Quantcast
Channel: historia i ja
Viewing all 2227 articles
Browse latest View live

Smakowanie Bydgoszczy (12) - Hier ruth in Gott?...

$
0
0
Do 1 listopada jeszcze trochę czasu? Tym bardziej wracam do tematyki... cmentarnej. Abyśmy w nadchodzącym czasie nie zapominali. Wiem, że to pewna oczywista prawda, ale warto do niej wracać: pamięć o nas będzie trwała dopóki ostatnia osoba będzie umiała coś o nas powiedzieć. Wiem coś na ten temat, bo sam mam ogromny udział w tym, aby przywracać pamięci pokoleń tych, co odeszli dawno temu. Móc na drzewie genealogicznym napisać kolejne imię, może nazwisko, do tego datę urodzenia lub lata życia. Jako potomek tych, których groby pozostały w ziemi wileńskiej (m. in. na naszym rodowym cmentarzu w Horodyszczy, obecnie Republika Białoruska) wiem coś na temat pozostawionych grobów pradziadów...



Jest w Bydgoszczy dzielnica Łęgnowo. Przed wojną zamieszkała głównie przez niemieckich kolonistów. Dla tych osadników, to było Langenau. Ich mała Ojczyzna, Vaterland w zakolu nieodległej Wisły? Kogoś, kto pokonuje samochodem lub rowerem trasę Bydgoszcz - Solec Kujawski powinna zaskoczyć jednolita zabudowa stojących przy drodze domów. 75. lat temu, kiedy Bydgoszcz znalazła się na linii walki kolonistom niemieckim przyszło zapłacić za to, co zdarzyło się między 3 a 4 września... To jednak wątek na inną opowieść.

Czas i ludzie zrobili swoje. Nie pierwszy i nie ostatni to poniemiecki cmentarz, którego nie oszczędzono. Bo niby kto miał o nie zadbać? Usprawiedliwia się ten czas słowami: taki był klimat? Mógłbym na wielu nekropoliach wskazać nagrobki, które sprawne dłuto kamieniarza poddało "liftingowi"! Wiele tablic rytych niemieckim gotykiem można było dostrzec w zakładach kamieniarskich. Sami dopowiedzmy sobie, jak ocenić ten proceder.

Kolejna nekropolia, która przegrała i z ludźmi i czasem. Tyle z nas zostaje - ile w pamięci innych ludzi. Poszedłem między te mogiły z Michałem  Hordacym. Kolejna lekcja... pokory? Trudno się stąpa po nierównym, zarośniętym terenie. Pod stopami rozbite szkło, gałęzie, połamane gałęzie i świadomość, że może depczemy rozmyty przez czas grobowy kopczyk dziecka?...



Miejsce robi wrażenie. Zapomnienie uratowało rozbite resztki. Porywamy się na odsuwanie powalonych płyt. Michał zeskrobuje z obalonego krzyża gruba warstwę mchu! Wraca do XXI wieku CZŁOWIEK nieomalże zza światów. "Hier ruth in Gott...". Gotykiem ryte litery. Na szczęście kamieniarz wyciął je mocno. Nie potrafimy jednak wczytać sie w imię! 11 października frau Christine Rahn geboren Frik skończyłaby 212 lat. Pan Bóg był dla niej szczodry, bo zmarła w 81. roku życia. Kochanej matce krzyż wystawił syn.

Czyjeś ręce zdewastowały miejsce spoczynku Johanny Loise Krüger geboren Fritz. Sprawdzamy inskrypcje z każdej strony. Nasza znajomość niemieckiego jest już trochę blada. "Dasman noch Deine Asche...". Odsłaniamy kawałek zapomnianej historii. Tej wspólnej polsko-niemieckiej na ziemi bydgoskiej. Udawać, że jej nie ma? Zaprzeczać oczywistym faktom? Idiotyzm do sześcianu. Alboż w żyłach piszącego nie płynie drobina krwi niemieckich  Müllerów z Mąkowarska, tamtejszych zamożnych bauerów?
Chciałbym wierzyć, że ktoś tam uśmiecha się do nas z góry, że zwracamy im ich życie. Nawet jeśli w takim ułamku. Przecież ci ludzi żyli tu, pracowali, cieszyli sie swymi sukcesami, ponosili porażki, w to dziś zapomniane miejsce odprowadzali swych bliskich, aby na koniec samemu tu spocząć.
Rozbite butelki, porzucone puszki, śmieciowisko. Ja mimo wszystko staram się wierzyć w pamiętną łacińską maksymę: NON OMNIS MORIAR.


28 IX 1939 r. - ostateczny akt zbrodni

$
0
0
Wkurzające jest, kiedy na mapach historycznych widnieje oznakowanie i opis następującej treści: linia demarkacyjna z 28 IX 1939 r. pomiędzy III Rzeszą a Związkiem Radzieckim. Jaka "linia demarkacyjna"? Co to za twór? Jako absolwent historii na UMK  w Toruniu mam wpojone, że źródło jakim jest dokument stanowi podstawę do stwierdzenia autentyczności wydarzenia i uznania go za fakt, legendę lub bajanie przy piwie. Rozumiem, że za bolszewi (czytaj PRL-u) niewygodnie było przypominać towarzyszom radzieckim ich polityczne koneksje AD 1939. Ale tak, jak piszę, ten i ów wciąż pisze o "wkraczaniu Sowietów 17 IX '39 na kresowe rubieże II RP", tak również bełkocze o "linii demarkacyjnej".    
W S T Y D !

28 września 1939 r. de facto i de iure zamordowano II Rzeczpospolitą! "Układ sankcjonujący nowy rozbiór Polski został podpisany 29 września o piątej rano - czytamy u Martina Gilberta w "Drugiej wojnie światowej". - Nazwano go «niemiecko-radzieckim układem o granicach i przyjaźni», nie wymieniając przy tym nazwy Polski, która tym samym przestawała istnieć jako państwo". A więc "o granicach"! Nie, "linii demarkacyjnej"! Nawet nasz "słynne agent"J-23 w serialu "Stawka większa niż życie", kiedy rzucał się w nurt nieznanej nam rzeki, to przekraczał  g r a n i c ę  niemiecko-sowiecką!
W opasłym tomie "Druga wojna światowa" Antony Beevor tak ocenił pakty obu diabłów (z Kremla i Berlina): "Nie ma wątpliwości, kto zyskał najwięcej na tych dwóch porozumieniach [tj. z 22/23 VIII 1939 r. oraz 28/29 IX 1939 r. - przyp. K.N.] które złożyły się na pakt nazistowsko-sowiecko. Niemcy, zagrożone brytyjską blokada morską, zdobyły dostęp do wszelkich zasobów nieodzownych do prowadzenia wojny. Poza tym, co dostarczał Rzeszy Związek Radziecki, w tym zbożem, ropa naftową i manganem, rząd Stalina pośredniczył też w dostawach innych surowców, zwłaszcza kauczuku, których Niemcy nie byli w stanie nabyć za granicą".
Moskwa i Berlin cynicznie ogłosiła dokument: "Po ostatecznym rozwiązaniu
przez rządy Rzeszy Niemieckiej i Rząd ZSRR kwestii wynikających z upadku państwa polskiego w podpisanym dzisiaj układzie i po stworzeniu w ten sposób pewnego fundamentu dla trwałego pokoju w Europie wschodniej, dają one zgodnie wyraz przeświadczeniu, że odpowiadałoby prawdziwym interesom wszystkich narodów, gdyby został zniesiony istniejący obecnie stan wojny między Niemcami z jednej a, Anglią i Francją z drugiej strony. Obydwa rządy będą dlatego kierować swoje wspólne wysiłki ewentualnie w porozumieniu z innymi zaprzyjaźnionymi państwami , aby osiągnąć ten cel tak szybko, jak to będzie możliwe. Gdyby jednak wysiłki obu rządów miały pozostać bezskuteczne, wówczas nastąpiłoby stwierdzenie faktu, że Anglia i Francja są odpowiedzialne za kontynuowanie wojny, przy czym w wypadku dalszego trwania wojny rządy Niemiec i ZSRR będą się wzajemnie konsultować co do niezbędnych poczynań". Doskonale skomentował ten dokument w swoim "Dzienniku berlińskim..." William L. Shirer, który napisał 29 IX m. in.:"To jest śmieszne, ale może oznaczać, że Rosja włączy się do wojny po stronie Niemiec. Te same nazistowskie kręgi, które w sierpniu mówiły, iż Wielka Bania i Frnacja nie będą walczyć, gdy naziści po raz pierwszy porozumiewali się z sowietami, dziś wieczorem były pewne, że obydwa państwa demokratyczne zgodzą się teraz na pokój. Może panowie są w błędzie, choć nie jestem tego wcale pewien". Przypuszczenia amerykańskiego dyplomaty na szczęście nie potwierdziły się. Trudno poczynania "cioci Frani i  cioci Anielki"w 1939 r. nazwać"walką", ale faktem jest, że nie zrobiono kroku wstecz!...
28 września skapitulowała Warszawa!
28 września bronił się Modlin!  
28 września bronił się Hel!
28 września... 

Przeczytanie... (12) - Janusz Pazder "Zamek cesarski"

$
0
0
Każdy komu bliski jest gród PrzemysłaPOZNAŃ musi sięgnąć po książkę Janusza Pazdery "Zamek cesarski". Ukazała się ona w serii"Poznaj Poznań", a wydana przez zacne Wydawnictwo św. Wojciecha. Ze smakiem godnym naszego zachwytu cały cykl zaprojektowała pani Ewa Wąsowska. Najlepsza treść jest tylko uszeregowanym oddziałem liter. Smaku naszej podróży dodaje bogactwo reprodukowanych pocztówek z epoki. I dlatego sięgnięcie po książkę J. Pazdery uważam za swoisty obowiązek. W końcu jestem po mieczu potomkiem wielkopolskiego rodu, który pisał swoją historię w cieniu Poznania od XIV do początków XX wieku, ba! moich krewni nadal mieszkają w Szlachcinie, Winnej Górze, Gierłatowie, Poznaniu, ich groby były lub są rozsiane między Środą a Grzybowem, Zaniemyślem a Bagrowem, Kostrzynem a Kaczanowem. Prawda, że wiele tego?
Nie da się nie zauważyć mocarnej bryły poznańskiego dworzyszcza. Ponura bryła, która miała zaspokoić próżność buńczucznego kaisera Wilhelma II Hohenzollerna - trwa! Choć gro pomników tamtego czasu, który zaczynał nadchodzić w grudniu 1918 r., odeszło w niepamięć. Książka, którą mam przed sobą wraca nam tamten cesarski czas?


Zaiste na 135 stronach zdjęć jest mnóstwo. Nie chce mi się liczyć, ale chyba dałoby się ich ilość przemnożyć przez 1 i uzyskać wynik? Metamorfoza, jaką przeszedł Schloßplatz jest niesamowita. Wcześniej Berliner Tor, a po latach promenada i zamek? Sam przecieram ze zdziwienia oczy. Jak to ujął autor:"W ciągu kilku lat [Poznań - przyp. K.N.] przeobraził się on mianowicie z miasta-twierdzy, ze wszystkimi wynikającymi stąd ograniczeniami, w miasto rezydencjonalne, jedno z zaledwie dziesięciu o tym charakterze w całej Rzeszy". Niemcy nie ograniczyli się tylko wzniesienia rezydencji władcy. Obok wyrosły tak znaczące i wtopione w krajobraz nad Wartą gmachy, jak choćby: Dyrekcji Poczty i Ziemstwa Kredytowego czy Komisji Osadniczej (dziś Collegium Maius Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza) lub Teatru Wielkiego. Wiele by się dało, aby dosiąść pegaza, który zdobi monumentalna fasadę.


Zniknął, bo ostać się nie mógł w wolnej Polsce (również w Bydgoszczy), pomnik i plac kanclerza Bismarcka. Denkmal "żelaznego kanclerza"przypomniano nam na dwóch fotografiach (poniżej reprodukuję inną kartę). Chyba nie powinna nas zaskoczyć informacja, że powstał "...z inicjatywy działaczy Hakaty, czyli Niemieckiego Związku Kresów Wschodnich". Nie wiem czy to przejaw ironii J. Pazdera czy cytat z kogoś, ale dodaje z użyciem cudzysłowów, że był  "widocznym symbolem niemieckiej wierności i wdzięczności". O ile mnie wzrok nie myli to identyczny pomnik stoi w berlińskim Tiergarten?


Zaskakująca jest swoista... gra graficzna? Mamy pocztówkę z chłopcem w marynarskim mundurku, który na tablicy, pod zdjęciem Poznania (Posen stadt) wypisuje tekst "To jest Poznań od strony nowego placu zamkowego. Wiele osób uważa, że nie jest tu ładnie, ale one się nie znają". Jest i... polskie dziecię "...w polskim stroju narodowym wskazuje na widok poznańskiego Starego Miasta od strony Warty, a tekst w języku polskim informuje o istnieniu w mieście polskiego teatru i polskiego muzeum oraz wielu «kościołów pochodzących z polskich czasów»". Żałować należy, że ograniczono się tylko do "wykrojenia" tegoż chłopca, niefortunnego "wklejenia" na środek stron 12 i 13. Szkoda, że odczytujemy pojedyncze polskie słowa, jest i "Kochanowski" i w całości jedno zdanie:"Do widzenia!".
Od strony 14 do 81 ("Przed rokiem 1918") poznajemy niemiecko-cesarski czas powstawania das Königliche Residenschloss in Posen.Możemy poznać projekty, które zrodziły się w głowie Franza Schwechtena, zobaczyć, jak "...kratownica rusztowań układa się w przyszły kształt zamku". Niemieccy włodarze miasta zadbali, aby czas budowy został utrwalony na pocztówkach. Nie przesadzę pisząc, że śledzimy etap budowy. Dopisek "im Bau" znajdziemy na trzech kartach pocztowych! Trzeba to oddać, że propaganda chyba od zawsze była mocną  strona Teutonów! Cesarski barwy Hohenzollernów (czarno-biało-czerwone) i umieszczane pompatyczne portrety Wilhelma II sygnalizują: oto zwieńczenie dzieła! I to, dzięki książce Janusza Pazdery zapamiętamy: 20 sierpnia 1910 r.! Każda bytność "rodziny panującej"nad Wartą / die Warthezostała uczczona kolejną pocztówką! Tylko z jednej uśmiecha się do nas cesarzowa Augusta Wiktoria (poniżej zdjęcie gabinetu cesarzowej), kiedy cesarska para zjawiła się 26 VIII 1913 r. w Poznaniu, aby uczestniczyć w poświęceni zamkowej kaplicy, a to "...było jednym z głównych punktów programu III Dni Cesarskich [die Kaisertage in Posen - przyp. K.N.]". 


Dzięki książce Janusza Pazdera możemy swobodnie przemierzać korytarze, komnaty, gabinety obojga cesarskich małżonków, zerknąć do kaplicy, która "...została sfinansowana w większości z prywatnych środków Wilhelma II. Darem prowincji poznańskiej były natomiast prowadzące do niej drzwi z brązu (...)".


Wielka Wojna (1914-1918) nie zapomniała o Poznaniu i tamtejszym zamku?  Znajdujemy pocztówki z nadrukami "Gruß aus der Festung Posen". Przypomniano sobie o militarnym obliczu miasta? Twierdza Poznań? Jest i inny nadruk "Gruss aus der Posener Garnizon" - oczywiście ze zdjęciem zamku! Nie jestem marynistą i niech mi darują wielkopolscy krajanie, ale bez książki, którą z takim upodobaniem wertuję naprawdę nie wiedziałbym, że po morzach pływał pancernik SMS Posen? Zwodowany w 1908 r., wziął udział w pamiętnej bitwie jutlandzkiej, a po wojnie zezłomowano go w Holandii w 1922 r. Zeppelin i samoloty nad zamkiem? Raczej zadziwiający montaż. Ponure wrażenie robi "wmontowanie" zabytków Poznania w symbolikę Żelaznego Krzyża / das Eisernes Kreuz. Nie zapomniano też o... poznańskim Niemcu - Paulu von Hindenburgu! Opublikowano aż cztery takie karty "Der Befreier des Osten". Nawet znajdziemy na jednej "Geburtshaus in Posen"(poniżej druga pocztówka nie do obejrzenia w książce J. Pazdera). W końcu chodziło o bohatera spod Tannenbergu!...  "Procesowi «militaryzacji» podlegały również kartki świąteczne i noworoczne: typowe dla tego rodzaju produkcji przedstawienia zostały na nich zastąpione żołnierzami i armatami". 


Okres międzywojenny ("Lata 1918-1939") wypełniły strony od 82 do109. Nie dziwi wykorzystanie poniemieckich kart pocztowych. Ich anonimizacja, to już oddzielna historia. Zamalowywanie poprzednich napisów, skreślanie ich przez zwykłych nadawców, dodrukowywanie polskich nazw. "Jakość użytej polszczyzny pozostawiał przy tym wiele do życzenie"- podkreśla Janusz Pazdera, a stronę dalej ukazuje nam kartkę, którą opatrzył takim komentarzem: "Nie przejmowano się też chyba zanadto realiami, o czym świadczy opatrzona polskimi napisami pocztówka przedstawiająca... przemarsz pruskiego pododdziału wojskowego". I przypomina o posługiwaniu się istniejącymi, niemieckimi kliszami. Nie ukrywam, że moja wileńskość budzi się, kiedy spotykam zdjęcia Jana Bułhaka. Bo i zamek poznański stał się obiektem jego zainteresowania. Nie będę taił, że w tym rozdziale wciągnęło mnie odczytywanie treści kart pocztowych. Ciekawe, jakie były losy panny Marysi Gawędówny - nauczycielki, do której pisano z Targów Poznańskich 2 maja 1927 r. Równe 60. lat później piszący te słowa będzie wypowiadał "u św. Józefa w Bydgoszczy"sakramentalne "tak".
Dwa ostatnie rozdziały ("Lata 1939-1945" i "Po roku 1945") zaskoczyły mnie i... rozczarowały. Powód? Zgrzytnęło mi. Napiszę kilka zdań, które zapewne zmącą mój wcześniejszy entuzjazm?...


Gdzie są fotografie z czasów okupacji?! Przecież są zdjęcia "z zamkiem w tle" w czasach, kiedy niepodzielnie panoszył się nad Wartą zbrodniarz hitlerowski Arthur Greiser! A pamiętna wizyta Heinricha Himmlera 4-6 X 1943 r.? Rozumiem, że swoją mowę wygłosił w Ratuszu, ale czy nie odwiedził zamku? Chciałbym zaspokoić swoją ciekawość. Jest takie poruszające zdjęcie, kiedy Niemcy podnoszą na Wieży Zygmuntowskiej na Wawelu swoją flagę. Jakie to upokarzające. Bez problemu w Internecie znalazłem podobną łopoczącą nad poznańskim zamkiem. Dlaczego pominięto te smutne obrazy?
A po roku 1945? Tylko idylla? Mam wiele uznania dla heroinizmu tych, którzy 28 czerwca 1956 r.żądali chleba i wolności! Dlaczego ograniczono się do banalnych widoczków, które sami możemy zrobić w czasie spaceru lub wycieczki? Dlaczego nie pokazano choćby wejścia do muzeum poświęconego Poznańskiemu Powstaniu?... Poszła para z gwizdka? Rozczarowanie!...
A jednak warto, aby książka pana Janusza Pazdera "Zamek cesarski" stała na naszej półce. Bez względu czy mamy jakieś wielkopolsko-poznańskie koneksje czy nie. To doskonała lektura do czytania, a przede wszystkim oglądania. Bo to jednak taki mini-album. Inaczej podróży wokół zamku nie zrobilibyśmy. Przy okazji jest możliwość poznania kunsztu fotograficznego przez ostatnie sto lat, ba! ujrzeć malarskie i graficzne wizje zamku cesarza Wilhelma II.


PS: Wkrótce na blogu "Suplement..." fotograficzny do tego spotkania z książką J. Pazdery "Zamek cesarski", czyli moje spojrzenie wokół poznańskiego zamczyska. Mała próbka powyżej.

Barykada - odcinek 2

$
0
0
2 października 1944 r. upadło powstanie warszawskie. Po 63. dniach heroicznej i nierównej walki trzeba było złożyć broń. Od 70. lat trwają spory na temat tego, co wtedy działo w Warszawie. Nie włączam się do tego nurtu.

                                                   *       *       *
- Kurwa mać! moździerze!
- No to jak Jurgen wceluje się w tą Bertę tam... - "Zzawisły" gwizdnął przeciągle.
- Może nie trafią - starała się zmienić linię jego myślenia "Kira". - Trochę optymizmu, wiary...
- Wybacz, ale jestem agnostykiem. I w żadne tam cuda, opiekę i zjawiska nie wierzę. Jak ma rąbnąć, to rąbnie! Żadne Boże nie pomoże. Choćbym się zamodlił na śmierć.
- Bluźnisz!
"Zzawisły" wzruszył ramionami.
- Popatrz na "Konusa". Służył do mszy. Tam gdzieś leży to, co zostało po "Grocie". Nie nosił medalika ze świętym patronem? A "Abrahama" pamiętasz jeszcze? Każdy chwalił Pana i co? I gówno!
- Stajesz się wulgarny! Rana rozum ci odbiera.
- Mój gnijący kikut - nic do tego nie ma. Otrząśnij się kobieto! zjada z nieba anielskie zastępy?! Archanioł Michał czy św. Stanisław podadzą nam miecz lub broń? To jest dobre u Matejki! Ale w życiu...
- Ładuj broń! - "Korab" wydał rozkaz.
Czekali. Na przedpolu leżało dwóch rannych Niemców. Jeden jęczał i kogoś lub coś wzywał. do ich uszu dobiegało: "Hielfen... Sie...mir...". "Nicht schießen".
- A jakby tego Hansa posłać do piekła?
"Kira"aż odepchnęła "Zzawisłę".
- To ranny! - krzyknęła. - Chcesz dobijać rannych?! 
- A jak zginął "Olgierd"?! Sufit mu nie spadł na głowę. A "Sarna"? Już zapomniałaś, co wtedy mówiłaś?!
- Nie, nie zapomniałam! Nic nie zapomniałam! Mamy być, jak oni...
W tej chwili "Kira" przeskoczyła przez barykadę i zaczęła biec w kierunku jęczącego Niemca.
- Ty idiotkooo!
- "Kira"! - "Korab" był zaskoczony.- Osłaniaj ją.
- Pan Bóg jej pomoże.
- Co ty klepiesz? Gorączka?!
Ale "Zzawisły" tylko machnął ręką. Wziął mausera, którego zostawiła "Kira". Celował w niewidzialnego wroga.
"Kira" doskoczyła do Niemca. Był to młody chłopak. Lat może osiemnastu. miał na sobie znienawidzony mundur, na którego kołnierzu przyszyte były runy SS. Po drugiej stronie zalegała cisza.
- Mutter?
- Santa Claus! - odparła "Kira".
- Hier... hier... Ich habegeschossen..
- Nie marudź. Sama do ciebie strzelałam. mogłeś lepiej dać się zabić.
- Warum? 
- Gdzie masz opaskę? Bandaż!
- Was?!
- Zurichtung.
Żołnierz sięgnął do chlebaka, który miał na plecach.
- Dlaczego oni nie strzelają?
- A pana kapitana "Koraba" to martwi?
- O czym ona z nim ględzi tam?!
- Recytuje mu "Rękawiczkę" Schillera.
- Tobie naprawdę odbija!
- Nie uczyli cię tego?
Und mit Erstaunen und mit Grauen
Sehns die Ritter und Edelfrauen,
Und gelassen bringt er den Handschuh zurück.
Da schallt ihm sein Lob aus jedem Munde...

