Quantcast
Channel: historia i ja
Viewing all 2228 articles
Browse latest View live

Przeczytania... - (21) - Philippe Burrin "Faszyzm, najconalizm, autorytaryzm" (Wydawnictwo UNIVERSITATIS)

$
0
0
...i znowu książka z rekomendacją: "Poleca Adam Michnik".Wydawnictwo UNIVERSITATIS udostępniło nam pracę Philippe'a Burrin'a "Faszyzm, nacjonalizm, autorytaryzm". Z informacji wydawniczej niewiele dowiadujemy się o Autorze. Wykłada w Genewie, dwa tytuły wcześniejszych monografii raczej uświadamiają nam, że  w kręgu jego zainteresowań pozostaje holocaust, nazizm, Hitler. Pocieszające, że nie mamy do czynienia z kimś przypadkowym. Warto pogrzebać w Internecie. Jest francuskim historykiem uradzonym w Szwajcarii. Trochę skomplikowane? Treść daję pod rozwagę na okoliczność zbliżającej sie ponurej rocznicy: 16 grudnia 1922 r.
Nie wyobrażam sobie, aby ktoś kogo interesują problemy, jakie zdradza juz sam tytuł książki nie posiadał jej w swoim księgozbiorze. Na jedno się można nastawić: to nie jest nudny, ciężki wykład akademicki. Wręcz przeciwnie. Przerzucamy kolejne strony, trafiamy na pewne może dla nas oczywistości, ale chcemy dalej iść tokiem myślenia Ph. Burinn'a. Ja na taki odbiorze łapałem się. Dla mnie wciąż intrygujące jest zagadnienie, o którym czytamy już we "Wstępie": "Z historycznego punktu widzenia istotne jest nie tyle dojście partii faszystowskiej do władzy, w czym zasadnicza rolę odegrała koniunktura, ile raczej przychylny odbiór, z jakim sie spotkały, a który pozwolił im osiągnąć stabilną pozycję". Oto, według mnie, istota poznawania i rozumienia tych wszystkich zbrodniczych systemów politycznych!
Raptem trzy rozdziały ("Porównania", "Kryzys nazistowski" i "Francja w godzinie próby") wciągają nas w sferę rozważań historycznych, społecznych i socjologicznych. Bez mała czterysta stron czyta się, zapomina o bożym świecie, a po odłożeniu pozostaje... niedosyt! Dla kogoś, jak ja, który (pisałem o tym choćby z okazji rocznicy 30 I 1933 r.) pochłania różne aspekty nazizmu, komunizmu/stalinizmu (niewiele na blogu?) ta książka stanowi dopełnienie wcześniej poznanych pozycji. Nie twierdzę, że każda teza Autora przypada mi do gustu. Mam wrażenie, jakby bagatelizowano okrucieństwo komunizmu? "...w szczególności nazizm można obarczać główną odpowiedzialnością za samobójstwo Europy, ponieważ do bitewnych rzezi pierwszej wojny światowej dodał jeszcze zagładę ludności cywilnej podczas drugiej wojny". Statystyki, o których Burrin milczy raczej przemawiają za komunizmem/stalinizmem, jako zbrodniarzem wszech czasów. 
Na szczęście rozdział "Hitler i Stalin" otwiera zdanie, które nie pozostawia złudzeń kim były te dwa demony: "Hitler i Stalin zbroczyli krwią swoją epokę w stopniu, w jakim tylko niewielu uczyniło w przeszłości. Jako władcy [...] zadali niewypowiedziane cierpienia swoim własnym, ale także i innym narodom, wzbudzając emocje i potężne nadzieje w swoich krajach i na całym świecie". Wielu Rosjan nie może pojąc, że my Polacy stawiamy między obu zbrodniarzami znak równości. Ciekawe, jak podobna literatura odbierana jest w Moskwie. Wszak czytamy o... podobnym pochodzeniu, pozycji społecznej, relacji rodzinnych: "Ludzie ci potrafili wykorzystać dramatyczne czasy kryzysu, aby przejąć władzę i ją utrzymać, a potem rozwinąć kult swojej osoby na miarę faraonów". Kiedy Burrin zestawia sylwetki Hitlera i Mussoliniego wskazuje nam niemalże na mesjańskie pierwiastki w biografiach wodzów (Duce, Führer): "...skromne dzieciństwo, znaki świadczące o wyjątkowości, poddawanie kolejnym próbom, olśnienie, samotne posłannictwo i tryumf zbawiciela". Istna mitologizacja postaci?.. Potwierdzenie tej tezy znajdziemy na wielu stronach tej książki. Mój egzemplarz jest chwilami od góry do dołu zakreślony ołówkiem. I nie robiłem tego dla potrzeb tego pisania. Powoli gubię się w tym moich bazgrołach, bo staram się wiedzieć, że to i owo jest w danym miejscu. Ile ołówków padło ofiara takiego czytania? Wiele!


Ciekawe, że dostrzeżono problem "przymusowej germanizacji". Pisanie o niej tu w Bydgoszczy jakoś ostatnio przycichło. Problemu znów nie ma?  Do czasu! Do czasu  jak jakiś niedouczony oszołom polityczny nie znający realiów "ziem wcielonych do Rzeszy" wyciągnie "dziadka z Wehrmachtu": "Proces przymusowej germanizacji dotyczył osób niemających żadnych więzi językowych czy kulturowych z Niemcami, ale którym, po zbadaniu, przypisywano germańskie pochodzenie. Należało jeszcze poddać te osoby akulturacji, czemu równolegle miała  towarzyszyć także i nazyfikacja, z zastosowaniem w razie konieczności środków przymusu wobec osób opornych". Ciekawe, że Burrrin nie dostrzegł, jak sprytnie sprawę załatwił Stalin na ziemiach polskich zagarniętych po 17 IX 1939 r. I znowu ma wychodzić, że tylko Hitler był "bee"?
Jak bumerang przy takich okazjach wraca problem i pytania, które i tutaj stawia sobie Autor:"Z całą pewnością Niemcy byli narodem, z którego pochodzili kaci, Ale czy Niemcy są w związku z tym narodem katów?". Przypomnijmy sobie choćby problem wystawienia "Niemców" L. Kruczkowskiego (proszę mi przypomnieć, w których Niemczech: DDR czy BRD?)? Nikt dziś nie szczuje na Niemców kolejnych pokoleń, ale czy pytania umarły? 
Skupiłem się na "dwóch demonach", a gdzie Duce? Wiele miejsca jest, bo inaczej być nie może, o korzeniach faszyzmu, kolebka przecież była Italia. Porównania "Benito czy Adolf?"wypadają różnie. My Polacy raczej mamy dość obojętny stosunek do Mussoliniego. Kiedy czyta się pamiętniki hrabiego Galeazzo Ciano (w końcu zięcia dyktatora), to znajdziemy wiele serdeczności pod adresem Polski i Polaków 1939 r. Zaciekawia personalna polityka Duce:"Mussolini wyznawał napoleońską koncepcję władzy. Zazdrośnie jej strzegąc, dokonywał częstych zmian personalnych, tak w rządzie, jak i w partii. Z kolei Hitler...". A nie - proszę zerknąć do książki.


Francuzów od czasu do czasu też dopada historia! Epizod, który wiążę się z II wojną światową / la Seconde Guerre mondiale,to: kolaboracja! Vichy! marszałek Philippe Pétain! Nie miałbym nic przeciwko temu, aby "Francja w godzinie próby"stanowiła zalążek nowej książki. Jak na razie mój obraz tego okresu głównie kształtowały książki rodzimego historyka prof. Jerzego Eislera oraz niedawno wydana "Francja Vichy" Roberta O. Paxtona. 
Przemiany, które targały Francją po 1918 r. powinny zaskoczyć nas Polaków? Starcia między skrajną lewicą, a takąż prawicą były nieomal na porządku dziennym? Zaskakują pewne metamorfozy:"...aby przejść od marksizmu do faszyzmu, trzeba bowiem porzucić klasę społeczną na rzecz narodu". Jak bardzo możemy oniemieć czytając o fascynacji totalitaryzmem, ideologią faszystowską! Sprowadzano ta ostatnią do mechanizmu, który pozwalał  "...stworzyć narodową wspólnotę, która byłaby w stanie ciągłej mobilizacji, odnosząc się do takich wartości jak wiara, siła i walka". Tak rodził się podziw, na tym, co zbudował później "bohater spod Verdun". Szukając dalszych odpowiedzi nad siłą przyciągania faszyzmu nad Loarą warto zapamiętać i taka tezę autora: "Kiedy staramy sie zdefiniować najczęściej stosowane metody, którymi faszyzm potrafił przyciągać, okazuje się, że ludzi, którzy znaleźli się pod jego wpływem, zarówno z lewicy, jak i prawicy, musiał łączyć przynajmniej projekt zjednoczenia narodu". Wszystko oddaje to stwierdzenie, jakże niebezpieczne również dziś, dlatego piszę je wielkimi literami, potraktujcie to jako ostrzeżenie: "FASCYNACJA FASZYZMEM MOGŁA PRZEOBRAZIĆ SIĘ W FASZYZACJĘ".


Pewnie, że pojawia się "dobrotliwy starzec", "dziadek narodu", "bohater wielkiej wojny"marszałek Philippe Pétain! Podejrzewam, że większość z nas ma jednoznaczny stosunek do dawnego herosa, który w 1916 r. bronił twierdzy Verdun - po prostu zdrajca! Burrin nie puszcza oka do "grabarza III Republiki". Nie stara się go tłumaczyć. Kreśli wyważony osąd, daje nam obraz roku 1940 i lat następnych. "...Pétain jawił się jako zwornik łączący krótkoterminowe ustępstwa z nadziejami w dalszej perspektywie czasu; był postacią o chlubnej przeszłości, która niosła ze sobą obietnicę przyszłej wielkości kraju, a teraz wzięła pod swoja opiekę wszystkich Francuzów". Zaskoczyło mnie co innego, jak bardzo osobowość sędziwego weterana (nie zapominajmy, że w 1940 miał 84 lata, rocznik 1856!) mogła... paraliżować chęć odwetu za klęskę? Bo jak czytać takie zdanie:"Wydaje sie oczywiste, że osoba Pétaina i jego polityka wzmocniły postawę wyczekiwania i zniechęciły do rozwijania się ducha oporu". Proszę szczególnie wczytać się w krótki, ale bardzo treściwy rozdział "Vichy, do historii do pamięci". Zapewne prędzej czy później (czerwiec 2015 r.?) wrócę do tematu kolaboracji francuskiej, Vichy, marszałka Philippe'a Pétain'a i tego, co na ten temat napisał imiennik marszałka Burrin.
"Faszyzm, nacjonalizm, autorytaryzm"  czyta się doskonale. Nawet, jeśli wydaje sie nam, że już wszystko na ten temat wiemy. Warto po zamknięciu ostatniej strony sięgnąć po film "Fala" / "Die Welle" w reżyserii Dennisa Gansela z rewelacyjną rolą Jürgena Vogla (jako nauczyciela Rainer Wenger; niedawno mogliśmy podziwiać jego rolę w serialu "Tajemnice w hotelu Adlon", gdzie wcielił się w role SA-mana Siegfrieda von Tennena). Dlaczego taka kompilacja? Ano właśnie, aby wrócić do kiedyś stawianego pytania: czy grozi nam faszyzm? Książka Ph. Burrina powinna dotrzeć do masowego odbiorcy (ale znowu cena wykosi wielu z nich). Szczególnie tego, co lubi oglądać profil każdego swego adwersarza (jeszcze lepiej do rozporka?), podnosi łapsko w znanym geście i udowadnia wyższość swojej rasy... Ta i jej podobne książki  na pewno nam wyjaśnią dokąd to nas zaprowadzi... Dlatego na koniec jedno ze zdań zamykających ta książkę. Że dotyczy Francji i Vichy - nieistotne. Ważna jest idea, a ona wypływa z tego:"...przedstawienie Vichy jako reżimu bez korzeni i początków, wymienia się i potępia różne formy jego szkodliwości, ale sam reżim, jak sie wydaje, wziął się nie bardzo wiadomo skąd. Warto jednak przypomnieć, że ów autorytarny reżim wypływa z Republiki, że wyłonił się z kryzysu wartości demokratyczny w latach trzydziestych przynajmniej w takim samym stopniu, jak wynikało to z szoku wywołanego klęską". Każda porażka demokracji może obudzić demony...

Gabriel Narutowicz - ostatni tydzień... (9-16 grudnia 1922 r.)

$
0
0
"Rodacy i towarzysze broni! Wy, nie kto inny swoją piersią bohaterską osłanialiście, jakby twardym murem granice Rzeczypospolitej, rogatki Warszawy. W swoich czynach chcieliście jednej rzeczy, Polski! Polski wielkiej, niepodległej. W dniu dzisiejszym Polskę tę, o którą walczyliście, sponiewierano. Odruch wasz jest wskaźnikiem, iż oburzenie narodu, którego jesteście rzecznikiem, rośnie i wzbiera jak fala" - tak w Alejach Ujazdowskich pamiętnego 9 grudnia 1922 r. przemawiał do niezadowolonego z wyboru na prezydenta tłumu "błękitny generał" Józef HALLER. Miast uspokoić rodzącą się histerię ulicy - dolał oliwy do ognia. Rzucił tłumowi nieomal swoje błogosławieństwo, bo czym innym są te słowa, jak nie namaszczeniem go na "głos Narodu"? Ci, którzy od tego dnia siali wiatr stali się moralnie odpowiedzialni za burzę, która gromem wpisała się w historię II Rzeczypospolitej 16 grudnia 1922 r.

Krzyż mieliście na piersi, a brauning w kieszeni.
Z Bogiem byli w sojuszu, a z mordercą w pakcie,
Wy, w chichocie zastygli, bladzi, przestraszeni,
Chodźcie, głupcy, do okien - i patrzcie! i patrzcie! 

Trzeba przypominać tą datę i tamten grudzień, aby w niczyim zdegenerowanym mózgu nie narodził się pomysł "usuwania zawady", "niechcianego prezydenta" itd. Analiza ówczesnej skrajnej prawicowej prasy może okazać się dla nas głębokim szokiem.  Już sam wiersz Juliana TUWIMA "Pogrzeb prezydenta Narutowicza", który już był cytowany na tym blogu - jest oskarżeniem ludzi, kół politycznych i kościelnych, które nakręciły spiralę nienawiści. Jad, jaki sączył się z ust różnych księży Lutosławskich, dziennikarzy Strońskich i im podobnych, to nauczka i nauka, jak nie powinno się nawet myśleć o przeciwnikach politycznych. I tak, jak było przy poście "Piłsudski & Polska"smutne jest to, że głosy, jakie podnoszono przeszło 90. lat temu wracają do nas, znowu staja się aktualne.

Z Belwederu na Zamek, tętnicą Warszawy,
Alejami, Nowym Światem, Krakowskiem Przedmieściem,
Idzie kondukt żałobny, krepowy i krwawy:
Drugi raz Pan Prezydent jest dzisiaj na mieście. 

Oddaję głos prezydentom i politykom II Rzeczypospolitej. Atmosferę dnia wyboru opisał jeden z kontrkandydatów, a później następca Gabriela Narutowicza, kandydat PSL-Piasta Stanisław WOJCIECHOWSKI:"Prosty rozum nakazywał pogodzić się z wyborem Narutowicza jako dokonanym zgodnie z wymogami Konstytucji. Niestety, prawica straciła zimną krew i wszczęła kampanię mającą zmusić elekta do zrzeczenia się wyboru. Zgromadzona przed Sejmem młodzież narodowa ruszyła do miasta z okrzykami: «Nie chcemy takiego Prezydenta! Nie znamy go! Precz z Żydami!»". 20 grudnia Zgromadzenie Narodowe wybierze S. Wojciechowskiego na urząd prezydenta Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. 
To, co się stało na ulicach Warszawy 11 grudnia 1922 r. doskonale oddał w swoim filmie "Śmierć prezydenta" Jerzy Kawalerowicz. Ulice opanowane przez uzbrojone, endeckie bojówki, bezkarnie hulały. Atak wymierzony w majestat odrodzonego Państwa był pogwałceniem wszelkich norm! Bierna postawa policji, jakaś niewytłumaczalna indolencja premiera Juliana Nowaka dawało tłumowi w garść broń groźną: bezkarność! Znane są przypadki, że posłowie chcąc przedrzeć się do Sejmu używali broni! Sponiewierano nietykalność osobistą nestora polskich socjalistów Bolesława Limanowskiego, wówczas lat 87! Profesor Ignacy MOŚCICKI wspominał: "Na ulicach prowadzących do Sejmu napotykał elekt szeregi barykad. Z tej przyczyny jazda odbywała się bardzo powoli, gdyż szwadron przyboczny musiał usuwać napotkane przeszkody. Ale szwadron przyboczny nie był w stanie zagłuszyć uwłaczających krzyków rozagitowanej gawiedzi, ani tez osłonić pierwszego Prezydenta Rzeczypospolitej przed pociskami bryłek śniegu i lodu, wymierzonych w tragicznie smutną, lecz spokojna postać".

