiewaliśmy Naprzód, młodzieży świata, Międzynarodówkę i rozchodziliśmy się do klas na lekcje". To tak na ostudzenie, jeśli ktoś wierzy w swoista jednomyślność wspomnień!"Służymy ci ojczyzno już od najmłodszy lat, by rozkwitł socjalizmu wspaniały kwiat!"- ależ to słyszeliśmy na każdym apelu jeszcze w latach 1985-1989! To nie stalinizm pokolenia Marca!...
    Że poezja romantyczna żyła i oddziaływała na młode umysły, to Osęka cytuję kolejne znamienne moim zdaniem wspomnienie. Liceum, Łomża, IX klasa, aula i panie recytatorki: "...panie recytowały Mickiewicza, Dziady. Dochodziło wtedy do rzeczy zupełnie niezwykłych, niezrozumiałych: sala była zaczarowano kompletnie, ta sala płakała; to się udzielało recytatorkom, które nie mogły się opanować, płakały nauczycielki". Te same "Dziady" wybuchną w Marcu '68! 
    Cały czas niech czytającym nie znika sprzed oczu, jaki to był okres! Stalinizm! Po analizie choćby tych tu wypowiedzi (ale i doświadczenia innych lektur) zwykłem dziękować Panu, że darowane mi było przyjść na świat dekadę po śmierci tego gruzińskiego Bandyty. "Cały okres stalinowski to jest czas wielkiego strachu. To jest czas tak wielkiego strachu, że nie sądzę, byście były w stanie sobie to wyobrazić" - czytamy jedno ze wspomnień. To trzeba przeczytać, inne relacje, których jest tu wiele - może w ułamku poznamy ducha tego ponurego czasu... 
    Poznać, co czytali, co oglądali w kinach. Lektura i film wywarły przecież kolosalne znaczenie na psychice i dojrzewaniu. Wzorce zachodnie musiały "wypaczyć" ich sposób myślenia i rozumienia świata. Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić dzisiejszych nastolatków, czy nawet dwudziestoparolatków czytających Cortázara, Steinbecka, Faulknera, naszego Boya czy Kołakowskiego! Wspominała jedna z ówczesnych czytelniczek: "Uwielbiałam tak po prostu zasiąść do powieści rzeki i tak pędzić przez te kilka czy ileś tomów, dość poza rzeczywistością". Dziś nastolatek nie wiem kim byli W. Scott, K. May czy J. Steinbeck...
    "Generale Walterze, drużyna, która nosi Twoje imię, zgłasza swoją gotowość do walki o to, o co Ty walczyłeś i za co Ty poległeś"- zastanawia mnie czy dziś pokolenie "walterowców", którzy spacerują aleją zasłużonych na Powązkach, zatrzymują się przy mogile swego ideologicznego patrona? Wracają do tego czasu? Trudno mi się obiektywnie ustosunkować do tego rozdziału, który pisał słowem i czynem Jacek Kuroń. Jeden z jego wychowanków tak charakteryzował po latach ten okres: "Myśmy byli wychowywani na komunistów, ale jednocześnie też był to taki etos «anty», rewolucyjny. Bardzo łatwo z takiej komunistycznej wiary przejść było do podważenia [prawomocności ustroju], do takiego stwierdzenia, że to nie ten komunizm". Dziwić się, że później wykluwały się osobowości Marca? Wyrastały dziwne kluby Poszukiwaczy Sprzeczności? "Parokrotnie byłem na tych dyskusjach. To było dość interesujące zjawisko"- wspominał ich uczestnik, dziś prezes zarządu Fundacji im. Stefana Batorego. Na dobry worywało się w pamięć nazwisko innego "niespokojnego ducha": Adama Michnika!
    "Komandosi", czas studiów, Zrzeszenie Studentów Polskich!... Konformizm najczystszej wody? "Tak że legitymacja ZSP dawała po prostu możliwość pracy" - bez krętactwa przypomina Osęka jedną z wielu opiń na temat tej młodzieżowej organizacji! "Nikomu wtedy nie wydawało się, żeby było coś nagannego - należeć do ZSP. Dla nas jako teatru było to niezbędne. To była jedyna organizacja, w ramach której można było działać"- przyznaje inny bohater tamtych czasów. Ciekawe, że dla kogoś kto w szkole"miał w dupie przynależność do ZMP"jednak na studiach wstępował do ZSP. Warto chyba książkę Osenki czytać razem z tą, którą napisał ostatnio profesor Karol Modzelewski "Zajeździmy kobyłę historii. Wyznania poobijanego jeźdźca" i zestawiać to i owo ze sobą. Na swój sposób uzupełniają się?
    Muszę w swoim pisaniu poddać się myśli Autora:"Relacje stanowiące fundament niniejszej książki nie pozwalają na precyzyjne zrekonstruowanie kolejnych etapów tworzenia się studenckiej opozycji w okresie 1964-1968 [...]". Właściwie czytając "My, ludzi Marca..." zaczynamy przypominać... górnika. Strona po stronie odkrywamy puzzla za puzzlem, który mozolnie układa się nam w obraz pokolenia. Książka wciąga i zmusza do przemyśleń. Wielu z jej bohaterów znamy z telewizji. Dziś, to stateczni, starsi panowie, dla wielu autorytety, dla wielu niestety ideologiczni wrogowie. Dzięki tej lekturze patrzymy na ich młodość, która ze zdwojona siłą wybuchnie w Marcu '68 r.
    I wreszcie niecierpliwy czytelnik, po mozołach tworzenia się konspiracji i opozycji, dociera do 8 marca 1968 r.!"Odczuwałam tylko duszną atmosferę, miałam to poczucie co wszyscy, że jest nieznośnie i że coś musi się zdarzyć, bo dalej tak nie może być [...]" - czytamy we wspomnieniu jednej z uczestniczek. Konia z rzędem temu, kto odgadłby autora tych słów: "To był dzień, który składał się z maszerowania, uciekania i zdawania egzaminów. Najpierw zdawałem egzamin, o ile się nie mylę, z historii średniowiecznej u prof. Henryka Samsonowicza. Kibicowałem też mojej przyszłej żonie, która miała ten egzamin zdawać, ale już nie zdążyła, bo zaczęło się schodzenie na wiec". Kto to? Proponuję samemu zagłębić się w lekturze. Zaskoczenie będzie tym bardziej zaskakujące...
    Każdy rozdział, każda strona książki Piotra Osęki, to wspaniały panegiryk dla Pokolenia: "Pokolenie '68 wykazało się w Marcu umiejętnością samoorganizacji - zaskakującą, zważywszy że kultura polityczna PRL-u była sterylna, jeśli chodzi o wzory działań obywatelskich". Bez Marca '68 nie byłoby KOR-u, nie byłoby Sierpnia '80 - dla polskiej, młodej inteligencji oto był prawdziwy egzamin z prawdziwej obywatelskości! Jak go zdano? Proszę mnie wyręczyć i przeczytać  "My, ludzie z Marca. Autoportret pokolenia '68". Jedno jest pewne: przy czytaniu od czasu do czasu trzeba... ochłonąć, przetrawić treść, wrócić i czytać dalej. Młoda polska inteligencja AD 2015 niech nie ociąga się, a przekona komu zawdzięcza spokojny rozwój, jaką ciężką robotę wykonali ci z Marca '68. I teraz niech oni pomyślą: dzięki ci Panie, że nie było nas w 1968 r.!...

    Maria Konopnicka - jakiej nie znamy?...

    $
    0
    0
    Nie ma co kryć: pomysł na ten post zrodził się w chwili, kiedy napisałem ten poświęcony książce Marii Szypowskiej "KONOPNICKA JAKIEJ NIE ZNAMY" (Wyd. ZYSK i S-KA). Forma "Przeczytań..." nie pozwala mi na zbyt długi monolog twórczy. Pierwotnie to miały byc tylko moje... skutki po przeczytaniu danej książki. Z czasem kilka wydawnictw zaufało mi i Czytelnikom mego blogu, i możemy wspólnie cieszyć sie kolejnymi poznawanymi wolumenami. A ja wpadam w pułapkę: czy mam pisać o bohaterze i jego czasach czy trzymać się sztywnych ram recenzji... Dlatego postanowiłem wrócić do rozdziału VII pt. "Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród..."  tej wartościowej książki i uważniej przeanalizować każde zacytowane słowo Marii Stanisławy z Wasiłowskich Konopnickiej (1842-1910). Nie chcę z tego robić wyciągu dla "Myśli znalezionych". Jestem przekonany, że takiejAutorki pana Balcera niewielu z nas zna. A chyba z racji 8 marca warto utrwalić sobie, jak bardzo ciekawą kobietą była pisarka. Panowie: czapki z głów!...

