Quantcast
Channel: historia i ja
Viewing all 2227 articles
Browse latest View live

Smakowanie Bydgoszczy (10) - Myślęcinek!...

$
0
0
30 marca w poście "Wiosna! Ach to Ty!..." padło m. in. takie zdanie:  "My, bydgoszczanie Mamy taki magiczny zakątek - nazywa się:MYŚLĘCINEK!". I to jest prawda. Kiedy moja Córka była małą dziewczynką w każdy weekend pytała się:"Jedziemy gdzieś dziś?". I często sama dodawała, że do "Myścielinka"! Dziś to wyjazd również z Jerzykiem.

Smak przyrody memu pokoleniu przybliżały najbardziej dwa programy: "Zwierzyniec" z rewelacyjnymi gawędami niezapomnianego pana Michała Sumińskiego (1915-2011) oraz "Z kamerą wśród zwierząt"ówczesnych dyrektorów ZOO we Wrocławiu państwa Hanny i Antoniego Gucwińskich. Należę do ostatniego pokolenia, które pamięta w rodzinie konie. Potrafię wymienić z imienia te, które były w gospodarstwie mego Dziadka za mego dzieciństwa i dorastania. Tym bardziej mi smutno, kiedy jadę rowerem "na dziadkowe łąki"na bydgoskie Prądy i nie słyszę rżenia koni, muczenia krów. Pustka. Ale to tam, przy odrobinie szczęścia, można spotkać brodzącego bociana, podrywającego się do lotu bażanta czy dreptającą kuropatwę?... Co potwierdzają te zdjęcia, wykonane 22 lipca.

Dla nas mieszczuchów namiastką świata zwierząt pozostają... ogrody zoologiczne lub, jak u nas w Bydgoszczy, Ogród Fauny Polskiej? Pewnie, że pamiętam trudy początku z końca lat 70-tych XX w. Ciasne klatki dla wilków! Jeśli odnajdę swoje zdjęcia z 1978 lub 1979 r., to je tutaj zamieszczę.


Pewnie, że chciałbym być Włodzimierzem Puchalskim (1909-1979) i tylko w  naturze fotografować zwierzęta. Ile radości daje uchwycenie wiewiórki na Wzgórzu Dąbrowskiego czy bociana właśnie na prądowskich  łąkach. Spotkanie z jeżem czy bardzo rzadkie z kretem - urastają do rangi wydarzenia, jakbyśmy spotkali na swej drodze białego nosorożca lub samego żubra jegomościa. Naprawdę daleko nam do tego prawdziwego świata.


Spacerując po Myślęcinku często słyszymy, jak stuka dzięcioł. Ale wypatrzyć go i uwiecznić? Trudna sprawa. Może gdyby sprzęt fotograficzny był lepszy? Ale i tak ten, który posiadam (-my) pozwala na uwiecznienie piękna świata bez narażania się na kontakt z kłami, porożami czy pazurami. Bardzo żałuję, że będąc przed laty w wielkopolskich stronach rodzinnych Rysiek zawiózł mnie na żerowisko dzików. Czekaliśmy, czekaliśmy i się nie doczekaliśmy. Móc zobaczyć stado w jego naturalnym środowisku? Nie zamki nad Loarą, nie piramidy egipskie czy most na Tamizie, ale żerujące stado...


Obrońcy zwierząt powiedzą: nawet najwspanialszy wybieg nie może stanowić namiastki wolności. Kraty skutecznie tą wolność ograniczają. Wiem. Ale z drugiej strony nikt do pięknego daniela nie odda strzału. Majestatyczny łoś bez obaw może dźwigać swoje łopaty. Dzik nam nie zagrozi i nie będziemy drzeć się w lesie, jak Duduś Fąferski "Odyniec!".


Mało kto z nas juz dziś pamięta przydomowe klatki z królami. A nutrie? Wszystko hodowane dla futerka i... mięsa. Trzeba dużej fantazji, aby na naszych metrach kwadratowych zamieszkała wietnamska świnia. Ale taka fanaberia nie jest już chyba obca nad Wisłą. Jakoś nie wyobrażam sobie, aby normalnych rozmiarów locha przemykała między pokojami? Ale może to tylko moje zapleśnienie?...


PS:Kiedy oddaję "do druku" ten tekst gniazda bocianów już są puste! Smutne. Ta pustka działa na mnie... przygnębiająco, na równi z zaoranymi polami. Kolejny cykl zamknął się bezpowrotnie. Czy brodzący po prądnowskich łąkach  bociek wróci za rok? No to sobie na niego poczekamy! Byle do wiosny?...

Pakt Ribbentrop-Mołotow - 22/23 VIII 1939 r. - nie zapominaMY!...

$
0
0
„Zniszczenie Polski jest naszym pierwszym zadaniem. Celem musi być nie dotarcie do jakiejś oznaczonej linii, lecz zniszczenie żywej siły. [...] Bądźcie bezlitośni. Bądźcie brutalni. [...] Prawo jest po stronie silniejszego. Trzeba postępować z maksymalną surowością [...] wojna musi być wojną wyniszczenia. […] Obecnie tylko na wschodzie umieściłem oddziały SS Totenkopf, dając im rozkaz nieugiętego i bezlitosnego zabijania kobiet i dzieci polskiego pochodzenia i polskiej mowy, bo tylko tą drogą zdobyć możemy potrzebną nam przestrzeń życiową” - führer III Rzeszy Adolf Hitler przemawiając 75. lat temu, 22 VIII 1939 r. w Obersalzbergu, nie pozostawiał złudzeń, co do intencji i zamierzeń.
Tego samego dnia do Moskwy leciał minister spraw zagranicznych faszystowskich Niemiec, Joachim von Ribbentrop. Na spotkanie z komisarzem spraw zagranicznych Z.S.R.R.,  Wiaczesławem Mołotowem. Były sprzedawca... szampana daleko zaszedł. Kreml oczekiwał swego gościa. Ta nagła wolta w poglądach o sojuszach wywołała pewną panikę w stolicy Związku Radzieckiego. Nie wiedziano bowiem, jak udekorować miasto na powitanie tak dostojnego gościa? Nie miano flag ze swastyką? Znaleziono! W dość osobliwym miejscu: wytwórni filmowej, która wcześniej kręciła antyniemieckie filmy propagandowe? Z kin przyszło wycofywać głośny film Sergiusza Eisensteina "Aleksander Newski"! Raz, że nakręcił go rosyjski Żyd. Dwa, że przypominał o teutońskiej klęsce na jeziorze Pejpus w 1242 r.


„W wypadku nastąpienia (…) zmian na terenach należących do Państwa Polskiego granica interesów Niemiec i ZSRR przebiegać będzie w przybliżeniu po linii rzek Narew, Wisła, San. Kwestia, czy w interesach obu stron będzie pożądanym utrzymanie niezależnego Państwa Polskiego (…), będzie mogła być ostatecznie wyjaśniona dopiero w toku dalszych wypadków politycznych" - do tego dokumentu Z.S.R.R. jeszcze długooo nie chciało się przyznać? Oczywiście najłatwiej było obarczyć Polaków, że to ich własne insynuacje, które nie mają żadnego potwierdzenia w źródłach! Niestety - miało. Nie przestanę przy takiej okazji zalecać obejrzenia mapy współczesnej Polski. Jakaś 1/3 wschodniej granicy, to ta, którą ostatecznie wykreślili oprawcy spod znaków swastyki i pięcioramiennej gwiazdy równie pamiętnego 28 września 1939 r.! Aż dziw, że z większych miast zwrócili łaskawie Białystok?...


A. Hitler w Berghofie oczekiwał na wieści z Moskwy. Skąd nerwowość w jego zachowaniu? Prawdopodobnie chodziło o stanowisko Wielkiej Brytanii? Czyżby nie wierzył, że dojdzie do podpisania paktu? "To bedzie bomba" - nie ukrywał zadowolenia, kiedy pomyślne wieści dotarły wreszcie do Rzeszy.
"Rozbiór Polski wydaje się nieunikniony"- napisał sir Henry "Chips" Channon. Tylko, że Polska nie miała tej świadomości. Ambasador Wacław Grzybowski miał takie nikłe informacje na temat rzeczywistych zamiarów spotykających się stron? 17 września 1939 r. będzie również jego osobistą klęską dyplomatyczną! Nie zapominajmy, że agresję (dlaczego  wielu używa nad Wisłą określenia: wkroczenie?!) Moskwa określała, jako... pomoc bratnim Ukraińcom i Białorusinom! Jakby współczesna retoryka? I dlatego namawiam nieustannie: uczMY się historii! Może się zmienić epoka, strój, broń, ale mentalność - pozostaje niezmienna! Prosty przykład: w 1863 r. Rosjanie rozstrzeliwali powstańców strzałami w tył głowy, w 1940 r. Rosjanie w identyczny sposób mordowali polskich oficerów w Charkowie, Miednoje i Katyniu!... Historia kołem się toczy?...


Mogą Rosjanie zżymać się, że stawiamy znak równości między Hitlerem, a Stalinem, ale to ten ostatni 75. lat temu wzniósł toast:"Wiem jak bardzo naród niemiecki kocha swego Führera. Dlatego pragnąłbym wypić za jego zdrowie".I wypił! W końcu miał przyrzeczone odzyskanie części tego, czego nie udało się "hordom Tuchaczewskiego i Budionnego"w 1920 r.! Nie zapominajmy, że w cytowanym powyżej fragmencie tajnego protokołu pada wyliczanka o"linii rzek Narew, Wisła, San".Warszawa mogła być sowiecka już jesienią 1939 r.?
75. lat temu czas biegł nieubłaganie na zgubę II Rzeczypospolitej. sojusze z Francją i Wielka Brytanią gwarantowały bezpieczeństwo, propaganda wmawiała społeczeństwu, że jest "zwarte! silne! gotowe!", miano "nie oddać nawet guzika"? Niestety, ci sami sojusznicy, którzy już raz zdradzili Polskę w Locarno w 1925 r. - teraz okazali się równie wiarołomni. Co z tego, że Paryż i Londyn wypowiedział wojnę Berlinowi, skoro to była drôle de guerre /phoney war / Sitzkrie! Dziwna wojna, udawana wojna, siedząca wojna - tylko nie nad Wartą, Wisłą czy Wilią! Cios nr 1 - 1 IX 1939 r. Cios nr 2 - 17 IX 1939 r. Bez paktu Ribbentrop-Mołotow byłoby to raczej niemożliwe.

...ostatnie dni w "Dziennikach" J. Goebbelsa (25-31 sierpnia 1939 r.)

$
0
0
"Wojny oczekuje sie z niejakim fatalizmem. Musiałby się zdarzyć cud, aby można było jej uniknąć. Jeśli jednak stała się konieczna, to im szybciej, tym lepiej"- tak zanotował w swym "Dzienniku"dr Joseph Goebbels pod datę 17 sierpnia 1939 r. W maju tak reagował na pamiętna mowę w Sejmie ministra spraw zagranicznych II Rzeczypospolitej, Józefa Becka:"Beck wygłasza swoją mowę przed Sejmem. Całkowite odrzucenie wszystkich żądań niemieckich. Bardzo wątpliwe uzasadnienia. (...) Polaków podburza się w Paryżu, także w Londynie. Rachunek zapłaci Warszawa".
Pod datą22 sierpnia 1939 r. znajdziemy m. in coś takiego: "Wszystko gotowe do ataku na Polskę. blisko 2,5 miliona [żołnierzy] pod bronią. Oczekuje sie sygnału startowego od Führera. Decyzja musi zostać podjęta do końca tego tygodnia". I ten szczery, narodowosocjalistyczny entuzjazm Herr doktora:  "Musiałby się zdarzyć cud, aby można było uniknąć wojny. Polaków opuścił Bóg i wszystkie dobre duchy". Ironizuję? Oczywiście, że TAK! W ogóle chwilami zapiski mogą stanowić doskonały materiał dla badań socjologa lub psychiatry!... 

SMS Schleswig-Holstein
25 sierpnia 1939 r. do Zatoki Gdańskiej z "kurtuazyjną wizytą"wpłynął pancernik SMS Schleswig-Holsteinpod dowództwem kapitana Gustava Kleikampa (1896-1952).W polskim wydaniu "Dzienników" na ten temat - ani słowa? Muszę przyznać, że chwilami tekst jest... niestrawny. Wiernopoddaństwo Autora nie tyle razi, co chwilami... śmieszy? Czyżby piszący naprawdę sam tonął w potoku wymyślanych przez siebie kalumnii i steku kłamstw? 
Następnego dnia, 26 sierpnia 1939 r.,  zanotowano: "W południe narada z  Führerem. Daje mi polecenie sporządzenia 2 odezw, jednej do niemieckiego narodu, drugiej dla partii. Wyjaśnienie konieczności zbrojnej rozprawy z Polską, nastawienie całego narodu na wojnę, jesli to bedzie konieczne - na miesiące i lata. (...) Führer jest bardzo poważny i skoncentrowany. Cóż za brzemię atlasowe spoczywa na jego barkach. Tylko on może je udźwignąć". Jaka rozbrajająca szczerość? 

Adolf Hitler und Joseph Goebbels
Gwarancje brytyjskie z 25 sierpnia wyhamowały hitlerowską machinę wojenną? A przecież pierwsze strzały padają na dawnej granicy z Czechosłowacją! To dlatego 27 sierpnia Goebbels zanotował: "Nastroje w Wehrmachcie nie są szczególnie dobre. Łatwo to wyjaśnić. Wszystko było nastawione na uderzenie. Natomiast nastroje w narodzie są bajeczne. Ludzie wykonują spokojnie i pewnie swoje obowiązki i ufają Führerowi". Za to gauleiter gdańskiego NSDAP Albert Forster z tego powodu przechodził kryzys? "Dzwoni Forster: jest bardzo przygnębiony  - notuje skrupulatnie tego samego dnia Goebbels. - Nic się jednak na to nie poradzi. Ale jeszcze osiągnie swój cel, podobnie jak my nasz". 
Dwa dni później, 29 sierpnia,   o Polsce taki zapis: "Polska na razie trzyma nerwy na wodzy. Londyn chce ewent.[ualnie] nacisnąć na Warszawę, aby Beck przybył do Berlina na pertraktacje z nami. ale to wszystko w tej chwili jest jeszcze bardzo nieokreślone". Zapis tego dnia w polskim tłumaczeniu kończy zdaniem: "Tymczasem naprzeciw siebie stoją armie gotowe do walki". 
Mimo entuzjazmu nad dokonaniami w Moskwie Ribbentropa, 30 sierpnia wkrada się nuta niepewności w stosunku do stalinowskiego sojusznika: "Moskwa zwleka z ratyfikacją podpisanego z nami układu. Kreml chce się najwyraźniej przyjrzeć najpierw dalszemu rozwojowi [wydarzeń]. Politykę zagraniczną, jeśli nie chce się przeżyć rozczarowań, powinno się budować nie na przyjaźniach, lecz jedynie na interesach". Efekt Berlin pozna dopiero 17 września 1939 r.! 

SMS Schleswig-Holstein wpływa do Zatoki Gdańskiej
Dzień przed ostatecznym wybuchem II wojny światowej, 31 sierpnia 1939 r., odnajdziemy zapis:"Polska czeka; niemal fatalistycznie. Wojna nerwów nieco teraz zelżała. Ale w każdym momencie może rozgorzeć na nowo. Führer przyjmuje wobec Anglii ciągle jeszcze bardzo nieustępliwą postawę. Teraz nie wolno nam zatracić czujności". Czytając takie fragmenty ma się wrażenie, że to biedna III Rzesza była krajem zagrożonym agresją? Jest wzmianka o ewentualnych rozmowach z przedstawicielem Polski ("Beck czy Lipski?" - retorycznie stawia pytanie) w Berlinie? Kolejna dyplomatyczna hipokryzja? Jest wzmianka o polskiej mobilizacji: "...Polacy ogłosili o godz. 14.30 powszechna mobilizację. To wprawdzie niczego nie zmienia w sensie militarnym, ale bardzo wiele pod względem psychologicznym". 

J. Goebbels - twarz nienawiści

PS: Już 29 sierpnia 1939 r. w studio Polskiego Radia w Warszawie spiker Józef Małgorzewski nagrywał komunikat, który usłyszała cała Polska 1 września. Zaczynały go pamiętne słowa: "A więc wojna!..."

Przeczytanie... (7) - Małgorzata Terlecka-Reksnis "Holoubek. Rozmowy"

