Quantcast
Channel: historia i ja
Viewing all 2226 articles
Browse latest View live

Antoni Czechow - w drodze na Sachalin - obrazki z podróży...

$
0
0
...powinienem chyba dodać: suplement. W jedenastej odsłonie moich "Przeczytań..."pisałem o sachalińskich wspomnieniach znanego rosyjskiego pisarza. Zupełnie przypadkowo dostały mi się w ręce "Listy" Antoniego Czechowa (1860-1904). Dwutomowe wydanie z 1988 r. w tłumaczeniu Natalii Gałczyńskiej i Ałły Sarachanowej. Nagle okazało się, że można razem z pisarzem przemierzyć drogę przez azjatycką część Rosji, poznać ludzi,  z którymi się stykał, podejrzeć życie tamtego czasu? Jak można zostawić sprawy swemu biegowi? Znowu rodzą się dylematy: po który fragment sięgnąć? dlaczego ten, a nie tamten?... Subiektywizm czy obiektywizm wyboru? To, co do mnie przemówiło, co mnie zaskoczyło, co mnie zafascynowało - znajdzie się w tym poście. Moją uwagę przykuły listy do przyjaciół i rodziny, jakie powstały między 9 marca 1890 r. (ten napisany jeszcze w Moskwie), a 27 czerwca 1890 r. (nakreślony w pobliżu Błagowieszczańska). Ten ostatni tworzył na statku... "Murawjow"? Powiało jeszcze większym chłodem, niż z syberyjskiej tajgi!

Pierwszy z listów, na który zwróciłem uwagę zaczyna się tak: "Co do Sachalinu, mylimy się obaj -adresatem był Aleksy Suworin. - ale Pan chyba bardziej niż ja. Jadę całkowicie przekonany, że moja wyprawa nie wniesie nic cennego do literatury ani do nauki; na to brak czasu, wiedzy i aspiracji". Czy tylko skromność przebijała przez trzydziestoletniego Czechowa? Panie Doktorze! mamy XXI wiek, a Pana"Sachalin" czyta się! Utrwalił Pan swym piórem świat, którego bez pana nikt z nas nie poznałby! "Nie mam ambicji Humboldta czy nawet Kennana [George Kennan 1845-1924; amerykański badacz Kamczatki i Kaukazu - przyp. K.N.]. [...] Może nie potrafię - pisał dalej - nic napisać, ale mimo to wyprawa nie traci dla mnie uroku: czytając, słuchając i rozglądając się dokoła, sporo się dowiem i nauczę". Ten pierwszy list godzien jest, aby zacytować go w takiej objętości, jak zrobiły to tłumaczki wyboru (a i to widać, że zrobiono skróty). Piękna jest nadziej na spełnienie, kiedy czytamy:"Myślę też, że taka wyprawa to wytężony półroczny wysiłek fizyczny i umysłowy, co dla mnie jest konieczne, ponieważ wzbiera już we mnie chochlackie lenistwo".
Próżnować nie miał kiedy. Zdawał sobie przecież sprawę, że: "Po Australii w dawniejszych czasach, a obecnie po Cayenne [Gujana Francuska, mordercza kolonia dla francuskich więźniów stanu - przyp. K.N.] , Sachalin to jedyne miejsce, gdzie można badać osadnictwo przestępców; cała Europa się nimi interesuje, a dla nas ma to być nieciekawe?".
Właściwie mógłbym ograniczyć się do tego jednego listu? Aleksy Suworin mógł być zaskoczony, kiedy kolejny akapit zaczęło zdanie (dla mnie mogłoby stanowić sens i motto dla pisania o Sybirze):"Sachalin to miejsce największej męki, jaką potrafi znieść człowiek wolny czy uwięziony. [...] Niestety nie jestem sentymentalny, bo powiedziałbym, że do takich miejsc, jak Sachalin, należy iść na pielgrzymkę jak Turcy do Mekki, dla marynarzy zaś i znawców więziennictwa właśnie Sachalin powinien być tym, czym Sewastopol dla wojskowych".
Tydzień później Czechow cały czas jest jeszcze w Moskwie. Napisał do Iwana Leontiewa (Szczegłowa): "Jeśli na Sachalinie nie pożrą mnie niedźwiedzie i katorżnicy, jeśli nie zginę od tajfunów u wybrzeżyJaponii lub z upałów w Adenie, wrócę w grudniu i spocznę na laurach oczekując starości i nie robiąc kompletnie nic". Zginąć, nie zginie, ale starości (sędziwej) nie dane mu będzie doczekać. Pisarz umrze w Badenweiler w Badenii-Wirtembergii w wieku 44 lat.
15 kwietnia cały czas tkwi w Moskwie? I pisze do Suworina:"Mam uczucie, jakbym wybierał się na wojnę, choć nie grozi mi żadne niebezpieczeństwo poza bólem zębów, który z pewnością złapie mnie w  podróży. Co się tyczy dokumentów, posiadam jedynie paszport i nic poza tym, a więc możliwe są niemiłe starcia z sachalińskimi władzami". Zdawał sobie sprawę (i tak będzie rzeczywiście), że nie wszystko będzie mu wolno podpatrzeć. Każdy czytelnik"Sachalina..." wie, że i tak widział bardzo dużo, i raczej pozostawił pełny obraz katorgi pod "łaskawym berłem" cara Aleksandra III Aleksandrowicza / Александрa III Александровичa. Stąd swoista asekuracja: "Gdyby mi czegoś nie pokazano, po prostu napiszę w swojej książce, że nie pokazano i  basta, denerwować się nie mam zamiaru". Pan doktor-pisarz okazał się zapobiegliwym człowiekiem, bo jak inaczej odebrać zdanie: "W razie utonięcia czy czegoś w tym rodzaju proszę mieć na uwadze, że wszystko, co posiadam i mogę posiadać w przyszłości, należy do mojej siostry, która spłaci długi". 
Trzy dni później do tegoż Suworina w liście ostrzega: "W depeszach nie należy używać słowa «Sachalin», które  razi słuch administracji, podobnie jak «twierdza Pietropawłowska»".
Wreszcie opuścił Moskwę i z Kamy 24 kwietnia 1890 r. napisał: "Raduj się, Matko! Wygląda na to, że spędzę dzień w Jekaterynburgu i zobaczę się z kochanymi krewniakami. Może zmięknie im serce, może ofiarują mi jakie trzy ruble i paczuszkę herbaty". W ciekawy sposób podpisywał listy do domu; "Wasz Homo Sachaliensis A. Czechow", "Stęskniony wołżanin Homo Sachaliensis A. Czechow", ale też "Wasz Antoine".
Z Jekaterynburga pisał pod koniec kwietnia "do rodziny" (jakoś nie wspomina o krewnych?): "Gdy obudziłem się wczoraj rano i wyjrzałem przez okno wagonu, poczułem wstręt do przyrody: ziemia biała, drzewa okryte szronem, za pociągiem pędzi istna zamieć. Czyż to nie skandal? Czy nie sukinsyństwo?...". Opis samego miasta nie zachęcałby czytelników do jego zwiedzenia AD 1890! Ja sięgam tylko po opis tubylców: "Tutejsi mieszkańcy przyprawiają przybysza niemal o zgrozę: wydatne czoła i kości policzkowe, małe oczka, olbrzymie pieści. Przychodzą na świat chyba w miejscowych hutach, a poród odbiera nie akuszer, lecz mechanik. Wkracza taki osobnik do pokoju wnosząc samowar lub karafkę i tylko patrzeć, jak zakatrupi". W filmowej adaptacji książki Johna Ronalda Reuela Tolkiena "Władcy pierścienia" znajdziemy scenę"poród"Orków Uruk-hai. Czyżby scenarzysta czytał listy Czechowa? Zbieżność jest zaskakująca.  W tym samym liście znajdziemy takie zdanie:"Za oknem pada śnieg; umyślnie spuściłem zasłonę, żeby nie widzieć całej tej Azji". Warto przytoczyć scenę ze spotkania z Aleksandrem Simonowem: "Dziś rano zjawił się u mnie taki jeden - łeb wielki, żuchwy olbrzymie, wygląd posępny, bary pudowe, wzrostem pod sufit i do tego w szubie. No, myślę, ten na pewno zamorduje". Resztę pozostawiam dociekliwym Czytelnikom. 
Kolejny, obszerny list (wypełnia prawie dziesięć stron!) pisał Czechow w połowie maja do"wspaniałej Mamy, cudownej Maszy, słodkiego Michałka i wszystkich pozostałych" w Krasnym Jarze - Tomsku. Aura raczej nie głaskała go po głowie: "W drodze zimno... Mam na sobie półkożuszek; ciało jako tako jest w cieple, ale nogi marzną. Otulam je skórzanym płaszczem - nie pomaga... Włożyłem dwie pary spodni. A więc jadę sobie i  jadę... Migają słupki wiorst. kałuże, brzozowe zagajniczki... Oto konwojencie prowadzą osiedleńców, dalej kroczą zesłańcy...". 
Wyczulam historyczny węch, kiedy pada"Polska" lub "Polacy". Na ich ślad wpadam w liście z 16 maja(tego dnia mój wielkopolski prapradziad Antonii skończył 44 lata, a za 123 urodzi się wnuk Jerzyk!): "Spotyka się tu zesłańców przybyłych z Polski w 1864 r. - są to ludzie porządni, gościnni i w najwyższym stopniu taktowni. Zdarzają się wśród nich bardzo bogaci, inni znów żyją w skrajnej nędzy - pracują na stacjach jako skryby. Pierwsi po amnestii udali się do ojczyzn, ale niebawem powrócili na Syberię, gdzie łatwiej o gromadzenie majątku; drudzy marzą o ojczyźnie, choć są już starzy i schorowani". Dalej nakreślił sylwetkę niejakiego"pana Zaleskiego", który gościł u siebie Czechowa: "Prowadzi zajazd, zmienił się w stuprocentowego kułaka, ze wszystkich zdziera skórę, a jednak znać pana po manierach, po chciwości, przez chciwość też znosi mrozy syberyjskie, a kiedy umrze, jego córka w Iszymie pozostanie tu na zawsze - i zaczną mnożyć się na Syberii czarne oczy i subtelne rysy!". Jest też inna opowieść o Polaku, "staruszku pisarzu", którego poznał w Dubrowinie. Smutna. Pozostawiam ją dla wnikliwych poszukiwaczy peregrynacji pisarza.
Czechow jadąc w tak długą i niebezpieczną podróż nie był już okazem zdrowia. Gruźlica już pustoszyła mu organizm! W tym samym liście nadmienił m. in.:"Za to ustały wszelkie bóle głowy, ból w piersiach także minął, apetyt mam wilczy, hemoroidy siedzą cicho, ani mru-mru. Z wysiłku, częstego dźwigania tobołów itp., a może od tych pożegnalnych libacji w Moskwie codziennie rano plułem krwią, co wpędzało mnie w przygnębienie, przyprawiając o niewesołe myśli, ale pod koniec podróży wszystko minęło i teraz nie mam nawet  kaszlu; dawno już nie zdarzyło mi się kaszleć tak rzadko, jak obecnie, po dwutygodniowym przebywaniu na świeżym powietrzu". Czy z tego zapisu wynika, że wiosną 1890 r. gruźlica była jeszcze u pisarza nie zdiagnozowana?
7 czerwca Czechow pisał do rodziny z Irkucka, ale rzecz dotyczyła sprawy z Tomska. Nie na żarty przestraszył się, kiedy lokaj uświadomił mu, że pytał o niego miejscowy zastępca policmajstra. "Czyżby polityka? Może posądzą mnie o wolterianizm?" - dręczyły takie pytania? Z dusza na ramieniu czekał na ową wizytę."Wchodzi mężczyzna z długim wąsem - wspominał - przedstawia się i wszczyna rozmowę. Okazuje się, że jest miłośnikiem literatury, sam też pisuje, a teraz przyszedł do mojego hotelu niczym do Mekki, by okazać Mahometowi swój szacunek". Uff - pewnie pomyślał, kiedy tylko drzwi za nim  zamknęły się. Szkoda, że nie zostawił choć cienia opinii na temat talentu swego niespodziewanego gościa.
Niespełna tydzień później z Listwieniczna znowu pisał do krewnych, dzięki czemu poznajemy piękno wyjątkowego doznania na Syberii: "Wszystko nowe i oryginale. Jechaliśmy wzdłuż brzegu, by skręcić na lewo tuż przy ujściu; tu zaczyna się Bajkał, który mieszkańcy Syberii nazywają morzem. Istne lustro. Drugiego brzegu oczywiście nie widać: 90 wiorst. Brzegi wysokie, strome, kamieniste i zalesione; na prawo i lewo widoczne są przylądki wrzynające się w morze niczym Ajudah lub teodozyjski Tochtebel. Przypomina Krym". Humboldt chyba nie powstydziłby się takiego pióra! Idyllę uroczego opisu może zmącić, to co pisał o obyczajności"ludu tamtejszego": "A wódka jest! Rosjanin to straszna świnia. Zapytajcie go, dlaczego nie jada mięsa i ryb - będzie się tłumaczył brakiem dostaw, transportu itp., tymczasem wódki nie brak nawet w najbardziej zapadłych wsiach, i to w dowolnych ilościach". I nie bez ironii dodał: "Jak widać picie wódki jest bardziej atrakcyjne niż łowienie ryb w Bajkale lub hodowała bydła".
Kilka dni później, w dniach 23-26 czerwca 1890 r., pisał "z drogi do Biagowieszczeństwa" o innej ludzkiej przypadłości:  "Jakie dziwne prowadzi się tu rozmowy! Rozmawia się bez końca o złocie, kopalniach, Japonii, żegludze pasażerskiej. W stanicy Pokrowskiej każdy chłop, ba, każdy duchowny trudni się też wydobywaniem złota. Tym samym zajmują się osiedleńcy, którzy bogacą się tu równie szybko, jak plajtują. Są tez bogacze z drobnych mieszczan - piją wyłącznie szampana i do karczmy chodzą tylko po czerwonym chodniku rozścielonym od samych drzwi chaty". A, że pisał list przez kilka dni, to i różnorodność spostrzeżeń. Godny pamięci jest zachwyt nad...: "Ziemia Amurska to kraina nadzwyczaj ciekawa i oryginalna. Życie tu takie, o jakim nikt w Europie nie ma pojęcia. (...)  Brzegi są do tego stopnia dziwaczne, osobliwe i cudowne, że ma się ochotę zostać tu na zawsze. (...) Przepłynąłem już Amurem tysiąc wiorst i widziałem milion najwspanialszych krajobrazów - w głowie się mąci z zachwytu". Jest i wzmianka następująca: "Zapomniałem napisać, że na Zabajkalu woźnice to nie Rosjanie, lecz Buriaci. Śmieszny naród. Ich konie pędzą jak szalone, istne szatany".
Rozmarzyłem się, a tu przychodzi kończyć zerkanie do listów Antoniego Czechowa? Wierzę, że to nie ostateczny rozbrat z tą wyjątkową osobą i twórczością. Udziela mi się nastrój? Tym bardziej miło mi rozstawać się z mym bohaterem cytując, to co napisał 27 czerwca 1890 r. z Błagowieszczańska do Aleksego Suworina:"Zakochałem się w Amurze; chętnie bym spędził tu ze dwa lata. Pięknie, przestronnie, swobodnie, ciepło. Francja i Szwajcaria nie zaznały takiej swobody. Ostatni zesłaniec oddycha nad amurem lżej niż najważniejszy generał w Rosji. Gdyby Pan tu pomieszkał, napisałby z pewnością dużo dobrych rzeczy ku radości czytelników, ale ja nie potrafię".



Przeczytania... (17) - Andrew Westoll "Szympansy z Azylu Fauna. O przetrwaniu i woli życia" (Wydawnictwo CZARNE)