-Daruj sobie tą recytację!
- Widzę, jak herr Jakubowski idzie między ławkami, palce ku górze wznosi i mówi ze wzruszeniem:
Aber mit zärtlichem Liebesblick -
Er verheißt ihm sein nahes Glück -
Empfängt ihn Fräulein Kunigunde.
Und er wirft ihr den Handschuh ins Gesicht:
"Den Dank, Dame, begehr ich nicht!"
Und verläßt sie zur selben Stunde.

- Żeby tylko tamte soldaten  naszej Fräulein nie sprawili takiego Glück, że się nie pozbiera. Co ona wyprawia?! "Kira"! Zostaw tego Szwaba!
Ale "Kira" nie słuchała. Zarzuciła  go na ramię i zaczęła wycofywać się ku barykadzie.
- To wariatka! - "Korab" nie wiedział, co robić. Po raz pierwszy czuł się bezradny.
- Nie wykonuje rozkazów! - ironizował "Zzawisły" - Kula w łeb! "Jeden pocisk - jeden Niemiec" Nie tak wymalowano na naszych plakatach?
Dobiegł do nich głos Niemca:
- Nicht schießen! Nicht schießen!
- My cię nie będziemy szisenować! - odpowiedział "Zzawisły".
W tym momencie odezwały się karabiny ze strony niemieckiej.
- Nicht schießen!...
Ale nikt go nie słuchał. Krótka seria ścięła go z nóg.  Zasłonił sobą "Kirę", która pokonała barykadę.
- Ty idiotko!
- Tak mnie wita dowódca? 
- I, co? Kamraci go ustrzeli...
Nie dokończył. Na szczycie barykady ukazała się skrwawiona twarz Niemca. Dosłownie sturlał się  im pod nogi.
Überraschung! - zawyrokował "Zzawisły".
Niemiec nie miał sił, aby się podnieść. Seria z karabinu maszynowego okaleczyła mu obie nogi, przestrzeliła bark i zgruchotała obojczyk. Do tego krew sączyła się z rany zadanej mu celnym strzałem "Kiry".
- Mamy... niespodziankę...
Ale "Korab" nie miał już sił, aby polemizować z "Zzawisły".
- Gdzie ten "Zagłoba"?!
Jak spod ziemi pojawiła się piegowata gęba w strażackim hełmie  na głowie. 


- Strzelec "Zagłoba" melduje się ze zwiadu!
- Dotarłeś do "Owcy"?!
- Widziałem samego "Bora"! - położył z duma akcent na ostatni słowo.
- A ja Gretę Garbo i co z tego? "Owca"! "Owca" mnie interesuje!  Mów do cholery!
- Major rozkazał, abyśmy trzymali barykadę dwie godziny.
- Co?! - w oczach "Koraba" pojawił się strach, gniew, niedowierzanie. - Dwie godziny?! Czym?!
- Tak jest. Potem albo rzucą odsiecz od "Rogali", albo mamy się wycofywać.
- Przyślą nam gołębia pocztowego? - wtrącił się "Zzawisły", co "Korab" skwitował dość mrożącym spojrzeniem.
- Nie panie poruczniku! Będzie zielona raca! Najpóźniej za dwie godziny!
"Korab" i "Zzawisły" odruchowo spojrzeli na swoje zegarki.
- Nie ma jeszcze piętnastej.
- Mamy utrzymać barykadę. A "Rogala" nadciągnie...
Zapadło niezręczne milczenie. Patrzyli na siebie z niedowierzaniem. Utrzymanie barykady przy tak minimalnym obłożeniu w amunicję? Absurd. Wycofać się? Nie mogli. Rozkaz - jest rozkaz!
"Zagłoba" rozejrzał się po barykadzie. Na widok strat westchnął. Zaskoczył go widok pojękującego Niemca.
- Jeniec?
- Nie miłosierdzie "Kiry" - ironicznie podsumował "Korab".
- Miał zdechnąć na tym polu?! - odezwała się.
- A niech zdycha! Jeszcze tego brakowało, abym rozpaczał nad szwabskim ścierwem!
- Nie mogłam! Musiałam! - broniła swej decyzji. Jej tez nie było łatwo. Teraz musiała stawiać opór "Korabowi"? Bez sensu. W imię czego?
- A "Sarna"?! A "Zadora", "Kalina"?! - zaczął wyliczać. - Jeszcze "Konus" nie ostygł!...
- "Konus" nie żyje?! - jęknął "Zagłoba". Popatrzył dookoła. Dostrzegł ciało przyjaciela. Podbiegł do niego. - Kazik! Kazik!
Ale Kazik już nie mógł mu odpowiedzieć. Bezsilność "Zagłoby" wobec nieuchronności śmierci przyjaciela rozkleiła go. Tylu ich ginęło dookoła.  "Doktor", "Mały", "Szary", "Sarna", "Dzideczek"... Ale nie "Konus", kolega z podwórka! Rozpłakał się.
- Strzelec "Zagłoba"! Do mnie!
Podniósł się. Otarł twarz ręką. Rozmazał krople łez. Stanął przed dowódcą plutonu.
- Weź się w garść. Chciałbyś zawieść "Konusa"? Co by on powiedział, gdybyś tu beksę z siebie robił. 
- To boli! - przyznał się. 
- A, co ty myślisz, że ja jestem z drewna?! Musimy wytrzymać jeszcze te dwie godziny! A potem...
- A potem nadciągnie "Rogala"! - zasalutował do strażackiego hełmu.
- No, właśnie. "Rogala". Na barykadę!
- Tak jest!
Z drugiej strony nic się nie działo. Słyszeli serie wybuchów od strony, z której nadciągnął strzelec "Zagłoba". Ale ich przeciwnik zamilkł na dobre. "Kira" w tym czasie opatrzyła "Zzawisły" oraz Niemca. Ten drugi miał marne szanse na przeżycie. Długo nie puszczał "Kiry" od siebie. Próbował łamaną polszczyzną coś powiedzieć, ale trudno było jej to zrozumieć. Z kolei jej znajomość niemieckiego była bardzo pobieżna.
Klepała go po ramieniu i powtarzała:
- Sehr gut!  Sehr gut! 
A on z naiwną miną nastolatka powtarzał "danke", "dankeschön" lub "ja! ja!" 
Nie wierzyła, że będzie dobrze. Tak, jak nie wierzyła, że "Zzawisły" wyjdzie z powstania z nogą. Jeśli w ogóle przeżyje. Już widziała symptomy nadchodzącej gorączki. Jeśli w nocy nie znajdzie się w polowym szpitalu, to podzieli los tylu innych z plutonu kapitana "Koraba". Czuła, że nie zasługuje na "danke".
- Co z nim? - zainteresował się "Zzawisły".
- Majaczy.
- Przeżyje?
- Ty się martw o siebie! I swoją girę!...
- Panna kapral podchorąży na mnie nie krzyczy! Jestem starszy stopniem! I jestem ranny!
- I zazdrosny! - ucięła ku jego zaskoczeniu.
- Was?!
- Zazdrosny! 
- O tego Szkopa?!
- Że zamiast tylko panem oficerem zajmuję się jeszcze Niemcem!
- Zwariowałaś?
"Kirze" odeszła ochota na rozmowę. Usiadła obok."Zzawisły" chwilę ważył w sobie, to co powiedziała. Musiał, choć przed sobą, przyznać, że jednak było coś na rzeczy. Ona naprawdę mu się podobała. Zaczynał sobie wyobrażać, że będą razem?
Znowu odezwały się moździerze. Pierwsze pociski spadały przed barykadę, ale kolejne były już bardziej celne. Odłupywały sterty barykady. Niczym liście kapusty?
- Rozwali nas kawałek po kawałku! - "Koraba" nie było stać na jedno pytanie: "co dalej?". Gdyby choć słowem zdradził się, co roiła głowa podkomendni stracili by dla niego resztki szacunku. W swej skorupie mógł rozmyślać lub dokonywać selekcji różnych pomysłów, ale na zewnątrz musiał jawić się jako monolit!
- Nie wytrzymamy do tych dwóch godzin. A może trzech, a może... - usłyszał za sobą głos "Szczepana".
- skończ biadolić! Trudno będzie. wiem - przyznał. I zagryzł wargi.
- Wymacali nas. Coraz celniej bije ten skurwysyn!
- Ty ze swego piata nie możesz go rąbnąć?
- Jest poza zasięgiem!
- Cholera jasna! Musimy to jakoś przetrzymać. "Kira"! bierz Szkopa i "Zzawisły" do piwnicy.
- Chcę walczyć! - "Kira" była niemal wściekła.
- To rozkaz! W wojsku jesteś, a nie na imieninach u ciotki Lodzi!
- Tak jest!
- Zostaw swego mausera!
"Zzawisły" oniemiał z wrażenia. Patrzył na "Koraba", jakby go widział pierwszy raz.
- Pan porucznik też nie rozumie rozkazów?! Ranni do piwnicy! Już i stąd! "Szczepan" zostajemy. "Zagłoba" jak wyjdziemy stąd zgłoszę cię do awansu! Możesz już czuć się kapralem.
- Ku chwale Ojczyzny, panie kapitanie! 
- Krzyż Walecznych też cię nie minie.
Piegowata gęba rozpogodziła się. Te dwa ostatnie zdania odmieniły stan jego ducha. Trudno powiedzieć, że przestał myśleć o "Konusie", bo to było zbyt świeże doświadczenie, ale... Awans! Nawet jego ojciec w poprzedniej wojnie nie osiągnął tej szarży. Ciekawe, co by teraz powiedział. A tak często słyszał z jego ust: "skaranie boskie z tym chłopakiem!", "co z niego wyrośnie?!", "doroślej!". Niestety zginął w Palmirach. 
- Idą!...
"Kira" zeszła z obojgiem rannych do piwnicy. Po chwili doszły do ich uszu dźwięki rwanych kanonad. To już nie był ciągły ogień, jak kilka godzin temu. Widać "Korab" wpuszczał Niemców, jak najbliżej barykady, a potem musiała padać komenda: "ognia!".
"Kira" poczuła zmęczenie i bezsilność. Jak byli uzbrojeni? "Zzawisły" miał swego visa, ona dwie filipinki i parabelkę. Spojrzała na rannego Niemca. Nie miał żadnej broni. 
Kanonada trwała dłuższą chwilę. Słyszeli wyraźnie dźwięki, jakie wydawały moździerze. Pociski uderzały w ruinę kamienicy. Raz po raz przytłumiony łoskot spadał na nią, co doskonale odczuwali. "Zzawisły" ruszył ku wyjściu.
- Co robisz?! Wykrwawisz się tam!
- Nogą nie strzelam! - "Zzawisły" odbezpieczył swój  pistolet. 
- Ale...
Położył palec na ustach. Oboje usłyszeli odgłos zbiegających kroków.
- Ci... sza...
"Kira" wyciągnęła parabellum. Ranny Niemiec poruszył się nerwowo.
Pierwszy wbiegł "Zagłoba". Za nim trzej inni strzelcy. Jeden miał francuskiego hadriana na głowie, dwaj pozostali furażerki.
"Zzawisły" opuścił visa.
"Kira" była tak spięta, że przez chwilę jeszcze stała z bronią wycelowaną w nadbiegających. 
- To my!... To ja - poprawił się "Zagłoba". - To są chłopaki od "Owcy"! "Ryś", "Piorun" i "Kmicic"! Nie rozumiesz?!
"Kira" rozpłakała się.
- Tam macie Szkopa! - "Zzawisły" wskazał na rannego jeńca. 
"Piorun" i "Kmicic" spojrzeli na niego.
- Wstawaj! - burknął ten z hadrianem na głowie. 
- Panowie akowcy, nie tak brutalnie! - wtrącił się "Zzawisły". - To jest Niemiec i do tego ranny.
- Nie będziesz nam kurwa mówił, jak mamy się obchodzić ze Szwabami! - odparował bez zastanowienia. - Wczoraj odbiliśmy nasz szpital...
- Wszystkich naszych wymordowali, skurwysyny! - dopowiedział jeden z furażerką.


"Zzawisły" podniósł swego visa na wysokość oczu tego w hadrianie:
- Stopień! Pseudonim! No już kurwa, bo ci ten pysk rozryję! 
- "Zzawisły"! - "Kira" była zdruzgotana tym, co widziała.
- Stopień! - krzyknął nie zwracając uwagi na  nią.
- Kapral "Ryś" batalion...
- A ja jestem porucznik "Zzawisły" rozumiesz?! Czy mam to ci na tym durnym łbie wypalić?!
- Panie poruczniku my... - wtrącił się trzeci strzelec.
- Wy teraz weźmiecie tego jeńca! - zaczął cedzić "Zzawisły". - I odprowadzicie do sztabu "Owcy"! rozumiesz tępa pało?!
- Tak... je... jest...
- ...panie poruczniku! - z naciskiem dodał "Zzawisły", ani na chwilę  nie zniżając swojej broni. 
- ...panie poruczniku - dodał, jak echo kapral "Ryś".
Podnieśli Niemca i ruszyli ku wyjściu.
"Kira" doskoczyła do "Zzawisły":
- Oszalałeś?! Mogłeś go zabić!
- Nie miałbym czym. W moim visie nie ma kul. Przekonałem się o tym, kiedy próbowałem go przeładować. 
Wyszli na zewnątrz. Na barykadzie zaroiło się od żołnierzy. "Kira" i "Zzawisły" wzrokiem szukali "Koraba" i "Szczepana". Siedzieli obok na gruzie. "Korab" dopalał papierosa. "Szczepan" odejmował od spękanych ust manierkę, którą podała mu jakaś rudowłosa sanitariuszka. Niemca zabrali.
- Za pięć osiemnasta? - "Zzawisły" spojrzał na swój niezawodny zegarek.
- Chyba tym razem się nam udało...


K O N I E C

Poczet poetów zapomnianych - Kazimierz Brodziński - odcinek 1 "Początek drogi..."

$
0
0
Każdy z nas, jak mniemam, ma swoich ulubionych poetów. Sięgamy po ich tomiki poezji, cytujemyfragmenty. Jesteśmy dumni, kiedy z pamięci potrafimy wydobyć słowa, które są dla nas podporą i potwierdzeniem głoszonych prawd lub hipotez, uniesień lub... miłości. Byli przy nas w chwilach wzniosłych i gorzkich.
Wybrałem czterech poetów z panteonu   z a p o m n i a n e j   s ł a w y , Rozpoczynamy nasze spotkania od poznania Kazimierza Brodzińskiego. Przygotujmy się na dłuuugą podróż. Ledwo otworzę drzwi, aby rzucić snop światła na te wyblakłe twarze. Nie jestem w stanie napisać tu ich pełnych literacko-życiowych biografii. Odsyłam do literatury. Na pewno nie ujawniam całego bogatego, acz zapomnianego dorobku słowa i myśli. 
 * * *
My kamieniem na kościach naddziałów osiędziem,
My z kamienia Ojczyzny życie wydobędziem!
Wrócą ci Matko, życie piersi rozognione,
Na piersiach dzieci powstań i przywdziej koronę.

Proszę nie bronić się przed tym „spotkaniem”. Znowu wiersze? -ktoś krzyknie? Zaproponowałem pewnemu ogólnopolskiemu czasopismu publikację tego cyklu. Nie byli zainteresowani. Myślałby kto, że obcują z ta poezją. Przedstawię skróconą wersję tamtego mego pisania. Zacznijmy naszą podróż od sięgnięcia po... Józefa Ignacego Kraszewskiego i jego powieść „Przed burzą”. Pisząc o walce klasyków z romantykami nadmienił: „Szło też o określeni programu, a tu jedni stali na krańcach do walki, drudzy z Brodzińskim żądali eklektyki i przejednania, nie potępiając nikogo”. Od razu pojawia się jeden z rysów osobowości naszego bohatera: to nie był człowiek konfrontacji, nie rzucał się z pazurami na adwersarzy! Nie zapominajmy, że stawał w dyskusyjne szranki z najbardziej bojowym umysłem epoki, jakim był Maurycy Mochnacki. Chyba można go nazwać: literackim człowiekiem dialogu. 


W biografii Brodzińskiego znajdziemy wszystkie blaski i cienie Rzeczypospolitej przełomu XVIII i XIX wieku. Przyszedł na świat na dwa miesiące przed ogłoszeniem Konstytucji 3 maja (1791). W pierwszych latach swego życia rozszarpano państwo ostatecznie (1793, 1795). Wspominał, jak ojciec zareagował na wieść o III rozbiorze: „Przybył posłaniec z Krakowa, oddał listy, po których przeczytaniu zaczerwieniony wbiegł do pokoju, gdzie właśnie stół przeszło na dziesięć osób był nakryty. W niezwykłym sobie uniesieniu porwał na koniec obrusa i rzucił całe nakrycie z wazą, gromiąc nas: «precz niewolnicy! Nie będziecie dziś jedli!» Słowa te przeraziły samych gości...”. Należał więc do ostatniego pokolenia urodzonego jeszcze w wolnym, choć okrojonym kraju. Okres dojrzewania przypadł na pojawienie się na horyzoncie napoleońskich orłów! Powstało Księstwo Warszawskie (1807)!Zaciągnął się w szeregi jego wojska! Z Wielką Armią „w roku owym” ruszył pod Moskwę! Życie dorosłe przypadło na „kongresową stabilizację” (1815-1830). Pozorną idyllę wywróciło powstanie listopadowe (1830-1831), a na koniec zasmakował „tułaczego chleba”. Nawet śmierć na saksońskiej ziemi (w wieku 44 lat), tak bardzo charakterystyczna dla „pokolenia wieszczów”. Czyż taka chronologia nie jest dobrym zaczynkiem do poznania tej biografii i twórczości?
* * *
Kazimierz Brodziński urodził się 8 III 1791 r. z rodziców Jacka i Franciszki z Radzikowskich. Pan Bóg błogosławił temu związkowi, gdyż Kazimierz był szóstym ich potomkiem. Marne były widoki na jego przeżycie. Sam tak o tym pisał w "Wspomnieniach mojej młodości": „...doktor przepowiedział, że więcej nad tydzień na tej ziemi bawić nie mogę. Umarł on w parę tygodni po tej wróżbie”.Dalej dodał z makabryczną szczerością: „pokazano mi grób jego, po którym w zemście za tę wyrocznię skakałem”. Koszmarny Kazio!...
Niestety los nie szczędził mu ciosów: najpierw śmierć matki, kiedy miał trzy lata. Smutne, że napisał o niej: „nie byłem od matki lubiany, szczególnie dla mojej słabowitej postaci”. A potem nastał smutny los pod srogą i ciężką ręką macochy, Anny, o której biografka poety nie omieszkała napisać: „z pozoru skromna i uboga, a niedługo potem ponury demon ogniska domowego, macocha jak z bajki”. To musiało być bardzo traumatyczne wspomnienie, skoro po latach dorosły Brudziński kreślił taki obraz macochy i domu: „...stała się postrachem nie tylko domu, ale i całej wsi i okólnych sąsiadów. (...) Periody jej wściekłości, które często nadchodziły, wystawiały obraz furii piekielnej; nikt wtedy, winny czy niewinny, gość czy parobek, dzieci czy mąż, w żadnym zakątku domu nie był bezpieczny”.Jak widać nie mógł o sobie napisać, że dzieciństwo miał sielskie i anielskie. Dziwić się później, że napisał: „Nie miałem matki i ojczyzny. Obiedwie były dla mnie jednym i tym samym ideałem: żadna mnie nie wychowała, dla obudwu czułem dług wyższej nad wszystko miłości”. Dom, to jedno, ale na drodze życia czekała na niego kolejna... koszmarność:   s z k o ł a !
Chyba nikt z nas nie chciałby usiąść w szkolnej ławie w Lipnicy Murowanej z małym Kaziem: „Pan profesor miał często dziwny humor do bicia dzieci; bicie rózgą w rękę z każde zająknięcie, za każdą omyłkę w pisaniu, było wiernie każdemu wyrachowane”. O poziomie intelektualny ówczesnych belfrów nawet w oficjalnych dokumentach austriackich władz oświatowych można znaleźć taki oto zapis: „Nauczycielami w szkołach wiejskich nie mogą być ludzie oświeceni; człowiek, który czuje w sobie pewną sprężystość duszy, nigdy by chyba nie poświęcił się takiemu urzędowi”. Oszczędny, skąpy ojciec nie rozpieszczał synów. Miał ambicję i posłał synów, w tym Kazimierza do Tarnowa. We wspomnieniach przebija nuta goryczy, głównie za sprawą ucisku germanizacyjnego! Na domiar złego wyliczony ojciec wynajdywał zakwaterowanie dla synów u podejrzanych indywiduów, byle taniej. A, że trafiał się jakiś pijak, który zastawiał skromny przyodziewek „paniczów Brodzińskich” i chłopcy nie mogli najzwyczajniej w samej bieliźnie wyjść z domu? Ubawił mnie zapis Brodzińskiego, jak to ojciec „nicował stare odzienie”: „Co roku w czasie wakacji rozwieszano na dziedzińcu do stu kontuszów i żupanów, czyniono z krawcem lustrację, które z nich dla dzieci przerobione być mają; mieliśmy przeto sukienki w różnychdziwacznych kolorach”.Pan Jacek zmarł w 1805 r. 14-letni Kazimierz odnalazł macochę w Rajbrocie koło Lipnicy. To tam znalazł wór z dokumentami po zmarłem ojcu. I nagle stał się... pedagogiczny (?) cud: ten, który nie przeczytał ani jednej książki nagle doznał olśnienia! Wśród szpargałów znalazł pisma z czasów Sejmu Wielkiego,„wiersze, najwięcej na imieniny różnych panów lub króla Stanisława”, jakieś utwory Naruszewicza i Trembeckiego. Sam zauważył, że„...wcale do mojego wieku i moich skłonności niestosowne, obudziły we mnie chęć pisania, a przynajmniej naprowadziły mnie ba poznanie zewnętrznego składu wiersza”. Powycinał puste kartki, pozszywał je i tak stworzył kajet, który zaczął zapełniać: „chodziłem w pole i ukryty w gęstwinach układałem w rymy, co mi do głowy przyszło”. Tak się rozpoczęła trzydziestoletnia literacka droga Kazimierz Brodzińskiego. W jakiś czas potem na targowisku dostrzegł przekupkę, która sprzedawane jagody zawijała w... wydzierane kartki ze starego wydania Jana Kochanowskiego: „...bez żadnego namysłu porwałem książkę, a raczej to, co jeszcze na trąbki nie poszło, i najspieszniej z nią uciekłem”.Oczywiście kobieta narobiła rwetesu, zuchwalca pochwycono, łup odebrano, a „przestępcę Brodzińskiego” zamknięto na kilka godzin w kozie!...
Cztery lata później, w 1809 r., zdał pozytywnie egzamin maturalny. I to nie był gdzie, bo w samym Krakowie. W liście pisanym w dniu swoich 18. urodzin do kuzynki chyba nie przypadkowo pisał: „Milszy mi był Twój podkoszulek, który nie był potem kmiotków zlany, od Żydów złupowany ani w kozie u skąpca nie siedział”. 