$
0
0
"Z dzisiejszej perspektywy może się to wydawać dziwne, ale rzeczywiście postrzegano mnie jako komika. Prawdopodobnie decydowały o tym warunki zewnętrzne: byłem straszliwie chudy, z całej urody miałem tylko uszy i nos. Nic innego poza komediami nie można było grać z takim wyglądem" - czytamy na s. 79 i 80 książki-wywiadu Małgorzaty Terleckiej-Reksnis "Holoubek. Rozmowy". Gustaw Holoubek (1923-2008) wielkim aktorem był. Tego nawet nie powinienem pisać. To oczywiste, jak 2+2=4. Jeżeli jestem w błędzie, to trudno. Nie przepadam za... tego rodzaju książkami? To bodaj moje trzecie odstępstwo. Wcześniej zrobiłem to dla Władysława Bartoszewskiego oraz profesora Henryka Samsonowicza. Mnie urzekły zdania, które dotyczyły... pochodzenia pana Gustawa Holoubka: "Pochodzę z rodziny dość skomplikowanej". Czyż nie piękny prolog  dla poznania dziejów własnych? "Ojciec był Czechem osiadłym w Polsce po I wojnie światowej, w której brał udział". W innym miejscu wspomina Ojca: "Dziwnym trafem losu ten czeski obywatel osiadł w Krakowie i został Polakiem. Pamiętam, że płakał trzy razy: kiedy grano hymn austriacki, czeski i polski". Mało? A to zapraszam na stronę 14, na kolejnej urokliwe zdjęcie Bohatera. Wiele bym dał, aby móc teraz być w miejscu, w którym uwieczniono Aktora: na krakowskich Plantach!...
Jeżeli ktoś szuka odkrywania się przed nami czytelnikami, to może się rozczarować? Jest tylko drobna wzmianka o małżeństwach, jedna o synu, żadnego o żonach! Nawet o pani Magdalenie Zawadzkiej? Nawet. Za to jest Kraków! jest Warszawa! po drodze Katowice! O! w komedii "Pan Dodek"(oczywiście o Adolfie Dymszy) jest błąd! Młoda dziennikarka (w tej roli Anita Dymszówna) próbuje zatrzymać przechodniów i porozmawiać z tzw. starym warszawiakiem. Ale ten jeden jest z... Radomia (w tej roli Henryk Łapiński). Ona zdziwiona, on obrusza się na nią, że niby co to prowincja i wtedy pada:"Nawet Holoubek jest z Katowic". Czy na pewno?"Chwalę się Krakowem, bo  to miasto, od kiedy pamiętam, było i do dziś jest najbliższe temu, za czym zawsze tęskniłem, czyli starej, mądrej Europie z jej poszanowaniem tradycji i przywiązaniem do przeszłości". Kraków był gniazdem, z którego wykluł się Geniusz Scen!... Podpisuję się pod kolejnym zdaniem:"Kraków zawsze był hermetyczny". Ale dorzućmy jeszcze i to zdanie: "Wracając do mojej krakowskiej przeszłości - chce powiedzieć, że ma ona dla mnie znaczenie pierwotne, a więc absolutnie podstawowe".
Pewnie, że szukałem odniesień do wielkiej historii. Taka przypadłość zawodowa! Nic na to nie poradzę. Dlaczego 1956 r. nie był szczególnym przełomem w życiu wrażliwego trzydziestolatka? A rok 1968! Nie, nie odniosę się teraz do tzw. wydarzeń marcowych i pamiętnej inscenizacji "Dziadów" A. Mickiewicza. Te partie wypowiedzi Aktora zostawię na okoliczności rocznicy... Umrzeć w jej czterdziestolecie? Ironia? Zaszczyt? Zostawiam też"na boku" tematykę stanu wojennego. Wszystko to jest do znalezienia m. in. w rozdziale "Teatr Dramatyczny i polityka".
"Często dywagujemy o względności czasu, ale nie zdajemy sobie sprawy, do jakiego stopnia jesteśmy w nim zagubieni". Piękne. I jakie proste? I jakie oczywiste? Chyba nikt nie kojarzy Gustawa Holoubka  jako uczestnika kampanii polskiej 1939 r. Temu wydarzeniu poświęcony jest rozdział "Wojna i miłość". Jakie to smutne, kiedy stara się nam, którzy nie pamiętamy II wojny światowej mitologizować pokolenie w nią wtłoczone i... domawiać mu prawa do miłości czy szklanki bimbru? Mamy rocznicę 70. wybuchu i trwania powstania warszawskiego. Nigdy nie wierzyłem w pomnikowość pokolenia "kolumbów"! Bardziej szczere i bliższe mi są takie wspomnienia:"...miłość tętniła w nas życiem tak oczywistym, jakby to było z góry zaplanowane i między nami ułożone. Pod tym względem nie różniliśmy się od wszystkich młodych ludzi, którzy podlegają uczuciowej euforii niezależnie od czasu i okoliczności". Tak tez trzeba mówić o tym okrutnym czasie, a nie zapominać o "małych przyjemnościach":"Uważaliśmy, że bezpiecznie przeżyty wieczór powinien być uczczony piciem wódki, zdobywanej przez każdego z nas, gdzie kto mógł".
Książka Małgorzaty Terleckiej-Reksnis powinna znaleźć się w rękach młodych adeptów aktorstwa? Jest okazja nie tylko poznać drogę rozwoju Wielkiego Aktora, ale przejąć się (!) tym, co z perspektywy swego ogromnego doświadczenia scenicznego, filmowego, a przede wszystkim życiowego miał do przekazania. Na mnie jeszcze robią wrażenia takie nazwiska, jak Juliusz Osterwa, Ludwik Solski czy Jan Świderski. Chciałbym wierzyć, że nasze "serialowe niby-gwiazdy" znają? "...aktorstwo to nic innego jak przekazywanie i jednocześnie tłumaczenie słowa"- czy  t e g o  są uczeni młodzi aktorzy? Magia "słowa" wraca w innym miejscu (na pierwszej stronie rozdziału "Paradoks": "Kształt i forma roli rodzi się wyłącznie ze słowa, z sensu tego, co chce powiedzieć". Jak bardzo leżało"słowo", "piękna polszczyzna" na sercu Gustawa Holoubka niech świadczy to stwierdzenie: "...kultywowanie słowa to działalność patriotyczno-literacka".
Często w wypowiedziach Gustawa Holoubka pojawiają jakby... ostrzeżenia przed pułapkami, jakie kryje w sobie teatr? "...zapamiętałem na całe życie, że teatr nie może kopiować ani naśladować rzeczywistości. Że wprost przeciwnie, powinien ją przetwarzać. I to w taki sposób, aby przenosić widzów w inny wymiar, nieodstępny naszej codziennej egzystencji. Innymi słowy, że teatr musi być bajką". O zachowaniu "zdrowego dystansu" i "krytycznej oceny" odniósł się tak: "Nie pozwala popaść w samouwielbienie, które dla aktora jest zabójcze, gdyż zamienia granie roli w prezentację samego siebie. Aktor odsłania się wtedy bez zahamowań i ograniczeń". A zamyka tą wypowiedź niemalże przesłaniem:"Teatr jest właśnie po to, aby pokazywać najbardziej drastyczne przypadki namiętności i ich skutki. Ale jego tajemnica polega na tym, że wszystko, co ludzkie, jest w teatrze dostępne - z wyjątkiem tego, co prywatne". Nie rozumie "bez powodu"rozbierania się koleżanek "do naga" na scenie? Nie, żeby nie był nieczuły na ciało kobiet: "Ja tak kocham ciało kobiety, że chciałbym je zachować tylko dla siebie i nie podzielam poglądu, że należy je publicznie demonstrować". Nie uświęca desek teatru, skoro po raz kolejny wraca: "Teatr jest udawaniem. Nie trzeba w nim nic obnażać ani degradować, trzeba natomiast dobrze grać. Na tym polega paradoks prawdziwej sztuczności". Pewnie współpracowników Mistrza mogły razić Jego poglądy na... stan aktorski: "W teatrze i w ogóle sztuce nie wszyscy są równi", ba! przyznaje się do tego, że"Nie dopuszczam objawów demokratyzowania teatru".
Proszę zwrócić uwagę na anegdotę, której bohaterem był Adolf Dymsza! Tak, tą która wydarzyła się na deskach Teatru Narodowego przy okazji próby generalnej do "Snu nocy letniej"! Chwilami miałem wrażenie, że moje czytanie... rozmija się celem? Bo przecież do mnie te słowa "nie mówiły"? Ale po chwili znajdowałem... człowieka Holoubka! "Moja uwaga nakierowana jest na rzeczy drobne - zwierzał się Aktor. - szczegóły dotyczące codzienności i kontaktu z drugim człowiekiem. Tendencje, zjawiska, zbiorowe emocje na mnie nie działają". Znalazłem i takie zdanie-motto: "Mam maniakalna potrzebę szukania sensu we wszystkim, co robię". Oto tez prawda o wielu z nas. Odkrywamy się na nowo? Chce wierzyć, że - tak! inaczej po co w ogóle brać się do czytania i tracenia czasu nad lekturą?...
"...w życiu każdego z nas musi przyjść odpowiednia pora, żeby zająć się konsumpcja sztuki i literatury" - to zdanie powinni wziąć sobie do serca wszyscy rodzice, którzy lamentują nad swymi pociechami, że "Kasia i Asia nic nie czytają?!". "...mój syn, kiedy chodził do szkoły podstawowej, nie czytał nic, ani jednej książeczki. I nagle po przejściu do gimnazjum zaczął czytać (...)"- tu niestety Wielki Aktor-Tata pomylił się! Kiedy do szkoły chodził Jego syn (Jan Holoubek, rocznik 1978), nie reaktywowano jeszcze gimnazjów. Jest jeszcze jeden powód dlaczego ze strony 144 wygrzebałem to zdanie! Byłem dokładnie taki sam! Do VII klasy szkoły podstawowej  n i c  nie czytałem, ba! otrzymanie  książki "pod choinkę"odebrałem jako... traumatyczne rozczarowanie! Dziś mój księgozbiór, to dość pokaźny zbiór volumenów! Wierzmy, że obudzi się w naszych pociechach konsumpcja sztuki i literatury!...
Warto tu dodać, że cytowane zdanie wyjąłem z rozdziału "Przyjaźń". Trochę skromnie nakreślony obraz  bycia z Tadeuszem Konwickim. Nie ukrywam, że spodobało mi się takie podsumowanie relacji obu Wyjątkowych Panów: "Jesteśmy, jeśli można tak powiedzieć, odrębnie sobą zainteresowani. Ja jestem, jak wiadomo, krakusem, on jest wilnianinem, a mimo to mamy podobne gusta artystyczne, światopogląd i wrażliwość na sztukę. Mamy wiele cech wspólnych: łączy nas lęk przed namaszczeniem, sztucznością, głupotą i czczym moralizowaniem".
Niech mi wolno zamknąć to spotkanie właśnie wątkiem "światopoglądowym", może sie mylę, ale tak mi to zdanie przypomniało śp. księdza-profesora Józefa Tischnera: "Chciałbym zobaczyć Pana Boga, który siedzi na tronie, wszystko o mnie wie, zna mnie w sposób szczególny, i świętego Piotra, który otwiera furtkę w niebie i wpuszcza cnotliwych, a wypędza grzesznych".
Powinniśmy być wdzięczni pani Małgorzacie Terleckiej-Reksnis, że przeprowadziła "...Rozmowy". Mogę się chyba przyznać, ale i zazdroszczę  t a k i e g o  rozmówcy. Nigdy nie podziwiałem "na żywo" kunsztu aktorskiego Gustawa Holoubka. Cieszy mnie, że przemierzałem, zupełnie nieświadomie krakowskie ścieżki, tak samo będąc zachwyconym choćby witrażem Wyspiańskiego "Bóg ojciec" u Franciszkanów: "Siadaliśmy [ze starszą, przyrodnią siostrą Heleną - przyp. K.N.] w rzeźbionych stallach, po prawej stronie, zawsze w tym samym miejscu. Kiedy odwracałem głowę, widziałem z tyłu nadorganami witraż Wyspiańskiego. Nie wiem, jak to sie stało, że zrobił na mnie tak głębokie, trwałe wrażenie".

Stanisław Wyspiański "Bóg ojciec" witraż (fragment)
Nie miałem tak wspaniałego przewodnik po Wilnie, jak On, w osobie samego Tadeusza Konwickiego. Musiała mi starczyć mapa i moja dawka wiedzy o Mickiewiczu, Słowackim, Kraszewskim czy Syrokomli. W moich zbiorach DVD jest uroczy film z Gustawem Holoubkiem "Marysia i Napoleon", gdzie wystąpił w podwójnej roli, jako Napoleon Beranger oraz sam cesarz Napoleon Bonaparte. Lubię też wracać do subtelnej noweli, która wchodzi w skład filmu "Gangsterzy i filantropi". W obu filmach jest Gustaw Holoubek aktor komediowy! R e w e l a c y j n y !...

 "Sztuka nie może być bezwstydna. Sztuka musi się wstydzić"

Wakacyjne zwiedzanie... (4) - Kiełbasin - ślady Wielkiej Wojny!

$
0
0
To zupełny przypadek, że w 2002 r. po raz pierwszy wjechałem do Kiełbasina.Tak, to niewielka miejscowość w kujawsko-pomorskiem (kto wysilił mózg, aby stworzyć tą słowotwórczo-geograficzną hybrydę?!), nieopodal Chełmży. Wracałem z Synem z naszej wyprawy "szlakiem zamków i ruin zamkowych ziemi chełmińskiej", ba! zagnało nas pod sam Grunwald! I właśnie w drodze powrotnej mijaliśmy Kiełbasin! Zwolniłem, zatrzymałem się przy cmentarzu.
I nie chodziło tylko o bryłę kościoła  Narodzenia Najświętszej Marii Panny, choć jak juz ujawniałem kilkakrotnie na tym blogu gotyk, to  m ó j  u k o c h a n y  styl architektoniczny (do tego sztuka romańska!), a w tym stylu zbudowano świątynię.


Kiełbasin? W podobnych chwilach włącza się moja... historyczna żarówka. Przodkowie mego Syna pochodzą właśnie stąd! Wiedziałem na 100 %. skutek wielogodzinnych poszukiwań w archiwum toruńskim. I nagle naszemu wypadowi dodało wymiaru... rodzinnego? Tak, to kolejne, niespodziewane spotkanie z historią. Wiedziałem, że w 1850 r. w tej miejscowości przyszedł na świat Kazimierz Dejewski, syn Józefa i Marianny z Ambroszkiewiczów małżonków Dejewskich. To prapradziad mego Syna, oczywiście ze strony Jego Mamy, a mojej Małżonki.


Skąd mogłem wiedzieć, że czeka mnie spotkanie ze... skutkami Wielkiej Wojny (1914-1918)? Obeszliśmy kościół Narodzenie NMP i na jednej ze ścian znaleźliśmy tablicę z nagłówkiem: "We wojnie wszechświatowej polegli z parafji kiełbasińskiej". Pod spodem wymieniono dwudziestu mieszkańców-parafian. Jak na małą wieś, to chyba spory bilans walki "za cesarza Wilhelma II"? Pod pozycją 12 wyryto: "Dejewski Wład. r. 1915". Pewnie, że sfotografowałem płytę. Nie trzeba wielkich uprawiać dedukcji, aby postawić hipotezę, że musiało chodzić o jakiegoś krewnego mego Syna.


Zaraz po powrocie i wywołaniu zdjęcia (w 2002 r. używałem swej lustrzani marki "Ricoh") pokazałem je memu Teściowi (1930-2006). Oniemiał z wrażenia. "To kuzyn mamy"- usłyszałem. Matką mego Teścia była Marianna z Dejewskich Śliwińska (1889-1976). Niestety, choroba, która później zmasakrowała mego Teścia (zmarł cztery dni po swoich 76. urodzinach), nie pozwoliła na wspólną podróż "w te strony". Moja kolejne spotkania z Kiełbasinem znowu było przypadkowymi? Z jednego te zdjęcia.


Czego uczy ta peregrynacja? Nie mijajmy bezmyślnie miasteczek, wiosek na drodze naszych przejazdów. Zatrzymajmy się. A może spotkamy jakiegoś lokalnego patriotę, który nam to i owo opowie o okolicy i ludziach? Ja czegoś takiego doznałem np. na cmentarzach w Lubiewie lub Nekli (tej wielkopolskiej). Panie i Panowie - noga z gazu!... Aha! i nie odkładajcie "na jutro" swych podróży rodzinno-historycznych. Nigdy!...


PS: Możliwe, że czytają mnie krewni rodziny DEJEWSKICH z Kiełbasina. Proszę o kontakt.

Joachim Goebbels?????

$
0
0
Jest kilka terminów historycznych, które krążą w potocznym obiegu, a które doprowadzają mnie osobiście na skraj wyczerpania mojej pobłażliwości! Jednym z nich jest "KRWAWA NIEDZIELA" w odniesieniu do wydarzeń w Bydgoszczy w dniach 3-4 września 1939 r. Tym bardziej ucieszyło mnie pojawienie się w bydgoskiej mutacji "Gazety Wyborczej" artykułu pana Wojciecha BIELAWY "SKOŃCZMY Z TA KRWAWĄ NIEDZIELĄ".
Czar prysnął bardzo szybko! Co tym razem zgrzytnęło? Autor stworzył (?) nową postać historyczną! Ta nowość nazywała się: JOACHIM GOEBBELS! To nie żart. Ani cytat ze sprawdzianu lub maturalnego arkusza. "Joachim" jest wyeksponowany pod tytułem i nad archiwalnym zdjęciem z września 1940 r., a potem powtórzone w tekście. Dla niedowierzających załączam skan strony. Można naocznie przekonać się o rażącym błędzie. Kto winny? W czyje piersi uderza się w Redakcji? Gdzie był korektor tekstu? Jeszcze nie wrócił z wakacji?...
Źle sie dzieje, jeśli publikuje się artykuły z podobnymi błędami. Nie pierwszy to przypadek, kiedy wpadam na podobne "perełki". Czy doczekam się odpowiedzi na mego maila? Nie wiem. Na razie pozostaje jakaś paranoiczna nie-smaczność, tym bardziej, że piszący te słowa jest wnukiem jednego z obrońców Bydgoszczy w 1939 r. przed dywersją V Kolumny nad Brdą. Jeśli w prasie ów błąd pozostanie bez echa, to juz teraz gratuluję Naczelnemu... A biedna młódź się uczy? A jak napisze: Joachim Gepels, Alfred Chitler, Henryk Gerink lub Hektor Himler? Też ładnie?... Tylko, że zupełnie mija się z prawdą i rzetelnością historyczną!


PS: Czas włączyć  m y ś l e n i e ! No i czujność!

Przeczytania... (8) Angelika Kuźniak "Papusza"

$
0
0
Książka Angeliki Kuźniak "Papusza" należy do gatunku tych, które czyta się jednym tchem. Najlepiej byłoby rzucić się na łące, między szumiące trawy, pozwolić robaczkom na spacer po naszych łydkach i wczytać się w życie kobiety wyjątkowej, jaką była Bronisława Wajs, czyli Papusza.
Osoby wrażliwe poruszy los prostej, cygańskiej dziewczyny, która miała nieszczęście (!) nauczyć się pisać i przelewać na papier swoje wiersze, czy ja sama mówiła piosenki. Jeżeli ktoś oglądał dokumentalny film Lidii Dudy "Witaj bracie w cygańskim taborze"lub zerknie do YT, to znajdzie tam krótki dokument "Cygańska poetka Papusza" - jest okazja obcowania z NIĄ samą.

Książka Angeliki Kuźniak jest, jak... okładka, którą zaprojektowała Agnieszka Pasierska - jest jedną wielką nostalgią, krzykiem bezsilności wobec świata, który nie akceptował odstępstwa"od wiary". Tabor, Cyganie nie darowali Papuszy, że otworzyła się przed Jerzym Ficowskim! Dla nich była zdrajcą! Wpuściła do hermetycznego świata (języka, kultury, obrzędów i zaklęć), który dzięki NIEJ, choć w drobnym zarysie możemy poznawać? Bez wątpienia była odważna kobietą. W cytowanym jednym z listów do Ficowskiego pisała: "...mój Braciszku drogi. mam tylko jedną skórę, jak cyganie ją zerwą, to dróga narośnie, piękniejsza i szlachetniejsza, bielsza. Powiedzą, że Papusza dziuklory [suka] (...). A może kiedyś we świecie zrozómieją że ja nic złego nie zrobiła i nikomu nie zrobiłam żadnej kszywdy i nie staram się o to".
Nie ukrywam, że podziwiam Cyganów! Za to, że przetrwali! Jak to mozliwe, że ci ostatni koczownicy Europy i Świata, mimo rozproszenia, zachowali swój język, kulturę, swoją rasowość. Nie chcę być źle zrozumiany i nie daj Boże odsądzany od czci i wiary, bo pisze o"rasowości". Ale pomyślmy ile w Polaku jest Polaka? Krew się burzy w naszych żyłach, taka to mieszanka... A Cyganie? Przetrwali w stanie niemal nie skalanym? To jest niesamowitość.
Życie Papuszy przypadło na czas ogromnych przełomów! Dwie wojny światowe, szczególnie druga, która zmasakrowała Jej rodaków niemiłosiernie. Ślady tego strasznego czasu znajdziemy w poezji:

Ach, ty moja dobra gwiazdo (...)
Ty oczy Niemcom oślep!
Drogi przed nimi pokręć!
Nie pokaż im drogi dobrej!
Prowadź ich droga zdradziecką,
By żyć mogło żydowskie i cygańskie dziecko.

"Co tak śpiewasz do drzew jak dziecko?"- dziwował się mąż, Dyźko (Dionizy Wajs). Ale to właśnie wśród lasów rodziła się Jej poezja, jej pieśni. I do tego świata wprowadziła OBCEGO! "Ja bardzo lubię, jak śpiewają koła, kiedy jedziemy, i jak deszcz stuka w budę, kiedy śpię. To jest moja muzyka i czasem sama słowa się układają do niej...". Przypomnijmy sobie, jak Johann Strauss-syn stworzył "Opowieści lasku wiedeńskiego"?. Czyż do taktu nie grał mu dźwięk końskich kopyt?... "I teraz się śmieją.A co to jest, panie - ta poetka?, pytałam wtedy. Ja nawet nie wiedziałam. Naprawdę nie. I do dziś dobrze nie wiem".  

Oj, jak pięknie, ludzie, w nocnym czasie
słuchać, jak dźwięczą pieśni ptasie,
jak popłakują cyganięta,
jak śpiewają i tańczą chłopcy i dziewczęta.

Świat taborów ma zniknąć pod ciężarem nieubłaganych decyzji administracyjnych. Wiele fragmentów dokumentów jest cytowanych przez A. Kuźniak. Może kogoś rozweselić (?) zapis z Nowej Huty, w której znikała woda utleniona: "Cyganie nie chcą sie wyróżniać. Po kilku dniach pojawiają się na ulicach z żółtymi czuprynami". Oto - rasizm, niemalże faszyzm w najczystszej postaci. "Nasz naród traktują jak podłych psów, a ja psa uważam i ja psowi nie zrobię krzywdy, kotku nie zrobię krzywdy, a oni nas krzywdzą". Wtłaczanie wolnych wędrowców w prymitywne warunki mieszkaniowe nie mogło się udać! I traktowanie, jak ludzi podrzędnej kategorii. Poruszająca jest wypowiedź i świadomość Papuszy, której domawiano prawa bycia... Polkom?! Jakaś kobieta rzuciła Jej w twarz obelgę: "Ach, ty, Cyganko, idźcie do swego kraju, tam będziecie rządzić".  Papusza opowiadała później: "Ona potrafiła mnie tak powiedzieć, dla Polki, która urodziła się w górach mazurskich w Polsce, nie poza granicami?! Gdzież ja mam inny kraj?! Ja urodziłam się w swojej ojczyźnie, a ty masz mnie prawo powiedzieć, żebym ja szła do swego kraju?!".