$
0
0
"Umieranie nie jest wielkim aktem. Po prostu tęsknię za swoim przyjacielem Tomem. Tęsknię za czasem, który razem spędziliśmy. Tęsknię za świadomością, że mogę w każdej chwili go odwiedzić. Tęsknię za spędzaniem czasu z jego rodziną, z Glorią. Po prostu za nim tęsknię - i tyle". - jak mogą nie poruszyć takie słowa, takie wyznanie, jakie odnajdziemy na ostatnich stronach książki Andrew Westolla "Szympansy z Azylu Fauna. O przetrwaniu i woli życia". Wydawnictwo CZARNE naprawdę zaskakuje swoich wiernych Czytelników takim wyborem. Mną ta książka wstrząsnęła! Mnie ta książka wzruszyła! Nie jestem skłonny do zbytniej czytelniczej uczuciowej egzaltacji. Po odłożeniu  książki czuje się niedosyt, pustkę... To tak, jakbyśmy sami utracili bezcenny kontakt z bohaterami opisywanej historii. Nie wiem tylko kogo bardziej podziwiać? Glorię Grow, która oddała się innemu światu? Czy jednak Binkyego, Regisa, Jethro, Rachelę, Petrę, Yoko, Spocka, Mayę, Chance, Toma, Sue Ellen, Peppera czy Tobyego? Wpatruję się w mądre oczy z okładki i wiem, że jestem zaczarowany...` Ile jest mądrości w zdaniach: "Kiedy człowiek spędza dużo czasu z szympansami, zaczyna się z nim dziać coś bardzo dziwnego. Granice, które kiedyś wydawały się nienaruszalne, zaczynają się stopniowo zacierać" - i o tym m. in. jest ta mądra książka.
Bardzo ucieszyłem się, kiedy Wydawnictwo CZARNE przysłało mi m. in. tą książkę. Dzięki niej mogłem wrócić do świata, do którego "zaprosił mnie"przed laty sam Roger Fouts swoją książką (napisaną razem z Stephenem Tukel Millsem)"Najbliżsi krewni. Jak szympansy uświadomiły mi, kim jesteśmy"(ze wstępem samej Jane Goodall). Może dla kogoś zabrzmi to dziwnie, ale po przeczytaniu jej nigdy więcej nie nazwałem szympansa... małpą. Nabrałem takiego szacunku do "naszych kuzynów", tego czego dokonali. Nie przesadzę pisząc, że to jedna z ważniejszych książek w moim czytaniu. Może znajdę kiedyś więcej czasu i skreślę na jej temat więcej szczegółów. Rogera Foutsa i Jane Goodall spotkamy i w tej książce.
Andrew Westoll zabiera nas w nieprawdopodobną podróż do miejsca, które miało szympansom przywrócić sens istnienia? Bo to one powyżej są wymienione jednym tchem. Nawet nie wiem, jak rozpocząć tą recenzję. My ludzie, którzy szczycimy się naprawdę bardzo bliskim pokrewieństwem z Panem troglodytes - staliśmy się jego przekleństwem! To prawda, że homo sapiens sapiens jest najokrutniejszym ze zwierząt zamieszkującym Ziemię! Tą książkę można odebrać, jak oskarżenie rasy ludzkiej! Trudno nie mieć wyrzutów poznając traumatyczne losy późniejszych podopieczny Glorii. Westoll cytuje J. Goodall: "Dla szympansa jego podobieństwo do człowieka jest zarazem błogosławieństwem i przekleństwem". Skąd wzmianka o traumie? Na tej samej stronie znajdujemy takie zdania:"To właśnie ich przytłaczające podobieństwo do ludzi w połączeniu ze specyficznymi różnicami, które nas dzielą, skazały tak wiele z nich na dożywotnie cierpienia w laboratoriach na całym świecie". Straszne są podawane przykłady, jak wykorzystano szympansy w ośrodkach medycznych, kosmicznych, farmaceutycznych, cyrkach czy ogrodach zoologicznych! Wrażliwy czytelnik może nie udźwignąć ciężaru, jaki zgotowali ludzie w imię "wyższej racji", "postępu", "nauki"?...
Tom
"Szympans będący obiektem ataku zaczyna szaleć z przerażenia i miotać się po klatce, widząc wycelowaną w siebie broń"- nie, nie jesteśmy w dżungli na polowaniu. To się nazywa "obezwładnieniem" lub "ogłuszeniem", czyli uśpieniem zwierzęcia za pomocą strzałek ze środkiem usypiającym. Porażająca jest reakcja widzów takiego zdarzenia: "Kiedy tak obraca się w kółko i uderza ciałem w stalowe kraty, pozostałe szympansy z tego bloku - jego przyjaciele, być może rodzina - zaczynają wrzeszczeć, wyć i z całych sił walić w ściany swoich klatek. (...) Kiedy widzą techników mierzących do szympansa, reagują tak, jakby ich przyjaciel miał zaraz zginąć". Co jest dalej? Stół operacyjny, biopsja na otwartej wątrobie, punkcja wątroby, zaraża się jego ciało wirusami chorób, które masakrują ludzkość (np. malaria, polio, zapalenie wątroby)! Paradoksem jest następujący fakt: "Pojawienie się problemu HIV i AIDS dało badaniom biomedycznym na szympansach nowe życie". 
"Wierzę, że możemy czynić cuda każdego dnia, pomagając komuś w potrzebie - mówi Gloria. - Myślę, że właśnie po to znaleźliśmy się tu, na ziemi. Musimy służyć innym, w przeciwnym razie nasze życie stanie się puste. Bóg umieścił nas tu z jakiegoś powodu i wierzę, że tym powodem jest właśnie służba innym" - oto credo sensu tego, co uczyniła dla swoich podopiecznych Gloria Grow! Stworzyła namiastkę normalnego świata? AZYL! AZYL FAUNA! To pięćset metrów kwadratowych powierzchni domu, który zbudowano w 1997 r.,"...a także dziewięć tysięcy metrów kwadratowych terenów rekreacyjnych na świeżym powietrzu". Wymarzone miejsce, aby poukładać pokiereszowane losy podopiecznych. Gloria nie ma jednak złudzeń "...niektóre z szympansów są zbyt chore, by zaangażować się w próbę nawiązania normalnych, zdrowych reakcji stadnych (...)". Ale nie każdy dostosuje się do nowych warunków, "...muszą zostać odseparowane od innych, by został zachowany spokój". Przypadki ataków w grupie bynajmniej nie są rzadkością. "Atakujące małpy polują w pierwszej kolejności na palce u rąk i nóg - jeśli to tylko możliwe, odgryzają je w całości. W rzadkich przypadkach pozbawiają wroga całej ręki czy stopy". Prawo dżungli? Kolejne ciosy spadają na oczy, uszy, "...śmiertelny cios odbytnica i moszna zostają rozdarte, następuje gwałtowny krwotok". Walka trwa! Co w takiej chwili może zrobić człowiek, opiekun? Z ust Glorii pada: "...człowiek nie może zrobić absolutnie niczego, by ją przerwać. (...) Pozostaje bezsilnie patrzeć na to wszystko". Bardziej poruszające są przykłady... samookaleczeń! Trzeba być chyba z drewna (ja na kogoś takiego mam jedno określenie: Pinokio!), aby podobne sceny pozostawiły nas obojętnymi wobec cierpienia!...
Sue Ellen
Zaskoczyć może czytelnika, że w Azylu Fauna są kraty? Uważam, że dla nikogo nie jest odkryciem wiadomość, jak bardzo niebezpiecznym zwierzęciem może być szympans. Nie dajmy się zwieść pewnym, zakodowanym (via cyrk lub film) obrazkom."Każdy wychowany w niewoli szympans - pisze Westoll - bez względu na to, jak bardzo jest przywiązany do swojego właściciela i jak dalece odnajduje się pośród ludzi, stanowi potencjalne zagrożenie". Podpiera to stwierdzenie zachowaniem Travisa, który zmasakrował twarz przyjaciółki swej właścicielki. Przypomina: "Dorosły samiec szympansa może ważyć dobrze ponad dziewięćdziesiąt kilogramów i być około pięciu do siedmiu razy silniejszy niż mężczyzna podobnej postury". W innym miejscu cytuje wypowiedź jednej z pracownic Azylu: "...kiedy szympans cie chwyci, czujesz się jak w imadle". 
Można zapytać: a co z wolnością? A jakże dość szczegółowo pisze o tym Andrew Westoll w rozdziale "Znaczenie wolności". "Wielu z nas zakłada, że takie zwierzę pragnie jedynie uwolnić się ze swej klatki. Ale w przypadku większości z nich, po latach spędzonych za kratami, jest zupełnie inaczej". Na pewno zaskoczy nas teza: "Dla takiego zwierzęcia, szczególnie szympansa z laboratorium biomedycznego, wybieg to tak naprawdę najbezpieczniejsze miejsce, jakie zna". I poznajemy okoliczności dochodzenia do... wolności? "Gdy po raz pierwszy otwarte zostały wyspy, wiele małp potrzebowały całych tygodni, żeby odważyć się wyjść na dwór - a kiedy już się na to zdecydowały, unikały trawy, bo nigdy nie czuły pod stopami niczego poza betonem".  Proszę tego posłuchać, może ze zdziwienia przetrzemy oczy: "Najbardziej rozchwiane [emocjonalnie - przyp. K.N.] małpy nie chciały się nigdzie ruszyć, o ile przez całą drogę nie mogły się trzymać stalowych krat. Po dziesięcioleciach spędzonych w okrytej złą sławą Fundacji Coulstona dotyk krat między palcami dodawał otuchy: to dość surrealistyczny i przewrotny obrót sprawy". Były pomysły swoistej reedukacji po latach spędzonych w niewoli szympansów, przyswajanie do ponownego życia na wolności, ba! wywożenia ich do Afryki. Pisał o tym m. in. Roger Fouts w swojej książce. Gloria Grow odziera swoich pracowników i nas z podobnej nadziei: "Gloria wie, że jej podopieczni nigdy nie będą wolni w najprawdziwszym i najpełniejszym sensie tego słowa: skazanie ich na emeryturę w dżunglach Afryki oznaczałoby okrutny wyrok śmierci". Chyba warto tu przypomnieć inna opinię, jaką znajdziemy w książce Westolla: "W przeciwieństwie do psów i kotów szympansy nigdy nie były hodowane z myślą o udomowieniu". 

Toby
To mądra, piękna, wartościowa książka. Jeśli ktoś odbierze ją jedynie jako reportaż z Azylu Fauna, to trudno. Dla mnie to chwilami trudna lekcja z człowieczeństwa. Cytowane statystki medyczne, ukazanie walki o każde życie następnego szympansa, rodzące się więzi - oto cenność książki Andrew Westolla. Dla ludzi wrażliwych może to być trudna podróż. Nie przypadkowo zacząłem od wspomnienia Toma. Czy my, jako dzieci nie przeżywaliśmy nagłego odejścia rybki w akwarium, chomika, świnki morskiej? Może nawet rodzice w sekrecie przed nami kupowali podobne zwierzątko, bo to nasze padło?... Na jednym z moich żelazek z duszą jest nałożona stara, skórzana obroża. Przeszło XXX lat temu nosił ją zwykły, podwórzowy burek "Gasio". Kiedy odszedł do swego psiego nieba zabrałem z Jego budy obrożę. Zostało kilka zdjęć. Ta książka od dziś stoi koło tej autorstwa Rogera Foutsa. Razem stanowią całość. Brakuje mi tylko Jean Goodall - byłaby piękna "szympansia trylogia".

"Rozumienie szympansów, kochanie ich i opiekowanie się 
nimi oznacza nie tylko wejście w ich umysły - wyjaśniła mi kiedyś Gloria - ale też wkroczenie do świętego miejsca: 
do serca szympansa"

PS: Kiedy ogląda się zdjęcia bohaterów Azylu Fauna sami łapiemy się na tym, że myślimy "jakie twarze". Zupełnie nie pasują mi określenia "pysk" lub "morda". Wydawcy zadbali byśmy mogli spojrzeć w ich oczy. Dostrzeżemy mądrość, zadumę, ciekawość, nostalgię, rezygnację? Poznajcie ich losy, a sami się o tym przekonacie. A ja będę się cieszył, kiedy przyznacie mi rację i może wyrazicie swoją opinią po ich przeczytaniu?

Polonia Restituta - V - "Marsz, marsz Polonia"

$
0
0
Pieśń "Marsz, marsz Polonia" zrodziła tęsknota rzuconych na daleką emigrację Polaków. W odległej Ameryce, mając za natchnienie "Mazurka Dąbrowskiego", składano strofy. Nie mogę znaleźć komu zawdzięczamy te podniosłe, ale i... zapomniane słowa. Ja ten utwór "odkryłem"przeszło 30. lat temu na jednej z płyt "Muzy", na której pieśni patriotyczne wykonywał Reprezentacyjny Zespół Artystyczny Wojska Polskiego. W szkole na lekcjach śpiewu na pewno nie usłyszałem ani taktu z tego dzieła.

Józef Brandt "Bogurodzica"

A przecież uczono nas tylu innych, że wspomnę "Warszawiankę 1831", "Warszawiankę 1905" lub pieśni powstania warszawskiego. "Marsz, marsz Polonia" zepchnięto w niszę, w której były i"Pierwsza Brygada", "Boże coś Polskę" czy nawet "Rota". Kiedy dziś słyszę argument "za Komuny nie uczono!", to mi opadają ręce. A poszukać, to nie było łaska? Moje płyty gdzieś przepadły. Trudno. W przebogatym Internecie nie ma skanów okładek. Kogo to zresztą dziś obchodzi. Ciekawe jak współcześnie wygląda sprzedaż CD z pieśniami"o Ojczyźnie"?

Jacek Malczewski "Wytchnienie" (fragment
Nie śpiewamy. Sami sprawiamy, że rośnie głuche pokolenie. O jakiej ciągłości, tradycji możemy mówić?! Kurcze, zaczynam moralizować. Niedobrze! W taki listopadowy dzień, jak dziś trzeba nam wrócić do korzeni - choćby muzycznych. Pomyślmy przy tej okazji o naszych przodkach, którzy "za chlebem"ruszali "na saksy"wgłąb Niemiec, do Ameryki! Niektórzy z nich wrócili. Jak moi pradziadowie, dla których "wybuch Polski" sprawił, że opuszczali Zagłębie Ruhry, porzucali już ustabilizowane życie, aby zaczynać od nowa w wymarzonej i wyśnionej wolnej Polsce! Nie jestem do końca przekonany czy to naprawdę rozumiemy. Chcę ten post dedykować dwóm moim pradziadom: Franciszkowi (II) Maliszewskiemu (1889-1958) i Stanisławowi (I) Grzybowskiemu (1870-1934). Oni - wrócili! Nie ukrywam, że jestem z nich dumny. Tym bardziej, że pradziad Franciszek zapłaci za swoje przywiązania do Polski w czasie hitlerowskiej okupacji!...

Rozproszeni po wszem świecie
Gnani w obce wojny,
Zgromadziliśmy się przecie
W jedno kółko zbrojne.

Marsz, marsz Polonia,
Nasz dzielny narodzie,
Odpoczniemy po swej pracy
W ojczystej zagrodzie.

Przejdziem Litwę, przejdziem Wołyń,
Popasiem w Kijowie.
Zimą przy węgierskim winie
Staniemy w Krakowie.

Od Krakowa bitą drogą
Do Warszawy wrócim,
Co zastaniem resztę wroga
Na łeb w Wisłę wrzucim.

Na królewski gród zhańbiony
Wzleci orlę białe,
Hukną działa, Jękną dzwony,
Polakom na chwałę.

Moskal Polski nie zdobędzie
Dobywszy pałasza
Hasłem naszym wolność będzie
I Ojczyzna nasza.

 Nie zapominajmy, że dla tamtego pokolenia wyobrażenie odrodzonej Polski było niemal takie, jak pamiętna "linii Dmowskiego"! Rzeczpospolita w granicach z... 1772 r.! Że utopia? Nie zapominajmy, że 11 listopada 1918 r. tylko niewielki skrawek dawnej Rzeczypospolitej Obojga Narodów odzyskał niepodległość! Nie było w niejasnych granicach Poznania, Gdańska, Lwowa, Wilna, Grodna, Bydgoszczy czy Torunia!  

Bydgoszcz - 20 stycznia 2011 r. - ul. Mostowa

Polonia Restituta - VI - Kazimierz Wierzyński "Listopad 1918"

$
0
0
Mam przed sobą zbiór wierszy dla mnie wyjątkowy pt. "W blasku legendy. Kronika poetycka życia Józefa Piłsudskiego"w opracowaniu Krzysztofa A. Jeżewskiego, wydany przez Editions Spotkania w Paryżu w 1988 r.  Różna tu skala poziomu i artystycznej wielkości. Obok nazwisk z najwyższej poetyckiej półki takie, o których już nikt nie pamięta. Gro z tych strof zapomniano. Z rzadka sięga się po nie nawet przy przygotowaniu kolejnej rocznicowej wieczornicy? 
Tym razem idę na... łatwiznę? Jak rok temu chcę przypomnieć poetę uznanego, docenionego, popularnego? Na pewno w czasach II Rzeczypospolitej. Kiedy byłem nastolatkiem, nim pewien generał rozjechał nasz powiew wolności w 1981 r. czołgami, chłonąłem pod wrażeniem "Wolności tragicznej". Wtedy poznałem Kazimierza WIERZYŃSKIEGO (1894-1969). Może mam przytępiony słuch, ale nie słyszałem, aby obchodzono 120 rocznicę Jego urodzin, która przypadła minionego lata?
W twórczości tego Skamandryty znajdziemy wiele odniesień do wolnej i niepodległej!... "Listopad 1918", to tylko jeden z wielu wierszy.

To jest ostatnia jesień, niebezpieczna pora,
I ostatnie zarosłe niewolą przysłowie,
Zwołajcie nocne zjawy i wpuśćcie upiora,
Niech pyta - i niech naród mu teraz odpowie.
 

Niech spojrzą sobie w oczy, dwa widma i wrogi,
I rozstrzygną, kto kogo na nowo powali:
Ta przeszłość kościotrupia, talizman złowrogi
Czy tłum, co ciągnie z krzykiem i nie wie, co dalej.
 

Wybierać trzeba szybko, raz jeden - na wieki,
Jeśli wolność - to twardą, bez leź i zalotów.
To nic, że miasto śpiewa i płaczą powieki,
Kto na wierzch ją wywłóczy - na wszystko jest gotów.

 

Sępim wzrokiem po kraju jałowym przeleci,
Po ruinach, po nędzy rozległej dokoła:
Musi zgarnąć i złożyć tę wolność ze śmieci
I przepchać ją przed światem i stawić mu czoła.

 

Bo na cóż liczyć, patrzcie! Ta garstka pielgrzymia,
Co przed dworcem na deszczu wystaje i czeka,
To jest wszystko - tę pustkę bez dna wyolbrzymia,
Otwiera loch nicestwa i straszy z daleka.
 

A jednak tylko oni, ta młodość po prostu,
Co upartym czekaniem od lat się nie nuży,
Z tego placu wypadnie i skoczy jak z mostu
W ślepy mrok i na ślepo się w przyszłość zanurzy.
 

Natchnionymi płucami jej ciemność przedmucha
I udeptaną ziemię raz jeszcze rozdrapie,
I z mroźnego szaleństwa przywoła tu ducha,
By ogień w czterech rogach podkładał na mapie.
 

Najwyższy czas! Już wieje niebezpieczną porą,
Już dymi mokry dworzec i dudni pociągiem.
Czy teraz jesień wygnać - niech sami wybiorą -
Czy martwe truchło wynieść do góry posągiem?! 


11 listopada 1918 r. - jest dla mego pokolenia rocznica bardzo ważną. Na równi z 3 maja czy 15 sierpnia. Powód jest jeden: za komuny nie mogliśmy ich czcić. Kiedy w 1978 r. coś przebąkiwanona temat "polskiego listopada", to "przesuwano" datę na... 7 listopada 1918 r. Łatwiej było komunistom przełknąć datę powstania rządu Ignacego Daszyńskiego, niż oddać prawdę Józefowi Piłsudskiemu. Dziś wszystko znormalniało? Za to mamy burdy na ulicach Warszawy!... Jakie to małe... podłe... złe... 11 listopada 1918 miast jednoczyć dzieli?...
Wywieszam flagę. Nie wyobrażam sobie, żeby tego nie zrobić. Na uroczystości jednak żadne nie udam się. Włączę sobie "Pierwszą Brygadę", popatrzę na popiersie Marszałka i znowu zapytam: czy tak musi być? Czy będziemy kiedyś świadkami radosnego świętowania, jak u Amerykanów 4 lipca?... Tylko w mogiła leżą żołnierze, którzy oddali życie przed i po 11 listopada, aby nowe życie wykluło się nad Wisłą, Wilią, Wartą, Bugiem, Brdą. Tak misternie budowany dom runie - 1 IX 1939 r., dorżną go 17 IX ci sami, których odparto spod bram Warszawy w sierpniu 1920 r. Ale to już inna historia.