Zimny, sztywny, zakryty chorągwią i kirem,
Jedzie Prezydent Martwy a wielki stokrotnie.
Nie odwracając oczu! Stać i patrzeć, zbiry!
Tak! Za karki was trzeba trzymać przy tym oknie!  


Jeśli sądzimy, że tylko ulica wrzała"świętym oburzeniem" (?), to proszę zwrócić uwagę, jak  ten sam dzień opisał ówczesny marszałek Sejmu, Maciej RATAJ. Proszę nie zapominać, że to jedyny w naszej historii polityk, który dwukrotnie pełnił obowiązki prezydenta: w grudniu 1922 r. oraz maju 1926 r. Już po zaprzysiężeniu G. Narutowicza w gmachu Sejmu wydarzyło się: "Posłowie lewicowi, zwłaszcza Wyzwolenie postanowiło wziąć odwet na posłach prawicowych. Rzucano sie na Klub Związku Ludowo-Narodowego. Na korytarzu I piętra tumult! W Klubie PPS leży poseł Piotrowski nieprzytomny z wstrząsu nerwowego". To niemal preludium do ciągu dalszego: "W czasie narady [marszałek zaprosił na nią przywódców klubów, starał się godzić zwaśnione strony - przyp. K.N.] słyszę hałas w westybulu. Wybiegam - kłótnia między Hallerem i towarzyszami z jednej, a Moraczewskim i towarzyszami z drugiej strony. Udało mi się rozdzielić strony, choć z trudem".

J. Piłsudski & G. Narutowicz
Ciekawe, że ta sama "ulica", która jeszcze 9 grudnia wznosiła okrzyki "Witos zdrajca!"  nie wylała na przywódcę PSL-Piasta swych zbrodniczych pomyj? W ferworze szkalowania "nie Polaka! i nie katolika Narutowicza!" zapomniano czy nie chciano wywlekać, że to głosy ludowców z Piasta de facto zadecydowały o zwycięstwie kandydata PSL-Wyzwolenia! Uparte powtarzanie o głosach, demonicznej "mniejszości narodowej" (w podtekście: Żydów!), która "narzuciła Szwajcara!", to utrzymujące się pomówienie. Zapewne znajdziemy wielu, którzy do dziś wierzą w ten slogan. Groźny, bo zabił wyjątkowego człowieka. Prezes Wincenty WITOS o 16 grudnia 1922 r. wspominał: "Wbrew ostrzeżeniu wybrał się [Gabriel Narutowicz - przyp. KN} też bez żadnej ochrony na otwarcie wystawy w lokalu Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych, w dniu 16 grudnia 1922 r. Tam też został kilkoma strzałami rewolwerowymi zamordowany. Mordercą jego był urzędnik państwowy, Eligiusz Niewiadomski. Nie żałował on wcale swojego czynu, a raczej ubolewał nad tym, że kule posłał pod niezupełnie właściwym adresem. Twierdzono, że mówiąc to, miał na myśli Piłsudskiego".

Przez serce swe na wylot pogrzebem przeszyta,
Jak Jego pierś kulami, niech widzi stolica
Twarze wasze, zbrodniarze - i niech was przywita

Strasznym krzykiem milczenia żałobna ulica.

Pogrzeb zamordowanego Pierwszego Obywatela Odrodzonej Rzeczypospolitej odbył się w Warszawie 19 grudnia 1922 r. Stanisław THUGUTT, prezes PSL-Wyzwolenia i poseł Sejmu RP, był tym który wysunął kandydaturę bezpartyjnego G. Narutowicza do stanowiska prezydenta. Już miał za sobą wstrząsające doświadczenie z 4/5 stycznia 1919 r., kiedy jako członek rządu Jędrzeja Moraczewskiego padł ofiara zamachu Januszajtisa-Sapiehy. Teraz stał bezsilny wobec zbrodni, jaką było zabójstwo Głowy Państwa. Wiadomość o zamachu zastała go w sejmie. 19 grudnia szedł Krakowskim Przedmieściem w kondukcie żałobnym: "Dzień pogrzebu był nie tylko w kolorze, ale i w nastroju, jednym z najbardziej ponurych dni, jakie przeżyliśmy w Warszawie. Droga od Belwederu do starej katedry była męczarnią dla każdego, kto odczuwał istotne znaczenie chwili. Straszny był czarny i niemy tłum, wśród którego posuwał się kondukt, straszny wspaniały podwórzec zamkowy ze szpalerami pochodni, z żałobnie grzmiącym hymnem narodowym i straszne były mroczne sale zamkowe z wyłaniająca się u progu wielkiej sali żałobnej straszliwą wizją Rejtana". 
Nie dano Polsce szansy sprawdzić, jakim prezydentem byłby Gabriel Narutowicz. Stanisław CAR taką wystawił o zamordowanym opinię: "Śp. Gabriel Narutowicz był Europejczykiem w najlepszym słowa tego znaczeniu. A był nim nie tylko ze względu na cechy zewnętrzne, tak dodatnio go wyróżniające, i nie tylko ze względu na ujmujące formy towarzyskiego obcowania, które w życiu politycznym nie są bez znaczenia, lecz i ze względu na całą konstrukcję wewnętrzną jego intelektu, sposób ustosunkowania się do zjawisk i zwłaszcza metodę pracy".  
30 grudnia 1922 r. rozpoczął się w Warszawie w Sądzie Okręgowym rozpoczął się proces mordercy prezydenta Gabriela Narutowicza, Eligiusza NIEWIADOMSKIEGO. Cała Polska śledziła ten bezprecedensowym proces. To w jego trakcie padną znamienne słowa sprawcy:"Strzały, od których padł Prezydent Narutowicz, pierwotnie nie dla niego były przeznaczone. Miał od nich zginąć Piłsudski, Naczelnik Państwa. Dopiero ostatnie przesunięcia na szachownicy sejmowej wysunęły siłą jakiegoś fatalizmu osobę p. Narutowicza". 
10 stycznia 1923 r. zapadnie wyrok: kara śmierci...

Fasada "Zachęty" [XII 2006 r.]

Poczet poetów zapomnianych - Kazimierz Brodziński - odcinek 3 "Ostatni akt..."

$
0
0
Jaka przyszłość czekała byłego oficera napoleońskiego? Co umiał? „Poezji uchwyciłem się, jak pijany płotu (...) – pisał do kuzynki. - Cóż ja teraz pocznę, cóż więcej umiem, czym bym był użyteczny sąsiadom”. Dalej czytamy, że może umiałby pszenicę zasiać lub ziemniaki posadzić, ale gorzej, jeśli szłoby o kontakty z... ludźmi. Tamtemu nie umiał pochlebić, „z panną gdy zasiądę, jak gdyby mi gębę zamurowało”. Innymi słowy Brodziński nie był przystosowany społecznie do „cywilnego życia”! Trochę się miotał między Krakowem, a Wielkopolską, by wreszcie osiąść w Warszawie: „Mieszka ten poeta / Przy ulicy Freta, / Wszedłszy w kamienicy wnętrze / W podwórzu na pierwszym piętrze”. 
Brodziński szukał swego„miejsca na ziemi”. Zaczął pracować, jako kancelista w komisji Oświecenia. Nie był to może szczyt jego marzeń, ale w liście do ukochanej kuzynki kreślił raczej pogodną kreską: „Jestem dosyć kontent z mojego losu, gdy patrzę na biedniejszych, a nie na szczęśliwszych od siebie”. Tylko brać z niego przykład. Warszawa zaczęła go cenić za jego strofy! Popularności przyczynił mu wiersz o księciu Józefie Poniatowskim. Nie ukrywał wspominając: „W kościele i po ulicach widziałem egzemplarze mojej elegii w ręku mężczyzn i niewiast średniej klasy, co bardzo mojej próżności pochlebiało”. W 1818 r. został zatrudniony w „konwikcie ks. pijarów żoliborskich” wykładał „lekcje stylu i literatury polskiej”. Jego doświadczenie pedagogiczne było dość... marne. Pierwszych lekcji dawał już jako gimnazjalista w domach... zamożnych Żydów. Tu skromność ipokora okazały się zaletą, a że dzieci również były posłuszne i pokorne, to: „...nie potrzebowałem dodać sobie powagi pedagogicznej. Postęp był coraz lepszy, ojciec po dwa razy podwyższył mi wynagrodzenie, a matka rozpłakała się z radości, gdy dziecię najmłodsze płynnie czytało (po polsku – przyp. K. N.)”. Gimnazjalni koledzy przezywali Kazika „żydowskim belfrem”. Zmienili front, kiedy zaczął przynosić ciasta, które dostawał w dzień szabasu.
Kiedy opuszczał mury pijarskiej uczelni jej rektor, Kajetan Kamieński, taka wystawił opinie o Brodzińskim: „...z wielką pilnością i wielkim uczniów pożytkiem (...) – i dalej dodawał: Gruntowną znajomością swego przedmiotu, pracowitością, rzadką skromnością i przykładnością obyczajów równo był pożytecznym (...) zjednał sobie szacunek [i] powszechną miłość”. W 1822 r. znalazł się w szacownym gronie profesorów Uniwersytetu Warszawskiego. Warto w tym miejscu przytoczyć opinię Fryderyka Skarbka o prestiżu (?) zawodu, jaki jął wykonywać: „Takie to były podówczas przesądy wielu ze staroświeckich Polaków, iż poczytywali za ubliżenie godności szlacheckiej poświęcenie się pracom nauczycielskim...”. Rok później umiera sędziwy książę Adam Kazimierz Czartoryski, filar familii, krewny Poniatowskich, rektor Szkoły Rycerskiej, niedoszły król Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Brodziński ponownie uderzył w żałobne tony pisząc „Na zgon księcia Adama Czartoryskiego Generała Ziem Podolskich”:
A ty o Lacka ziemio! ty moja Nijobe!
Maszli swawolnym echom głosić twą żałobę?
Skałą bądź, by przechodzień o łzy twe nie pytał,
By serca nie rozdzierał i w nim ran nie czytał!
Jak zimny, niemy kamień patrz na twoje dziatki,
Niech cię mija, jak skałę, kto nie zna łez matki!

To właśnie K. Brodziński postrzegany jest, jako ten, który przecierał szlaki dla romantyzmu! Jego czytały rozpalone głowy w przedpowstaniowej Warszawie. Wśród nich był i Seweryn Goszczyński: „Co Brodziński mówił przeciw klasykom odpowiadało moim instynktom. (...) Emancypacja polskiej poezji bardzo mi się podobała znacznie wpłynęła na sprostowanie moich wyobrażeń”. Biografka W. Pola, Janina Rosnowska, podkreślała wpływ poezji Brodzińskiego na młodzieńczą twórczość W. Pola!


W 1830 r., mimo wcześniejszych oporów wobec planowanego wybuchu powstania, to Brodziński w wierszu „Do broni” (lub „Mazur. Na nutę Dąbrowskiego) wzywał do walki:
Padły turmy, spadły pęta,
Wolnym słońce świeci;
Ledwo do Cię, Matko święta,
Serce nie wyleci.
O! Ojczyzno święta!
Stargane twe pęta!
Niech bęben bije:
Ojczyzna żyje!

Bohdan Zaleski wystawił poecie ciekawą cenzurkę: „Między wieszczami polskimi w roku rewolucji Brodziński sam jeden tylko był natchniony, namaszczony na proroka...”.Ten sam autor zostawił nam bardzo ciekawą jego charakterystykę w te listopadowe dni: „...w anielskiej białości zajaśniał do oczu, na nowy, doskonalszy okres żywota. Zwiędły już i schorzały odzyskał żartkość napoleońskiego wojaka. Niezmordowanie, jak mógł i umiał najlepiej, krzątał się około sprawy”. Chciałem tylko zwrócić uwagę, że w chwili wybuchu powstania poeta miał 39 lat. Widział go na posterunku, ba! z karabinem w ręku. W ten czas marsowy mówił K. Brodziński do studentów z Gwardii Narodowej: „Któż by był powiedział, że dziś uzbrojonych, okrytych sławą, błogosławieństwem mieszkańców, witać Was będę; że jako zwycięzców powitam nawet tych, których i w tych murach, poświęconych naukom i szlachetnym uczuciom, za szlachetną i oświeconą miłość ojczyzny więziono?”. Wchwili zagrożenia Warszawy zamienił pióro na... łopatę!W styczniu 1831 r., w gronie profesorów Uniwersytetu, sypał szańce na przedpolach stolicy! W lipcu Rząd Narodowy : „...mianuje niniejszego p. Kazimierza Brodzińskiego, profesora uniwersytetu tutejszego, wizytatorem jeneralnym szkół”.



Na oczach poety rozgrywał się kolejny akt narodowej tragedii: szturm Moskali i kapitulacja Warszawy. Napisał „Dnia 9 września 1831 r.”:
Zajęli naszą świątynią,
Zbrukali stopy krwawymi:
I kłamliwe modły czynią,
I wołają, że Bóg z nimi.

Zatoczyli swoje gromy,
Grzmią tryumfalnie nad nami:
Bóg za chmurą niewidomy
Milczy z swymi piorunami.

To musiało być straszne doświadczanie: widzieć p o n o w n ą klęskę własnego Narodu. Właściwie już trzecią za tego jednego żywota (1795, 1813, 1831). Żyć z takim piętnem? Nie wiem kiedy powstał wiersz „Do Boga”, ale trzeba go tu zacytować jako swoiste „zwieńczenia dzieła”:

Z gruzów więzienia wołam do ciebie:
Wróć nam Ojczyznę, o Boże na niebie!
Bez której równie, jak bez ciebie, Boże,
Nikt żyć nie może!

* * *

Brodziński „w ten czas morowy nie uniósł za granicę swojej głowy”. Pozostał w Warszawie. Biografka poety oceniła: „...był najwybitniejszą postacią w ówczesnym warszawskim środowisku kulturalnym”, a dalej dodała: „praktycznie biorąc, żadne poważniejsze działania nie mogły się toczyć poza nim, poza jego wiedzą i autorytetem”. Czy świadomość takiej roli uskrzydlała? Może, gdyby to nie było po 1831 r.! Ludzie „pokroju” Brodzińskiego stawali przed Komitetem Klasyfikacyjnym. Jego zaangażowanie w powstanie nie mogło ujść uwagi tym, którzy wystawiali później takie opinie: „Sposób myślenia dwu wykładowy, nie radziłbym zostawiać mu wpływ na edukację młodzieży nawet więcej co do ułożenia fizycznego”. To jeśli chodzi o kwalifikacje pedagogiczne, a jeśli idzie o powstanie: „...przyjął w rewolucją wizytatora szkół... nie mógł się wstrzymać od mów i pism w rewolucją...”. Smutne jest to, że te opinie wyszły spod ręki tak światłego i zasłużonego umysłu, jak Samuela B. Lindego! Zamknięcie Uniwersytetu, likwidacja Towarzystwa Przyjaciół Nauk pozostawiły poetę bez środków do życia!... Rok przed śmiercią wydał ironiczną fraszkę na panujące wówczas stosunki. Chyba mimo upływu lat jest cały czas (o! zgrozo) aktualna: „Czyń każdy w swoim kółku, co każe duch boży / A całość sama się ułoży”.
Na oczach Brodzińskiego dokonywał się kolejny akt zemsty zwycięskiego zaborcy! Bezcenne zbiory bibliofilskie Towarzystwa Przyjaciół Nauk zostały zagrabione „jako należące prawem wojny Cesarstwu Rosyjskiemu”, a dodatkowo imperator Mikołaj I „nie uznał stosownym, iżby dotychczasowe Towarzystwo Przyjaciół Nauk w Warszawie uważać za istniejące”.Jest okazja, aby uświadomić nie czytającej młodzieży, jaką rolę kulturową, historyczną i patriotyczną odegrała książka w okresie zaborów!Poeta poruszony tym „barbarzyństwem Wschodu” napisał wiersz „Na zabór bibliotek”:

Niepomny, że Bóg jęku mordowanych słucha,
Krew wyssałeś narodu, chcesz wyssać i ducha?
Z grabieży Katarzyny uchowane szczątki,
Ostatnie bierzesz księgi i drogie pamiątki!

Jedynym życia pocieszania dla Brodzińskiego była rodzina. Antoni Edward Odyniec tak wspominał pierwsze spotkanie z panią Wiktorią Brodzińską urodzoną Holly: „...od tej pierwszej chwili poznania powziąłem też do` pani Wiktorii najszczerszą przyjaźń i uszanowanie, na które ona ze wszech względów najsłuszniej zasługiwała. Rzadko zdarzało mi się widzieć tak dobrze dobraną parę, nie tylko pod względem łagodności i słodyczy charakteru, ale nawet wyrazu twarzy”. Ślub odbył się latem 1826 r. To do niej pisał zakochany profesor uniwersytecki w wierszu „Do...”:

Kilka wiosen minęło, jako przyjaźń miła
Serce moje do twego wiecznie zniewoliła;
Za każdym dniem, kochanko! Rosły nieprzerwanie
Twoje wdzięki i cnoty, moje przywiązanie.