Leśne dziewczyny biedne, młode,
śliczne jak czarne jagody,
chciałyby nosić
kolczyki złote.
Skąd je wziąć? Choć masz ochotę,
nie ma złota, nie myśl o tem.
"...najusilniej namawiam Panią do dalszego pisania wierszy. Gdyby Pani były potrzebne jakiekolwiek książki lub pisma, w ogóle wszystko, co mogłoby sie przyczynić do dalszego rozwoju Pani talentu i do pomnożenia wiedzy, proszę mnie o tym zawiadomić, a wszystko załatwię" - tymi słowy kończył swój pierwszy list do Papuszy... Julian Tuwim. I prosiła, ale głównie o... pomoc dla słabującego męża lub chorego syna Tarzana. Porusza czytanie takich fragmentów Jej listu do Poety: "Przepraszam, że się ośmieliłam telefonować do Pana Szanowny panie proszę wybaczyć ale musiałam chodziło o życie dziecka (...)". Tu kryje się cała ONA, bezinteresowna i tkliwa, kochająca i poświęcająca się dla innych. Moglibyśmy wiele się od Niej nauczyć. Tuwim z Ficowskim przyczyniają się, że dostaje wsparcie finansowe (w różnych formach). Ona - nie może pojąć, że ktoś chce płacić za wiersze?... Pisała do niego: "Ja nie przyjmę tych pieniędzy, ja jestem teraz zdrowsza, pójdę co drógi dzień apre gaw [na wieś] i pszyniosę sobie to, co tszbea, no tych pieniędzy ja zdrowa pszyjąć nie mogę, bo to są nie za gila, tylko składka". Często w Jej wypowiedziach wraca niewiara w talent, a za argument "koronny" zawsze powtarzała o swym wykształceniu lub raczej jego braku:"...pszecie ja nie jestem uczona, żebym brała nagrodę. [...] Ani jednego oddziałó nie mam i nie mam pojencia o szkole i skąd mogą być gila z nagrodą. Talent bez nauki, jak rypka bez wody, a wilk bez lasu". 

Papusza (B. Wajs) - foto Zbigniew Staszyszyn - PAP
Wstrząsający jest opis skutków publikacji w 1953 r. książki Jerzego Ficowskiego"Cyganie polscy. Szkice historyczno-obyczajowe". Oto potęga klanu?! A. Kuźniak wspomina, że  "Całym furgonem Cyganie ruszyli do Warszawy. W siedzibie Związku Literatów Polskich przy Krakowskim Przedmieściu zażądali wydania wszystkich egzemplarzy książki. Rzucili wór pieniędzy na stół. Zapłacą. I spalą toprzeklęte pisanie". Właściwie cały ich gniew zamknąć można cytowanym zdaniem: "Przez pięćset lat nie znalazł sie pies, co by zdradził cygańskie sekrety, aż dopiero dziś". Poszło m. in. o zawarcie w książce słownika polsko-cygańskiego, który składał się z około 700 słów. To trzeba przeczytać, aby zrozumieć tragedię Papuszy...

Las stoi jak człowiek mądry
Z wiatrami pieśni nie śpiewa

Gwiazdki. Kto je rozumie,
spać nie chce...

No i leśne ziółko
no i jeżaczek - leśny wieprzek.

Książka Angeliki Kuźniak, to chwilami smutne memento... "Nie pisz wierszy, bo będziesz nieszczęśliwa"- słyszała Papusza od swego męża. Przeżycia odcisnęły się piętnem na Jej psychice. Trafiała do szpitali, na oddziały psychiatryczne! Rok przed Jej śmiercią Jerzy Ficowski napisał: "Droga Siostrzyczko przyszło Ci zapłacić, aby spełniło sie twoje dawne marzenie o pozostawieniu po sobie czegoś trwałego i pięknego na świecie. Wiem, że przyczyniłem się i do twej przyszłej sławy, i do tej minionej twojej klęski. To pierwsze nie jest naprawdę moja zasługą, to drugie nie jest naprawdę moja winą". Książka warta jest tego, aby nad nią się zatrzymać. Wydawnictwo Czarne zadbało o wzbogacenie jej unikatowymi zdjęciami z życia Papuszy i taborów. Bez tej cennej ikonografii mielibyśmy tylko melancholijna opowieść? A tak - cali docieramy do tego czasu i miejsca... Miała rację Agnieszka Osiecka, kiedy pisała swoje niezapomniane strofy:

Dziś prawdziwych Cyganów już nie ma,
Cztery kąty i okna ze szkła,
Egzaminy i szkoła, i trema,
I orkiestra do marsza nam gra...


Dawne życie poszło w dal,
Dziś na zimę ciepły szal,
Tylko koni, tylko koni, tylko koni żal.

31 sierpnia 1939 r. - zapiski Williama L. Shirera - odc. 1 - Preludium

$
0
0
Nie będę oryginalny. Skoro przy okazji 70. rocznicy wybuchu (i trwania) powstania warszawskiego jeden z kanałów Polskiego Radia emituje w odcinkach "Pamiętnik z powstania warszawskiego" Mirona Białoszewskiego, czytanego przez samego Autora, to dlaczego mam nie oddać swoich "łamów" komuś, kto znalazł się w samym "oku cyklonu", był w Berlinie! Tym kimś był  amerykański dyplomata  William L. Shirer (1904-1993)? Szacowna Bellona wydała w 2007 r. jego "Dziennik berliński. Zapiski korespondenta zagranicznego 1934-1941". Tym cenne, że sam W. L. Shirer we "Wstępie" przyznał: "Większą część swojej zagranicznej służby spędziłem w tym kraju [tj. III Rzeszy] w pobliżu tegoczłowieka [Adolfa Hitlera]. Z tego dogodnego miejsca obserwowałem, jak europejskie demokracje chwieją się i załamują, i cierpiąc na paraliż woli i rozwagi, wycofują się z kolejnych pozycji, aż nie są już w stanie, nie licząc Wielkiej Brytanii, stawić oporu". Czy możemy doszukać się analogii do tego, co dzieje się na wschód  od Bugu?...

Zapis z31 sierpnia 1939 r. zajmuje właściwie całą stronę. Autor w ciągu dnia dopisywał swoisty ciąg dalszy! Pozwalam sobie dość logicznie i sensownie na wyjęcie kilkunastu zdań. Oczywiście, aby mieć obraz 1:1 zalecane jest sięgnięcie po "Dziennik...". Dla przejrzystości tekstu pozwalam sobie na "edytorską samowolę" i nie stawiam wielokropków zamkniętych w nawiasy. Wtrącenie powyżej moje własne. Niezbędne pojawią się w kwadratowych nawiasach. Zachowałem oryginalnie pomyślane akapity.
"Berlin, 31 sierpnia 
Wszyscy są przeciwni wojnie. ludzie mówią otwarcie. Jak kraj może angażować się w poważna wojnę, gdy jego mieszkańcy są tak bardzo jej przeciwni? Ludzie są także źli, gdyż się ich nie informuje. [Pierre John] Huss sądzi, że Hitler może mieć jeszcze jedną atutową kartę, czyli umowę ze Stalinem, który zaatakuje Polaków pd tyłu. Bardzo w to wątpię, ale w pakcie rosyjsko-niemieckim możliwe jest wszystko.
Berlin spodziewa się, że Sowieci ratyfikują dziś wieczorem pakt rosyjsko-niemiecki. Brytyjski ambasador nie złożył wizyty na Wilhelmstrasse. 
Dziś wieczorem miał miejsce typowy szwindel hitlerowski. O dziewiątej wieczorem radio niemieckie przerwało swój zwykły program i nadało warunki niemieckich propozycji dla Polski. 
Dziś wieczorem wielkie armie, floty i siły powietrzne są w pełni zmobilizowane. Kraje odcięte jedne od drugich. Nie zdołaliśmy dzisiaj połączyć się z Paryżem czy Londynem, ani, oczywiście, z Warszawą. Berlin wygląda całkiem normalnie. Nie doszło do ewakuacji kobiet i dzieci, nawet nie zastawiono okien workami z piaskiem. Musimy czekać jeszcze jeden dzień, jak się wydaje, zanim czegoś się dowiemy". 
Jesteśmy mądrzejsi o doświadczenie i perspektywę 75. lat. Ani myślę ciskać tu "krótkowzroczność!", "naiwność!"i tym podobne kalumnie. A, że W. L. Shirera nie wiedział o tajnym protokole do paktu Ribbentrop-Mołotow? Wielu nie wiedziało!...
Ciąg dalszy nastąpi...

Mój Broniewski III - Anka - wichrem targany ból...

$
0
0
Ktoś powie: jest ważniejsza okazja 1 września, aby pisać! I bezbłędnie wyczuwam nutę oburzenia i ironii. Prawda. Ale, skoro jest to mój blog, to sięgam po tematy, które mnie fascynują, zaskakują, są w jakimś sensie odkrywcze, czegoś nowego mnie uczą, poruszyły mną! Wiem, ważniejsze były strzały na Westerplatte! Ale o tym napisze wielu. Bohaterką tego dnia na tym blogu będzie  A N K A ,  czyli Joanna Kozicka (1929-1954). Nie znam? Nie ma co się wstydzić, że nie znam!  Bo ja nie wstydzę powiedzieć się o sobie: nie wiem, nie znam, nie potrafię. Nie wiem, jaką wyporność miał "Schleswig-Holstein"- nie jestem marynistą, a jeśli miałoby mi to do czegoś się przydać, to sięgnę po literaturę. O! przy okazji pisania jednego z ostatnich postów dowiedziałem się, że dowódca tego pancernika kapitan Gustav Kleikamp zmarł w Mülheim an der Ruhr (w 1952 r.).Żadna sensacja? Dla większości Czytelników blogu nie, ale dla mnie tak, bowiem to tam 19 maja 1915 r. urodziła się moja babcia-matka chrzestna Jadwiga!... Drobiazg. Ale z takich okruszków składa się nasza historia. Ględzę, a tu miało być o  A N C E . Ukochanej córce Władysława Broniewskiego.


Anka i Ojciec...
Pewnie, że 1 września należało uderzyć w tony "Bagnetu na broń!". Ale ja chcę pochylić się nad największym dramatem Władysława Broniewskiego:śmiercią jego jedynej i ukochanej córki. Odważę się napisać, że staram się zrozumieć tą tragedię, bo sam jestem ojcem córki. Pozwalam sobie na osobistą dygresję, ale zwykłem powtarzać, że mężczyzna, który nie ma córki, to jest biedny, nie wie co stracił!... Nie wyobrażam sobie bólu, jaki masakrował Poetę, nie  -  O J C A ! Oby nikt z nas nie doświadczył podobnego koszmaru.
Kiedy słyszymy tylko dźwięk słowa "tren" mamy jedno skojarzenie: Jan Kochanowski i śmierć Urszulki. Pewnie większość z nas potrafi z pamięci wypowiedzieć kilka żałobnych strof. Na starych cmentarzach odnajdziemy na nagrobkach ryte bólem słowa:

Wielkieś mi uczyniła pustki w domu moim,
     Moja droga Orszulo, tym zniknienim swoim.
Pełno nas, a jakoby nikogo nie było:
     Jedną maluczką duszą tak wiele ubyło.

Nie wiedzieć czemu czemu w głębokim cieniu śmierci z XVI w. pozostaje ta sprzed 60-ciu laty? Ktoś powie: nie ten kaliber? Czego? Wieku zmarłej? Ojcowskiej rozpaczy?! Urszulka Kochanowskiego nie miała trzech lat. I widzimy obraz Jana Matejki, jak Jan z Czarnolasu pochyla się nad trumienką i całuje blade czółko córeczki. Anka (a właściwie Joanna) żyła w latach 1929-1954. Ćwierć wieku. Mojej córce brakuje jeszcze kilku zim, bo jest dzieckiem styczniowym. Jak każdy  n o r m a l n y  mężczyzna-ojciec zakochał się CÓRCE. Żona, Janina Broniewska (tak, ta od "wymyślenia" orła piastowskiego w Sielcach nad Oką i"Człowieka, który sie kulom nie kłaniał", która to książeczka gloryfikowała sowieckiego generała o polskich korzeniach Karola Świerczewskiego) tak opisała dzień pierwszego spotkania OJCA z CÓRKĄ: "Na progu dokonywał się po prostu wybór: która z nas ważniejsza, której przyznać pierwszeństwo w tym powitaniu?". Przyznała: "Tu się chyba zaczęła Władka największa, najważniejsza w życiu miłość".Ślady tych uczuć znajdziemy w poruszającym wierszu (testamencie lirycznym?): "Żyłem":

Nie pójdę ja tam, dokąd nosi,
nie!
Śmierć skosiła tylu i kosi,
tylko nie mnie.

Gdybym mógł, powiedziałbym Ance,
po całym życiu zawiłem -
mojej jedynej kochance:
żyłem.

Wiem, że to może ryzykowne, ale odniósł bym też do tego stanu ducha ostanie frazy wiersza "Film o Wiśle":

Ach! Cóż ja robię? Chwytam cienie
i cień twój drogi na ekranie,
 a rozum radzi: zapomnienie,
a serce wierzy: miłowanie.

Anka i Majka
Związek rodziców rozpadł się! Anka została przy matce. "Córka-bzdurka"pozostawała oczkiem w głowie. Nawet gdy w życiu ojca pojawiła kolejna żona (Maria Zarębińska) i jej córka, to jego... nowa córka Maria (Majka)! Straszliwym doświadczeniem dla rodziny (nawet tej formalnie rozbitej) był wybuch II wojny światowej. "Rozłąka" jest tu zbyt delikatnym słowem. Sowiecka rzeczywistość mało bezpowrotnie nie zmasakrowała Broniewskich! On, jeden z bohaterów wojny z bolszewikami w 1920 r.,  cudem przeszedł piekło sowieckich kazamatów. One znalazły się w Kujbyszewie. Jest coś niesamowitego, jak Broniewski martwił się o dobór lektur przez jedynaczkę? Cieszył, że zaczyna czytać "Ogniem i mieczem". Niestety wyprowadzenie Armii Polskiej do Persji znowu rozdzieliło ojca z córką! O jej losie mógł dowiadywać sie tylko z listów? Nastolatka zgłosiła się do... dywizji tworzonej przez Z. Berlinga?... "Dziewczynki [była z Anką i Ewa, córka Wandy Wasilewskiej - przyp. K.N.] szybko jednak wyleciały z wojska - wspomina biograf Broniewskiego, Michał Urbanek w książce"Broniewski. Miłość, wódka, polityka" - które miało większe problemy niż niańczenie postrzelonych nastolatek". To tam znajdziemy trącająca jadem bolszewizmu odpowiedź Anki, kiedy ojciec próbował wydostać ją z Z.S.R.R: "Wolę moją twardą dolę żołnierską niż wasze pomarańcze, cytryny i uroki Południa". Przed takim językiem próbował chronić córkę. Jak widać nie do końca mu sie to udało. W końcu pozostawała pod silnym wpływem matki, wojującej komunistki!... Choć u M. Urbanka znajdziemy taką córeczki deklarację: "Zawsze się będę zachowywać tak, jak się Twoja córka zachowywać powinna". Gdzieś tam jednak  tliło się światełko w tunelu?...
Ciekawe, że pobyt w sowieckich kazamatach, wyzbył Broniewskiego z iluzji Kraju Rad? W Kujbyszewie spotykał się z eks-żoną i jak wspominał Wiktor Weintraub, który również "u boku Andersa" opuszczał Z.S.R.R., "...ze Związkiem Patriotów [Polskich - przyp. K.N.] nie miał nic wspólnego. Nie miał wtedy żadnych wątpliwości co do tego, gdzie przynależał. Kiedy poszedł do wojska, prosił w ambasadzie, aby  nie zapomniano o jego córce. Dziewczynka co tydzień zjawiała sie potem w ambasadzie po paczki z wiktuałami". Z Jerozolimy pisał do Anki: "Pamiętaj, że jesteś i pozostaniesz najbliższym mi człowiekiem na świecie, choćby sie paliło i waliło. Chcę, żebyś czuła jak ja, żebyśmy mieli podobne ukochania i dążenia". Broniewski miał nie widzieć Anki aż do powrotu z Zachodu, późna jesienią 1945 r.

Od zachwytów aż do otępień
huśta serdecznie huśtawka,
i mówią mi ludzie tępi:
sława.

Niech sobie śpiewa słowik
dla innych wieczory i ranki,
ja bym skonał za zmrużenie powiek
Anki.

"...wrócił w listopadzie 1945 roku na urodziny Anki - wspominała córka Majka Broniewska (późniejsza Pijanowska, matka m. in. znanego prezentera telewizyjnego Wojciecha Pijanowskiego, któremu Broniewski sprezentował konika na biegunach!). - Doskonale pamiętam ten wieczór. Nie chciał żadnych gości, chciał go spędzić tylko z nami - swoja odzyskaną rodziną. Anka i ja dostałyśmy piękne sportowe golfy". Wspomnienia Majki znalazły się w zbiorze, który opracowała  Mariola Pryzwan pt."W słowach jestem wszędzie... Wspomnienia o Władysławie Broniewskim"(P.I.W. 2011). Jeśli myślimy o dogłębnym spojrzeniu w życie Poety, to należałoby mieć ten tom. Proszę mi wierzyć: bardzo poruszająca lektura.
To, co napisała Maja jest chwilami przygnębiające i po prostu smutne. Mogłoby stanowić trzon "Mojego Broniewskiego IV (...)"? Jest wiele o relacjach na linii ojciec-jego córki. Chyba, jak wielu tułaczy, zmagał się z pewnym wychowawczym (?) problemem: "Był bardzo nierówny jak ojciec. W Łodzi nas po prostu tresował. Nie mógł zrozumieć, że minęło pięć długich lat, każda z nas swoje przeszła, byłyśmy naprawdę dojrzałe i samodzielne. Anka żyła bardzo szybko". To dlatego nie dała narzucić sobie rygoru nauki gry na fortepianie, pod którym młodsza Majka ugięła się... Obie panny były ofiarami ojcowskiej kontroli i obostrzeń względem "wielu chłopców", którzy je odwiedzali. Ciekawe który ojciec dziś odważyłby się wejść do pokoju pannic i powiedzieć: "Który z panów ma poważne zamiary, może zostać, a reszta, proszę won!"?

Po prawej: Janina Broniewska z córką Anką.
Anka naprawdę żyła szybko, tak jakby obawiała się, że mam mało czasu? Matura w wieku 16 lat! Studia (najpierw socjologia, potem dziennikarstwo)  rozpoczęte w wieku 17 lat! Małżeństwo (ze Stefanem Kozickim) w wieku 18 lat! Macierzyństwo (córeczka Ewa) w wieku 19 lat! Zachował się list Anki do matki, Janiny Broniewskiej z lipca 1948 r., w którym czytamy m. in.: "Dla mnie zdobycie samodzielności, zdobycie zawodu, są równie ważne, jak dziecko inie mogę stawiać tych spraw na pierwszym i na drugim planie. Te sprawy muszą być równorzędne, właśnie po to,żeby nie były jedna kosztem drugiej". Kilka dni później list napisał ojciec: "Anula moja Droga! winszuję Ci Twoich nadziei i wyrażam zdziwienie, że tak zawzięcie konspirowałaś... przede mną. Całuje Cię najczulej. Twój Ojciec". A kiedy już został dziadkiem wysłał telegram następującej treści: "Rozanielony dziadzio łzy radości leje na Ewę i Ankę. Całujemy najczulej wszystkich troje. Władek. Wanda.".
Zginęła równe 60. lat temu - 1 września 1954 r."Znaleziono ją martwą - pisze M. Urbanek w biografii jej ojca, zresztą bardzo wiernie opierając się na wspomnieniach Janiny Broniewskiej. - leżącą w poprzek tapczanu. W maleńkim mieszkaniu na warszawskim MDM-ie było pełno gazu. Na kuchence wykipiała kawa, która zalała płomień palnika. Obok ciała Anki leżała książka, na podłodze stały niedopakowane do końca walizki". Nie potrafię zmierzyć się z pytaniem "czy to był wypadek czy samobójstwo?". Ale czy osoba chcąca się zabić pakowałaby walizki? Przecież miała jechać do Krakowa!...

Jak tu, tak samo na Powązkach
styczniowy krąży śnieg puszysty...
Tam jesionowa trumna wąska,
a w niej twój głuchy sen, wieczysty.