(c.d. n.) 

Spotkanie z Pegazem - 38 - Włodzimierz Wysocki "Братские могилы"

$
0
0
Trudno z mnogości wierszy, jakie napisał Włodzimierz Wysocki (1938-1980) wybrać ten jeden jedyny!Właściwie na "każdą okazję"znalazłby się strofa. To kopalnia. Sięgnąłem po wiersz, o którym już częściowo pisałem, bo swego czasu cytowałem jego pierwsze linijki.
"Братские могилы / Braterskie mogiły". Tyle już razy rozpisywałem się kim dla mnie był i pozostał rosyjski/radziecki bard. Mam dwa zbiory Jego poezji, ba! udało mi się nawet kupić książkę z nutami do poszczególnych pieśni/piosenek.


"Братские могилы"zajmują miejsce wyjątkowe. Od czasu do czasu wraca sprawa stosunku do cmentarzy i mogił krasnoarmiejców na terenie Polski. Los sołdata był konsekwencją rozkazów genierałów! Nie wiemy stojąc nad mogiłą czy mamy przed sobą gieroja czy zwykłą sowiecką swołocz! Ani mamy prawo, ani moc, aby to rozstrzygnąć. Sami jednak chcielibyśmy, aby mogiły naszych żołnierzy trwały, aby nikt nie naruszał ich wiecznego snu, aby nie stratowały ich buldożery czy zalał asfalt. Skoro tak, to wykażmy minimum współczucia dla tych, którzy padli w boju i zostali już na wieczność między nami! Warto o tym pamiętać, kiedy za niespełna miesiąc będziemy palić płomienie na grobach naszych bliskich...

         
"Братские могилы"
На братских могилах не ставят крестов,
И вдовы на них не рыдают,
К ним кто-то приносит букеты цветов,
И Вечный огонь зажигают.

Здесь раньше вставала земля на дыбы,
А нынче - гранитные плиты.
Здесь нет ни одной персональной судьбы -
Все судьбы в единую слиты.

А в Вечном огне виден вспыхнувший танк,
Горящие русские хаты,
Горящий Смоленск и горящий рейхстаг,
Горящее сердце солдата.

У братских могил нет заплаканных вдов -
Сюда ходят люди покрепче.
На братских могилах не ставят крестов,
Но разве от этого легче?

Znalazłem tłumaczenie tego wiersz/pieśni. Cóż, jakieś one dla mnie okazało się przyciężkawe, nadto dosłowne? Zamieściłem je już w tym miejscu. Kilka razy przeczytałem, ba próbowałem zaśpiewać i... Wykasowałem je! Usunąłem też nazwisko autora. Będę szukał dalej. Może wreszcie znajdę takie, które zadowoli mój gust i odda ducha piękna słów i dramaturgii Włodzimierza Wysockiego. Zostawiam oryginał w tekście i wykonaniu. A jeśli bukwy stanowią trudna do przebrnięcia przeszkodę, to trudno.





PS: Wszystkie zdjęcia wykonałem w Bydgoszczy na cmentarzu komunalnym przy ul. Artyleryjskiej.

J A C E K

$
0
0
"Niech mi pan wierzy, gdybym nie był Polakiem, nie byłbym artystą. Z drugiej strony nigdy nie zacieśniałem polskości mojej sztuki do pewnych wąskich, z góry nakreślonych ram. Wyspiański np. ograniczał pojęcie polskości do jednego miejsca. Często prowadził mnie na Wawel i mówił: «To jest Polska». Tymczasem ja mu zawsze tłumaczyłem, że Polska to te pola, miedze, wierzby przydrożne, nastrój wsi o zachodzie słońca, ta chwila tak jak teraz  - to wszystko bardziej polskie niż Wawel, to jest to co artysta - Polak powinien się przede wszystkim starać się wyrazić"- pisał w jednym z listów Jacek Malczewski. Ja bym od siebie dodał: "Mistrzu! Twoje wizje - to POLSKA!".

Chciałem wyrwać z kontekstu pierwsze zdanie, ale... Cytowany list znalazłem w doskonałej biografii Doroty Kudelskiej "Malczewski. Obrazy i słowa", po którą sięgam nie po raz pierwszy. Warto doczytać, jak Autorka interpretuje treść tego listu: "Malczewski widzi Polskę w nastroju miejsc, w których trwa odwieczna, niezależna od okoliczności historycznych przemiana pór roku, z właściwym im kolorytem i kształtem ziemi". Z tej biografii czerpię gro cytatów.

Polska - to wierzby. Bo kiedy widzimy wierzbę płaczącą czyż nie mamy jednego skojarzenia? Chopin! Szumią opadające gałęzie, a w naszych uszach pobrzmiewa scherzo, może jakiś nokturn? Niemożliwe, abyśmy tego nie słyszeli. Nie uwierzę, że obojętny jest nam mrok wawelskiej Katedry czy przepych królewskich komnat. 
Często myślę... Malczewskim. I wtedy zachodzę w głowę: kto jest dla mnie ważniejszy? Czy Matejko ze swoim "Pocztem...", Rejtanem, który rozdziera kontusz i Zawiszą Czarnym w turniejowym stroju w wirze bitwy pod Grunwaldem / Tannenbergiem? A może jednak Wojciech Kossak z poruszającą mnie "Olszynką grochowską" i szarżą na okopy pod Rokitną? Wraca Malczewski! Nie potrafię wyzwolić się spod magii "Melancholii". Ten tłum kłębiący się przy oknie! Kosy! Skrzypeczki! Jakby w tańcu z "Wesela" Stanisława Wyspiańskiego? I ta tajemnicza postać stojąca w oknie, jakby nieobecna, bo stojąca tyłem do tego chaosu w izbie?... Kocham to płótno! Niech wolno będzie mi przypomnieć: obaj Artyści byli uczniami mistrza Jana z ulicy Floriańskiej!...


"...rozkoszuję się pejzażem rodzinnym z którym wzrósł i który najlepiej czuję" - pisał do narzeczonej w 1887 r. Pamiętamy z "Nad Niemnem" Elizy Orzeszkowej, jak smakował nadniemeński krajobraz Różyc, a jak pogardzał nim Zygmunt Korczyński? Proszę się wpatrzeć w płótna Jacka Malczewskiego - te pejzaże, jego Polska, której wolności doczekał. A przecież bał się, że i dla jego pokolenia pozostanie tylko oczekiwaniem i nigdy nie spełnieniem. Bo jak inaczej odczytywać, to co napisał równe 120. lat temu: "Więc staje przed generacyami uczuciowych serc ludzkich, od czasu do czasu, jak widmo ukochane, a co generacya to widmo słabsze, a co generacya to widmo więcej powietrzne i najchwytniejsze. I legnie sobie w końcu ta  Rzeczpospolita imaginacyi i naszej także na wichr. A wtedy zamrze, zamrze już na wieki!". Na szczęście nie ziściła się ta ponura wizja...

W. Szymanowski "Pochód na Wawel" - Muzeum Narodowe w Krakowie
Kiedy w Krakowie wybuchła dyskusja wobec rzeźbiarskiej wizji Wacława Szymanowskiego i jego "Pochodu na Wawel" (komitet budowy powstał na przełomie 1911 i 1912 r.) głos również zabrał Jacek Malczewski: "Duch polski objawiony wart jest poszanowania. Czapkę zdjąć, wypada przed najmniejszą cząstką Jego ujawnienia, a cóż dopiero przed ujawnieniem tak pełnym, jak w «Pochodzie królów». Byłoby hańbą gdybyśmy mieli takie dzieło zmarnować". Zmarnowano! W 1928 r. odrzucono projekt! Namiastkę wyobrażenia czym mógł być dają nam zachowane gipsowe odlewy w Muzeum Narodowym w Krakowie  oraz  w Poznaniu! Nie zapominajmy, że w przedsięwzięcie zaangażowały się takie persony, jak choćby: Oswald Balzer, Henryk Sienkiewicz, Włodzimierz Tetmajer, Ignacy Chrzanowski. Nie zabrakło również głosu... Eligiusza Niewiadomskiego (tego samego, który 16 XII 1922 r. zamorduje w gmachu warszawskiej "Zachęty" prezydenta G. Narutowicza). Sam Malczewski był członkiem Komitetu Budowy Pomnika i Komitetu Restauracji Zamku Wawelskiego. 

Kraków - Skałka - grób Jacka Malczewskiego
Zacytuję tu inny jeszcze fragment obrony Jacka Malczewskiego w sprawie dzieła W. Szymanowskiego (cud, że jego Chopin, a raczej powojenna rekonstrukcja, jest ozdobą Łazienek w Warszawie), bo dobitnie oddaje ducha i epoki, i emocji, i uczuć, jakie targały Malarzem:"...czy artystyczna Polska współczesna i młoda dąży, by ducha Polski zakląwszy w najdoskonalszą formę i najodpowiedniejszą, zrobić ją zrozumiałem arcydziełem dla całej ludzkości, czy też wzgardziwszy parafią, ojczyzną, Polską, w ogóle formę tylko doskonałą chce posiąść, a osobiste kochania i dążenia stłumiwszy - arcydzieła międzynarodowe tworzyć?" .
Jacek Malczewski umarł 8 października 1929 r. Czy myślal, że nad Jego trumną zabrzmi dzwon Zygmunta? Spoczął przy Wyspiańskim, Siemiradzkim, Polu, Asnyku, Kraszewskim na krakowskiej Skałce.Żegna się z nami strofami swojego wiersza:

A kiedy śmierć u kołowrota stanie
Z łoża się zerwię, wyjrzę przez okno
Na niebie jasne będzie przedranie
Przedwieczne łany w mgłach jeszcze mokną
Na kwiatach perły ros jak dymanety
Pożegnania nadszedł już dzień - dzień już poczęty...

LXXXV rocznica śmierci i listopadowe dni (1 XI ,2 XI, 11 XI) niech będą nam okazją do poznania innego Jacka Malczewskiego. Nie tylko nieobliczalnego wizjonera, ale też myśliciela, poety, Polaka. Tak złożona biografia nie powinna nam być zapominaną. Myśleć Malczewskim, to być bogatszym o kolejne przeżycie, wartości, które nie powinny być nam obojętne... Jakie? Na to pytanie niech każdy sobie z nas odpowie.

PS: Przy pisaniu sięgnąłem też po artykuł Marty Piszczatowskiej "Pochód na Wawel", jaki zamieściły "Spotkania z Zabytkami" w nr 8 z 2008 r. na s. 38-39. Polecam.

Lenino - 12 X 1943 - niechciana krew?...

$
0
0
Jutro, 12 października minie71. rocznica bitwy pod Lenino. Jak rok temu:nie maakademii, nikt nie recytuje wierszy, nie poświęca cennej uwagi na organizowanie okolicznościowych obchodów. Cicho nad tą trumną, jak po śmierci organisty? Wcale mnie to nie dziwiło.Nieustannie oburza!
Kiedyś znaliśmy pojęcie „niewygodnych rocznic”. Za komuny wielkim łukiem omijało się takie dni, jak 3 maja czy 11 listopada. Wśród „sztandarowych dni” znajdowały się 9 maja, 22 lipca i 12 października. Piszący te słowa sam, jako uczeń szkoły średniej, występował w programie artystycznym poświęconym 36. rocznicy powstania Ludowego Wojska Polskiego. Powtarzaliśmy o „chrzcie bojowym 1 Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki”.


Rok temu w ramach Fordońskich Spotkań z Historią w Zespole Szkół nr 5 Mistrzostwa Sportowego wybrałem właśnie tą  rocznicę i to wydarzenie.Zaproponowano mi temat „Kościuszkowcy... mit i rzeczywistość. W 70. rocznicę bitwy pod Lenino”. Moje spotkanie zatytułowałem „Lenino 1943 – polska krew”.
Nie byłby sobą, gdybym nie sięgnął po pieśni: 
 

Spoza gór i rzek
Wyszliśmy na brzeg.
Czy stad niedaleko już
Do grających wierzb, malowanych zbóż?
Wczoraj łach, mundur dziś!
Ściśnij pas, pora iść!
Ruszaj, Pierwszy Korpus nasz,
Spoza gór i rzek - na Zachód marsz

Marsz Pierwszego Korpusu” musiał rozbrzmieć. To tak, jakby mówić o marszałku Piłsudskim i nie odtworzyć „Pierwszej Brygady”. Jeżeli kogoś urazi zestawienie tych dwóch pieśni, to trudno. Dla żołnierzy w Sielcach nad Oką te strofy miały ogromną wagę. I nam nie wolno ich przemilczać, ba! udawać, że ich nie było. Jako dziecko nie mogłem rozumieć każdej frazy, a i nikt nie spieszył mi z ich wyjaśnianiem. Kiedy dorosłem stawało się jasno skąd brały się zwroty „wczoraj łach, mundur dziś”. I ja w rodzinie miałem Sybiraków, ba! żołnierza 1 DP.

Znaliśmy i śpiewaliśmy „Okę”. Uczeń AD 2013 r. też musiał wysłuchać jej fragmentu. 
Szumi dokoła las, czy to jawa, czy sen
Co ci przypomina, co ci przypomina
Widok znajomy ten
Co ci przypomina, co ci przypomina
Widok znajomy ten


Ikonografii w Internecie jest dużo? Czy ja wiem? Akurat jeśli chodzi o ten temat materiału jest dość skąpo. Bezcenne okazały się wydawnictwa z czasów... PRL-u. Szczególnie dwie pozycje: zeszyt z serii „II wojna światowa” (wyd. przez KAW) oraz monografia Henryka Huberta „Lenino 12-18 X 1943 r.” (wyd. MON). To czego nie udało się znaleźć na stronach internetowych wykorzystałem z tych pozycji. W takich sytuacjach interesują mnie tylko dokumenty, fakty, zapisy z raportów i rozkazów, mapy. Nie wolno nam tego bogactwa zostawiać w zapomnieniu. Trzeba między wieprzami wyzbierać te perły, które tam rzucono! Ile aluzji w tekście Huberta! Mogę tylko żałować, że nie udało mi się zmobilizować jednej z moich uczennic do opracowania pamiątek, które przyniosła po swoim pradziadku! Autentyki z Griazowca, z 1943 r.! Trudno. Szkoda. Może podobna okazja już nigdy mi się nie zdarzy. Ale, jak kogoś zmusić do współpracy?!
Nie tyle bitwa i jej przebieg jest trudny do ogarnięcia, co ocena postawy płk./gen. Zygmunta Berlinga. Przecież, to nie przypadek, że slajd, na którym pojawił się po raz pierwszy zatytułowałem „Bohater czy zdrajca?...”. Jak w soczewce skupia się w tej jednej postaci wiele pojęć: „honor”! „Ojczyzna”! „kolaboracja”! „zdrada”! „degradacja”! „lojalność”! Jak wyważyć? Jaki postawić werdykt? Jak nazwać kogoś, kto w czasie gdy nad katyńskimi dołami tylu ginęło mordowanych strzałem w tył głowy – prowadził rozmowy z Sowietami i szedł z mordercami na współpracę! Nikt nie pisze o nim „polski Quisling”! Nawet teraz w wolnej Polsce? Musiało paść słowo o „willi szczęścia”, konflikcie z rotmistrzem N. Łopianowskim, a później generałem Wł. Andersem!A może pora rozpętać narodowa dyskusje wobec tego żołnierza?

 
Kurica, Wanda Wasilewska, ZPP i uśmiechnięty, nominowany przez Radę Komisarzy Ludowych ZSRR generałem Z. Berling. Musimy zmierzyć się z określeniami „żołnierze Stalina”, „komunistyczna armia”. Jaka to bolesna potwarz dla szarych żołnierzy! Ci, którzy szli z łagrów, kopalń, śniegów Sybiru, piasków Kazachstanu – nie zasłużyli na takie przez potomnych traktowanie! Nam nie wolno, nie mamy prawa powtarzać takich kalumnii i bredni! Żołnierze chcieli bić się o wolną i prawą. Przekraczając bramy obozu w Sielcach nad Oką widzieli polskie mundury, słyszeli polską komendę, grany „Hejnał mariacki”, ba! spotykał się z kapelanem księdzem Wilhelmem Kubszem! Sporo miejsca poświęciłem dowódcom. Musiały paść nazwiska: Bewziuk, Kieniewicz, Popławski, Korczyc czy Wsiewołod Strażewski. Polskiej kadry oficerskiej być nie mogło, bo jej zmasakrowane ciała gniły w Katyniu, Miednoje i Charkowie! Cudem ocaleni wyszli w 1942 r. z Andersem do Persji, aby później zdobywać Monte Cassino, Anconę i Bolonię. 

Kiedy TVP przed laty pokazała serial „Do krwi ostatniej” J. Hoffmana przecierałem ze zdziwieniem oczy. Pewnie padają entuzjastyczne okrzyki „radzieckich towarzyszy”, że Polacy idą na niemieckie okopy, jak na paradę. Nikt nie tłumaczył, że po prostu ten niewyszkolony piechur nie potrafił zachować się w polu. Hoffman pokazał nam niemal „polskie Verdun”.Nie potrafię spokojnie patrzeć, jak pod ogniem niemieckich karabinów maszynowych załamuje się polska tyraliera! Jak bezkarnie ostrzeliwało zaległych na polu kościuszkowców-berlingowcówniemieckie lotnictwo! Nie można nie krzyknąć: „gdzie sowiecka osłona?”, „dlaczego gubicie naszych żołnierzy?!”. Spełniało się dokładnie to, co przewidywał gen. Wł. Anders! Dziś nam jest łatwiej. Stąd wskazanie na cenne i celne artykuły, jakie ukazały się w październikowych „Mówią Wiekach”. Polecam szczególnie wywiad z prof. Zygmuntem Matuszkiem. To z niego zaczerpnąłem część tytułu do mojej gawędy. Nie zapomniałem wspomnieć o... Wojskowych Kwartalnikach Historycznych, periodyku, który wydawał MON! To dopiero perły! Tam dopiero można znaleźć treści! Oficjalnie nie wolno było pisać o tzw. pewnych sprawach, powoływać się na źródła londyńskie – a tam? Kopalnia! Jeśli ktoś posiada owe żółte (beżowe?) tomy, to radzę z nich nie rezygnować.
Sztuka zawsze „stała u tronu” i tworzyła „na zamówienie”lub jak kto woli „ku pokrzepieniu serc”. 


Alboż inaczej było z obrazem, a właściwie obrazami Michała Byliny? Pokolenie uczniów PRL-u na pewno może o sobie powiedzieć, że wyrosło w cieniu tegoż płócien. Sam wywieszałem w swojej klasie takie reprodukcje, jak „Bolesławowa drużyna”, „Psie Pole”, „Obrona sztandaru”. Kto nie pamięta komunardów i Jarosława Dąbrowskiego dumnie sunącego na koniu? Tu oczywiście musiałem pokazać „Lenino” i to w „obu odsłonach” - z 1953 i 1973. To kanon. Niemal, jak wizje Matejki czy trzech Kossaków i dwóch Gierymskich! I nie ma, co się spierać, że jest inaczej. Malarstwo, sztuka medalierska, numizmatyka, filatelistyka – każda miała swój udział w kształtowaniu obrazu mitu Lenina 1943! W nowej sali, do które przenoszę swoje "królestwo" już zawisły reprodukcje Bylin, m. in."Szarża pod Rokitną". 
Nie zapomniałem o Lucjanie Szenwaldzie. Tym razem kolaborant na gruncie literackim?... Smutne, że ludzie obdarzeni takim talentem zaprzedawali się Sowietom. Jakoś bezboleśnie potraktowano po 1945 r. tych, co tworzyli w sowieckim Wilnie i Lwowie, występowali w tamtejszych teatrach. Dla takich samych poczynań w Warszawie czy Krakowie już takiej wyrozumiałości nie znaleziono. Ale to Szenwald był autorem pierwszego wiersza o bitwie pod Lenino: „Ballada o Pierwszym Batalionie”. Udawać, że tak nie było? To już nie profesjonalizm, ale manipulacja pseudohistoryczna!

...Na wzgórzach są Niemcy! Na prawo w tej chwili
przez szkła wymacują noc mgławą,
A może chorągiew zwinąwszy stchórzyli
Przed tą, co poprzedza nas, sławą?
Wybadać, co kryją tumanne rozstaje!
I Pierwszy Batalion z okopów powstaje.