Bydgoszcz - Cmentarz Nowofarny

Polonia Restituta - VII - Karolina Firlej Bielańska "Wyzwolenie"

$
0
0
Niewiele wiem o autorce. W zbiorze "W blasku legendy..." (dane dotyczące wydawcy w poprzednim rozdziale) jest niewielka nota biograficzna. Cytuję całość: "Karolina FIRLEJ-BIELAŃSKA (1872 - ?) - historyczka i publicystka, w latach 1905-12 przewodnicząca koła Towarzystwa Szkoły Ludowej w Czortkowie, 1917-19 - kurierka w POW. W następnych latach pracowała w kancelarii cywilnej Prezydenta RP i w Belwederze. Autorka m. in. monografii Nullo i jego towarzysze (1923), Roman Sanguszko (1925). Ogłaszała liczne artykuły w «Drodze», «Bluszczu», «Kobiecie Współczesnej», «Kurierze Porannym», «Żołnierzu Polskim»". I to wszystko, co wiem. 
Postanowiłem w dniu tak podniosłym zacytować wiersz Karoliny Firlej Bielańskiej "Wyzwolenie". Ilekroć myślę o odzyskiwaniu niepodległości (nie zapominajmy, że proces kształtowania się granic trwał do 1922 r., a jesli dodać aneksję Zaolzia, to jeszcze dłużej!) wraca do mnie myśl, że jestem dopiero drugim pokoleniem zrodzonym w wolnej Polsce! Wszyscy moi dziadkowie (Maria - rocznik 1913, Jadwiga - rocznik 1915, Stanisław - rocznik 1906 i Stanisław - rocznik 1910) rodzili się jeszcze jako poddani cesarzy Wilhelma II (po mieczu) i Mikołaja II (po kądzieli).
Utwór poprzedza dedykacja (?): "Do obrazu Waltera Crane'a Prometeusz rozkuty".

Z mroków niewoli wstał - mocarne sprężył ręce, 
Zerwany łańcuch spadł, u nóg mu chrzęści,
Ran krwawych ślad po długiej został męce,
Lecz jasną stal ma w piersi.
                      Rozłogi szarych pól, co w sennej ciszy drzemią,
                      Pozdrawia już triumfu dumny gest:
                      - Niziny, idę ku wam. Ziemio, ziemio!
                      Otom ci wolny jest!
Promienny słońca wschód ozłocił twardy granit
I morską toń poranka wstrząsnął dech.
Obudził rój radosnych Okeanid
Tytana boski śmiech.
                     Gdy nagle czarny koń cień nad skalny zawisł parów,
                     Na słońca blask potworną plamą padł,
                     Z łopotem czarnych piór, jak wrażych szum sztandarów,
                     Nadleciał orzeł - kat.
Nie wie przemocy rab, że więzy rzucił precz
Wolności wielki szermierz - kres pokuty.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Czarnemu orłu w pierś swój krótki wraził miecz
Prometeusz rozkuty.

Poznań - Rynek - warta 15 Pułku Ułanów Wielkopolskich

Smakowanie Bydgoszczy (13) - 11 listopada 2014 r.

$
0
0
Wprawdzie do naszego miasta niepodległość wkroczyła dopiero 20 stycznia 1920 r., ale trudno, abyśmy my bydgoszczanie nie świętowali razem z całym krajem. Wprawdzie bracia poznaniacy odmawiają nam prawa do jedzenia "marciński rogali", to zapychamy się tu nad Brdą dokładnie takim samym produktem cukierniczym, który przybrał inną nazwę, np. rogala bydgoskiego.


Tradycja rzecz święta, więc świętujemy. Stąd na ulicach Starego Miasta pojawiły się prawdziwe "duchy przeszłości". Aż serce rośnie na widok naszych, białych, bydgoskich ułanów. Ukochane barwy proporczyka: błękitny i biały, przedzielony czerwonym paskiem. No i oczywiście białe otoki! Tylko nikt nie śpiewał celnej żurawiejki: "Piją z beczki, nie pijani / to bydgoscy są ułani". Proszę zwrócić uwagę, że życie wymalowało obrazek niczym z płótna Wojciecha Kossaka? Tak, dziewczyna  i ułan?



Przez Stary Rynek (jeszcze sto lat temu patronował mu "stary Fryc") nie można było się przecisnąć! Zewsząd biało-czerwono, chór podniosłe intonował pieśni "z epoki"! niosło ku niebu m. in. "Wojenkę, wojenkę..." czy "Marsz Polonia". A wszystko na tle udekorowanego gmachu Biblioteki Publicznej, który był świadkiem wielu wydarzeń historycznych.



Nikogo nie dziwiło spotkanie z powstańcem wielkopolskim, piechurem II Rzeczypospolitej. Tankietki, samochody wojskowe - nie było takiego chłopca (od lat 5 do 105), aby minął je obojętnie. Co to, to nie. Mostową trudno było się przecisnąć. No tak, ale należało przepchnąć się ku placu Wolności. Wszak tam przed laty witano m. in. generała Józefa Dowbor Muśnickiego! Aż dziw, że do dziś Generał nie doczekał się oddzielnego, rzekłbym indywidualnego upamiętnienia. Bo płyta na Starym Rynku czy płaskorzeźba na pomniku nie zdradza z imienia Wodza powstania wielkopolskiego. Szkoda.

Trudno nie ulec atmosferze święta, kiedy dookoła poprzebierani ludzie w stroje z epoki, muzyka "dziadków"i piękna, niemal wiosenna pogoda. Doskonała lekcja historii, szczególnie dla najmłodszych, choć nie tylko... Szkoda, że w ten uroczysty dzień wpisywali się agitatorzy przedwyborczy, którzy wciskali ulotki i pisma swoich kandydatów. Zawsze jednak sacrum musi kalać się z profanum... I to jest Polska właśnie!


"Potop" AD 2014 - redivivus vel reaktywacja

$
0
0
Po 40. latach Jerzy Hoffman "funduje nam"kolejną wizytę w kinie. Powrót do przeszłości?... Mamy nowy, stary "Potop"? To fachowo (technicznie) nazywa się: redivivus? Pewnie, że poszedłem. A dokładniej zostałem zaproszony przez Syna. Takie filmowe zwieńczenie Narodowego Święta Niepodległości. Pewnie, że gnała mnie ciekawość i... niepokój. Pewnie, że cisnęło się jedno, duże pytanie: co Reżyser usunął z fabuły? Liczyłem na minimalizację przemarszu "podstępnego Szweda".
W tej kwestii nie zawiodłem się. Ile minut można było gapić się, jak Skandynawy ciągną armaty, dźwigają muszkiety i całe to militarne żelastwo i drewiastwo? Ulżono i im, i nam - widzom. Uff. Czego nie zobaczymy? Pozwolę sobie od kadrów, których straty nie opłakuję... Dzięki czemu na pewno "Potop" nabrał tempa. A choćby katusze biednego Brauna. Nie ma pyskówki w Wodoktach, kiedy to w niedzielę kompanijony Jędrusia udali się do panny Billewiczówny, aby ta dała czeladzi i Kmicica wsparła. Nie dała uparta Żmudzinka!... "Precz!" - z jej ust naprawdę smakowało, jak słodka trucizna. Nie dowiemy się, na jakich koniach ruszali "pod chorągwie"bitni Butrymy - o! Nie musimy oglądać rozwlekłych baletów w Taurogach, gdzie książę Bogusław Radziwiłł (czarujący Leszek Teleszyński) uwodził wnuczkę Imć Pana Herakliusza. Nie poznamy wątpliwości cesarskiego posła (w tej roli wielki Kazimierz Opaliński), kiedy dowiaduje się o zamiarach szwedzkich zajęcia Jasnej Góry. I na obronie tego "bożego przybytku" nożyczek nie szczędzono.  Już szlachetka nie dręczy zniecierpliwionego Babinicza wypytywaniem o szczegóły swej misji! Nawet "prochowej parówki" nie ma komu przedłożyć opatowi Kordeckiemu (w tej roli Stanisław Jasiukiewicz). Miller też nad obolałym Kmicicem-Babiniczem nie oświadcza o swym uznaniu dla odwagi żołnierskiej. Szkoda. Szkoda. Bitwa pod Prostakami "przyspieszona". Wypadają drobiazgi, o których współczesny widz nie ma pojęcia, że były, a ten "wczorajszy", jak ja (50 i +) szat rwał nie będzie.


Czego mi brakowało? Bez czego nie wyobrażam sobie hoffmanowskiego "Potopu"? Powiecie: drobiazgi? Powiecie: czepia się? Ale to one budują klimat, istotę, ducha nawet epoki! Na samym początku odarto mnie z jednej z najwzruszających scen: powracający do Wołmonotowicz szlachcic klęka na progu i całuje go. Piękne, krótkie, a takie mocne. Kolejny kadr: Kmicic i jego kompanija wjeżdża do tychże Wołmontowicz. Pada taki dialog (cytuję z pamięci): "- Hej chłopie, a co to za miejscowość? / - My nie chłopi. My szlachta! / - A to witam, panie bracie!". Zwykłem tą scenę "cytować", kiedy omawiam demokrację szlachecką.
Odebrano mi możliwość bycia pod Ujściem, kiedy Tyzenhauz (Stefan Szmidt) wskazując na namiot wyrzucił z siebie "Matkę tam naszą mordują!". I jęk Imć Onufrego herbu Wczele Zagłoby. Nie widzimy sceny u Radziwiłła, kiedy sędziwy (o ile mnie matematyka nie myli, to w 1655 r. krotochwilny szlachcic miał... 75 lat; świetna kreacja Kazimierza Wichniarza) bohater deklaruje chęć walki u boku pana Michała ze Szwedem

Filmowi:  Sakowicz (L. Herdegen) i ks. Bogusław (L. Teleszyński)
Nie dane mi było widzieć smutnych oczu Charłampa (wyraziście zagrany przez Adama Perzyka), kiedy wpada do komnaty szlachta, a on klęczy u trupa zdradzieckiego hetmana wielkiego litewskiego Janusza Radziwiłła (rewelacyjny i niezapomniany Władysław Hańcza). "- Czemuś zdrajcy nie odstąpił? (pytał pan Jerzy Michał Wołodyjowski - pewnie, że mistrzowsko skrojony przez potężnego Tadeusza Łomnickiego, choć trochę utytego od roli w "Panu Wołodyjowskim") / - Bom go miłował. Rozsiekajcie mnie". 
Nawet cudownie stworzonej scenie dialogu Zagłoby z Rochem herbu Korab Kowalskim (czy to nie rola życia Krzysztofa Kowalskiego? przyszłego, trzeciego wcielenia Zagłoby?) odjęto to i owo. Tak, tak wyższości rozkazów nad pokrewieństwem - nie ma! To, co że wyimaginowanego. 
Szkoda, że"scena w zbożu", kiedy kanclerz Oxenstierna (epizod sędziwego Juliusza Kalinowskiego, rocznik 1888) wspomina Kircholm też popadła się pod nożyce montażysty? A propos samych Szwedów: jak mi zbrakło gonitwy za... kurą. Powiecie: bzdura? A ja w tym widziałem bezsilność Karola X Gustawa (Leon Niemczyk), który uparcie ganiał za "królewskim bratem Janem Kazimierzem"czy jak wtedy kiedy po kolana brnęli w błocisku! I ten sam Oxenstierna niesiony był na prowizorycznej "lektyce"! No, ale skoro miało być krócej... 
Rawicz h. Kmicica
Dziwne zdaje się"przejście" od księcia Bogusława, który z workiem lodu na czuprynie walczy ze skutkami nieudanego gwałtu na Billewiczównie do płonącego mostu pod Prostkami. Niestety nie można było usunąć błędu, jaki wmówił widzom Jerzy Hoffman: w tej bitwie nie dowodził Stefan Czarniecki, ale Wincenty Gosiewski! 
Cały "śląski epizod"peregrynacji Babinicza i dworu JKM Jana II Kazimierza Wazy (ten cudowny spokój i opanowanie, chyba jednak zapomnianego Piotra Pawłowskiego) uciachany! Potem niespójny jest dialog władcy z Tyzenhauzem, kiedy ów ma szukać Babinicza po starciu ze szwedzkim podjazdem. Ale widać montażyście i reżyserowi tyle wystarczyło. I tak ma być.
Jakość HD jest ogromny walorem nowego wcielenia "Potopu"! Albo moja spostrzegawczość przez ostatnie 40. lat przytępiała się, ale ja naprawdę dopiero teraz dostrzegłem wiele intrygujących mnie szczegółów! Ozdobny ryngraf na piersi J. M. Wołodyjowskiego! Dwa piękne na nim medaliony! A na nich: święty Jerzy i święty Michał. Powiecie: logiczne. Alem tego wcześniej nie widział. Na półmiskach u Radziwiłłów (obu) owoce,  jednym później zajada się Sakowicz (niezapomniany Leszek Herdeger, tak to on cudowni wyśpiewał "W stepie szerokim..." do serialu "Przygody pana Michała"). W czym dłubie? A wcina sobie granat! A chorągiew, która łopocze przed Czarnieckim ma m. in. herb "Łodzia", oczywiście tegoż wodza. No i ta gra kolorów! Jak cudownie patrzy się na "diabelskie umizgi"w refektarzu jasnogórskim Kuklinowskiego (fenomenalny Arkadiusz Bazak). Zawsze miałem jedno skojarzenie: diabeł! Ale teraz dodam: czart nad czarty!
Juliusz Kossak "Kmicic i jego kompania"
"Potop" czy zredivivusowany czy "normalny", to obowiązkowa filmowa lektura. Jedyny seans w Bydgoszczy o 20,30? To brzmi, jak ponury żart! Ilu smakoszy w sali? Ośmiu! Dwie panie, sześciu panów. Smutne. Ogląda się dobrze. Trzeba po chwili wyłączyć myślenie nad tym, co Jerzy Hoffman usunął, bo to tylko przeszkadza. Warto to jednak przegadać po opuszczeniu sali kinowej. Szkoda, że w 1974 r. ówczesny 11-latek piszący to teraz nie prowadził zapisków...

Mogiła h. Oleńki
Co smutne? Oglądamy Wielkie Gwiazdy polskiej sceny i ekranu, ale musi do nas dotrzeć: nigdy ich więcej nie zobaczymy. Czterdzieści lat, to cała epoka. Przecież przy większości z wymienionych musiałbym dopisać: "ś.p.". Kilka miesięcy temu walkę z chorobą przegrała Małgorzata Braunek, czyli Oleńka Billewiczówna. Różnie w 1974 r. oceniana. Dla mnie - wspaniała kreacja. A jakaż była "narodowa dyskusja" wokół obsadzenia Daniela Olbrychskiego, jako Andrzeja Kmicica! Jeśli znajdę "Płomyczka" z tego pamiętnego roku poświęconego "Potopowi", to podzielę się cytowanymi tam ciekawostkami z kręcenia filmu.Jedną zdradzam przy opisie fotosu poniżej. Wielkim nieobecnym już 40. lat temu był Stanisław Jasiukiewicz, który zmarł na rok przed wejściem filmu do kin. Głosu użyczył wtedy Zygmunt Maciejewski. Obaj aktorzy znaleźli się na planie "W pustyni i puszczy". Roli Władysława Terkowskiego już nie dokończono... Proszę przyjrzeć się ostatnim kadrom tego filmu.

Oryginalna monstrancja przeora A. Kordeckiego (S. Jasiukiewicz)

Przeczytania... (18) Bogumił Luft "Rumun goni za happy endem" (Wydawnictwo CZARNE)