"Bardzo zmienił się po śmierci Anki - wspominała Maja - Strasznie pił. Baliśmy się, że odbierze sobie życie...". Kira Gałczyńska zapamiętała tamten straszliwy okres tak: "Odejście Anki było ciosem, po którym się nie dźwignął. Pił, znikał w mieście, wracał do domu - samotny, coraz bardziej milczący, nawiązujący kontakt jedynie w nocy, gdy zostawała mu słuchawka telefoniczna i kartka z kolejnym przejmującym wierszem... Był bardzo nieszczęśliwy, zostawiony sam sobie w swej tragedii, łzom, które zamieniał na ziejące rozpaczą wiersze".

Przeciw smutkom cóż pocznę,
o! brzozo!
Usnę, ależ się ocknę,
coś sie we mnie rozpęta,
by pamiętać, pamiętać,
o! brzozo!

Córko moja nieżywa,
o! brzozo!
pieśni nić niegodziwa
chce mnie spętać trumiennie
i - zatruta - być we mnie,
o! brzozo!

Ewa Zawistowska, córka Anki, tak pięknie napisała:
"Mama była jedna.
Ale bardzo krótko.
Z bólu zapomniana. Zamieniona w jego Ankę-legendę.
Mama nierzeczywista.
Dziadek pół rzeczywisty.
Są na zdjęciach. Są w listach. W żywych przedmiotach martwych, które zostawili". Trzeba być z gliny, aby obojętnie czytać takie wyznania? Każdy dostrzegał "zewnętrzne skutki" osobistej tragedii Poety. Maria Iwaszkiewicz spotkała go w dniu pogrzebu Anki: "Był wrakiem człowieka. Zapuchnięty od płaczu, pijany, zupełnie załamany". Wnuczka tak wspominała ten wrześniowy czas: "Odbył się pogrzeb mamy. Dziadek szlochał i rzucał się na trumnę. Później o mało nie zapił się na śmierć. To był w pewnym sensie również pogrzeb dawnego Broniewskiego". 

Moja córka, moja córka umarła!...
Jak sercu powiedzieć: nie płacz,
kiedy rozpacz serce przeżarła,
a tu serce wyrwać i zdeptać.

Moja córka... Ach! żadnej kochance
nie mówiłem tak siebie do dna
jak Ance...

O wierszach, których fragmenty dopełniają prozę tego zapisu (znalazły się w pamiętnym tomiku "Anka")  Wanda Broniewska, trzecia żona Poety pisała: "Jakby wyrzucał je z siebie na papier, a kiedy nie odpowiadały mu, nie wyrażały tego, co przeżywał, niszczył, pisał dalej". Ponoć na Jarosławie Iwaszkiewiczu wiersze o Ance "nie zrobiły początkowo dobrego wrażenia", jak zauważa M. Urbanek. Później jednak na ich temat napisał:"...wiersze Broniewskiego - tak bolesne i wichrem targane - te parantele wytrzymują". Dla nikogo chyba nie jest zaskoczeniem, że od zawsze zestawiano je z wielkością trenów Kochanowskiego. Wielu przyjaciół i znajomych wspominało, że Broniewski potrafił w środku nocy dzwonić do nich i czytać im swoje wiersze. Znam ten ciężki, jakby zmęczony głos tylko z nagrań archiwalnych. Zmarł w Warszawie 10 lutego 1962 r., równe dwa tygodnie po mym bydgoskim dziadku...

Umarłaś, lecz niezupełnie:
nadal razem się trudzim.
Com ci obiecał - spełnię:
wiersz mój odniosę ludziom,

by dawał pokój i światło,
miłość, nadzieje, radość,
choć niełatwo, córeczko, niełatwo
nieść wiersz i pod nim upadać...

Ponoć wola umierającego jest świętą? Władysław Broniewski zwrócił się do "czynników wyższych"! Chciał, aby ukochana Jedynaczkę ekshumowano i pochowano razem w jego grobie. Niewiele znam podobnych przykładów - jeden utkwił mi szczególnie w pamięci generała Charlesa de Gaullea, który prosił o pochówek w grobie córki. Wolę prezydenta Francji spełniono. Broniewskiego - N I E .

Ja od roku wierszy nie umiem pisać,
bo ty nie żyjesz...
Upiory jakieś mam na rekach kołysać
w bzdurach po szyję?

To nie bzdury, nie bzdury, Aniu,
ja jednak jestem poetą,
chciałbym wiersz napisać o wielkim kochaniu -
nie to!

Na koniec raz jeszcze oddaję głos córce Anki, Ewie: "Została Anka. mityczna postać za szkłem, Mama za szybką z czasem zaczęła pełnić rolę świętego obrazka, z którego widokiem oswajamy sie tak dalece, że ni budzi już żadnych uczuć i skojarzeń.
Dziadek kochał Ankę wyjątkową miłością. Ponad zonami, kochankami".

Przyniosłem bratek z grobu Anki,
stoi przede mną,
i znowu będą chmurne poranki,
w południe ciemno.

(...)
A czy tam ciepło w tej jesionowej
wąskiej trumnie?
Chory. W lecznicy. I znów na nowo. 
Chciałbym umrzeć.

Złamię termometr, wyleje leki,
precz z medycyną, daleko. 
Ale ten bratek, bliski i daleki,
spojrzę - i lekko.

Anka, pożyję, dopóki będę
ten bratek biały
oplatał w miłość, śmierć i legendę,
w tym jestem cały.


PS: Wykorzystałem fragmenty wierszy Wł Broniewskiego: "Żyłem", "Film o Wiśle", "Moje serce", "Trumna jesionowa", "Brzoza", "W zachwycie i grozie", "Obietnica", "O wielkim kochaniu" zawarte w zbiorze "Wiersze i poematy" Warszawa 1970

Splątana historia...

$
0
0
3 i 4 września 1939 r. zajmują ważne miejsce w historii Bydgoszczy. Tego dnia doszło w mieście nad Brdą do niemieckiej dywersji. Zaatakowano wycofujące się przez miasto oddziały Armii "Pomorze" generała Władysława Bortnowskiego. Przemyślana operacja miała być też swoistą deklaracją lojalności "małego Berlina"względem III Rzeszy? Punktami oporu stały się m. in. kamienice, sklepy, liczne zbory ewangelickie usytuowane w centrum. Ulice wylotowe (m. in. Gdańska, Grunwaldzka, Szubińska, Toruńska zostały opanowane przez dywersantów! Przez dwa dni trwały walki... Piszącego te słowa, bydgoski dziadek (pierwszy rodowity mieszkaniec) był czynnym uczestnikiem tych walk.
Ocena wydarzeń 3 i 4 września 1939 r. dzieliła historyków polskich i niemieckich. I to chyba nikogo nie powinno dziwić. Kilka lat temu fala oburzenia przetoczyło się nad naszymi głowami, kiedy jeden z bydgoskich autorytetów, ba! autor cennych publikacji popularnych i naukowych, zaczął... kwestionować wyniki własnych badań? Zawrzało! Kiedy wręcz zaczęło padać, że nie było żadnej dywersji i mną wstrząsało. To do kogo przez 48. godzin strzelał mój dziadek? Do wróbli? A kiedy Niemcy zajęli Bydgoszcz ukrywał się dla zabawy? Taka ciuciu-babka z okupantem?...  Najnowsze badania potwierdzają jedną prawdę: dywersja była! Uff...

Fragment Pomnika Wali i Męczeństwa na Starym Rynku
Nie twierdzę, że między 3, a 4 września 1939 r. nie doszło do prywatnych porachunków Niemców i Polaków. Antagonizmy tym bardziej niebezpieczne, że przecież obie nacje żyły ze sobą "z dziada, pradziada", mieszane małżeństwa były na porządku dziennym. Ile śmierci po obu stronach to były wzajemne porachunki?! Nie wiem. I chyba nikt nie wie. 
Pięć lat temu, przy okazji 70. rocznicy wybuchu II wojny światowej, ukazała się cenna publikacja trójki autorów: Zbigniew  Kaczmarek, Włodzimierz Kałdowski, Włodzimierz Sobecki "Bydgoszcz - Bromberg w 70 rocznicę 1939-2009. wybrane fragmenty wspólnej polsko-niemieckiej historii wg seniorów bydgoskich". Niewielki objętościowo rozdział pt. "Niektóre problemy  pomnikowe"dotyka bardzo subtelnej sprawy, jaką jest... wspólna, bydgoska historia Niemców i Polaków. Głównym "bohaterem" jest pomnik, którego nie ma i tego, który mógłby powstać?
W latach 1772-1920 Bydgoszcz znajdowała się pod zaborem pruskim. Nie każdy musi to wiedzieć. Że był kanclerz Otto von Bismarck, to już wiedza ogólna. O zjednoczeniu "krwią i żelazem"słyszeliśmy na lekcjach historii. Niekoniecznie pamiętamy daty: 1864, 1866, 1870. To kolejno wojny z Danią, Austrią i Francją - równoznaczne z etapami jednoczenia Niemiec, a de facto II Rzeszy.  W 1888 r. przy ówczesnej Kaiserstrasse stanął Pomnik Nieznanego Żołnierza, a na nim tablica:"DEUTSCHEN UND POLNISCHEN  SÖHNE DES STADT- UND LANDKREISES BROMBERG" / "NIEMIECKIM I POLSKIM SYNOM MIASTA I POWIATU BYDGOSKIEGO".Polnischen  Söhne?... Wtedy? Kiedy wiatr nacjonalizmu hulał nad miastami pruskimi/niemieckimi? Kogoś stać było i wzniósł się ponad podziały narodowe, oddał sprawiedliwość! Jakie to piękne i budujące. Warto chyba o tym pamiętać właśnie dziś - 3 września, kiedy zapewne wielu rodowitych bydgoszczan wraca pamięcią do dni sprzed 75. laty.
Ów pomnik nie zniknął z placu, kiedy już Kaiserstrasse stała się Bernardyńską! Niestety "na świętego Wojciech" AD 1921 doszło do wandalizmu, obeliski uszkodzono. Miał być naprawiony. Niestety już na swoje miejsce nie wrócił. W 1925 r. w tym samym miejscu pojawił się Grób Nieznanego Powstańca Wielkopolskiego, którego odsłaniał sam generał Józef Dowbor Muśnicki.


Autorzy przypominają, że była inicjatywa społeczna, aby przy skwerze postawiono replikę tamtej tablicy sprzed 126 laty. Postawili ciekawą tezę-marzenie? "Dobrze byłoby - czytamy - doczekać się zgody bydgoszczan, w ramach wzajemnego polsko-niemieckiego pojednania, na jeszcze jedną wspólną tablice pamiątkową, w obu językach, a mianowicie o treści:
POLSKIM I NIEMIECKIM OFIAROM
"KRWAWEJ NIEDZIELI" W BYDGOSZCZY
W DNIU 3 IX 1939
STRACILI ŻYCIE W WYNIKU
PROWOKACYJNEJ DYWERSJI NAZISTOWSKIEJ"
Uważam, że pomysł  w i e k o p o m n y    i   wykazałby, jak odeszliśmy od myślenia z czasów minionych, kiedy na sam dźwięk słowa "Niemiec" mieliśmy skojarzenia: hitlerowiec, SS-mann, rampa w Auschwitz! Na jedno jednak mojej zgody nie będzie: na goebbelsowskie "krwawa niedziela"! Parokrotnie już prowokowałem wśród znajomych lub na otwartych spotkaniach temat takiej w treści tablicy i zadawałem wciąż to samo pytanie: "czy stać nas, bydgoszczan, tyle lat po wojnie na taki gest?". Uparcie wracało jedno: zbyt wcześnie. Czy dopiero pokolenie mego Wnuka (rocznik 2013) będzie naprawdę myślało ponad podziałami lub... po prostu nie będzie ich TO w ogóle interesować?...

Przeczytania... (9) - Jarosław Iwaszkiewicz "Podróże do Włoch"

$
0
0
Lato, zupełnie w tym kierunku nie planowane, stało się bardzo.... iwaszkiewiczowskie? Nawet ucieszyłem się, kiedy w bibliotece trafiłem na "Podróże do Włoch", wydane przez PIW w 1977 r. Kiedy w marcu tego roku oddawano tą książkę do druku jeszcze byłem "na bakier" z czytaniem i musiałem odcierpiać katusze, kiedy słyszałem ile to czytał mój brat... Może wreszcie, po raz trzeci (?), podejmę próbę zmierzenia się ze "Sławą i chwałą"?... Nic to jednak w zderzeniu z "Popiołami" S. Żeromskiego przez które nie przebrnąłem! Rekordem było bodaj dotarcie do 80 strony?...

Wspomnienia z włoskich peregrynacji trochę odpychało mnie swoją... formą? Może kogoś interesuje ile razy Iwaszkiewicz z żoną czy córkami pławił się w słońcu italskim, jak często stał w cieniu krzywej wieży w Pizie czy wlepiał pożądliwy wzrok w Dawida Michała Anioła. Ja Półwyspie Apeniński znam tylko z kart historii i podróży "palcem po mapie". Wstyd? Możliwe. Z każdym "echem"i "achem", jak zmieniło sie od ostatniego wędrowania Autora nabierałem przekonania, że to lektura albo dla tych, co znają te kąty (a nie dla takiego ignoranta podróżniczego, jak ja), albo dla kogoś, kto dopiero jedzie/leci nad Tybr.
Ożywienie moje nastąpiło i odwrót zniechęcenia do lektury, kiedy padło nazwisko... Jerzego Zawieyskiego? Proszę mi wierzyć, to było dla mnie cenniejsze, niż fascynacja fasadą jakieś budowli Berniniego czy kreską Caravaggia. Choć obu twórców podziwiam i wysoko cenię. A tu o "Pewnego wczesnego wieczoru późnej jesieni, kiedy przechodziłem z Szymkiem Piotrowskim z tej strony Panteonu, gdzie mieściła się przychodnia lekarska dla zwierząt (głównie psów), pod firmą doktora Gospodinoffa, natknęliśmy się na Jerzego Zawieyskiego. Była to wielka radość dla mnie (...)". Autor "Rycerzy świętego Graala"żył tylko jednym: "...czekał na audiencję u papieża [Jana XXIII - Angelo Giuseppe Roncalli przyp. K.N.]. Przywiązywał do tego faktu dużą wagę". Iwaszkiewicz, choć tego nie powiedział głośno, "czarno widział"owo spotkanie. Po prostu nie wierzył, aby Ojciec Święty miał zbyt wiele czasu, aby poświęcić go polskiemu pisarzowi katolickiemu, nawet tak ważnemu jak Zawieyski. Ocenił optymizm kolegi po fachu:"Uroczy, dobry, nie bardzo chytry człowiek, jakim był Zawieyski, trudno się orientował, do czego się bierze". Jak wypadła audiencja: "Niestety (...) była krótka i ograniczyła się do paru banalnych zdań". To, że eksponuję ten wątek, a nie opis toskańskich winnic chyba byłoby po myśli Iwaszkiewicza, który sam przyznał:"...rzymskie rozmowy moje z Zawieyskim, prowadzone zawsze w podniosłym tonie, należą do najpamiętniejszych chwil, jakie spędziłem w Wiecznym Mieście".
Moją  czytelnika i historyka uwagę skupił rozdział pt. "BARI". Powód jest jeden: królowa Bona Sforza d'Aragon (1494-1557), od 1518 r. żona JKM Zygmunta I Jagiellończyka (1506-1548). Jarosław  Iwaszkiewicz, jako  wytrawny podróżny, "zasięgał języka"u znawców epoki! Jakie to dziś proste: włączamy Internet i błąkamy sie po stosownych stronach... Ale obcować z takimi mistrzami, jak prof. Władysław Pociecha!... Sam Iwaszkiewicz przyznał się, że nosił się z zamiarem napisania powieści osadzonej w tym okresie? Cytuje nawet opis królowej:"Bona weszła do syna zupełnie sama. (...) W półcieniu Zygmunt ujrzał jej wysoką, krzepką i majestatyczną postać. Pomimo szlarek białych wdowiego czepca, oczy jej zabłysły dawnym, aksamitnym, nieco szklanym, hiszpańskim blaskiem". Zaskoczyło mnie co innego...
"Więc może nie sprowadzać jej prochów do Krakowa? Niech sobie leży we włoskiej ziemi, niech będzie tym monumentem - jakże głębokich - między dwoma krainami"- biję się w pierś, ale naprawdę nigdy (!) nie słyszałem o podobnych... ekshumacyjnych planach. Miała-że wrócić na Wawel wyjątkowa królowa, nieodrodna córka swego znamienitego rodu Sforzów?  Iwaszkiewicz dalej wspomina: "Nurtuje mnie ta idea od dawna, żeby przenieść prochy królowej Bony do Krakowa".  Opisując królewski nagrobek, napisał: "Ten samotny, obcy tu pomnik zdaje się zabłąkany z innej planety". Dalej jest jeszcze dla mnie ciekawiej: "Postanowiłem tedy w tym kościele, aby pracować nad sprawą przeniesienia Bony do Krakowa. I w tym prezbiterium kościoła Świętego Mikołaja w Bari odczuwałem ę wielką tragedię polską, tragedię nieurzeczywistnienia". Nie muszę chyba dodawać, że z tych planów nic nie wyszło. Czemu? Zabrakło wytrwałości Pisarzowi czy "klimatu nad Wisłą"? Popularny wizerunek "królowej-trucicielki" dopiero odmienił serial J. Majewskiego "Królowa Bona" z rewelacyjną Aleksandrą Śląską (1925-1989), na motywach powieści Haliny Auderskiej (1904-2000)"Smok w herbie. Królowa Bona". Trochę dalej Iwaszkiewicz wraca do osoby królowej z Bari:"Mamy w literaturze szereg jej portretów. Myślę, że wszystkie są fałszywe i nie odpowiadające prawdzie historycznej". Szuka jakby usprawiedliwienia swej porażki literackiej: "Ale to trudno przenieść się w odległe czasy, a jeszcze trudniej wcielić się w pomyślenie takiej kobiety, na której charakter i obyczaje składało się tyle tak niejednolitych elementów. Co mogła myśleć taka południowa niewiasta w wileńskich Mysikiszkach czy Sułgiedyszkach, trudno, a nawet niemożliwe jest nam sobie wyobrazić".  Jedno nie ulega wątpliwości - Jarosław Iwaszkiewicz był zafascynowany osobowością królowej Bony! Trudno zresztą nie być...
Poruszająca okazała sie podróż do Casamassima, nieopodal Bari. To drugi po Monte Cassinonajwiększy Polski Cmentarz Wojenny we Włoszech! Iwaszkiewicz zanotował: "Jest to cmentarz 2 korpusu wojsk polskich, na którym grzebano poległych i zmarłych w szpitalu wojskowym niedaleko Barletty Polaków. Są tam też pochowani ranni spod Cassino i przewiezieni do tutejszego szpitala. Cmentarz jest większy niż cmentarz na monte Cassino; pochowano tam około tysiąca żołnierzy. A opiekuje się nim mozaikowa Matka Boska Ostrobramska". Warto tu dodać, że to na tym cmentarzu spoczął w 1946 r. major Henryk Sucharski, skąd w 1971 r. ekshumowano jego szczątki i sprowadzono na Westerplatte, które to uroczystości piszący te słowa pamięta z przekazu TV.
Pewnie, że skupiłem się na pewnych polonicach "Podroży do Włoch" Jarosława Iwaszkiewicza. Uważałem, że takie ślady bardziej rozpalą naszą ciekawość nad całością 233 stron. To żadna "kobyła", która odstręcza i zniechęca. Można wybrać "swój" rozdział i znaleźć się na Półwyspie Apenińskim w doborowym towarzystwie autora "Brzeziny". Lubię takie "smaczki" wydobywane z książek. Nie spodziewamy się sensacji, a ona czai się za... rogiem! Podpowiem, że kiedy zdobędziemy się na wędrówkę po Rzymie koniecznie trzeba zaopatrzyć się w książkęJerzego Ciechanowicza. "Rzym Ludzie i budowle"- bezcenność, spojrzenie na historię "Wiecznego Miasta" przez pryzmat wielkich budowli (również tych, których już nad Tybrem nie uświadczymy, jak Circus Maximus) i ludzi, którzy je wznosili!...

Marna - 5-9 IX 1914 - ocalenie graniczące z cudem!...