    "Wszyscy jesteśmy ogromnie wzburzeni wrzesińską sprawą - pisała 8 XII 1901 z Florencji Maria Konopnicka - Zdaje sie, że rozbudzenie poczucia krzywd narodowych jest powszechne i rozszerza się coraz bardziej. Myśl, aby zorganizować protest kobiet w różnych krajach, dojrzała i zaczyna się wcielać. Oby z dobrym skutkiem!". Niech mi będzie darowane, że sięgam raz jeszcze po ten sam cytat, co w "Przeczytaniach...". Wszystkie, które tu znajdziemy wygrzebałem z biografii autorstwa M. Szypowskiej (czekam na wznowienie tej o Janie Matejce). Pod względem źródłowym, to naprawdę wyjątkowa książka.
    W tym samym liście pisała z pewną nuta niedowierzania: "Myśl, aby zorganizować protest kobiet w różnych krajach, dojrzała i zaczyna się wcielać. Oby z dobrym skutkiem! Chociaż myślę, że z Niemcami będzie trudno. Chyba w południowych Niemczech się uda to zrobić, ale Prusaczki nie zechcą, to pewne". Z czasem okaże się, że myliła się.  Zresztą w biografii M. Szypowskiej znajdziemy m. in. taką opinię na ten temat: "Nie będziemy oczywiście przytaczać całej korespondencji Konopnickiej w sprawie wrzesińskiej i jej artykułów na ten temat, bo zrobiłaby się z tego wielosetstronicowa księga".
    Czy ktoś z nas wyobraża sobie w ogóle Marię Konopnicką, jako wojowniczkę "za ideę"? Sprowadzenie Jej roli w"wrzesińskiej sprawie"do napisania "Roty" bardzo zubaża nam Ją w naszych oczach. My Jej takiej nie znamy! Wstyd? Tylko kogo winić. chyba jednak znowu przyjdzie obatożyć szkołę? Ktoś rzuci "książka Szypowskiej" jest znana od 52 lat - kto nam bronił po nią sięgnąć? 18 XII pisała: "Żyjemy tu jak w młynie [...] przyszła sprawa wrzesińska, a raczej sprawa protestu kobiet i nie puszcza mnie na chwile od siebie". Chyba nie przesadzę pisząc, że przy nazwisku Konopnickiej powinniśmy dopisać: "wojowniczka!", "działaczka" czy również "polska sufrażystka"? Dalej daje nam m. in. obraz Francji: "We Francji pójdzie łatwo, bo tam, do czego zapałkę przytknąć, to płomieniem bucha". Ocena nie jest jednostajnie entuzjastyczna! Chwilami nie mogę się połapać w tym, co tego dnia kreśliła. Bo jak zrozumieć te "skoki" ocen: "tutaj kobiety są jakieś powolne, jakby czymś ciągle zmęczone. Rasa ta gaśnie widocznie". Wręcz pisze o "masach ociężałych", "płytkich mózgach i sercach" bardziej zajętymi "podarkami gwiazdkowymi"? A zaraz dane jest nam czytać coś takiego: "A co Francja? Prawie że zawrzała. Séverine [wł. Caroline Rémy de Guebhard, obok na portrecie samego Pierre-Auguste'a Renoir'a - francuska dziennikarka, feministka i anarchistka - przyp. K.N.] dała w «Journale» taki artykuł, żeśmy go przed łzami ledwo doczytały". Nie przesadzę dodając, że Konopnicka poruszała nad Sekwaną niebo i ziemię, aby zainteresować tamtejszą opinie publiczną losem katowanych dzieci w wielkopolskiej Wrześni!...
    Zbliżające się święta Bożego Narodzenia nie studziły zapałów polskiej pisarki. Wręcz przeciwnie! 23 XII pisała: "Wydrukować kazałam odezwy i listy protestu po 200 egzemplarzy każdego, swoim kosztem, niech tam idzie na wrzesińską sprawę, a raczej na sprawę pohańbienia tych nikczemnych Prusaków". Niestrudzona orędowniczka nie baczyła na deszcz, tylko "biegała po redakcjach"!
    Z początkiem nowego, 1902 roku pisała do córki Zofii i jak zauważymy musiała zweryfikować swoja ocenę Niemek: "...druk «wezwania» naszego do protestu już i w niemieckim przekładzie się ukazał i równie jak niemieckie listy protestu juz prawie cały nakład rozesłany został. Z niemieckich stowarzyszeń kobiecych niespodziewanie dobre przychodzą wiadomości, chcą protestować Niemki w Austrii, w Saksonii, w Bawarii". Wspominała o zaangażowaniu się w akcję protestu Włoszek! Fala, jaką tam wzbudziła "wrzesińska sprawa" odbijała się echem w Niemczech. Konopnicka pisała: "Już to oczywiście obudziło uwagę Niemców. Już zaczęli zaprzeczać po dziennikach włoskich pisząc, że cała sprawa wrzesińska to sprawa kilku klapsów. Ale mamy silne plecy w tutejszej prasie. Czasem to rozrzewnia". W innym, nie datowanym liście, cytowała fragment listu, jaki napłynął na jej ręce od rzymskich studentów, którzy wręcz zapytywali: "My, studenci uniwersytetu w Rzymie, utworzyliśmy komitet Pro Polonia i zapytujemy, co mamy robić i jak pani zamierza pokierować nami?". To jedne z wielu akcentów poparcia, jaki płynął z Włoch! W lutowym liście do Zofii nadmieni: "Nawet analfabeci we Włoszech proszą,żeby ich na proteście podpisać".
    Książka M. Szypowskiej pełna jest też "krajowej korespondencji" z różnymi osobami zaangażowanymi w "wrzesińską sprawę". Do Marii Wysłouchowej pisała 15 I 1902 r. m. in."Jeszcze prośba gorąca do Pani. Żeby skutecznie odpierać pruskie fałsze, potrzeba mi koniecznie trochę pism niemieckich, takich, które o wrzesińskiej sprawie pisały bezstronnie, a dla nas życzliwie".
    Jeśli sądzimy, że "wrzesińska sprawa" tylko jednoczyła szeregi antypruskości, to jesteśmy w naiwnej błogości i nieświadomości. Polskie piekło nie jest wymysłem naszych czasów. W innym liście do Zofii Konopnicka nadmieniała również o działalności Teodora Tomasza Jeża [wł. Zygmunt Miłkowski - przyp. KN] w Szwajcarii i Francji. Jeż zawiózł wezwanie do protestu do Paryża. Miały go podpisywać głównie francuskie działaczki! A tu niespodzianka! Podpisywały je... Polki. Konopnicką chyba mało grom nie poraził z nieba, skoro pisała: "Tymczasem nadsyłają mi taka listę z Paryża, a tu wszystkie panie figurują jako komitet wzywający od siebie do protestu. Nie, takiej bezczelności tom jeszcze nie widziała! I żeby choć istotnie zawiązały się w jakiś czynny komitet. Ale nie, nic nie  zrobiły". Dlaczego puenta jest jakoś taka... współczesna w brzmieniu? Proszę wczytać się w to: "Ale jak to u nas zawsze musi wyjść jak szydło z worka jakaś partia, jakaś klika, jakiś interes! Nie robią nic - a gdy czyn się gdzie zawiąże, prędko zapisują to na dobro własnej frakcji, żeby ludzie widzieli, jako żyją i ruszają się. Ambicja marna [...]". Smutne. Dla takich aktualności sprzed wieków warto poznawać historię.
    Zaiste, to były tylko wypisy z kilku miesięcy działalności politycznej pisarki. Jakże jednak ważne. Oto mamy zarys działalności osoby nietuzinkowej - silnej, walecznej matrony zniewolonego upodlanego Narodu! Września wpisywała się w historię walki o polskość na równi ze zrywami narodowymi XIX w., przyszłymi rewolucyjnymi barykadami! Czy może nas dziwić, że taki żar serca zrodził później "Rotę"? O ile przyjdzie nam kiedyś śpiewać tą wyjątkową pieśń, to wspomnijmy Marię Konopnicką kobietę niezwykłą i niesłusznie zapominaną. Czy i na ile może być ONA wzorcem dla pań XXI w.? To juz pytanie nie do mnie.

    Poczet poetów zapomnianych - Wincenty Pol - odcinek 1 "Czemum ja niewesoły"?

    $
    0
    0
    Piękna nasza Polska cała,
    piękna, żyzna i wspaniała,
    wiele krain, wiele ludów,
    wiele stolic, wiele cudów,
    lecz najmilsze i najzdrowsze
    przecież, człeku, jest Mazowsze

    To niemal sztandarowa piosenka Państwowego Zespołu Ludowego Pieśni i Tańca Mazowsze im. Tadeusza Sygietyńskiego w Karolinie. Gorzej pewnie wypadłoby z identyfikacją autora. Ten hymn pochwalny wypłynął z serca poety, który chyba jak żaden inny w pierwszej połowie XIX w. powinien skupić naszą uwagę ze względu na drogę, którą przebył. W jego życiorysie znajdziemy wszystko: chwile wielkie i podniosłe, huka armat i blask krzyża virtuti militari, okrzyki zachwytu i ciężkie oskarżenie, widmo pożogi i śmierci, uwielbienie współczesnych oraz miażdżącą krytykę. Mało tego piewca piękna Mazowsza nie miał w sobie... ani kropli polskiej krwi! Wincenty Pol, bo o nim to mowa, przyszedł na świat w roku powstania Księstwa Warszawskiego w Lublinie. 


    W domu jego rodziców bywali m. in. skrzypek Karol Lipiński, którego wirtuozję doceniał wielki Niccolò Paganini, syn Wolfganga Amadeusza Mozarta! W końcu szlify obycia kulturalnego ojciec poety, Franciszek Ksawery Poll von Pollenburg, zdobywał na dworze „księcia poetów”, biskupa Ignacego Krasickiego! Rodzina była uzdolniona muzycznie. Rodzice, część rodzeństwa posiadło sztukę grania na instrumentach. Co nie przeszkadzało ojcu surowo kształtować charakter m. in. Wincentego!
    Edukacja młodego Wincentego raczej zaliczałaby się do dość krętych i nie mogłaby stanowić wzoru dla naszych wychowanków... Kilkakrotnie zaczynał, przerywał naukę. Ta dziwna niestabilność uczniowska mogła wynikać z powodu... braku surowej, ojcowskiej ręki. Pani Eleonora była jednak bardziej pobłażliwa. Co z tego, że zaczął studia filozoficzne we Lwowie, skoro poczuł w sobie najpierw ducha prozy, a potem poezji! Swemu twórczemu rozkojarzeniu mógł zawdzięczać, że niezadowalająca ocena z religii przekreśliła jego marzenia o podjęciu studiów prawniczych! 

    Ludwik Nabielak (1804-1883)
    Z okresu studenckiego łączyła go znajomość z Ludwikiem Nabielakiem. Znalazł się w kręgu tajnego stowarzyszenia Towarzystwa Zwolenników Słowiańszczyzny! Mimo pochodzenia czuł się Polakiem! Zafascynowany odradzającym się czeskim ruchem narodowym, ba! serbskim razem z przyjacielem Januarym Poźniakiem zaczął uczyć się m. in. greckiego, cyrylicy i grażdanki. Zaczęli prowadzić badania etnograficzne wśród pobliskiej ludności chłopskiej! Trafiali dosłownie pod strzechy, zapisywali ruskie pieśni, wsłuchiwali się w śpiewy zagrodowych lirników! Poeta wspominał: „...jest lud, siedzący w pośrodku tych miedz oboranych pługiem, przechowujący miejscowe podania siedzib i mogił, pieśni i przysłowia gminne, zabytki i obrzędy idące jeszcze pogańskiej Słowiańszczyzny”. Fascynację ziemią, która jął poznawać zawarł w strofach:

    Dnieprze! Co płyniesz Ukrainą żyzną,
    Starą rycerzy i mogił ojczyzną,
    Powiedz, kto tobie tyle wody dawa?
    I czemu w świecie ogłuchła twa sława?
                Czemu tak z góry poszło tobie, Dnieprze
    Że świat o tobie zbył, co w najlepsze...

    Wincenty Pol rozpoczął żmudną drogę zawodową. Raptem tydzień wytrzymał w kancelarii w sądzie szlacheckim. Romantyczna dusza miała przedzierzgnąć się w bezdusznego gryzipiórka? To się nie mogło udać i się nie udało. Po tygodniu Arktyka sądowo-manipulacyjna została zarzucona! „Co za dziwni ludzie! – obruszał się Pol.- Pytają mnie się, czemum ja niewesoły, jak gdyby serce było cackiem, które każdemu z pudełeczka wyjąwszy można dać do oglądania (...). Czyliż jestem temu winien, że mnie nikt nie chce czy nie może zrozumieć...”. Szczęścia zawodowego szukał aż w Wilnie (bo uczuciowe znalazł w Galicji w osobie Kornelii Olszewskiej, która dłuuugie lata miała czekać na sakramentalne tak ukochanego, podziwiać tylko, że wytrwała...).