$
0
0
Wydawnictwo "CZARNE" nie pozwala odpoczywać swoim czytelnikom! Z przebogatej półki (proszę zerknąć na stosowaną stronę http://czarne.com.pl/) wyciągam książkę Bogumiła Lufta "RUMUN GONI ZA HAPPY ENDEM". Kto jest jej adresatem? Odpowiem banalnie: każdy! Pewnie najpierw poruszą się wszyscy, którym nie obce są "rumuńsko-mołdawskie klimaty". I to będzie strzał w dziesiątkę! Książka powinna wciągnąć każdego włóczykija. Nawet, jeśli dla kogoś
obce się zdaje kim był  Nicolae Ceaușescu, to tym bardziej postara się poznać i zrozumieć świat, w którym Kościół podlega obrządkowi wschodniemu, ale pisze się używając alfabetu łacińskiego? Po przeczytaniu 285 stron powinniśmy być szczęśliwi, że przyszło nam się urodzić w dawnym PRL-u! Paranoja, w którą wpędzono Rumunów nie umarła razem z salwa plutonu egzekucyjnego, który uśmiercił małżonków Ceaușescu. Jedyna dziejowa sprawiedliwość wymierzona komunistycznemu przywódcy! Wszyscy inni uniknęli procesów, więzień, ba! niektórzy przed zgonem wrócili (niczym marnotrawni synowie) na łono Kościoła? Po lekturze możemy zaryzykować stwierdzenie, że powoli zaczynamy rozumieć, co się działo i dzieje w tym krańcu Europy. 
Dzięki tej książce, która wydaje się byc kolejnym reportażem, poznamy zawiłe koleje losu skrawka Europy, który nazywamy Besarabią, Mołdawią., bardzo skomplikowane relacje, które łączą lub dzielą go z Rumunią. Sama Rumunia odsłania rąbki własnej historii. Bo też po chwili wędrówki po mołdawskich bezdrożach ta opowieść zamienia się w sensownie układający się trakt historyczny. śmiem twierdzić, że dla wielu z nas zupełnie nieznany. Może p tej lekturze przestaniemy sie obruszać na europejska ignorancję w dziedzinie naszej przeszłości? Jak bardzo nas rozpala nierozpoznawalność powstania w getcie warszawskim od powstania warszawskiego! Zupełnie niepotrzebnie. A czy my wiemy, jaka dynastia panowała w Bukareszcie na przełomie XIX i XX w.? Słyszę ciszę?
Kluczem, który powinien pchnąć nas do lektury są dwa zdania dotyczące... elit społecznych w Besarabii! Żart? Zupełnie nie! Oto one (dotyczy losu tej krainy po ponownym jej zajęciu Sowietów w 1944 r.): "Niedobitki ponownie uciekły za Prut i pozostał dziwny naród bez głowy - niewykształceni chłopi w biednych wsiach. Zaczęło się kształtowanie nowego, sowieckiego społeczeństwa". Podejrzewam, że kiedy myślimy "pakt Ribbentrop-Mołotow" skupiamy naszą uwagę tylko na sprawie polskiej. Zupełnie nie dostrzegamy, że ciosy wymierzono nie tylko w Bałtów czy finów, ale przede wszystkim w Besarabię! Wszyscy sąsiedzi stalinowskiego Z.S.R.R. w 1939 i 1940 zapłacili haracz w postaci utraconych swoich ziem.
Sowietyzacja tego skrawka Europy jednak nie okazała się na tyle zwycięska, skoro w chwili "pierestrojki" i "głasnosti" odezwała się rumuńskość żyjących tam ludzi."Przede wszystkim - pisze Luft - podniosła głowę wąska elita ludzi, którzy po dziesięcioleciach rusyfikacji odnaleźli związek z rumuńska tradycją kulturową". Jak się dalej czyta, to mam wrażenie, że trafiam na opis pozytywistycznej idei walki u podstaw. Bo o kim, jako machinie napędowej dowiadujemy się: "Do głosu doszli nauczyciele języka rumuńskiego (z nakazu sowieckich władz zwanego mołdawskim i pisanego cyrylicą), rumuńskojęzyczni pisarze, artyści i dziennikarze, różni przekorni ludzie poszukujący historycznej prawdy". Poznajemy żmudny proces wydobywania się na niepodległość i dobudowywania relacji z Rumunią. Co, jak sie okazuje, wcale nie było takie proste i oczywiste. Bo i sytuacja międzynarodowa temu nie służyła, "...a zrujnowana w ostatnim okresie komunizmu Rumunia w niczym nie przypomniała RFN, która mogła się pokusić o zjednoczenie Niemiec, za co słono zapłaciła niekończącym się strumieniem niemieckich marek. Ewentualny strumień rumuńskich lei mógłby być co najwyżej strumyczkiem".
Jeśli napiszę, że nie miano wizji, co do przyszłości Mołdawii/Besarabii, to nie wygłupię się. Czytanie o desperacji mieszkańców, dla których sprzedanie... nerki, to jedyny sposób na ratowanie katastrofalnej sytuacji w domu - zdradza nam "ciemne strony" wolności. Wstrząsające jest cytowanie czegoś tak okrutnego, jak wypowiedź Vitalie Ciobanu: "W miarę staczania się ku ze\zwierzęceniu, zadowolisz się coraz mniejszymi okruchami cywilizacji". Bogusław Luft wie, co cytuje. W takich chwilach dziękuję Opatrzności, że urodziłem się nad Brdą, a nie Prutem. Nasz rodzimy socjalizm nie pozostawił po sobie podobnych zgliszczy i nie zmuszał do równie desperackich decyzji!...
Jest okazja poznać swoistą mozaikę narodową Mołdawii/Besarabii. Dla kogoś, kto nie rozumie pojęcia "kresowości" - te fragmenty mogą być zgoła niepojęte: "Pewien kiszyniowski polityk wyznał mi, że jeden z jego dziadków był Polakiem, drugi Ukraińcem, jedna babcia Litwinka, a druga Mołdawianką, natomiast on sam uważa się za Rumuna z powodu owej babci Mołdawianki, która żelazną ręką wychowywała wnuki w duchu przedwojennego patriotyzmu". 
Jest polonica! Nie pierwsza i nie ostatnia. Miło jest przeczytać: "...polskie nazwiska spotyka się tu na każdym kroku, nawet jeśli ich nosiciele utracili juz szczegółową wiedzę na temat swych korzeni". Przypisuje to"destrukcji, jaką przyniósł ludzkim losom sowiecki eksperyment". Czytamy o ludziach, którzy śpiewają polskie pieśni religijne, bo umiejętność ta wyniosły z domów. Ale tez są i tacy, którzy "...język przodków znają niedostatecznie, a uczą się go niemrawo, bo wystarcza im język rosyjski". Może wzruszyć  wiadomość o katolickim kościele we wsi Cacica, do którego w XVIII w. polscy górnicy rodem z Bochni przywieźli kopię Matki Boskiej Częstochowskiej: "I to właśnie do obrazu Czarnej Madonny w miejscowym kościele parafialnym zmierzają dziś pielgrzymki rumuńskich katolików różnych narodowości". A może kogoś poruszy, że w bukaresztańskim szpitalu Dan Catana ("szczycący się polskim pochodzeniem swej babci") wykonał"...szczególnie mu drogie malowidło przedstawiające Bolka i Lolka", a polscy wolontariusze obok umieścili "... na ścianie wiersz Wisławy Szymborskiej «Do serca w niedzielę»". Bardzo pouczająca jest dygresja ze strony 264. Proszę do niej dotrzeć. Warta jest tego. Smutne jest, kiedy czytamy m. in. coś takiego:"Sympatia Rumunów do Polaków trwa w jakiejś mierze do dzisiaj, choć w ostatnich dwóch dziesięcioleciach jej temperatura nieco spadła". Nie m złudzeń: "...polskie okno na Zachód straciło na znaczeniu". Dalsza dygresja powinna nas zawstydzić: "Rumuni zauważyli też stopniowo, że ich sympatia wobec Polski nie spotyka się ze wzajemnością. W Polsce byli konsekwentnie postrzegani jako naród niewiele wart, a nawet nieco niebezpieczny".
Jak bardzo miesza się prastara mentalność rumuńska odziedziczona po wiejskich przodkach świadczy przykład, jaki przytacza Luft pisząc o "wiejskich domach rodzinnych", ich niszczeniu przez komunistów, gdyż wierzono, że "żywi współmieszkają ze zmarłymi przodkami" i opisał swego przyjaciela (bukaresztańskiego matematyka), który "...odmówił w 1991 roku podejścia (...) do grobuNicolae Ceaușescu, stwierdzając po prostu, że tam jest diabeł, którego sie boi". 
Sporo miejsca poświęcił Autor problemom narodowym, historycznym Siedmiogrodu. skomplikowane relacje węgiersko-rumuńskie mogły by stać sie kanwą zupełnie innego pisania na tym blogu. Kto dziś pamięta, że po Wielkiej Wojnie, to właśnie Królestwo Węgier zostało straszliwie"poobcinane"! Można to sprawdzić: proszę wśród Madziarów rzucić słowo "Trianon", ba! pochwalić zawarte tam porozumienie! Luft robi nam tak drobiazgowy wykład historyczny, że starczy, aby orientować się kto... z kim... dlaczego... Jest okazja poznania wyjątkowego, a nam zupełnie nie znanego władcy Karola I Hohenzollerna. Dalsze losy monarchii i oczywiście upadku Nicolae Ceaușescu!...
Niech motorem do głębszej analizy tej niesamowitej książkowej przygody-wędrówki posłuży zdanie, w którym próbuje się oddać istotę mołdawsko-rumuńskich zawiłości narodowych: "Zawieszony między Wschodem a Zachodem naród ma dziś pewne kłopoty z określeniem swej tożsamości, bo złożyły się na nią w historii różne, niekiedy sprzeczne elementy, z których można czerpać właściwie dowolnie". 
Poszukiwanie nowej drogi rozwoju dla Mołdawii  i Rumunii, to głębszy sens trudnej historii. Po polskich ulicach znowu jeżdżą "Dacie", jak w latach 70-tych XX w. Ogólnie jednak nasza wiedza o rządzących w Bukareszcie czy Kiszyniowie jest raczej znikoma. Dawno już minął czas z flaga, w której był wycięty otwór... Rumunia goni Europę! Jest już członkiem NATO i Unii Europejskiej. Miejmy nadzieję, że Kiszyniów nie stanie się widownią intryg moskiewskich... Książka Bogumiła Lufta wciąga i sprawia, że chciałoby się czytać więcej na ten temat. 285 stron tylko rozkopało temat i rozbudziło zainteresowanie. Jeśli można prosić, to proszę Autora o więcej!

Pani Jadwiga Piłsudska Jaraczewska - nie żyje!...

$
0
0
To nie banał, kiedy piszę: skończyła się pewna epoka.Zmarła najmłodsza z panien Marszałkównych. Słynna Jagódka. Pan Bóg dał Jej bardzo długie życie. 28 lutego 2015 r. skończyłaby 95. lat. Tak, rocznik 1920. Bitwa warszawska, Karol Wojtyła, Kolumbowie, wojenna tułaczka, RAF - wszystko to wplata się w biografię tej wyjątkowej kobiety. To nie przypadek, że jeden z pierwszych polskich statków handlowych nosił imię:"J A D W I G A". Jego matką chrzestną była  Jagódka Piłsudska.
"...tatuś pobudzał nas do śmiechu. Ojciec naprawdę lubił z dziećmi żartować, bawić się, wczuwać sie w ich świat. Potrafił wzbudzić uczucie, stworzyć poczucie bliskości. Myśmy z siostrą były do ojca ogromnie przywiązane, zawsze miałyśmy do niego wstęp. Nieraz wchodziłyśmy do pokoju, w którym siedział i rozmyślał. Nie było nawet mowy, że mu kiedykolwiek przeszkadzamy w jego zajęciach" - wspominała pani Jadwiga swego Ojca, marszałka Józefa Piłsudskiego.

Od lewej; Wanda, Marszałek, Jagódka
Cenna jest moim zdaniem ta ocena Ojca:"Ojciec nie lubił bałwochwalstwa. Powiadał, że traktują go jak pomnik, bo na pomnik można pluć, a on dalej stoi... Dotąd przecież w mówieniu o ojcu słychać emocje przesłaniające rzeczywistość. Każdy co innego pamięta. Ludzie odnoszą się nie do osoby, ale do swojego wyobrażenia o niej, często wyolbrzymiają pewne rzeczy".
Miło jest czytać, jaki miała dystans do samej siebie: "Ja, na przykład, dla wielu ludzi wciąż pozostaję Jagódką, ta małą dziewczynką, którą, tak jak na znanych fotografiach, ojciec trzyma na kolanach".
Zawsze będę miał w pamięci Jadwigę Piłsudską w mundurze RAF-u.ONA oraz Anna Leska i Barbara "Stefania" Wojtulanis służyły w Pomocniczym Transporcie Lotniczym (Air Transport Auxiliary). Ten heroiczny okres tak wspominała: "...stacjonowałam blisko Londynu, dokąd dojeżdżałam codziennie z rana. Wszystkie byłyśmy - Angielki i Polki - umundurowane. Mnie i moje rodaczki wyróżniały naszywki «Poland». Zasadniczo zajmowałyśmy się dostarczaniem samolotów z fabryki na wskazane lotnisko lub przeprowadzałyśmy je z jednego lotniska na inne. [...] Cieszyłyśmy się, jesli samolot mogłyśmy od razu dostarczyć do jednostki bojowej RAF-u. Latałyśmy na różnych typach samolotów. moim ulubionym był Spitfire. Nie było to zajęcie całkiem bezpieczne, zginęło wiele koleżanek i kolegów". 

Od lewej: A. Leska, J. Piłsudska, B. Wojtulanis (White Walton 1943)
Wszystkie przytoczone wypowiedzi pani Jadwigi Piłsudskiej Jaraczewskiej zaczerpnąłem z książki Zofii Turowskiej "Gniazdo. Rodzina Onyszkiewiczów" (Warszawa 2005), do lektury której zachęcam.

*      *     *

Piszący te słowa napisał przed laty (w 1981 r.) list do Londynu do pań Wandy i Jadwigi Piłsudskich. Nie wiem czy w ogóle opuścił granice naszego, niekochanego PRL-u. W marcu 2007 r. zdobyłem... autograf  pani Jadwigi Piłsudskiej Jaraczewskiej. Organizowałem kolejną edycję konkursu gimnazjalnego pt. "Droga z Zułowa na Wawel, czyli drogi i rozdroża marszałka Józefa Piłsudskiego (1867-1935)". Skontaktowałem się z Fundacją Rodziny Józefa Piłsudskiego i prosiłem o sprzedaż książek tematycznie związanych z Marszałkiem. "Zapytam pani marszałkówny"- usłyszałem od pani Anny Baranowskiej, z którą rozmawiałem. To było istne szaleństwo, ale... skoro zgodę miała wyrazić sama pani Jadwiga? Zapytałem czy mogę liczyć na autograf we "Wspomnieniach" pani Aleksandry Piłsudskiej. Kilka dni później dostałem odpowiedź telefoniczną o... pozytywnym załatwieniu mojej prośby. Jeszcze przed 19 marca 2007 r. mogłem z dumą czytać osobista dedykację pani Jadwigi dla mnie! Za to kilka lat później osobiście poznałem wnuka Marszałka, a syna pani Jadwigi, pana Krzysztofa Jaraczewskiego. O tym jednak przy innej okazji.

Pani Jadwiga Piłsudska Jaraczewska (28 II 1920 - 16 XI 2014)

Przeczytania... (19) - Drew Westen "Mózg polityczny" (Wydawnictwo ZYSK i S-KA)