$
0
0
3 września 1914 r. na froncie zachodnim Wielkiej Wojny wojska buńczucznego kaisera Wilhelma II zajęły Reims! Rząd francuski tego samego dnia postanowił opuścić Paryż! Sytuacja zdawała się byc katastrofalna! Budziły się demony 1870 roku?... Równe 74. lat wcześniej sypało się w gruzy II Cesarstwo. Wróg był ten sam! Profesor Janusz Pajewski w swym dziele "Pierwsza wojna światowa 1914-1918"przypominał, że między rokiem 1870, a 1914 były zasadnicze różnice: "W 1870 r. Francja stanęła do walki z najeźdźcą osamotniona, z opinia napastnika, do wojny nieprzygotowana czy źle przygotowana. W 1914 r. miała armię na wysokim poziomie, miała sprzymierzeńców - Anglię i Rosję, wiarę w zwycięstwo krzepiła potęga Wielkiej Brytanii, nadzieję budził walec rosyjski, który miał sie potoczyć w głąb Niemiec". Był jeszcze jeden aspekt stosunków na linii Paryż - Berlin, o którym nie wolno zapominać: "W 1914 r. dzielił Francuzów od Niemców mur nienawiści; wyrazy pikielhauba i Prusak to jedne z najbardziej pejoratywnych słów w ówczesnym języku francuskim". Wielu, patriotycznie nastawionych Francuzów będąc w Wersalu nie przekraczało progu Sali Lustrzanej!... Miejsca hańby ze stycznia 1871r., kiedy Wilhelm I i kanclerz Otto von Bismarck proklamowali powstanie II Rzeszy Niemieckiej! Napisać, że Francja w pierwszych dniach września 1914 r. miała nóż na gardle na pewno nie byłoby przesadą.
Realizowanie planu Schlieffena dodawało skrzydeł Wilhelmowi II? Zdawało się, że marzenie o "lunchu Paryżu i kolacji w Petersburgu" jest na wyciągnięcie ręki? Tylko, że, jak ocenił go Theo Aronson w książce "Zwaśnieni monarchowie": "Miotał się pomiędzy hurraoptymizmem a głęboka depresją; pomiędzy wielkodusznością a mściwością. Raz zachłystywał się się perspektywą niebotycznego zwycięstwa, raz truchlał przed upokarzająca przegraną". Ale przecież miał u boku biegły strategicznie mózg - generała Helmuta von Moltke! Czyż bratanek bohatera spod Sedanu nie gwarantował, że 9 września będzie zdobyty Paryż i cała zachodnia Europa uzna prymat Hohenzollerna? Na przeciw tym marzeniom stanął ktoś, o kim prof. Pajewski tak nakreślił rys charakterologiczny: "Spokojny, opanowany, flegmatyczny (...) trzymał nerwy na wodzy i nawet na chwilę nie utracił panowania nad sobą. Łączyły się w nim zimna krew, stanowczość i szybkość decyzji".  Tym kimś był generał Joseph Jacques Césaire Joffre, weteran pamiętnej wojny francusko-pruskiej!  
"Naszym oczom ukazuje się straszny obraz -  12 września 1914 r. mogli przeczytać czytelnicy "Corriere della Sera. - zarazem podniosły i wzbudzający grozę. Rozległa równina cała pokryta jest zwłokami. To Francuzi. Gdzie tylko sięgnąć wzrokiem, leżą setki ludzkich ciał. (...) Na obu krańcach płaskowyżu zabici zdają się byc tylko krótkimi, nieregularnymi kreskami; tworzą długą, kręta linię, która w dali blednie, maleje i zaciera się". Nie zapominajmy, że nie znano jeszcze pojęcia "wojna pozycyjna". Front był dynamiczny! Starczyło potężnego grzmotu znad Marny, aby znowu być w Wersalu? Tym razem jednak nie miało być powtórki z lat 1870-71!


Chyba trudno dziś dociec kto wpadł na pomysł rekwizycji setek dorożek i taksówek w Paryżu! Miasto ogołocono z środków komunikacji. Pamiętamy głównie słynne taksówki marki Renault! Ale nie jest prawdą, że "koń to przeżytek", jak mawiał klasyk?... Wypoczęty żołnierz francuski mógł zasilić walczących na froncie. Chciałbym zobaczyć to zdziwienie, które wyciskało zaskoczenie na sztabowcach kaisera, kiedy kiedy okazało się, że Francuzi dostali wsparcie, a Joffre niweczy plany ówczesnego blitzkriegu! Pewnie, że same bryczki i taksówki nie wygrały bitwy i cudownie nie ocaliły Francji oraz Europy przed dominacją Berlina! To bohaterstwo żołnierzy 6 Armii zaważyło na tym, że przerwano front. Zapominamy, że nad Marną wsparcie dali Anglicy. Nie bez znaczenia też było, że Joffre uderzając pięścią w stół niemal zaszantażował alianta: "W imieniu Francji proszę o pomoc. Panie Marszałku [słowa kierował wprost do marszałka Johna Frencha - przyp. K.N.] w grę wchodzi honor Anglii". To było, jak... postawienie pod ścianą? Jedyny skuteczny sposób na innego mężczyznę; zagrać mu na ambicji! Ponoć ciężko było przełknąć tą pigułkę, skoro odpowiedział bardzo niewyraźnie i po dłuższej chwili (?):"Zrobię wszystko, co będę mógł". Tłumacz przeinaczył te słowa: "Pan Marszałek powiedział tak". Sojusznicy 5 września rozerwali 1 i 2 armię niemiecką. Przyjmuje się, że pomiędzy nimi powstała wyrwa o długości 50 kilometrów!

Kontrofensywa francuska z 6 września 1914 r. miała stanowić prolog walk, które trwały aż do 9 dnia tegoż miesiąca. Francuzi i Anglicy dysponowali jeszcze jednym, istotnym argumentem: 69 ich dywizji przeciwko 48 agresora! Brak łączności między niemieckimi armiami, desperacja atakujących - wszystko to sprawia, że ofensywa niemiecka kruszy się niemiłosiernie! W szeregi niemieckie zaczęła wdzierać się dezorganizacja i chaos? Zaczęła szwankować łączność! Bojąc się ostatecznej zagłady swych wojsk musieli ustąpić! Wiele bym dał, aby zobaczyć, jak dwie dywizje francuskiej kawalerii pokonują rzekę Marnę i atakują "tych w pikielhaubach".


A von Moltke? Aronson nie kreśli obrazu godnego naśladowania: "Rozgoryczony Moltke stracił wiarę w zwycięstwo. W końcu trzeba było wybrać nowego szefa sztabu [generała Ericha von Falkenhayna, to on w przyszłości przyczyni się do rozpętania morderczych walk pod Verdun - przyp. K.N.]". A cesarz? Warto chyba oddać pole samemu Wilhelmowi II, który pięknie prezentował się na obrazach i fotografiach, ale sam o sobie z rozbrajającą szczerością pozostawił taką oto opinię: "Jeżeli moi poddani w Niemczech uważają mnie za naczelnego wodza, to grubo się mylą. Sztab generalny o nic mnie nie pyta, nigdy nie prosi o radę. Popijam herbatę, chodzę na spacery, piłuję drewno...". 



Oczywiście niemal od 9 września 1914 r. we Francji rozgorzał spór o to kto jest autorem "cudu nad Marną"!  Jak widać nie tylko Polacy lubią rozgrzebywać podobne dylematy. Najlepiej wszystko przypisać cudotwórcom i problem z głowy. Sam Joffre kapitalnie to wyjaśnił: 

"KTO JEST ZWYCIĘZCĄ W BITWIE NAD MARNĄ, NIE WIEM, 
WIEM TYLKO KTO BY PONOSIŁ ODPOWIEDZIALNOŚĆ, 
GDYBYŚMY BITWĘ PRZEGRALI. JA BYM ODPOWIADAŁ, 
GDYŻ BYŁEM NACZELNYM WODZEM".

Przeczytania... (10) - Jacek Hugo-Bader "Biała gorączka"

$
0
0
Po książkę Jacka Hugo-Badera "Biała gorączka" muszą sięgnąć koniecznie wszyscy, którym nie obcy jest choćby pamiętny cykl filmów dokumentalnych "Szerokie tory", który dla TVP realizowała Barbara Włodarczyk. To powinna być wręcz lektura obowiązkowa, aby ułatwić sobie choćby zrozumienie czym jest Rosja? Choć takie postawienie sprawy na pewno jest pewnym uproszczeniem. To chwilami smutne czytanie. Gorzki obraz tego, co się stało po upadku Związku Radzieckiego / СоветскoвoСоюзa. Nic tak nas nie powinno cieszyć, jak upadek i rozpad śmiertelnego wroga? Nie wierzę, że nad Wołgą badzia się niedźwiedź na glinianych nogach. Dla nas Polaków kluczowym, w świetle ostatnich wydarzeń na Ukrainie, powinien stać się rozdział "Wiśniowy sad". Jak się domyślamy nawiązanie do prozy A. Czechowa nie jest przypadkowe...

Od pierwszego zdania przyswajamy sobie na poły magiczne słowo:  JAŁTA. Wcześniejsze skojarzenia, to chyba głównie konferencja "Wielkiej Trójki" z 1945 r., na której Zachód sprzedał Polskę Stalinowi. Mniej pewnie z istnieniem onegdaj Chanatu Krymskiego, który podbiła caryca Katarzyna II / Екатерина II Алексеевна.
Nostalgicznie J. Hugo-Bader zaczął malowanie Jałty. Trochę w tym melancholii, zadumy, zapachu czasu minionego: "Jałta zachowała urodę niemłodej, secesyjnej damy. Damy po przejściach - z problemem psychiatrycznym i alkoholowym, która nieraz usnęła w parku na ławce i została wykorzystana przez pijaną hołotę, nieraz spadła ze schodów albo z pryczy w areszcie i straciła przy tym kolejne zęby". Chciałoby się zaraz jechać. Tylko, że... - Putin odrąbał, przy milczącej zgodzie Zachodu, KRYM! Aneksja w majestacie czego?... Wielkoruskiego ekspansjonizmu? Nie zapominajmy o tym szczególnie teraz, kiedy zbliża się  75. rocznica agresji sowieckiej na Polską - 17 września 1939 r.!


Smutne są migawki zniszczonego, "orurowanego" miasta. Ale czy zaraz mamy to wytykać palcami? Sam mogę wskazać we własnym mieście dziesiątki kamienic, których elewacji nie remontowano "od czasów Wilusia". No tak, ale Jałta, to jakby "trzecia stolica" imperium carów, tam jeździli bonzowie komunistyczni na "wozduch", nie wykluczając polskich I sekretarzy KC PZPR!
Mentalność, po-sowieckie skażenie umysłów oddaje, to co Autor usłyszał z ust pewnej Swietłany, kiedy doszło do wymiany zdań na temat język i pochodzenie: "...głosowaliśmy na Janukowycza, bo on jest za naszą jedyną, moskiewską, prawosławną Cerkwią i naszym wielkim, rosyjskim językiem". Na zdziwienia polskiego dziennikarza, że przecież jest Ukrainką, usłyszał:"A co to takiego język ukraiński? Przecież to rosyjskie narzecze". Tekst powstał w 2005 r. Ziarno tak dobrze posiane teraz daje jadowite i zbrodnicze plony!... 


Nie po raz pierwszy przychodzi nam się zmierzyć z opinią Rosjan o nas Polakach. W tej samej rozmowie padła taka głęboka myśl: "Wy nie przetrzymacie tego zepsucia, narkotyków i pornografii, która wcieka do Polski z ameryki i NATO. Od was ten potok bezbożności i zepsucia wlewa się do nas, a nam po co tutaj obce wojska?". Nie zapominajmy, że to również nas Polaków obarczono odpowiedzialnością za rozpowszechnienie się na "świętej ziemi ruskiej"... syfilisu. Nad Wołgą nazywano go "chorobą polską". 
"Jestem rosyjskim Polakiem"- usłyszał Hugo-Bader z ust Wiktora Daczyńskiego. Swoją drogą ciekawe ilu Rosjan potrafi tak o sobie powiedzieć, ba! przyznać się do swego polskiego pochodzenia? Nie łudźmy się, zbyt wielu ich na kartach tej książki nie znajdziemy.
Może jednak przerazić sposób myślenie choćby takiego Władysława Szmidta, batiuszki "od Świętego Jana Złotoustego", który o oddaniu Polski Stalinowi stwierdził: "Bo byliśmy najsilniejsi. Ale wy wiele zyskaliście. Jak trzeba było, pomoc płynęła nieprzebranym strumieniem. (...) I siebie, i was broniliśmy przed Amerykanami. Polska była rozgromiona przez Niemców, a uwolnił was Związek Radziecki, więc należeliście do Rosji". Prawda, jakie logiczne bolszewickie myślenie? Ciągu dalszego można się nawet przestraszyć, bo zaiste, nie jest to odosobniony punkt widzenia:"To takie śmieszne jak wolna Ukraina. Sami Ukraińcy przyjdą do Rosji i poproszą, żeby ich wziąć z powrotem. Całe życie byliśmy w Rosji. To samo można powiedzieć o Polsce". Sto lat temu na mapach stało napisane: В A P Ш A В A ! Trudno się po podobnych deklaracjach dziwić, że podobnie myślący rozsadzą swoje państwo, a może nawet doprowadzą do wybuchu III wojny światowej? Dalej jest jeszcze groźniej: "Na Ukrainie nie ma czegoś takiego jak patriotyzm. Na szczęście jest wielka Rosja i Cerkiew moskiewska, a przyjaźń narodów to potęga naszego radzieckiego, a teraz rosyjskiego państwa". 


Podrozdział "Ruskie nastroje" już nas odpowiednia nastraja/nastroi? J. Hugo-Bader poznał niejakiego inżyniera Jewgienija A. Łogienowskiego. To tylko Polakowi mogłoby się wydawać, że skoro jest  się potomkiem osób represjonowanych przez bolszewię, to będzie łatwiej i... mądrzej? "Myślałem, że (...) znajdziemy z Łoginowskim wspólny język, ale sie pomyliłem. Wymyślał mi od rusofobów i torturował paranoicznym wykładem historycznym, w którym znalazło się wytłumaczenie dla każdego podboju, agresji i świństwa nie tylko carskiej, ale i radzieckiej Rosji. Oczywiście Polskę Katarzyna II zajęła, żeby zaprowadzić porządek". Ale, to nic nowego! Podobne niedorzeczności o rozbiorach słyszałem od mej "radzieckiej cioteczki" Ninoczki. Miałem w 1976 r. raptem 13-naście lat, a myślałem, że mnie szlag jasny porazi w Mołodecznie nad Uszą, w dawnym województwie wileńskim (obecnie Маладзечна)!


Na szczęście nie każdy mieszkaniec obecnej Ukrainy tak myśli? Uff! W swej wędrówce po Jałcie Bader spotkał Wanię (Iwana). Dogadali się na temat 9 maja, dla Rosjan Dnia Zwycięstwa. "Wy mówicie druga okupacja, to ja ci powiem, że całe terytorium ZSRR było od 1918 roku okupowane. Polacy zachowali chociaż swoje państwo. U was było naprawdę wspaniale". No to proszę zerknąć do tekstu (s. 255), co Wania poznał w PRL-u w 1975 r. Jaki zgrzyt wdarł się w jego "socjalistyczne myślenie", co tak naprawdę go odmieniło i jak sam dodał: "Zrozumiałem, dlaczego tak trudno było od nas wyjechać za granicę". Dokładnie w tym samym roku, latem, przyjechała nasza familia "stamtąd" i... w drodze powrotnej przemycali w swoim "Żyguli" krzyżyk i lichtarzyki, jakie kupili w "Veritasie". Niezapomniane wspomnienie.
Na koniec ostatnie spojrzenie na Jałtę. Ciekawe na ile ten obraz sprzed dziewięciu laty odmienił się? Podejrzewam, że niewiele? "W mnie nie zrozumiecie - mówiła wdowa po sekretarzu KPZR. - Ja mówię o Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Teraz na Krymie czuję się jak w wynajmowanej kawalerce. Przechwycili ten kurort i czują się jak u siebie w domu, chociaż oni w gościach. Nowi Ukraińcy! Okupanci, zachwatcziki, z zachodniej Ukrainy. Przechwytują, co mogą, i stawiają sobie pałace. Jałta już nie jest letnią stolicą imperium. Jest stolicą bogaczy". Od tego roku należałoby dopisać - Krym zagarnięty przez putinowskich okupantów! Czy na wsiegda? W Moskwie twierdzą, że tak. Nikt z Berlina czy Paryża nie będzie umierał za Jałtę i Krym!...

PS: Jutro Autor "Białej gorączki"  odwiedzi Bydgoszcz!

Spotkanie z Pegazem - 36 - Jacek Kaczmarski "Pan Podbipięta"

$
0
0
"Pierwsza strzała świstnęła, gdy pan Longinus mówił: «Matko Odkupiciela!» - i obtarła mu skroń.
Druga strzała świstnęła, gdy pan Longinus mówił: «Panno wsławiona!» - i utkwiła mu w ramieniu.
Słowa litanii zmieszały się ze świstem strzał.
I gdy pan Longinus powiedział: «Gwiazdo zaranna!» - już strzały tkwiły mu w ramionach, w boku, w nogach... Krew ze skroni zalewała mu oczy i widział już - jak przez mgłę - łąkę, Tatarów, nie słyszał już świstu strzał. Czuł, że słabnie, że nogi chwieją się pod nim, głowa opada mu na piersi... na koniec ukląkł. 
Potem, na wpół już z jękiem, powiedział pan Longinus: «Królowo Anielska!» - i to były jego ostatnie słowa na ziemi. 
Aniołowie niebiescy wzięli jego duszę i położyli ją jako perłę jasną u nóg «Królowej Anielskiej»" - kiedy poproszono mnie na okoliczności Narodowego Czytania Trylogii Henryka Sienkiewicz nie musiałem długo zastanawiać się nad wyborem fragmentu. Sięgnąłem po ulubione "Ogniem i mieczem", a dokładniej po tom II i rozdział XXVII. Chciałem i przeczytałem, jak pan Longinus Podbipięta ściął trzy głowy, dopełnił ślubów i próbował przedrzeć się z oblężonego Zbaraża  do JKM Jana II Kazimierza Wazy. Nie zapominajmy, że spełnienie owego przyrzeczenia miała swój wymierny skutek: mógł otrzymać rękę Anuli Borzobohatej!


Nie podzielam optymizmu Prezydenta Najjaśniejszej Rzeczypospolitej pana Bronisława Komorowskiego, który napisał o twórczości H. Sienkiewicza:"... choć doskonale znamy treść jego książek, to przecież podczas każdej kolejnej lektury na nowo trzymamy kciuki za Kmicica, Wołodyjowskiego czy Skrzetuskiego". Gdyby tak było, to podobna akcja nie musiałaby się w ogóle odbywać. Cud, jeśli ktoś zna filmowe adaptacje. To  chociaż poznał realia epoki (a i to chwilami skażone XX w.!) , ale to żaden żart, że często spotykam się z ciszą, kiedy pytam "widzieliście film?". Chciałbym, żeby to był żart. Ale tak nie jest. Dobrze by było, aby po obejrzeniu filmu lub serialu sięgnąć po pierwowzór literacki. Zaskoczenie może być, że ho! ho!....


Może warto zacząć swoją "przygodę z Trylogią"od... Jacka Kaczmarskiego? On ci to napisał m. in. pieśni"Pan Podbipięta", "Pan Kmicic" czy "Pan Wołodyjowski". Mój wybór nie jest przypadkowy, a raczej to konsekwencja pierwszego cytatu. Z czystym sumieniem dorzuciłbym twórczość pana Jacka Kowalskiego i jego "Skrzetuski Wielkopolanin". Nie ukrywam, że miłym akcentem przy czytaniu Trylogii jest odnalezienie nazwiska, które mamy na swoich drzewach genealogicznych!  Prawda? Piszący te słowa takowych też posiada... Wielkopolski ród, z którego się wywodzę był m. in skoligacony ze... Skrzetuskimi herbu Jastrzębiec.

- Krwi, krwi, krwi! - krzyczał pan Zagłoba
Na widok trupa pana Podbipięty.
- Krwi! - zawrzasnęła zbaraska załoga
A Litwin chwiał się, do belek przybity
Święty Sebastian strzałami przeszyty
Słodki, niewinny, cichy, obojętny.

Rycerz bez skazy, co jak smok gruchotał
Czerń (co jest czerń? Dzisiaj nie ma czerni)
Na jasnej twarzy ślad grotu i cnota,
Której się Longin radośnie wyzbyłby
Po tym, jak jednym ciosem zerwał trzy łby
Ludzi, o których wierzył - że niewierni...