Wątpię czy dziś studenci na wieść, że w sercu ich profesora zagościła miłość śledziliby go. Ówcześni studenci nie darowali sobie, aby zakradać się do Ogrody Saskiego: „Studenci jako ludzie młodzi – wspominał jeden z nich. – weseli, a kochający go serdecznie zaczęli się zbierać gromadnie w tym ogrodzie, aby poznać przyszłą panią profesorową”. Owocem tego związku była córka, Karolina, Karusia jak ją pieszczotliwie nazywali szczęśliwi rodzice! Chciałbym być świadkiem, jak Brodziński wespół z Odyńcem uspakajali rozpłakaną Karusię: „Ojciec w przestrachu porwał ją na ręce i nosił po pokoju skacząc i śpiewając; ja biegałem tuż obok, klaszcząc w dłonie i pokazując zegarek – ale wszystko to było bez skutku”. Dodajmy: oto zgubny skutek nałogu, albowiem ojciec-Brodziński wysłał mamkę po... piwo. Dodam tylko, że obu panom nie powiodła się sztuka uciszenia panny Brodzińskiej.
Niestety zdrowie odmawiało posłuszeństwa. Szukając ratunku udał się m. in. do Karlsbadu! W Dreźnie wpadł na niego A. E. Odyniec: „...przeraziłem się, ujrzawszy podobieństwo i jakoby cień Brodzińskiego. Był to on sam, niestety, ale jakże odmienny od dawnego siebie”. Prawdopodobnie Brodziński cierpiał na jakąś odmianę raka. Odyniec wspominał: „Chorobą jego, a przynajmniej głównym jej symptomem na zewnątrz, był jakiś guz czy narośl na prawym ramieniu, która powiększając się coraz, wyczerpywała snadź jego siły żywotne”. Czy w te ostatnie dni pocieszeniem dla cierpiącego było to, co Antoni Edward czytał ze swego listu od samego Mickiewicza: „Jeśli Brodziński jest jeszcze u was, kłaniaj mu się ode mnie. Chociaż nie znam go osobiście, wiesz jak go wysoko szacuję. Na końcu «Tadeusza» był do niego ustęp; ale nagłe drukowanie i moje ówczesne zatrudnienie małżeńskie zrobiły, że nie miałem czasu poprawić i umieścić owego epilogu. Zostawiłem to do przyszłego (jeśli będzie) wydania”. Poeta umarł we śnie 10 października 1835 r. w Dreźnie, gdzie też został pochowany. Sam wystawił sobie epitafium (?):
Niech o mnie w miastach, pałacach nie wspomną,
Na wiosce pamięć zostawić chcę skromną.
Tam niech przy ucztach drużby piosnki moje
I zakochane śpiewają dziewoje.
(...)
A kiedy po mnie już będzie na świecie,
Przy wiejskich grobach mój dołek znajdziecie,
W przysionku Pańskim przyjaznej pamięci
Rodzina dla mnie tablicę poświęci.

* * *

Niech za cały komentarz do życiowej drogi Kazimierza Brodzińskiego posłużą słowa, którymi Alina Witkowska zamknęła jego biografię: „MIELIŚMY W LITERATURZE WIELKICH PANÓW I BOHATERÓW, TYTANÓW I BLUŹNIERCÓW, A TO JEST CHYBA BIEDNY POLSKI ŚWIĘTY. JAK CHRYSTUSIK BOLEŚCIWY Z WIOSKOWEJ KAPLICZKI POCHYLONY POD NIEWYMIERNYM CIERPIENIEM SWEGO NARODU”. Mamy-że przemilczać ten żywot niesamowity?... To by było bluźnierstwo!

Przeczytania... (22) Karol Modzelewski "Zajeździmy kobyłę historii. Wyznania poobijanego jeźdźca" (Wydawnictwo ISKRY)

$
0
0
Robi wrażenie, kiedy książka historyczna wygrywa "NIKE" Nagrodę Literacką 2014 r. Tym bardziej, że jej autorem jest postać wyjątkowa: profesor Karol MODZELEWSKI. Współtwórca tamtego czasu, symbol walki z systemem komunistycznym, ba! nieomal ikona tego nierównego starcia. Losy takich ludzi uświadamiają, że walka Dawida z Goliatem na prawdę może być wygrana! Książka"Zajeździmy kobyłę historii. Wyznania poobijanego jeźdźca" wprowadza nas "od kuchni", jak tworzyła się opozycja. Nie tylko. Jak tworzył się... człowiek opozycji. Tym bardziej, że Karol Modzelewski, alias Kirył Aleksandrowicz Budniewicz, powinien był wyrosnąć na"nastajaszciego gieroja", prawdziwego "homo sovieticus". Duży ukłon w kierunku Wydawnictwa ISKRY, które dało nam możliwość wniknięcia w ten pogmatwany życiorys i losy wielu Polaków.
XXXIII rocznica wprowadzenia w Polsce Ludowej stanu wojennego sprawia, że otwieram książkę na s. 320 i wracam do podrozdziału VII "Związek nasz bratni" pt. WOJNA. Chyba młodszemu pokoleniu trzeba przypomnieć, że tytuł, to fraza pamiętnej "Międzynarodówki". Trudno mnie posądzić o jakieś pro-lewackie skłonności, ale uważam, że nieznajomość takiej pieśni, to kolejna porażka reformowanego systemu edukacji III RP! Szukamy, jak dochodzono do 13 XII 1981 r. Jak ten czas zapisał się w pamięci Karola Modzelewskiego. Oczywiście nie da się patrzeć na tamten grudzień bez powrotu do gorących dni roku '80! Że  tylko taki drobny wycinek "z całości"? Taki czas. Ale oczywiście czytamy"od deski do deski"! Bo język, jakim pisze Autor - przewspaniały!
"Rewolucja nie mieści się w racjonalnych formułkach politologów, gdyż jest zbiorowym i niecodziennym stanem ducha wielkich mas ludzkich. Ten stan ducha nie bierze się znikąd. Wyrasta z trwającej od dawna codzienności, ale jej zaprzeczeniem, aktem samowyzwolenia" - tak wspomina pamiętny sierpień 1980 r. Epoka Gierka miała runąć pod ciężarem robotniczych protestów, wtedy z uporem nazywanych "przerwami w pracy". 


Cudownie czyta się od idei wolności: "Barykada ma chronić, ale nie jest to miejsce bezpieczne ani dla bojowników, którzy ją wznoszą, ani dla ludu prowadzonego przez Wolność, ani dla narodu żyjącego w cieniu obcej potęgi. Na nic się jednak nie zdadzą mądre ostrzeżenia realistów, którzy apelują do tłumów, żeby dały sobie spokój z ta wolnością. Stan ducha milionów ludzi też jest rzeczywistością, z którą realista powinien się liczyć, jeśli chce być skuteczny".
Psycholog tłumu (o ile istnieje taka specjalność?) powinien wczytać się to, co pisze Modzelewski:"To nieprawda, że tłum jest głuchy na racjonalną argumentację. [...] Szacunek dla tłumu musi być autentyczny; zresztą tłum potrafi rozpoznać  fałsz i nie pobłaża rozpoznanym manipulatorom".  Rzadko we współczesnych ustach słyszę termin "imponderabilia". Przyznaję, że jeden Polak wracał do niego z wyjątkowym namaszczeniem. Tym kimś był marszałek Polski Józef Piłsudski. W "Zajeździmy kobyłę historii..." znajdziemy takie zdanie: "Autentyczny szacunek wymaga uznania imponderabiliów wyznaczających stan ducha zrewoltowanych tłumów". 
Wracam do podrozdziału "Wojna". Znajdujemy się w wirze późnojesiennych strajków! Koniec listopada 1981 r. Komunistyczne władze, które zyskują na... kolejnej fali strajków? Zmęczone społeczeństwo, które traci grunt i zrozumienie dla kolejnego protestu? coraz bardziej zagmatwany polityczny motek? "Takie protesty - czytamy - rozbijały nasz wielki ruch na osobne wysepki niepowiązane w żadną całość, a władze nie kwapiły się ugaszania ognisk zapalnych. Rozkręcały propagandową kampanię przeciw «Solidarności» obwinianej o anarchizację życia codziennego i działania na szkodę «wspólnego dobra»".
My zwykli, bierni obserwatorzy tamtych zdarzeń nie mogliśmy wiedzieć, jak  towarzysz generał Wojciech Jaruzelski otaczał subtelnie przeciwnika. "Projekt nowego ładu gospodarczego" był de facto krokiem zmierzającym ku ubezwłasnowolnieniu związków zawodowych, albo... "użycia armat"."Wkrótce dowiedzieliśmy się od zaprzyjaźnionych posłów, jakie armaty będą wytoczone przeciwko nam. Do sejmu wpłynął projekt ustawy o nadzwyczajnych uprawnieniach rządu. Wprowadzał on zakaz strajków i militaryzację przedsiębiorstw (...)". Jakby mało tego było: "Ustawa wprowadzała ponadto zakaz zgromadzeń, a także zakaz wyjazdu poza miejsce stałego zamieszkania bez zezwolenia władz administracyjnych. W sumie oznaczało to stan wyjątkowy". Czy są jeszcze wśród nas tak głęboko naiwni, którzy wierzę, że Generał w jedną noc (z 12 na 13 XII '81) podjął swoje decyzje?!...
Wielu z nas pamięta "sprawna akcję" odpowiednich służ, które zdobyły 2 grudnia 1981 r. zajętą przez strajkujących siedzibę Wyższej Szkoły Oficerów Pożarnictwa! To było preludium, do tego, co miało stać się za jedenaście dni. Władza pokazała Narodowi, że ma pazury, kły i... jaja! Towarzysze z bratnich krajów demoludów mogli być usatysfakcjonowani? Generał-premier W. Jaruzelski ujawnił, jak rozumie narodowe pojednanie i czym kończą się rozmowy Polaka z Polakiem. 


A potem było słynne posiedzenie w Radomiu Komisji Krajowej NSZZ Solidarności. Czary-mary montażowe sprawiły, że w radio (rzecz jasna kontrolowanym przez władzę i jedynie słuszną "siłę narodu", "przewodnią Partię"!) dostaliśmy super spot. Bohaterów owych nagrań było wielu. Mi, jako bydgoszczaninowi zapadło w pamięci, to co mówił Jan Rulewski, ale wypowiedź Karola Modzelewskiego też odpowiednia spreparowano. Proszę zerknąć na s. 324. Dorzucę tylko puentę: "...za pomocą nożyczek i kleju, wezwanie do samoobrony w obliczu śmiertelnego zagrożenia przerobiono na wezwanie do, byśmy skoczyli do gardła rządowi, który nie chce uczynić nam żadnej krzywdy". Modzelewski wręcz ta manipulację medialną nazwał:"przygotowaniem artyleryjskim poprzedzającym fizyczny atak czołgów i oddziałów ZOMO na polskie fabryki".
Cieszy mnie, że pan profesor nie zapomina w swoich wspomnieniach wystawić oceny członkom Związku. Nikt nie ma wątpliwości, że wiele "gorących głów" parło do otwartej konfrontacji. Czy naprawdę byli tak naiwni, że uwierzyli, iż "ludzie systemu" nie przenikają w ich szeregi? Serce krwawi, kiedy dziś czyta się o różnych TW. O swoich czytamy m. in. "Cokolwiek jednak myślelibyśmy o tamtej stornie, wypada zastanowić się także nad sobą. Nie spodziewaliśmy się publikacji z podsłuchu, ale przecież zakładaliśmy, że nas podsłuchują". Również wtedy zdawał sobie sprawę z wagi swoich słów, szczególnie tych skompilowanych: "Co gorsza, roztrąbienie na całą Polskę przez radiowe i telewizyjne głośniki, mogły pchnąć niejednego młodego robotnika do desperackiej walki wręcz z uzbrojonymi po zęby milicjantami".
"Samoobrona"- ten termin wraca u profesora Modzelewskiego. Wierzył, że przypominanie go władzy wyhamuje jej apetyt na zbrojną konfrontację? "Myśl, że powinniśmy zaniechać oporu lub opierać się tylko trochę [...] nie mieściła mi się w głowie. wojna ma swoja logikę, a ja - sprawny i zdeterminowany działacz «Solidarności» - byłem gotów postępować według logiki tamtego czasu". Może kogoś zaskoczyć ostatnie zdanie akapitu: "Może to i lepiej, że mnie schwytali i zamknęli na samym początku".


Szefostwo Solidarności, włącznie z samym Lechem Wałęsą, dała się wyłapać jednej nocy. Wyciągano Ich z Grand Hotelu, jak z króliczej nory. Zabrakło wewnętrznej ostrożności? "Nocą 13 grudnia wpadłem w sieć obławy przez ślamazarność demokratycznych procedur". Dlaczego? Proszę koniecznie wziąć do ręki książkę   "Zajeździmy kobyłę historii. Wyznania poobijanego jeźdźca". Lektura wspomnień prof. K. Modzelewskiego da nam wiele do myślenia. To nie jest sympatyczny spacerek po stronach. Jeżeli są wśród nas tacy (a są na pewno), którzy z uporem maniaka powtarzają, że "za komuny dobrze się działo", to dlaczego było tak źle?! Skoro nad Wisłą trwała idylla, to czemu ideowi komuniści pokroju młodego Modzelewskiego stawali do walki z systemem, który sami współtworzyli?... Znaleźć tą książkę pod choinką byłoby miłym dopełnieniem długich, grudniowych wieczorów... Czego i sobie życzę.

PS: Ilustrację zdjęciową do postu stanowią moje zdjęcia wykonane w 1981 r. na bydgoskich ulicach.

Stan wojenny według Andrzeja Krauzego...