Taką gawędę musi zamknąć statystyka. Ilekroć muszę podawać liczby staram się je weryfikować z kilku źródeł. Za bezmyślne dowództwo sowieckie i przypodobanie się nowemu sojusznikowi ze strony gen. Berlinga życiem zapłaciło 510 żołnierzy! 1776 zostało rannych! Około 800 dostało się do niewoli lub zaginęło bez wieści.Statystyki raczej milczą o dezercjach? Wspomnienie o 250 żołnierzach, którzy przeszli na niemiecką stronę robi szokujące wrażenie na moich młodych słuchaczach.Kiedy uczyłem za PRL-u zadawałem takie pytanie: „Skoro bitwa pod Lenino była takim sukcesem, to dlaczego między październikiem 1943, a lipcem 1944 nie słyszymy o 1 DP im. T. Kościuszki?”. Raz jeden z uczniów zapytał: „...bo przestała istnieć?”. 

PS: Nie wolno nam mierzyć, która krew przelana przez polskiego żołnierza jest „ważniejsza”: ta spod Lenino czy Monte Cassino? W jednym i drugim przypadku w bój poszli zesłańcy i katorżnicy, którzy wydostali się z „nieludzkiej ziemi” i na własnej skórze odczuli stalinowski terror.

Przeczytania... (13) - Elżbieta Cherezińska "Korona śniegu i krwi"

$
0
0
Polska Piastów zajmuje sporo miejsca w mym zawładniętym historią sercu. Może to skutek oglądania w dzieciństwie widowiska "Gniewko syn rybaka" (z młodzieńczą kreacją Marka Perepeczki)? Potem przyszło zauroczenie prozą Karola Bunscha (1898-1987). Chłonąłem losy bohaterów "Dzikowego skarbu", "Braci"czy "Imiennika". Na  tym blogu zresztą zostawiłem tego ślady. Dopiero później przyszły dzieła Józefa Ignacego Kraszewskiego (1812-1887), m. in. "Masław" czy "Kraków za Łokta". Ograniczam się do tych kilku tytułów, bo inaczej to pisanie zamieniłoby się w długi bibliograficzny wywód. W moich rękach znalazły się  popularne prace np. Zdzisława Pietrasa czy Zygmunta Borasa. Największą satysfakcję ze studiowania na UMK w Toruniu historii miałem, kiedy przyszło do oceny naszych książkowych  recenzji. "Cenzor średniowieczny!"- usłyszałem z ust pana doktora opinię na mój temat. Poddałem krytyce monografię Tadeusza Grudzińskiego "Bolesław Śmiały-Szczodry i biskup Stanisław". Gdy mnie ktoś pyta o postać z historii, którą najwyżej cenię z ust moich pada zaskakująca dla wielu odpowiedź: "Mieszko IV Plątonogi".Słyszący tą odpowiedź nie wie czy żartuję czy mówię poważnie. Całkiem poważnie.
Rozbicie dzielnicowe, to czas, w którym lubiłem brodzić. Jako 17-latek wpadłem na pomysł, aby... napisać powieść biograficzną o Przemyśle II Pogrobowcu. Zebrałem trochę bibliografii i napisałem do... prof. dra Stefana Marii Kuczyńskiego (1904-1985). A właściwie tak mi się zdawało, bo posłałem list do... prof.dra Stefana Krzysztofa Kuczyńskiego (1938-2010). I od tego drugiego nadeszła odpowiedź. Liczyłem się z wsparciem dotyczącym poważnej literatury przedmiotu, a tu zaskoczenie: odesłano mnie do popularnego "Pocztu królów i książąt polskich" pod redakcją prof dra A. Garlickiego (1935-2013). Wściekłem się! I tyle było mego pisania. Po co cały ten wywód, przechwalstwo, egoocenizm? Żeby czytający wiedział, jak bardzo na sercu mi leżą czasy Piastów! Nie dość na tym: w 1981 r. w Muzeum Narodowym we Wrocławiu wykonałem (raczej bez zgody ówczesnego kustosza) zdjęcia grobowca Jego Książęcej Mości Henryka IV Probusa...
Bardzo ucieszyła mnie wiadomość, że wydawnictwo  ZYSK I S-KA wydało powieść pani Elżbiety Cherezińskiej "Korona śniegu i krwi". Drapieżno-kiczowata okładka nie odstraszyła mnie. Zaintrygował podtytuł, który na niej umieszczono, a może nawet ukryto (?): "WRAZ Z RYKIEM LWA DO LOTU BUDZI SIĘ ORZEŁ...". Miłośnikom historii Wielkopolski symboliki "Lwa"tłumaczyć nie trzeba, dla większości czytelników podejrzewam może być to niezrozumiałe. Oczywiście do czasu pierwszego zetknięcia się z heraldyką Piastów, bohaterów powieści. Pisząc na tym blogu o Rogoźnie zamieściłem m. in. zdjęcia z poznańskiej katedry. Tarcza, którą przytrzymuje książę Przemysł I ozdobiona jest lwem!... Igraszki herbowe stają się niemal normą prawie każdego zamykanego "rozdziału" powieści. Proszę bardzo pierwszy tego rodzaju przykład: "Czarny półlew, rodowy znak Zarembów, uderzył ostrym ogonem w wyhaftowany na proporcu mur, który skrywał dolną część jego masywnego cielska. Chorągiew się zachwiała. Półlew odbił się potężnymi łapami od muru i jednym skokiem znalazł się przy swych panach, poświadczając składana przez niego przysięgę". Nie będę ukrywał, że te imaginacje i peregrynacje heraldyczne zupełnie mi nie smakowały. Aha! miały ubarwić sceny?... Jak ta turniejowa ze strony 131: "Widział, jak czarny orzeł przysiada na klejnocie hełmu Henryka, osłaniając jego głowę skrzydłami; widział, że masywne kopyta jego konia biegną wprost na lwa; widział, iz lew nie zmierza ustąpić i czuł, że za chwilę może być po nim". A może to Amfiteatr Flawiuszy? Do mnie te i inne fantazje nie przemawiają. Choć ta ze strony 227 może imponować: "I stało się. Lew na piersi Przemysła zaryczał tak głośno, że zbudził piastowskiego orła śpiącego na wiszącej na ścianie zasłonie. Orzeł uwolnił się z jedwabnej płachty, wzbił w powietrze i jednym płynnym ruchem przysiadł na ramieniu lwa".
Słyszałem od bliskich zarzut, że ciskam się, bo nie potrafię odróżnić powieści od podręcznika historii? Ależ, ja miałem świadomość, że to jest powieść, ale jeżeli ktoś porywa się na takie bogate poletko, jak wielkie rozbicie, to musi liczyć się z tym, że są tacy, którzy będą... wysmradzać. Jedno dla mnie nie ulega wątpliwości: czytelnik poznaje autentycznych Piastowiczów tego burzliwego okresu. Nie czarujmy się: niewielu poza Wielkopolską (ze wskazaniem na Kalisz) słyszało o Bolesławie Pobożnym; niewielu poza Dolnym Śląskiem (ze wskazaniem na Wrocław czy Opole) słyszało o Bolesławie Rogatce/Łysym czy jego synu Henryku V Grubym (tu nazywanym "Brzuchaczem"), czy synowcu Henryku IV Probusie/Prawym (oba przydomki nawet nie zaistniały w powieści), niewielu poza Gdańskiem słyszało o Mszczuju II . Za to duże brawa dla Autorki! Rozświetlenie mroku rozbicia na pewno nastąpiło. Nawet, jeśli jeden ze znanych mi czytelników"Korony śniegu i krwi" uskarżał się, że gubi się w "tych różnych książętach" itd. Tu trzeba oddać pani Elżbiecie lub Wydawcy (nie wiem na kogo spływa splendor pochwały), że umieścili uproszczone wywody genealogiczne "domów panujących" i Zarembów. Świetny pomysł! Brawooo! Jest i mapa Polski z XIII w. Brawooo! Jest też uproszczone drzewo genealogiczne (kolejne: brawoooo!). Jednak zbyt uproszczone, aby później "połapać się"kto czyim synem był, a czyim bratankiem, wnukiem, szwagrem czy dziadkiem. Czy nie powinno zachować się odpowiedniego "poziomu pokoleń"? Tak mamy jakiś piastowski kołowrotek! I oczopląs gotowy!...
Bolesław V Wstydliwy
Zupełnie nie trawiłem łóżkowych scen, którymi próbowała mnie czarować (?) Autorka. Zachodziłem wgłowę o co tu chodzi, po co to komu, jaki ma cel upajanie się w jakiej pozycji kochał się Przemysł II, kogo i w jakim przydrożnym burdelu brał wrocławski Henryk IV lub jak to robił Mszczuj II. Wiem, że zerkanie pod pierzynę "wielkich świata"rozpala zmysły maluczkich. Czy jednak "Korona śniegu i krwi"ucierpiałaby, gdyby pozbawiono nas takiej pikanterii: "Rozchylił palcami wejście do niej niczym łódź ostrożnie manewrująca wśród trzciny i zaczął wpływać powoli, torując sobie drogę. (...) Czasem chybił, gubił rytm, lecz nie wyślizgiwał się z niej, przyspieszał, tylko przyspieszał, nie zwalniał". To księżna Lukardis i jej wielkopolski małżonek Przemysł II. Jakoś trudno mi uwierzyć, by niemalże święta za życia Kinga Arpadówna (dlaczego nie Kunegunda?) mogła takimi słowy wyrazić się przy równie nabożnym małżonku Bolesławie V Wstydliwym o jego krewniaku Leszku Czarnym: "Ale Leszek nie jest impotentem, wbrew temu, co ogłosiła na wiecu i co wywołało taki popłoch wśród twoich możnych. Leszka miecz staje, ale nie w jej pochwie". Czy taka dowolność wyobraźni Autorki jest do przyjęcia? Tak sobie można pogwarzyć w pubie, "przy piwie", ale na Wawelu w XIII w.? Moja wyobraźnia tego nie kupuje! Albo Henryk IV "w akcji": "...wziął ją, niczym pies sukę, nie pozwalając nawet, by zdjęła suknie". Niemalże rodem z tandetnej powieści brukowej lub pornograficznej?
Abp Jakub Świnka
Nie rozumiem dlaczego Autorka robi ze swego głównego bohatera idiotę. Nie dość, że stworzyła jakąś"bękarcią genealogię" arcybiskupowi Jakubowi Śwince, to jeszcze wkłada w usta Przemysłowi takie zdanie: "Wybacz, Jakubie. Nie panuję nad nerwami w zamknięciu. Świnka... to jednak dość zabawne nazwisko". To książę nie wiedział, że Jakub był herbu Świnka? Czytelnik jest bombardowany tak zawiłym i podejrzanym wywodem rodowym, że tylko siąść i płakać. Tylko nie wiadomo nad kim: arcybiskupem czy Autorką? A może po prostu nic na ten temat nie wiem? I książka daje mi w rękę zatartą historię Kościoła polskiego. A na dalszych stronach przerażenie, że ma zostać arcybiskupem i wewnętrzna walka: "Ja? Ja nie mogę. Ja jestem z nieprawego łoża. Bękart, syn mnicha, syn wyklętego Piasta, króla, którego imię zostało zaprzeczone na wieki".
Skąd te fantazje na temat Bezpryma? Każdy z nas może sięgnąć po Polski Słownik Biograficzny (PSB). Na pewno tam nie przeczyta banialuków treści:"...zdjął z siebie królewska koronę i złożył przed bożkiem", jako przejaw odstępstwa od wiary Kościoła! Po co taka fantasy w tym miejscu? Mieszamy w głowach. Wiadomo, że koronę Bolesława Chrobrego i Mieszka II odesłano do Konrada II. Nie ma chyba jasności czy zrobił to Bezprym czy Rycheza.
Raz jeden... ubawiłem się po pachy! Na stronie 117 jest zdanie, które powinno być cytowane jako historyczne lub literackie kuriozum. Przemysł II mówi do Henryka IV:"Henryku! Jeden zero dla ciebie!"Czy tu chodzi o wynik meczu "Lecha" Poznań ze "Śląskiem" Wrocław? Skąd w XIII-wiecznym dialogu taka perełka? Do czego miałoby się odwoływać ono "jeden zero"?! Wyjaśnijcie mi to, bo dręczy mnie to. Brzmi nowocześnie. Ukłon w stronę młodych czytelników, aby poczuli się swojsko z poznawanymi postaciami historycznymi? Ale zdaje się to krokiem zbyt współczesnym piszącej pani Elżbiecie.
Władysław Łokietek
Usłyszałem gdzieś opinię, że "Korona śniegu i krwi" miała by być odpowiedzią na... "Grę o tron" George'a R.R. Martina? Zamysł tyle ciekawy, co zupełnie nie trafiony. W końcu powieść pani Elżbiety Cherezińskiej ma ambicje być historyczną? A pozostał mi... niesmak z udowadniania na siłę, że niejaki Władysław Kazimierzowic był KARŁEM? Czy to brzesko-kujawskie książątko ma w myśl tej prozy odgrywać  rolę Tyriona Lannistera?! Zacząłem wątpić w moją wiedzę historyczną! Rzuciłem się do poważnej literatury, m. in. "Genealogii Piastów" Oswalda Balzera, aby sprawdzić czy uparcie wtłaczane czytelnikowi"Karzeł!", "Karzeł!", "Karzeł!", "Karzeł!","Karzeł!","Karzeł!" ma jakieś uzasadnienie historyczne? Na pamięć o przyszłym królu Władysławie I (1320-1333) czy ów był biologicznie karłem czy tylko po prostu mężczyzna "podłego wzrostu"? To chyba zasadnicza różnica. Dla mnie - ogromna! I to nagłe "przejście na Władek"? To samo spotkało Bolesława Rogatkę, który nagle stał się "Bolkiem"? Skąd ta poufałość? Skoro Autorka chciała być tak ścisła w imionach Piastów, to trzeba było użyć formy:  Włodzisław. Albo w odniesieniu do Leszka: "Lestek" lub "Leszko". Ciekawe, że nigdy przy Przemyśle II nie pada przydomek "Pogrobowiec"?
Proszę mi wierzyć, chwilami odnajdowanie błędów rzeczowych, to straszna katusza. Dla mnie! Czemu? Bo wierzę w siłę powieści, której nie można odmówić sprawnie wykorzystanej faktografii, a dla kogoś kto nie będzie szukał dzieł naszych klasyków mediewistyki pewnie jedynym "źródłem poznania epoki". I może być bieda! Na s. 123 wdarł się błąd historyczny! Cytuję: "Bolesław [Wstydliwy - przyp. K.N.] starał się skupić, ale jego myśli wędrowały ku Leszkowi Czarnemu. Nie wątpił w oddanie synowca, w Leszku była prawość jakaś, zupełnie obca większości potomków Piastów mazowieckich". No i wracamy na s. 7 do drzewa genealogicznego Piastów. Postawię tylko jedno pytanie: Jak to możliwe, że Bolesław V będąc jedynym synem swego ojca mógł mieć brata, a dzięki temu bratanka czyli synowca? Leszek II Czarny był synem jego kuzyna Kazimierza Kujawskiego! Mały błąd? Jeśli ktoś publikuje wywody, to chyba powinien się ich trzymać. Bo wtedy lepiej pisać "Grę o tron - bis" i wtedy możemy sobie kompilować pokrewieństwa według swojej woli i uznania.
Przemysł II
W czasach, kiedy nikogo nie obrusza "zajebistość języka", nie powinienem zatrzymywać się nad "kurwieniem"Mszczuja II? Z gdańskiego księcia taki podwórkowy równiacha? Wulgaryzacja mile widziana: "Piastówny, swoje siostry, córki i świeżo owdowiałe matki wydawali za mąż, niczym zakładniczki, parząc je, jak wymagał potrzeba chwili". Jest pewna niekonsekwencja Autorki, kiedy pisze później o tęsknocie do miłości? Dla nikogo sensacją nie jest, że dynastyczne związki kierowały się politycznym wyrachowaniem i potrzebą chwili. Twierdzenie"parząc je"jest niesmaczne. Nie zapominajmy, że jeszcze sto lat temu w domach szlacheckich mariaż był stanowiony przez rodzinę obu stron. 
Proszę zaspokoić moją ciekawość i wyjaśnić: skąd wziął się wątek homoseksualny z życia Leszka II? Miłość do niejakiego Bratomira? Nikt nie jest alfą i omegą. Intryguje mnie ten epizod? Nigdy i nigdzie nie natrafiłem choćby na cień sugestii, że książę krakowski "kochał inaczej". Chciałbym znać źródło, na podstawie którego Autorka rozwinęła ową opowieść. To coś dla mnie zupełnie nowego. Tym bardziej pali ciekawość.
Nie ukrywam, że czekałem na jedno z wydarzeń w życiu Przemysła II. "Mniemał Przemysław, że skryta jego zbrodnia, o której niewiele wiedziało osób, w wiecznym utonie milczeniu" - ale to nie proza Elżbiety Cherezińskiej, tylko Jan Długosz. Dalej "Bóg jednak zrządził inaczej; morderca bowiem słyszał aż do naszych czasów i za wieku dzisiejszego na widowiskach publicznych powtarzaną bywa. Obwiniała książęcia Przemysła o tę zbrodnię (...)". W jakiż cudaczny rytuał wprowadza nas fabuła "Korony śniegu i krwi"? Czy po 731 latach są znane jakieś inne fakty związane ze śmiercią księżnej Ludgardy? A może Autorka wie coś, czego nie znamy? Może istnieje jakaś mutacja "Kroniki wielkopolskiej" z 1283 r., w której jest opis, jaki zapożyczyła do swej powieści? 
Henryk V Gruby
Szkoda, że do epizodu rozmowy sprowadzono męki Henryka V Grubego, którego z sadystycznym okrucieństwem więził Henryk Głogowczy (Głogowski). Mnie w rozmowie Elżbiety z Przemysłem II zaskoczyła jego niewiedza! "Jezu Chryste! Elżbieto! Czy to prawda? Skąd to wiesz?" - krzyczy z niedowierzaniem do krewniaczki? Po raz drugi Autorka robi z księcia poznańskiego niedoinformowanego półgłówka? Chyba, że nie wie, że Głogowczyk nie tylko, że uwięził krewniaka w klatce, ale woził go po Śląsku. Przemysł II też by o tym nie wiedział? To jednak trochę trwało, a Śląsk nie leżał na Księżycu, aby wieści o mękach jednego, a okrucieństwie drugiego Piasta nie dotarły nad Wartę.
Literacka wizja koronacji Przemysła II, 26 czerwca 1295 r., piękna! Autorka może być pewna, że wielu nauczycieli będzie po nią sięgać na swoich lekcjach historii. Ja zapewne też do nich zaliczę się. Zamach w Rogoźnie pozostawię "w rękach" Jana Długosza. Proszę zerknąć do "Polski Piastów" Pawła Jasienicy, tam duży fragment. Zupełnie nie rozumiem dlaczego wpleciono w ten mord Przemyślidę? Wacław II (uparcie nazywany Vaclavem) w gronie organizatorów zamachu? Sensacja! Jaka zbieżność czy współpraca"trzech czynników"? A czemu dostało się tylko Zarembo/Zarębom? Czyż w literaturze nie pojawiają się również Nałęczowie? "Według podania - pisze Jasienica - Zarębowie i Nałęcze utracili odtąd prawo noszenia szkarłatnych szat i stawania w jednym szeregu z pozostałym rycerstwem polskim. Dopiero Kazimierz wielki miał zdjąć z nich tę hańbę". Ale Nałęczowie tylko są wymieniani w tekście, jak i inne rycerskie rody tych czasów. Nim porąbią zaskoczonego króla jest i łóżkowa scena tegoż z kolejną żoną: "Wzgórki piersi pod jego palcami były zaskakująco miękkie, brzuch łagodna linią prowadził go między gładkie i ciepłe uda. (...) Oddawała mu dziewictwo w rytmicznym wtórze ciepłego oddechu jak kwiat, który się otwiera przed słońcem".

J. Matejko "Zabójstwo króla Przemysła"
719 stron, to kawał roboty. Mimo wszystko napiszę: dobrej roboty. Bo powieść pani Elżbiety Cherezińskiej czyta się bardzo dobrze. Nie wiem, jak wydawnictwo ZYSK I S-KA oceni mój trud czytania i odczytywania fantazji. Miałem wyrazić swoją ocenę. To nazywa się fachowo "recenzją". Ta jest wyjątkowa, bo ze wskazaniem od Wydawcy książki "Korona śniegu i krwi" oraz określeniem czasu. Czeka na mnie drugi tom "Niewidzialna korona" z intrygującym dopiskiem"KRÓLESTWO TO WIĘCEJ NIŻ KRÓL". Nie wiem czy powieść pani Elżbiety Cherezińskiej trafi "pod strzechy", ale każdy miłośnik epoki powinien po nią sięgnąć i skonfrontować czy moje "czepianie się" ma uzasadnienie? Mogę z całą odpowiedzialnością napisać: sprawiłem, że ten tom znalazł się w zbiorach mojej szkolnej biblioteki, ba! kiedy chciałem w tygodniu do niej zerknąć, to był wypożyczony. Dla mnie tych kilka godzin czytania, to była przyjemność, bo obcowałem z bliskimi mi władcami czasów wielkiego rozbicia dzielnicowego. Warto byłoby jednak zastanowić się czy taka literatura musi skręcać ku fantasy. Jest lepszy okres dla jej tworzenia: to lata 1034-39. Brak szczegółowych źródeł może tylko uwolnić naszą fantazję! A więc do piór i komputerów! 

Maciejowice - 10 X 1794 r. - finis Poloniae?!...

$
0
0
Pośród klęsk militarnych jest jedna, która ginie w potoku dziejów, choć przecież stała się faktem historycznym zaledwie 220 lat temu. 10 października 1794 r. przekreślił jakie bądź szanse (o ile w ogóle istniały) na ratowanie Rzeczypospolitej Obojga Narodów przed unicestwieniem. Katarzyna II, Fryderyk Wilhelm II i Franciszek II dokonali mordu na żywym organizmie Narodu! Naczelnik Tadeusz Kościuszko przegrał bitwę pod MACIEJOWICAMI!