Lecz przecież krew ta jest tak miła Bogu,
Że zaraz kreskę w niebieskim rejestrze
Zarabiał szlachcic siekąc tępych wrogów
Co tylko po to wchodzili w granice
Słabej, lecz wiecznej Rzeczypospolitej
Aby się mogła na ich trupach wesprzeć.

Kiedy Zagłoba pił miód (nie dla chamów)
Picie to było inne, niż Bohuna:
Horyłka, beczka dziegciu, wymiar stanu
Nieszczęśliwego, dzielnego Kozaka,
Co śmiał kniaziównę kochać - zawadiaka -
Cham, co boskiego się nie zląkł pioruna.

I na paliki zaostrzone świeżo
Gładko nizali się stron cierpiętnicy.
Król płakał, modlił się, głęboko wierząc
Że hekatomba historię oczyści
Jak wiatr las czyści ze sczerniałych liści
By pole bitwy gniło dla winnicy.

- Krwi, krwi, krwi! - krzyczał pan Zagłoba
I krew się lała sprawiedliwie, szczodrze;
Lecz pan Longinus, rycerstwa ozdoba
Nie mógł pozornych tryumfów być już świadkiem,
Grymasem śmierci dając znać ukradkiem
Że wie zbyt wiele, by było mu dobrze. 


Emocje związane z Narodowym Czytaniem Trylogii Henryka Sienkiewicz opadają. Książki wróciły na półki. Co dalej? Ilu ze słuchaczy zacznie szukać "Ogniem i mieczem", "Potopu" i "Pana Wołodyjowskiego"? Aż dziw, że nie obudziły się głosy anty-sienkiewiczowskie? Reanimacji zainteresowania pozytywistyczną wizją historii XVII w. - nie będzie. W każdym bądź razie ja w nią nie wierzę! Chciałbym się mylić.

Fiodor Dostojewski / Фёдор Михайлович Достоевский - myśli znalezione (40)

$
0
0
"Jesteś moim bratem i kochaj mnie. Potrzebne są mi pieniądze. Muszę żyć, bracie. Lata te nie przejdą bezowocnie. Potrzebuję pieniędzy i książek. To, co stracisz na mnie, nie przepadnie. Nie zrujnujesz swoich dzieci dając mnie. Jeśli tylko będę żył, to im z naddatkiem zwrócę. Przecież chyba pozwolą mi drukować za jakie sześć lat, a może i wcześniej. Przecież wiele może się zmienić, a ja teraz bzdur już nie piszę. Usłyszysz jeszcze o mnie"- pisał z Omska 23 lutego 1854 r. do brata Michała zesłaniec Fiodor Dostojewski (1821-1881). Pewnie gdyby istniała literacka nagroda Nobla już w połowie XIX w. jej laureatem byłby ON, autor "Idioty", "Braci Karamazow", "Zbrodni i kary". Sięgnąłem po "Listy", które wydał  P. I. W. w 1979 r. w tłumaczeniu Z. Podgórzeckiego i R. Przybylskiego.

Z tego zbioru sięgałem po słowa Wielkiego Prozaika. Nie będę ukrywał, że bliżsi memu sercu są inni rosyjscy mistrzowie pióra: N. Gogol /Н .Гоголь, L. Tołstoj / Л. Толстой , A. Czechow / А. Чехов. Ale wybór dokonany przeze mnie jest specyficzny. I pewnie z punktu widzenia historyka raczej nie zaskakujący. Oto na s. 58-80 znajdujemy osobliwy list: "Do Komisji Śledczej". Jeszcze bardziej zaskakujące jest miejsce: Twierdza Pietropawłowska. To jedno z najcięższych carskich więzień! Tam osadzono Pisarza za jego nieprawomyślne poglądy i zaangażowanie polityczne. List pisał w burzliwym dla Europy czasie: 6 maja 1849 r. kontynentem wstrząsały wybuchy rewolucji, która określamy, jako Wiosna Ludów. To w tym liście odważnie Dostojewski przypomina: "Na Zachodzie dzieją się rzeczy straszne, rozgrywa się tam dramat bezprzykładny. Zaczyna trzeszczeć i walić się odwieczny porządek rzeczy. Podstawy, na których oparte jest społeczeństwo, mogą w każdej chwili runąć i pociągnąć \za sobą całe narody. Trzydzieści sześć milionów ludzi dosłownie codziennie stawia na jedna kartę swoją przyszłość, cały swój majątek, egzystencję swoją i swoich dzieci!". Jeśli ktoś tak płomiennie pisał w tiurmie, to jak bardzo groźnym musiał być dla reżimu Mikołaja I / Николай I . Wiele zmieniło się od tego czasu w myśleniu rządzących Rosją? Sami oceńmy.


Dla Pisarza i innych aresztowanych rozpoczął się czas oczekiwania na wyrok. Nie zapominajmy, żepierwotnie będzie to kara śmierci! Intencje wyroku usłyszał 22 grudnia 1849 r.: "...odczytano wyrok śmierci, dano krzyż do ucałowania, złamano nad głowami szpady i ubrano nas w śmiertelne stroje (białe koszule). Następnie trzech z nas postawiono pod słupami na rusztowaniu. (...) W tej ostatniej chwili życia myślałem wyłącznie o Tobie, braci [Michale - przyp. K.N.], tylko Ty stałeś mi przed oczyma i dopiero wtedy uświadomiłem sobie, jak Cię bardzo kocham, bracie mój najmilszy!". Wyroku nie wykonano. Starczyła ta tortura grozy i beznadziei skazańców? "...uderzono w werble, tych, którzy byli przywiązani do słupów, przyprowadzono z powrotem i doczytano nam, że Jego Cesarka Mość darowuje nam życie. Następnie odczytano właściwe wyroki". Cztery lata katorgi! Ile trzeba było mieć wiary, kiedy dalej pisał: "Nie rozpaczałem i nie upadłem na duchu. Życie wszędzie jest życiem, życie jest w nas samych, a nie w tym, co zewnętrzne". Nie zapominajmy, że ta niby-egzekucja i pisanie listu odbyło się jednego i tego samego dnia!
Tych kilkanaście zdań daje nam chyba obraz ducha i myśli 28-letniego Dostojewskiego. Dwa fragmenty listów do Michała podpowiadają nam, że siła tkwiła wewnątrz. Szkoda tylko, że w zbiorze nie ma (nie zachowały się?) listów z zesłania. Między cytowanymi urywkami jest luka pięciu lat. Chyba, że jednoznaczną odpowiedzią na moje wątpliwości mam w zdaniu z tegoż samego listu: "Mogę do ciebie napisać tylko ten list, na który postaraj się jak najszybciej mi odpowiedzieć".
  • Widywałem (...) juz takich ludzi, dla których przyznanie się do tego, że ich boli głowa, oznaczało wykroczenie przeciw prawu.
  • Nie ma bowiem nic bardziej zgubnego, bardziej mylącego, bardziej niesprawiedliwego niż kilka słów wyrwanych Bóg wie skąd, odnoszących sie Bóg wie do czego.
  • Jestem wolnomyślicielem w tym właśnie znaczeniu, w którym może być uznany z wolnomyśliciela każdy człowiek w głębi swego serca poczuwający się do obowiązku obywatelskiego, mający prawo do życzliwości wobec swojej ojczyzny, gdyż w sercu swoim pielęgnuje miłość do niej oraz świadomość, że nigdy niczym jej nie zaszkodzi.
  • Żaden donos nie zmusi mnie tez do tego, abym był innym niż jestem w istocie.
  • Jestem zdania, że jeślibyśmy wszyscy byli szczerzy wobec władzy, byłoby to z pożytkiem dla nas samych.
  • ...zbędne milczenie, nadmierny strach nadaje naszemu codziennemu życiu jakiegoś mrocznego kolorytu, poprzez który widzimy wszystko w jakimś szarym, ponurym świetle.
  • Najzwyklejsze słowo wypowiedziane głośno nabiera znaczenie większej wagi niż ma w istocie, a sam fakt ze względu na swoją ekscentryczność przyjmuje niekiedy kolosalne rozmiary, co przypisywane jest z kolei przyczynom z zewnątrz, a nie przyczynom rzeczywistym.
  • ...świadomości nie wysiedzi się i nie wyhoduje milczeniem.
  • Po co sie kształciłem, po co dzięki nauce rozbudzono we mnie ciekawość, jeśli nie mam prawa wypowiadania swego własnego zdania lub negowania jakiejś samej w sobie autorytatywnej opinii?
  • Zawsze uważałem, że nie ma nic głupszego niż idea rządów republikańskich w Rosji.
  • Cenzor we wszystkim dopatruje się aluzji, wszędzie widać aluzje osobiste.
  • Najniewinniejsze, najzwyklejsze zdanie podejrzane jest o przestępczą myśl.
  • Pojęcie o świetle mamy tylko dlatego, że istnieje ciemność.
  • ...cnoty nie poznamy bez występku.
  • ...literatura jest jednym z przejawów życia narodu, stanowi zwierciadło społeczeństwa.
  • Bez literatury nie  może istnieć społeczeństwo.
  • Wyzwiska budzą wyłącznie wstręt w sercu, trudno jest nimi pozyskać sobie człowieka.
  • Wspólna dyskusja pożyteczniejsza jest od osamotnienia.
  • Prawda zawsze wypłynie na wierzch, a zdrowy rozsądek zatriumfuje. 
  • Socjalizm ze swej strony jest pożyteczny dla nauki jako grunt do opracowań krytycznych, jak również z punktu widzenia statystycznego.
  • Głodny (...) proletariat w rozpaczy chwyta się wszelkich środków i z każdego środka gotów jest sporządzić sobie sztandar.
  • Głód wygania ludzi na ulicę.
  • Najkomiczniejsza jest dla mnie bowiem działalność, która nikomu nie jest potrzebna.
  • ...wedle mego przekonania, ani jeden paradoks, a tyle ich już było, nie może utrzymać się długo o własnych siłach. Tego uczy nas historia.
Śmiem twierdzić, że wiele myśli Fiodora Dostojewskiego we współczesnej Rosji niejakiego Putina mogłoby być dalej uważanych za nieprawomyślne i groźne! Chciałoby się, trawestując znane słowa, powiedzieć: "Dostojewski wiecznie żywy". Jak widać bracia Moskale chyba nie odrobili zbyt gruntowanie lekcji ze swego Klasyka! Tylko dlaczego z tego powodu znowu muszą cierpieć inni?!... Tego już mój mózg nie ogarnia!... Z drugiej strony z biegiem lat prawomyślność i słowianofilizm Pisarza może nas zaskoczyć i mniej pozytywnie oszołomić? Tym bardziej, że Jego zdanie o Polakach było gorzkie! Szczególnie, kiedy zabieramy się do czytania listów skierowanych do przyszłego cara Aleksandra III. Ale to inna historia.

Smakowanie Bydgoszczy (11) - magia ulicznych fresków

$
0
0
Smakowanie ulicznych fresków nie mija mi? Jestem nimi zachwycony! Coraz to nowe spotykam. Zwalniam przy nich, zsiadam z roweru, specjalnie nadrabiam drogi, aby pochwalić się, jak wspaniale żonglują sprayem anonimowi dla mnie Artyści. Nie ukrywam, że bardzo bym chciał być zaproszonym przez takie grono i widzieć, jak rodzi się wizja, jak bezpłciowa, banalna ściana staje się fakturą i sztalugą! Że to Mistrzowie swego fachu - chyba nie muszę nikogo przekonywać.



Nie wiem ile podobnych, piękniejszych dzieł ozdabia ulice, skwery Bydgoszczy. Nie wiem czy ktoś kataloguje wszystkie te cudowne prace. Kiedyś koloryt miastu dodawały gazowe lampy (które jeszcze pamiętam przy ulicy choćby Kopernika czy ówczesnej Szenwalda - koniec lat 60-tych XX w.) i neony. Te dzieła w nocy nie świecą. Podziwiać je przychodzi w dziennym świetle! Że chwilami są... niewychowawcze? A czy obrazoburczy nie był... Chrystus z Kaplicy Sykstyńskiej? Johnny Cash (chyba dobrze rozpoznaję?) byłby zaskoczony, że ze swym "gestem" zawędrował na bydgoska ścianę?

Zaskakują tematyką, formą, kolorem. Jeśli ktoś mija je obojętnie, to albo z pośpiechu, albo opatrzenia? Dla każdego kto nie jest znad Brdy, to chyba okazja, aby poznać "kolorowy blask" murali. Warto je odnaleźć. Może ktoś kiedyś wpadnie na pomysł "Przewodnika muralskiego Bydgoszczy"? Z chęcią odstąpię (bez praw autorskich) tych kilkanaście moich kadrów.

Zresztą, co ja tu będę ględził. Oceńcie sami, jaki talent mają w swoich rękach Twórcy. A może ktoś pomoże wzbogacić moje pisania o ich nazwiska lub ksywki? Część pewnie wpleciona jest w Ich malowanie? Czy sami sportretowali się, acz bez ukazania twarzy? W końcu mozolnie oddawali część siebie ponurej ścianie!... To też historia. Kto wie czy dla nastolatków nie bardziej interesująca od tego czy była bitwa pod Grunwaldem?...


Te Dzieła znajdziecie przy "ESTRADZIE", nieopodal leniwie płynącej Bredzie, dwa kroki od Mostu Królowej Jadwigi, najstarszego zachowanego mostu w mieście.

17 września 1939 r. - zbrodnia na II Rzeczypospolitej

$
0
0
TEJ  Z B R O D N I  NA NARODZIE POLSKIM NIE WOLNO NAM SPYCHAĆ MIEDZY INNE DATY "POLSKIEGO WRZEŚNIA"! JESTEŚMY TO WINNI NASZYM PRZODKOM I KREWNYM. SZCZEGÓLNIE TYM, KTÓRZY PRZELEWALI KREW ZA POLSKIE KRESY WSCHODNIE - BEZ WZGLĘDU CZY LWOWSKIE CZY WILEŃSKIE!
17 WRZEŚNIA 1939 R. DOPEŁNIŁ SIĘ LOS II RZECZYPOSPOLITEJ. DLA WIELU POLAKÓW ROZPOCZĘŁA SIĘ GEHENNA PIERWSZEJ, A OD STYCZNIA 1944 R. DRUGIEJ OKUPACJI SOWIECKIEJ!


PRZESTAŃMY POWTARZAĆ BEZMYŚLNIE I BZDURNIE O... "WKROCZENIU ARMII CZERWONEJ"NA DAWNE KRESY! NIE BYŁO ŻADNEGO "WKROCZENIA", TO BYŁA KOLEJNA AGRESJA, A TYM SAMYM IV ROZBIÓR POLSKI!


NIE ZAPOMINAJMY, ŻE ROZBIÓR II RZECZYPOSPOLITEJ, TO NIE TYLKO III RZESZA, ZWIĄZEK RADZIECKI ALE TEŻ I LITWA! SZYBKO PRZYSZŁO BRACIOM LITWINOM ZAPŁACIĆ ZA SWE POLITYCZNE WIAROŁOMSTWO - NA DZIESIĘCIOLECIA ZNIKNIE Z MAPY EUROPY RAZEM ZE SWĄ PIĘKNĄ TRÓJKOLOROWĄ FLAGĄ!


EKSCYTUJĘ SIĘ? TRUDNO. PRZEPRASZAM M. IN. ŚP. PROF. JACKA STASZEWSKIEGO, KTÓRY ZARZUCAŁ MI ZBYTNIE PRZEŻYWANIE HISTORII, ALE BEZ TAKIEGO JEJ ODCZUWANIA NIE BYŁOBY MNIE TU.


17 WRZEŚNIA 1939 R. POZOSTANIE W SERCU WIELU Z NAS DATĄ, KTÓRA OTWORZYŁA RUJNUJĄCY ROZDZIAŁ W HISTORII NASZYCH RODZIN. EKSTERMINACJA, NARZUCENIE OBCEGO I ZNIENAWIDZONEGO OBYWATELSTWA,  A POTEM ODEBRANIE PRAWA DO BYCIA U SIEBIE, W SWOICH DOMACH!... 


PS: Pamięci mej prababki Rozalii, która zmarła w 1949 r. na naszych wileńskich Kresach, jako... obywatelska sowiecka! Zabrakło Jej odwagi, aby po 1945 r. wsiąść do bydlęcego wagonu, który jechał "z Polski do Polski".

Przeczytanie... (11) - Anotni Czechow "Sachalin. Notatki z podróży"

$
0
0
Jeśli napiszę, że po książkę powinni sięgnąć ci wszyscy, którym nie obcy jest los sybiraków, zesłańców, katorżników, to zabrzmi jak banał. Antoni Czechow / Антон Павлович Чехов (18601904), wielki rosyjski pisarza, lekarz z wykształcenia, skreślił obraz krainy, która kojarzyć się może z jednym strasznym słowem:  k a t o r g a ! "Sachalin. Notatki z podróży", to właściwie reportaż z pobytu w tym odległym zakątku Imperium Rosyjskiego z 1890 r, kiedy w Petersburgu panował car Aleksander III /Александр III Александрович (1881-1894), na zdjęciu obok ! Czechow miał wtedy 30. lat. Okazał się genialnym obserwatorem. Jego zapis jest chwilami bardzo, bardzo szczegółowy, do perfekcji drobiazgowy. Mam wrażenie, jakbym czytał "Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich" (zresztą polecam to wiekopomne i wielotomowe dzieło). W końcu, kiedy podaje dokładnie ile dusz mieszkało w danej sachalińskiej osadzie czy miasteczku?... Rozczaruję tych, którzy szukaliby poloniców! Wzmianki o Polakach znajdziemy zaledwie na... czterech stronach z 477? Zaskoczenie? Ale o tym może później? Nie zapominajmy, że w czasie, kiedy Czechow odwiedzał Sachalin, to jednym z osadzonych tam katorżników był Bronisław Piłsudski (1866-1918), starszy brat Józefa!... Proszę jednak nie dyskwalifikować książki Czechowa. w końcu nie po to udał się na syberyjski wschód, aby szukać polskich śladów, dość miał rosyjskich. Jest jeden, zaskakujący... smaczek:"Sami osiedleńcy nazywają też swoje osiedle Warszawą, jako że wielu w nim katolików. Mieszkańców 111: 95 m. i 16 k. Z 42 gospodarzy radzony ma tylko 10". Czy tylko kwestia "katolickości" zaważyła na takim nazwaniu? Nie wierzę, panu Antonie Pawłowiczu!...
Trudno, jak zwykle, dokonać w kilku akapitach sumiennej oceny, tego, co przez kilka godzin przemykało przed mymi oczami. Przeszło 100 wypisów z tekstu posłużyło by  mi do oddania blogu jednemu tematowi? Tym bardziej namawiam: tą książkę trzeba posiąść! Uwaga - największa polska platforma transakcyjna on-line wystawia ta książkę bardzo wysoko (89-95 złotych)?...
Rękopis A. Czechowa
"KATORGA NAWET PRZY BENGALSKICH OGNIACH POZOSTAJE KATORGĄ, A MUZYKA, KTÓREJ SŁUCHA Z ODDALI KTOŚ, KTO JUŻ NIGDY NIE WRÓCI DO KRAJU, PRZYNOSI TYLKO ŚMIERTELNY SMUTEK" - właściwie to zdanie powinniśmy mieć przed sobą, jeśli w ogóle chcemy zrozumieć czym było życie na tym okrutnym skrawku rosyjskiej ziemi! Przeszło 72 tysiące km². To 1/4 obecnej Polski. A przecież, to sam Autor chwilami sprawia, że wydaje się nam... jak bardzo życie tam było znośne? Moje wyobrażenie o gehennie pokolenia zaborowego, które rosyjski wymiar sprawiedliwości skazał na katorgę kształtowały m. in.  obrazy Jacka Malczewskiego czy Antoniego Sochaczewskiego (których reprodukcje tu musiałem wykorzystać w drobnym wyborze). Tym bardziej dziwiły uwagi Autora, który już na pierwszych stronach oswajał nas z myślą: "...zesłańców traktuje się jak równych sobie"? Przecierałem oczy ze zdziwienia? Aha - pomyślałem - Czechow zostawiał obraz niemal idyllicznego bytowania, takiego sobie więzienia daleko od Rosji, z ludzkim strażnikiem i serdecznym komendantem więzienia?...