$
0
0
"Polska Krauzego to przede wszystkim kraj panoszącego się, siejącego strach chama, który ma nad sobą Starszego Brata urzędującego na Kremlu"- czytamy w "Wstępie"prof. dr. Andrzeja Paczkowskiego do książki Andrzeja Krauzego "Gdy rozum śpi...", która wydał IPN Warszawa w 2010 r. W oczach takiego znawcy PRL-u podobna ocena? Jest jeszcze dwa zdania, które zaczerpnąłem z tej samej strony:"Z PEWNOŚCIĄ LEKCJA HISTORII, KTÓRĄ DAJE NAM ANDRZEJ KRAUZE, NIE JEST JEDYNĄ Z MOŻLIWYCH, ALE JEST PRZEKONYWUJĄCA. A O TO CHYBA CHODZI: JEŚLI NIE MOŻEMY POZNAĆ WSZYSTKIEGO, POZNAJMY CHOCIAŻ SEDNO".
Stan wojenny w tym wyborze rysunków satyrycznych z lat 1970-1989 zajmuje pokaźne miejsce, bo na 192 strony jest o nim na pięćdziesięciu. 1/4 zawartości. Sam Autor tak wspomina ten czas:"9 grudnia 1981 r. przyjeżdżam do Londynu w związku z przygotowywana wystawą rysunków i promocją książki Andrzej Krauze's Poland. Wydana właśnie przez Wydawnictwo «Kontra» Niny Karsov. 13 grudnia generał Jaruzelski wprowadził w Polsce stan wojenny. Moje rysunki ukazują się w głównych gazetach angielskich, a telewizja BBC pokazuje materiał o mojej twórczości i otwarciu wystawy. Zostajemy w Londynie". Zastanawiam się w takich chwilach: czy można o podobnych sytuacjach napisać «miał szczęście»? Dalej doczytujemy: "Tak kończy sie moja współpraca z oficjalną prasa polską. Wkrótce moje rysunki zaczną pojawiać się w różnych wydawnictwach podziemnych w Polsce i za granicą".
No i na "dzień dobry" mamy rysunek ZOMO-wców, którzy pastwią się nad polskim orłem. Jedna gęba wykrzywiona w grymasie, druga pełna zadowolenia. Kolejny rysunek też nie napawa radosnym nastrojem. Na skrzynce z napisem "Poland"stoi pobity mężczyzna z szarfą "Solidarity". Jest przybijany do krzyża przez trzech mundurowych, pod czujnym okiem czwartego uzbrojonego w karabin z bagnetem. Piąty klęczy koło... Breżniewa i wybiera gwóźdź.
"Reforms continue..."! Zmasakrowany szyld "LENIN SHIPYARD GDAŃSK" i kolumna robotników popędzą przez ZOMO do okratowanej "suki", obok w szyderczym zadowoleniu kilku uzbrojonych żołnierzy LWP (?). Młodszemu pokoleniu trzeba dodać, że "kontynuacja" była prowadzona m. in. w Strzebielinku, Białołęce czy Potulicach. I nikomu nie było do śmiechu.
Pięknie prezentuje się "The Trojan Horse in Poland". Pewnie, że szydzę. Bo po raz kolejny w historii po 1944 r. widzimy, że owym koniem był żołnierzy polski. Ja bym tak daleko nie szedł i nie mieszał w błotem w 100% każdego kto służył w LWP. Z drugiej jednak strony robiłem wszystko, aby nie zasilić szeregów armii, która przysięgała na wierność Sowietom i sojuszniczym armiom. Czy mógłbym cieszyć się wolnością bez służenia, gdyby nie pomoc pewnego pułkownika lotnictwa? 
Na wielu rysunkach Krauzego pojawia się złowrogie oblicze Leonida Breżniewa / Леонидa Ильичa Брежневa. Bez względu czy ma dłoni pompkę, gwoździe, bat, lustro - zawsze jest straszno! a już radosny razgawor z Jaruzelskim, kiedy"Lońka" mówi: "A może deportować cały 35 milionów! / Look, perhaps it world be easier if we deported all 35 million!"wcale nie jest śmieszne. W końcu do 13 grudnia powtarzaliśmy, jak mantrę pytania: "Wejdą? Czy nie wejdą?". Kiedy 12 grudnia 1918 r. zrobiłem transporter opancerzony na Rondzie Grunwaldzkim w Bydgoszczy, to chciałem to zdjęcie wysłać do Berlina Zachodniego ("doczepiając" na wieżyczce... gwiazdę) z napisem: "Oni juz tu są!". Tylko, że następnej niedzieli już "było po ptakach"!  Jaruzelscy, Kiszczakowie i Siwiccy - ruszyli do szturmu na Naród!
Pewnie, że pełno jest generała Wojciecha Jaruzelskiego na wielu stronach! "Proponuję dobić ptaka i zmienić godło Polski!" - doradza Generałowi cywil w wojskowej uszatce. Dyktator w czarnych okularach zbiera się do użycia dubeltówki, bo nieopodal pada już Orzeł Biały!... Jaruzelski, któremu PRON całuje ręce, ba! składa nowy... hołd polski! "Rozmowy o porozumieniu narodowym" przy pustym stole z jednym zającem i wycelowaną w jego stronę dubeltówką? I dobra rada płynąca z ust Breżniewa: "Zapuść wąsy Wałęsy, może ci pomogą!". I przez ślepca prowadzeni... ślepcy z transparentem "THE ARMY COUNCIL FOR NATIONAL SALVATION". 
Tak, Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego. Co za tłuk intelektualny wymyślił tą nazwę? WRON! Starczyło raz spojrzeć, aby dostrzec 80% nazwy "wrona"! Już na okładce książki widzimy generała "wcielonego" w czarne ptaszysko! Dla mnie każdy rysunek, na którym owo atakuje, poniewiera Białego Orła jest smutnym doświadczeniem. To naprawdę boli. Jeszcze po tylu latach. XXXIII lata temu było tym bardziej ciężko!... 
Nie ma Lecha Wałęsy? Jest. I Związek również. Proszę odszukać tą pozycję. Łatwiej przemawia rysunek Krauzego, niż wywody historyków, opasłe tomiska wydawane przez IPN. Bo po te ostatnie sięgnie tylko fachowiec.
Dobrze, że taka książka jest, że poprzez ostra, jak brzytwa kreskę satyryka możemy wrócić do tamtego grudnia '81, stanu wojennego. Życzyć sobie należy, żeby widz mimo wszystko zaczął szukać literaturę faktu. Zaskoczyło mnie, że dopiero w tym roku, po 25. latach wznowiono książkę Gabriela Mérétika (1939-2000) "Noc Generała"? Nieprawdopodobne zaniedbanie. I do kogo później pretensje, że niby młodzież nie interesuje się... coraz mniej kojarzy datę 13 XII 1918... Pod ręką na pewno powinna się znaleźć książka cytowanego powyżej prof. dra. A. Paczkowskiego "Wojna polsko-jaruzelska. Stan wojenny w Polsce 13 XII 1981 - 22 VII 1983". No to do bibliotek, na portale handlowo-książkowe do znajomych lub dziadków! Bądźcie godni przeszłości i zadajcie kłam, że tylko "stare pierdoły"TO jeszcze interesuje!... Amen.

Przeczytania... (23) Dariusz Zaborek "Czesałam ciepłe króliki. Rzomowa z Alicją Gawlikowska-Świerczyńską" (Wydawnictwo CZARNE)

$
0
0
Zbliża się Boże Narodzenie... Chciałbym z czytelniczym czystym sumieniem zaproponować wyjątkowy prezent: książkę. Ostrzegam to będzie podróż w czasie, która nie wszystkim się spodoba, ale też chyba nikogo nie pozostawi obojętnym. Sięgacie po nią na własną odpowiedzialność...
Na naszych oczach odchodzi pokolenie pamiętające II wojną światową. Więcej: uczestników tego ponurego okresu. Jeżeli zaraz nie zapytamy seniora rodu jak to było, to jutro okaże się, że jest już za późno. Z iloma pytaniami pozostaliśmy po odejściu naszych bliskich? Mamy dorzucać kolejne? Tym bardziej z zaciekawieniem powinniśmy przyjąć inicjatywę Wydawnictwa CZARNE. Mam przed sobą książkę naprawdę wyjątkową. Piszę to z historyczną odpowiedzialnością. "CZESAŁAM CIEPŁE KRÓLIKI. ROZMOWA Z ALICJA GAWLIKOWSKĄ-ŚWIERCZYŃSKĄ" autorstwa Dariusza Zaborka - to popularny w formie wywiad-rzeka. Kim jest pani Alicja Gawlikowska-Świerczyńska? Krótka notka biograficzna jest na okładce:"... urodziła się w 1921 roku w Warszawie. [...] Gdy miała osiemnaście lat - wybuchła wojna. Działała w konspiracji. Po wpadce trafiła [...] do więzienia na Pawiaku, a potem na cztery lata do obozu koncentracyjnego w Ravensbrück".

Zapewne wielu z potencjalnych Czytelników to książka zaskoczy. Może zamiesza w mózgu? Może wywróci do góry nogami wyobrażenia o martyrologii? Jednego proszę się nie spodziewać: patosu! umartwiania! rozpaczy nad okrutnym losem! Bardzo szybko autorka wspomnień (numer obozowy 7805) wpędzi nas w stan... zakłopotania? Dlatego pozwoliłem sobie napisać o wyjątkowości tej książki. Bo i mnie wypowiedzi pani Alicji Gawlikowskiej-Świerczyńskiej wprawiały w stan osłupienia! I zastanowienia. Tak, ale nie nad losem nastolatki rzuconej za obozowe druty. Zachodzę w głowę: jaką historię znamy? Czy to, co nam wkładano do głów przez lata, to jakiś szablon, wymysł, nieścisłości? Ktoś powie: głos jednej z milionów? Warto jednak go wysłuchać. I skonfrontować z naszym wyobrażeniem (czy w ogóle można TO sobie wyobrazić?), obrazem utrwalonym przez literaturę i film.
Nie uwierzę, że nie zaskoczą Was takie zdania: "A ja pamiętam, jakie żarty sobie robiłyśmy wRavensbrück. Krematorium pracowało non stop, w całym obozie był dym i śmierdziało palonymi kośćmi, a my mówiłyśmy, że z tej bedzie popiołek biały, a z tamtej niebieski, bo ma błękitną krew". Jeżeli komuś ten język przeżyć nie dopowiada, to niech odkłada książkę. Bo mnie zaintrygował! bo mnie wciągnął. Pójdę dalej, bo ja... znam takie podejście do obozowych wspomnień kogoś, kto przeżył Auschwitz i na jednym bloku leżał z  Tadkiem Borowskim. 
Jak nie ulec takiej życiowej mądrości: "Odpychać od siebie złe odczucia psychiczne i fizyczne. W każdej sytuacji znajdować moment świadczący o tym, że jest nadzieja, że ludzie nie są tacy źli". Jeżeli chcielibyśmy (o ile to w ogóle możliwe?) zrozumieć, jak można było... polubić obóz koncentracyjny?! Słuchający tych relacji (zresztą mój rówieśnik) tez osłupiał! Usłyszał swoiste oświadczenie rozbrajającej szczerości: "Uważałam, że trzeba dostosować się do obozowego życia. To umiejętność, gimnastyka życiowa". Skąd takie podejście do obozowej gehenny? Czy myślicie, że w ogóle usłyszycie termin "gehenna"? To będzie kolejna wyjątkowość tej niesamowitej lektury. Zapewniam.
Bo pani Alicja Gawlikowska-Świerczyńska nie uprawia wspomnieniowego umartwiania się. Nie nosi pamiątkowych chust w barwach pasiaka. Rzekłbym, że bardzo ostro rozprawia się z taki uzewnętrznianiem swej przynależności? Proszę posłuchać: "Chustki obozowe były białe albo kremowe, zwykła cienka szmatka, bez żadnych pasków. Ale one tak to sobie komponują, żeby było skojarzenie z obozem. Gdy mnie pytają: «Chcesz chustkę?», to ja mówię: «Nie! W życiu! Po co mi ta chustka?!»". Wręcz zarzuca swoim koleżankom-więźniarkom (głównie tym z... powstania warszawskiego): "One lubią używać reliktów obozowych i stroją się w chustki w paski. Nie odzywam się, nie chcę ranić ich uczuć, każda ma swoje hobby, ale patrzę na to ze zdziwieniem".
Ravensbrück jawi się początkowo jako miejsce nieomalże normalne? "Początkowo warunki jak na obóz były luksusowe. Miałyśmy pościel: prześcieradła, koce, poszwy, poduszeczki, każda miała sztućce, miski nie z metalu, a z tworzywa". Poziom poddenerwowania czytelnika wzrasta? Chwilami naprawdę zachodzimy w głowę czy aby na pewno czytamy o Konzentrationslager Ravensbrück. Czy to może jakieś letnisko? Niech nas to nie zwiedzie. Będzie cierpienie, pot, śmierć! 
Skąd wziął się zaskakujący tytuł tej Książki? Odpowiedź nie każe na siebie długo czekać: "Czesałam króliki. Szorowałam klatki. Karmiłam. A króliki były ciepłe. Trzymałam je i mnie gryzły". 
Bardzo ciepło wspomina główną dozorczynię obozu z lat 1941-43 Johannę Langefeld. Sama nie potrafi wyjaśnić dlaczego faworyzowała polskie więźniarki, obsadzała nimi różne funkcje? Nie dość na tym, po wojnie, kiedy odbywał się jej proces w Polsce, to Polki broniły jej! Mało tego, kiedy uciekła z przepustki, to eks-więźniarki zorganizowały na kilka lat jej kryjówkę, przerzuciły później na Zachód!
W książce znajdziemy bardzo krytyczne uwagi na temat współwięźniarek innych narodowości! Ciekaw byłbym reakcji Francuzów. Ale i tych Polek, które znalazły się w Ravensbrück po upadku powstania warszawskiego. Znajdziemy opis Czeszek, Norweżek, Holenderek, Rosjanek, Ukrainek czy Cyganek. Zwracam uwagę na relacje, jakie dzieliły "polskie" Ukrainki od swych "sowieckich" pobratymczek? Zastanawiająca różnica?... 


Zaskoczyć może nas na pewno opis relacji lesbijskich. Metamorfoza i uzewnętrznianie swoich preferencji. Tak wspomina  pani Alicja Gawlikowska-Świerczyńska jak zmieniały się fizycznie niektóre kobiety: "...nabierały męskich ruchów, męskiego mówienia niskim głosem, strzygły się na krótko, po męsku, bardzo upodabniały się do mężczyzn. I to było demonstrowane, nieskrywane".
Z tej idylli zostaniemy szybko i brutalnie wyrwani, kiedy poznamy losy "królików". Tym razem już jednak nie chodzi o sympatyczne zwierzaki. Pseudo-operacje, pseudo-eksperymenty: "...wszczepiali na przykład bakterie do nacięć na nogach, łamali kości, wycinali mięśnie, do ran wkładali odłamki szkła, drewna, metalu, to się nie goiło". Wstrząsające są wspomnienia z pożegnań z tymi kobietami, które dostawały wyrok śmierci i były rozstrzeliwane na terenie KL Ravensbrück. Czesanie włosów, aby dobrze wyglądać? Wpajano tym nieszczęsnym kobietom, aby "...nie pokazywały przed Niemcami, że się boją. To też poprawiało samopoczucie. Chodziło o to, żeby zachować twarz. [...] Z tego, co z koleżankami wiemy, to wszystkie kobiety przed egzekucją zachowywały się pięknie. Można powiedzieć, że były na poziomie". 
Wiele w tej rozmowie zwrotów! Materiał poruszający i pouczający. Nie wierzmy w obozową, totalną solidarność ofiar. I tam zdarzały się bójki, kradzieże, zawiść, podłość, zazdrość czy nienawiść. Ale też jest scena... buntu. Powód? Ekstra dokładka: "dwa, trzy krążki kiełbasy i dodatkowy kawałeczek chleba", kiedy inne głodowały? 
W kilku przypadkach pani Alicja Gawlikowska-Świerczyńska wraca do... spraw związanych z religią. O katolickości przeczytacie, kiedy wspomina o lesbijkach i kiedy jedna z więźniarek celebrowała msze świętą. Przyznała o sobie: "Na takiej mszy byłam raz, może dwa razy, więcej nie czułam potrzeby. [...] Wydawało mi się to sztuczne. [...] Na mnie to nie robiło wrażenia".
Prawda, że to bardzo intrygujący obraz obozowego życia?  Świadomie pominąłem czas więzienia na Pawiaku, losy po zakończeniu wojny. Jest cała peregrynacja w kierunku Polski, rozgromieni Niemcy i zdziczali i nieprzewidywalni Sowieci! Ale też studia, praca młodej pani doktor i... "Solidarność". I nawet osobiste szczegóły życia domowego i uczuciowego. Pani Alicja Gawlikowska-Świerczyńska, to bardzo ciekawa osoba - warto Ją poznać. A, że Jej opinie mogą chwilami szokować, to tym bardziej trzeba zaspokoić ciekawość i wczytać się w książkę  "Czesałam ciepłe króliki...". Nie można koło niej przejść obojętnie. Jeżeli wywoła dyskusje, to bardzo dobrze, to znaczy, że jeszcze coś nas w historii porusza...

PS: Ciekawostką rodzinno-genealogiczna może być pewien szczegół: pani Alicja była skoligacona z generałem Jerzym Kirchmayerem.

Flags of the Confederate States of America / Southern Cross / Rebel Flag

$
0
0
Dziś, 15 grudnia, przypada 152 rocznica zwycięstwa generała Roberta E. Lee pod Fredericksburgiem.Generał Ambrose E. Burnside (U.S.A.) musiał uznać swoją porażkę. Jest więc okazja spojrzenia na wojnę secesyjną / civil war przez pryzmat... flagi?
Swego czasu na samochodzie pewnego znanego mi nieomal oddzieciństwa  młodego człowieka zobaczyłem naklejoną... flagę Skonfederowanych Stanów Ameryki / flags of the Confederate States of America? Nie podejrzewałem go o zainteresowanie wojną secesyjną / civil war. Co mi tam - zapytałem: skąd? dlaczego? Młody człowiek uśmiechnął się i bez żadnej żenady wypalił: "biała rasa rządzi!". Zmroziło mnie. Moje zainteresowanie C.S.A. nigdy nie wynikało z pobudek rasowych, nigdy nie imponował mi blichtr niewolniczego Południa / Dixi. Chwilami trudno mi to wyjaśnić. Zrozumiałbym podobne zachowanie na ziemiach, które wydały R. Lee, Jeba Stuarta czy G. Picketta. Ale tu? W Bydgoszczy?... Widać nie tylko na "Starym Południu" Southern Cross jest dla wielu symbolem rasizmu...




Nie chcę tu robić wykładu o różnych etapach kształtowania się  flagi Konfederacji. Zrobiono to dość drobiazgowo na licznych stronach i forach. Przeciętnie zainteresowanym miłośnikom wojny secesyjnej jako jedyna flaga Południa / Dixi jawi się Krzyż Południa / Southern Cross. Nie pomylę się chyba, że bardzo rozpoznawalny symbol. do dziś odnajdziemy jego element na kilku stanowych flagach. Trudno się dziwić, że dla potomków jankeskich zwycięzców pozostaje on Rebeliancką Flagą / Rebel Flag. 



Skonfederowane Stany Ameryki / Confederate States of America były wyzwaniem rzuconym Waszyngtonowi! Żadne państwo nie będzie patrzeć z biernym spokojem, kiedy jego część zechce ogłosić niezależność, oderwać się. To już rewolta! bunt!... Przeciw buntownikom odpowiadają armaty!... 



Na Południu U.S.A. kwitnie kult minionej klęski. Pomniki świadczą o pamięci. Kult flagi ma się bardzo dobrze.Krzyż Południa / Southern Cross. Stąd ta mini galeria. Czy my Polacy tak potrafimy? Dokonałem wyboru. Zobaczmy, co to znaczy czcić symbole narodowe. Może wróci do nas termin, który tak często powtarzał marszałek Józef Piłsudski: imponderabilia. 




Niech i tym razem przemówi do nas obraz:


Proszę nie przecierać oczu. Jedyne zdjęcie wykonane na "rodzimej ziemi"zostawiam na koniec tego pisania. W Rozgartach, nieopodal Torunia 22 stycznia 2014 r. doszło do spotkania miłośników civil war (ze wskazaniem na C.S.A),  w gościnnym domu Szymona Gołębiewskiego (wykonując zdjęcie pozbawił się uwiecznienia). Wśród zaproszonych gości był m. in. pan Mariusz Rychter autor książki "«Las śmierci». Działania w Wilderness 5-6 maja 1864". To jedna z poważniejszych pozycji na naszym rynku księgarskim, która dotyczy wojny secesyjnej. Nie omieszkam o niej napisać w "Przeczytaniach...".