    Lubię zakręty skalistej ustroni
    Woń miodową, którą lipa roni;
    Ale najcudniej świat mi się układa,
    Gdzie droga Wilija w me ramiona pada...

    Nad Wilią dzięki protekcji Stanisława Rodziewiczazaczął trafiać „na salony”. Trudno powiedzieć na ile orientował się w panujących tam stosunkach, ale po procesie filomatów pokazywanie się w domu rektora Wacława Pelikana czy innych rosyjskich oficjeli nie było chyba szczęśliwym wyborem... Otrzymał posadę lektora języka niemieckiego. Nie zarzucił swych folklorystycznych wędrówek. Tak trafił do chaty węglarza w puszczy, o której napisał: „Pod oknem stał stół wiecznie nakryty, a na nim w czarce plaster miodu dla bogów i gości, chleb, sól i pucharek”. Gospodarz podyktował mu piosenkę:

    Da, przez ciemny bór
    A na biały dwór
    Cieciorka leciała...
    A mnie Bóg nie dał
    Tego, co mnie znał
    Com go pokochała.

    Czy wiedział, że wariacje muzyczne na temat tej pieni grała sama Maryla Wereszczakówna Adamowi Mickiewiczowi? Jeszcze po latach będzie wspominał Litwę:

    Lud tam jeszcze nie zmieniony,
    Wszystko jeszcze jest gniazdowe,
    Jak te drogi powiatowe
    Każdy swój i każdy znany.

    Wileńska idylla nie trwała zbyt długo. Wielka historia znowu pisała się w życiorys poety! Rozpoczęło się powstanie listopadowe!...

    Adam Michnik - "Wściekłość i wstyd" - myśli znalezione (42)

    $
    0
    0
    "Przynależę do pokolenia, które uformowało sie właśnie wtedy, śród studenckich wieców i policyjnych pałek, wśród nadziei, która niosła Praska Wiosna, wśród pierwszych jaskółek rosyjskiej demokracji odnajdywanych w książkach Sacharowa o Sołżenicyna, wśród wieści dochodzących znad Sekwany, gdzie francuscy studenci urządzili karnawał, który nazwali «Rewolucją»"- kiedy myślimy Marzec '68 zaczynają padać nazwiska... Wiele nazwisk, twarzy, osobowości. Dla wielu jednym z symboli tamtego protestu pozostanie Adam Michnik. To Jego wypowiedź, na temat atmosfery domu rodzinnego, cytował Piotr Osęka w najnowszej książce"My, ludzie z Marca. Autoportret pokolenia '68", która była ostatnio bohaterem moich "Przeczytań": "...atmosfera absolutnego odrzucenia systemu i reżimu panującego w Polsce. [...] Mieszkaliśmy w domu związków zawodowych, mieliśmy komunistycznych sąsiadów i pamiętam, że mój ojciec stale się z nimi kłócił, atakując reżim. Tak było zawsze".W innym miejscu jest cytat dotyczący już samego ojca, Ozjasza Szechtera (1901-1982): "Był polskim komunistą. Nie mówił w jidisz, nie czytał w jidisz, żydowska kultura to nie była jego kultura".Nie będę kroił jednak biografii Adama Michnika rocznik 1946. Chcę tylko skierować raz jeszcze uwagę zainteresowanych m. in. na książkę P. Osęki, bo warta jest tego. Każdy z nas, kto chce zrozumieć tamto pokolenie i Marzec '68 powinien do niej zajrzeć, ze wskazaniem na część III "Stygmat tożsamości", gdzie znajdziemy artykuł z 1993 r., pt. "Niewygodna rocznica". Roli w tych wydarzeniach Adama Michnika, nikt kto jest przy zdrowych zmysłach, kwestionować nie może. Nawet jeśli nie podoba mu się droga, którą ów poszedł po 1989 r. Piszącemu te słowa też nie wszystko się podobało...
    Tych kilka wydłubanych myśli (może zmienię tytuł cyklu na: Myśli wydłubane?), to skutek lektury "Wściekłości i wstydu" wydanej w serii Biblioteki "Zeszytów Literackich" (Warszawa 2005). To "Wybór szkiców z lat 1993-2004" - jak czytamy  w "Nocie wydawcy". Chyba jednak w dacie pada błąd, skoro pod  "Kłopotem" stoi rok... 1987! Kopalnia do przemyśleń i własnych rachunków sumienia? Jeżeli ktoś słowa Autora bierze za "szarganie świętości, czy wręcz "ideowe obrazoburstwo" - wolno mu. Staram się tu wyciągnąć te z "myśli", które mnie zatrzymały, skupiły moją uwagę, nie dały spokoju, do których wróciłem. Oddzielne miejsce powinno znaleźć się dla rozważań na temat Jacka Kuronia czy... mordu w Jedwabnem. Wtrącę tu jedno zdanie: "Trudne jest polskie dziedzictwo, tak jak trudne jest dziedzictwo narodów poddanych próbie nieszczęścia". Mogę się z wieloma fragmentami tej książki nie zgadzać, ale nie mogę jej nie dostrzegać i udawać, że nie istnieje ktoś taki, jak Adam Michnik. 
    • ...jesteśmy skazani na niedoskonałość. 
    • Najgorsza była beznadzieja jako normalność, codzienność.
    • W biografię duchową polskiego inteligenta wpisane jest kłopot.
    • ...demokracja nie czarna ani biała, ani czerwona. Demokracja jest szara, powstaje z trudem, a jej wartość i smak rozpoznaje się najlepiej, gdy już przegrywa pod naporem czerwonych, białych bądź brutalnych idei radykalnych.
    • Wszelako, prócz swoich bohaterów, każdy naród rodzi swoich zdrajców i swoje kanalie.
    • Polacy nie pogodzili się nigdy z twierdzeniem, że "wyssali antysemityzm z mlekiem matki". I nigdy z tym się nie pogodzą.
    • ...Jacek [Kuroń - przyp. KN] jest obdarzony niezwykłą intuicją, rodzajem politycznego geniuszu, który racjonalnie trudno objaśnić, ale o którym sam sie przekonałem.
    • Dla milionów Polaków był Prymas [Stefan Wyszyński - przyp. KN] przywódcą narodu; był - w tej epoce swoistego interregnum - interrexem. Był symbolem polskiego oporu. 
    • Jeśli KOR uruchomił pierwsze kamyki lawiny, to strajk w Stoczni Gdańskiej był juz wybuchem wulkanu.
    • Kultura zamiera w kleszczach politycznej dychotomii.
    • Nie było żadnej szansy na wielką koalicję partyjno-solidarnościową wspieraną przez Kościół.
    • ...to, co cenne w polskiej kulturze, powstało na przecięciu jej wielkich historycznych szlaków, w spotkaniu ducha chrześcijańskiego z duchem libertyńskim, w konflikcie idei i światów spierających się i wzbogacających wzajemnie.
    • Z nauki Jana Pawła II pozostaną puste frazesy, z idei "Solidarności" - zbrukane kłamstwem emblematy.
    • Spotkanie inteligenta polskiego z Kościołem katolickim stało sie faktem.
    • Nad sowietyzowaną Polską wciąż unosiły się wieże katolickich kościołów.
    • Bywają epoki, gdy niewiele - choć i wiele - zależy od nas samych.
    • Każdy odpowiada za siebie, każdy winien być z siebie dumny i sobą zawstydzony.
    • Czymże byłaby współczesna kultura polska bez Gombrowicza?
    • Bądź tedy pobożny, niepokorny inteligencie, ale nie wyrzekaj się sceptycyzmu - choćby w świecie politycznych zaangażowań.
    • Plątanina wzniosłości i podłości, mieszanina bohaterstwa i nikczemności, ironia skrywająca patriotyzm i patriotyczny sztandar skrywający sprzedajność i zdradę - oto nasze dzieje.
    • Cóż bowiem jest mniej oczywistego niż wybór pomiędzy sprawiedliwością kary a miłosierdziem łaski?
    • Marian Brandys też świetnie nadawałby się do lustracji.
    • Piękno epoki można badać na przykładach ludzi wybitnych, którzy żyli wbrew mizerii swojego czasu...
    • Dziwaczne są paradoksy losów rewolucyjnych radykałów.
    • Można się spierać o przyczyny upadku Rzeczypospolitej, ale nie można twierdzić, że pod zaborami Polacy byli wolni i suwerenni. Bowiem taka teza jest fałszem, zaś na fałszu niczego uczciwego zbudować niepodobna.
    Od napisania niektórych słów minęły już dwie dekady. To dużo, bardzo dużo. Ależ to równolatki mojej własnej córki!... Świat poszedł daleko! Tyle istnień rozsypało się, narodziło się nowych żyć. Runęły dyktatury, narodziły się nowe. Kolejne szaleństwo ogarnęło "decydentów z Kremla". Na ile, to co znalazłem pozostaje świeże i aktualne? Chciałbym wierzyć, że nic, ale nie ma tak dobrze! Warto chyba od czasu do czasu uciec w lekturę podobnych tekstów, jak te, które można znaleźć w zbiorze "Wściekłość i wstyd". O ile nie zmusi nas do pokory, to choćby do polemiki - nawet jeśli tylko z samym sobą... Sam mogę tylko żałować, że tak niewiele wydłubałem? Pozostaje niedosyt. Musiałbym dopisać ciąg dalszy, ciąg dalszy, ciąg dalszy i jeszcze ciąg dalszy. Są blogi, które raczą nas "złotymi myślami". Ten jest tylko wspólnym spotkaniem piszącego i Czytelnika. Znajdźcie czas, aby przeczytać choć kilka z tych stron. 
    Trudno nam "przełknąć"niektóre z powyższych oczywistości? Poeta rzekłby: a to Polska właśnie. Dlatego odchodzę od komputera (chciałbym napisać: odkładam pióro) cytując za Adamem Michnikiem: 

    "Jestem zwolennikiem opcji zerowej. 
    Niczego nie zapominając, myślę, że czas zrozumieć, iż zawsze będą w Polsce ludzie, którzy będą uważali Kuklińskiego 
    za bohatera, i tacy, którzy za bohatera 
    uznają gen. Jaruzelskiego. I z tym musimy żyć".

    Spotkanie z Pegazem - 44 - Adam Mickiewicz "Dziady" cz. III - "Widzenie księdza Piotra" (fragment)

    $
    0
    0
    "Widzenie księdza Piotra"- tak, we fragmencie. Chciałem umieścić tu wiersz arcybiskupa Ignacego Krasickiego. Z racji przypadającej dziś 214 rocznicy śmierci. Ulubiony: o ślepym i kulawym. Ale... No właśnie zerknąłem na liczbę Spotkania i aż zadudniło we mnie: "Być nie może! 40 i 4?".Do tego marzec! Nie planowałem tego. Nie było moim zamiarem. Tym bardziej jestem zobowiązany kłaść tu wielkie słowa z wielkiego dzieła Wielkiego Wieszcza. Wiem, że wielu moich znajomych polonistów (w tym serdeczny Michał W.) nie podziela mego entuzjazmu dla Adma Bernarda obojga imion herbu Poraj Mickiewicza (1798-1855). Mam jednak kresowo-wileński sentyment do Poety. A i herb, jakby ten sam  (bo pieczętujemy się oba: Porayem), kuzyn Wicia na Litwie ożeniony z Reginą Mickiewiczówną! Prapradziad Antoni pochowany w Miłosławiu dwa kroki od... Zofii z Szymanowskich Lenartowiczowej, szwagierki Adama Bernarda! Niech mi będzie ma egzaltacja darowana. 