J. Malczewski "W drodze na Sybir"
A jednak sachalińska głusza przeraziła A. Czechowa, skoro napisał:"Przypuszczam, że gdyby wypadało tu nocować pod gołym niebem, bez dymiących ognisk, to można by zginąć z kretesem, a co najmniej zwariować". Kłopoty i wątpliwości wdzierały się w tok myślenia młodego lekarza, skoro na początku drogi już dawano mu do zrozumienia "...absolutnie nie mam prawa zbliżać się do katorgi i kolonii, jako że nie jestem na służbie państwowej. Wiedziałem, oczywiście, że nie ma racji, jednakże na słowa te ogarnął mnie strach (...)". Pierwsze rzeklibyśmy ostrzeżenie? Proszę nie obawiać - pan doktor dotrze do takich miejsc, że budzi poznawczo-historyczną zazdrość?

A. Sochaczewski "Pożegnanie Europy"
Wreszcie stajemy się świadkami pierwszego spotkania Czechowa z "ludźmi stamtąd": "Na brzegu obok przystani wałęsa się, najwidoczniej bez zajęcia,z pięćdziesięciu katorżników: jedni w chałatach, drudzy w kurtkach czy marynarkach z szarego sukna. Na mój widok wszyscy co do jednego zdejmują czapki - takiego uhonorowania zapewne nie dostąpił dotychczas żaden literat". Znajdziemy w tekście, z jakiej odległości one czapki były zdejmowane i co mogło grozić, gdyby pozostała na głowie!... Pojawia się dźwięk, jakiego wolny człowiek po prostu nie znał, a mi przypomina znamienna scenę z III części "Dziadów" A. Mickiewicza: "...katorżnicy w kajdanach, jedni w czapkach, drudzy - bez, dzwoniąc łańcuchami ciągną ciężkie taczki z piachem (...), - brzęk kajdan rozlega się nieustannie". Zaraz pojawia się informacja, która pewnie i współczesnych musiała wprawiać w stan osłupienia, bo Czechow nie krył się ze swego zaskoczenia: "Katorżnicy i osiedleńcy, z nielicznymi wyjątkami, chodzą po ulicach swobodnie, bez kajdan i konwoju, spotyka się ich na każdym kroku wędrujących w pojedynkę czy tez całymi gromadami". Mało tego, czytamy dalej: "Są na podwórzu, w domu, gdyż pracują jako woźnice, stróże, kucharze, kucharki, niańki". Nie ma strachu? "Z początku, wskutek nieprzyzwyczajenia, ich obecność krępuje, budzi zdumienie. Przechodzisz koło jakiejś budowy, a tu katorżnicy z siekierami, piłami, młotami. Ano, myślisz sobie, zamachnie się który i walnie". Czechow uspakaja, że opatrzył się i przywykł. Dał przykład... kobiet i dzieci: "Tutejsze panie są całkiem spokojne, kiedy wyprawiają na spacer dzieci z niańkami skazanymi na dożywocie"?Śmiem twierdzić, że nawet teraz nie mieściłoby się to nam w głowach, a to był przypominam rok 1890!

A. Sochaczewski "Śmierć na taczce"
Baron A. Korf
Ciekawość Czechowa nie mogła zostać zaspokojona właściwie tylko w jednej materii! Został zaproszony do generała-gubernatora, barona Andrieja Korfa / Андре́йa Никола́евичa Корфa (1831-1893) usłyszał m. in.: "Nie mogę panu zezwolić tylko na jedno: na jakikolwiek kontakt z więźniami politycznymi, ponieważ nie mam do tego prawa". Poza tym miał wolną rękę, skoro te same suta orzekły "Zezwalam panu bywać wszędzie i u kogo pan tylko zechce. Nie chcemy niczego ukrywać. Proszę oglądać wszystko, dostanie pan przepustkę do więzień i osiedli, (...) - słowem, wszystkie drzwi stoją przed panem otworem". I trzeba to oddać: dotrzymano słowa, a Czechow okazał się skrupulatnym reportażystą swoich czasów. Za to brawo mu!...


Заковка каторжан в кандалы. Фотография из личной коллекции Чехова. 1890
Wiele zaskakujących spostrzeżeń Czechowa, to naprawdę cenne socjologiczne perełki. Przy tej mnogości życia na Sachalinie warto zwrócić uwagę na... chaty, w których mieszkano. Że często było w nich i biedno, i chłodno nikogo nie powinno zdziwić, ale mój genealogiczny nos znalazł coś intrygującego: "...czuje się brak czegoś ważnego: nie ma ani dziadka, ani babki, nie ma starych obrazów i dziadowskich sprzętów, a więc w gospodarstwie wyczuwa się brak przeszłości, tradycji. Nie ma też poczesnego kata z obrazami, a jeśli jest, to bardzo ubogi, przygasły, bez lampki oliwnej, bez żadnych ozdób; takie tu juz obyczaje".  Dochodzi jeszcze jedna cenność: "...nie ma tu kotów, a w zimowe wieczory nie słychać ćwierkania świerszcza... a co najważniejsze - nie ma ojczyzny".
Długa była lista prac, robót, jakie spadały na barki katorżników. Nikogo nie dziwiło, że z braku jucznych zwierząt wykonywali wszystkie prace pociągowe! Czechow wymienia część innych:"Karczowanie lasu, budowy, osuszanie bagien, połów ryb, sianokosy, załadunek statków (...)". 

J. Malczewski "Zesłańcy"
Rosja stoi na wódce! Truizm! "Na Sachalinie wwóz i sprzedaż spirytusu są surowo wzbronione - czytamy dalej. -  i to właśnie zrodziło specjalny rodzaj przemytu. Spirytus przywożono w blaszankach w kształcie głowy cukru, w samowarach, najczęściej jednak po prostu w beczkach i w różnych zwykłych naczyniach (...)". Jak to mozliwe, że "sito"kontroli było tak duże? Kolejna bolączka "matuszki Rosji": łapówkarstwo!

Polscy katorżnicy pod Irkuckiem, około 1866 r.
Czechow miał szczęście, bo zwiedził m. in. więzienie w Aleksandrowsku! "Więźniowie śpią na twardych narach albo podścielają sobie podarte worki, ubranie i wszelkie łachy, które wyglądają niezbyt zachęcająco". Okazuje się, że skazańcy korzystali z pewnych przywilejów: "...nie noszą kajdan, w  ciągu dnia mogą wychodzić bez konwoju, dokąd zechcą, nie obowiązuje ich jednakowa odzież więzienna". Idylla? Proszę przyjrzeć się losowi pojmanych zbiegów: "Obdarci, dawno nie myci, w kajdanach; obuwie w strzępach, omotane szmatami i sznurkami; jedna połowa głowy rozczochrana, druga ogolona, z odrastającymi włosami. (...) Żadnych posłań, śpią na gołych narach. W kącie stoi kibel; każdy załatwia swe potrzeby naturalne zawsze w obecności 20 świadków".  Oczywiście, że plagą, która doskwierała w celach były wszy i pluskwy. Czechow nie mógł się nadziwić dlaczego więźniowie bardzo szybko popadają w niechlujstwo, zapominają o schludności? Wyjaśnił mu to jeden z osadzonych, że dbanie o higienę nie miałoby sensu! Sam przyznał mu rację, skoro napisał tak:"I rzeczywiście, jaka wartość może mieć dla więźnia jego czystość osobista, jeśli jutro przyjedzie nowa partia więźniów i położą tuż przy nim okropnie cuchnącego sąsiada, od którego na wszystkie strony rozpełza się wszelkie robactwo?". To w celach, a... szpitale lub izby chorych? Znajdziemy opis tego w Korsakowce, gdzie "...przebywało 14 syfilityków i 3 umysłowo chorych, z których jeden zaraził się syfilisem". Nie zwiedził tego miejsca, bo kilka miesięcy wcześniej zamknięto je, co nie przeszkodziło wystawić mu takiej oceny o tym "zdrowotnym miejscu": "...miejscowe warunki szpitalne są opóźnione w stosunku do obecnego stanu cywilizacji co najmniej o dwieście lat".
A. Czechow w 1890 r.
J. Malczewski "Sybirak"
Na pewno spotykaliśmy się z informacjami dotyczącymi kobiet (żon, matek, córek), które szły"za swoimi"na katorgę lub osiedlenie. Mamy wiele szokujących opisów "życia w chatach", gdzie wspólnie mieszkało kilka rodzin, mężowie z żonami i katorżnicy, nieletnia młodzież i katorżnicy: "Te barbarzyńskie warunki mieszkaniowe, w których szesnastoletnie i piętnastoletnie dziewczynki zmuszone są spać obok katorżników, dają czytelnikowi pojęcie, z jakim lekceważeniem i pogardą traktuje sie tu kobiety i dzieci, które dobrowolnie idą na zesłanie (...), jak mało się je szanuje (...)". Oddzielny temat mogłaby stanowić prostytucja kobiet: "Kobiety, nawet stanu wolnego, trudnią się prostytucją; wyjątku nie stanowi nawet pewna kobieta z wyższego stanu, o której opowiadają, że skończyła pensję". Za przywóz prostytutek na Sachalin płacono kapitanom, przybijających do wyspy statków  "...po 100 funtów tytoniu za każdą".  W "Sachalinie" znajdziemy opis np. sytuacji w Korsakowsku, gdzie przybyłe kobiety "przydzielano" wybrańcom! "Wolna kobieta w pierwszym okresie po przybyciu na Sachalin jest oszołomiona. Wyspa i warunki katorżnicze przerażają ją"- to o tych, które z własnej woli podążyły za mężami...
Каторжане на пароходе по пути следования на о. Сахалин. Фотография. 1890-е годы
Czechow nie oszczędza władz więziennych. Wielu naczelników, to były pospolite kanalie i sadyści, tym tylko różniące się katorżników, że stały po drugiej stronie krat! W Dierbińsku, tamtejszy naczelnik Dierbina (o zgrozo, to na tegoż cześć nazwano owa miejscowość!), padł ofiarą mordu. "...chadzał zawsze, i do więzienia, i po ulicach, z pałą, którą zabierał ze sobą tylko po to, żeby bić ludzi. Zabito go w piekarni - broniąc się wpadł do dzieży z rozczynem i zakrwawił ciasto". Nikt nie opłakiwał sadysty, wręcz przeciwnie: "Śmierć jego wywołała ogólna radość więźniów, którzy zebrali dla jego zabójcy sześćdziesiąt rubli miedziakami". W Rykowskiem w więzieniu "panem życia i śmierci"był niejaki Liwin! Tam na oprawcę rzucił się z nożem. Niestety ów przeżył. Czechow kreśląc tegoż sylwetkę, podsumował tak:"...upajanie się karami cielesnymi, okrucieństwo - darują państwo, ale takie zestawienie trudno sobie wyobrazić". Co się stało z zamachowcom? Dokładnie nie wiemy. Musi nam wystarczyć tylko enigmatyczny zapis: "...napaść ta miała zgubne skutki dla napastnika".

Kara chłosty - fotografia z epoki
Czechow poświęca wiele miejsca karom, jakie spadały za niesubordynację! Znowu wspomina o nadużyciach urzędników: "Tam, gdzie urzędnik ma prawo bez śledztwa ukarać chłostą i wtrącić do więzienia, a nawet zesłać do kopalni, tam istnienie sądu ma tylko formalne znaczenie". Niewyobrażalną karą było przykucie do taczek. Z takimi przypadkami zetknął się Czechow w Więzieniu Wojewódzkim, gdzie kilku więźniów spotkał ten los:"Każdy z nich jest zakuty w ręczne i nożne kajdany; do środka kajdan ręcznych przymocowany jest długi łańcuch, chyba ze 3-4 arszynowany [1 arszyn = 0,711167 metra - przyp. K.N.], przytwierdzony do dna taczki. Łańcuchy i taczka krępują więźnia, stara się więc jak najbardziej ograniczać ruchy (...). W nocy, na czas snu, więzień stawia taczkę pod narę; sam lokuje się zazwyczaj na brzegu ogólnej nary". Najpospolitszą karą, jaką stosowano była "kara kijów czy chłosty": "...stosuje się ją jako dodatek do innych kar, czy też stanowi karę zasadniczą, zawsze jest nierozerwalnie związana z każdym wyrokiem". W Due Czechow był świadkiem tego rodzaju egzekucji!

A. Sochaczewski "Ostatni wysiłek"
Pewnie wielu czytelników tej poruszającej książki postawi sobie pytanie: a ucieczka? Temu zagadnieniu poświęcił Czechow rozdział XXII! Okazuje się, że przeszkodą wcale nie było morze, które stanowiło zdaje się najpoważniejsza przeszkodę naturalną? Czechow neguje to! W takim razie CO?! Szybko zaspakaja naszą ciekawość: "Nie tknięte stopą ludzką sachalińskie tajgi, góry, stałe opady, mgły, bezludne przestrzenie, niedźwiedzie, głód, muszki, a zimą straszne mrozy i zawieje - oto prawdziwi przyjaciele nadzoru". Czy to znaczy, że nie podejmowano prób? Oczywiście, że TAK! Znajdziemy liczbowe i procentowe podsumowania. Poznajemy los śmiałków, którzy... padli ofiarą czegoś, co Czechow nazwał "namiętnym umiłowaniem ojczyzny": "Jeśli wierzyć katorżnikom, to życie u siebie, na ojczystej ziemi, jest najwyższym szczęściem, nieustającą radością!". Wręcz cytuje czyjeś westchnienie, modlitwę (?): "Ześlij, Panie, nędzę, choroby, ześlij ślepotę, pohańbienie, odejmij mowę, daj mi tylko umrzeć na ojczystej ziemi!". Koniecznie trzeba wczytać się w te fragmenty, aby pojąć desperację zesłańców. Wstrząsające jest to, co dalej napisał: "Jedni uciekają mając nadzieję, że spędzą na wolności miesiąc, tydzień, innym wystarczy choć jeden dzień".

A. Sochaczewski "Wśród śnieżnej pustyni. Wierny towarzysz"
To, co zostawił nam Antoni Czechow na kartach "Sachalina"  nie jest lektura łatwą, lekką i przyjemną. To kawałek trudnej, ciężkiej historii. Warto jednak odbyć tą podróż w przeszłość wraz z wybitnym pisarzem rosyjskim. Poznać świat, który wcale nie skończył się z chwilą upadku caratu, mało tego - stanie się jeszcze bardziej okrutny, kiedy nastąpią bolszewickie demony pokroju Lenina i Stalina oraz ich następców. Po odłożeniu takiej książki chciałoby się podziękować wszystkim świętym, ze darowany nam był tak okrutny los! Żeby zrozumieć czym jest Sachalin warto zacytować jeszcze jedno zdanie Czechowa: "Stałem długo patrząc to na niebo, to na chaty, i wydawało mi się niepojęte, że jestem ponad dziesięć tysięcy wiorst [1 wiorsta = 1066,78 m - przyp. K.N.] od domu, w jakimś tam Palewie, na tym końcu świata, gdzie nie pamięta się dni tygodnia, bo wcale to niepotrzebne, jako że tu, absolutnie jest obojętne, czy środa jest dziś, czy czwartek...". 


PS: Po tej lekturze warto wrócić do prozy Wacława Sieroszewskiego i Fiodora Dostojewskiego. Trudno mi w takich chwilach zapomnieć o losie moi krewnych okrutnie doświadczonych w latach 1940-1956. Ich pamięci dedykuję ten post.

Barykada - odcinek 1

$
0
0
Ten tekst pojawił się na tym blogu rok temu pt. "Grom". Dotarło do niego 218 osób. Inwencja twórcza mnie nie odeszła, ale postanowiłem przypomnieć go, bo wyjątkowość Rocznicy ku temu skłania. Za niespełna dwa tygodnie przypadnie 70. rocznica upadku powstania warszawskiego .
Tytuł chyba jest bardziej stosowny... Dla większej przejrzystości opowiadanie podzieliłem na dwa rozdziały. Na drugi odcinek zapraszam za tydzień.

*       *       *


"Konus" pochylił się. W tym momencie potężny świst przeciął powietrze. "Korab", "Kira" i "Szczepan" odruchowo odwrócili się. Pocisk uderzył w budynek za ich plecami. To znaczy budynkiem, to to coś było jeszcze tydzień temu. Kilka ścian, cudem zachowane piętro. I z tamtego okna jeszcze przed chwilą odzywał się erkaem "Zzawisły". Popatrzyli na siebie. "Konus" jeszcze bardziej przywarł do barykady.
- "Zzawisły"! "Zzawisły"! - "Kira" nie mogła się opanować. Schylając się wbiegał w tuman kurzu, który spowił to, co pozostało po kamienicy nr 64a.