"Walna rozprawa z Fersenem szykuje się na dzień jutrzejszy. Generał ten, przez niedbalstwo Ponińskiego, z całym swoim korpusem, nie zaczepiony od Polaków przeprawił się przez Wisłę. Od Suworowa już go tylko oddzielał osłabiony Sierakowskiego oddział, we dwa ognie teraz wzięty"- tak zaczyna swój zapis w "Dyaryuszu powstania narodu 1794 roku" Jerzy Jedlicki 9 października 1794 r. Następnego dnia miało dojść do rozstrzygającego starcia. Raz jeszcze mieli wziąć się "za bary"Naczelnik Tadeusz Kościuszko i rosyjski generał Aleksander Tormasow / Александр Петрович Тормасов. Wcześniej ich armie stoczyły pamiętną bitwę pod Racławicami! Tormasow tym razem podlegał komendzie Iwana Fersena / Иван Евстафьевич Ферзен, o którym skrupulatnie zanotował Jedlicki.
Иван Ферзен
Александр Тормасов
Nie najlepiej o strategii Naczelnika wypowiadają się znawcy epoki i wojskowości. Jan Pachoński (odnajdziemy ta opinie m. in w książce "Kościuszko po Insurekcji") ocenił: "Tu, na polach maciejowickich, omylił się Naczelnik po dwakroć; wyliczył czas zbyt krótki na przybycie oddziału Ponińskiego, który w czasie walki miał uderzyć na tyły i prawą flankę Ferensa, oraz uznał pozycję dokoła maciejowickiego zamku Zamoyskich za nieodstępną od frontu i prawego skrzydła na skutek trzęsawisk, gęstych zarośli i lasu, wobec czego przygotował się do decydującej walki na lewym skrzydle". Marian Kukiel chybione rachuby Kościuszki porównał do błędu, jaki popełnił cesarz Napoleon pod... Waterloo! Pod Maciejowicami oczekiwano na odsiecz, która miała nadciągnąć wraz z wojskami Adama Ponińskiego. Oblicza się ją na 4000 żołnierza! Kukiel napisał: "Wiele jest w wojnach ówczesnych równie nieudanych operacji, zmierzających do zejścia sie dwóch rozdzielonych części siły własnej na samym dopiero polu bitwy. Od podobnej pomyłki zaczyna Bonaparte pod Montenotte... podobną pomyłką kończy pod Waterloo, gdzie rachuby jego na Grouchy'ego niewiele sa bardziej uzasadnione od rachuby Kościuszki na zbawcze natarcie Ponińskiego".
Na polu bitwy pod Maciejowicami możemy znaleźć się dzięki relacji świadka, jakim był adiutant Naczelnik Julian Ursyn Niemcewicz:"Sam Kościuszko celował armaty z takim skutkiem, iż widzieć można było, jak kolumny moskiewskie chwiać i znacznie przerzedzać zaczęły". Moskale nie pozostawali dłużni, determinacja Polaków nie mogła ostudzić zapału tychże do walki: "Fersen w czwórnasób silniejszy od nas w działa i ludzi, ludzi tych za nic nie licząc, mimo ciężkich strat posuwał sie coraz bliżej. Ogień jego coraz bardziej gęstszy i sroższy stawał się". Jeden z pocisków mało nie dosięgnął samego Wodza.


Smutnie się czyta, że spanikowane wojsko pociągnęło za sobą tego, co tak dzielnie stawał w narodowej potrzebie! "Na próżno Kościuszko - pisze dalej Pachoński. - ubrany w szarą czamarkę krakowską, ozdobioną po zwycięstwie racławickim na znak nadziei zielonym sznurkiem, usiłował porwać wahające się szwadrony; na próżno robił rozpaczliwe wysiłki, by sformować skrócony front dla odsłonięcia odwrotu". Panikę wywołał odwrót kawalerii pod dowództwem pułkownika Franciszka Kajetana Wojciechowskiego! To jego i mu podobnych próbował zatrzymać Naczelnik. Nie po raz pierwszy w bój rzucono kosynierów! "Szybko jednak te kontrataki - pisze biograf Kościuszki Bartłomiej Szyndler- zostały złamane ogniem armatnim i żołnierze poszli w rozsypkę". Honoru polskiej armii bronili kanonierzy, o których sam Fiodor Denisow / Фёдор Петрович Денисов (a jakże też walczący pod Racławicami!) tak docenił ich poświęcenie i waleczność: "...opadnięci prze naszych kozaków i strzelców konnych, bez osłony, jeszcze obracali w różne strony swe działa i pracowali jeszcze dalej". Bitwa była przegrana!...


Tadeusz Kościuszko stracił swego konia. Ten, którego mu podano był ponoć bardzo lichej kondycji. I to mogła być jedna z przyczyn, dla których osaczyli Naczelnika kozacy Piotra Tołstoja / Петр Александрович Толстой? Stało się coś, o czym raczej nie informuje się dzieci w szkołach: "...gdy kozacy już, już uchwycić mieli - wspominał Niemcewicz -  włożył on pistolet w usta, pociągnął za cyngiel, lecz krucica nie wypaliła"!


Tegoż 10 października Jedlicki pewnie z drżeniem rąk pisał: "Okropna klęska dnia dzisiejszego najgorsze przeczucia przewyższyła. Cały korpus doszczętnie zniesiony został. (...) Działa polskie wkrótce musiały zamilknąć: kul już brakło, kanonierzy wybici, konie padły". I ta straszna wieść: "W ostatnim zamęcie bitwy Naczelnik Kościuszko, kilkakroć raniony, dopadnięty przez kozaków, posiekany szablami, dostał się w niewolę". Dwa dni później dopełnił: "Nie ma Kościuszki! Okrzyk straszny, który dziś rano w kilka minut całe miasto [Warszawę - przyp. K.N.] obiegł, wszystkich mieszkańców i żołnierzy w nieprzytomne prawie obłąkanie wtrącił. (....) Twarze zalane łzami, ludzie w osłupieniu jakimś snują się po ulicach, bez celu i bez woli. Nagle jedni zrywają się, chcą biec odbijać zbrojno Kościuszkę, nie wiedzieć z kim i dokąd". Wiadomość zdaje sie byc tak niedorzeczną, że wielu mieszkańców stolicy "...biegną na rogatki i czekają w milczeniu do nocy", bo ranny Naczelnik ma zjechać do Warszawy?...



PS: "Finis Poloniae"- te słowa miały paść z ust pojmanego Kościuszki? To zdanie zanotowała pruska gazeta "Südpreussische Zeitung", która wychodziła w Poznaniu kilka dni po maciejowskiej klęsce.

Przeczytania... (14) - "Zapomniane słowa" pomysł Magdalena Brudzińska

$
0
0
"ZAPOMNIANE SŁOWA", To nie książka! To magiczna podróż w czasie ze... słowami. Chciałoby się zapiać, jak Gallus (czyż nie tak mawiał imć Onufry Zagłoba?) i wykrzyczeć: brawo za pomysł Pani, Magdaleno Brudzińska! brawo Wydawnictwo  Czarne,że w 2014 r. wydało taki   c y m e s ! Nie przypuszczałem, że przesyłka, jaką odebrałem z poczty obudzi wspomnienia? Już sama szata graficzna przypomniała mi lata... 60-te XX.! I ta plejada autorów, którzy podzielili się przemyśleniami na temat zapomnianych słów, m. in. Ernest Bryll, Joanna Szczepkowska, Karol Modzelewski, Wojciech Młynarski, Mariusz Szczygieł, Eustachy Rylski, Maja Komorowska, Henryk Grynberg, Jerzy Bralczyk, Jan Jakub Kolski, ks. Adam Boniecki (-Fredro), Paweł Śpiewak, Michał Ogórek. To już wystarczający powód (przepraszam niewymienionych), aby po pomyślunek wydawniczy pani Magdaleny Brudzińskiej sięgnąć. Pozwólże Czytelniku blogu, że sobie na kanwie wybranych słów napiszę ni-to recenzję, ni-to puszczę wodzę wspomnień, jak to ze mną bywało i bywa.
Nie dalej, jak dzisiaj tłumaczyłem uczniom pochodzenie słowa... cham. Jak bardzo odeszło ono od swego pierwowzoru, ba! biblijnego rodowodu. W końcu to na naszych uszach (!) umierają dziesiątki słów, które dźwięczały nam w czasach piaskownicy! Wychowany w domu o bydgosko-wileńskich korzeniach sam używam germanizmów czy rusycyzmów.  Starczyło mi kiedyś dwa tygodnie wędrować po uroczym Beskidzie Żywieckim, aby ciągnąć słowa po tamtejszemu?
No tak z "szelmą" pewnie spotkamy się na każdym kroku, ale juz go tak nie nazwiemy. Śmiem twierdzić, że przyszłoby w bajce Jana Brzechwy "Szelmostwa Lisa Witalisa" postawić przypis"? Ale czy to uchodzi, aby w bajce upstrzyć taką "naukowa obudową"?... Pozwólmy dorosnąć naszym "ancymonkom".
Pióro Michała Ogórka nie wymaga reklamy z mej strony. Podpisuję się pod Jego definicją "archaizmu": "Coś, co jest archaiczne, przedpotopowe, zamierzchłe - z definicji nie może być niczym atrakcyjnym, o ile w ogóle jest jeszcze choć trochę żywe". W takich chwili wraca do mnie zdanie, jakie moja córka znalazła w liście, jaki napisała do niej pra-kuzynka (mają wspólnego praprapradziadka) z Wilna: "Czekam twego listu".
Słowo "bakelit" naprawdę przypomniało czas, kiedy gasiło się światło, siadało się na dywanie i rodzice wyciągali "garbaty projektor" z czarnego, grubego bakelitu, aby wyświetlić nam bajki. Te najczęściej czarno-białe. Nagle ściana w starej kamienicy przy ul. Śniadeckich w Bydgoszczy zamieniała się w... kino. Nieruchome obrazki, krótki tekst musiały nam starczyć. I starczały. Potem swoim dzieciom urządzałem "kino-bambino" projektorem "Adam". Czy też z bakelitu?...
Słowo "breszyć"oczywiście mój komputer podkreśla! Nie zna! Uważny widz filmowej adaptacji "Ogniem i miecza" wyłapie dialog kozaka z Krzywonosem, kiedy ów tłumaczy, co to jest "nocnik" słyszy "Breszysz!". Oczywiście watażka obrusza się! Nikt nie lubi, gdy zarzuca mu sie łgarstwo. Zresztą Stanisław Bereś pisząc o "beresić" powołuje się na powieść Henryka Sienkiewicza! Czy to dziwne?...
"Bonie dydy", niech mi będzie darowane, bardziej kojarzą mi się z... Arnoldem boczkiem z ul. Ćwiartki 3, ofermowatego sąsiada z piętra wyżej niejakiego Ferdynanda Kiepskiego. Ale juz"jak bum-cyk-cyk!"stanowiło kanon chłopięcych zaklęć! 
Smutna jest dygresja Karola Modzelewskiego wokół pięknego słowa "braterstwo": "Pod względem poziomu nierówności jesteśmy w ścisłej czołówce Europy. Na piedestale cnót nie umieszczamy już braterstwa ani solidarności, lecz o indywidualną skuteczność w konkurencji (lub - jak to nazywają malkontenci niechętni nowej królowej cnót - wyścig szczurów". Czyż to nie smutna konkluzja?...
Nie należę do pokolenia, w którym szczuto na innych takimi słownymi potworami, jak "kułak", "bumelant"czy "bikiniarz". Tego ostatniego odnajdziemy na... promie w filmie Tadeusza Chmielewskiego "Wiosna panie sierżancie". Malarz Gienek (w tej roli Ryszard Nawrocki). Warto jednak od czasu do czasu przypominać, jak władza niby-robotniczo-chłopska upodlała zaradnych gospodarzy ohydnym zwrotem "kułak!". Mam zniszczony kalendarz "Szpilek" z 1955 r. mnóstwo w nim rysunków spasionych rolników, którzy głodzili PRL!... Ze słowem tym rosłem, tym bardziej, że własny dziadek rzucił "w czorty"rolę, kiedy gnębiono go choćby przymusowymi dostawami.
Nie zdziwiłbym się gdyby dziś słowo"dukt" skojarzyło się komuś z... dukatami. To chyba jeden z piękniejszych archaizmów w całej książce. Na dźwięk tego słowa widzę karawany kupców czy nawet chrobrowych wojów. Wiem, że są w Bydgoszczy takie ulice, których nie wolno unowocześnić, bo... stanowią pozostałość prastarego duktu. I dalej na "kocich łbach"(moja córka kiedyś wymyśliła swoje słowa: turkoty!) resory współczesnych aut (o! archaizm) przechodzą swoisty przegląd podwozia i zawieszenia.
"Flota" stała się niezrozumiałym zwrotem? "Masz flotę?", "jesteś przy flocie?" - wcale nie znaczyło naszych marynistycznych zapędów. Jeśli o mnie chodzi - nie odróżnię szkunera od fregaty, a te wszystkie liny i maszty - kosmos! Ale "przy flocie"bywało się. Tylko, że uczciwie mówiąc z "flotą"(czyli gotówką) jest chyba jak z "kałamarzem" czy "bibułą". Po prostu: te se ne vrati!
Ale "harmider", jak zauważa Marek Zaleski "Słowo stare, ale jare".Żyje! I ma się dobrze. Zaskoczyła mnie jego turecka etymologia. Jak to chwilami fajnie takie mądre słowo, z górnej półki, zacytować. Podobnie jest z "hecnym". Ciekawie dopełnia  potoczną definicją (np. zabawny) Mariusz Szczygieł: "...hecny, owszem, ma być dowcipny, ale przede wszystkim musi umieć przygotować hecę, czyli mały, nawet dwuzdaniowy teatrzyk, zabawne, zaskakujące zdarzenie". I zaraz dodaje:"Powiem szczerze: nie wyobrażam sobie życia bez hec". W mojej kresowej rodzinie było jeszcze inne powiedzenie"cały na sztukach". I tu słyszałem o figlach, które wyczyniał prapradziad Ignacy Sucharzewski z Jackiewicz, wpędzając zięcia lub sąsiadów w czarna rozpacz i... procesy, których był obserwatorem, a nie stroną.
"Kajet"wyparł po prostu zeszyt. Żyje on u Redlińskiego w jego rewelacyjnej "Konopielce", ba! "kajecik" dostrzeżemy w "Kabarecie Dudek" w skeczu trio Michnikowski-Kobuszewski-Gołas. Znamy go doskonale: uszkodzony kran... klient... hydraulik... jego uczeń Jasiu... Całość autorstwa samego Stanisława Tyma.
Jaka nostalgia rozbudziła się, kiedy dotarłem do rozdziału "kalkomania". Autor ma świętą rację pisząc: "Z kupionym [w sklepie papierniczym - przyp. K.N]  zestawem biegło się do domu, by jak najszybciej znaleźć kawałek gładkiej powierzchni: szyba w drzwiach, drzwi lodówki". I tu za Edwinem Benedykem przyznam, że "Nierzadko tez kalkomanie stawały się źródłem konfliktów z dorosłymi (...)". W moim przypadku nie chodziło o meble "na wysoki połysk", ale chropowatą, niby-krokodyla skaję mojego tornistra. Odmoczona w wodzie kalkomania wyglądała koszmarnie na takiej powierzchni! Teczka szybko przypominała jakiś czarno-plamiasty koszmar! Ciekawe, że zachowała się jedna z moich plastikowych teczek z kalkomanią napoleońskiego kawalerzysty! O błogie wspomnienie.
Eustachy Rylski nie pozostawia nam złudzeń "Słowo «kontent» nie wróci juz do języka polskiego, a jeżeli, to by pobłąkać się gdzieś na jego peryferiach jako zabawny relikt". "Kontent"? Z czego lub kogo? Po prostu "zadowolenie"? Trzeba przyznać, że wiele zapominanych słów ma swoją duszę, ducha, smaczek.
Słowo "miglanc"wraca w rodzinnych wspomnieniach o dziadku mej żony, kiedy zmarł w 1994 r. ostatnia żyjąca siostra powiedziała o nim "A Staś! To był niezły miglanc!". Ciocia Klatecka zmarła kilka lat później. Na wspomnienie o Niej wraca ów "miglanc". Powiedziała to tak sympatycznie i z rozrzewnieniem, że musiałem to tu przypomnieć.
Nie mogę zamienić mego pisania w... pisanie, jak mówi moja żona, nowej książki. Przygoda obcowania z Autorami i słowami, to wspaniały spacer intelektualno-wspomnieniowy. Bo, jak starałem się wykazać, budzi się czar wspomnień i nostalgii. Może na zamknięcie zaskakujący przykład, jaki zafundował nam Wojciech Nowicki: "Z żywego organizmu list stał się skamieliną: nie ciało już, lecz szkielet zamknięty w muzealnej szafce"! Fakt. Kiedy ja napisałem ostatni list?...

Poczet poetów zapomnianych - Kazimierz Brodziński - odcinek 2 "W blasku napoloeńskich orłów"

$
0
0
Gdzie się krew rumieniła, teraz błyszczy rosa, 
Wonną trawę na siano pościnała kosa, 
Dziś wołków tylko widać wytłoczone stopy, 
Po miedzach, które wiodły do stodoły snopy.


To nie jest wiejska sielanka. Tak utrwalił Brodziński „Pole raszyńskie”, gdzie bohaterstwem okrył swe imię książę Pepi i jego szeregi! Mógł Brodziński przeżywać pierwsze wzloty poetyckie, dawać połowę życia za „Kniaźnina poezje”, nieśmiało przemykać po korytarzach gimnazjum, ale wielka historia działa się niemal za oknem, za kordonem i to też dostrzegał! „Po utworzeniu księstwa warszawskiego – wspominał - zaczęły nas dochodzić niektóre gazety warszawskie; coraz powszechniejsze były rozmowy o niej o Polsce (...)”.Na szczęście dla niego cherlawość postury uniemożliwiła jego werbunek do... austriackiego wojska! Sam tak to opisał, kiedy szkołę nawiedził oficer werbunkowy i wystąpił przed szereg, ON: „...szczupły, zdziwiony, a więcej jeszcze przelękniony, wzbudziłem śmiech powszechny w delegacie, profesorach i uczniach”. A przecież Napoleon był od lat na ustach gimnazjalistów: „Uczucia i rozmowy patriotyczne odzywać się zaczęły od roku 1806, i mnóstwo młodzieży przez rozmaite dowcipne sposoby umiało się przedrzeć do szeregów Napoleona, i każdy z nas zakładał sobie, iż w tym tylko celu dorasta”. Osiemnastoletnie tchnienie dyktowało słowa „Ody w dzień urodzin Napoleona Wielkiego, Cesarza Francuzów, Króla Włoskiego, Protektora Ligi Reńskiej. Dnia 15 sierpnia 1809 roku”:

Niech żyje N a p o l e o n !- wołaj ludzie tkliwy;
Niech żyje po tysiąc lat! (kto z nas będzie żywy),
Niechaj Polak ostatni z tym uczuciem umiera,
A hasło: N a p o l e o n ! niech mu usta zwiera.

Mógł-że taki umysł usiedzieć spokojnie w domu? Tym bardziej, że wielu rówieśników już poszło „na tamtą stronę”. Razem z kolegą ruszył ku granicy! Uchwyceni jednak zostali wypuszczeni przez eskortującego ich żołnierza (Rusina?). Usłyszeli z jego ust: „wy sem Cesarowi krywdi Ne rozbite; możecie pójść do czorta!”.Niewychowawczo dodam, że mu się to finansowo opłaciło... Brodziński wspominał: „Pokazał nam drogę, którędy bezpiecznie przejść możemy granicę i życzył najlepszego powodzenia! Jakoż dostaliśmy się w Sandomierskie, na ziemię przez Polaków zajętą, któreśmy jak dzicy ludzie całowali z radości”. Dotarli do zajętego przez księcia Józefa Krakowa. Niewiele brakowało, a i tam cherlawość postury Brodzińskiego mogło przekreślić jego wojskowe plany. Słaba kondycja fizyczna i... niestety nikła znajomość matematyki mogła szybko zakończyć ten epizod w szeregach 12 Kompani Artylerii Pieszej!... Aby obraz wojska Księstwa Warszawskiego nie był rodem z dzieł Gembarzewskiego nie omieszkam raz jeszcze zacytować wspomnienia Brodzińskiego, tym razem o miejscu zakwaterowania: „...tylko drzwi nas dzieliły od miejsca bezeceństwa. Obrzydliwość sama była ratunkiem naszej niewinności i te nieszczęśliwe kobiety uważały nas jak dzieci, nie dozwalając sobie nawet żartów z tego, że w mundurach naszych i przy pałaszach wcale nie chcieliśmy za dzieci uchodzić. Z miejsca zepsucia nie tylko uszliśmy szczęśliwie, ale i wstręt na zawsze uczuli do miejsc podobnych”. Oczywiście wolimy widzieć tylko „marsowe dzieci”, które odnajdujemy w wierszu „Do wojsk polskich”:

Jak gdy po wielkiej suszy piorun grzmi straszliwy
               I mści się piorunami za spieczone niwy,
              Tak Polak bije tyrany,
              Co śpiącym kładli kajdany,
              I depce nogą te trony,
              Którym bił niegdyś pokłony.

Wyprawa na Moskwę!... Chwile triumfu!... Cofający się Moskal!.... Zdobycie dawnej stolicy carów! Dwieście lat wcześniej były tam hufce hetmana S. Żółkiewskiego!... Teraz był Brodziński i Wielka Armia. Oddał ducha tej chwili w wierszu „Żołnierze nad rzeką Moskwą w r. 1812”:

Lecz ja, który z bronią w ręku
Burzę obcą mi krain 
I nie w Marsa może szczęku,
Ale w zaspach zimy zginę –
Wiosna, co śniegi rozleje w potoki,
Tylko o pomsty odsłoni me zwłoki.