    Wiem, że różnie różni interpretowali kim był ów "40 i 4". Pasuje m. in. inny wybitny syn ziemi wileńskiej, Józef Piłsudski (jak swego czasu udowadniał profesor Julian Krzyżanowski), ale też pasuje... generał Wojciech Jaruzelski. Może lepiej nie drążyć wątku. Zrozumieć ponad wielkość "Dziadów" umożliwił mi... 13 grudnia 1981 r.  I tak już zostanie.


    Ktoż ten mąż? - To namiestnik na ziemskim padole.
    Znałem go, - był dzieckiem - znałem,
    Jak urósł duszą i ciałem!
    On ślepy, lecz go wiedzie anioł pacholę.
    Mąż straszny - ma trzy oblicza,
    On ma trzy czoła.
    Jak baldakim rozpięta księga tajemnicza
    Nad jego głową, osłania lice.
    Pod nożem jego są trzy stolice.
    Trzy końce świata drżą, gdy on woła;
    I słyszę z nieba głosy jak gromy:
    To namiestnik wolności na ziemi widomy!
    On to na sławie zbuduje ogromy
    Swego kościoła!
    Nad ludy i nad króle podniesiony;
    Na trzech stoi koronach, a sam bez korony;
    A życie jego - trud trudów,
    A tytuł jego - lud ludów;

    Z matki obcej, krew jego dawne bohatery,
    A imię jego czterdzieści i cztery.
    Sława! sława! sława!


    Ja po prostu kocham poezję Adama Mickiewicza. I szlus!...

    PS: Bajkę abpa I. Krasickiego wrzuciłem na mego "firmowego Facebooka"  https://www.facebook.com/pages/Historia-i-ja/473315252775381

    Przeczytania... (31) - "Polityka jako problem moralny" János Kis (Wydawnictwo UNIVERSITAS)

    $
    0
    0
    "Wiele osób uważa, że standardy moralne przywództwa politycznego to elastyczne ograniczenia, które politycy mogą lekceważyć zgodnie ze swym upodobaniem. Takie wykroczenia przynoszą jednak odwrotny skutek, mianowicie podkopują inne ograniczenia, które do tej pory wydawały sie pewne. Mówiąc otwarcie, deficyt moralny rodzi deficyt budżetowy oraz deficyt innego rodzaju" - dla mnie to zdanie Jánosa Kisa, węgierskiego filozofa, socjologa i politologa jest kluczem do całej książki. "Politykę jako problem moralny" wydało Wydawnictwo UNIVERSITAS. To już kolejny tytuł, jaki ukazał się w serii "Poleca Adam Michnik", który stanowi przedmiot mego pisania. Mogę tylko podpisać się pod tym, co nakreślił w "Posłowiu" Naczelny "Gazety Wyborczej": "Wykład Kisa skonstruowany z żelazną logiką i chirurgiczną precyzją jest nieco suchy, ale przez to trudny do odparcia. Wymusza namysł i skłania do rewizji własnych stereotypów".

    Musimy przygotować się na odbiór książki, które osobiście nie zaliczyłbym do łatwych. Rozważania nie są wolne od szerokich analiz myśli społecznej i politycznej minionych epok. I wtedy na długie strony János Kis jest w 100% filozofem. Daje nam rzadką chyba w dzisiejszym czasie okazję obcowania m. in. z Machiavellim, Kantem, Hobbesem, Humem czy ze współczesnych sir Bernardem Arthurem Owenem Williamsem. Dla mnie osobiście, to chwilami... zbiór myśli i przemyśleń, do których tym łatwiej mi sięgnąć, że poza "Księciem" ("Il principe") słynnego florentczyka nie posiadam dzieł pozostałych myślicieli! Mogę się tu przyznać, że przez minione lata nie szukałem okazji, aby w ogóle je poznawać. Dlatego "Polityka jako problem moralny" zmusza nas do głębszych refleksji. Pozwolę sobie zacytować tych klasyków. Po jednym przykładzie "na nazwisko". Na ile reprezentatywne staja sie w odniesieniu do współczesności, to już oddaję pod ocenę każdego Czytającego (i ten post, i w przyszłości książki):
    Niccolò Machiavelli (1469-1527):"Zaakceptować można czyny wymagające brudzenia sobie rąk, które nie są niezbędne dla osiągnięcia cennych zbiorowych celów albo które pociągają za sobą niewspółmierne koszty moralne, jeżeli żaden przywódca niechętny ich popełnieniu nie ma szans na zwycięstwo w walce o władzę i jeżeli całkowity bilans działań popełniającego je przywódcy jest znacząco lepszy niż każdy jego rywal".
    Thomas Hobbes(1588-1679): "Można sobie przedstawić, jaki byłby sposób życia ludzi, gdyby nie było jednej mocy, której by się bali; a to na podstawie tego jak obniża się zazwyczaj w wojnie domowej sposób życia ludzi, którzy przedtem żyli pod rządami pokojowymi".
    David Hume (1711-1776): "Pisarze politycznie ustalili, co stało się prawda powszechną, iż ustanawiając jakikolwiek system rządów i przygotowując środki kontroli konstytucyjne, winno się postrzegać każdego człowieka jako łajdaka, którego wszelkie poczynania nie służą niczemu innemu jak tylko jego prywatnemu interesowi. Musimy rządzić nim przy użyciu owego interesu i przy jego pomocy sprawić, by pomimo jego nienasyconej chciwości i ambicji współpracował dla dobra publicznego". 
    Immanuel Kant (1724-1804):"Obywatel państwa, również z przyzwolenia swego władcy, powinien mieć prawo jawnego głoszenia swego zdania na temat tego, które z rozporządzeń władzy wydają mu się niesprawiedliwe dla wspólnoty. Przyjąć bowiem, że głowa państwa nigdy nie może sie pomylić czy okazać niewiedzy w jakiekolwiek sprawie, oznaczałaby tyle, co uznać ją za natchnioną przez niebiosa i wznoszącą się ponda społeczeństwo". 
    Bernard Arthur Owen Williams (1929-2003): "Tylko ci, którzy są niechętni, by czynić rzeczy moralnie przykre, gdy jest to naprawdę konieczne, maja duże szanse, że nie zrobią tego, gdy nie jest to konieczne".
    Właściwie polemika z tymi prawdami jest zbyteczna. w okresie, w którym rozpalają się przedwyborcze emocje, sięganie po podobne przykłady staje się cenne? Na pewno pożądane. Obawiałbym się czego innego: gro z nich ma setki lat i nadal, o zgrozo, są aktualne. Dlatego książka Jánosa Kisa od samego początku wciąga nas w moralne dylematy. Idea brudnych rąk, mniejszego zła, poruszające przykłady (z "Wyborem Zofii" na czele).
    Nie jest prosto i jednoznacznie ocenić trud rozważań węgierskiego autora. Dlatego siadam do pisania kilka dni po odłożeniu "Polityki...". Nie potrafię zaszeregować jej w mym księgozbiorze. Chyba nie pomylę sie pisząc, że podobnej w treści jeszcze nie czytałem? Etyczne i moralne aspekty zawsze gdzieś były w tle różnego poznawania. Problem pojawiają się, kiedy trzeba wyjaśnić młodemu człowiekowi takie zagadnienie "czy Spartanie byli moralni zabijając kalekie dzieci?". János Kis kilkakrotnie pisze, powraca, przypomina, co było jego celem do napisania tej ważnej książki. Podam dwa przykłady: "Niniejsza książka stawia sobie za cel pokazanie, iż można w spójny sposób wyjaśnić dwuznaczność postawy opinii publicznej  w państwie demokratycznym wobec etyki działań publicznych". Tak już czytamy we "Wstępie". Na s.309 znajdziemy m. in.: "Podstawowa idea niniejszej książki głosi, iż zadowalające wyjaśnienie, jak moralny namysł i podejmowanie decyzji powinny przebiegać w legalnym państwie, musi być w stanie pokazać, że przewidywane przez nie procesy można połączyć ze strategiczną interakcją".
    Nie wiem czy to książka dla każdego! Wciskać ją "pod strzechy"? Byłby niewypał. dobrze by sie stało, gdyby wywoływała dyskusje z lewa do prawa! Nie wiem czy nasi politycy mają czas, aby "zaliczyć" blisko pięćset stron. Nie wyobrażam sobie, aby jadąc "w trasę"włączali płytę z nagarną "Polityką...", nawet gdyby czytała to Krystyna Czubówna. A może powinni omijać tą pozycję dużym łukiem, bo wtedy... Czy siedzącym na Wiejskiej spodobałoby się takie spostrzeżenie moralno-etyczne: "Polityka nie jest domeną moralnej przykładności. Osiągnięcie politycznych celów wymaga zdobycia władzy, a uczestnicy zmagań o władzę maja skłonność do łamania wymogów ogólnie obowiązującej moralności". Nie jest truizmem powtarzanie, że "byle panienka pod latarnią w swym działaniu jest bardziej moralna, niż polityk".
    Właściwie po lekturze J. Kisa nie tyle można zwątpić w politykę, co jeszcze bardziej utwierdzić się w jej... nieetyczności:"Obywatele popierają różnych kandydatów na obieralny urząd; ich interesy związane z wyn8ikiem wyborów z definicji kolidują ze sobą, a zatem jeśli decyzja polityczna oddziałuje na wynik wyborów, wpłynie również na ich sprzeczne interesy".
    Nie wiem, jak się czuje polityk, który w czasie czteroletniej kadencji przenika z jednej partii do drugiej, z drugiej do trzeciej... Ktoś, kto dziś był w partii A, jutro krzyczy z B na A, aby pojutrze będąc w C plwać na dorobek A oraz B i bez mrugnięcia okiem znaleźć się w szeregach D, żeby dokopać reszcie? Naprawdę wielu naszych karierowych polityków odnajdzie się tu: "Ten, kto zdobywa władzę, zdradzając sojuszników, oszukując zwolenników czy wprowadzając w błąd społeczeństwo, brudzi sobie ręce".
    Książka Jánosa Kisa należy do gatunku tych... chwilami wkurzających! Uświadamia nam, jak jesteśmy manipulowani, jak godzimy się na ten stan i co z tego wynika! Żartów nie ma! I to nam podnosi ciśnienie. Chwilami chce sie ją cisnąć w kąt! Wtedy lepiej iść na spacer z psem. Wrócić i... czytać dalej. Czy można mieć wypieki? "Wymogi moralności przystrzygane są wtedy, i tylko wtedy, gdy czyny zalecane przez interes własny pokrywają sie z tymi, których wymagają względy moralne - tak przynajmniej twierdzi zawężona teza o motywacji pośredniej". A ja w takich chwilach sięgam po... Fryderyka II? To właśnie „Alte Fritz“ powiedział:  "Myślę, że nie mogę mieć takich interesów, które nie byłyby zarazem interesem kraju. Gdyby nie były one z sobą zgodne pierwszeństwo zawsze musi mieć to, co jest korzystne dla kraju!". Cytowałem tą wypowiedź w poście z 25 lutego 2013 r.
    To teraz chwila dla  Jánosa Kisa. Komentujemy po lekturze indywidualnie:
    • ...moralna relacja łącząca istoty ludzkie jest egalitarna - żaden człowiek nie jest z natury lepszy od drugiego.
    • Obywatele mają powody ku temu, by osądzać moralny charakter swych wybranych reprezentantów.
    • Ogólnie rzecz biorąc, w nowoczesnym państwie polityka jest działalnością o Janusowym obliczu.
    • Wysoko cenimy demokrację przede wszystkim ze względu na jej istotową wartość.
    • Ideał męża stanu określają bezinteresowność i bezstronność.
    • Dobry człowiek niechętny jest czynieniu tego, co źli ludzie robią bez skrupułów.
    • Paradoksy są kłopotliwe, ponieważ poddają sprawdzianowi logikę i racjonalność.
    • Politycy, tacy jakich znamy, są rzadko, o ile w ogóle kiedykolwiek, postaciami tragicznymi.
    • Obowiązki moralne, aby zostały spełnione, nie mogą zależeć od żadnego rodzaju ewentualnego faktu dotyczącego naszych skłonności.
    • Zanik wiary w uczciwość przywódców politycznych poważnie szkodzi instytucjom liberalnym.
    W krótkie recenzji trudno zawrzeć pełen obraz i wyczerpującą ocenę. Na mnie lektura "Polityki..." robiła wrażenie. Zbyt wiele analogii cisnęło się na usta. Czym innym są powyższe cytaty? Przy kilku wynotowaniach dopisałem: "Rosja", przy jednym... "Gogol". Proszę wczytać się w wątek korupcji w polityce:"...granica między dawaniem podarunków a przekupstwem jest niewyraźna. Przypuśćmy, że wielbiciel obdarowuje polityka zakładką do książek z okazji jego urodzin - interpretujemy to jako dawania podarunku. Jeśli jednak temu samemu politykowi oferuje się, a on przyjmuje pakiet papierów wartościowych, wówczas mówimy o przekupstwie. Gdzie kończy się sfera niewinnych prezentów, a zaczyna sfera łapówek?".
    Śmiem twierdzić, że na tym nie skończy się nasze obcowanie z książką  Jánosa Kisa."Polityka jako problem moralny" powinna stać się obowiązkową lekturą średnio inteligentnego człowieka nad Wisłą! Jeśli na Wiejskiej jest biblioteka, to kilka egzemplarzy już powinno być zaczytanych, jak kiedyś powieści Bahdaja, Maya czy papcia Chmiela! Każdy, kto ma ambicję stać się "głosem Narodu" powinien ją przeczytać, przemyśleć i wyciągnąć wnioski. Chce wierzyć, że z "nowym rozdaniem"wyborczym (jakie by ono nie było) nie powtórzymy za Kisem: 