- "Kira"! - ale okrzyk "Koraba" nie zatrzymał jej. Wskoczyła przez coś, co było framugą drzwi. Urwane schody prowadziły w niebo. Piętra już nie było.
- "Zzawisły"!
Nic nie widziała przez unoszący się pył. Potknęła się o jakąś żerdź. Czuła się, jak we mgle.
- "Zzawisły"!
- "Kira"! Oszalałaś?! - za nią zjawił się "Szczepan". - "Korab" się piekli!
- Mam tak... zostawić?! "Zzawisły"!
Wbiegła na schody. Zatrzymała się na nich. Spojrzała w dół. Z rumowiska, które mogło być sufitem parteru, a zarazem podłogą piętra wystawał ręka. Męska. Miała na przegubie zegarek O dziwo szkiełko nie zbiło się. Sekundnik właśnie wspinał się na szczyt tarczy. Jakby nigdy nic.
- O! cholera! "Zzawisły"!
Zbiegała w dół. "Szczepan" ruszył za nią. 
Ona już odgarniała rumowisko. Rzucała za siebie cegły.
- Uważaj!
Ale ona nie zwracała uwagi na "Szczepana". Cisnęła kolejną bryłę cegieł.
- Jak chcesz marudzić, to wracaj do "Koraba"!
I dalej odrzucała gruz.
"Szczepan", ani myślał kłócić  się z ta upartą dziewuchą. Odrzucał zdruzgotane belki stropowe. 
- Jest! Jest! - radość "Kiry" graniczyła niemal z histerią. Faktycznie dokopała się do spopielałej od pyłu czupryny. Tego rudego łba nie można było z nikim pomylić. Kiedy przedarł się zza Wisły zapomniano o jego dawnym pseudonimie "Kasztan". "Zadora" okrzyknął go "Zzawisły" i tak zostało. Był jednym z wielu, którzy w chwili wybuchu walk nie dotarli do swoich oddziałów. Do teraz obsługiwał zdobyczny erkaem. Nikt już nie pamiętał, jak go zdobyto. Teraz to nie miało znaczenia. Najważniejsza była amunicja i sprawne oko strzelca. Teraz karabin raczej umilkł na dobre.
- "Zzawisły"! Żyjesz?! - w głosie "Kiry" pojawiła się nuta niepewności i wyczekiwania. Ale oczy "Zzawisłego" otworzyły się i zdawało się zapadnięte usta wygięły w radosnym uśmiechu.
- Pani plutonowa pozwoli, że się przedstawię: Jurek Mechczyński!
- Ty wariacie!
- Aleś nam stracha... "Korab" już...
- Nie tak szybko kapralu podchorąży "Szczepanie". Jerzy na swej wierzy... w takie głupoty nie wierzy...
- Rzuciło ci sie na poezję?! - "Kira" nie przestała wygrzebywać "Zzawisłego" spod gruzu. Cicho jęknął. - Boli? Masz coś złamane?
- Zmiażdżone, pani plutonowa...
- Nogi?!
- Nie serce "Kiro".
I wybuchł takim śmiechem, jakby był na statku do Młocin lub na karuzeli na Polach Mokotowskich. A tu zupełnie nie było się z czego śmiać. Część kamienicy naprawdę cały czas leżało na nim, jak kamienny pancerz.
- Dałbyś spokój!
- "Kiro" - zaczął z całą powagą, na jaką w tej sytuacji mógł się zebrać. - jak się to piekło skończy, to ożenię się z tobą...
- Też żeś wymyślił
"Szczepan" dokopał się do jego nóg.
- Całe! chyba całe! - triumfował. - możesz szurnąć butami?
- Tak jest kapralu podchorąży!
I szurnął butami. Niestety spod lewej stopy zaczęła pojawiać się krew. "Szczepan" dalej odrzucał zwalisko.
- O! - wyciągnął fragment pogiętej lufy erkaemu. - No, na tej fujarce już Szkopom nie zagrasz.
- Dasz mi swego piata! - bezceremonialnie oświadczył "Zzawisły". - A "Kira" buzi!
- Ja ci zaraz dam w papę! To ja się narażam "Korabowi", zdzieram ręce do krwi, żeby tego wyciągnąć, a on pajacuje! "Szczęsny" miał rację: brak ci piątej klepki.
- "Szczęsnemu" już nie trzeba nic! A ja żyję. I mogę jeszcze być Romeem. 
- Gdzie ty Julię znajdziesz?
- I balkon, jak w Weronie? - dorzucił "Szczepan". Tak rzadko miał okazję pochwalić się swoją znajomością literatury.
- Julię już mam - wskazał skinieniem głowy na kapral podchorążą w niemieckiej panterce i furażerce na głowie. - Balkon chyba się oberwał i kawał gnojka gniecie mnie pod żebrami.
Z barykady dał się słyszeć przeciągle prowadzony ostrzał. 
- Idź! Sama dam sobie radę! - "Kira" nie zatrzymywała "Szczepana". Chwycił swego stena i wrócił tam, gdzie go teraz najbardziej potrzebowano.
- "Kira"?
- No!
- Jak ty masz naprawdę na imię. 
- Emilia.
- Plater?
- Bredzisz! Nie, Trawińska.
- Jurek Mechczyński!
- Mówiłeś już! - zaczęła się niecierpliwić.
- Wiem, ale chcę, żebyś zapamiętała.
- Po co mi ta wiedza?
- Boję się...
- Śmierci?
- Nie, że zakopią mnie na trawniku, a potem napiszą "Powstaniec nieznany poległ na polu chwały 21 VIII 1944 r., lat 21"
- Marudny jesteś, jak stara baba! - warknęła na niego. Zdawało mu się nawet, że zgrzytnęła zębami.
- Jurek Mechczyński! Od "mchu". Powtórz.
- Jurek Mechczyński! A może być Jerzy Mechczyński?
Jakiś pocisk rozerwał się nieopodal. Odłamki jakimś niezrozumiałym cudem ominęły tych dwojga.
-  Herbu Dołęga!
- Szkoda, że nie Ślepowron.
- O! widzę koleżanka zna się na heraldyce?
- Jestem po historii! No zaraz będziesz uwolniony od tego świństwa.
Ostrzał barykady wzmógł się.
- Cholera, że też musieli w moje okno przypasować, sukinsyny!
- Panie poruczniku! Proszę zachować formę i treść! - skarciła go.
"Zzawisły" uśmiechnął się po szelmowsku.
- O! moja ręka! - podniósł ją do oczu. Spostrzegł, że zegarek wyszedł z dramatu bez szwanku. - Chodzi! Tyka! Szwajcarski!
- To jeszcze nie twoja pora.
- A ty w dodatku jesteś wróżką?
"Zzawisły" poczuł, że "Kira" odsunęła ostatni ciężar, który na sobie czuł. Teraz ona przyjrzała się jego nodze, spod której sączyła się krew. Dotknęła tego miejsca. "Zzawisły" przygryzł wargi.
- Boli? - przez te kilkanaście dni napatrzyła się na ran wszelakich bez liku. Zmiażdżeń,  urwanych kończyn, ropiejących, sączących się... Pierwszy kryzys zaskoczył ja, kiedy na jej oczach zginęła łączniczka od "Owcy". Jak ona... Nie mogła sobie przypomnieć? Miała taką pyzatą, uśmiechnięta twarz. Szwaby chyba strzelały pociskami dum-dum, bo o ile postrzał w pierś zaznaczył się małym otworem, to w plecach powstała straszliwa wyrwa. "Malina"! Nie, "Kalina"?
- A gdybym tak zapalił? I kupił bukiet róż...
- Co ty bredzisz?! - obruszyła się.
- Zmiażdżona?
Nie wiedziała, co powiedzieć. Czuła pod palcami, że nie jest dobrze. Na pewno było otwarte złamanie. Ale na stwierdzenie, jak jest na pewno musiałaby rozpruć nogawkę. 
- Pokiereszowana!
- Świetnie to ujęłaś. Jak poetka! A pamiętasz taką strofkę:Leżysz zabity i jam też zabity, / Ty – strzałą śmierci, ja – strzałą miłości, / Ty krwie, ja w sobie nie mam rumianości, / Ty jawne świece, ja mam płomień skryty.
- Morsztyn!  Co to egzamin z Chrzanowskiego?
- Moja strzała amora była koślawa! Ale wreszcie doleciała - uśmiechnął się do siebie. Patrzył w niebo. Słońce powoli schodziło z pola widzenia. Wydawało mu się... Nie... Zobaczył samolot. Nagle tam w górze otworzyła się klapa.
- "Kira" zrzut! Anglicy!
- Gdzie?!
Spojrzała w kierunku, który pokazał. Faktycznie na niebie pojawił się jakiś dziwny metalowy pojemnik! Jeden, drugi, trzecie...
- "Kiraaa"! - dobiegł ich głos "Koraba".
- Muszę... zaraz wrócę...
Poprawiła mu poszarpany mundur. Jeszcze wczoraj był bluzą lotniczą starszego brata, który zginął w powietrznym starciu nad Modlinem w '39. Teraz to był łach. Niemalże bezwartościowa szmata?
- "Kirka" - ja się naprawdę w tobie zakochałem.
- Znalazłeś sobie czas...
Dotknął jej twarzy. Ręka była chłodna, szorstka. 
- "Nic – tylko płacz i żal i mrok i niewiadomość i zatrata!
Takiż to świat! Niedobry świat! Czemuż innego nie ma świata?"

-  To Leśmian!
- Leśmian! - uśmiechnął się, ale widać było, że robi to z wysiłkiem. - Miał chłop szczęście.
- Czemu?
- Bo by... zginął... w getcie?...
- "Kiraaa"! - głos "Koraba" nie pozostawiał złudzeń.
Poderwała się. Wyjęła z kieszonki pomiętą paczkę i podała mu ją.
- "Juno"! A amerykańskich nie masz? A może  "Belwedery"?...
Ale  "Kira" już go nie słuchała. Pobiegła do barykady.
- Żyje?! - "Korab" rzucił przez ramię. Akurat mierzył w kierunku nadciągających Niemców. Nacisnął spust swego stena. Posypała się seria. Trzech w mundurach feldgrau runęło pod nogi. Ale oficer SS nie myślał cofać się. "Szczepan" przyłożył się do oddania strzału... Niemiec nagle zatrzymał się, wyprężył, jakby chciał na piecie wykonać obrót, ale potknął się... Już nie wstał.
- No! To frau dostanie powiadomienie o chwalebnej śmierci małżonka na ulicach Warschau!... - zarechotał "Konus". Ale "Szczepan" nie miał czasu sycić się sukcesem?
- Chłopaki! Chłopaki!...
- Chłopaki "Kirka", to u szewca...
- Wiem, wiem - przerwała "Korabowi" - u  zębami prostują gwoździe. Zrzut!
- Gdzie?!
- Widziałaś?
- Śniło ci się!
- Jak was teraz widzę!
Niebem zatrząsł potężny warkot i ryk silników. Eskadra bombowców sunęła nad ich głowami.
- Kurwa mać!... - syknął "Konus" - Zaorają naszych!
- Co z wsparciem? - "Szczepan" przeładował swego masuera. Czul, że przegrzewa się lufa.
- Co ja Bóg jestem?! Dowiemy się, jak "Zagłoba" wróci. - "Korab" też już był na granicy wytrzymałości. Z całego plutonu została tylko ich piątka. "Zagłoba" pognał z meldunkiem do "Owcy". Sześciu? A było ich... Nie, lepiej nie liczyć.
"Kira" wysunęła minimalnie czubek głowy nad barykadę. "Korab" cisnął w jej kierunku kamykiem.
- Oszalałaś?! 
Ale ona nie myślała wystawiać sie na cel. 
- Słyszycie?!
Wstrzymali oddechy. Cztery pary oczu skierowały się na skraj ulicy. To stamtąd podnosił się ciężki odgłos gąsienic.
- "Szczęsny"! Piata! - to nie był ani rozkaz, ani krzyk, to był ryk.
Zza zakrętu ukazała się koszmarna, kanciasta sylwetka czołgu. 
- Hej strzelcy wraz!...
Na te słowa odwrócili się. Oparty o fragment ocalałej ściany stał "Zzawisły".
- No, co tak gały wybałuszył! Weź pan rurę i nakryj się! 
- Te Dymsza! Uważaj... Występów mu się zachciało...
- To nie Dymsza, tylko Kondrat!...
- Jak go zwał, tak go zwał - odszczeknął się "Korab". Ta sumienność w mowie i piśmie "Zzawisłego" doprowadzały go do rozpaczy. Aż dziw, że kolega porucznik nie zabrał ze sobą srebrnych sztućców. - Czołgi mamy na głowie, a temu zachciało się na kinowe wycieczki...
 - "Szczęsny" daj piata! Obiecałeś! - "Zzawisły" zrobił pokorną minę.
- Nic ci nie obiecywałem! - odciął się zaczepiony. 
- Kapralu podchorąży, to rozkaz!
Ale "Szczepan" nie myślał go wykonywać. Załadował piata i wziął na cel bryłę stalowego potwora. "Kira" podbiegła do "Zzawisły".
- Oszalałeś?!
Niebo złote ci otworzę, / w którym ciszy biała nić / jak ogromny dźwięków orzech, / który pęknie, aby żyć /  zielonymi listeczkami, / śpiewem jezior, zmierzchu graniem, / aż ukaże jądro mleczne...
- Coś ty się tak rozpoecił?!
Świst pocisku piata przeciął powietrze. Uderzył w czołg. Huk!
- Jest!
- Dostałeś gnoju!
- Na pohybel sukinsynom!
Czołg zaczął się palić. "Kira" wzięła "Zzawisłę" pod ramię. Podeszli do barykady.
- Melduje się porucznik "Zzawisły"!
- Nie pajacuj! - cisnął w niego "Korab".
"Zzawisły" rozejrzał się po barykadzie.
- Gdzie "Słoń", "Malutki"?...
Milczenie było odpowiedzią.
- A "Zebra"? "Zagłoba"!
- "Zagłoba" pognał z meldunkiem do...
Nie dokończyła.
- Sztukasy!
"Konus" bezsilnie patrzył w niebo.
- Skurwysyny...
Nagle dwa samoloty odłączyły się od klucza.
- Kryć się! Lotnik! - odruchowo krzyknął "Korab". Tylko, że za bardzo nie było się gdzie skryć. Pozostały piwnice po zburzonym budynku, w którym ostrzeliwał się wcześniej "Zzawisły". On jeden został przy barykadzie. Reszta rozpierzchła się, jak karaluchy.
Niemiec posunął serią z karabinów maszynowych. Ściął łopoczącą, ostrzelaną niemiłosiernie flagę. "Zzawisły" poczuł, jak pociski rozbijają się niemal o jego głowę. Trafiały w betonowe płyty, które jeszcze nie tak dawno były ozdobą trotuaru.
- Masz szczęście, że...
Za jego plecami spadł pocisk. Ale nie wybuchł.
- No... tego... jeszcze tu brakowało... Rzucać faszysto nie umiesz? Göringi pieprzone!...
Niewybuch leżał od niego zaledwie cztery, pięć metrów. Nagle w piwnicznym okienku pojawiły się oczy "Konusa":
- I co?
- Pstro! Wujek Wili przysłał prezent.
"Konus" po chwili był przy nim. Na widok "prezentu" jęknął:
- O! kurwaaa...Panie kapitanie!
"Korab" wybiegł z piwnicy, jak na wojenny zew.
- Co?! Co się dzieje?! Niemcy!
- Melduje, że gorzej - głos "Konusa" drżał. - Pan zobaczy. O!...
To "O" wyolbrzymiało się w jego ustach do jakiś gigantycznych rozmiarów.
- Ale szajs! Wystarczy jeden rykoszet...- ale dokończył za "Koraba""Zzawiśla":
- Będziemy mieli redutę Ordona!
Po chwili zjawili się "Szczepan" i "Kira". Jej zupełnie niewybuch nie interesował. Usiadła koło "Zzawisły".
- Jak noga? 
- Co tam noga! - machnął ręką, ale widać było, że pod pozorem kryje się dramat: Będę jak Długi John Silver, albo stary Jambroży z "Chłopów"! Utną kulasa i dadzą drewnianego kijasa! 
- Musisz trafić do szpitala!
- Jak?! Fryc chyba mnie nie przepuści! "Zagłoba" może wróci, a może już go gdzieś dopadli i czekaj babka latka, a kobyłę...
- Skończ z tą literaturą!
- Co robimy? - "Szczepan" stanął bezradnie nad pociskiem. - Rozbroimy?
- Czarno to widzę - przyznał "Korab". 
W tej chwili padł jeden strzał. Świst kuli i "Konus" runął przed siebie. Kula przeszyła mu skroń na wylot.

- Snajper! - krzyknęła "Kira" i wtuliła się w ramiona "Zzawisły".
"Korab" i "Szczepan" zaczęli się czołgać ku barykadzie. Ciało "Konusa" leżało bez ruchu. Żadnej konwulsji. Upadł i koniec. Doczołgali się do barykady. Jeszcze dwukrotnie strzelano. Pocisk tylko drasnął niegroźnie "Szczepana" i jeden uderzył tuz koło twarzy "Koraba'.
- Szlag niech to trafi! - to była cała ocena kapitana.- Skąd on strzela? Widać coś?!
- Chyba go widzę? - "Zzawisły" wziął mausera "Kiry". Złożył się do strzału. Pociągnął za cyngiel. Po chwili ciało Niemca zwisło w ramie okna na drugim piętrze.
Przez chwilę zapanowała cisza. 
- Co, Hitlery obiad jedzą? Helga eintopf  uwarzyła, szpeku przysłała? Chodź no tu który!
- Nie bądź taki kozak! - studził zapał "Zzawisły""Korab". - Znowu idą!
Tak, z bramy kamienicy,  w której kiedyś była kolonialka i jakaś cukiernia wyskoczyło sześciu żołnierzy. Rwanym skokiem rzucili się w kierunku barykady. Dwóch wyszarpnęło zza pasa handgranaty.
- "Szczepan" wal w nich całą serię!
Sten odezwał się. Jeden z granatów wybuchł w rękach rannego Niemca, ale drugi poszybował w ich kierunku. Uderzył w wyłom po prawej stronie. Wyrwa stała się niebezpiecznie duża. Dorosły mężczyzna mógł pokonać barykadę bez wysiłku!
- Ognia!
Z czego miano oddano salwę. Niemcy nie spodziewali się jednak takiego zmasowanego ognia. Zatrzymali się. Kilku się cofnęło, dwóch upadło na ziemię.
- Cholera! - zaklął "Korab". - Kończy się amunicja! Ile masz?
- Dwa magazynki i dwie filipinki - zameldował "Szczepan".
"Korab" spojrzał na "Kirę":
- Cztery magazynki. Po pięć naboi każdy.
- "Zzawisły"?
- Magazynek w visie.
- Wszystko?! - "Korab" nieomalże jęknął. - Gdzie jest "Zagłoba"?!
- Chyba go widzę? - "Kira" wskazała przed siebie. Spojrzeli w tym kierunku. Faktycznie, między ruinami zaczęła pojawiać się i znikać sylwetka w strażackim hełmie. - To skurczybyk.
Nie mieli jednak czasu na oglądanie wyczynów łącznika. Ze strony niemieckiej odezwał się ciężki karabin maszynowy. Nagle usłyszeli dźwięk, którego się obawiali.

(zakończenie w odcinku 2)

Spotkanie z Pegazem - 37 - Jeremi Przybora "Zmierzch"

$
0
0
Mamy jesień. 
Co cytowany wiersz ma wspólnego z blogiem historycznym? Jeden ważny: autorem jego był Jeremi Przybora (1915-2004), którego X rocznica śmierci minęła w kwietniu tego roku. A za rok - setna rocznica urodzin Poety. Pewnie, że większość z nas kojarzy Mistrza, jako współautora "Kabaretu Starszych Panów". I bardzo dobrze. Tak wspaniałego humoru, wysublimowanych puent nie odnajdziemy w obecnych kabaretach. Nie starczy wciągnąć na siebie sweter z lumpeksu, mówić jak ćwiergłupek, aby stać się kimś. Przybora i Wasowski nie musieli tego robić.
W 1947 r. powstał urokliwy wiersz "Zmierzch" czy jak kto woli tekst piosenki . Z nowszych interpretacji zapada w pamięci, jak wyśpiewali go Anna Maria Jopek , Justyna Steczkowska czy Grzegorz Turnau. To małe arcydzieło! Perełka. Wnika w nas, jak krople deszczu, jak dotyk rosy o poranku nagiej stopy?...
W zagonieniu, kolejnym starciu polsko-polskim zapominamy o chwili liryzmu, poezji, mija nas kolejny zmierzch - nie dostrzegamy go. Raptem jest noc? Mamy jesień? Jak śpiewano w bajce, którą namiętnie słuchały moje dzieci"te dni takie deszczem wyszywane"...
Wiem, polski wrzesień i październik niesie wspomnienia okrutne: wybuch wojny!... rżenie koni!... salwy!... śmierć!... patos!... heroizm!... A mi się marzy cisza? I zmierzch, który wchodzi przez sień... Tylko gdzie są domy, na których progu mógł usiąść? Jakżeż bezbarwny byłby świat wielu z nas bez poezji Jeremiego Przybory

Zmierzch wszedł cicho przez sień-
twój profil jak cień
rozpłynął się w mroku.
Zmierzch, więc – chyba już czas –
twój uśmiech mi zgasł
i smutno jest wokół...
Na zmierzch otworzę cichutko drzwi
i nie zobaczysz, jak ciężko mi,
jak bardzo ciężko mi iść,
gdy zmierzch twą zakrył mi twarz
i nie wiem czy masz
w oczach żal
czy może – zmierzch?

 

Jest między nami wiele ciszy
i bardzo mało słów.
Słów więcej boję się usłyszeć –
powiedzieć: „Mów” ...
Nie wiem, co się za ciszą kryje –
nie wiem – czy wiedzieć chcesz.
Więc może lepiej niech okryje
słowa i ciszę zmierzch.

 

Zmierzch wszedł cicho przez sień –
twój profil jak cień
rozpłynął się w mroku.
Zmierzch, więc – chyba już czas –
twój uśmiech mi zgasł
i smutno jest wokół ...
Na zmierzch otworzę cichutko drzwi
i nie zobaczysz, jak ciężko mi,
jak bardzo ciężko mi iść,
gdy zmierzch twą zakrył mi twarz
i nie wiem, czy masz
w oczach żal
czy może – zmierzch ? 


Zapraszam do  lektury tomu"Piosenki prawie wszystkie" Jeremiego Przybory, które wydało Warszawskie Wydawnictwo Literacki MUZA SA. To tam na stronach 46-47 znajdziemy "Zmierzch". Nie wierzę, że zadowolimy sie tylko tymi strofami. Przyjemnie jest wrócić do tych tekstów, bo wtedy okazuje się, jak wiele z nich znamy, jak wiele z nich coś znaczyło w naszym życiu. I wraca wspomnienie genialnych, niezapomnianych interpretacji m. in. Kaliny Jędrusik, Ireny Kwiatkowskiej, Mieczysława Czechowicza, Bronisława Pawlika, Wiesławów Gołasa i Michnikowskiego. A czyż MaciejMaleńczuk nie stworzył wspaniałej odmiany nowego odczytania tych tekstów?...

Jeremi Przybora (1915-2004)
PS: Kto dziś pamięta, że własnością jednego z dziadków pana Jeremiego była podbydgoska wieśBARTODZIEJE. Spędzał tam wakacje! Wiem, że dziś wśród bloków i wieżowców trudno to sobie nawet wyobrazić. A po II wojnie światowej był pracownikiem rozgłośni Polskiego Radia w Bydgoszczy. Oto kolejne fakty usprawiedliwiające obecność tej poezji na historycznym blogu.A przecież przy liceum, z którym współpracuję działa kino"JEREMI"! Rzecz jasna na cześć właśnie Jeremiego Przybory!

Viewing all 2227 articles
Browse latest View live