Od lewej: J. Hadyniak, M. Rychter, R.Majchrzak, C. Cieślak, autor blogu.
PS: Przy opracowaniu tematu skorzystałem z udostępnień bezcennego Facebooka  The Longstreet Society

17 grudnia 1970 r. - Janek Wiśniewski padł!...

$
0
0
Na drzwiach ponieśli go Świętojańską
Naprzeciw glinom, naprzeciw tankom
Chłopcy, stoczniowcy, pomścijcie druha
Janek Wiśniewski padł

Huczą petardy, ścielą się gazy
Na robotników sypią się razy
Padają starcy, dzieci, kobiety
Janek Wiśniewski padł

Jeden raniony, drugi zabity
Krew się polała grudniowym świtem
To partia strzela do robotników
Janek Wiśniewski padł


Krwawy Kociołek to kat Trójmiasta
Przez niego giną dzieci, niewiasty
Poczekaj draniu, my cię dostaniem
Janek Wiśniewski padł

Stoczniowcy Gdyni, stoczniowcy Gdańska
Idźcie do domu, skończona walka
Świat się dowiedział, nic nie powiedział
Janek Wiśniewski padł

Nie płaczcie matki, to nie na darmo
Nad stocznią sztandar z czarną kokardą
Za chleb i wolność, i nową Polskę

Janek Wiśniewski padł 


R. I. P.

Antoni Czechow - ostatni akt...

$
0
0
"Kochany Jean, umyślnie nie złożyłem Panu życzeń imieninowych: nie chcę bowiem przypominać, że starzejemy się obaj, zbliżamy do pięć dziesiątki, i że niedługo już byle smarkacz będzie Pana nazywał dziadkiem" - a jednak wróciłem do mego Czechowa szybciej, niż myślałem? Ledwo zamknąłem tom I "Listów", a sięgnąłem po  drugi? Tak 18 stycznia 1904 r. pisał z Moskwy do Iwana Leontiewa (Szczegłowa). Nie mógł wiedzieć, że zaczyna się dla niego ostatni rok? Nie, zaledwie półrocze z całego 1904 roku! Bo za sześć miesięcy (2 na 3 lipca) umrze w uzdrowisku Badenweiler w Badenii-Wirtemberdze. Przegra swoją walkę z gruźlicą. Nie doczeka ani pięćdziesiątki, ani tym bardziej nazywania się dziadkiem. W chwili przedwczesnej śmierci Antoni Czechow / Антон Павлович Чехов miał 44 lata.
Ostatniego dnia maja pisał z Moskwy do Marii Czechowej, swojej siostry: "Kochana Maszo, wyobraź sobie, dziś po raz pierwszy włożyłem buty i tużurek; dotąd cały czas leżałem albo łaziłem po domu w szlafroku i pantoflach. Dziś również po raz pierwszy wyszedłem na ulicę. (...) 3 czerwca wyjeżdżam za granicę. Napisz, Badenweiler, Herrn Anton Tschekhoff". Tak zapowiada swoją ostatnią podróż? Powrotu z niej nie będzie... Z Maszą już nigdy nie spotka się.
Kolejny list do siostry słał tydzień później (6 czerwca 1904 r.)  już z Berlina:"Kochana Maszo, piszę z Berlina, gdzie jestem od wczoraj. W Moskwie po Twoim wyjeździe zrobiło się bardzo zimno, spadł śnieg i chyba dlatego schudłem, brałem zastrzyki z morfiny, zażywałem tysiące różnych leków i wspominam z prawdziwą wdzięcznością tylko heroinę, która zapisał mi kiedyś Altschuller". Pochwała narkomanii? W żadnym wypadku. Jedna z metod uśmierzania bólu. Wdzięcznie opisuje Berlin, ba! zwracał uwagę na jakość chleba! "Chleb tu wyborny, opycham się pieczywem [...]. Kto nie był za granicą, nie wie, co to dobry chleb". Jest optymistyczny "akcent zdrowotny": "...możesz powiedzieć mamie i wszystkim, kogo to interesuje, że wracam do zdrowia albo że dawno już jestem zdrów. Nogi mnie nie bolą, rozwolnienia nie mam, zaczynam przybierać na wadze i leżę już w łóżku - cały dzień jestem na nogach".
O wyjeździe do Badenweiler zapowiadał w cytowanym wyżej liści. Następny, ujawniony w zbiorze, został już tam napisany 12 dnia czerwca. Czechow zatrzymał się w "willi Friederike" i wynajął dwupokojowy, słoneczny pokój:"Naokoło wielki ogród, nieco dalej góry porośnięte lasem, ludzi mało, ruch na ulicy żaden, ogród i kwietniki zadbane, ale dziś ni z tego, ni z owego zaczęło padać, siedzę więc kołkiem w pokoju i zaczyna mi się wydawać, że za parę dni  będę myślał o ucieczce". Ciekawe, co na stan tego ducha powiedziałby psycholog?
Tego samego dnia napisał też do Wasyla Sobolewskiego. Opisał kurort, oczywiście o swym zdrowiu: "Czuję się coraz lepiej, zdrowia przybywa mi na pudy, nie na gramy. Nogi dawno już nie bolą, zapomniałem o bólu, jem dużo i z apetytem, pozostała tylko zadyszka po rozedmie płuc i słabość z wycieńczenia". Mnie ujął inny fragment, bardziej natury... estetycznej: "Niemcy albo stracili gust, albo nigdy go nie mieli. Niemki są ubrane mało powiedzieć bez gustu, wręcz obrzydliwie, mężczyźni także; w całym Berlinie nie znajdziesz ładnej kobiety, której nie szpeciłby szkaradny ubiór".
16 czerwca znowu pisał do Maszy. Narzekał na "niemiecką niezmącona ciszę". I znowu dostaje się bezguściu tubylców: "Gdziekolwiek spojrzeć, ani kropli talentu, ani grama smaku, za to porządek i uczciwości pod dostatkiem. W naszym życiu wyobraźnia odgrywa znacznie większą rolę, nie mówiąc już o Włochach i Francuzach". Oto, jak wyglądał "harmonogram dnia" pensjonariusza Antoniego Czechowa: 7 rano pił herbatę w łóżku; 7,30 wizyta masażysty; 8 wstaje na dobre z łóżka (pije m. in. kakao żołędziowe!); 10 kolejny posiłek: rozdrobniona owsianka; 13 obiad; 16 znowu kakao (żołędziowe?); 19 kolacja. "...nieco później filiżanka herbaty poziomkowej - na sen" - kończy ową wyliczankę. Tu warto dodać, że w jednym z listów skarżył się na podłą jakość herbaty! Przezornie wiózł ze sobą swoje zapasy!
21 czerwca narzekał w liście do siostry Marii (Maszy): "Wszystko nieźle, tylko Badenweiler zaczyna mnie nudzić, zbyt dużo tu niemieckiej ciszy i porządku. (...) To samo głupie kakao, ta sama owsianka". Uspakajał: "Teraz możecie być spokojni, wszystko jest w porządku". Wierzył, że jest na dobre drodze do wyzdrowienia? Ostatni list, który odnajdziemy w tym zbiorze pochodzi z 28 VI i też napisał do Maszy: "Jedzenie bardzo smaczne, ale chyba nieodpowiednie, bez przerwy coś mi szkodzi. Tutejszego masła nie wolno mi jeść. Myślę, że mój żołądek jest zepsuty bezpowrotnie, i wątpię, czy pomoże mu cokolwiek prócz postu: nie jeść w ogóle i kropka (...)". Nie darował sobie, aby nie wrócić do tematu "bezgustowne Niemki":"Ani jednej przyzwoicie ubranej Niemki, fatalny brak gustu". Nie wiem czy zdążyła nadejść odpowiedź. Więcej w tym wyborze listów nie zamieszczono.
Nie wiem w jakiej okoliczności Antoni Czechow kładł na papier zdania, które posłużyły za motto w rozdzialeXXVIII "U kresu" w biografii autorstwa René Śliwowskiego: "Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma: w przyszłości też nas nie ma, dlatego wydaje się nam wspaniała"oraz "Po co przeszkadzać ludziom w umieraniu, skoro śmierć jest normalnym i prawowitym końcem każdego z nas?". Ostatnie chwile pisarza utrwaliła Olga Kniper Czechowa / О́льга Леона́рдовна Кни́ппер-Че́хова (1868-1959) , żona Antoniego , której wspomnienie cytuje Śliwowski:"Antoni usiadł i jakoś znacząco, z naciskiem, głośno powiedział po niemiecku do doktora (a bardzo słabo znał niemiecki): «Ich sterbe». Potem wziął kieliszek, zwrócił się do mnie, uśmiechnął się przedziwnym uśmiechem i rzekł: «Dawno nie piłem szampana», spokojnie wypił wszystko do dna, cicho legł na prawym boku i wkrótce umilkł na zawsze... 
(...) Doktor odszedł, w ciszy dusznej nocy z okropnym hukiem strzelił korek z nie dopitej butelki szampana...".
Śmierć przyszła 15 lipca 1904 r. o trzeciej nad ranem.


PS: Tym postem zamykam tryptyk poświęcony wielkiemu pisarzowi. Nie zapominajmy, że Rosja to nie tylko decydenci z Kremla, agresorzy 17 IX 1939 r., kaci z Katynia czy Miednoje, ale tez bogata i wspaniała kultura. Trudno sobie wyobrazić literaturę światową bez pióra tak wybitnego twórcy, jakim był Antoni Czechow.

Przeczytania... (24) - Sylwia Frołow "Bolszewicy i apostołowie. Osiem portretów" (Wydawnictwo CZARNE)

$
0
0
Jeśli jakąś książkę czyta się do upadłego, nie bacząc, że minęła już północ, to coś musi znaczyć. To, co napisała pani Sylwia Frołow pt. "Bolszewicy i apostołowie. Osiem portretów", a wydało Wydawnictwo CZARNE godne jest skupienia. Ktoś Wam powie: nic nowego! oczywiste! A ja zapytam: dla kogo? Ci, których tematyka interesuje mają doskonałe repetytorium z historii Rosji przełomu XIX i XX w. Ci, którzy dopiero odkrywają czasy niby-Romanowów, rodzącej się bolszewi - o ile nie będą zachwyceni, to na pewno przyznają mi rację: trzeba było TO przeczytać. A jeśli jeszcze nie czytałeś ganiaj w trymiga do księgarni! co tu jeszcze robisz?
Autorka wprowadza nas do tego świata poprzez biografie kilku swych bohaterów. Ich życie, to nie szuflada. One przenikają się, jeden na drugiego miał wpływ, logia historii wypływa z ich przeżyć i odczuć, ba! działania! 
Kogo spotkamy? Maksyma Gorkiego, Aleksandra Uljanowa, Aleksandra Parvusa, Mikołaja II i jego rodzinę, Borysa Sawinkowa, Marię Spiridonowną oraz Aleksandrę Kołątaj. A ja dodam od siebie: komputer podkreślił prawie wszystkie nazwiska na czerwono. Chyba więc nie jest to jednak taka oczywistość. Dlaczego w tytule jest liczebnik "8", a nie "7"? Nie wiem. Ja w każdym bądź razie ósmego portretu nie znalazłem. Chyba, że jest nim duch dyktatorów: Lenina i Stalina? Bo, że hulają ze śmiertelną mocą, to tego dodawać nie musiałem?  O! Griszka Rasputin tez obecny!...
Dobrze, że Wydawnictwo pomyślało o stronie ikonograficznej książki S. Frołow. Są zdjęcia! Każdy rozdział otwiera fotografia głównego bohatera! Zresztą ta, która jest na okładce godna jest uwagi i analizy. Wpatruję się w jegomościa siedzącego w automobilu. Przyznajcie, że bardzo podobny do Mołotowa.
Najdłużej i najszerzej trwa spotkanie z Gorkim. Postać bez wątpienia wyjątkowa. I chyba dobrze, że właśnie ON. Przykład tragicznych wyborów i niemniej smutnych zakończeń? Krytyczny wobec Lenina i bolszewizmu aż do bólu. Robi, jeszcze po tylu latach, stwierdzenie: "I to ten głupi, ciemny, organicznie skłonny do anarchizmu naród obecnie powołany został do roli przywódcy świata, Mesjasza Europy". O rewolucji cenne i odważne stwierdzenie Autorka znalazła w listach: "Więcej w tym absurdu niż heroizmu. Zaczęło się rozkradanie. Co stanie się potem? Nie wiem... Poleje się krew,  znacznie więcej niż kiedykolwiek dotąd". Nie pomylił się. Dlaczego więc później zawierzył? Uwierzył w stalinowską mistyfikację?!
Dobrze się stało, że Frołow przypomniała sylwetkę starszego Uljanowa, Aleksandra. Mam w oczach obraz jakiegoś sowieckiego malarza, jak młody Wołodia u boku matki dostaje list o śmierci Saszy. Możemy bez problemu prześledzić rys genealogiczny rodziny obu chłopców. I znowu zadać sobie pytanie: ile Rosjanina w Rosjaninie? Może to będzie jedna z ważniejszych nauk czytającego: niewiele. Jest okazja poznać szlachetność młodego rewolucjonisty. Przyznajmy się sami przed sobą, czy nie rodzi się w nas podziw dla niego? Młody terrorysta sam kreślił program:"...terror jest walką rządu z inteligencją, której odbiera się możliwość pokojowego, kulturalnego oddziaływania na życie społeczne". To  i nie dziwota, że zaangażował się w przygotowania do zamachu na życie cara-despoty Aleksandra III. Przypomniano, a jakże, wkład Polaków do tego, co miało się zdarzyć 1 marca 1887 r. - m. in. braci Bronisława i Józefa Piłsudskich.
Nie wiem kto bardziej interesujący jest czy Aleksander Parvus ("Bolszewicki król Midas") czy Izaak Babel, którego motto otwiera ów rozdział? Szkoda, że ten drugi nie stał się bohaterem pisania pani Sylwii Frołow. rozumiem, że starczy jednego Gorkiego? Na szczęście nie oszczędza nam przy okazji "soczystego języka" kogoś, kogo juz w moim dzieciństwie starano sie przedstawiać, jako "dobrego wujka Wołodię". Tak, chodzi o Lenina! Oprócz poznania mrocznych zakamarków człowieka, który wspierał bolszewików mamy szansę zaznajomić się, jak dochodzono do... swoich rewolucyjnych pseudonimów. Tu cenna uwaga: nigdy nie omijamy przypisów. Relacje Parvusa z Leninem mogłyby stanowić kanwę mocnego filmu... Ciekawe jest jednak, to co napisał o pokonanych w wielkiej wojnie Niemcach. Poruszony krokami dawnej ententy, wystosował list do Paryża. Nikt poważnie nie potraktował zawartych tam słów: "Jeśli zniweczycie Niemiecka Rzeszę, to uczynicie z niemieckiego narodu organizatora przyszłej wojny światowej". Jakże groźnie, w kontekście ostatnich wydarzeń, można by odebrać inne stwierdzenie: "Są tylko dwie możliwości: albo zjednoczenie zachodniej Europy, albo panowanie Rosji". 12 grudnia minęła 90. rocznica śmierci autora tych słów.
Przeszło czterdzieści stron poświęcono carowi Mikołajowi II i jego rodzinie. "Hiob imperator" - nie dość, że otwiera cytat z Księgi Hioba 1, 20-21, to cały tok myślenia układa się w ciąg hiobowego bytu rodziny carskiej? Mamy urokliwą fotografię z epoki Ich Cesarskich Mości z dziećmi,a na kolejnych stronach losy tychże. A jakże jest Rasputin. Mogłoby go zabraknąć? I cytatów z infantylnego w treści pamiętnika cara? I znowu widzimy dobrego męża, troskliwego ojca rodziny, lecz zupełnie nie dostosowanego do tronu monarchę. Masakra całej rodziny z rąk rozwydrzonej, bolszewickiej hołoty zawsze porusza. Nikt jednak nie chce odważyć się napisać, że bez tej tragedii... byt niepodległej Rzeczypospolitej byłby zagrożony. Nie daj Boże zwycięstwa różnych Judeniczy, Denikinów czy Kołczaków!... Szkoda, że objętość książki nie pozwoliła na ukazanie losu rodziny carskiej przez pryzmat... nieinterwencji na rzecz Nikiego jego kochanego brata ciotecznego JKM Jerzego V.
Borys Sawinkow - to raczej zapomniana karta historii carskiej Rosji. Wiele lat temu był w TVP sowiecki serial na jego temat. Trudno mi ocenić jego walory historyczne, bo niewiele z niego pamiętam. Sylwetkę "wroga publicznego Sowietów" kiedyś nakreślił Bogusław Wołoszański w swoim cyklu "Sensacja XX wieku". Warto tu zerknąć. Że mało? Wiem. Inaczej być nie mogło. Jeden powód: wątek polski, warszawski. Tym bardziej, że "...dzieciństwo spędził w Warszawie, bo jego ojciec jako sędzia pokoju trafił do tego właśnie miasta". Ja bym przesunął punkt ciężkości na czas wojny polsko-bolszewickiej. Pod rozwagę pozostawiam zainteresowanym szczególnie rozdział "Piłsudski - rozczarowanie po raz trzeci". Sawinkow doskonale znał język polski. Ale ja spojrzałbym na życiorys Sawinkowa z jeszcze jednej perspektywy: tęsknota za "matuszką Rosją". Sprowadzenie Sawinkowa "z powrotem do domu", a potem jego zabójstwo (to jedyna, co pamiętam z serialu), to pewien schemat, jakiego ofiara padło wielu Rosjan!
Wreszcie coś o kobietach! Maria Spiridonowa (1884-1941) i Aleksandra Kołłontaj (1872-1952)! Dwie osobowości rewolucyjnej Rosji! I tu można tylko dodać, poi raz kolejny:  m a ł o ! Szlacheckie pochodzenie wcale nie odróżnia Marii Aleksandrowny od wielu rewolucjonistów. Czy rewolucje "robili" robotnicy? Mózgami prawie zawsze była szlachta, warstwy wykształcone, światłe. Masa ginęła na barykadach! Manifesty pisali inni. Spiridonowna ciskała do tego bomby! "Tak, chciałam zabić" - jeszcze teraz robi wrażenie. Skoro miano takie wzorce, a do tego tak myślące "Wszystkie ruchy robotnicze w przeszłości zostały pokonane, ale obecny ruch jest międzynarodowy i dlatego bedzie niezwyciężony!". Do czego ten entuzjazm zaprowadzi Marię? Jak wpłynie na innych? Na ile na starszą Aleksandrę Michaiłowną de domo Domontowiczównę? Proszę koniecznie przeczytać książkę Sylwii Frołow.
Wierzę, że Autorka "Bolszewików i apostołów..." nie zamknie tematyki rosyjskiej tą książką. Pokazała, że ma lekki styl, temat jest Jej bliski. Zamieszczona bibliografia świadczy, że nie podeszła do tematu z lekceważeniem. Na pewno pobudzi nas do szukania, czytania, znajdowania swojej drogi "ku Rosji". Doskonała lektura! doskonale napisana! Doskonale czyta się od pierwszej litery do ostatniej kropki. Sam bym z chęcią z panią Sylwią pogwarzył...