    "WOLNOŚĆ SŁOWA TAK DŁUGO JEST PRZYJACIELEM ZWIĄZANYCH Z WŁADZĄ INTERESÓW PARTII, JAK DŁUGO PARTIA JEST W OPOZYCJI, I KIEDY TYLKO STAJE SIĘ ONA PARTIĄ RZĄDZĄCĄ, WOLNOŚĆ SŁOWA STAJE SIĘ JEJ WROGIEM".

    Gabriel Narutowicz we wspomnieniach...

    $
    0
    0
    150 lat temu w Telszach na Żmudzi (Litwie) przyszedł na świat pierwszy prezydent Najjaśniejszej Rzeczypospolitej Gabriel Narutowicz. Postać nietuzinkowa. Emigrant, wybitny hydrolog, rzuci swoje ustatkowane życie w Szwajcarii, kiedy tylko wskrzesi się zrębek wolnej Polski! Idę na łatwiznę? Chcę spojrzeć na sylwetkę tego wybitnego Polaka (Żmudzina) przez pryzmat wspomnień, ludzi którzy mieli to szczęście poznać Go, współpracować z Nim. Kładę Jego postać pośród najwybitniejszych synów dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego, ziemi wileńskiej. A ma tam doborowe towarzystwo, wierzcie mi.  Zgasł od "kuli nie wrażej", jak pisał marszałek Józef Piłsudskich, 16 grudnia 1922 r. w gmachu "Zachęty" Eligiusz Niewiadomski zastrzeli Prezydenta!... Smutne memento.

    Ignacy Daszyński:"Wprost z więzienia rosyjskiego wyjechałem w roku 1890 do Szwajcarii, aby się zobaczyć z umierającym bratem. Po kilku dniach pobytu w Davos musiałem wyjechać do Zurychu, gdzie poznałem Gabriela Narutowicza, studenta Politechniki. Zaproponował mi wspólne mieszkanie, z czego, ujęty jego dobrocią, skorzystałem. Przez kilka miesięcy miałem sposobność zbliżenia się duchowego do mego miłego gospodarza. Zbliżywszy się, nauczyłem się go kochać i szanować. (...) Narutowicz już jako student cieszył się szacunkiem i życzliwością profesorów". 
    Abp Aleksander Kakowski: "Z Narutowiczem zetknąłem się kilkakrotnie w czasie, kiedy sprawował urząd ministra robót publicznych i ministra spraw zagranicznych. Wysokiego wzrostu, szlachetnych rysów twarzy z polskim nosem; miłym, dobrotliwym, ujmującym wejrzeniem i obejściem pociągnął ku sobie. Zaraz po wymianie pierwszych zdań, poznałem w nim optymistę, gorąco kochającego Polskę, gotowego do poświęcenia dla niej bez granic".
    Stanisław Thugutt: "I oto, dzięki, najmocniejszym i pierwszym wrażeniem jakie Narutowicz wywierał, było wrażenie wielkiego umiaru w traktowaniu spraw nawet bardzo drażliwych, wielkiego taktu w obcowaniu z ludźmi, nawet tymi, dla których nie miał ani sympatii, ani wielkiego szacunku. [...] Po kilkunastu dalszych rozmowach i widzeniach stwierdziłem też, że jest to człowiek traktujący każdą, nawet drobną sprawę z wielką powagą, z całkowitym poczuciem odpowiedzialności za swoje słowa i czyny".
    Ignacy Mościcki:"Duchowość Narutowicza robiła wielkie wrażenie. wydawało się, że nie tylko piękny był w stosunku do ludzi, ale że myśl mniej piękna przystępu do jego duszy nie miała, Wyczuwałem, że Narutowicz nie tylko w swojej fachowości, inżynierii wodnej, był genialnym i najwyższym autorytetem w Europie. ale gdyby był sobie za specjalność wybrał jakąkolwiek inną dziedzinę wiedzy, byłby także doszedł do tej samej doskonałości".
    Józef Piłsudski:"Gdzieś w dworze żmudzkim, panowała popowstaniowa żałoba; cicha skargę matki zamiast wesołej piosenki miałeś nad kołyską, gdy ojciec chmurny trwożliwie nasłuchiwał dźwięku dzwonka w oddali, zwiastującego przybycie jakiejś władzy zaborczej. A potem ciche, rzewne, lecz uporczywe nauki rodziców - żyj, cierp, kochaj i pracuj. Uczono cię pokory, pokory nieszczęścia".
     
    *      *     *
     
    Nawet z tych wyjątków (zaczerpnięte z książki "Gabriel Narutowicz Prezydent RP we wspomnieniach relacjach i dokumentach" w opracowaniu M. M. Drozdowskiego, Warszawa 2004) wyłania się osobowość niezwykła, człowiek szlachetny, godny szacunku pokoleń
     

    Mon Dieu! "Goście, goście / Les Visiteurs" z błędem?!

    $
    0
    0
    Są filmy, które od pierwszego obejrzenia podbijają nasze serca. Nie przesadzę, jeśli napiszę, że mój gust komediowego humoru budowało m. in. kino francuskie! Fernandel, Bourvil, Louis de Funèsczy PierreRichard!Komedią, która mnie zdobyła od pierwszego kadru są"Goście, goście / Les Visiteurs"w reżyseriiJean-Marie Poiré'a, z rewelacyjnymi rolami Jeana Reno (jako Godefroya de Papincourta) oraz Christiana Claviera (w podwójnej roli:Jacquouille / Jacques-Henri Jacquard), ba! ten ostatni był również współautorem scenariusza.

    Właściwie radosny wyraz mej gęby nie znika przez cały czas emisji! I tak trwa od 1993 r., kiedy po raz pierwszy poznałem perypetie głównych bohaterów. Humor sytuacyjny nie daje nam odpocząć. Zderzenie współczesności z obrazem średniowiecza, to zaiste wspaniały pomysł. Niby nic oryginalnego? Nasza kinematografia też popełniła film, kiedy akcja niespodziewanie przeniosła się w czasy zakutych w stal rycerzy... Do "Gości, gości..." mogę wracać, co jakiś czas i śmieszy! I to jeszcze jak!...
    Aż pewnego razu nadchodzi dzień... spokojniejszego oglądania i oko historyczne, miłośnika średniowiecza dostrzega...  z g r z y t ? Albo nawet zgrzyty? Autorzy "na dzień dobry"przenieśli nas w czasy panowania Ludwika VI Grubego (1108-1137). Tak, to niemalże rówieśnik "naszego"Bolesława Krzywoustego (1102-1138). Francuzom wolno naigrywać się z przywar swoich Kapetyngów. My naszych Piastów poznajemy tylko "na poważnie"! I tym różnimy się choćby od tych, co mieszkają nad Sekwaną i Loarą. Przeto widzimy Ludwika VI, jak próbuje zdobyć wdzięki pewnej damy i dane jest mu zobaczyć piękno jej zgrabnych nóg. Na więcej nie mamy szans, bo nadciąga wredny wuj i ciągu dalszego zalotów nie ujrzymy. I tu pierwszy zgrzyt! Herb na tunice tegoż krewkiego krewnego. Powiecie: czepia się. Oto on:

    Jaki, nawet wredny wasal króla Francji, mógłby nosić na początku XII wieku godło... Anglii z XIV? Powiecie: "komedia!". I ja to rozumiem. Ale... Nawet komedia wymaga od nas: sumienności! Na tym nie koniec. Ludwik VI Gruby / Louis VI le Gros lub  le Batailleur już po ucieczce przed swymi zawistnymi wrogami wkracza do swego namiotu. Ma na sobie błękitną tunikę zdobną we francuskie lilie. Przy tronie stoi dwóch strażników. I, co moje wyczulone oko wreszcie dostrzega:

    Tak, to samo? Jak wcześniej  mogłem   t e g o  nie widzieć? Żaden francuski król nie miałby ochoty ozdabiać swoich rycerzy, czy nawet obozowych ciurów, klejnotem obcego państwa. Dodajmy raz jeszcze, a do tego takiego, które jeszcze nie istniało.
    Właściwie my Polacy mamy nikłe szanse na zgłębienia dziejów panowania Ludwika VI Grubego. Nie ma literatury. Na osłodę pozostaje nam rozdział "Ludwik VI, czyli ofiara porządku moralnego" w książce-gawędzie Ludwika Stommy "Królów Francji wzloty i upadki". A na pocieszenie, jak tam stoi napisane: "...Ludwik VI jest królem powszechnie zapomnianym". Zaraz tez przypomina: "Stał wiernie przy Kościele (to właśnie za jego panowania użył papież Paschalis słynnej formuły: «La Franace, la fille aineé de l'Eglise»), nie wykorzystał więc perspektyw, jakie otwierał spór papiestwa z cesarstwem o inwestyturę...". 