$
0
0
Wybory, wybory i po wyborach? Spóźniłem się? Ależ - nie! Celowo publikuje rzecz po niedzielnych "wizytach u urn". Nie będę zajmował się ani analizą wyników, ani ujawnianiem swoich preferencji polityczno-lokalnych. Najgorsze, że przez kolejne tygodnie będą mnie straszyć na poszarzałych plakatach wyblakłe uśmiechy, przeterminowane obietnice i cały ten lukier, który płynął z ust, oczu i propagandy zwalczających się stron.
Mam przed sobą książkę wyjątkową. Jak na mnie - dodaję szybko. Raczej z dziedziny politologii, socjologii i... niemalże psychiatrii. Wydawnictwo ZNAK i S-KA pozwoliło sobie na wydanie książki Drew Westena "MÓZG POLITYCZNY", w tłumaczeniu Tomasza Bieronia. Bez mała 370 stron penetracji kory mózgowej. I tych polityków i naszych. Bo to prawdziwy naukowy drenaż. Jeśli ktoś uważa za zbyteczne takie na sobie eksperyment przeprowadzać, to  odkłada dzieło. Ale powiem krótko: nie warto tego robić!
Z okładki szczerzą się do nas dwie prezydenckie facjaty: George W. Bush oraz Barack H. Obama.Barwa ich oblicz nie jest przypadkowa. Raz na cztery lata Stany Zjednoczone są w dwóch kolorach: niebieskim i czerwonym! Brakuje tylko republikańskiego słonia i demokratycznego osła?...
Proszę się nie obawiać - na 370 stronach spotkacie wielu mieszkańców Białego Domu w Waszyngtonie. I to same sławy! Od F. D. Roosevelta po B. Clintona! 
Ktoś powie: to lektura zbytnio... amerykańska! Da się dostrzec od pierwszych stron. Ale spójrzmy na doświadczenia Drew Westena (skądinąd politologa i doktoranta z psychologii klinicznej), jako... uniwersalne treści. a może coś z tego udałoby się przeszczepić na lokalny grunt? To, że jedne wybory mamy za sobą nie oznacza, że kolejne za sto lat. W 2015 r. będzie się działooo - bój o prezydenturę. I to dzięki książce "Mózg polityczny" dopiero nabierzemy ogłady i dostrzeżemy, jeśli jesteśmy ze sztabu kandydata (?),  jakich zakrętów unikać.
Drew Westen prowadzi nas między prezydentów Stanów Zjednoczonych. Ilu z nas miało okazję przyglądać się tej burzy, jaka tam, "za wielka wodą" wybucha. Jakieś migawki mamy na różnych kanał TV, no chyba, że jesteśmy tam na miejscu. To dopiero przeżycie. Namiastkę tego daje nam ZYSK i S-KA.
Kto tworzy głowy państw? Kto daje się zwieść cukierkom rzucanym przez elektów? Opinia publiczna! Z kim muszą się słoń z osłem liczyć? Z opinią publiczną! Co na jej temat czytamy w rozdziale "Racjonalne umysły, nieracjonalne kampanie"? A choćby to: "Według większości naukowców problem polega na tym, że opinia publiczna generalnie odzwierciedla skutki manipulacji w wykonaniu grup interesów i elit politycznych, często filtrowanej przez media, które tylko niekiedy pełnią funkcję «czwartej władzy» przewidzianą przez ojców założycieli". Wiele miejsca poświęca emocjom, które determinują nasze zachowanie i nasze wybory. Również te polityczne.
Trudno nie zgodzić się z opinią, że"...niekiedy idziemy na skróty, gdy brakuje nam czasu albo zainteresowania". Nie wierzę, żebyśmy w 100 % czy nawet 15 wczytywali się w programy wyborcze. Albo idziemy za dawnym ciosem, omijamy wielkim łukiem "zgrane gęby"- po prostu nie analizujemy tego za czym wrzucamy kartkę do urn!...
Może nas zaskoczyć stwierdzenie, że my "...ludzie często  stosują heurystykę dostępności, czyli przeceniają częstotliwość jakiegoś zdarzenia" i podaje przykład skutków zamachów z 11 września 2001 r.. Czytamy dalej: "...potem telewizja wielokrotnie ostrzegała przed możliwością kolejnych zamachów, wyborca przypisywał zamachowi terrorystycznemu większe prawdopodobieństwo niż wypadkowi samochodowemu, chociaż w 2001 roku w wypadkach samochodowych zginęło dziesięć razy więcej ludzi niż w wieżach World Trade Center".  Szokujące wnioski? a może po prostu perfekcyjna manipulacja telewizji! W wytwarzaniu atmosfery zagrożenia media i partie nie maja sobie równych. Czy my nie jesteśmy świadkami takich oślo-słoniowych starć nad Wisłą?
Wiele mogliby się nasi politycy nauczyć z doświadczeń Billa Clintona?"Clinton wykorzystał daną mu szansę. Najpierw wyraził zainteresowanie losami samej pytającej [w  czasie debaty G. Bush- senior został zapytany przez pewną kobietę jak "może rozumieć los ludzi w okresie recesji, skoro sam jej nie odczuwa" - przyp. K.N.] Kiedy już nawiązał kontakt emocjonalny (...) przedstawił słuchaczom diagnozę i odrobinę programu (przypisał recesję złej polityce gospodarczej za dwunastoletnich rządów republikanów, po czym zakomunikował, że on pójdzie inną drogą". Pikanterii na pewno dodają wątki "towarzysko-erotyczne" z życia  42. prezydenta USA.
Przekaz niewerbalny od zawsze wzmacniał lub masakrował ludzi polityki. Zdradzał ich ukryte intencje, wspierał. Jeśli ktoś tego jeszcze nie pojął, to niech wczyta się:"Mimika, ton głosu i gestykulacja kandydatów często zdradzają pewne aspekty charakteru, na które reagują wyborcy - i czasami jest to wskazane, ponieważ można w ten sposób uzyskać wgląd w duszę danego człowieka, która tylko niewyraźnie majaczy za szkłem ekranu telewizora".
Polecam każdemu rozdział "Ewolucja emocjonalna mózgu". Już pierwsze zdanie w podrozdziale "Ewolucja emocji" mobilizuje nas do działania: "Ewolucyjna historia ludzkiego mózgu ma w sobie coś z niedokończonej powieści detektywistycznej".  Czy daleko odbiega od norm i standardów politycznych takie stwierdzenie: "Prymitywne odczuwanie i myślenie (wrażenia i percepcja) zawsze były ze sobą powiązane". Razi medyczny język? Warto sie z nim oswoić. Nie tylko w poczuciu wczytywania się w dzieło D. Westena, ale i zrozumienia rodzimej sceny politycznej.
Na wiele pytań znajdziemy odpowiedzi w rozdziale "Emocje za zasłoną". poleciłbym go szczególnie prelegentce, która swego czasu szkoliła m. in. piszącego te słowa. I była obruszona, kiedy broniłem swej tezy o wdziewaniu różnych masek przed bliźnimi (czytaj: uczniami). Tu trafiamy na kolejną oczywistość: "W polityce sporą karierę zrobiło rozróżnianie kampanii pozytywnych i negatywnych, czyli odwoływania się do pozytywnych lub negatywnych emocji". Czy ktoś z nas ma wątpliwości czytając: "Pozytywne i negatywne emocje w sposób niezależny od siebie wpływają na zachowanie, w tym zachowanie wyborcze, toteż rezygnacja z kształtowania i pobudzania negatywnych skojarzeń z przeciwnikami może mieć również katastrofalne skutki, jak rezygnacja z kształtowania i pobudzania pozytywnych skojarzeń z własnym kandydatem". Przerabiamy to za każdym razem. I nie dane nam bedzie odpocząć od "wojny polsko-polskiej"! Nigdy! Pogódźmy sie z tym!...
Obawiam się, że moje analizowanie "Mózgu politycznego" w pewnym momencie powinno "przejść" w "myśli znalezione". Pod tym względem, to istna kopalnia. I nie zdziwcie się, kiedy ta książka stanie sie źródłem dla postu z tej serii... "Analogie, które polityce uznają za przekonujące i które próbują  «sprzedać» opinii publicznej, często noszą na sobie głębokie piętno celów partyjnych". A celem jesteśmy My - wyborcy. A skutkiem samozadowolenie partyjnych bonzów i tych, którzy dzięki nam doczłapią się do stosownych foteli!... Chwilami niedobrze mi się robi!
I docieramy do mądrości, która potwierdzą wszyscy, którzy kiedy bądź pochylali się nad wyborczą urną: "Lata badań ankietowych wskazują, że przy urnach wyborczych ludzie kierują się uczuciami, a uczucia te odzwierciedlają zakres, w jakim obywatele wierzą, że dana partia lub kandydat troszczy się o ich interes i wartości".  Szczególnie przy wyborach prezydenckich wróci do nas, to co teraz zacytuję i proszę sobie ono zdanie wynotować i powiesić nad łóżkiem, dlatego piszę je tu drukowanym alfabetem: "POŁĄCZENIE STRACHU I WROGOŚCI CZĘSTO PROWADZI DO ENTUZJAZMU DLA JEDNEGO Z KANDYDATÓW - A ZATEM UCZUCIA, KTÓRE RACZEJ NIE JEST POSTRZEGANE NEGATYWNIE". Alboż nie będziemy w maju AD 2015 w stanie strachu, ba! istnej oblężonej twierdzy? Wybrać "A"  - przeciwko "B"! Jak w grudniu 1990 r.: nie byłem za "D", ale przeciw "C", bo mój "F" odpadł w pierwszej turze. Proste. Jak budowa cepa.
Naprawdę polecam wszystkim, którzy budują kampanie wyborcze swych wodzów: przestudiujcie "hierarchię celów, którą powinni się kierować wszyscy kandydaci, odzwierciedlającą hierarchię najważniejszych czynników sukcesu wyborczego". To recepta na sukces? Myślę, że tak. Ale chciejcie sięgnąć po "Mózg polityczny". Drew Westen nie trudził się dla "samej sztuki" pisania. Oj! dostaje się mediom, które "...generalnie nie mają ochoty odgrywać wybitnie edukacyjnej roli podczas kampanii wyborczych (poza informowaniem obywateli o aktualnym stanie preferencji społeczeństwa)".
I wpadamy we własne sidła? Nie jesteśmy czarowani, czytamy okrutna prawdę: "...najważniejszym zadaniem każdej kampanii politycznej jest wyskakanie partyjnych sympatii osób, które utożsamiają sie z partią reprezentowaną przez kandydata". Cała filozofia i istota? Dodajmy do tego "...że kandydat jest dobry, kiedy potrafi nas rozśmieszyć, wzruszyć do łez, wyrazić wyznawane przez nas wartości w taki sposób, że ciarki nas przechodzą, tak wygłosić mowę pogrzebową albo komentarz do tragedii narodowej, że słowa więzną nam w gardle (...). To się nazywa charyzma".
Jeśli myślimy, że spory wokół problemu aborcji, to tylko "polski koloryt", to jest w błędzie. Znają to doskonale Amerykanie. Rozstrzygając ową kwestię Westen zwraca naszą uwagę na sprawę przekonań, preferencji: "Jeśli powiesz prawdę o swoich przekonaniach, zwiększysz prawdopodobieństwo tego, że ludzie usłyszą twój przekaz, zwłaszcza jesli będzie to zbieżne z ich własnymi odczuciami". Chyba nikogo nie zdziwi, że wiele miejsca poświęca problemom związanym z dostępem do posiadania broni. Jak "gra się kartą rasową" - to problemy, które tylko z pozoru nas nie dotyczą. Jak będzie nad Wisłą za pięćdziesiąt lat? Trudno wieszczyć, ale dostępne są dokumenty, w których przeczytamy, że skutkiem niskiego przyrostu naturalnego będzie napływ emigrantów z Azji i Afryki, a to wyzwoli demony ksenofobii, szowinizmu i rasizmu.
Niech optymistów ostudzi zdanie: "Wysoka inteligencja emocjonalna nie gwarantuje wysokiej inteligencji politycznej". Dorzuca Autor takie modne określenie: "empatia"! I ku przestrodze przypomina: "Adolf Hitler był mistrzem czytania i kształtowania uczuć społeczeństwa, jednakże nie miał za grosz empatii, a na dodatek był mistrzem nakłaniania innych do wyłączania empatycznego stresu, który jest elementem naszego dziedzictwa emocjonalnego". W końcu, jak dalej nam przypomina: "Emocje są zaraźliwe". Dlaczego w takim miejscu widzę parteig w Norymberdze?...
Czy książka może być "instrukcja obsługi"? Ta, która jest efektem pracy D. Westena na pewno -  T A K . ilość cytowanych doświadczeń socjologicznych jest kolejnym walorem tej książki. Dla przypadkowego czytelnika zapewne dziwnej. Sam łapię sie na tym, że moje zbyt długie recenzje mogą zniechęcić? Bo, jak czytamy na stronie 253 "...lepsze rezultaty osiągano po obejrzeniu filmików 5-sekundowych niż półminutowych". Jest coś o "sterowaniu kandydatami": "...sztab wyborczy powinien uważnie monitorować komunikaty niewerbalne wysyłane przez kandydata podczas całej kampanii i zadbać, żeby jego pozawerbalne «ostrze» nie stępiało".
Nie ma co się czarować "dziewczęta i chłopcy z plakatów", to majstersztyk pozerstwa. Jak mnie ostatnimi czasy drażnił bilbord z pewnym kandydatem pewnej opcji. Nie dość, że kilka lat temu po pijaku jeździł po Bydgoszczy i nonszalancko wymachiwał poselską legitymacją, to teraz z rozbrajającą miną wskazywał na zegarek? Tu Westen nie odkrywa Ameryki: "Żeby namalować portret kandydata, trzeba go nakłonić do pozowania". Ale czy tak nachalnego? A może to miała być reklama zegarka?...
Chyba przed wyborami prezydenckimi, kiedy ruszy machina "negatywnej selekcji", warto przyswoić sobie kolejna prawdę: "Jeśli ktoś chce przekonać ludzi do zmiany korsu, generalnie musi pobudzać nie tylko entuzjazm do swojej kandydatury, ale również strach i gniew [...], że jego pełniący urząd konkurent zachowuje się niekompetentnie lub nieetycznie". Obrzucanie błotem? Proszę bardzo! Insynuacje? Dorzucamy!
Należy ta książkę czytać uważnie i rozważnie. Raz, żeby nie popełnić wyborczego samobójstwa. Dwa, aby nie paść ofiarą bardziej ruchliwego przeciwnika. Warto, aby zaopatrzyli się w nią ludzie od modelowania wizerunków kandydatów na różnego szczeblach stanowiska. Może wtedy uniknięto by porażek (poniżej progu wyborczego) i rozczarowań, jak kilka dni temu?...

Gettysburska przemowa prezydenta Abrahama Lincolna - 19 XI 1863 r.

$
0
0
Gettysburg w dniach 1-3 lipca 1863 r. stał się widownią krwawej bitwy wojny secesyjnej / civil war. Starły się ze sobą armie generała Roberta E. Lee (C.S.A) i Georgea Meade (U.S.A.). Obie walczące strony złożyły straszliwą daninę krwi. Armia Północnej Wirginii straciła w zabitych i rannych 28 000 żołnierzy. Armia Potomaku 23 000. Kiedy umilkły działa, a zwycięzcy i pokonani opuścili pole bitwy zaczął się pochówek.

Tylko, że przedsięwzięcie przerosło możliwości logistyczne, tych którzy się tego podjęli. Lato, pogoda nie ułatwiały pracy. Temperatura sprawiała, że ciała zabitych ulegały szybkiemu rozkładowi, puchły, groźba epidemii była całkiem realna. Trudno było oczekiwać, aby w tych warunkach odbywały się indywidualne pochówki. Wielu z poległych grzebano w masowych rowach, bo nie wiem czy można je nazwać grobami. Kilka miesięcy później zapoczątkowano uporządkowania miejsca spoczynku żołnierzy Unii. W ten sposób narodziła się myśl (jej autorem był miejscowy prawnik David Wills) aby stworzyć Narodowy Cmentarz Wojskowy w Gettysburgu /  Gettysburg National Cemetery. Nawet taki ignorant w zakresie języka angielskiego jak ja nie miałem problemu, aby zrozumieć zapis na stronie amerykańskiej: "... is the final resting place for more than 3,500 Union soldiers killed in the Battle of Gettysburg, a Union victory often cited as a turning point in the Civil War". 

David Wills
Pomysł stworzenie nekropolii nie tylko przypadł do gustu gubernatorowi Pensylwanii Andrew Curtinowi, ale również prezydentowi U.S.A. Abrahamowi Lincolnowi. Postanowiono zaprosić go na otwarcie tego wyjątkowego miejsca. Jak podaje jego biograf Stephen B. Oates "...choć odrzucał z braku czasu inne tego rodzaju zaproszenia, obiecał przybyć do Gettysburga. Uważał bowiem, że w tej scenerii będzie mógł powiedzieć coś ważnego o znaczeniu toczącej się wojny, wyjaśnić, iz armie Unii walczą nie tylko po to, by stłumić rebelię, lecz po to, by ocalić demokrację i liberalne instytucje Ameryki".W podróż wyruszono 18 listopada 1863 r. Wieczorem pociąg dojechał na miejsce."...na ulicach kłębiły się tłumy, wśród których byli żołnierze, członkowie towarzystw śpiewaczych, biznesmeni, gubernatorzy i burmistrzowie"- czytamy dalej w biografii Lincolna. Podejmował go kolacją w swoim domu, do którego z trudem dotarto, sam David Wills.

Gubernator Andrew Curtin
Następnego dnia, 19 listopada 1863 r., przed blisko "piętnasto-, a może  dwudziestotysięcznym tłumem"słuchaczy wygłosił mowę. Przeszła ona do historii jako "Przemowa gettysburska" lub "Adres gettysburski". Mam przed sobą trzy tłumaczenia tego tekstu. Sięgam po to, które zamieszczono w poruszającej (i bodaj raz tylko wydanej?) powieści Irving'a Stone'a "Miłość jest wieczna":

"Osiemdziesiąt siedem lat temu nasi ojcowie stworzyli tu, na tym kontynencie, nowe państwo, od początku wolne, którego celem była realizacja zasady, iż «wszyscy ludzie rodzą się równi».
Obecnie jesteśmy zaangażowani w wielką wojnę domową, która wykaże, czy to państwo, czy w ogóle jakiekolwiek państwo tak pomyślane i realizujące taka zasadę, jest w stanie przetrwać. spotykamy się na wielkim polu bitwy tej wojny. Przyszliśmy, aby poświęcić część tej ziemi, która stanie sie miejscem wiecznego spoczynku tych, którzy tu zginęli, aby mogło żyć nasze państwo. Przyzwoitość nakazuje nam to zrobić. Jednakże, ujmując rzecz głębiej, nie możemy tej ziemi poświęcić, nie możemy uświęcić, nie możemy jej uczcić jako świętości. Dzielni żołnierze, żywi i polegli, którzy tu walczyli, uświęcili ją w sposób, który stawia ich wysoko ponad naszymi mizernymi wysiłkami dodawania czy ujmowania jej świętości. Świat z ledwością zauważy i krótko będzie pamiętał to, co tu dzisiaj mówimy, podczas gdy nigdy nie zapomni tego, czego dokonali tutaj oni.
To raczej my, żywi, którzy tu stoimy, którzy ty jesteśmy, zostajemy poświęceni wielkiemu, stojącemu przed nami zadaniu. Ta śmierć, godna najwyższej czci, umocniła nasze oddanie sprawie, której leżący tutaj oddali ostatni dowód swego poświęcenia. Postanawiamy zatem z całej mocy, że ich śmierć nie bedzie daremna,. Że wolność na nowo narodzi się w tym państwie, a rządy ludu, sprawowane przez lud i dla ludu, nie znikną z powierzchni ziemi".  

Gettysburg - 19 XI 1863
Stephen B. Oates nazwał tę przemowę "... hymnem ku czci poległych żołnierzy Unii"? Świadek tego podniosłego zdarzenia zanotował swoją ocenę tego, co widział i słyszał: "...[prezydent - przyp. K.N.] wezwał cały naród do podjęcia na nowo idei równości, do wspólnej walki w obronie tej idei, walki o ocalenie - dla dobra całej ludzkości - amerykańskiego systemu demokracji. Niech ludzie wszystkich stanów, o wszystkich kolorach skóry, podejmą nową narodowa krucjatę, na nowo deklarując swe przywiązanie do wolności. Niech przerwą małostkowe spory, niech zapomną o dzielących ich różnicach i wspólnie zadeklarują, że polegli w tej wojnie, leżąc w trumnach pod Gettysburgiem i na tysiącu innych cmentarzy rozsianych po kraju, oddali życie za słuszną i szlachetną sprawę - za wyzwolenie ludzkiego ducha w systemie rządów sprawowanych przez lud i dla ludu".
A jednak Lincoln mylił się mówiąc o krótkiej pamięci świata względem jego przemówienia. Najlepszym przykładem to moje teraz pisanie. Zupełnie niezamierzone. Nie planowałem tego. Temat sam pojawił się i zmusił do pewnego intelektualnego wysiłku?...

Weterani (C.S.A. i U.S.A.) pod Gettysburgiem (lata 30-te XX w.)

Nie zostało mu nic oszczędzone...

$
0
0
Jeśli spojrzymy na zaborowe dzieje Polaków, musimy przyznać, że Galicja miała szczęście, że znalazła w osobie panującego Franciszka Józefa I (1830-1848-1916) człowieka wyjątkowego. Każdy car jawi się nam, jako zamordysta, kat narodu polskiego! Każdy król Prus, a potem cesarz niemiecki raczej (choć nie jest to do końca prawdą) jest symbolem germanizacji. Trudno sobie wyobrazić, aby np. na butelce znanej w Bydgoszczy wody mineralnej pojawił się wizerunek choćby Wilhelma I. A przecież, to też był starzec o pięknych bokobrodach. Tylko, że w Poznaniu czy Bydgoszczy jakoś tak nie wspominano JCM. Nasze prababki, które mówiły z ciężkim akcentem niemieckim wychwalały czasy "starego Wilusia", ale... Franciszek Józef I to naprawdę fenomen.
Jakoś trudno sobie wyobrazić, aby Matejko malował "Batorego pod Pskowem" w Warszawie lub "Bitwę pod Grunwaldem" w Gnieźnie. Autonomia, która była skutkiem przegranej wojny z 1866 r. z Prusami uwolniła we Lwowie (stolicy Galicji) i Krakowie ducha wielkiego. Mogły swobodnie szybować niespokojne duchy epoki, jak Jacek Malczewski, Stanisław Przybyszewski, Stanisław Wyspiański i wielu innych. A wszystko to pod opiekuńczymi skrzydłami Najjaśniejszego Pana!...


Franciszek Józef I nie miał szczęścia w polityce. Nie przesadzę zbytnio, kiedy napiszę: czego się tknął, to popsuł? Wstępował na tron, kiedy pod ciężarem Wiosny Ludów chwiał się tron lotaryńsko-habsburski! Odchodził, gdy ówczesny świat pogrążał się w odmętach krwawej Wielkiej Wojny! Przegrał wojnę z koalicją piemoncko-francuską w 1859 r. Zaczął wtedy tracić północną Italię (Lombardię z Mediolanem), choć traktat w Villafranca ratował jego imperatorską twarz. Kolejna wojna w 1866 r. tym razem z Prusami i jedna bitwa pod Sadową - przekreśliła hegemonię "domu habsburskiego" w Europie. Mało?


Straszliwe ciosy uderzały w serce monarchy w latach 1867, 1889, 1892 czy 1914! Cerro de las Campanas, Mayerling, Genewaoraz Sarajewo!Giną kolejno: brat Maksymilian (jako niefortunny cesarz Meksyku i ofiara obłędnej polityki); jedyny syn i następca tronu Rudolf; zamordowana została cesarzowa Elżbieta, bosko piękna Sisi; ofiarą zamachu padł bratanek i kolejny następca tronu Franciszek Ferdynand. A przecież były i inne przykłady rys na monolicie domu panującego...
Stary cesarz w 1914 r. poprowadził swój naród na wojnę światową! Nie dożył klęski, a tym samym rozpadu monarchii austro-węgierskiej. Na kilka dni przed śmiercią za m. in. JCM pozwoleniem wystawiony został słynny Akt 5 listopada! To w nim Polacy mogli przeczytać przełomowe zdania:"Przejęci niezłomną ufnością w ostateczne zwycięstwo ich broni i życzeniem powodowani, by ziemie polskie przez waleczne ich wojska ciężkiemi ofiarami rosyjskiemu panowaniu wydarte do szczęśliwej przywieść przyszłości, Jego Cesarska Mość Cesarz Niemiecki oraz Jego Cesarska i Królewska Mość Cesarz Austryi i Apostolski Król Węgier postanowili z ziem tych utworzyć państwo samodzielne z dziedziczną monarchią i konstytucyjnym ustrojem". Nie będę tu teraz analizował tego ważnego dokumentu. Proszę się nie obawiać.