Drummer boy

$
0
0
Wojna secesyjna / civil war zapisała też historię w życiorysach ówczesnych... dzieci. Nie wiem ilu chłopców wdziało granatowe (U.S.A) i szare (C.S.A) mundury. Nie wiem czy brali czynny udział w walce. Na pewno byli doboszami / drummer boy walczących stron. Widzimy ich na starych fotografiach. Raczej zadumanych. Jakoś nie odnajduję w tych twarzachradości czy samozadowolenia? Jeszcze życie ich nie nauczyło ubierania masek?

Okazuje się, że wielu poznamy z imienia i nazwiska. W miarę możliwości pojawią się one pod fotografiami. Postanowiłem ten post dedykować jednemu z nich: Orionowi Perseus Howe'i. 29 grudnia minie 166 rocznica Jego urodzin. Pan Bóg dał mu długie życie, bo zmarł 27 stycznia 1930 r., w wieku 82 lat. Innymi słowy za niespełna miesiąc przypadnie 85. rocznica śmierci tego dzielnego chłopca. Patrzy na nas z pierwszej, zamieszczonej tu  fotografii, kiedy miał 14. lat.
Jimmy Doyle 
Stare fotografie zatrzymały dla nas te ulotne chwile, kiedy pomiędzy walkami ci dzielni chłopcy zostali zaproszeni do fotograficznych atelier.  Wielu dożyło sędziwego wieku. Nie zapominajmy, że ostatni weteran wojny secesyjnej / civil war zmarł dopiero w 1956 r. Jako ostatni świadczyli o tym, czego byli świadkami...




Za ostatniego weterana uważa się Alberta Woolsona, który zmarł 2 sierpnia 1956 r., w wieku 109 (?) lat. Jak można się domyśleć był również doboszem - w 1 Pułku Artylerii Ciężkiej z Minnesoty. Jeśli dobrze zrozumiałem zapis amerykański, to po raz pierwszy miał bić w swój pułkowy werbel równe 150. lat temu: 10 października 1864 r. (data mobilizacji? wciągnięcia do ewidencji pułku?). Bez względu czy wąchał proch na polu bitwy czy nie był ostatnim żywym świadkiem straszliwej rzezi narodowej w historii Stanów Zjednoczonych Ameryki. 

Albert Woolson - czas wojny...
Jedno ze słynniejszym zdjęć tego okresu wykonano małemu Johnowi Lincolnowi Clemowi  (1851-1937), który stał się legendą armii jankeskiej. To dzielne dziecię wielokrotnie dobijało się o prawo zostania żołnierzem Unii! Wiele z tego, co o nim napisano miesza się z fikcją. Nic nie zmienia faktu, że potwierdzony jest jego udział w bitwie pod Chickamauga (19-20 IX 1863 r.). Został wtedy awansowany do stopnia sierżanta i stał się najmłodszym w historii podoficerem! Zasłużył, aby nazywano go "Drummer Boy Chickamauga". Czyż nie godnie prezentuje się na dwóch poniższych fotografiach?


Jak widać tematu wojny secesyjnej / civil war można dotykać z różnych stron. A każda ciekawa, a każda tragiczna. Straszne jest to, że wojna wdzierała się do tak młodego życia. Nie inaczej było w późniejszych okresach. Wystarczy spojrzeć na rodzimą historię, aby znaleźć  "orlęta lwowskie", "Szare Szeregi". Koszmarny ciąg dalszy dopisuje historia współczesnej Afryki, gdzie kilkuletnie dzieci z bronią w ręku dokonują mordów w imię zwaśnionych ideologii, religii, racji... Warto o tym nie zapominać.

Czas tych dzielnych doboszów / drummer boy przeminął. W Internecie można znaleźć zdjęcia tych samych chłopców, jako bardzo dojrzałych panów. Spójrzmy raz jeszcze im w oczy.

Albert Woolson lata 50-te XX w.
John Lincoln Clem w 1922 r.

Radosnych Świąt!...

$
0
0
Wszystkim Czytelnikom, Gościom, Komentatorom
mego blogu
wesołych, pogodnych, wspaniałych, bogatych
Świąt Bożego Narodzenia
i udanego 2015 roku
życzy
Autor blogu
historia i ja

Autor: Joanna CZARNECKA - Gimnazjum nr 54 w Bydgoszczy

Tuwim... - ostatni rozdział?

$
0
0
"...jest w Sowietach jakiś patos, jest wysokość zamierzeń, choćby głód, brud, smród i nawet okrucieństwo cechowały przełom, jaki sie tam dokonał. Sam dobrobyt nie może być ideałem ludzkości. (...). O najwznioślejsze, najszlachetniejsze na świecie sprawy walczyli zawsze Czerwoni. straszenie słowami «bolszewik», «mason», «żyd», «komunista» i cały repertuar żurnalii endecku-sanacyjnej jest słabą bronią w roku 1941, który ostatecznie rozłamał społeczeństwa na dwa i tylko dwa obozy: krzywdzicieli i pokrzywdzonych" - ten m. in, fragment listu do siostry, jaki napisał Julian TUWIM, przypomniał w doskonałej biografii"Tuwim wylękniony bluźnierca" Mariusz URBANEK (Wydawnictwo ISKRY). 
Wiemy doskonale, że Julian Tuwim, to nie tylko "Słoń Trąbalski", "Pan Maluśkiewicz i wieloryb" czy rewelacyjna "Lokomotywa". Książka Mariusza Urbanka daje nam obraz życia i twórczości przez wszystkie burzliwe lata. Niczego nie zamiata "pod dywan". Bo się tego po prostu nie da zrobić. Nawet jesli kogoś niewiele wzrusza los autora "Kwiatów polskich" , to znajdą się nowi-kolumbowie, którzy odsłonią przed nim splugawienie pióra Mistrza.
Zacne Wydawnictwo ISKRY podsuwa nam jeszcze jedną, wyjątkową lekturę,  która było bohaterką moich "Przeczytań...".   Bo to tomiszcze, do którego trzeba wracać i z niego czerpać, tym bardziej, że jest oryginalnem w swoi rodzaju: "SILVA RERUM" Mieczysława GRYDZEWSKIEGO. To dzieło będzie nam drogowskazem dla zrozumienia Tuwima? Zapewne jednym "ze sposobów".
"Można zaryzykować twierdzenie, że po śmierci Żeromskiego Tuwim był, obok boya-Żeleńskiego, najsławniejszym nazwiskiem literatury polskiej. Nie chodzi w danej chwili o hierarchię wartości, chodzi po prostu o popularność o oddźwięk"- tak w 1950 r. pisał na emigracji Grydzewski. Wspomniał, że kiedy w 1939 r. Sowieci zajęli polski Lwów pragnęli pozyskać poetę i usilnie go szukali. Grydzewski myśl tą skończył: "Ale Tuwim przedkładał wówczas zgniły Zachód nad opiekę sprzymierzonego z Hitlerem Stalina". Po zakończeniu wojny takich wątpliwości mieć nie będzie? Wróci. Jeśli ten fakt zestawimy z tym, co pisał do siostry, to chyba nie powinniśmy być zbytnio zdziwieni?
Dwa lata wcześniej Grydzewski opublikował tekst "Kwiaty polskie". Tuwim już był w kraju: "W
najbliższym czasie ma sie wreszcie ukazać poemat Tuwima Kwiaty polskie, jak słychać, poddany dokładnie czystce przez zachowującego się coraz bezczelniej domorosłego Żdanowa literatury polskiej, p. Borejszę". Wracam do tekstu z 1950. Grydzewski nisko oceniał polityczne wyczucie swego dawnego kompana: "...zawsze żył w zupełnym oderwaniu od rzeczywistości, od jakichkolwiek zagadnień społecznych, głuchy i ślepy na niedole upośledzonych, żyje w tym odosobnieniu w dalszym ciągu. Gromiąc «faszyzm» i «fabrykantów», nie zdając sobie sprawy, że luksusowe warunki bytu, które sobie stworzył, są na tle dzisiejszej Polski taka samą obrzydliwością, jaka były pałace Poznańskich i Scheiblerów na tle nędzy ówczesnej Łodzi (...)".
Warto przypomnieć, co w tym okresie myślał o Tuwimie inny"reżimowy poeta", a mianowicie... Czesław MIŁOSZ:"Polska, jaką pamiętał sprzed wojny, była rasistowska i mentalnie faszystowska, toteż jedynie ustrój posługujący się przemocą i cenzurą był zdolny ją zmienić". Grydzewski myśląc o okrojonym wydaniu "Kwiatów polskich", pisał: "Fałszowanie własnych utworów stało się pod dyktaturą totalną rzeczą powszechną". I wylicza, co zniknęło z poetyckiego dzieła. I wcale sie temu nie dziwi: "....cenzura żadną miarą by nie puściła, ale wolno mieć pretensje do innych, na ochotnika poniewierających samych siebie". Grydzewski w pewnym momencie stawia tezę, pewnik osobowo twórczy Poety: "Tuwim jest dziedzicznym beniaminkiem każdego reżimu". To stąd rodziły się takie strofy, jak te zaczerpnięte z "Do narodu radzieckiego":
Ludzi wielkich - nic nie uchroni
Przed poezją historii: legendą.
Już za życia zapowiedź im dzwoni
O tej pieśni, co śpiewać im będą.
Dzisiaj - cisi, strudzeni i skromni
W prozie dnia pogrążeni są szarej,
Ale tli się już płomyk potomny,
Co wybuchnie błękitnym pożarem.
Grydzewski  nie ma złudzeń, co do roli Tuwima w historii polskiej literatury? "Willa z basenem czy nawet pałacyk Tuwima, wystawiony za dochody z mieszczańskich fars i operetek, które Tuwim jak przerabiał za Piłsudskiego, tak przerabia za Bieruta i przerabiać będzie za Andersa (w myśl zasady: «Jakikolwiek jest los  Polski, zawsze wiersze pisze Molski»), nie dowodzi jeszcze, by pisarz mógł się tam poświęcić «wyłącznie pracy literackiej, a «piękne mieszkania» ogółu pisarzy polskich należą do majaków bujnej wyobraźni p. Miłosza". 
W 1952 r. odnotował w artykule "Kłopotliwe dworactwo", taką oto deklarację na okoliczność urodzin samego Bieruta: "Dla uczczenia 60-tej rocznicy Waszych urodzin zobowiązuję się dokończyć przed 1 maja br. przekład poematu Mikołaja NiekrasowaKomu się na Rusi dobrze dzieje...".W "Poprawkach poetyckich" znajdziemy cudowna myśl, która powinna stanowić motto do wszelkich prac o związkach literatury z systemami politycznymi (bez względu na barwę): "Ustrój totalny nie służy twórczości". I dalej chłoszcze właśnie Tuwima za... "autorską kastrację""Kwiatów polskich". Smutne są odnajdywane takie wnioski: "Nic bardziej nie świadczy o kłamliwości entuzjazmu Tuwima dla «Polski ludowej» niż jego własny marazm"i zabiera się do analizy kolejnego tomu poetyckiego wydanego w "wolnej i niepodległej", pt. "Piórem i piórkiem". 


Warto by było zacytować obszerne fragmenty "Obiit poeta", o tym, jak Julian Tuwim skalał swoje pióro pośmierci "Wielkiego Chorążego Pokoju", Józefa Stalina. Grydzewski przytacza fragmenty z tej panegirycznej prozy, żałobnego skowytu, nieutulonego żalu: "Wielka jest nasza ziemia, a nie ma na niej, jak długa i szeroka, takiego kilometra kwadratowego przestrzeni, na której ludzie nie opłakiwaliby śmierci ukochanego swego brata, obrońcy, nauczyciela, prawodawcy sumień - Józefa Stalina". Tekst zaczerpnął z krakowskiego "Przekroju". Jak ocenił Grydzewski te prozatorskie peany na cześć zmarłego Wszech-zbrodniarza, który miał na rękach krew pomordowanych w Katyniu, na sumieniu śmierć tysięcy zesłanych na Sybir i do Kazachstanu? "W całej enuncjacji Tuwima nie ma ani jednego słowa, które by coś znaczyło - wszystko tonie w najbardziej wytartych, wyleniałych, wybrakowanych frazesach, a co najbardziej w tych frazesach uderza, to zdumiewająca nieporadność pisarska Tuwima (...)". Czy dotarło do kraju zdanie: "Być może, nadejdzie dzień, kiedy Tuwim zemdleje (ze strachu), przypomniawszy sobie to, co o Stalinie napisał". To też słowa Tuwima, brzmią, jak ideowa deklaracja: "Tak, ugodził w nas cios. straszny cios. Ale w imię miłości dla Stalina, w imię wierności dla sztandaru, który On niósł przed nami, w imię nieugiętej wiary w słuszność sprawy, o którą walczył - my ten wielki cios przetworzymy w jeszcze większy bodziec do pracy, walki, hartu, wytrwałości".
Powyższy  cytat znalazłem w biografii Urbanka. On też uświadamia nam, że Tuwim "...nie dostał od losu szansy wytłumaczenia się się z wielu słów, które napisał w ciągu ostatnich lat życia. [...] Nie mógł wytłumaczyć się ani usprawiedliwić, nie mógł już niczego odwołać, jak odwoływali ci, których grzechy były nieporównanie większe". Julian Tuwim zmarł 27 grudnia 1953 r., 61. lat temu.
Nie znalazłem w "Silva rerum"żadnego tekstu Grydzewskiego, który odnosiłby się do tej grudniowe daty. W 1962 opublikował tekst pt. "Tuwim i młodzi poeci". To tam znalazłem szlachetną ocenę zmarłego Skamandryty: "Tuwim - na przekór swoim nieodpowiedzialnym zrywom politycznym - był człowiekiem szlachetnym". I przy tym zdaniu pozostańmy... Niedosyt? Mało? Proszę sięgnąć i po książkę M. Urbanka i po tom M. Grydzewskiego. Warto. Bez dwóch zdań warto. Jedno jest bezsprzecznie gwarantowane: po raz kolejny przekonujemy się, że nie ma historii wyłącznie białej i jedynie czarnej!...

PS: Czy to niezaskakujący zbieg okoliczności: Julian Tuwim zmarł w dniu 59. urodzin... Mieczysława Grydzewskiego?...