    Czy bez to film traci? Nie, bez przesady. "Goście, goście" wprawiają w doskonały humor. Po co więc całe to pisanie? A choćby po to, aby i przy takiej okazji to i owo powiedzieć o historii. A jeśli ktoś sięgnie po książkę L. Stommy, to na pewno nie będzie rozczarowany.

    PS: Proszę zwrócić uwagę na moim blogu na jedną z nazw... To ukłon w kierunku tego właśnie filmu.

    Powrót króla Ryszarda III / Return of the king Richard III

    $
    0
    0

    Leicester, angielskie miasto w hrabstwie Leicestershire, żyje nadchodzącym końcem tygodnia. Czeka je wyjątkowe wydarzenie: powrót króla Ryszarda III Plantageneta (1483-1485). Dodajmy: ostatniego z tego rodu. Jako ostatni też władca Albionu zginął w bitwie! Dla Ryszarda III panowanie zakończyło się na polach pod Bosworth 22 sierpnia 1485 r. Tak, wkrótce 530 rocznica tej rzezi, jaka zamknęła tragiczny okres zmagań walk domowych Anglików. To na tym bratobójczym polu wyrośnie nowa róża: Tudorów.

    Ryszard III już był, raczej niesławnym, bohaterem tego blogu. "To było jedno z najgłośniejszych odkryć archeologicznych 2013 r"- czytamy m. in. na portalu archeowieści (http://archeowiesci.pl/2014/03/30/a-moze-to-jednak-nie-jest-ryszard-iii/) o odnalezieniu szczątków tego monarchy w Leicester. Potem żmudna praca specjalistów od badań DNA i kropka została postawiona nad "i"! TO RYSZARD III!...





    Tak się składa, że od jakiegoś czasu w mieście hrabstwa Leicestershire mieszka mój osobisty potomek,  Syn pierworodny i jedyny. Jestem więc na bieżąco informowany o przygotowaniach do podniosłej uroczystości, jaka wydarzy się lada chwilę. Grobowiec już czeka na Plantageneta. Miasto czeka. Dookoła o niczym innym nie mówi się i nie pisze. Tablice informują o utrudnieniach, jakie mogą sprawić kierowcom uroczystości z udziałem również członka rodziny królewskiej. Pojawi się sam książę Edward, hrabia Wessex, najmłodszy syn panującej Elżbiety II. Oczywiście z małżonką. Nie przesadzę pisząc, że wszystko kręci się dookoła Króla, którego ponowny pochówek to nietuzinkowe wydarzenie w historii Zjednoczonego Królestwa. Dokonają go duchowni katoliccy i anglikańscy! Oto piękny przykład ekumenizmu (historycznego?)!





    Zdjęcia, które tu zamieszczam zostały udostępnione z oficjalnego  Facebooku Richard III Leicester (https://www.facebook.com/kingrichardleicester?fref=pb&hc_location=profile_browser) lub zostały wykonane przez mego Syna, jak te cztery powyżej. Jak mi "uprzejmie doniósł"tamtejszy Uniwersytet (University of Leicester) reklamuje swoje nauki przyszłym studentom  hasłem "My odkryliśmy Ryszarda III! A, co Ty odkryłeś?".




    Przeczytania... (32) George Gilder "Bogactwo i ubóstwo" (Wydawnictwo ZYSK i S-KA)