Panował 68 lat. To cała epoka! Konkurować mogła z nim w tych czasach tylko królowa Wiktoria (63 lata rządów). Całe pokolenia rodziły się, dorastały, starzały pod berłem tego samego monarchy? Innego nie pamiętano!... To w tym okresie triumfy odnosił "król walca" Johann Strauss-syn. "An der schönen blauen Donau"wzbudzał podziw w całej Europie! Choć na początku rządów w pałacu Schönbrunn rozbrzmiewał triumfalny "Marsz Radetzky'ego"Johanna Straussa-ojca. Śmierć cesarza była swoistym preludium przed upadkiem wielonarodowej monarchii... Zmarł 98. lat temu: 21 listopada 1916 r. Jak wielu Habsburgów pochowany został w Krypcie Cesarskiej w Kościele Kapucynów. Do której, nie zapominajmy, nie wpuścił zamordowanego w Sarajewie z żoną Zofią  księżną Hohenberg, Franciszka Ferdynanda. Uparty starzec strzegł zasad?...



Pozostał wizerunek zadumanego, uśmiechniętego starca. Ojca, dziadka, ba! pradziadka Austro-Węgier. Trudno nie ulec czarowi zachowanych wizerunków, choć urzędniczy charakter skrupulatnego biurokraty chyba nie odpowiadałby dzisiejszym wyobrażeniom...

Polonia Restituta - VIII - Lwów - zbiorowy żołnierz... (1-22 XI 1918 r.)

$
0
0
Leży przede mną wyjątkowe wydawnictwo. Broszura, mniej więcej formatu A-4, stron licząca zaledwie 28. Czas trochę oskubał grzbiet, rogi, zostawił trwałe ślady. "LISTOPAD 1.-22. XI. 1918 WE LWOWIE". Jest też na ostatniej stronie swoista metryczka, w której czytamy m. in.: "SPISAŁ I WYDAŁ PROF. JERZY DUNIN-WĄSOWICZ PPOR. W.P. SŁOWO WSTĘPNE DAŁ PPOR. WOJSK POLSKICH STEFAN MĘKARSKI". Skład ukończono 6 marca 1919 r., a dzieła druku dokonał Zakład Narodowy imienia Ossolińskich we Lwowie. Na pierwszej stronie pozostawiono pięknym, zamaszystym pismem osobistą dedykację: "Wmu Panu Prof. Makowskiemu w serdecznej podzięce za pomoc w odczytach ofiarowała Maryla Tczeszczakówna Włocławek 12/VI 919". Czemu o tym piszę? Bo bezdźwięcznie minęła kolejna rocznica zakończenia walk o polski Lwów. Byłoby niezręcznie politycznie wspominać taką rocznicę? Po co drażnić braci Ukraińców i to w chwili, kiedy sami obchodzą I rocznicę rozpoczęcia protestów na kijowskim Majdanie?... Hm... W podobnych chwilach myślę, że niedaleko odbiegliśmy od zakłamanego i parszywego historycznie PRL-u.
Już dwa tygodnie wre w nocy i we dnie
bój. Huczą strzały - raz po raz ktoś pada...
Precz od nas poszło  wszystko, co powszednie;
dziś jedna tylko myśl nami włada:
Całą moc skupić we wspólnym ognisku
i nieugięcie trwać na stanowisku! 

Jest jeszcze jedna rocznica: 23 listopada 1920 r. Ledwo umilkły działa na frontach walk z bolszewikami! Tego dnia Naczelnik Państwa, marszałek Polski Józef Piłsudski (1867-1935) dokonał podniosłego aktu. Po raz pierwszy i ostatni w historii udekorował polskie miasto krzyżem Virtuti Militari! "Lwów! - któreż polskie serce nie drgnie na to miasto" - powiedział w sali ratuszowej Dostojny Gość. Przez długie, powojenne lata zdawało się rządzącym komunistom, że zadeptali w Narodzie ślady dumnej pamięci o tym szlachetnym grodzie! Ohydą tamtego czasu (lat 1944-89) było wpisywanie Kresowiakom plugawej nieprawdy: urodzony w Z.S.R.R. O jednym w swych zbolszewizowanych mózgach zapomnieli, że przez lata kładli kwiaty (np. 22 lipca każdego roku) na Grobie Nieznanego Żołnierza, w którym spoczął Bezimienny Obrońca Lwowa!...

Wielkie się rzeczy spełniają zaiste!
Oto duch Polski, co leżał w letargu,
powstał - i prawo obwieścił ogniste,
że o świętości nie może byc targu!
a gdy gwałt dziki nad nami się szerzy,
odpowiedź jedna: Bij, kto w Boga wierzy!

Jak łatwo przychodzi nam powtarzanie: 11 listopada 1918 r. Polska odzyskała niepodległość. I chyba wielu wpada w euforie, że owa jutrznia wolności została dana w prezencie? Mieszkańcy Lwowa musieli chwycić za bron już 1 listopada 1918 r."W chwili, kiedy zginęła zmora naszej niewoli, wam przypadł honor pierwszej walki przy waszych murach i domach. Tak, jakby na zakończenie marszu pogrzebowego, który grano nad Polską, u was zabrzmiał ostatni akord - nie pogrzebu, lecz tryumfu"- mówił dalej Pierwszy Żołnierz Odrodzonej Rzeczypospolitej.


I cały naród podniósł się w zdumieniu,
zakryte dotąd otwarły się oczy:
Bo nie przepada bój nasz w zapomnieniu!
On idzie w naród; rozdartych jednoczy
i swary tłumi. A duch potężnieje
z każdą krwi kroplą, co się tutaj leje.

Jakie przez lata zamilczania o polskim Lwowie tłukły się w umysłach, skojarzenia? Łyczaków, Orlęta, Szczepcio i Tońcio. Na szczęście żyli (i żyją) wśród nas ci, dla których Lwów był"krajem lat dziecinnych". I to właśnie ojcowie tych, których później los rzucił daleko, daleko. Może do Wrocławia, Głogowa, Szczecina ponieśli ze sobą pieśń pamięci. To do ich ojców Marszałek: "Bój był prowadzony o miasto oblężone. To nie jest zwykły bój, proszę panów. [...] Żołnierz staje się obywatelem miasta, miasto staje się żołnierzem. [...] Lwów w dniach dla niego ciężkich stał się zbiorowym żołnierzem".

Polsko! My wierzymy, że przez nasze boje
Ty w życie nowe i moc się odrodzisz.
Więc nas dziś krzepi wielkie imię Twoje:
wierzym, że przyjdziesz, że nas wyswobodzisz
i do swej piersi przygarniesz, jak matka...
wiernymi - wytrwać pragniem - do ostatka.

Młodzież szkolna i akademicka - słynne Orlęta. Memu, dorastającemu w latach 70-tych pokoleniu odmawiano prawa do identyfikowania się z tymi herosami. Nie znaliśmy nawet obrazów Wojciecha Kossaka, na których uwiecznił ich czyny. W 1982 r. pojawił się w księgarniach album "Wojciech Kossak". do któregopłótna wybrałi wstępem opatrzył Kazimierz Olszański. I tam - po raz pierwszy, oficjalnie pojawiły się  reprodukcje numer  189 i 191 pt.: "Orlęta - obrona cmentarza" i "Młody obrońca". Proszę zwrócić uwagę: nigdzie nie dopisano "LWÓW". Mało tego wpleciono je w rozdział: "Wielka Wojna"? Taki przed cenzurą unik? Jest coś jeszcze: tak jak druk z 1919 r. album wydało... OSSOLINEUM, tyle że z siedzibą we Wrocławiu. Historia zatoczyła koło?... "Tych kilkadziesiąt dni walki uczyniły ze Lwowa dzielnego żołnierza. [...] Miasto Lwów, kawaler orderu «Virtuti Militari» niech żyje!" - tym toastem zakończył swoja mowę marszałek J. Piłsudski.


Polsko! My Tobie ślubujemy święcie,
że nam walczące nie osłabnie ramię!
A choć jesteście, jako na okręcie
wśród burz - zwątpienie ducha nam nie złamie!
Próżno wróg zewsząd wali na nas gęstwą!
Przetrwamy! Musi być naszym zwycięstwo!

Pozwalam sobie ten post poświęcić  pamięci
śp. pani Jadwigi Piłsudskiej Jaraczewskiej (1920-2014).  

W tekście wykorzystano: fragmenty wiersza Mariana Grzegorczyka "Na posterunku" (który zamieszczono w wspomnianej broszurze z 1919 r. na stronach 14-15) oraz "Przemówienia na bankiecie we Lwowie (23 listopada 1920 r.)" Józefa Piłsudskiego (Pisma zbiorowe. Wydanie prac dotychczas drukiem ogłoszonych", tom V, Warszawa 1937, s.177-179).


PS: Kiedy studiowałem na UMK w Toruniu na wykładzie pewnego pana doktora (obecnie uznanego profesora tej uczelni) dwukrotnie pozwoliłem sobie na korektę pewnych... nieścisłości z życia Marszałka. Potem na egzaminie dostawałem (o dziwo?) wyjątkowe w treści i szczegółach pytania. Jedno brzmiało: "Gdzie w listopadzie 1918 r. walczył Michał Karaszewicz-Tokarzewski?". Ironiczny uśmiech pana doktora... Riposta?"We Lwowie". Uśmieszek zniknął z twarzy. O dziwo...

Elekcja hańby!...

$
0
0
Z niedowierzaniem przecieram oczy. To nie może być prawda. Ja śnię? Ktoś mi robi głupi żart? Zerkam na kilka stron internetowych i z nich wyciągam takie zapis?
Cytat 1:"W Pałacu Staszica w Warszawie odbędzie się seminarium  «Archiwiści i kolekcjonerzy w 250. rocznicę koronacji Stanisława Augusta Poniatowskiego». Organizatorzy seminarium: Archiwum PAN, Stowarzyszenie Przyjaciół Almanachu Muszyny oraz Muzeum na Zamku w Starej Lubowli". 
Cytat 2:"Poza darmowym wejściem przygotowały dodatkowe atrakcje. Łazienki Królewskie i Zamek Królewski w Warszawie - w związku z przypadającą 25 listopada 250. rocznicą koronacji Stanisława Augusta Poniatowskiego - chcą uczcić pamięć ostatniego polskiego monarchy i przybliżyć publiczności jego ogromny wkład w rozwój polskiej kultury". 

Nie mogę już mieć obiekcji, ani wątpliwości: Warszawa szykuje się do obchodów 250 rocznicy koronacji ostatniego elekcyjnego króla Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Jak zwykle wypiera się z umysłów królów Królestwa Polskiego? Tak, tych niby-Romanowów (każdy średnio wyuczony historyk wie, że ta wygasła w linii rosyjskiej w 1730 r. w osobie Piotra II)! Na myśl o 25 listopada 1764 r. krew się we mnie burzy, nachodzą mnie duchy rodowych rębajłów "pana Rybeńki" i chciałbym krzyczeć: VETO! VETO! VETO


Na rany Chrystusa - jakąż to podłą datę wygrzebano z polskiego bigosu? Dzień koronacji ostatniego elekta? Czy inicjatorzy podobnych obchodów myślą jeszcze historycznie?! Bardzo wątpię. Wszelkie mankamenta znowu ma zasłonić jeden argument: "...jego ogromny wkład w rozwój polskiej kultury"? To chyba trochę zbyt mało, jak na XXXI lat królowania!
Nie mogę udawać, że nic się nie stało. Trzeba, jak nic przypomnieć, jak doszło do wyboru stolnika litewskiego Stanisława Antoniego obojga imion herbu Ciołek Poniatowskiego na króla. Może zacznę od końca, czyli od daty, którą elekt wybrał: 25 listopada. Wszak to dzień imienin eks-kochanki, protektorki i sprawczyni tego wyboru: Katarzyny II.
Cytat 3:"Wysyłam niezwłocznie ambasadora w Polsce hrabiego Keyserlingka, aby cię zrobić królem po śmierci obecnego, a gdyby to mu się nie udało... chcę, żeby nim został książę Adam". 
Tak w sierpniu 1762 r. pisała morderczyni swego carskiego małżonka Piotra III ( Karl Peter Ulrich von Holstein-Gottorp) , imperatorowa Katarzyna II (Zofia Fryderyka Augusta von Anhalt-Zerbs). Jeszcze August III Sas nie był w Zaświatach, a w Petersburgu ważył się los elekcji, której rocznicę maMY czcić? Rzecz jasna owym "księciem Adamem" był cioteczny brat eks-kochanka, książę Adam Kazimierz Czartoryski. 
5 października 1763 r. zmarł w Dreźnie JKM August III. Marcin Matuszewicz, za Józefem Zabiełłą, zostawił taki opis tego dnia.
Cytat 4:"...król zaczął konać. Książę kurlandzki postrzegłszy krzyknął, na głos którego królewny trzy i królewiczowa wbiegli z księciem Ksawerym. Potem my, cośmy w garderobie byli, porwali króla, trzęśli, orzeźwiali różnymi spirytusami, krew z mediany puścili, już do życia przywrócić nie mogli, a tak najłaskawszy król apopleksją umarł". 
Machina podstępnych machinacji została ruszona! Główne koło kręciło się w Petersburgu!  To, co pisała JIM Katarzyna II nie pozostawiało złudzeń, co do intencji płynącej z wysokości jej tronu, a także stosunku do Rzeczypospolitej Obojga Narodów.
Cytat 5: "Jest rzeczą nieodzowną, abyśmy wprowadzili na tron Polski Piasta dla nas dogodnego, użytecznego dla naszych rzeczywistych interesów, jedynym słowem człowieka, który by wyłącznie nam zawdzięczał swoje wyniesienie. W osobie hrabiego Poniatowskiego, stolnika litewskiego, znajdujemy wszystkie warunki niezbędne dla dogodzenia nam".
Skąd się ów "hrabia" wziął w świadomości imperatorowej? Nawet gdyby nuworysz Poniatowski miał dwustu hrabiów przed swym nazwiskiem żaden polski szlachcic (ni Sejm) nie uznał tego tytułu!  To mógł przeczytać ambasador JIM w Warszawie. 
Równie drapieżny JKM Fryderyk II Hohenzollern czytał od "ukochanej siostry Katarzyny" co następuje: 
Cytat 6: "Ze wszystkich pretendentów do korony on ma najmniejsze możliwości jej otrzymania, tak więc w następstwie będzie miał zobowiązania w stosunku do tych, z których rąk ją otrzyma".
Marcin Matuszewicz w swym "Diariuszu życia mego"zamieścił relację z jakieś, niezidentyfikowanej gazety. Czy zaprawdę  t a k i   obraz pamiętnej elekcji maMY teraz obchodzić:
Cytat 7: "Ulice wszystkie warszawskie podsłuchami po wszystkich rogach ulic rozstawionymi są napełnione. Żołnierz moskiewski w sama Warszawę z armatami jest wprowadzony, miasto żołnierzem rosyjskim opasane, obóz i armaty rosyjskie pod samą Warszawą stoi, a te miasto stołeczne wojny, nie rad sejmowych postać okropną ukazuje". Jest, że consensus, aby takowy sejm konwokacyjny i jego skutki z perspektyw 250 lat czcić? Oto moje kolejne: VETO!
Miałby-że kto jeszcze jakie wątpliwości, to niech pogrzebie u bezcennego Matuszewicza herbu Łabędź. Nadto tam dowodów, jak ułożona przez Petersburg była ta elekcja.
Cytat 8:"Wiedzieli od sejmu konwokacyjnego wszyscy dobrze, iz nie kto inny, tylko Poniatowski będzie królem, bo nicht prócz niego konkurentem jawnym i mocnym do korony nie pokazał się. [...] A że Moskwa temu sejmowi asystowała, stojąc na pogotowiu pod Warszawą, przeto nie było nikogo, który by się propozycji podanej przez prymasa [Władysława Aleksandra Łubieńskiego - przyp. K.N.], aby Stanisława Poniatowskiego, stolnika litewskiego, obrać i narodowi ogłosić za kandydata do tronu, sprzeciwił. Cały skład sejmu jednymi usty odpowiedział: «zgoda» [...]". A jakże śpiewano "Te Deum laudamus", tylko, że jak ujawnia tenże pamiętnikarz "...i wszyscy śpiewali, lubo nie wszystkich jedna ochota  i intencja". Wcześniej "przydano elektowi"cesarskie imię "August"w miejsce pospolitego"Antoni".

Ciołek h. Poniatowskich
Pewnie, że u Matuszewicza odnajdziemy ów pamiętny dzień 25 novembris. Pominę wystrój Katedry, kto co przed elektem niósł, jakich dostojników zabrakło tego dnia, a jacy niepomni swarów byli obecni. Skupie się na osobie JKM!
Cytat 9:"Potem szedł król po hiszpańsku ubrany, lubo dawniejsi królowie, jako to August Wtóry i August Trzeci, na ten dzień koronacji swojej po polsku się przebrali, ale teraźniejszy król tak był ubrany jak Zygmunta Trzeciego malują, lubo naówczas strój hiszpański był ordynaryjny wszystkich królów". Czy elekt nie rozumiał, że depcząc "uświęcona tradycję" zraża do siebie poddanych? Ale widać i dla niego już dzień ten był bagażem ponad normę, skoro czytamy: "Król w kapie, z koroną, trzymając w jednej ręce jabłko, w drugiej berło, powracał, a gdy dalej szedł do Zamku pieszo, tedy osłabł i szedł barzo blady, tak dalece, że skoro zaszedł do swego pokoju, musiano go wódką węgierską i innymi spirytusami otrzeźwiać".
Jakżeż nisko upadłaś Rzeczypospolito! Trafić na Twój tron via łoże carycy? Głębszego dna dotknąć nie mogłaś! Potem jeszcze będą tragiczne lata: 1772 - 1793 - 1795! A między nimi rzucone: sejm rozbiorowy! Tadeusz Rejtan! Targowica! wojna w obronie konstytucji! sejm grodzieński! insurekcja kościuszkowska! abdykacja! łaskawy chleb w Petersburgu!... Czy tak czynił człowiek honoru? Wielki monarcha?!...
Pomysł, aby przypomnieć 250 rocznicę koronacji Stanisława Antoniego herbu Ciołek Poniatowskiego, to jakiś rechot historii. Albo brak wyczucia, jakiego w swoim programie dopuściła się kiedyś pani Magdalena Gessler, kiedy jedną "rosyjską restaurację" przyozdobiła portretami tak okrutnych carów, jak np. Mikołaj I i jego syna Aleksandra II, którzy w morzu krwi utopili powstania listopadowe i styczniowe!... Świetna aranżacja! Jeść bliny pod katami narodu polskiego! Jak trzeba nie znać własne historii, by wpaść na tak kuriozalne pomysły?!