Był pod Smoleńskiem, na polach Możajska (Borodina)... A potem był piekło!... Zwykłem cytować różnewspomnienia z tragicznego odwrotu strzępów Wielkiej Armii spod Moskwy. Dlaczego nie skorzystać z fragmentu dziennika właśnie K. Brodzińskiego, którego ta wyprawa boleśnie doświadczyła. Tak pisał o śmierci brata Andrzeja: „...wśród bitwy nad Berezyną dano mi znać, że jest ranny; szukam go między trupami, znajduję go już obnażonego i w samo czoło karabinową ugodzonego kulą. Straciłem w nim, co miałem najdroższego na ziemi! Tylko to już to mnie zostało, że mogę sobie powiedzieć, iż nic już nie mam do stracenia”.Oto prawdziwe oblicze wojny: odrażającej, brudnej, złej... Bezprzykładna klęska rodziła rozgoryczenie, a doświadczenia przewartościowały uwielbienie do „małego Kapral”? Chyba uczniowie nie powinni mieć problemu z interpretacją krótkiego wierszyka: „Nie chce mi się zmieścić we łbie, / Że nasz Wódz skończył na Elbie”. Wziął udział w „bitwie narodów”. W „Opisie biegu życia...” podał na ten temat: „...pod Lipskiem wzięty byłem w niewolę, a utraciwszy siły i chęć do służby wojskowej, otrzymałem żądane zwolnienie”.Polskie marzenia budowania przyszłości w oparciu o Napoleona rozbiły się na polach tej bitwy (1813 r.). To tam w nurtach Elstery zginął ukochany książę-wódz. Jemu Brodziński poświęcił jeden ze swych dramatycznych wierszy: „Cóż to za dzień żałobny na Lechitów ziemi...”. Tak mógł pisać tylko wierny żołnierz. Tak pewnie myślało wielu Polaków. Z tego uwielbienia wyrosły pokolenia, którym ojcowie nadawali imię: Józef!
 
Lew to był, który czuwał nad zwłokami Matki,
               Lew to był, który bronił odrodzone dziatki,
              Wódz, który zwycięstwami swoje bitwy liczył,
              Ilu mężom dowodził, tyle serc dziedziczył

Chcąc zamknąć napoleońska epopeję zacytuję jeszcze jedną scenę:„Słabością, nędzą i smutkiem obciążony szedłem sam jeden (kompania moja już zupełnie była rozbita) przez Kowno za Niemen, bo idąc nocą, miąłem przy Wilnie nasz już nieznaczny korpus (...). za Niemnem dopiero spotkałem podoficera znajomego, który mnie nakarmił i pieniędzy nieco zasilił, wziął na sanki, jakie z parą koni zdobył. Pocieszony nieco spieszyłem ku Warszawie”. Proponuje sięgnąć po biografię Brodzińskiego lub zerknąć na cytowaną stronę internetową. W tym przypadku Internet jest naszym wielkim sprzymierzeńcem. Możemy do woli, bez względu na porę i czas sięgać po wydania sprzed dziesiątków lat!



(dokończenie w odcinku 3)

...kiedy zaginął ksiądz Jerzy - raporty Bezpieki (24-29 X 1984 r.)!

$
0
0
"W związku ze sprawą uprowadzenia ks. J. Popiełuszki podejmuje się na bieżąco ustalenia i działania, które mają na celu wyjaśnienie wszystkich okoliczności tego zdarzenia, w tym szczególnie wersji, jaką podaje Waldemar Chrostowski. Do resortu spraw wewnętrznych napływają codziennie - o zróżnicowanych walorach poznawczych i dochodzeniowo-śledczych - informacje, które są wnikliwie analizowane i sprawdzane" - tak rozpoczyna się "Załącznik do informacji dziennej z dnia 24 X 1984 r. Opinie i komentarze dot uprowadzanie ks. J. Popiełuszki". Za kilka dni cała Polska pozna nazwiska porywaczy i morderców kapłana. Za kilka miesięcy każą nam uwierzyć, że ten podły, to indywidualna inicjatywa kilku bezmyślnych siepaczy?...

"23 bm. w kościele pw. św. St. kostki na Żoliborzu odbyło się nabożeństwo w intencji ks. Popiełuszki oraz zmarłych tej parafii. Obecnym na rozpoczęciu nabożeństwa ok. 700 osób, a pod koniec 3000 osób. Nabożeństwo celebrowało 2 N.N. księży, z których jeden wygłosił homilię. W jej treści zamieścił elementy na temat uprowadzenia ks. Popiełuszki, określając, że jest to tragedia dla parafii i całego kraju"- napisano w kolejnym załączniku tego samego dnia na temat "Działania i inicjatywy kościoła rzymskiego". Jaskrawy przykład czy zajmowała się Służba Bezpieczeństwa. W "pierwszych słowach tego pisma"powoływano się na opinię księdza kardynała Franciszka Macharskiego: "Ocenił, że w Polsce są jeszcze siły, którym zależy na wzbudzaniu niepokojów. Jego zdaniem są to rozgrywki personalne na najwyższych szczeblach i nie wie tylko, czy karta ks. Popiełuszki okaże się dobrą kartą dla niektórych".
 
Pomnik księdza J. Popiełuszki w Toruniu
Swoistą fantazję wykazano w sporządzonym dnia następnego "Załączniku do informacji dziennej z dnia 25 X 1984 r.  Sytuacja w związku z uprowadzaniem ks. J. Popiełuszki":"Wśród pracowników Radiokomitetu, obok wielu obiegowych opinii, wyrażany jest także pogląd, że ks. J. Popiełuszko sfingował porwanie i podjął działalność w podziemiu politycznym. Nie wyklucza się możliwości, że może tam pełnić funkcję kapelana i jednocześnie zaufanego łącznika kleru z podziemiem". 
Wnikliwy analityk Służby Bezpieczeństwa gorliwie odnotował, że w Zakładach Graficznych"Dom Słowa Polskiego"  rozrzucono kilkanaście ulotek o treści antyrządowej! Dzięki temu komuś możemy teraz zapoznać się z jej treścią, choć ja tu pozwalam sobie na częściowe jej cytowanie: "Oskarżamy! - najwyższe władze PRL o to, że doprowadziły do pełnej anarchii w organach sprawiedliwości i ścigania, a więc instytucji odpowiedzialnych za bezpieczeństwa każdego obywatela naszego kraju. Gdyby sprawcy śmierci Grzegorza Przemyka, Piotra Bartoszcze, napadu na kościół św. Marcina nie pozostawali dotychczas bezkarni, gdyby zostali ujawnieni i ukarani - kolejny akt terroru, jakiego dopuszczono się w stosunku do księdza Jerzego Popiełuszki, nie byłby możliwy. (...) Nasza bierność dziś, to dalsza eskalacja bezprawia, to zniewolenie narodu!".
Cały czas trwała permanentna inwigilacja środowiska kościelnego. Wsłuchiwano się w "głos Kościoła". śledzono chyba każdą sylabę, jaka padała z ust szeregowych księży i najwyższych hierarchów."Wypowiedzi i komentarze ze strony znacznej części biskupów na powyższy temat są na ogół powściągliwe, spowodowane głównie intencją niepobudzania emocji społecznych. (...) Wśród kleru parafialnego nie notuje się na ogół faktów publicznego ekscytowania wiernych sprawą ks. Popiełuszki. Księża wypowiadają opinie, że fakt ten może mieć niekorzystny wpływ na stosunki państwo-Kościół". Ten komentarz "na temat uprowadzania księdza Popiełuszki" sporządzono 26 października. Pod czujnym okiem bezpieki znaleźli sie "wichrzyciele" tej miary, co Jacek Kuroń, Bronisław Geremek, Zbigniew Romaszewski czy Henryk Wujec. O dwóch ostatnich napisano m. in., że "...wyrażają swoje niezadowolenie, że w kościołach warszawskich brak jest szerszych reakcji oraz zewnętrznych wyrazów zainteresowania i nawiązania do sprawy ks. Popiełuszki".
O tym, że władza miała pełne ręce roboty świadczy m. in. "Informacja dzienna nr 298/1157"z 27października, w której wyszczególniono: "Wczoraj odnotowano wzrost kolportażu ulotek sygnowanych przez podziemie, związanych ze sprawa ks. J. Popiełuszki. Ogółem ujawniono w 16 województwach, 4223 ulotki, 46 nielegalnych wydawnictw i 8 napisów. Udaremniono kolportaż 207 nielegalnych wydawnictw". Trzeba przyznać, że skrupulatna statystyka. Władze w Warszawie obawiały się "niepokojów społecznych", wywołania przez podziemne struktury zdelegalizowanej N.S.Z.Z. Solidarności strajków!

Do rąk m. in towarzysza Wojciecha Jaruzelskiego trafił kolejny załącznik-dokumentz 29 X 1984 r. na temat "Zachodnich reakcji na porwanie ks. Popiełuszki". Tym razem rzecz dotyczyła samego papieża Jana Pawła II: "W Watykanie w gronie bliskich współpracowników papieża wyrażany jest nieoficjalny pogląd, iż uprowadzenie ks. Popiełuszki dokonały «siły» bądź «służby» niekontrolowane przez rząd generała Jaruzelskiego. Celem porwania - określanego jako prowokacja - miałoby być wywołanie gwałtownych reakcji ze strony pozostałości opozycji politycznej w Polsce, co zmusiłoby rząd do podjęcia wobec niej zdecydowanych działań". Czy nie przeraża zawartość tego dokumentu? Jeśli ktoś w swej naiwności sądził, że otoczeni Ojca Świętego wolne było od komunistycznej penetracji, to był głęboko naiwnym człowiekiem. Jednym z informatorów był ksiądz Januariusz Bolonek z Sekretariatu Stanu Stolicy Apostolskiej, znany jako agent wywiadu PRL ps. "Lamos" i "Latynos". W najnowszej swej książce "Atomowy szpieg. Ryszard Kukliński i wojna wywiadów"Sławomir Cenckiewicz podaje o służbie tegoż kapłana:"....którego informacje na temat Jana Pawła II i Sekretariatu Stanu w znaczący sposób wzbogacały wiedzę Departamentu I MSW". Nie zapominajmy, że byli i   t a c y  księża. Stąd i takie spostrzeżenie na temat papieża:"... Jan Paweł II prowadzi stałe konsultacje - odnośnie działań podejmowanych przez Kościół w sprawie porwania - z przebywającymi w Rzymie arcybiskupami - Bronisławem Dąbrowskim i Henrykiem Gulbinowiczem. Ustalono m. in., że poza odprawianiem mszy w intencji porwania inne działania podjęte będą stosownie do wyników plenum KC PZPR.".

Następnego dnia, 30 października 1984 r., odnaleziono ciało księdza Jerzego! 27 grudnia 1984 r. w Sądzie Wojewódzkim w Toruniu na ławie oskarżonych zasiedli oficerowie Służby Bezpieczeństwa: kapitan Grzegorz Piotrowski, porucznik Waldemar Chmielewski, porucznik Leszek Pękala oraz pułkownik Adam Pietruszka. Ukarano siepaczy. Głowa pozostała bezpieczna...


PS: Wszystkie cytaty pochodzą z książki "Aparat represji wobec księdza Jerzego Popiełuszki 1982-1984" tom I pod redakcją naukową Jolanty Mysiakowskiej Warszawa 2009 (wyd. IPN).

Przeczytania... (15) - Lewis Berstein Namier "1848 rewolucja intelektualistów"

$
0
0
"Ta świetna książka pozwala spojrzeć na dzieje, europejskie i polskie, okiem cudzym, bystrym i wolnym od mistyfikacji; uczy ona myślenia bez złudzeń o historii i polityce; uczy też spojrzenia na świat z brytyjskim dystansem i żydowskim pesymizmem" - pisze Adam Michnik we wstępie do książki Lewisa Bernsteina Namiera "1848 REWOLUCJA INTELEKTUALISTÓW", którą wydało wydawnictwo UNIVERSITATIS z Krakowa. Książka (seria wydawnicza) wydawana jest zresztą z rekomendacją Redaktora Naczelnego  Gazety Wyborczej. Mam nadzieję, że już to nie zniechęci do lektury. A wręcz przeciwnie - zachęci, aby sprawdzić, co takiego przypadło do gustu Adamowi Michnikowi...Przyznam się, że mnie nie trzeba było zachęcać. Sam, z ogromnej półki Wydawnictwa Universitatis, poprosiłem m. in. o ten tytuł. Jestem bardzo wdzięczny, że w ukochanym Krakowie nie zlekceważono mojej prośby.
Wiosna Ludów! Zwykłem uświadamiać swoich uczniów, że... najgorszemu wrogowi nie życzę zdawania egzaminu z rewolucji AD 1848! Tyle analogii, podobieństw. Przeciętny "zjadacz historii" gubi się w huku ulicznych strzałów, sypanych barykad, straconych nadziei, radości z ogłaszanych konstytucji. Paryż! Berlin! Wiedeń! Rzym!... Poniekąd, to swoisty kogel-mogel. Grzeszę straszliwie, że nie napisałem ani słowa na tym blogu o Risorgimento i Garibaldim, Mazzinim, Cavourze czy Piusie IX. Dla kogoś, kogo rodzina pisała swoją drobna historię w okolicach Miłosławia, ba! pochowany tam jest mój prapradziad Antoni (i jego córki, wnuki), nie dość na tym jedną z mych uczennic była przed laty przesympatyczna Baśka, która była krewną generała Ludwika Mierosławskiego - rok 1848 jest w kręgu zainteresowań. Mało tego: moja praprababka Franciszka miała zaledwie tydzień, kiedy w odległym Paryżu zaczął chwiać się orleański tron Ludwika Filipa! Ja takie przypadki nazywam: skazaniem na historię.
Już tytuł zdziera z nas ewentualne nadziej: raczej huku armat nie usłyszymy, nie poznamy kolejnego wcielenia Gavrocha, śladów pana Ignacego Rzeckiego nie natrafimy. Ale czy to znaczy, że mamy przed lekturą rejterować? W żadnym wypadku! 232 strony czekają, aby zaspokoić naszą ciekawość. Na tym nie koniec dopełnieniem jest esej "Narodowość a wolność", który stanowi cenne dopełnienie "1848...". Nie rozumiem dlaczego Adam Michnik pisze o "oku cudzym", skoro wcześniej nadmienia, że "Lewis Namier, znakomity historyk  brytyjski, urodził się w 1888 roku w Galicji jako Ludwik Bernstein vel Niemierowski. Jego rodzina - pochodzenia żydowskiego - była całkowicie zlaicyzowana i spolonizowana". Tyle odwołań do Polski i sprawy polskiej, że aż miło robi się na sercu!
Kluczem dla oswajania się z tematem jest zdanie, które jako jedno z pierwszych podkreśliłem w książce: "Rewolucji 1848 roku powszechnie oczekiwano. Była ona ponadnarodowa w stopniu przewyższającym wszystkie wcześniejsze i późniejsze". Czy później zaistniała równie europejska rewolucja na kontynencie? Nie wzbogacono książki choćby o jedna mapę, aby poznać na niej, jak rozlewała się rewolta po Europie. Widać, takie jest prawo serii wydawniczej? Kiedy jednak stoimy przed półką w księgarni takiego wzbogacenia oczekujemy. Że zbyteczny dodatek, bo każdy wie co i jak? Nieprawda. To nam, maniakom tej cudownej dziedziny, jak historia, to wydaje się oczywiste!  Przeciętny "zjadacz historii"może mieć z tym kłopot.
Jeśli stawiamy sobie odwieczne pytanie "dlaczego?", to równie szybko pada zadowalająca odpowiedź:  "Rewolucja 1848 roku nie była następstwem wojny i klęski (jak wiele rewolucji w następnym wieku), stanowiła wynik trzydziestu trzech twórczych lat pokoju w europie, starannie utrzymywanego na świadomie kontrrewolucyjnej podstawie. Rewolucja narodziła się co najmniej w równym stopniu z nadziei, jak z niezadowolenia".
Mimo, że dużo miejsca poświęcono tarciom pomiędzy światem rzemiosła, a coraz bardziej zaborczego przemysłu, to jednak przed siłą występuje... intelekt? Dostrzeżono rolę kształtującej się klasy średniej! A władcy tego świata? "Monarchowie - czytamy dalej - poddali się, bo sami ulegli duchowi czasu - ideom okresu, w którym «aktywną religią była polityka»; zaś klasy średnie, najważniejsi głosiciele nowej wiary, dopuściły do ich zachwiania się, ale ich nie obaliły; z wyjątkiem dynastii orleańskiej, w 1848 roku nikt nie utracił tronu". Przypadło mi do gustu zdanie:"Tłumy buntowały się, poruszone bardziej namiętnościami i rozpaczą niż ideami". Robi się ciekawie...
Książka jest wsparta ogromnie bogatą bazą bibliograficzną. Bez cennych przypisów dzieło Namiera byłoby tylko w 50 % odkryciem dla Czytelnika. Sięgał też po klasyków, współczesnych opisywanych wydarzeń. Pozwolę sobie tu tylko zacytować dwie oceny francuskich myślicieli: Alexisa de Tocqueville'a (1805-1859) oraz Ernesta Renana (1823-1892). Pierwszy z nich napisał nie bez podziwu dla stu tysięcy walczących powstańców: "Ta potężna rewolta nie była dziełem grupy konspiratorów, lecz powstaniem jednej części ludności przeciw drugiej. Kobiety brały w niej udział w równym stopniu jak mężczyźni... Pragnęły zwycięstwa, aby ulżyć doli swoich mężów, aby pomóc w wychowaniu dzieci". Oto nowe wcielenie Marianny? Druga wypowiedź jest ukierunkowana na... skutek: "Rok 1848 we Francji doprowadził do logicznego zakończenia dwóch podstawowych koncepcji politycznych wielkiej Rewolucji: osiągnięto wolność powszechnych wyborów oraz suwerenność narodu w Republice". Trudno się z tymi ocenami nie zgodzić. Jednego możemy tylko żałować: rok 1848 nie rozgrywał się na naszych oczach. Pozostaje nam tylko lektura?...
Robi się dla nas, polskiego czytelnika, bardzo swojsko. kiedy docieramy do rozdziału III i możemy przeczytać: "...żaden z ludowych buntów w Środkowej i Środkowo-Wschodniej europie nie miał wyraźnego charakteru klasowego; narastał w nich element radykalizmu narodowego". Padają bliskie serce słowa: Kraków! Poznańskie!... Wraca ponurym echem koszmar galicyjskiej rabacji, ale też i samowiny polskiej szlachty, która gnębiła chłopstwo, nie dostrzegała odmienności Rusinów? Poznamy plany wielkiej emigracji względem zniewolonego kraju. Pamiętajmy, że w 1846 r. miano chwycić za broń we wszystkich zaborach. Trójzaborowa insurekcja nigdy nie wybuchła. Dużą rolę w przygotowaniach do tamtych walk miała odegrać moja rodzinna Bydgoszcz. Jest jedna wzmianka o niej w książce, ale... okraszone błędem. Nie wiem czy zaliczyć go do tzw. "literówki"czy wpadki "ortograficznej"? Na s. 175 pada zapis: niem. Bronberg. Nawet mój komputer podkreśla owo na czerwono! BROMBERG! Pewnie w kolejnym wydaniu zostanie to poprawione. Przed laty dołączano do książek tzw. erratę. Teraz byłby obciach?... Jest jeszcze jedne, ciekawy wątek "bydgoski". Oto bydgoski Niemiec, niejaki Roquette wypowiadał się na forum Zgromadzenia Narodowego Niemców z Poznańskiego na temat losy Niemców w Wielkim Księstwie Poznańskim: "Jesteśmy Niemcami i chcemy pozostać Niemcami (...) kochamy Polaków jak sąsiadów, nie jak braci (...) nie jesteśmy Polakami, lecz Niemcami i nie możecie - nie wolno wam - nas porzucić". Prusacy chcieli stworzenia buforowego państewka polskiego (gnieźnieńskiego?) pomiędzy sobą, a Rosją? O tym jeszcze później.
Kiedy Namier opisywał mechanizm ścierania się "ruchu konstytucyjnego"z "narodowym" trudno było mi nie odnosić wrażenia, że wprowadza nas już w stan nacjonalizmów, którego duch hula z większą lub mniejszą siłą po wszystkich kątach Europu! Tu nad Wisłą, Odrą, Wartą  czy Brdą także. Tych kilka zdań powinno nam dać do myślenia: "Państw nie tworzy się ani nie niszczy, zaś granic nie przesuwa się ani nie znosi w wyniku argumentacji lub głosowania większości. Narody wyzwala się, jednoczy lub łamie krwią i żelazem, nie zaś hojnymi porcjami wolności i sosu pomidorowego; narzędziem ruchów narodowych jest przemoc". Trąca Bismarckiem? Dlatego tak wiele miejsca poświęcono zmianie orientacji Niemców (?) do Polaków! Gdzie prysł pamiętne uwielbienia dla Lechitów z 1831 r.?! Właśnie pod gruzami budzącego się germańskiego nacjonalizmu! I na to nie trzeba był "żelaznego Ottona"! To się działo nieomalże jednocześnie z przemianami w Berlinie czy Frankfurcie. Dużo na ten temat jest do prześledzenia. Nie przypadkowo wkrótce pada opinia angielskiego prawnika i ekonomisty Williama Nassau Seniora (1790-1864): "To barbarzyńskie poczucie narodowości ... stało się przekleństwem Europy". Ze swej strony Namier dodał: "Tak zatem podczas «Wiosny Ludów» narodowość, to namiętne wyznanie intelektualistów, wdziera się do polityki Europy Środkowej i Środkowo-Wschodniej, a od 1848 roku rozpoczyna europejską wielka wojnę każdego narodu przeciwko sąsiadom". Może nawet niektórych zaskoczyć, albo zgoła obruszyć fragment kolejnego zdania w odniesieniu do: "...nacjonalizmu niemieckiego, pochodzącego raczej od tak wychwalanego Frankfurckiego Zgromadzenia Narodowego niż Bismarcka czy «pruskości», a w rozpatrywaniu stosunku tych niemieckich «liberałów», w rzeczywistości poprzedników Hitlera, do Polaków i Czechów, a także Polaków do innych Słowian (...)". 
Gdybym chciał zrobić z tego pisania wątek "a sprawa polska", to składałbym ten post z kilku odcinków. Nie ucieknę jeszcze od kilku wątków. Nie mogę przecież udawać, że nie ma na tych stronach Adama Mickiewicza (1798-1855) i jego zdania: "Tam Ojczyzna, gdzie źle; bo gdzie tylko w europie jest ucisk Wolności i walka o nią, tam jest walka o Ojczyznę, i za tę walkę bić sie wszyscy powinni". Dlaczego my nie znamy  t a k i m  naszego Wieszcza? Kiedy w myśleniu o losie Polski w XIX w. zaczniemy patrzeć szerzej. Wiem, że to boli! Francuski polityk i pisarz Alphonse de Lamartine (1790-1869) nie pozostawiał złudzeń: "Kochamy Polskę, kochamy Włochy, kochamy wszystkie uciśnione narody, ale nade wszystko kochamy Francję i ponosimy odpowiedzialność za jej losy, a w tej chwili być może za losy Europy". Tyle tu innych wypowiedzi prekursora romantyzmu nad Loarą... Proszę samemu sprawdzić.
Muszę zrobić ukłon w strunę tak hołubionego Poznania! Nawet kosztem innych, może ważniejszych treści. Śmiem twierdzić, że wątek ewentualnego "księstwa gnieźnieńskiego" jest naprawdę mało znany. Namier cytuje fragmenty stosownego, pruskiego raportu o sprawach narodowościowych w Wielkim Księstwie Poznańskim i pojawia się kwestia miasta Poznania: "...znacznie trudniejszy problem powstaje w związku z twierdzą poznańska (...) nawet gdyby w Poznaniu nie mieszkał żaden Niemiec, rzadko który Niemiec zgodziłby się w obecnych warunkach, żeby ta twierdza przeszła w inne ręce". O!...
Uważne czytanie przypisów (s. 163-164, p. 7) mogłoby nas pozbawić smakowania opinii cennych dla nas, Polaków!  To tam wygrzebiemy wypowiedź ambasadora Rosji w Austrii, barona Petera von Meyendorffa (1796-1863) / Пётрa Казимировичa Мейендорфa, który raportował do Petersburga: "Nadejdzie dla nas decydująca chwila - walka z Polską, wspierana przez całą Europę, przez Francję, Niemcy, Węgry itd. Z Bożą pomocą wytrzymamy jak w 1812, ale to jest straszny rodzaj wojny, który nas drogo będzie kosztować, w której być może trzeba będzie poruszyć masy - kto wie (...)". To jednak budujące, że wielka Rosja bała się czegoś w tym czasie...
Wiele miejsca poświęcono nakreśleniu sytuacji w Czechach i na Węgrzech. Budzenie się  czeskiego ducha robi wrażenie."...do dobrego tonu - czytamy na s. 173 - zaczęło należeć mówienie po czesku w miejscach publicznych". I znowu wraca sprawa rodzących się nacjonalizmów! Gdzie tu jest źródło? Dokładnie tam, gdzie wszędzie: "Ostre nacjonalizmy oparte na języku (o dużym natężeniu, a ograniczonej treści) zwykle rodzą się u miejskich intelektualistów z klasy średniej". O Słowianach zachodnich i południowych Namier przypomina, że "...utracili swoje klasy wyższe i średnie w trakcie klęsk w poprzednich trzech lub czterech wiekach, przekształcili się w narody chłopskie". Przypomniał też smutny epizod dotyczący Polaków, Czechów, Słoweńców, Słowaków, Chorwatów i Serbów: "Każda z nich zmierzała do własnych, odrębnych celów; nikt nie przemawiał na rzecz wspólnej sprawy słowiańskiej - w 1848 roku ruch słowiański, zapoczątkowany przez filologów, poetów, pisarzy, historyków i antykwariuszy, dopiero zaczynał nabierać charakteru politycznego". Skóra cierpnie, kiedy czyta się o eksterminacyjnych zamiarach słynnegoLajosa Kossutha (1802-1894) wobec Serbów w Wojwodinie.
Od książki Lewisa Bersteina Namiera trudno się oderwać. Jego narracja, to przyjemność dla czytelnika. To nie suchy wykład naukowego mądrali. Klasyka - bez wątpienia. Spojrzenie na rok 1848 dla wielu na pewno odkrywcze. Podejrzewam, że wiele osób z mego pokolenia ma już sama awersję do słowa "rewolucja", a że starano sie wykorzystać Wiosnę Ludów dla innych, ideowych celów, to mamy tego skutek. Smutne jest, co innego. Narzekamy, że młódź nie garnie się nam do wiedzy, a czy zacny Universitatis nie uwzględnił bariery ceny? Książka "1848 rewolucja intelektualistów" kosztuje... 69 złotych! To boli. Bardzo! Żony na pewno nie ucieszą się, kiedy mężowie wydadzą tyle na tą cenną i niezbędną w księgozbiorze pozycję. 
Warto na koniec zamknąć to pisanie takim podsumowaniem autorstwa Namiera: "Przez Europę przeszła rewolucja o zasięgu większym niż kiedykolwiek wcześniej, jednakże zdecydowanie humanitarna pod względem swoich zasad i swojej praktyki. Miała swoich zabitych, ale nie miała żadnych ofiar; stworzyła uciekinierów, ale żadnych więźniów politycznych". I choćby chcąc się o tym przekonać należy zabrać się za lekturę tej książki. A Adam Michnik dodaje: "To jest lektura szczególnie cenna dla tych, którzy - jak autor tych słów - uporczywie nie chcą wyrzec się wiary i złudzeń, że można świat uczynić lepszym"