    $
    0
    0
    Coś dla mnie niebywałego: przeczytałem książkę o ekonomii? Równie dobrze mógłbym sięgnąć po życiorys Czyngis-chana skreślony staro-mongolskim? Proszę wziąć pod uwagę fakt, że żaden egzamin na UMK w Toruniu nie był przeze mnie zdawany z takim mozołem i wielokrotnością ocierającą się o studenckie samozniszczenie, jak ten z ekonomii politycznej. Tak, jeszcze za komuny, kiedy wmawiano nam wyższość gospodarki socjalistycznej nad kapitalistyczną. Ile bym wtedy dał memu prześladowcy egzaminatorskiemu, żeby móc mu rzucić (w twarz?) choćby taki cytat: "Jeśli politycy chcą mieć centralne planowanie i nakazy, nie mogą mieć dynamiki życia. Gospodarka nakazowa niemal z definicji jest gospodarką bezpłodną, która może osiągnąć postęp tylko poprzez pożyczanie lub kradzież z zagranicy".  No, ale wtedy (druga połowa lat 80-tych XX w.)  t a k i e  prawdy, to była: 1. herezja! 2. podkopywanie sojuszy z bratnim Z.S.R.R.! 3. nawoływanie do demontażu systemu socjalistycznego!...  Jeśli jakiś tuman polityczny dziś drze się (czytaj: mordę), że po 1989 r. nic się między Odrą i Bugiem nie zmieniło, to ja już czegoś nie rozumiem! Mogła-że w PR.L.-u ukazać się książka Georgea Gildera "Bogactwo i ubóstwo"? No to teraz możemy! Mogę tylko podziękować Wydawnictwu ZYSK i S-KA,że   t a k a   książka trafiła w moje ręce!
    Wyszydzany przez komunistów, w chwili obejmowania urzędu nad Potomakiem, Ronald Reagan (1911-2004), to o książce G. Gildera miał się wyrazić: "Codziennie przed snem czytam dwie strony Biblii i dwie strony Bogactwa i ubóstwa George'a Gildera", co zresztą Wydawnictwo przypomniało, bo m. in. ten cytat znajdziemy na okładce książki. Rekomendacja z najwyższej półki. Wtóruje mu sam Bill Gates, który miał powiedzieć: "Gilder jest niezwykle inspirujący, nawet jeśli się z nim nie zgadzamy. Przeważnie jednak przyznaję mu rację". I to powinno stanowić kamień milowy całej mej rekomendacji? Bo gdzie mi sięgać do równania się z   t a k i m i   nazwiskami.
    Każde moje czytanie wygląda tak samo? Książka, ołówek i... podkreślanie, zakreślanie, zapisywanie stron, na których są odpowiednie cytaty. Posłużę się jedną ze stron, dokładnie 496. Proszę zwrócić uwagę: tylko tych kilka zdań juz mogłoby stanowić bazę dla wspólnej (między nami Czytelnikami) wymiany myśli:
    • Wyobraźnia, intuicja i hipoteza to zaledwie pierwsze kroki poznania.
    • ...umysł ludzki zdolny jest do nieustannego wytwarzania idei, myśliciel musi dokonywać wyboru poszczególnych koncepcji, w które ma uwierzyć.
    • Idea nie ujawni sie w pełni i nie ujawni swoich możliwości, póki człowiek w nią nie uwierzy, nie odda sie jej, nie zaangażuje się w nią emocjonalnie - w pewnym sensie nie pokocha jej.
    • Twórcza myśl wymaga aktu wiary.
    • Człowiekowi, któremu nie ośmiela się kochać, cały świat wydaje się jałowy i nudny, a przyszłość zgubną.
    • To wiara i miłość napełniają idee życiem i ogniem.
    • Każda myśl twórcza jest [...] w pewnym sensie religijna, jest najpierw produktem wiary i ufności.
    • Fanatyk jest człowiekiem, który chwyta ideę i narzuca jej swą wolę, nie licząc się z reakcją świata i faktami.
    • Myśl twórcza musi być otwarta na zmianę i niespodziankę.
    • Musi istnieć zjawisko rozwodu i odrzucenia.
    Kogoś zdziwiły te... myśli wygrzebane? Że pomyliłem autorów? To pewnie jakiś esej moralizatorski, a nie rozprawa ekonomiczna? Ależ nie - to Gilder! Dlatego to lektura, która nas nie zanudzi swoją ekonomicznością, rozważaniami, teoriami. Jest ich mnóstwo! Proszę się nie obawiać. Choć dla kogoś, kto bezpiecznym łukiem omija każda książkę z tej dziedziny podpowiem: nie bój się bracie! tu nie ma suchych liczb, mnogości tabel, języka od którego ucho więdnie! Czytając Gildera po prostu nie można się nudzić. i tak, jak chce Bill Gates można się "z nim nie zgadzać", ale dla mnie, to czysta rewelacja. Ktoś rzuci: dorwał się histeryk nie do swego ogródka i... kadzi. i będę kadził, bo to kawał rewelacyjnej literatury! Tak, literatury. Nie profesorskiego wykładu, bo pewnie odrzuciłbym go juz po pierwszych kilkunastu stronach. A ja - czytałem, stronę po stronie, az do samego końca, aż do pięćset siódmej strony!
    • Większość najbardziej wielkodusznych uczynków świata pochodzi z pracy i poświęcenia zwykłych ludzi, utrzymujących swe rodziny, zakładających małe firmy, wykonujących użyteczne usługi, nieustannie oddających swe zarobki w sprawie poprawy losu ludzkości.
    • Kapitalizm, zdaniem moich krytyków, jest jedynie mechanizmem pozwalającym zaspokoić indywidualne upodobania i potrzeby, których moralny charakter jest bez znaczenia dla systemu.
    • Liczebność ludzi i ich potrzeby rosną z roku na rok, wiedza i technika nieustannie dostarczają niespodzianek.
    • Inwestycje są w rzeczywistości celowymi eksperymentami i bez względu na to, czy i jaki przynoszą dochód, zawsze ich rezultatem jest informacja.
    • Ryzykant, który domaga sie pełnego zabezpieczenia nowych dochodów, przywódca szukający stabilnej opinii publicznej, zawsze będą działać zbyt nieśmiało i zbyt późno.
    • Nie ma żadnej alternatywy prócz miernoty i stagnacji.
    • Człowiek, który kształtuje przyszłość, musi zawsze żyć pośród wątpliwości i wobec tego prosperować, opierając się na wierze.
    • Przyszłość demokracji zachodniej i kapitalizmu zależy od tego, czy ta wiara wciąż żyje w krajach, które ją zrodziły.
    Trudno odrzucić, to co wynotowałem! Ktoś znowu sie odezwie i powie: oczywistości! Fakt! Ale czy ów maruda sam TO napisał? Czy nie potrzebujemy na swojej drodze kogoś lub czegoś na czym wesprzemy własne przekonania? Książka Gildera świetnie sie do tego nadaje. Cały czas piszę hymn pochwalny? No, to Czytelnik, który zna już "Bogactwo i ubóstwo" powie: staroctwo! Że rzecz powstała gdzieś w latach osiemdziesiątych XX w. i nie uwzględnia dokonań ostaniach trzech dekad? Święta prawda! to, co pisze o Murzynach (nie o Afro-Amerykanach) może nas razić (?) dziejowym przeterminowaniem? Mamy prezydenturę Baracka Obamy, to co nas interesują te wątki o wydobywaniu się tychże z tzw. nizin? A choćby po to, aby nie grzęznąc w ciągłych stereotypach! To, jak z wmawianiem, że Abe Lincoln od samego upadku Fortu Sumter dążył do wyzwolenia niewolników na Południu!
    Socjalizmowi dostaje się, jak na to zasługiwał, zdrowo! Już pierwsze zdanie w pierwszym rozdziale nie pozostawia złudzeń, jak G. Gilder oceniał ten chory ustrój (dorzucam zaraz za nim również kilka innych). Nie zapominajmy przy okazji, że pisał TO, kiedy ustrój ów ani myślał znikać, Kreml trzymał "za mordę" demoludy stalową ręką:
    • Najważniejszym wydarzeniem w dziejach współczesnej myśli społecznej jest śmierć marzeń o socjalizmie.
    • ...pięćdziesiąt lat socjalistycznej rzeczywistości - w każdej formie, cząstkowej i pełnej - nie zostawiło zbyt wiele miejsca na idealistyczne mrzonki.
    • Jeśli socjalizm jest martwy, jeśli jest w jakimś sensie bankrutem intelektualnym, moralnym trupem, jak powiadają niektórzy, to dlaczego wizja kapitalistyczna zdaje sie tak niebezpiecznie balansować na krawędzi samego śmietnika historii?
    • Socjalizm stanowi polisę ubezpieczeniową wykupioną przez wszystkich uczestników gospodarki narodowej po to, by uchronić się przed ryzykiem.
    • Cała gospodarka, zamiast czerpać korzyści z wielkich darów i doświadczeń, narażoną jest na znacznie większe ryzyko pozostania statyczną w dynamicznym świecie.
    • Gospodarka socjalistyczna przechodzi od racjonalnej definicji potrzeb, czyli popytów, do nakazowo-planowych podaży.
    • Rządzi racjonalność, a racjonalność wyklucza budzącą grozę niepewność i odpowiednie akty wiary, niezbędne dla rozwijającego sie i innowacyjnego systemu. 
    • Pieniądz w gospodarce planowej bywa zazwyczaj oszustwem lub fałszywą obietnicą, ponieważ o zakupach w znacznej mierze zdecydowano wcześniej. 
    "Bogactwo i ubóstwo" G. Gildera nie pozostawia nas obojętnym wobec prawideł ekonomicznych. Gdybym chciał tu zacytować, to wszystko, co skupiło moją, subiektywną uwagę historyka, to musiałoby tu być wypisów na kilka metrów! Przyznaję, że chwilami... rozmawiałem z książkę! Potakiwałem jej, tak przyznawałem jej rację. Uświadomiła mi, że moje ekonomiczne myślenie humanisty wcale nie jest takie "kulawe". Jako Polaka ucieszyło mnie, że Gilder oprócz wielkich ekonomistów zaszłych i współczesnych czasów, powoływał się na myśl polityczną  n a s z e g o  prof. Leszka Kołakowskiego (1927-2009), ba! daje cytat! Proszę zerknąć na stosowne strony. Zresztą pewnych poloniców jest więcej. Proszę mi wierzyć: nie mamy powodów do wstydu...
    Chciałoby się wysypać ten cały wór cytatów i prawideł, jakich jest mrowie. Moją myślą jest przyciągnąć do lektury, a nie odstraszyć. Książka Georgea Gildera broni sie sama. Tak, to klasyk gatunku z tych na wielkie "K". Na pewno ekonomista dostrzeże inne jej walory, niż magistra od królów i bitew! Ale na tym chyba opiera się wartość podobnych dzieł, że odczytywane przez różnych Czytelników dostarczają różnej strawy. Mogę z czytelniczą uczciwością napisać: nie spodziewałem się ze swej strony   t a k i e g o   odbioru. Ale to jednak moją uwagę przykuły przeszło 500 stron wywodu ekonomicznego! Cóż więcej dodać: "Bogactwo i ubóstwo" G. Gildera, aby się przekonać o jej wartości!
    • Pieniądz niesie ze sobą przesłankę do wiary i dar wolności. 
    • ...państwowe miejsca pracy niezbyt często prowadzą do kariery biznesowej lub zawodowej.
    • Źródłem siły kapitalizmu jest podażowa strona gospodarki.
    • W noosferze kapitalizmu wszelkie bogactwa muszą ostatecznie zapełnić lukę pomiędzy myślami a przedmiotami. 
    • Bogactwo nie rodzi się [...] z polityki ani ciepłych posad.
    • Zamiast mówić, że bogactwo powoduje nędzę, znacznie słuszniej byłoby twierdzić, że ubóstwo spowodowane jest rozpowszechnianym przekonaniem, iż powoduje je bogactwo. 
    • Cnoty publiczne, takie jak charyzma, mądrość, godność oraz duch walki, wymykają się się kryterium wydajności - równie łatwo można by próbować zliczyć anioły, które być może pląsają w głowie burmistrza idealisty. 
    • Liberałom, jak się wydaje, marzy się bogactwo bez ludzi bogatych.
    • Maska dobrych manier i hipokryzji najlepiej przylega do twarzy w świecie pieniądza i seksu, gdzie toczy się najbardziej zaciekła walka. 
    • Politycy, którzy zwyciężyli w bezwzględnej rywalizacji rozumu i ryzyka, stają się naturalnymi sojusznikami biurokracji i przywilejów oraz zawziętymi wrogami wzrostu gospodarki i jej witalności.
    • Odziedziczenie majątku, jak sie okazuje, często niszczy cechy przedsiębiorczości niezbędne dla jej utrzymania.
    • Nawet wśród wyjątkowo ambitnych i zdecydowanych ludzi miłość własna prowadzi nie do oddawania siebie i swego złota królestwu ryzyka i losu, kształtowanemu przez czyjeś decyzje na rynku, lecz raczej do walki o władzę nad innymi, by narzucić im wymysły radykalnej, nieomylnej polityki.
    • Ponieważ praca jest początkowo nieprzyjemna, wykonuje się ja głównie pod batem konieczności psychologicznej lub materialnej.

    Pstryk!... pstryk!... pstryk!...

    $
    0
    0
    Wiosna! Ach! to TY!... Dlatego pozwalam sobie  zaproponować temat... fotograficzny. Wielu z nas szuka śladów Wiosny lub Matki Natury (patrz reklama pewnych znanych soków równie znanej firmy!) i zabiera ze sobą aparaty fotograficzne lub robi użytek z tych, które wyposażone są nasze telefony. Mnie ten temat pobudził do pewnych wspomnień. Oceńcie sami. Chyba warto od czas do czasu spojrzeć na historię przez pryzmat... technicznej codzienności? A, że "Pstryk!... pstryk!... pstryk!..." narodził się spontanicznie, to tym bardziej dziękuję za przypadkową inspirację cioci Maryli Murawskiej. Jeśli będzie to czytała, to doskonale zrozumie, co miałem na myśli... Smutne, że te nowoczesne aparaty już nie robią... "pstryk!"
    Niewiele zostało w domowych zbiorach zdjęć pamiętających atelier w Wilejce. Nazwisko fotografa pozostaje w pamięci nielicznym potomnym: Augustyn Gorbacz. Powód? Był ojcem chrzestnym mojej babci Marii z Głębockich Poźniakowej (1913-2001). To, co pozostało - to tylko strzępy. Znanym bydgoskim fotografem był też mąż mojej cioci Danuty, Edmund Cholewiński. W mieszkaniu stał sprzęt wszelkiej maści, ba! u boku starszego kuzyna Jerzego Cholewińskiego (rocznik 1956) siedziałem w pierwszej ciemni fotograficznej! Zabieram dziś na krótki "historyczny spacer", chciałbym pokazać, jak zmieniały się aparaty fotograficzne, które towarzyszyły nam w minionych czasach...

    100. lat temu trzeba było pójść do fotografa. Nie wiem czy dobrze odczytuję? Jest to tylko sygnowany nazwą obiektyw?"SYNCHRON-COMPUR-P"? Chyba taki, bo kiedy wrzuciłem tą nazwę do wyszukiwarki "wyrzuciło"mi podobny obiektyw! Takie "skrzynkowe cudo" nie dawało możliwości do mobilnego robienia zdjęć. Raczej tylko statyw i "pstryk!". Trudno sobie wyobrazić ówczesnego paparazzi, jak z podobną "szufladą" biega po ulicy i zza krzaków robi zdjęcia boskiej Grecie lub Poli. Bo chyba ich czasy już pamięta?


    Identyczna "Smena / Смена"uwieczniała młodzieńcze fotografie autorstwa mojej Mamy. do dziś nie wie, że ten Jej uległ bezpowrotnemu zniszczeniu, kiedy mój serdecznym przyjaciel "Szymon" budował swój pierwszy powiększalnik. Moje pokolenie pamięta nowszy model: "Smena 8 / Смена 8". Dzięki niej robiłem swoje pierwsze, samodzielne zdjęcia w latach 1978-1981. I to na niej utrwalałem sierpniowe strajki w Bydgoszczy AD 1980. Sztuka polegała choćby na tym, że ten radziecki "cud techniki" nie posiadał ani dalmierza, ani światłomierza. Po czasie starczyła rutyna, spojrzenie na słońce i już było wiadomo: jaka przysłona (np. 8) i jaki czas naświetlania (np. 1/250). Tu prezentowana była własnością śp. pana Bronisława Murawskiego, teścia cioci Maryli Murawskiej.