Wiem, że mój dobór cytatów, to nieomalże  punkt po punkcie zapis do aktu oskarżenia. Już trzydzieści lat temu cytowałem w pewnym liście-polemice pt. "Kontrowersje wokół Stanisława Augusta" ile Petersburg kosztowała elekcja, tudzież utrzymanie nowego "pana i władcy" nad Wisłą. Nie mam przy sobie tego artykułu mam jednak tom III dzieła prof. Tadeusza Korzona:  "Wewnętrznych dziejów Polski za Stanisława Augusta (1764-1794) . Badania historyczne ze stanowiska ekonomicznego i administracyjnego" (Kraków - Warszawa 1897). I w 1984 i 2014 cytuję (z zachowaniem oryginalnej pisowni i składni) ten sam fragment (ze stron 54-55). Proszę i to rozważyć w swym sumieniu:


"Stanisław August jest oryginalnem, niemal jedynem w dziejach zjawiskiem tego rodzaju. Jakkolwiekby zepsutym był naród szlachecki, jakkolwiek zrujnowanym i niezdarnym mechanizm państwowy: nie uwierzymy, aby katastrofa pierwszego rozbioru mogła dokonać się tak łatwo, 
tak rychło pod innym królem, chociaż równie słabej woli, ale rak czystych".

No to świętujmy koronację JKM Stanisława Augusta herbu Ciołek Poniatowskiego. Co mi tam!...

PS: Dariuszowi Ossowskiemu w uznaniu prawidłowej odpowiedzi na Facebooku!

Przeczytania... (20) - Mieczysław Grydzewski "Silva rerum" (Wydawnicwto ISKRY)

$
0
0
Często w odniesieniu do książek, które polecam słyszę pytanie:"Gruba?". Staram sie poprawić pytającego i proponuję mu inne pytanie: "Zapytaj czy ciekawa". Co ja będę krył: leży przede mną grubeee tomisko! O podobnych mówiło się kiedyś: "cegła!". Złośliwi dorzucali: "konia byś tym zabił!"... Raz jeden zdarzyło mi się, że wyciągana z najniższej półki w Czytelni Głównej UMK w Toruniu księga (wiekopomne dzieło Włodzimierza Dworzaczka "Genealogia") przewróciła mnie... Jedno jest pewne: książka, którą mam na widoku nie może być zaliczona do gatunku "kieszonkowych".
Wydawnictwo ISKRY sprawiło nam czytelnikom niespodziankę wydając dziełooo Mieczysława Grydzewskiego "SILVA RERUM". Ci, którzy kochają Skamandrytów wiedzą, że bez Grydzewskiego chyba byśmy o nich nie usłyszeli. Był ci bowiem wydawca dwóch ważnych periodyków literackich: "Skamandra" oraz "Wiadomości Literackich" (jak również kolejnych mutacji tego ostatniego tytułu). Urodzony, jako... Zagmatwana sprawa. Jedno możemy z pewnością naskrobać: pochodził z asymilowanej rodziny żydowskiej. Żadna sensacja. Nie chcę brnąc w ten temat. Proszę zerknąć do nagrodzonej "Nike" książki profesora Karola Modzelewskiego "Zajeździmy kobyłę historii. Wyznania poobijanego jeźdźca" (takoż wydana przez ISKRY). Tam rewelacyjne rozprawianie się z myśleniem "na ile Polak?". Nie będę tutaj cytował, bo zaiste wkrótce w "Przeczytaniu..." zamieszczę kilka zdań na temat tej książki. We "Wstępie", a mówiąc dokładniej rysie biograficznym czytamy m. in. wypowiedź Zofii Kozarynowej: "Był nacjonalistą polskim, czego się nie wypierał - przeciwnie - i  był zagorzałym warszawiakiem. Zachował te cechy, może nawet wzmocnione z latami, chociaż nacjonalizm się zdewaluował [...]". Nawet Jędrzej Giertych (tak, dziadek Romana) nie kwestionował "wkładu Grydzewskiego w polskie życie kulturalne". Oczytaniem, wiedzą z historii Polski ponoć zawstydzał tych, co mienili się 100%-wymi Polakami. Wstęp, w opracowaniu Mirosława A. Suproniuka zajmuje przeszło 120 stron! Już on sam może stanowić oddzielna książkę i kolejny przyczynek dla poznania losów polskiej inteligencji w XX w.
Chcąc zabrać się do lektury  644 stron (całość to jednak 850) musimy wygodnie usiąść w fotelu lub przy stole. Czeka nas długieee czytanie. Na pewno nie w niechlujnej pozie, bo nam na to masa lektury po prostu nie pozwoli! A "Silva rerum" zabiera nas do takiego  l a s u , że z każdą stronę spotykamy coraz więcej drzew, a każde oryginalne, a każde ciekawe, każde wciąga...
Właściwie nie wiem, jak mam "ugryźć temat". Kogo zachęcić do czytania? Napiszę: wszystkich! Bo każdy z nas znajdzie tu coś dla siebie! Miłośnik historii - tak! Zakochany w literaturze krajowej i tej zagranicznej - tak! Początkujący literat - jak najbardziej! Felietony, teksty, które publikował w latach 1948 - 1969, to naprawdę gratka. Cięte riposty, rzeczowa krytyka, rewelacyjna znajomość faktów! Nawet nie odważę się cytować, bo wciągnąłbym się w wir! Mogę tylko wzdychać z zachwytu, że oto w jednym tomiszczu pomieszczono takie różności, jak np. Kopernika, Tuwima, Piusa IX, Kochanowskiego, Prusa, Jezusa, Sienkiewicza, Nerona, Szekspira i kuchmistrza w Buckingham Palace ? Ktoś powie: groch z kapustą? Ale ja dodam: jak to podane, jak przyprawione! Chce się to łyżkami jeść!
Anegdota goni anegdotę. Dykteryjka wyskakuje z innej dykteryjki. Głowa jest pełna tego niezaprzeczalnego piękna. Tak, wystawiam laurkę. Chyba, jako belfer, zacznę wystawiać stopnie?  Na razie stawiam księgę wśród książek ważnych. I potrzebnych. Bo do tego będzie się wracać. Zerkać. Zaglądać. Na nowo odczytywać. Nawet zaryzykuję: nie czytajcie od A do Z. Wyrywajcie rozdziały na chybił-trafił lub według tytułów. A wtedy będziemy chcieli wiedzieć, co było wcześniej.
"Silva rerum", to wspaniała podróż literacka. Na zimowe wieczory i oczekiwanie na bociany - super! ISKRY dały nam coś, co mogłoby wywołać niejedną dyskusję narodową...  Bezcenna do wertowania bez względu na czas i pogodę! Że tak krótko? Wprost proporcjonalnie do  objętości?... Może właśnie dlatego? Lakonicznie i lapidarnie!

J - 23 i szlus!...

$
0
0
...pewnie, że były inne role. W teatrze, których nie znam. I te w filmach fabularnych. Zaraz cisną się tytułu"Pierwszy start", "Kanał", "Ewa chce spać", "Dwaj panowie N". Czy my dzieciaki z przełomu lat 60-tych i 70-tych wyobrażamy sobie inaczej "pana Tomasza" z serialu "Pan Samochodzik i Templariusze"? A przecież wcześniej był... Jan Machulski, a później... A później już nie pamiętam, bo wyrosłem z "krótkich spodenek".
Czy można było wyrosnąć ze"Stawki większej niż życie"? Hans Kloss, J-23, to kawałek naszego dzieciństwa i dorastania (jak Jacek i Agatka, Gąska Balbinka czy Bolek i Lolek). Nawet jeśli dokleimy do tego"ideologiczną gębę", to serial sam się obroni. Bo go dobrze wyreżyserowano! Bo grali doskonali aktorzy! Bo frazy z każdego niemal odcinka zaczęły żyć swoim życiem!

"Pan Samochodzik i Templariusze"
Nikt nie ma wątpliwości, gdzie są najlepsze kasztany, kim była ciotka Zuzanna, że Brunner to świnia, a rok wcześniej padał deszcz ze śniegiem. Chyba każdy z nas ma swój ulubiony odcinek. Mój? Zdecydowanie "Żelazny krzyż". 
Nie mnie oceniać życiowe czy polityczne wybory Stanisława Mikulskiego. Dla mnie pozostanie aktorem, który naprawdę pozwolił uwierzyć, że był takie niezłomny agent, który wodził za nos niemal całą III Rzeszę. "Ty szmato, ty szczurze..."- usłyszał z ust Hermanna Brunnera (wiadomo - w doskonałej kreacji Emila Karewicza, obecnie lat 91) w odcinku "Oblężenie". I dumną odpowiedź: "Jestem oficerem polskiego wywiadu". Konstrukcja filmu poszła w taką stronę, że po chwili... zapomnieliśmy, gdzie byłą tajemnicza "centrala".

Stanisław Kolicki - Hans Kloss - J-23
Kiedy w kioskach zaczęły pojawiać się komiksy pt. "Kapitan Kloss"niemal polowałem na każdy odcinek. Jeszcze dziś potrafię pokazać miejsca,  w których je zdobywałem. Na imieniny 1977 r. mama oddała zeszyty do introligatora i oprawiono je. Kilkanaście lat później w tym samym zakładzie (dawno już go nie ma, przy ul. Kujawskiej w Bydgoszczy, jak dziś pamiętam nazwisko rzemieślniczki: Dobersztajn) oprawiałem pracę magisterską. Czy to się komu podoba czy nie, to oglądając "Stawkę większą niż życie" właściwie "odrabialiśmy/odbieraliśmy pierwsze lekce historii". Przecież, kiedy TV emitowała serial po raz pierwszy autor blogu miał... 5 lat!

"Zamach"
85 lat, to  piękny wiek. Daj Boże zdrowie, abyśmy w zdrowiu i szczęściu mogli mieć tyle na swoim kalendarzu. I może po wszystkim spotkamy gdzieś tam "naszego Hansa" i dowiemy się, jaka to jest stawka większa, niż życie...

Generałowie wojny secesyjnej/civil war - część V - odcinek 1 - generał Nathan Bedford Forrest (C.S.A) - Southern Hero, American Patriot

$
0
0
Nathan Bedford Forrest (C.S.A) należy do tego grona uczestników wojny secesyjnej / civil war, który mimo upływu lat wciąż budzi kontrowersje i emocje. 150 lat temu wydał okrutny wyrok... po zdobyciu Fort Pillow w Tennessee! To co się wydarzyło 12 kwietnia1864 r. trudno wymazać z pamięci pokoleń. Dla czarnych żołnierzy Unii okrzyk "Pamiętaj o Fort Pillow!"był prawdziwym wezwaniem do walki i pamięci! Po kapitulacji generała Roberta E. Lee zasłynął tym, że współtworzyły rasistowski Ku-Klux-Klan! Z drugiej strony ten genialny samouk stał się doskonałym dowódcą, wspaniałym kawalerzystą, który budził respekt w oczach Jankesów. Chyba zasłużył na określenie "geniusza wojennego". Jego brawura, odwaga, waleczność stawiała go w rzędzie wybitnych dowódców swoich czasów. O tym, że nie krył się za plecami swoich żołnierzy świadczy to, że sam brał udział w walce wręcz, ba! dosiadał w czasie wojny blisko trzydziestkę wierzchowców, z których prawie wszystkie albo padły w boju, albo odniosły rany! Popularność Generała w dawnych skonfederowanych stanach jest ogromna! Place, ulice noszą dziś jego imię, a pomnik w Memphis stał się miejscem manifestacji obywatelskich i niestety zakapturzonych członków K-K-K.



Jeśli chcemy wierzyć w amerykański sen  "od pucybuta do milionera", to historia życie generała Nathana Bedforda Forresta nadaje się do tego doskonale! Urodził się 13 lipca 1821 r.w miejscowości Chapel Hill w Tennessee. Żeby było ciekawie - nie sam! Tego bowiem dnia w domu kowala Williama Forresta jego żonaMiriam Beck Forrester szczęśliwie powiła bliźnięta. Nathan miał siostrę bliźniaczkę -Fanny. Opatrzność obficie pobłogosławiła ten związek, gdyż w tej rodzinie w sumie przyszło na świat aż dwanaścioro dzieci! W czasie wojny secesyjnej Nathan będzie świadkiem śmierci swego brata, pułkownika Jeffreya Forresta (10 VI 1838 - 22 II 1864), który otrzyma śmiertelny postrzał w szyję w czasie bitwy pod Okolona. Brat umrze na rękach brata... 
Przed zakończeniem wojny (w marcu 1865 r.)  w "The New York Times"pojawiła się charakterystyka żołnierza z Południa. Dostrzeżono dwa typy osobowe? Dobrze wychowanych gentlemanów, do których zaliczono m. in. gen. R. E. Lee i lekkomyślnych zawadiaków z pogranicza, do których zaliczono N. B. Forresta! Nie przeszkodziło to widzieć w nim najzdolniejszego dowódcę konfederackiej kawalerii. Nie wiem, jak wypada porównanie Forresta z  J.E.B. Stuartem (nie dysponuję literaturą porównawczą), ale jak wiemy ten drugi miał pecha, bo poległ 12 maja 1864 r. Wróćmy jednak do domu rodzinnego...

Zerkam na różne amerykańskie strony internetowe, aby poznać życie Generała. Dorastał w ubogiej, tak licznej rodzinie. Przeczytałem ciekawe zdanie, które sugerowało, że wiejski żywot w Tennessee, nad Missisipi ukształtowały jego gwałtowny czy nawet agresywny charakter? Życie wymierzało cios za ciosem! Mógł zaliczyć się do wyjątkowych szczęściarzy, bo przeżył epidemię tyfusu! Trojga jednak z jego rodzeństwa nie mogła tego o sobie powiedzieć. Wśród tej trójki była siostra-bliźniaczka, Fanny!  Kolejnym uderzeniem była w 1837 r. strata ojca! Nagle utrzymanie licznej rodziny spadło na jego 16-nastoletnie barki. Musiał być wyjątkowo obrotny chłopcem, skoro powiodło mu się to. Nie dość na tym, kiedy matka wyszła ponownie za mąż usamodzielnił się na dobre. 

"Wtem na skręcie drogi namiestnik wstrzymał konia, gdyż nowy a dziwny widok uderzył jego oczy. W pośrodku gościńca leżała na boku kolaska ze złamaną osią. Odprzężone konie trzymało dwóch kozaczków. Woźnicy nie było wcale, widocznie odjechał w celu szukania pomocy. Przy kolasce stały dwie niewiasty, jedna ubrana w lisi tołub i takąż czapkę z okrągłym dnem, twarzy surowej, męskiej; druga była to młoda panna wzrostu wyniosłego, rysów pańskich i bardzo foremnych" - poznajemy tą sytuację? Jesteśmy na kartach powieści "Ogniem i mieczem" H. Sienkiewicza? Oto Jan Skrzetuski poznaje Helenę Kurcewiczównę. Co to ma wspólnego z tą opowieścią? Już zaspakajam ciekawość niecierpliwych...
W 1854 r. zmienił stan cywilny dla Mary Ann Montgomery (2 X 1826 - 1893). Poznanie obojga przypomina scenę z... "Ogniem i mieczem".  Była sierpniowa niedziela tegoż 1854 r. pani Elizabeth Montgomery jechała z córką do kościoła. Pech chciał, że powóz którym jechały panie zepsuł się na środku... strumienia. Sytuacja wzbudziła radosny śmiech okolicznych młodzików. Znalazł się jednak wśród nich jeden, który ruszył matronie i jej córce z pomocą. Amor musiał bardzo skutecznie razić, skoro już 25 września stanęli na ślubnym kobiercu! Zaledwie sześć tygodni od poznania się! Wkrótce zostali rodzicami: syna Williama (1846-1908) i córki Frances (1848-1853). Warto dodać, że prawnuk generała Nathan Bedford Forrest III (1905-1943), generał lotnictwa USA zginął w czasie wykonywania nalotu bobowego na III Rzeszą (Kilonia).
Przedsiębiorczość Nathana Bedforda Forresta I doprowadziła go do milionowej fortuny! Stał się najbogatszym człowiekiem w Tennessee! Niektórzy twierdzą, że nawet na całym Południu. Zważmy, że nie ukończył żadnych szkół, ba! sam nauczył się czytać i pisać. Brak ogłady towarzyskiej jeszcze niejednokrotnie ujawni się w jego "wojennym życiu"!... Długa byłaby lista czym parał się przyszły generał. Było pośrednictwo nieruchomości, uprawa bawełny, parał się spekulacją handlową na ogromną skalę, nie gardził hazardem, dowodził statkiem na Missisipi, na dwóch plantacjach pracowało przeszło stu czarnoskórych niewolników, nie pogardził handlem niewolników! Majątek państwa Forrestów rósł! Trudno przewidzieć, jak dalej rozwijała by się kariera handlowa, gdyby nie wybuch wojny!...
Nathana Bedforda Forresta został żołnierzem!...



PS: Panu Tomaszowi ZAJĄCOWI zwycięzcy mojego konkursu na Facebook, w dowód uznania - cały cykl poświęcony generałowi Nathanowi Bedfordowi Forrestowi dedykuję!...
(koniec odcinka 1)

Spotkanie z Pegazem - 39 - Jacek Kaczmarski "Somosierra".

$
0
0
30 listopada 1808 r. zamazuje się w świadomości narodowej. Coraz mnie osób sięga po książki W. Gąsiorowskiego, W. Przyborowskiego, M. Brandysa, R. Bieleckiego czy W. Łysiaka. Gdzie tu mówić o klasykach historiografii:  Sz. Askenazego, W. Tokarza, M. Kukiela, A. Zahorskiego lub J. Skowronka. Po co czytać? Lepiej oglądać? No to gnajmy przed płótna mistrzów tej miary, co J. Suchodolski, P. Michałowski czy W. Kossak! Widzę w muzeach reakcję: odkrycia Ameryki! Kreska tych genialnych mistrzów pędzla i palety jest dziś coraz mnie rozpoznawalna.