Nekropolie - wizyta 8 - Bydgoszcz Cmentarz Bohaterów

$
0
0
Wiele miast m swoje wojenne nekropolie. Ta bydgoska jest wyjątkowa? Lokalizacja. Sto lat temu było to Wzgórze Bismarcka. Dokładnie w tym samym miejscu wzniesiono Wieżę Bismarcka / Bismarckturm! W 1946 r. zaczęto zakładać w tym miejscu cmentarz. To tu znaleźli miejsce spoczynku m. in. bydgoszczanie wymordowanie przez niemieckiego okupanta w Dolinie Śmierci. Tu znajdziemy ofiary Sondergericht Bromberg, okrutnego "sądu specjalnego", który skazywał na śmierć bohaterskich obrońców miasta z 3-4 IX 1939 r. kiedy podjęli walkę z dywersją w mieści. To wtedy swoje "prawnicze szlify"potwierdzał Hermann Stolting, jeden z bohaterów głośnej przed laty książki Krzysztofa Kąkolewskiego "Co u pana słychać?". CMENTARZ BOHATERÓW, bo na jego zwiedzanie teraz zapraszam.



Jeśli napiszę, że to urokliwe miejsce, to mogę zostać źle zrozumiany? Proszę mi wierzyć, ale dla okolicznych mieszkańców stanowi on... wyjątkowy park. Nikogo nie dziwi widok rodziców z wózkami. Sam byłem przed laty jednym z nich i przyjeżdżałem z moimi pociechami.


To niewielka nekropolia. Jak na żadnym w naszym mieście można tu dobyć wstrząsającą lekcje historii. "Lektura" tablic, krzyży, to krwawy kawałek naszej wspólnej historii.


Niepojęte dla mnie pozostanie to, że przed kilkoma laty (zimowe zdjęcie z lutego 2011 r.) to  miejsce padło ofiara profanacji i bestialstwa jakichś hien cmentarnych. Chyba do dzisiaj nie ustalono kto był sprawcą bezprecedensowego zniszczenia. Skradziony został potężny krzyż Virtuti Militari z pomnika poświęconego "PAMIĘCI ŻOŁNIERZY BYDGOSKIEGO BATALIONU OBRONY NARODOWEJ ROZSTRZELANYCH PRZEZ NIEMIECKI WEHRMACHT W DNIU 22 IX 1939 ROKU W BORYSZEWIE K / SOCHACZEWA ZA TO, ŻE BYLI OBROŃCAMI BYDGOSZCZY". Bez skrupułów wydarto  bliski sercom wielu Polaków i bydgoszczan symbol zrodzony"w wojennej potrzebie"!... Smutno było odwiedzać to miejsce, kiedy nie było krzyża Virtuti Militari. Ten, który zastąpił oryginał jest jego namiastką i orzeł nie ma na nim korony! Naprawdę chciałoby się rzucić takiej kanalii w twarz: jak mogłeś bydlaku?!...




Bydgoscy Żydzi zostali wymordowani dosłownie w pierwszych  tygodniach bandyckiej okupacji! Niewielki pomnik przypomina o ich tragedii? Skromny napis? Trochę zbyt mało wobec tragedii, jaka ich spotkała. Tylko jedna oddzielna mogiła niejakiego Poznańskiego. Czy naprawdę imienia nie udało ustalić się? Kto wpadł na pomysł, aby na tegoż mogile postawić... łaciński krzyż? Zaiste - kuriozum


Tego cmentarza nie można nie odwiedzić. Każdego roku zapalmy tam znicze. W końcu ofiarami bydgoskiego Gestapo był mój bydgoski dziadek i jego brat. Ten ostatni, Piotr (1905 - ?), zaginął bez wieści. Dokumenty po bydgoskim Geheime Staatspolizei prawie nie zachowały się. W pobliskim Karolewie leży Hieronim Grzymski, brat cioteczny mojej babci Jadwigi. Został rozstrzelany jesienią 1939 r.!  Jedyną jego "zbrodnią"było, że przed wojną pełnił funkcję  listonosza.


Zwiedzając tĘ nekropolię mijamy m. in postument, na który stoi czarna urna. "W URNIE TEJ MIESZCZĄ PROCHY 100 MĘCZENNIKÓW BYDGOSKICH ZAMORDOWANYCH I SPALONYCH PRZEZ HITLEROWCÓW W PAŹDZIERNIKU 1939 R.". 



Takie cmentarze krzyczą do nas: NIGDY WIĘCEJ!



Nekropolie - wizyta 9 - Poznań Cmentarz Zasłużonych Wielkopolan

$
0
0
Nie, nie  będę pisał na nowo historii Cmentarza Zasłużonych Wielkopolan w Poznaniu. Zrobili to za mnie inni i lepiej. Pochowano tu wielkich synów tej ziemi. Z postaci, o których na pewno słyszeliśmy na lekcjach historii, możemy odwiedzić np. Hipolita Cegielskiego, Stanisława Taczaka, Wojciecha Trąmpczyńskiego czy Stanisława Mikołajczyka. Ale ja dziś Ich nie odwiedzam.
Jest coś smutnego, a zarazem pięknego w klimacie tej nekropolii. Wiele mogił już od dawna nikt nie odwiedza? Smutek zaklęty we kamieniu. Treścią są epitafia. Ile bólu kapało z każda wycinana literą. Pewnie, że nie dla kamieniarza, a dla rodziny. Dziś zaledwie podziwiamy "cmentarną architekturę". Czy porusza nas dziecięcy wiek, przerwana droga, żal zrozpaczonego męża, pozostawionych dziatek? Wszystko przeszłość!... Czy ponura?








Zatrzymuje mnie na chwilę zapomniany krzyż. Odnajduję w Internecie informacje o pani Stefanii Czajkowskiej ze Stolców. Dlaczego tam pojawia się taki zapis o latach życia (? - 1936)?  Na tym krzyżu jeszcze to i owo daje się to odczytać. Proszę się dobrze przyjrzeć. Nie, nie ułatwię tego. Chciałbym wierzyć, że ta mogiła jest w innym stanie? Moje zdjęcia są sprzed kilku lat. O zmarłej znalazłem informację: nauczycielka. Wkrótce będzie 80. lat od Jej odejścia. Chyba nie ma już wśród nas nawet Jej uczniów.

Uśmiechamy się do siebie na widok... Jana Skrzetuskiego. Nie mógł wiedzieć, że kilka lat po Jego śmierci pojawi się powieść niejakiego Henryka Sienkiewicza pt. "Ogniem i mieczem", a w niej Jan Skrzetuski! Nie zapominajmy, że ten prawdziwy, Mikołaj Skrzetuski był Wielkopolaninem spod Obornik. Nie dość na tym - spoczywa dwa kroki od Cmentarza w kościele św. Józefa!

Chwilami mam wrażenie, jakbym był na wileńskiej Rossie. Ten sam nieład, chaos? I to ukształtowanie terenu. Można smakować to miejsce. A przecież starczy wyjść na zewnątrz, zejść z Wzgórza św. Wojciecha i dostać się w łoskot wielkomiejskiej cywilizacji. Wolę zostać tu - między tymi starymi drzewami, połamanymi nagrobkami i figurami Chrystusa bez głowy...



Kiedy jednak  opuszczam nekropolię robię to z żalem. Zostawiam za sobą czas miniony. Wiem, że przy najbliższej okazji będę starał się znaleźć w tym samym miejscu. Może będzie okazja komuś jeszcze pokazać te magiczne alejki?



Słowa, krzyże, rozciągnięty na nich Chrystus, zeschnięte kwiaty, wypalone znicze... I samotni widzowie w tym teatrze przeszłości i śmierci. Za kilka (-naście, -dziesiąt)  lat sami będziemy takim czasem przeszłym dokonanym. Czy kogoś wzruszy nasza mogiła? Poruszony wróci do domu i napisze: widziałam / -łem  grób  X. X. I wrócą wspomnienia? A wraz z nimi - MY?...

 MEMENTO MORI!...

Nekropolie - wizyta 10 - Skłudzewo

$
0
0
Skłudzewo. Niewielka wieś w moim rodzinnym województwie kujawsko-pomorskim. Atrakcją jej jest urokliwa siedziba Fundacji Piękniejszego Świata. Miejsce wyjątkowe, bo to dawny dworek niemieckich właścicieli: rodziny Brauerów. My tym razem nie zajmiemy się ani edukacją, ani ekologią. 

Żadna sensacja w naszym regionie trafić na poniemieckie ślady? Nas bardziej interesuje, bo pora ku temu stosowna, pobliski cmentarz. a raczej to, co po nim pozostało...


Niewiele z tego czym był oszczędził dla nas czas. Nie wiem, jak wyglądał w okresie, kiedy przechadzali sie tamtędy Brauerowie. Emma Brauer, której nagrobek zachował się w najlepszym stanie czeka "na westchnienie"? Na pewno na cichą modlitwę?... 


Pozostałe mogiły, to jednak wielka niewiadoma. Memento... Wołają do nas z chaszczy, zarośniętej trawy: "byliśmy! jesteśmy! pamiętajcie!".


Ten spacer jest bardzo krótki. Najkrótszy z tych, na które Was zabrałem. Ale czy przez to mało treściwy? Smutne są takie widoki. Zapomniani ludzie kiedyś tworzyli historię tej ziemi! Kiedyś nie było "klimatu", aby podnosić kwestię ich przeszłości. Czy mamy moralne prawo teraz milczeć? 
 


R. I. P.

Nekroplie - wizyta 11 - Toruń Cmentarz Komunalny nr 1

$
0
0
To prawda - byliśmy na tym Cmentarzu. Tak, równy rok temu. To wtedy oglądaliśmy cmentarne medaliony. Patrząc w oczy szukaliśmy utraconych dusz? Dziś spacerujemy po tych samych alejkach. Szukamy przeszłości zapisanej inaczej. Słowem! Inskrypcją. Historia plącze się nam, miesza. Spotykamy mogiły z różnych okresów. Chwilami wręcz sobie wrogich? Ironia? Chichot Klio? Tu nie ma zmyśleń. Napisało ją życie wiele, wiele lat temu. Jak się przekonamy w różnych językach. Wszystko w jednym i tym samym miejscu. Pouczające motto z krzyża na grobie podpułkownika artyleriiGaspara Pawłowskiego (zm. 9 X 1931 r.) powinniśmy szczególnie sobie przyswoić:: "ALBOWIEM NIKT NIE JEST PEWIEN NI DNIA NI GODZINY".


W mijającym roku przypadła setna rocznica wybuchu Wielkiej Wojny, I wojny światowej. Nie wiem czy ktoś w Toruniu pomyślał o tych, których upamiętnia głaz z napisem: "DEN GEFFALENEN DES WELTKRIEGES 1914-1918". Proszę uważnie przyjrzeć się ciętym w głazie literom. Kamieniarz chyba popełnił błąd... ortograficzny, bo jedna z liter "f" w słowie "geffalenen"jest dziwnie wciśnięta? Ktoś powie: Niemców mamy czcić? Nie, proszę ja kogo, Polaków, którzy jako poddani kaisera Wilhelma II walczyli na polach Flandrii lub Rosji i diabli wiedzą gdzie! Jak choćby jeden z moich wielkopolskich stryjecznych pradziadów lub dziadek mojej żony, Franciszek Śliwiński (1893-1945).


Powojenne losy, po tej wojnie z lat 1914-1918, odnajdujemy w "części rosyjskiej" nekropolii. Może wyrażam się niezbyt precyzyjnie, ale już rok temu pokazałem nagrobki z prawosławnymi krzyżami. Tu kolejne przykłady. Z porcelanowej fotografii patrzy na nas Wasilij Naumowicz Gułcew (1 I 1894 - 2 XII 1934) podpułkownik rosyjskiej armii w służbie imperatora Mikołaja II. Doński kozak? Jest i płaskorzeźba przypominająca herb tychże: jeleń ze strzałą w grzbiecie! Wiele mamy takich okazji, aby coś podobnego ujrzeć?


Nieopodal wycinek naszej historii. Grób generała Aleksandra Pławskiego (18 IX 1856 - 6 VII 1921). Odnajduję go na stronie z wywodem genealogicznym tegoż rodu, herbu Plater. Bardzo żałuję, że nie mam pod ręką żadnego fachowego zestawienia generalicji II Rzeczypospolitej. Przy okazji poszukam. I uzupełnię swą wiedzę o tym oficerze. W tej samej mogile spoczęła też w 1950 r. wdowa po generale pani Eliza Pławska z d. Feldmann (23 I 1879 - 22 I 1950).


Jest i krajan z Wielkopolski, powstaniec, plutonowy Pajączkowski "POLEGŁ NA POLU WALKI OD KULI NIEMIECKIEJ DNIA 17. STYCZNIA 1920 R. POD GNIEWKOWEM DLA POLSKI". Nie ma imienia, ani lat życia?...


Zaledwie w wieku 21 lat rozstał się z tym światem plutonowy Tadeusz Osiński (23 maja 1899 - 12 maja 1920), żołnierz 62. pułku piechoty."DROGI SYN I BRAT"- gdyby zginął w walce, to chyba by o tym napisano. Ani słowa czy to skutek trudów wojennych lub odniesionych ran?


Gdyby ktoś tym wszystkim zmarłym powiedział "będą wśród was leżeć... bolszewicy", to co by powiedzieli? Mogę chyba zaryzykować, że wszyscy wyżej spotkani walczyli z "czerwoną zarazą"! A teraz spotkali się na jednym cmentarzu? I to gdzie? W Toruniu? Oto prawdziwy humor dziejów poplątanych!...


Ciekawią mnie krzyże, które są opodal wejście. Pytałem rodowitą toruniankę, ba! wieloletniego nauczyciela historii czyją pamięć znaczą? Wzruszyła ramionami i odpowiedziała: nie wiem. Nawet nie odważę się domyślać. Ufam, że choć jeden torunianin czyta mnie i pomoże mi zrozumieć czym są te krzyże?


Na kilku mogiłach lotnicze gapy, m. in. plutonowego Karola Napierskiego (zginął tragicznie śmiercią lotnika 14 VI 1936 r., żył lat 28), porucznika Józefa Zacharewicza (też zginął śmiercią lotnika, jesli dobrze odczytuję 15 XII 1934 r.?).  Ta jedna - wyjątkowa. Moja nieuwaga! Nie zrobiłem samego grobu? Nie wiem czyje miejsce spoczynku tak podniośle wyróżniono. Orzeł stoi na straży wiecznego snu Piotra Wróblewskiego. Niestety poza rokiem 1867 nie gwarantuje odczytania reszty napisu.



Jest masowa kwatera tych, co padli w boju w czasie wojny polsko-bolszewickiej:


1939 rok dopisał ciąg dalszy okrucieństw wymierzonych na narodzie polskim!


Temat zrobił się bardzo militarny? Hm... Tak wyszło. Historia krzyżami cmentarnymi pisana. Chrystus, którego tu zamieszczam pochodzi z grobu doktora Filipa Rawicz Zawady (i jego żony Eleonory z Czarneckich) majora rezerwy Wojska Polskiego, kawalera orderu Virtuti Militari, konsula Rzeczypospolitej Polskiej w Tuluzie (23 VIII 1888 - 18 II 1831).


Poruszające są słowa wyryte na płycie nagrobnej porucznika pilota Stanisława Szczeniawskiego ( liść zasłonił mi pełną datę urodzenia - 24 VIII 1927):

"ŻYŁEM, BOŚ CHCIAŁ 
ZGINĄŁEM BOŚ KAZAŁ 
ZBAW, BO MOŻESZ"


PS: Tematu nie uważam za zamkniętego...