    Nie mam w zbiorach nieomalże legendarnego "FED-a / ФЭД-a" (skrót od...Фе́ликс Эдму́ндович Дзержи́нский), który użyczał mi od czas do czasu mój przyjaciel "Szymon". Bo między nami chłopakami trwała  taka zdrowa rywalizacja na... sprzęt fotograficzny! Jeden drugiego "przebijał"! Nigdy nie używałem "Zorki 6 / Зоркий 6".  Proszę sobie przypomnieć scenę z "Rejsu", z posiadania takiego aparatu chwali się Sidorowski (w tej roli niesamowity Jan Himilsbach). 


    Marzeniem wielu z nas tego okresu (lat 70-tych i 80-tych XX w.) był inny aparat produkcji sowieckiej: "ZENIT". Kiedy w 1976 r. po raz pierwszy jechaliśmy na Wileńszczyznę mój straszy kuzyn (Janusz  Łazar) mógł się pochwalić odrobinką starszym modelem od tego, który tutaj prezentuję. Model TTL miał już światłomierz na miarę"zgniłego Zachodu". Ten, który mi moja rodzicielka przywiozła w 1989 r. z sowieckiego jeszcze wtedy Wilna miał jeszcze charakterystyczne kratki dokładnie w miejscu, gdzie jest nazwa na tym zdjęciowym. Światłomierz ustawiało się "na zewnątrz" za pomocą pewnego "pokrętła". Ciekawe, że po... roku już się zepsuł. a ciężki był, jak dwa nieszczęścia!


    Dla mnie osobistą rewolucją stał się prezent, jaki przywiozła mi Mama z Berlina Zachodniego / West-Berlina namoje XVIII urodziny, w sierpniu 1981 r.! Bez wsparcia przyjaciela rodziny Z. W. mógłbym co najwyżej śnić o takim cudzie! Nikt nie wiedział, co to za... "dziwoląg". "Ricoh"? - wydziwiał każdy kto usłyszał jego nazwę. Kiedy na ślubie kuzynki w kościele Polskich Braci Męczenników w Bydgoszczy (to tam za kilka lat miał sprawować ostatnią mszę błogosławiony ksiądz Jerzy Popiełuszko) robiłem zdjęcia tamtejszy fotograf na widok mej lustrzanki chciał ją ode mnie... kupić! Ów japoński produkt nigdy mnie nie zawiódł! Nie jestem w stanie określić ile zdjęć nim wykonałem. Właściwie mógłbym napisać dłuuuuuugą historyję kogo i co uwiecznił. Skany niektórych z tych zdjęć odnajdziecie na tym blogu. Choćby transporter opancerzony z 12 XII 1981 r., pogrzeb generała "Bora", czy jak wzrastały moje dzieci. Mój"Ricoh KR-5"stał się nawet... cichym bohaterem mego opowiadania "Przystań". Proszę zerknąć na mój drugi blog i odnaleźć odcinek 8. Niestety z rąk wytrącił go kolejny postęp techniczny: aparat cyfrowy!... 


    Nigdy nie używałem podobnych "mydelniczek". Niech mi darują dawni właściciele podobnych tworów, ale nazywałem je"małpimi aparatami". Posługiwanie się prawdziwą lustrzanką stanowiło jednak jakiś poziom umiejętności. Przysłony, czasy naświetlania, ba! czułość filmów. Kto o tym myślal robiąc "pstryk!"takim bezdusznym automatem. Pewnie, że ułatwiał pracę, bo jakiej trzeba było sztuki? Nadusić pstryczek?... Nie zapomnę sceny w Wilnie, jak na dziedzińcu tzw. domu Mickiewicza (tam, gdzie Wieszcz pisał "Grażynę") jedna turystka rozbiła podobne cacko o historyczny bruk!... Lament byłby niczym nad grobem Mistrza w Konstantynopolu w 1855 r.! 


    Nigdy też nie sięgnąłem po coś równie prostego, jak prymitywnego, jak rodzimy produkt fotograficzny "Druh"! Trudno to coś nazywać aparatem. Ot - przyrząd do pstrykania zdjęć. Pewnie dla wielu pierwszy krok ku fotografii! Pewnie dla wielu początek drogi, która ma się dobrze w XXI wieku. Smutne, że polska myśl techniczna utknęła na takim poziomie... Ostatnie prezentowane tu aparaty również ofiarowane mi przez ciocie Marylę Murawską.



    Na koniec zostawiłem perełkę? "Leningrad 7 / Ленинград 7" - szto takoje? Światłomierz! Już mając "Smenę 8" (pierwotnie własność mego brata) używałem starszy model tego technicznego niezbędnika! Pewnie, że można było "na oko" określić, jaką ustawić przysłonę, ale... Pomocne stawało się to cudo! Od przeszło 30-tu lat leży bezużytecznie. W końcu mój ukochany "Ricoh" miał wmontowany światłomierz i patrząc przez obiektyw mierzyłem natężenie światła. 


    Niestety, poza gilotyną fotograficzną z lat 60-tych i wałkiem, nie pozostało nic z mej ciemni, którą miałem u moich Dziadków w ich domu przy ul. Lisiej 32 w Bydgoszczy. Mój powiększalnik (a jakże - "Krokus"), suszarki, obiektywy padły łupem miejscowych złodziei. Dziwnym trafem włamania były zawsze, kiedy moja Babcia na dłużej zostawała u swej córki, a mojej Mamy... Miłość do fotografii pozostała. W każdą podróż zabieram zawsze dwie rzeczy: książkę i aparat fotograficzny. Skutki obu słabości znajdują się na tym blogu!... 

    PS: Czy o naszych "cyfrówkach" za kilkadziesiąt lat  też da się sentymentalnie powspominać?

    Krół Ryszard III powrócił - King Richard III returned - Bosworth & Leicester 22 marca / 22 March 2015

    $
    0
    0
    Król powrócił!...
    Nie mogąc doczekać się, jak uwiecznił to zdarzenie mój osobisty Syn sięgam do bogactwa Internetu. Głównie chodzi o Facebook Richard III Leicester. Pewnie, że temat mnie pochłonął bez granic! Kiedy przeszło dwa lata temu pisałem o ostatnim Plantagenecie na tronie Anglii ani przez myśl by mi nie przeszło, że moje dziecko (jakkolwiek  bardzo dorosłe) będzie świadkiem pogrzebu angielskiego monarchy. 



    Wzruszające są te zdjęcia. Sami przyznajcie. A z drugiej strony, jakie to piękne i podniosłe. Białe róże w dłoniach tłumu, który zalał ulice Leicester. Białe róże na prostej trumnie. Białe róże rzucane na samochód. Białe róże rzucane na drogę. Białe róże na znaczkach, które przyczepiano sobie do kurtek, żakietów, marynarek. Sam jestem herbu"Alba Rosa". Czy to jakaś heraldyczna sympatia?...


    Nie wiem dlaczego nie widzę wśród witających księcia Edwarda? Tłum oddaje hołd monarsze, który zginął na pobliskich polach pod Bosworth 22 sierpnia 1485 r. Nad prostą trumna pochylili skronie duchowni różnych wyznań, m. in. kościoła anglikańskiego i katolickiego. Piękny gest. Można wznieść się ponad podziały wyznaniowe? Pewnie ktoś doda: w XV w. nie było innego kościoła, jak tylko rzymsko-katolickiego. 


    Możemy chyba zazdrościć mieszkańcom Leicester. Celowo nie napisałem "Anglikom". Nie chciałbym popełnić grzechu wykluczenia kogoś. Czego zazdrościć? XX lat temu w Warszawie, 14 lutego 1995 r., w archikatedrze św. Jana odbył się pochówek tego, co... pozostało po ostatnim elekcyjnym, polskim monarsze Stanisławie Auguście Poniatowskim. Pogrzebion po raz trzeci: 1798 r. - Petersburg, 1938 r. - Wołczyn, 1995 r. - Warszawa. Trudno mnie zaliczyć do miłośników JKM, który pieczętował się "Ciołkiem" - nie pamiętam jednak, aby XX lat temu nadano ostatniemu pochówkowi jakąś znaczącą rangę. To  t a k i e   polskie?



    Chyba król Ryszard III nie obruszyłby się za to, że zacytuję tu polskiego Wielkiego Romnatyka:

    Każdego z takich, jak ty, świat nie może
    Od razu przyjąć na spokojne łoże,

    I nie przyjmował nigdy, jak wiek wiekiem.
    Bo glina w glinę wtapia się bez przerwy,

    Gdy sprzeczne ciała zbija się aż ćwiekiem
    Później… lub pierwéj…

    Aż chce się dopisać: śpij Królu w pokoju, już nikt nie będzie poniewierał Twoich kości!...

    Król Ryszard III powrócił - King Richard III returned - Leicester 22 marca / 22 March 2015 - suplement fotograficzny...

    $
    0
    0
    No i doczekałem się! Koło północy moją skrzynkę mailową zapełniło kilkanaście zdjęć Syna Mego Jedynego (SMJ) z wyjątkowego dnia, jakim był w Leicester 22 marca. Szczęściarz znalazł się przy samej balustradzie. Brawooo! Doskonały punkt obserwacji i fotografowania. Żadna czaszka nie mogla wejść w obiektyw! Uff! Do tego pogoda, jak marzenie! Na szczęście kropla deszczu nie spadła na oczekujący tłum.



    Powrót JKM Ryszarda III godny monarchy. Kondukt pokonał tą samą drogę, którą w sierpniu 1485 r. zmierzał Monarcha ku swemu przeznaczeniu - na pola pod Bosworth! Nie mógł wiedzieć, że to... droga do wieczności, ba! zaraz po niej wkroczy kolejna dynastia: Tudorowie! Henryk  zwany później VII nie będzie miał oporów wziąć skrwawioną koronę Plantageneta!... Tym razem jednak Ryszard III wracał.


    Tłumy, tłum, tłumy - nieprzebrana rzeka. Głowa przy głowie. Całe Leicester wyległo na ulice! R III P (nawiązanie samo narzuca się do: R. I. P.) na wielu oknach sklepów, barów, pubów! A kare konie ciągnęły lawetę, na której złożono prostą trumną z doczesnymi szczątkami JKM. I historyczna asysta! To robi wrażenie.


    Piękny powrót króla, którego zawistna propaganda Tudorów skutecznie oczerniła na kolejne stulecia. Trzeba było pióra dziewiętnastowiecznego historyka Sharona Turnera, aby zaczęto inaczej patrzeć na osobę Ryszarda III i jego panowanie. Rewelacyjnie na temat walki i odbarwienie postaci JKM pisał Paul Murray Kendall w biografii "Ryszard III" (Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1980). W tym roku mija równe 60. lat od jej angielskiego debiutu. Mimo wszystko warto zacytować choć jedno z niej zdanie: "NAUKA POWOŁANA ZOSTAŁA DO BADANIA KOŚCI, ALE MIT DALEJ NIMI GRZECHOCZE". Na nic nowszego chyba nie mamy, co liczyć. W  Leicester półki księgarskie uginają się pod ciężarem tomów na ten temat...

    Viewing all 2230 articles
    Browse latest View live