Spotkanie z Pegazem - 40 - Николай Туроверов "Мой Конь / Уходили Мы Из Крыма / Крым"

$
0
0
Mijający rok, to próba sił między Kremlem i Resztą Świata! Putin wyciągnął łapy po kolejny skrawek po-sowieckiego imperium? Tym razem Krym!Wielu z nas śledziło te wydarzenia. Nie mieściło sie nam w głowach, że to dzieje się naprawdę. Nie w Afryce, dalekiej Azji, "bananowej republice" na krańcu świata, ale tu w Europie.
Mogliśmy "przerobić" lekcję historii, jaką kiedyś (w latach 1936-1938) dawał Europie Adolf Hitler. Czy nie wydziwiliśmy się, jak można było... dlaczego nikt nie reagował... Trudno aż wyrokować, jak ekspansjonizm wielkoruski sie skończy? Na pewno po nosie dostali ci, którzy naiwnie sądzili, że Rosja nie stanowi już zagrożenia. Błąd! Teraz trzeba za to zapłacić.
Dziś wyjątkowy "pegaz", bo po rosyjsku. Strofy wyszły spod pióra  Николай Николаевич Туроверовa (1899-1972), byłego żołnierza Wrangla w czasie rosyjskiej wojny domowej. I właśnie, po ewakuacji z Krymu (1920 r.) napisał wiersz, który znany jest pod trzema tytułami:"Мой Конь / Уходили Мы Из Крыма / Крым". Kiedy w kwietniu opublikowałem go na swoim Facebooku bił rekordy "oglądalności"! Sam byłem tym zaskoczony. Na YT możemy oglądać ten wiersz. Nie, nie pomyliłem się. Jako pieśń (doskonale wykonana przez zespół"Любэ") z wykorzystaniem fragmentów filmu "Служили два товарища". Rzadka okazja, aby raz jeszcze zobaczyć Włodzimierza Wysockiego / Владимира Высоцкого - tym razem w roli aktora. Mnie od zawsze "rozkłada" scena, kiedy koń rozsuwa tłum i rzuca się w nurt morza... Wzrusza mnie od pierwszego obejrzenia.

Уходили мы из Крыма
Среди дыма и огня
Я с кормы - все время мимо
В своего стрелял коня

А он плыл изнемогая
За высокою кормой
Все не веря, все не зная
Что прощается со мной

Мой друг - мой конь
Мой друг - мой конь
Мой друг - мой конь
Мой друг - мой конь

Сколько раз одной могилы
Ожидали мы в бою
Конь все плыл теряя силы
Веря в преданность в мою

Мой денщик стрелял не мимо
Покраснела чуть вода.
Уходящий берег Крыма
Я запомню навсегда

Мой друг - мой конь
Мой друг - мой конь
Мой друг - мой конь
Мой друг - мой конь

Kadr z filmu "Служили два товарища" - Włodzimierz Wysocki.

Sweet heart - gorzki smak zwycięstwa?...

$
0
0
Zamknąłem ostatecznie mój drugi blog!
To i owo warto chyba, choć łamie to konwencję tego pisania, tutaj wrzucić. Dziś Sylwester, Nowy Rok więc tym bardziej opowieść, którą zrodziła pewna ilustracja będzie na miejscu. W końcu koniec roku, początek nowego, to dobra okazja wszelkich rozliczeń?
*     *    *
Zabiłam Roba Logana.
Prawda, jakie to banalne? Grał przed chwilą na swej zdezelowanej gitarze, a teraz leży tam! O! Nieledwie, jak szmata rzucona bezładnie. Po prostu trup! Sama tego dokonałam! Tak, jestem z tego powodu dumna. Jednego parszywego bydlaka mniej!

Nie żal mi? Chyba tylko czasu, który odwlekał tą chwile. Zawsze była jakaś wymówka. A, to zakupy "U Dicka", a to urodziny jego matki... a to... Ciągle coś! A starczyło tylko pociągnąć za cyngiel tego diabelskiego rewolweru.
Ile razy wywijał mi nim przed oczyma? Straszył, że się zastrzeli... że mi zrobi dziurę w czaszce... że wyśle nas razem do piekła... Teraz sam tam się juz smaży! Trochę poczeka nim tam do niego trafię. Bo przecież śledztwo, proces, apelacja - jedna, druga... Potem miesiące w celi śmierci. Nie zdziwię się, jeśli znajdzie się jakaś nawiedzona idiotka, która pchnie pod mury stanowego więzienia tłumy, aby protestowały, aby nie zabijali Nancy Garnet!
Proste. Dlaczego dziś? Proste, bo nie jutro. On wybierał tą krwistą sukienkę. Kosztowała swoje. Ale przecież byłam jego butonierką, z którą obnosił się, jak z zabawką. Tylko, że sprężynka pękła i mechanizm rozsypał i Nancy zabiła Roba. Tak bardzo lubił, kiedy ją ubierałam.
Jak on żałośnie wygląda takie wykrwawiający się nic. Roztrzaskany mózg już nie wymyśli kolejnego świństwa, szwindlu, wredności i pospolitego chamstwa. Jego zwiotczałe ciało nie nadaje się psom na budę. A takie było gorące, wciąż nie nasycone i w każdej chwili gotowe. Nie włada już nim. Nawet nie wie, że już rozpoczął się rozkład!
Miałam ochotę zrobić to jeszcze nim skończyłam z tym robaczywym życiem. Ale, kiedy pomyślałem, jak będzie pakował we mnie swoją niepohamowaną energię dostałam nieomal torsji! Zbrzydło mi to, co on nazywał "szaleństwem chwili". Takiej chwili nie spodziewał się.
Próbował się bronić? Wzrok mu najpierw zmętniał, potem było w nim niedowierzanie, by przejść w nagłą histerię? On przestraszył się śmierci? Taki heros! Pan życia i śmierci? Miał tylko pudło swej gitary. Jak miał się nim osłonić?! Wyrzucał z siebie rwane słowa. Ale dla mnie to były pozbawione sensu samogłoski i spółgłoski. Pociągnęłam za spust! Raz, dwa!... Po wszystkim.
Zanim upadł oddałam jeszcze trzy strzały. Każdy był niczym gwóźdź wbijany do trumny! Chyba to zrozumiał. Bo po pierwszym strzale w tych jego ciemnych oczach był już tylko strach. Przy trzecim gasł. Najwyższy czas!...
Zabiłam Roba Logana!
Kto prawdziwie zapłacze nad jego trumną? Żona? Matka? Kochanka? Któreś z jego bękartciątek? Możliwe, że grabarz. Zawsze marudził o kremacji. No to będzie przesypywał się w kamiennej lub hebanowej urnie. Na wieki wieków - amen! Roba nikt naprawdę nie kochał. Za to wszyscy się bali. No to owi wszyscy teraz odetchną z ulgą. Ale tylko do czasu, kiedy nie pojawi się jakiś inny John, Diego, Bill czy Henry. Imię tu nie gra roli. Skorupa jest ta sama. 
Nie wiem jeszcze czy sama mam zadzwonić po gliny, czy zrobił to już za mnie usłużny sąsiad. Te dewoty z piętra niżej odróżniają chyba wystrzał z rewolweru od huku z rury wydechowej auta? Zawsze wścibskie, zawsze czujne... To pewnie teraz też staną na wysokości zadania. Tylko, że nie słyszę syren policyjnych wozów. Stare, pokręcone baby! Je też należałoby powystrzelać. Nie wiadomo kto z nich gorszy - one? czy on? 
Nie chcę współczucia. Nie liczę na wyrozumiałość ławy przysięgłych. Wybiorą jakichś przypadkowych durniów i będą ferować wyrok? Jakich czarów użyje adwokat, aby ratować mnie przed szubienicą? Też bym go zastrzeliła. Dawać wolność morderczyni? robić z niej idiotkę? niepoczytalne dziwadło, które staje się mięsem podrzędnej prasy?!
Nie czuję skruchy! Bo niby dlaczego? Że zabiłam człowieka? On samym swym życiem urągał człowieczeństwu. Ilu on miał na sumieniu? Wiem, to mnie nie usprawiedliwia i nie uszlachetnia. Zrobiłam dobrze! I tego będę się trzymać. Nawet, kiedy stanę przed Bogiem. Jeśli stanę przed Bogiem? Ciekawe, że pozwolił na kolejną zbrodnię? Co on wyprawia?!...
Chyba będzie padało. Deszcz? Deszcz ze śniegiem? A może najprawdziwszy śnieg? Wszystko mi jedno.
Chyba zdążę jeszcze wypić jedną kawę? Może okazji już więcej nie będzie. I dobry drink! Mocny! Taki, co zwala z nóg i wtedy nimfetki są łatwiejsze i przystępniejsze...
Jestem skończona. Ciągu dalszego nie będzie! Nie mam prawa do tego, aby było. Sama je sobie odebrałam. Nie, niczego nie żałuję. To musiało mieć taki finał. Że trąci szmirą i melodramatem? Mam to w nosie!
Pięć lat złudzeń? I co mi to dało? Jego? Sam przyznał, że gdyby  Martha kiwnęła palcem, to poszedłby za nią w ogień. To czym ja byłam dla niego, przy nim? Zapełnieniem pustki?! Czy mogłam tylko odgrywać rolę dodatkowego mebla?! Co z tego, że przepraszał za to głupie wyznanie... Tak, całował po rękach, ba! chciał obrócić w żart. Ale ja widziałam jego oczy, kiedy mówił "Martha...". One jeszcze płonęły. Może nie pożądaniem, ale... To było jeszcze gorsze: żalem za utraconym rajem. Może, to zabrzmi nieprawdziwie, ale nie wiedziałam o jej istnieniu. Teraz wiem.
Nie uwierzyłbyś, ale w radio śpiewa Patti Page.Nigdy nie rozumiałam dlaczego słuchasz takich staroci? Anita O'Day, to dobre dla babć. Zamiast Madony lub Shakiry, to ty mnie katowałeś tymi zapleśnieniami muzycznymi?! To była złośliwość? A może kolejna twoja podłość? Nie, ty naprawdę to lubiłeś. Zbierałeś płyty! A teraz, co? Śmietnik lub garażowa wyprzedaż! A może rozbiję ten cały winylowy chłam! Czy ja dobrze słyszę? "The Tennessee Waltz"! Nie mogę się mylić Rob! Przecież ty byłeś z Tennessee. Zrobić głośniej?! Jak w XXI w. można słuchać Doris Day? Wiedziałeś, że ona nazywała się... Kappelhoff? Nie lubiłeś Niemców. Zresztą niby kogo ty lubiłeś? O! Dean Martin? To jakieś pośmiertne życzenie? Dla Rity Hayworth dałbyś się pokroić w plasterki!... Jaki ty byłeś głupi.
Przecież to niemożliwe, że zrobiłeś sobie tatuaż z nutami do "Moon River". Taki śmieć?! Czy ty choć  w życiu przeczytałeś jedną książkę?! Myślałeś, że Steinbeck to model "Chevroleta". Już za to należało wpakować ci cały magazynek w ten głupi, irlandzki łeb!
Co mi teraz powiesz kochanie? Milczysz?! Pięć lat! Kolejna strata czasu? Czy moje życie naprawdę jest do niczego? Muszą mnie otaczać takie palanty, jak ty? Logan! byłeś skończonym durniem, że przy mnie wymieniłeś to imię na "M". A może to jej należało wpakować kilka kul?! Tylko gdzie miałabym szukać ten twój niezapomniany obraz pożądania? Nawet nie wiem jak się nazywała i kim była. Brunetka? Szatynka? Bo blondynek nie lubiłeś! A może ci się odmienił gust? Jak na widok tej Szwedki... A może była ruda? Jaka ja byłam głupia.
Zabiłam Roba Logana.

2 0 1 5

$
0
0
No i zaczął się 2015. 
Znowu fajerwerki? Znowu nasze czworonogi popadły się w pułapkę huku, o którym chyba nie mamy pojęcia? Teraz już tylko zostało nam do przeżycia kolejnych 365 dni? Ci, którzy wierzą wróżbicie M. liczą na wspaniałe dwanaście miesięcy? Daj Boże, aby tak dla wszystkich było. Tylko, że nie da się bez bólu i zaskoczenia przejść nadchodzące pięćdziesiąt dwa tygodnie.


Czego sobie życzyć? Oby 2015 nie był trudniejszy od 2014. W końcu na wiele spraw nie mamy wpływu. Miejsce pracy może być nam odebrane, zepchnie nas w kąt jakiś bez skrupułów "kret". Ryją pod nami doły... Taka natura Polaka? Odsyłam do wiersza L. J. Kerna, który cytowałem. Proszę go odszukać.
Mamy już 2015 r. Mnóstwo rocznic, by je obchodzić i zostawić ślad na blogu lub Facebooku. Trudno je chwilami pogodzić i ogarnąć. Styczeń miesza od... urodzin Elvisa, poprzez wyzwolenie Auschwitz? Marzec otworzy ciąg rocznic napoleońskich, boć to 200. lat, jak Cesarz uszedł z Elby. I tak do 18 czerwca, kiedy runie ostatecznie Mały Kapral! Miłośnikom wojny secesyjnej nie muszę raczej przypominać czym były 9 i 15 kwietnia 1865 r. Maj, to 80. rocznica śmierci Marszałka i 70. zakończenia II wojny światowej w Europie! Czerwiec, jak wzmiankowałem wcześniej, to Waterloo, ale i Magna Charta Libertatum. Wakacje nie dadzą odpocząć od historii! 25 VII 1655 r. szlachta wielkopolska nie sprawiła się bohatersko pod Ujściem - "potop" wdarł się w granice Rzeczypospolitej Obojga Narodów! 6 i 9 sierpnia, to 70. lat od czasu zrzucenia bomb atomowych. Wyliczanie, wyliczanie... I tak dalej: wrzesień, październik, listopad, grudzień...
Nie wiem do końca, co znajdzie się na blogu. Reżim dat to i owo mi narzuca.  Zobaczymy. Memu pisaniu na 2015 towarzyszy urokliwa piosenka w wykonaniu Megitzy "Teroz". Zapraszam na stronę tejże: http://www.megitza.com/ . Pewnie część z nas zapamiętała Ją z emitowanego przez Polsat  show Must Be The Music z 2013 r.  Jestem zdania, że Jej porażka w finale, to jedno z największych nieporozumień muzycznych tamtej edycji. No, ale nad gustami się nie dyskutuje. Zdjęcie udostępniłem sobie z Facebooka Megitzy.

Megitza - koncert w Dreźnie - źródło Facebook
Niech nam się darzy 2015 r. Obyśmy nie w gorszym nastroju mogli spotykać się przez kolejne dni, a 1 stycznia 2016 r. tęsknili, że mamy za sobą stary rok... Warto wtedy zaśpiewać za Megitzą:

Roz jest lepiej
Roz jest gorzej
Roz na wozie
Roz pod wozem
Byle miłość wiedła prym

Wszystkim, którzy odwiedzają ten blog szczęśliwego Nowego Roku! Jak najwięcej bycia na wozie!...

Poczet poetów zapomnianych - Seweryn Goszczyński - odcinek 1 "Belwederczyk"

$
0
0
Była to wielka manifestacja żalu i czci (...) jakiej jeszcze Lwów nie widział. Wzięło w pogrzebie udział, jak mówią, pięćdziesiąt tysięcy ludzi, to jest połowa ludności miasta. (...) Orszak był długi na trzy kilometry”-wspominał świadek dzień 27 lutego 1876 r.Nad grobem przemawiał m. in. Kornel Ujejski: „Oto dom cichy, wąski, dom ostatni, pokój temu domowi – a nam – dalszy bój!” Kogo tak żegnało miasto i oficjale? Tego samego, o którym kilkadziesiąt lat wcześniej pisał wielki Maurycy Mochnacki: „...oryginalny poeta, a odważny i silny w ręku jak szermierz. Jego rymy, przygody i fizjonomia oznaczały niepospolitego człowieka”.Nie pomylił się! Panowie doskonale znali się, spierali, bywali na wspólnych dysputach w głośnej „Honoratce”, kawiarni która stała się polem ideologiczno-poetyckich sporów. Kogo tak żegnał Lwów?Seweryna Goszczyńskiego (4 listopada 1801 - 25 lutego 1876)! 
Jak można mówić o nocy listopadowej nie sięgając po Jego wspomnienia?Przecież to jeden z tych, który 29 XI 1830 r.porwał się, aby zabić tyrana, wlk. ks. Konstantego Pawłowicza!Belwederczyk z krwi i kości!... Widział ulice Warszawy tej wyjątkowej nocy i z przerażeniem spostrzegał: „Wkroczyliśmy (...) na Nowy Świat. (...) Weszliśmy jakby w pustkę, jakby w atmosferę grobu. Żadnego ruchu, żadnego życia, domy pozamykane, okna podobnież. Na próżno wołamy: do broni! Bijemy we drzwi i okiennice kolbami karabinów, żaden głos, żaden ruch życia nie odpowiada”.To musiała być gorzka pigułka do przełknięcia. Nie inaczej było na Krakowskim Przedmieściu:„Jakby sen zaklęty ogarnął wszystkich, a my jedni żyjący, sami na tym cmentarzu”.Ale był też pod dawną zbrojownią króla Władysława IV przy ul. Długiej:„Cała okolica Arsenału i pobliskie place oświecone ogniskami; żołnierze – jedni przy ogniskach i broń w kozłach, inni uszykowani pod bronią; patrole w różnych kierunkach, jedne wracają, drugie wychodzą. Twarze poważne, surowe, wyraz uroczysty, jak przystało w chwilach podobnej ofiary...”. 