Przeczytania... (16) - Sławomi Cenckiewicz "Atomowy szpieg. Ryszard Kukliński i wojna wywiadów" (Wydawnicwto ZYSK i S-KA)

$
0
0
Starczyło mi trzech niezakłóconych obowiązkami rodzinnymi wieczorów, aby kolejna książka Sławomira Cenckiewicza została zaliczona do grona "tych przeczytanych". Tyle tytułów "czeka na swój czas", a tu - o! To przywilej tego co i jak pisze Autor? Różnie, różni oceniają dorobek autorski Sławomira Cenckiewicza. Staram się być na  dostępnych spotkaniach autorskich, choć nie ukrywam, że wychodzę chwilami... zniesmaczony? Zbyt często przybyli zamieniają je w mini-protest-song swoich historycznych frustracji? Mego Syna zniechęciło jedno z takich spotkań. I to na tyle skutecznie, że kiedy słyszy nazwisko prelegenta odmawia mi towarzystwa i sam jadę... 
Sławomir Cenckiewicz rocznik '71 należy do średniego pokolenia historyków. Wyrósł na żyznej glebie Instytutu Pamięci Narodowej. Pod tym "szyldem" pojawiło się kilka z jego znanych książek, w tym jedna z głośniejszych pt. "SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii"(razem z P. Gontarczykiem). Dzięki wydawnictwu ZYSK i S-KAmieliśmy okazję czytać np. "Anna Solidarność. Życie i działalność Anny Walentynowicz na tle epoki (1929-2010)", "Długie ramię Moskwy. Wywiad wojskowy Polski Ludowej 1943–1991"czy "Wałęsa. Człowiek z teczki". Tym razem "ATOMOWY SZPIEG. RYSZARD KUKLIŃSKI I WOJNA WYWIADÓW".
Od razu chcę zastrzec, że nie widziałem filmu "Jack Strong" Władysława Pasikowskiego. Pewnie ciekawym dopełnieniem byłaby książka Douglasa J. MacEachina "Amerykański wywiad i konfrontacja w Polsce 1980-1981" (wydana przez Dom Wydawniczy REBIS w 2011 r.).
Co "od ręki"przemawia za chęcią przeczytania kolejnego tomu autorstwa Cenckiewicza? Bogactwo ikonograficzne! Oto prawdziwa wartość nabyta każdej książki historycznej: ilustracje! zdjęcia! Nie przesadzę dodają: bezcenne skany głęboko ukrytych w archiwach dokumentów. Chciałoby się osobiście znaleźć "sam na sam" z nimi i móc je analizować. Osobistej kwerendy nie jest w stanie oddać żaden komputer. Papier pozostanie papierem - nikt mnie nie przekona, że jest inaczej.
544 stron nie są bariera, ani straszakiem dla chcącego znaleźć się w świecie Ryszarda Kuklińskiego. To dzięki tej książce naprawdę możemy znaleźć się blisko Niego, niemal czuć napięcie, jakie towarzyszyło jego szpiegowskiej działalności. Piszący te słowa pamięta, jak zdemaskowano wielkiego mistrza olimpijskiego Jerzego Pawłowskiego, jak sypały się zaoczne wyroki śmierci po 13 grudnia 1981 r. na Romualda Spasowskiego, Zdzisława Najdera czy Zdzisława Rurarza. Sam do czasu nie potrafiłem określić jednoznacznie swego stosunku do Ryszarda Kuklińskiego (1930-2004). Po lekturze "Atomowego szpiega" nikt raczej nie powinien mieć wątpliwości, jak zakwalifikować czyn Pułkownika.
Nigdy nie miałem złudzeń, co do lojalności sowieckiego sojusznika i innych "bratnich armii". Nigdy nie przysięgałem na wierność LWP i jej sojuszniczej Armii Czerwonej. Choć w bydgoskim WKU słyszałem z ust pewnego pułkownik "No i co?! - patrzył na mnie ze swych 164 centymetrów wzrostu. - Koledzy już dawno odsłużyli, a wy?". Wy, czyli ja, w liczbie pojedynczej. Dwie belki i trzy gwiazdki dawały temu tam prawo do podobnego języka. To dlatego nie oddałem papierów na wyższą uczelnię wojskową. Dziś by mi pokolenie Cenckiewiczów zarzucało... wojskową wasalność? Uff. Ale wracając do książki. Przerażające są ujawnione fakty o przygotowywanych planach wojennych Układu Warszawskiego! Uderzenie jądrowe na zachodnią Europę z datą 20 czerwca 1989 r.? To prawdziwy cios dla tych, którzy wierzą w "mechaniczne" i "magiczne" wymarcie systemu po 4 czerwca tegoż roku! Trzeba dużej naiwności, aby to kupić. Cytowana "Ogólna koncepcja strategicznej obrony..."ze stycznia 1968 r. nie pozostawia żadnych złudzeń: "Układ Warszawski jest zdolny do rozpoczęcia i prowadzenia szeroko zakrojonych działań przeciwko NATO. (...) agresja nuklearna na dużą skalę, mająca na celu zniszczenie jak największej części potencjału wojskowego". Punkt po punkcie (od "a" do "h") wyszczególniono ewentualne oblicze przyszłego konfliktu. Moje sielskie dzieciństwo mogło zostać brutalnie unicestwione! Plan sytuacyjny na froncie ewentualnej III wojny światowej to dopiero cios - nad moim rodzinnym miastem, Bydgoszczą, symbol wybuchu jądrowego!... Jakiej mocy? Cenckiewicz cytuje materiał gry wojennej o kryptonimie "Szaniec - 79": "...przeciwnik może wykonać na wojska frontu od 300 do 400 uderzeń rakietowych operacyjno-taktycznymi i artyleria atomową.(...) W razie przerodzenia się konfliktu w powszechna wojnę jądrową w uderzeniach mogą wziąć również udział rakietowe atomowe okręty podwodne, które są w stanie wykonać na Polskę do 1000 uderzeń o mocy od 20 do 100 MT (...)". 
"O tym, jak Kukliński dojrzewał do [...] decyzji i jak wyglądały kulisy jego atomowego szpiegostwa, jest ta książka"- zamyka jeden z rozdziałów Cenckiewicz.Śledzimy jego ścieżki wojskowej kariery. Biografia, jaki wiele w powojennym okresie: "dobre chłopsko-robotnicze pochodzenie", poparcie takich bossów stalinowskiego LWP jak choć generał Stanisław Popławski, ale i"ideowa plama" w postaci związków z organizacją"Miecz i Pług". Jakieś dobre duchy czuwały jednak nad młodym sierżantem podchorążym? Droga do przyszłości miała swoje zakola i wądoły, ale... jakoś z tego się wywijał. Chyba, po przeczytaniu tej książki, można zaryzykować opinię, że do pewnego momentu Kukliński był dzieckiem szczęścia? Po usunięciu z szeregów "jedynie słusznej" P.Z.P.R. właściwie powinien nastąpić kres! Dlaczego nie? Proszę sięgnąć do Cenckiewicza.
"Nie ulega wątpliwości, że na entuzjastyczne oceny, jakie zbierał Kukliński, składały się również jego poprawne relacje z wszechobecnym kontrwywiadem wojskowym. A te zasługują na baczna uwagę"- informuje nas Autor, ale szybko gasi naszą nadzieję, na "odkrywanie kart": "Niestety, zachowały się jedynie szczątkowe informacje". I bez tego jesteśmy dopuszczeni do takich zakamarków ówczesnego wywiadu wojskowego, że ho! ho!...
"Byłem świadkiem okrucieństwa tej wojny, widziałem dzieci z obciętymi głowami, pomordowane całe rodziny: ojciec, matka, siedmioro rodzeństwa, leżący rzędem pośrodku wsi. Widziałem też straszne sceny, kiedy Wietkong wtargnął do Sajgonu. Było mi wstyd, że jestem nie po tej stronie, po której chciałbym być"- cytuje Cenckiewicz fragment wywiadu (wspomnień z pobytu w Wietnamie), jakiego Kukliński udzielił Marii Nurowskiej. To bodaj jeden z najbardziej skrywanych epizodów w historii LWP? Od czasu do czasu gdzieś w mediach padało o "misjach pokojowych". Nie pamiętam, abym odnajdywał w nich określenie: Międzynarodowa Komisja Nadzoru i Kontroli w Wietnamie. Kukliński był tam, jako kierownik Grupy Kontrolnej. Nie łudźmy się, że swój pobyt ograniczano tylko do"bratniej pomocy". Jest okazja poznać "walory prywatnego przebywania"w dalekiej Azji? "...każdy miał tam miejscową dziewczynę, którą zwykle przejmował po poprzedniku"- to stwierdzenie autorstwa samego... generała Czesława Kiszczaka."...korzystanie z usług prostytuujących się wietnamskich kobiet było wśród polskiej delegacji powszechne" - uzupełnia naszą wiedzę Autor "Atomowego szpiega...". Jak było z naszym bohaterem nr 1? :Lubię takie przerywanie w najciekawszym miejscu!
Można pozazdrościć Kuklińskiemu - był w samym "oku cyklonu"różnych decyzji polityczno-wojskowych. Jeśli próbowano przez lata pomniejszyć Jego rolę, zdeprecjonować zasługi, to ta książka wytrąca wiele argumentów! Manewry "Pochmurne lato 68" było preludium przed agresją na Czechosłowację (C.S.R.S.)! "...myśl o agresji LWP na Czechosłowację była dla niego na tyle wstrząsająca, iż - również pod wpływem wiedzy płynącej z zachodnich dzienników i mediów -zaczął powątpiewać w sens swojej służby"- czytamy w rozdziale 5."Na mapach sztabowych jednostki armii czechosłowackiej były oznaczone kolorem niebieskim - wspominał sam Kukliński - a takim kolorem oznaczano armie wroga. Przeżyłem szok, myśli kłębiły mi się w głowie: co robić, przecież nie wolno dopuścić, abyśmy wzięli udział w bratobójczej walce".  Powoli rośnie świadomość... zdrady!
Dla człowieka, który posiadł wiedzę o nuklearnej wizji zagłady drogi były dwie: brnąć dalej z całą koszmarną konsekwencją (a przy tym godzić się na biologiczną zagładę własnego kraju), albo nawiązać kontakt z tymi "zza żelaznej kurtyny". Kukliński przejrzał na oczy: "...Sowietom o to chodziło, nasze wojska miały być krwawą tarczą, torującą im drogę do serca Europy". Cenckiewicz dodaje: "Okazało się [...], że jego koledzy ze Sztabu Generalnego są tak zsowietyzowani i oportunistycznie nastawieni do służby, że ni dręczyły ich zupełnie podstawowe pytania". Kolejnym ciosem miały stać się wydarzenia grudniowe na Wybrzeżu w 1970 roku!
Bez wątpienie możemy nazwać Kuklińskiego "mistrzem kamuflażu". Rejsy jachtem "Legia"ułatwiły mu przenikanie na "grunt zachodni". Dziwi beztroska służb, które przymykały oczy na oddalanie się oficera LWP, znikanie na kilka godzin, powroty nie wiadomo skąd... Oni mu naprawdę ufali! Nikomu na myśl nie przyszło, aby sprawdzić co i jak. W tym momencie monografia staje się doskonałą opowieścią sensacyjno-szpiegowską. Może Sławomir Cenckiewicz powinien o takiej prozie pomyśleć? Wspaniałe są zdjęcia pierwszych listów pisanych do Amerykanów. A "operacyjne" wykorzystywanie... kobiet? Co z tego, że wyjeżdżał z nimi "za miasto", skoro w lesie przepadał na długie minuty, aby po powrocie zaraz wracać do Warszawy?... Sam po latach przyznał:"...przecież bez ich wiedzy wplątywałem je w swoje rozgrywki z systemem. Nie,mniej uważałem, że moja misja wymaga ofiar. Ja sam narażałem się najbardziej".
Czy w Sztabie Generalnym nikogo nie zastanowiło, że pan pułkownik "...na wszelkie sposoby starał się torpedować pomysły zmierzające do awansowania go i odesłania do któregoś z okręgów wojskowych"? Jego zaangażowanie, usłużność względem przełożonych nie wzbudzała podejrzeń WSW.
Swoista statystyka pozyskanych dokumentów prze pułkownika Kuklińskiego jest naprawdę imponująca. Trudno przewidzieć, jak dalej potoczyłaby się jego działalność, gdyby nie długi język dyrektora CIA Williama Caseya. Jak ktoś piastujący takie stanowisko mógł wykazać się taką ignorancją?! W czasie rozmowy z papieżem Janem Pawłem II nieomal zdekonspirował "Jacka Stronga". W otoczeniu Papieża był agent polskiej bezpieki!"Lamos" i"Latynos", to ksiądz Januariusz Bolonek.
W tym miejscu praca pana Sławomira Cenckiewicza niestety zyskała na braku... profesjonalizmu! Panie Profesorze czy   t a k   godzi się pisać? Wytyka Pan każdemu ze swych bohaterów (np. agenturalne zaangażowanie) ich błędy, a  co Pan zrobił na stronie 360?! Zacytuję zdanie o konfidencie w sutannie:"W 2012 r. prezydent RP odznaczył go Krzyżem Oficerskim Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej «za wybitne zasługi w rozwijaniu współpracy między Rzecząpospolitą Polska i Stolicą Apostolską, działalność na rzecz środowisk polonijnych i promowania polskiej kultury»". Rozumiem, że jest Pan współautorem dzieła "Lech Kaczyński. Biografia polityczna 1949–2005", ale czy tak się godzi?! Tak postępuje historyk? W indeksie nazwisk oczywiście nie ma słowa o Lechu Kaczyńskim! A to przecież ów prezydent, a nie jakiś "Bolek"-Wałęsa czy "Alek"-Kwaśniewski nadał tak zaszczytne odznaczenie zdrajcy! szpiegowi! I to gdzie działającemu?! W Stolicy Apostolskiej?! U boku polskiego Papieża! Takich wybiegów Pani Profesorze nie stosuje się. I to ja, magister, mam Pana tego uczyć?! Nie ukrywam, że z niesmakiem dochodziłem do takich wniosków. Rzetelność historyczna na pewno tu ucierpiała.
Smutne są losy pana Pułkownika po 1989 r. Długo i mozolnie dochodzono do rehabilitacji "zdrajcy"? Trudno się dziwić, skoro u władzy pozostawali ludzie pokroju Jaruzelskich, Kiszczaków czy Siwickich! Ostatni przypadek pochowania stalinowskiego oprawcy z wojskowymi honorami jest tego najdobitniejszym kuriozum ostatnich lat! Źle się działo, że lata trzeba było czekać na przywrócenia dobrego imienia "Jacka Stronga". Teraz, kiedy pułkownik Kukliński nie żyje, a demony czasu minionego również znikają (bez kary i degradacji, w świetle generalskich szlifów) - czas dopiero na ocenę tamtego czasu? Swoja książkę zamyka Cenckiewicz nietypowo: na kilkudziesięciu stronach opublikował "PLAN OPERACJI ZACZEPNEJ FRONTU NADMORSKIEGO"  z 1962 r. To materiał na kolejne pisanie.
Bez względu na nasze opcje polityczne i historyczne każdy komu bliski jest okres historii PRL powinien sięgnąć po "Atomowego szpiega". Jedno gwarantuję: ta książka nie pozwala nam się nudzić. Zmusza nas do skupienia, porywa i przeraża... Poznajemy człowieka wyjątkowego pułkownika Ryszarda Kuklińskiego, czy samotnego w swej walce z sowietyzacja polskiej armii? Na to trzeba przeczytać najnowszą książkę Sławomira Cenckiewicza.

Rzeź Pragi - Suworow - 4 listopada 1794 - finis Poloniae!

$
0
0
„Straszny był przelew krwi. Każda piędź ziemi na ulicach pokryta była przez ciała poległych. Wszystkie place zasłane były ciałami; ostatnie i najstraszniejsze zniszczenie miało miejsce na brzegu Wisły, na oczach mieszkańców Warszawy. To zgubne dla nich widowisko przyprawiło [ich] o drżenie, a nasza polowa artyleria, która podeszła do brzegu [Wisły] działała tak skutecznie, iż zwaliła wiele domów [...]" - raportował zwycięski wódz Aleksander Suworow / Алекса́ндр Васи́льевич Суво́ров. Ponurego obrazu ciąg dalszy: "Tak więc niczym uderzeniem pioruna rozbite zostało posiedzenie owego bezprawnego zgromadzenia [...]. Na Pradze ulice i place zasłane były ciałami zabitych, krew płynęła potokami. Skrwawiona Wisła swym szybkim prądem niosła ciała tych, którzy szukając w niej schronienia, potonęli. Widząc ten straszny widok zadrżała ta wiarołomna stolica". Tymi słowy pisał z "wiarołomnej Warszawy" Suworow do swej niemieckiej imperatorowej Katarzyny II  (Екатерина II Алексеевна / Katharina II). Ta w swej łaskawości kazała wybićкрест за Прагу.  Ten pierwszy z rąk Moskali przejaw ludobójstwa na Polakach miał miejsce 220 lata temu - 4 listopada 1794 r. Nie ma przesady w stwierdzeniu: Suworow utopił powstanie kościuszkowskie w morzu krwi !...

Zaszło słońce w krwawe morze —
Błysnął bagnet, błysły noże,
Suworowa pałasz nagi —
Błysnął hasłem na rzeź Pragi!

Rzuci się zajadła tłuszcza,
Siwym starcom nie przepuszcza,
Przed oczyma ojca, matki
Rozrywają żywcem dziatki.

W każdym domu trupy leżą,
Pluszczą progi krwią ich świeżą
Po ulicach krwi się fala
Aż ku Wiśle gdzieś przewala.


Te pełne trwogi strofy wyszły spod pióra Marii Konopnickiej. Kto dziś czyta "Rzeź Pragi"? Na pewno nie matki nad kołyską swego dziecięcia. Ale 4 listopada chyba należałoby przypomnieć.


Bezcennym dla mnie pomocnikiem w podróży 220 lat wstecz jest niezmiennie "Dyaryusz..." Jerzego Jedlickiego. Sięgam po niego po raz ostatni. Tym postem zamykam mój tegorocznym tryptyk kościuszkowski. Nim umieszczę tu jego zapis z 4 listopada AD 1794 zacytuję to, co napisał 29 października: "Dochodzi z daleka głos armat złączonego z Fersenem Suworowa, ścigającego wysunięte ku wschodowi komendy polskie. Resztki litewskiego wojska już się zwinęły do okopów praskich. Powrócił z Bydgoszczy z ocalonym korpusem Dąbrowski i pospołu z księciem Poniatowskim trzyma straż nad Bzurą od pruskiej strony". Smutny jest obraz polskiego wojska, w którym"zapał patriotyczny ostygł, nadzieja ustąpiła miejsca obojętności". Lechicki orzeł Polaków nie wzbijał się ku słońcu? Jeśli dalej doczytujemy: "Oficerowie i towarzysze z kawalerii narodowej grzeją się po szynkach i bilardach warszawskich, zostawiając prostych żołnierzy własnemu przemysłowi", to dziwić się, że dzieło Narodu padło pod butem moskiewskiego żołdaka?!... Jeśli dowiadujemy się, że żołnierz bez dyscyplina stawał się grabieżca i ciemiężycielem warszawiaków, a "zażyłość ustąpiła miejsce nieprzyjaźni", to dawano tym samym oręż w ręce Suworowa, który oblegał miasto! Co na to wszystko JKM? Stanisław August Poniatowski i jego "partia"bardziej bali się rewolty nad Wisłą swego ludu"niż Prusaków i Moskali". Nie odstąpił tronu lęk przed losem "królewskiego kuzyna", Ludwika XVI! Francuski przykład kładł się ponurym cieniem na to, co działo się nad Wisłą! Padały ciężkie oskarżenia pod adresem JKM. Zapis z 29 X kończy zdanie: "Ta nieufność i wzajemne podejrzenia do tego już dochodzą stopnia, że ani w Radzie Najwyższej, ani w Radzie Wojennej dodanej Naczelnikowi Wawrzeckiemu [następcy T. Kościuszki - przyp. K.N.] , najmniejszej rzeczy do obrony służącej nie można zgodnie ułożyć i przedsięwziąć".

I wnet pękła ze świstem struna złowróżąca;
Muzyk bieży do prymów, urywa takt, zmąca,
Porzuca prymy, bieży z drążkami do basów.
Słychać tysiące coraz głośniejszych hałasów,
Takt marszu, wojna, atak, szturm, słychać wystrzały,
Jęk dzieci, płacze matek. Tak mistrz doskonały
Wydał okropność szturmu, że wieśniaczki drżały,
Przypominając sobie ze łzami boleści
Rzeź Pragi, którą znały z pieśni i z powieści (...)


Tak, to nieśmiertelne strofy XII księgi "Pana Tadeusza" pt. "Kochajmy się" Adama Mickiewicza. Jestem ciekaw ilu bydgoskich nauczycieli historii  pamięta "spęd", jaki urządziło ówczesne KW PZPR. Rzecz odbyła się w tzw. harmonijce. Jakiś komunistyczny kacyk (bodaj I sekretarz Komitetu miejskiego?) dawał nam "otwartym tekstem" do zrozumienia, abyśmy nie... poruszali tematów mogących podrażnić towarzyszy radzieckich? Wymienił: wojny Stefana Batorego z Iwanem Groźnym, Dymitriadę oraz RZEŹ PRAGI! Nigdy nie moglem tego pojąć: Sowieci niby odcinali się od carskości swej historii, ale... Tak, ustanowili order imieniem kata Warszawy z 1794 Орден Суворова.



Jeszcze nie syt Moskal srogi
Wydał hasło do pożogi —
Staje Praga w ogniach cała,
Pożar na jej dachach pała.

Po ulicach wichr przegania
Kłęby dymów, jęk konania,
Okrzyk zgrozy w niebo leci,
Skwierczą w ogniu ciała dzieci!

To, co napisał Jedlicki równe 220 lat temu cały czas przeraża! Trzeba mieć stalowe nerwy, aby po lekturze nawet tych fragmentów nie wykrzyknąć: "hajda! na Moskala!": "Przedmieście Praga stało się dziś widownią scen tak okropnych, że pióro wzdraga się przed ich opisywaniem. O pierwszym brzasku piechota Suworowa gwałtownym szturmem wdarła się na okopy. rozgorzał bój zajadły i krótki. Żołnierz, któremu głód ledwo karabin lub pikę utrzymać w ręku pozwalał, nie mógł sprostać w czwórnasób przeważającemu nieprzyjacielowi".  Wzmiankuje m. in. o bohaterskiej śmierci Jakuba Jasińskiego!"Moskale wdarli się w ulice - czytamy dalej - kartaczami zasypali most na Wiśle. Uciekający mając odcięty odwrót do Warszawy, rzucali się wpław i znajdowali śmierć w zimnych nurtach rzeki". Nie zapominajmy, że Autor pisze dokładnie w dniu tragedii: 4 listopada! I wreszcie znajdujemy mrożący krew w żyłach opis rzezi: "Zwycięskie i pijane żołdactwo wzięło odwet straszliwy na mieszkańcach Pragi. Zdaje się, że nikt prawie od rzezi nie uszedł. Mordowano wszystkich bez litości, nawet niemowlęta zwycięzcy nadziewali na spisy i wrzucali do płonących domów. Zgwałcone kobiety jegrzy zakłuwali bagnetami, dobijali rannych i konających, pastwili się nad licznymi na tym przedmieściu Żydami. Wycie mordowanych i tryumfalne «uraa» zwycięzców w całej Warszawie było słychać. (...) Strach padł na Warszawę i zniszczył wszelką wolę dalszego oporu". Nie mylił się pisząc: "Musiało być na tą rzeź pozwolenie samego głównodowodzącego, bo oficerowie nie próbowali powstrzymać żołnierzy".


Ten smutny post zamykam strofami Marii Konopnickiej. Po raz kolejny (i nie ostatni) poezja przypomina nam o zdarzeniach ważnych. Historia strofą pisana jest tożsama z tą, którą znajdujemy w pamiętnikach i relacjach z epoki. Chciałbym wierzyć, że pochyla się dziś skronie nad męka i śmiercią pokolenia AD 1794. Bo jeśli my nie będziemy pamiętać, to kto inny?

W żadnej ludzkiej świata mowie
Mąk tych słowo nie wypowie
I nikt nie ma dość odwagi,
By opisać tę rzeź Pragi!

Dymią zgliszcza i krew dymi,
W jeden mordu stos olbrzymi,
A przez trupy do Warszawy
Sam Suworow wchodzi krwawy!

Suworowie! Póki żyjesz
Krwi tej z rąk twych nie obmyjesz!
Imię będziesz miał u świata,
Nie żołnierza — ale kata!

Viewing all 2227 articles
Browse latest View live