Dlatego po raz kolejny, po prawie dwóch miesiącach, wkraczam do krainy Pegaza... Rok temu była M. Konopnicka - w tym Jacek Kaczmarski. Nie po raz pierwszy bard lat minionych wypełnia niszę. Zapewne łatwiej mu trafić między publikę. O ile owa publika będzie chciała go słuchać. A przecież warto. Bo dzięki Kaczmarskiemu historia staje się bardziej strawna! I przyswajalna. To taka kroplówka-repetytorium! Bezcenna pomoc w rozumieniu czasu przeszłego dokonanego. Tym razem"SOMOSIERRA"! Baczymy na poprawność tej słynnej nazwy geograficznej. Tam, jak byk po pierwszym "s" stoi "O", a nie "a".


"Szarża pod Somosierrą - pisze Iwona Grabska w książce"Lekcja historii Jacka Kaczmarskiego" - trwała niewiele dłużej niż piosenka Jacka Kaczmarskiego na jej temat. (...) Po ośmiu minutach wąwóz został zdobyty, a olbrzymie straty własne jednego szwadronu były niczym w porównaniu z wykrwawieniem armii wielogodzinnym szturmem pieszym". Kto dziś wymienia nazwiska odważnych szwoleżerów gwardii? Nie pamiętam apelu poległych, na który wzywano ich i czczono frazą: "Polegli na polu chwały!"? Może treść tej pieśni choć na chwilę, choć bezimiennie (w przeciwieństwie do Marii Konopnickiej) przypomni tamten listopadowy dzień sprzed 206 laty. Dla jednych symbol bohaterstwa i oddania. Dla innych bezcelowej ofiary krwi. A jeszcze dla innych obraz zaprzedania się idei wolności, bo na polskich szablach niesiono zniewolenie odważnym Hiszpanom.

 Pod prąd wąwozem w twarz ognistym wiatrom
 Po końskie brzuchy w nurt płynącej lawy
 Przez szwoleżerów łatwopalny szwadron
 Gardła armatnie kolanami dławić
 W mokry mrok topi głowy szwoleżerów
 Deszcz gliny, ziemi i rozbitej skały
 Ci, co polegną - pójdą w bohatery
 Ci, co przeżyją - pójdą w generały
  
 Potem twarz z ognia jeszcze nieobeschłą
 Będą musieli w szczere giąć uśmiechy
 Z oczu wymazać swoją hardą przeszłość
 Uszy nastawić na szeptów oddechy
 Zwycięskie piersi obciążą ordery
 I wstęgi spłyną z ramion sytych chwały
 Ci, co polegli - idą w bohatery
 Ci, co przeżyli - idą w generały
  
 Potem zaś czyści w paradnych mundurach
 Galopem w wąwóz wielkiej polityki
 Gdzie w deszczu złota i kadzideł chmurach
 Pióra miast, armat, państw krzyżują szyki
 I tylko niektórym ominie pokuta
 W mrowisku lękiem karmionych koterii
 Nieść będą ciężar wytrząśniętej z buta
 Grudki zaschniętej gliny Somosierry
  
 Ale twarz z ognia jeszcze nieobeschłą
 Będą musieli w szczere giąć uśmiechy
 Z oczu wymazać swoją hardą przeszłość
 Uszy nastawić na szeptów oddechy
 Nie ten umiera co właśnie umiera
 Lecz ten, co żyjąc w martwej kroczy chwale
 Więc ci, co zginęli, poszli w bohatery
 Ci, co przeżyli - muszą walczyć dalej 




Nie zapominajmy, że "żelazny" Otto von Bismarck wystąpił kiedyś w obronie honoru polskich szwoleżerów spod Somosierry i publicznie przyznał:

"Możliwe, że konie poniosły. Ale jeżeli na koniach siedzą tchórze, to ponoszą one do tyłu. Natomiast gdy siedzą na nich mężni, 
to ponoszą do przodu - na nieprzyjaciela".

... i on nie był niczym więcej jak zwykłym człowiekiem?

$
0
0
„Czyżby i on nie był niczym więcej jak zwykłym człowiekiem? Teraz i on podepcze wszystkie ludzkie prawa i służyć będzie tylko własnej ambicji. Wyniesie się ponad wszystkich, stanie się tyranem!”- tak świadkowie zapamiętali reakcję wielkiego Ludwiga van Beethovena na wiadomość, że jego idol konsul-generał Napoleon Bonaparte wyniesiony został do godności cesarza Francuzów! Prysła bezpowrotnie bańka uwielbienia. Mistrz podarł stronę tytułową napisanej juz "Symfonii nr 3 Es-dur op. 55". Różne są wersje, jak wyglądała dedykacja na partyturze (której oryginał nie zachował się). Biograf kompozytora G. R. Marek podaje:"Pod nazwiskiem Beethovena widnieje dopisek ołówkiem dużymi literami, nakreślony jego własną ręką: «GESCHRIEBEN AUF BONAPART». Słowa te wyglądają tak, jakby były wymazane, i są ledwie czytelne". Chciałbym to widzieć! Ten gniew, który wykrzywia usta pełne gniewu i oburzenia. I te ręce, które dopiero, co kładły na pięciolinii nuty, które niszczą, drą, usuwają, odzierają świeże dzieło z dedykacji! Tak ginie entuzjazm? Jakże wielu odwróciło się od Bonapartego! A ja wznoszę jedyny, godny okrzyk:"Vive l’Empereur!".


Wiem, że w wypowiedziach Napoleona jest wiele cynizmu! Wyrachowanie polityczne i duch Cezarów uskrzydlał Jego czyny. Był wielki, więc odmawiać mu nadmiaru pychy:"Tytuł króla jest zużyty, przypomina stare idee i uczyniłby ze mnie spadkobiercę; nie chcę od nikogo pochodzić i zależeć. Tytuł cesarski jest większy, jest jeszcze trochę niejasny i działa na wyobraźnię". Alboż inaczej myślal od chwili, kiedy z armii łachmaniarzy w Italii stworzył karną i bitną armię? Szeptano już wtedy Mu do ucha: Europa jest dla ciebie za mała! Czekał na Niego Egipt! Polował Nelson! "Żołnierze! Czterdzieści wieków patrzy na was!" - usłyszeli pod piramidami, ci którzy wyruszali na tą szaloną wyprawę...


"Co to jest tron? Kawał drzewa obity kawałkiem aksamitu"- a przecież ten mebel nęcił Go. Pszczoły, Orły, dumne "N"- zrywały sie do lotu i szybowały złowrogo  nad Europą! Na pohybel tym, którzy próbowali zatrzymać Małego Kaprala! Wiele lat później wystawi sobie rachunek, kiedy wyroki historii skażą Go na los "więźnia Europy" na dalekiej skale św. Heleny! Obwini za swoje klęski... samego siebie!
"Aby rządzić Francją, trzeba urodzić się wśród wielkości, przyzwyczaić się od dziecka do pałaców i gwardii - albo trzeba być człowiekiem zdolnym samego siebie odróżnić od innych"- lekcji pokory na pewno nie odbierzemy czytając takiego Napoleona. Czyż od dziecka nie słyszymy: do odważnych świat należy? Kto pchał świat do postępu, wielkości, a i nieszczęść - mazgaje? nie! duchy wielkie! duchy niespokojne! Przełom XVIII i XIX w. dał Europie na jej szczęście i nieszczęście Jego!
"Wolność jest tylko pozorem, równość waszym konikiem drewnianym, lud jest zadowolony, że ma władcą człowieka, który wyszedł spośród żołnierzy... Dziś mam armię i lud za sobą. Kto by wśród takich warunków nie umiał rządzić, byłby bardzo głupi"- credo! Dziecko Korsyki, ledwo władające francuskim, dla którego włoski był pierwszym językiem stał się "grabarzem rewolucji", bez której nigdy by nie zaistniał! Jaka miał szansę, nawet najzdolniejszy oficer, który pochodził z jakiejś wyspy na karierę w królewskiej armii? 
Radość opanowała dom Bonapartych? Niekoniecznie.  Młodszy brat, Lucien Bonaparte, ten sam, który pomógł Napoleonowi w pamiętnym zamachu 18 brumaire'a 1799 r., pisał w jednym z listów: "Matka nasza jest zdania, że pierwszy konsul źle czyni biorąc koronę Bourbonów, dręczą ją złe przeczucia, których mi nie zwierza. Lęka się, że ludzie fanatyczni mogą cesarza zamordować". Matka zawsze pozostaje matką! Ta troska o syna... Patrząc na słynny obraz Jacques-Louis Davida mamy wierzyć, ze w chwili koronacji nie zabrakło pani Letycji w Katedrze Notre Dame / La cathédrale Notre-Dame de Paris. Zabrakło. Zmarła w 1836 r. Przeżyła swego cesarskiego syna o piętnaście lat. Lucien umrze cztery lata po niej.


Historycy nie są zgodni, co do miejsca i osoby, która miała tymi słowy określić swój zachwyt (?) nad ceremonią koronacji (?): "Niezmiernie, Wasza Cesarska Mość. Żałuję tylko, że nie ma tu w tej chwili owych trzystu tysięcy ludzi, którzy oddali głowy za to, aby uniemożliwić takie ceremonie". Desperat? Odważniak? Kto był na tyle śmiały, aby tak przemówić? Czy to może wymysł antynapoleońskiej propagandy?... Kiedy w listopadzie zorganizowano jeden z przed-koronacyjnych plebiscytów (dotyczył dziedziczenia władzy w"braterskiej linii", w Paryżu pojawiły się takie niewybredne wierszyki:
"Ciesz się, nowy Cezarze, Rzymu złotym wiekiem,
Ale pomnij - i cesarz jest tylko człowiekiem".
Wszystko zostało dokładnie wyreżyserowane! David przygotował miniaturowe figurki, które niczym piony na szachownicy miały imitować oryginalnych uczestników uroczystości. Ile żółci musiały przełknąć siostry Napoleona, które towarzyszyły szwagierce. Znienawidzona Józefina budziła w ich oczach odrazę i nienawiść! Wszyscy słyszeliśmy o... poniżeniu papieża Piusa VII. Bonaparte nie chciał być nowym Karolem Wielkim. Nie dał Ojcu Świętemu satysfakcji ukoronowania Jego cesarskich skroni! Sam wdział koronę, a potem dokonał koronacji Józefiny!... W tym wywyższeniu siebie i swej małżonki był moment niezwykły. Sire odwrócił się do swego starszego brata Józefa (w przyszłości m. in. króla Hiszpanii) i powiedział: "Józefie, gdyby ojciec mógł nas teraz widzieć".


Zebrani w Katedrze usłyszeli rotę przysięgi: "Przysięgam utrzymać nienaruszalność terytorialną Republiki, respektować i wymagać respektu dla praw konkordatu i wolności wyznania, respektować i wymagać respektu dla równości praw, wolności politycznej  i obywatelskiej, nieodwracalności sprzedaży dóbr narodowych, nie nakładać żadnych podatków i opłat prócz przewidzianych prawem, utrzymać instytucję Legii Honorowej, rządzić, mając na celu jedynie dobro, szczęście i chwałę narodu francuskiego". Szczytne idee. Czas miał pokazać ile z tego utrzymano w mocy... Polskie biograf Cesarza podsumował sens tych zaprzysiężonych deklaracji:"Składając tę przysięgę Napoleon starał się wszystkim wyjaśnić, że jest tylko koronowanym żołnierzem wielkiej rewolucji. Zapowiadał, że nie będzie odwrotu od jej osiągnięć". 
Czy tego chciała czy nie Francja wkraczała w nowy etap swoich dziejów. Nazywał się: CESARSTWO! Potem dodawano "pierwsze". Jak wiemy bonapartyzm nie upadł z chwilą klęski na belgijskich polach pod Waterloo. 


Rok później z ust Cesarza padną znamienny słowa:"Żołnierze! jestem z was zadowolony. Zwijcie swe dzieci mym imieniem, a jeśli które z nich okaże się nas godnym, to przekażę mu swą własność i ogłoszę go moim następcą!". To usłyszano 3 grudnia 1805 r. Miejsce? Austerlitz! Okrzyk "Vive l’Empereur!"niósł się przez cały kontynent jeszcze przez całą dekadę...


PS: W poznaniu osoby i epoki na pewno pomogą wszystkim choćby wykorzystane przeze mnie książki: E. Ludwig "Napoleon", A. Manfred "Napoleon Bonaparte", G. R. Marek "Beethoven", E. Tarle "Napoleon", J. Tulard "Napoleon - mit zbawcy", A. Zahorski "Napoleon".

Marszałek & Polska

$
0
0
Trudna sprawa. Najlepiej zrobić "Myśli znalezione - bis" i raz jeszcze otworzyć drzwi przed Marszałkiem. Można i trzeba o Nim pisać. Teraz, kiedy od lat nie pociąga to za sobą zdziwienia, grymasu ust, niezdrowego komentarza jakiegoś prawomyślnego członka P.Z.P.R. - tym bardziej. 5 grudnia kolejna, tym razem 147 rocznica urodzin. Kiedy mijała 114 komunamiała się całkiem dobrze. Akurat w gabinetach dowództwa L.W.P. szykowano się, aby Narodowi wystawić rachunek za kilkanaście miesięcy pozornej wolności... 4 grudnia 1981 r. był piątek. I dwóch wariatów, Tadeusz i ja, którzy zamiast"być na wajchach" ganiali po Bydgoszczy i rozlepiali własne ulotki na okoliczność rocznicy... Dreszcz emocji - był! Chęć pokazania, że myśli się inaczej - też! A wszystko zmyślą o tym  J E D N Y M  - opluwanym, znieważanym   M A R S Z A Ł K U .
"Powoływać się na Kościuszkę, posługiwać się jego imieniem, zachwycać się nim i solidaryzować się z jego ideałami może każdy bezkarnie, bez konsekwencji i kosztów. Bo Kościuszko nie żyje. Kto solidaryzuje się ze mną, musi płacić wysiłkiem, męką, trudem, ofiarą wolności, z życia. Kiedyś gdy mnie już nie będzie, będę miał także miliony równie zapalczywych i podobnie nieryzykujących wielbicieli".
Młodzież lat szkolnych 1980/81 i 1981/82 potrafiła być dla swoich belfrów cynicznie i bezwzględnie okrutna. Kiedy mój wychowawca raz na lekcji przyznał się:"Mało wiem o Piłsudskim". Nie wytrzymałem nerwowo i rzuciłem w jego kierunku:"Czy panu nie jest wstyd powiedzieć przy polskiej młodzieży, że nic wie o Marszałku?". Z ust zaatakowanego padło krótki, zapamiętane: "Wstyd". Przyznaję po latach, to było wyjątkowo bezczelne z mojej strony. Kiedy ma się -naście lat tak łatwo ciskać kategoryczne wyzwania, a ten który przed nimi się uchylał zaskarbiał sobie naszą niewdzięczność.
"Polacy nie są zorganizowanym narodem, wobec czego znaczy u nich więcej nastrój aniżeli rozumowanie i argumenty; sztuka rządzenia Polakami jest zatem wzniecaniem odpowiednich nastrojów".
Na zorganizowanie i nastrój w czas (sierpień 1980 - grudzień 1981) nie mogliśmy narzekać. Co innego jest okrutne: jak wielu działaczy NSZZ "Solidarność" była umoczona w agenturalną działalność i współpracę ze służba bezpieczeństwa. Od TW roiło się praktycznie wszędzie. Dla mnie szokiem było ujawnienie w  historii bydgoskiej Związku takiego poczynania człowieka, który przez lata był dla mnie... źródłem informacji. Teraz nie wiem, jak to sobie poukładać. Na ile wiedza, którą od niego pozyskiwałem jest autentyczna? Czar prysnął! Niesmak pozostał...
"Warcholstwo polskie nie zna granic, ale zatrzyma się przed morderstwem. Instynkt morderstwa obcy jest naturze polskiej. Również obcy jest Polakowi instynkt zniszczenia. Polak raczej ukradnie niż zniszczy".
Słowa te były powiedziane w 1931 r. Czy Marszałek zapomniał o... 16 grudnia 1922 r.? Kolejna grudniowa rocznica. Eligiusz Niewiadomski zastrzelił w gmachu "Zachęty" prezydenta Najjaśniejszej Rzeczypospolitej Gabriela Narutowicza.
"Obcą jest nam wszelka nienawiść plemienna i narodowościowa. Bojownicy wolności wszystkich krajów i narodów są naszymi braćmi. Umiemy oddać hołd wszelkiej wielkiej myśli, w jakimkolwiek języku się zrodziła, umiemy uczcić wszelkiego poetę i myśliciela, jakikolwiek naród go wydał".
Tak mógł tylko myśleć i czynić człowiek, który wyrósł na glebie dawnej Rzeczypospolitej Obojga Narodów! W wąski umyśle jakiegoś narodowca rzecz nie do pomyślenia. Jak nauczyć w XXI w. myślenia i rozumowania jagiellońskiego? W naszych żyłach szumi krew tak różnych nacji. Tylko na przestrzeni ostatnich dwustu lat moi przodkowie modlili się w trzech różnych kościołach chrześcijańskich. Mam-że teraz zacierać ich ślady? Nie istniej 100% Polak. To jest historycznie niemożliwe! Marszałek wiedział o tym doskonale.
"Polskie społeczeństwo chętnie wierzyło kłamstwu, dając tym dowód swej słabości. Jest to rzecz niebezpieczna dla bytu naszego państwa i narodu. Przeciwdziałanie oszczerstwu, jako metodzie politycznej, jest jednym z najtrudniejszych naszych zadań społecznych, jest rzeczą wielką, na którą, gdyby Polska się zdobyła, zdobyłaby wielką siłę".
Koniec cytowania! Myśli przeflancowane z przyszłości? A treść taka, jakaś współczesna? I to jest straszne. Od śmierci Autora tych zdań minie za pół roku 80. lat, a one cały czas są aktualne? Powinniśmy albo uderzyć się w piersi, albo posypać głowy pokutnym popiołem... A to Polska właśnie!


"Choć nieraz mówię o «durnej Polsce», wymyślam na Polskę 
i Polaków, to przecież tylko Polsce służę".
Viewing all 2226 articles
Browse latest View live