S. Goszczyński należał też do grona tzw. sprzysiężonych. Gąszcz macek Nowosilcowa zaciskał się wokół kręgu jego przyjaciół. Policyjne sieci pojmą wielu warszawskich studentów. Na szczęście dla poety kazamaty stały się życiowym doświadczeniem jego przyjaciół, nie jego samego! Odwiedzał przyjaciela w celi: „...odwiedzałem go co dni kilka, przynosząc mu wiadomości z naszego świata, za co mi płacił radami, jak się mam tłumaczyć, kiedy będę uwięziony i przed sąd stawiony, z których nie przyszło mi nigdy na myśl korzystać, bo obawa więzienia nigdy mię nie schwyciła naprawdę”.Dla przezorności jednak przekazał swoje „...rękopisy i inne papiery, w których zresztą nie było nic niebezpiecznego dla mnie, u Tadeusza Bielińskiego, oficera kwatermistrzostwa, który chociaż wiedział o naszych zamiarach, nie dzielił naszych czynności”. S. Goszczyński nigdy nie stanął przed imperatorskim sądem! Nie zmienia to faktu, że po upadku listopadowej insurekcji zaliczono go do tych, co „najczynniej rokoszowi służyli” i skazano na „karę śmierci przez powieszenie na szubienicy, wykonać się mającą z obostrzeniem”. Cenzura imperatora kaleczyła jego dzieła, zanim padły pierwsze strzały w 1830 r. Dwa lata wcześniej z „Zamku kaniowskiego” usunięto m. in. ten fragment:


Komu rózgami ojciec zasieczony,
Czyja się panu podobała żona,
Komu najmilsza córka pogwałcona,
Kogo zbawiono lubej narzeczonej,
Na ojców boleść, na smutek matczyny,
Na hańbę dzieci, na łaskę dziewczyny –
Tego zaklinam, wołam po imieniu,
Niechaj wyjdzie i stanie tu przy mnie!

Obciążony genetycznie podziwem do kresów wileńskich (!) w czasach PRL-u szukałem wierszy, które sławiłyby „kraj lat dziecinnych” moich zaniemeńskich przodków. Znalazłem w zbiorze wydanym przez Władysława Bełzę na początku XX w. właśnie wiersz S. Goszczyńskiego, który z upodobaniem cytowałem:

Uderzcie w bębny, zagrajcie nam w rogi:
Za Bug! za Bug! za Bug!
Niech lotne serce nie wyprzedza nogi, 
Uderzcie w bębny, zagrajcie nam w rogi
Dla naszych serce, dla naszych nóg:
Za Bug! Za Bug!
(...)
Piękne siostrzyce: Rusinki, Litewki,
Jak zakochane, już nas upatrują;
Polskim ułanom szyją chorągiewki,
Polskie kokardy gotują!

Seweryn Goszczyński wraz z upadkiem powstania nie złożył broni! Nikt nie utrwalił płytą, że to wtedy odwiedził m. in. Bydgoszcz, Fordon i Chełmżę.Wspominał później:„tylko tamtędy to jest krańcem, a nie środkiem Wielkiego Księstwa Poznańskiego – dozwalał rząd pruski wychodźcom przemykać się w świat dalej”. Serce tułacza dyktowało strofy: 

              Żurawie, co w nasze lecicie krainy, 
              Zalećcie po drodze do naszej rodziny, 
              Na skrzydłach, na szybkie, żołnierskie łzy weźcie
              I matkom, i żonom, i siostrom nieście;
              By bóg nam dał rychło powrócić w te strony.

Zaczynał się nowy rozdział życia pokolenia romantyków:  e m i g r a c j a ! Pozwalam sobie zacytować fragment drugiego rozdziału tej opowieści: "Zazdroszczę mu tego, kogo tam spotykał, z kim rozmawiał. Cały bukiet romantycznego uchodźstwa: Adam Mickiewicz! Juliusz Słowacki! Fryderyk Chopin!... Dla niego to nie były nazwiska z podręcznika czy niedosięgłe gwiazdy, do których mógł wzdychać. Bywał u nich, Oni odwiedzali jego!". 
Wkrótce ciąg dalszy...


(c. d. .n.)

PS: Ten post jest 500-tnym, jaki zamieściłem na blogu od 15 grudnia 2012 r. Taki mini-jubileusz?

Smakowanie Bydgoszczy (14) - Młyny Rothera - przez szparkę w płocie...

$
0
0
No nie zupełnie chodzi o płot. Powiedzmy sobie, że to taka słowotwórcza przenośnia. Już kiedyś zapraszałem na Wyspę Młyńską w trzecim odcinku "Smakowania...". Wtedy, 14 X 2013 r., bardziej interesowała mnie jesienna zaduma tego magicznego miejsca. 




Bo o Wyspie Młyńskiej można na wiele sposobów. Każdy kto odwiedził Bydgoszcz lub w niej mieszka, to wie, że to miejsce szczególne. Z każdym rokiem coraz piękniejsze. Zupełnie nie przypomina tego samego, czym była jeszcze kilka lat temu. W moim fotograficznym archiwum wiele by się na ten temat znalazło...



Te zdjęcia są wyjątkowo świeże,bo zrobione w czasie dzisiejszego spaceru. Wydłubana szpara w plandece (?), która zasłania wejście do jednego z budynków Młynów Rothera aż kusi: spójrz!... zerknij... zatrzymaj się!... Proszę mi wierzyć: wielu zatrzymywało się! I robiło dokładnie to samo, co ja: wsuwało obiektywy swych aparatów w szczelinę i pstryk!... 


Jako bydgoszczanina niepokoi mnie los tych potężnych gmachów. Świadectwo rozwoju miasta z połowy XIX w. jakoś nie ma szczęścia do inwestorów? Tyle pomysłów już padało, chwytano się coraz to nowych koncepcji? I co? Chciałbym bardzo brzydko, ale do rymu napisać... No po prostu - katastrofa!...






Co z Młynami dalej będzie? Chyba nikt nad Brdą nie wie. A może tylko ja jestem nie do informowany, to proszę oświećcie mnie. Rewitalizacja Wyspy Młyńskiej, to nie takie sobie kaprysy, za tym stoją ogromne pieniądze. Jedno jest pewne: jako mieszkańcy nie musimy się wstydzić tego zakątka Bydgoszczy. Nie przesadzę, kiedy napiszę, że oczarowuje ono każdego od pierwszego wejrzenia!



Co się dzieje za zamaskowanym wejściem? Widać na fotografiach. Duchy dawnych właścicieli snują się po nie istniejących stropach? Opuszczone okiennice nie mogą się bronić przed zgubnymi skutkami działania kapryśnej atmosfery? Smutno patrzy się na to rozgrzebane przedsięwzięcie! Strach pomyśleć, że na naszych oczach takie obiekty mogłyby popaść w zupełna ruinę. No chyba, że komuś marzy się jakieś forum bydgostiensis? 


Na pewno na tym blogu nie zabraknie spotkań z Wyspą Młyńską. Można by było stworzyć zupełnie odmienny cykl, ba! cały blog, bo miejsce warte jest, aby każdy kto zawita nad Brdę mógł poznać jego magiczność i wyjątkowość. A potem nawet przyznać rację piszącemu to wszystko, że Wyspa Młyńska warta jest poznania, a Młyny Rothera są jego ozdobą.


PS: Fachowe spojrzenie na Młyny Rothera znajdziecie na pewno bez trudu w Internecie. Nie będę podsuwał żadnej strony - jest ich naprawdę wiele.

C M B / K M B

$
0
0
"Wtedy Herod przywołał potajemnie Mędrców i wypytał ich dokładnie o czas ukazania się gwiazdy.  A kierując ich do Betlejem, rzekł: «Udajcie się tam i wypytujcie starannie o Dziecię, a gdy Je znajdziecie, donieście mi, abym i ja mógł pójść i oddać Mu pokłon». Oni zaś wysłuchawszy króla, ruszyli w drogę. A oto gwiazda, którą widzieli na Wschodzie, szła przed nimi, aż przyszła i zatrzymała się nad miejscem, gdzie było Dziecię. Gdy ujrzeli gwiazdę, bardzo się uradowali.Weszli do domu i zobaczyli Dziecię z Matką Jego, Maryją; upadli na twarz i oddali Mu pokłon. I otworzywszy swe skarby, ofiarowali Mu dary: złoto, kadzidło i mirrę. A otrzymawszy we śnie nakaz, żeby nie wracali do Heroda, inną drogą udali się do swojej ojczyzny. Gdy oni odjechali, oto anioł Pański ukazał się Józefowi we śnie i rzekł: «Wstań, weź Dziecię i Jego Matkę i uchodź do Egiptu; pozostań tam, aż ci powiem; bo Herod będzie szukał Dziecięcia, aby Je zgładzić»"- tyle Ewangelia według świętego Mateusza. 
I więcej w dniu takim pisać nie należy. Reszta jest tylko interpretacją, albo co gorsza nad-interpretacją? Jakie bądź przy tym "majstrowanie"może już trącić... herezją.




Cogito - Matrimonium - Baptesimus

Przeczytania... (25) - Robert Spałek "Komuniści przeciwko komunistom" (Wydawnictwo ZYSK I S-KA)

$
0
0
Wreszcie doczekaliśmy się tomu, na który ja osobiście czekałem od lat. Nie chodzi mi o autora, ale tematykę. Wydawnictwo ZYSK I S-KA daje nam możliwość zaczytania się w książce Roberta Spałka "Komuniści przeciwko komunistom". Pobieżne zerknięcie na okładkę odkrywa nam z jaką epoką będziemy mieli do czynienia na kilkuset stronach: Bierut - Gomułka - Minc! Swoisty bolszewicki triumwirat nad Wisłą. A w domyśle, jak kąsali się wzajemnie towarzysze - najpierw PPR, później PZPR! Trzy hieny, które odcisnęły swoje piętno na historii Polski po 1944 r. Szkoda, że nie uraczono nas podobiznami zbrodniarzy z UB... W końcu, to ci oprawcy stanowią obok swych ofiar są głównymi bohaterami tomiska.
Masa czytania zniechęci na pewno kogoś, kogo miarą jest objętość książki. Ostatnią literkę postawiono na stronie 1133, choć merytorycznie kończy się ledwo na stronie 1074? Już odstraszam? Nie. Po prostu, jak było w przypadku  "Silva rerum" M. Grydzewskiego (Przeczytania... nr 20) nie zalecałbym brania książki Spałka pod namiot?... Jest co dźwigać. Wiem, że tu Wydawca wyszczerzy się na mnie, ale piszę jako niezależny czytelnik: tak objętościowo napisane dzieła winny ukazywać się w kilku tomach! I dla książki lepiej i dla... naszego zdrowia. W przeciwnym razie skazuje się nas na mękę "pod książką"!
"Rewolucja pożera własne dzieci"- to już klasyczne zdanie, którego autorem był Georges Danton. I o tym głównie jest książka Roberta Spałka. Znając wiele z opisywanych osób nie kryję, że ich gehenna nie robiła na mnie wrażenia. inaczej: nie wzbudzano we mnie współczucia lub oburzenia na metody śledztwa, łamania opornych, niszczenia kolejnych działaczy partyjnych!... Nie będę ukrywał, że najbardziej intrygowały mnie upadki takich bonzów komunistycznych, jak towarzyszy Mariana Spychalskiego i Władysława Gomułki. Ta książka daje nam wreszcie odpowiedź jak, dlaczego, po co strącono z postumentów takie figury. Gro z nazwisk, nie czarujmy się, dziś nam już nic nie mówią. Tym lepiej, że dostaliśmy możliwość "odrobienia kolejnej lekcji historii".
Kształtująca się po 22 lipca 1944 r. stalinowska rzeczywistość tutaj pokazana jest od strony... cel więziennych dla twórców tego bandyckiego systemu! Wypowiedzi szumowin pokroju Różańskiego "Będziemy wypruwać z ciebie żyły i łamać ci kości, a w drugim pokoju obok będziemy je składać na nowo - aż do skutku i jak długo zechcemy" - w tym wypadku nie robią wrażenia. Brzmi to strasznie, wiem. Niech mi będzie darowane, ale trudno mi jednak zebrać się na współczucie dla towarzysza Włodzimierza Lachowicza. System terroru, który stosował te same metody w walce z podziemiem teraz dosięgały sprawców!... Autor nie oszczędza nam przykładów. Możemy czytać nie tylko wyliczankę metod, jakie zastosowano, ale wręcz posłuchać, co na temat śledztwa po latach zeznawał sam minister bezpieczeństwa publicznego generał Stanisław Radkiewicz:: "W sprawie Lachowicza doszliśmy do szczytu stosowania metod bicia, a to dlatego, że w tej sprawie trzeba było wykazać się dużą dojrzałością polityczną, której nam było brak". Porażająca jest szczerość tego komunistycznego bandyty, kiedy czytamy choćby takie dwie wypowiedzi: "Biliśmy, bijemy i będziemy bili. A prokuraturze nic do tego. To jest nasza sprawa", kiedy był jeszcze "panem życia i śmierci" i trochę później "Robota bezpieczeństwa nie jest czysta i nie jest lekka". Inny więzień, towarzysz Alfred Jaroszewicz po latach wspominał "...zakuto mi ręce i nogi. Kij wkładano między nogi, kneblowano usta, później okrywano mnie derką i tłuczono kijami w stopy, które były obnażone i widoczne".
Każdy rozdział, to oddzielna biografia, życiowa droga, kariera komunistyczna. Rzadka możliwości ujrzenia, jak ludzie "z nizin" pieli się po szczeblach kariery, po trupach swoich ofiar!  Że wielu z nich powinno budzić szacunek choćby z tego względu, że byli... ideowymi komunistami. To jednak na swój sposób wyjątkowa kategoria ludzi, jakkolwiek później potoczyła się ich droga. Absurdalność stawianych zarzutów, choćby w śledztwie Stanisława Nienałtowskiego. Poruszające są listy, jak ten który ów napisał 17 grudnia 1948 r. (czy wiedział, że dwa dni wcześniej powstała... P.Z.P.R.?): "Spodziewając się rychłej śmierci, bo nie wiem, czy sprostam ostatniej szansie [danej mi] przez p[ana] kapitana [Kędziorę]. Tą drogą zwracam się do Ob[watela] Pułkownika [Różańskiego], by zaopiekował się lub spowodował zaopiekowanie się moimi małymi dziećmi, którym na imię Zosia i Marysia, to jest, by obmyślił dla nich właściwe nazwisko (jeśli nie mogą chować się pod moim), umieścił w dobrym zakładzie wychowawczym, który by je mógł wychować na dobrych obywateli socjalistycznego państwa". 
Czy ten morderczy system był bardziej wyrozumialszy dla kobiet? Los towarzyszki Stanisławy Sowińskiej nie był to pozazdroszczenia. "Nie dla zabawy chyba was »zdjęliśmy«, nie jesteście pierwszym lepszym przechodniem z ulicy! Biuro Polityczne kazało was aresztować" - usłyszała z ust niejakiego majora Józefa Duszy. To musiało być bolesne przebudzenie dla tak ideowej działaczki i bojowniczki komunistycznej?
Nie będę mnożył i streszczał każdej odbytej"drogi przez mękę". To trzeba przeczytać. Kogo jeszcze interesuje, jak budowano ten narzucony prze Sowietów system - musi wziąć do ręki książkę Roberta Spałka! Na pewno trudno stanąć... po stronie ofiar. Naprawdę. Zdobyć się na współczucie, kiedy wiemy jakich ludzi stawiano przed obliczem bezwzględnych siepaczy z MBP? Po lekturze tego typu książek mam zawsze jedno odczucie: chwała Panu, że nie znam tego okresu z autopsji, że darowano mi było... Wspaniale się jest dziś mądrzeć nad tym kto zdradził, kto posypał się w śledztwie - ale być tam, w tych mrocznych kazamatach, nie mieć prawa do korespondencji, spacerów, nie stać pod prysznicem przez lata? Tego nasze umysły nie są w stanie ogarnąć.
Za mało jest  t a k i c h   książek, jak ta autorstwa Roberta Spałka. Wiem, że objętość jej mogłaby "popłynąć" na dalsze tomy i tomy, i tomy. Szczególnie dedykowałbym  "Komunistów przeciwko komunistom" tym wszystkim, którzy z upartym uporem stawiają tezę, że za komuny wcale nie było tak źle. Nie? To czym jest książka Roberta Spałka? Fantazja na zadany temat? To jest rzeczywiste oskarżenie tego systemu, który pewnie, że przez lata ewoluował, ale ludzie, którzy katowali swoich nigdy nie odpowiedzieli za swoje zbrodnie! Mało tego - jesteśmy świadkami honorowej asysty w czasie pogrzebu jednego ze stalinowskich prawników?! Może po filmie "Nil" trzeba nakręcić kolejny obraz na kanwie książki  "Komuniści przeciwko komunistom"?
Viewing all 2228 articles
Browse latest View live