Quantcast
Channel: historia i ja
Viewing all 2227 articles
Browse latest View live

Bydgoski spacer z Jeremim Przyborą - odcinek 1 - w „Hotelu pod Orłem” AD 1982

$
0
0
Leży przede mną pachnący świeżością tom: Jeremi Przybora „Przymknięte oko Opaczności. Memuarów części wszystkie” (Wydawnictwa Znak). Tak, to już to trzeci „Dzieł (niemal) wszystkich”. Aż się ciepło robi na sercu (i duszy), kiedy tekst otwierający czcigodny tom zaczyna się od zdania: „Pociąg przyjechał o czasie, więc moja podróż do B kończyła się niecodziennie. Nie było wprawdzie żadnych kataklizmów, jakie zdarzają się w grudniu: ostrych mrozów, paraliżujących komunikację gwałtownych opadów śniegu czy powodzi. […] W mroku przed dworcem(B jest miastem kilkusettysięcznym, ale mrocznym o tej porze jak wszystkie zresztą miasta), majaczył zarys tramwaju, do którego wsiadłem z moją niezbyt dużą walizką”. Domyślamy się, że „B”, to nasza Bydgoszcz?
Powinno nas zainteresować, dlaczego Mistrz przejechał li tylko jeden przystanek i wysiadł. Proszę sięgnąć do tomu trzeciego.  Wprawdzie o tym nie wspomina, ale wzmiankuję, że zrobił to na wysokości m. in. kamienicy przy ul. Dworcowej 67. Nie zostawił nam opisu tej ciekawej kamienicy, ale proponuję przejść się tam i sprawdzić na czym polega jej architektoniczna wyjątkowość. Wkrótce zaproszę na spacer ulicą Dworcową. I zaczniemy go "pod tym" adresem. Obiecuję. Obok, pod numerem 65, jest siedziba Archiwum Państwowego - to taka dygresja cenna dla każdego, kto chciałby zasięgnąć wiedzy o swych przodkach z tego obszaru dawnego zaboru pruskiego (np. Kreis Bromber czy Tuchel). No nic – idziemy dalej z mistrzem Jeremim: 
Pamiętałem z dawnych czasów jeszcze, że hotel Pod Orłem, w którym telefonicznie zarezerwowałem sobie pokój, znajduje się niedaleko wylotu ulicy Dworcowej, przy głównej arterii miasta. Wydawało mi się to niezbyt daleko i ruszyłem Dworcową pieszo, nie oglądając się już za jakimkolwiek pojazdem. Ale pamięć mnie zawiodła i szedłem długo”. No, tak chcąc dostać się do hotelu „Pod Orłem” (do 1920 r.: „Gasthof zum Adler”) musiał Mistrz przejść całą ulicę Dworcową. Trochę smucą mą bydgoską duszę takie stwierdzenia: „Szedłem i szedłem wąską rozpadliną między domami, kanionem wyznaczonym szeregiem latarń. Ich mdłe światła rozpuszczały się, niczym tabletki sacharyny, w czarnym napoju nocy, nie docierając do dna kanionu”. Wiem, że czuć ducha literackiego, niemniej… Ale może się nie znam? Mam wrażenie, jakbym stąpał po jakieś mrocznej dzielnicy groźnego półświatka: „Mrok wymieszany z mgłą stawał się tutaj rodzajem mglistej mazi, z której wyłaniały się z rzadka ciemniejsze od niej sylwetki ludzkie, zastygłe na przystankach lub sunące mi naprzeciw i znikające natychmiast za mną”


Nie ma w tekście Jeremiego Przybory żadnej daty. Wskazówki są: grudzień i wzmianka o strajkach, które skończyły się rok wcześniej? Hipoteza może być tylko jedna: opis odnosi się do grudnia 1982 r. Mroczność dopiero czeka na nas na kolejnych stronach. Mam chwilami wrażenie, że stępujemy do londyńskiego Whitechapel – tyle ponurości. Na szczęście nie czeka nas spotkanie z żadnym Kubą Rozpruwaczem. Niemniej jest namacalny ślad, ba! historyczne źródło, jak wyglądało nasze miasto trzydzieści pięć lat temu. Idziemy dalej: „U kresu wędrówki, niby gwiazdka przewodnika, która przypomniała sobie nagle o swoich obowiązkach, zajaśniała litera «O», jedyna pełgająca niebieskawo resztka neonowego szyldu «Pod Orłem» nad wejściem do hotelu”. Dalsze skojarzenia mogą roztroić nerwy: „Przypominało ono raczej na głucho zawarte wrota więzienia, zaopatrzone w zakratowane okienko, przez które cerber obrzuca pogardliwym wzrokiem gromadkę osób pragnących odwiedzić więźniów. Ale nie byli to oczywiście wizytujący skazanych, lecz tłumek młodzieży złaknionej hotelowej rozrywki”. Gdybyśmy mieli wgląd w jakieś hotelowe diariusze, to pewnie byśmy bezbłędnie określili, na jaką grudniową okoliczność rozrywkową trafił mistrz Jeremi. Chyba jednak nie Sylwester, bo pewnie z kronikarskiej sumienności nie przemilczałby takiego faktu?



Fagas, który mnie wpuścił, nie miał na sobie liberii. Zastępowały mu ją wyświechtane portki i pocerowany sweterek, jakby trochę przyciasny na potężny tors wykidajły” - blask miejsca gaśnie od jednego zdania? Nie jestem bywalcem hotelu „Pod Orłem”, nigdy nie dane mi było przekroczyć jego progu, ale zaryzykuję, że wiele musiało zmian zajść od tamtego, tak zapamiętanego i opisanego grudnia. Sam termin „fagas” nie może budzić zachwytu, co do miejsca. A i dobija „wykidajło”. Ów, jak się miało okazać nosił na imię: Józef. Ale cóż takie musiały być realia, jakie zapadły w pamięci piszącego. Opis hallu też nie dodawałby zachęty, aby pozostać w eklektycznym gmachu ul. Gdańskiej 14: „O jego dawnej świetności świadczyły już tylko resztki starej boazerii i niedobitki secesyjnych witraży, łatanych zwykłym szkłem. Wypełzły chodnik zaprowadził mnie do […] recepcji”.Promyczkiem okazała się recepcjonistka? Mistrz Jeremi utrwalił tak nieznaną nam bydgoszczankę: „Panienka budziła współczucie chorowitą cerą i wysłużonym uniformem wszechkrajowej centrali hotelowej. Uśmiechnęła się jednak na mój widok tak ładnie, jakby w tym przygnębiającym otoczeniu zatrzepotał nagle koliber”

 
Mistrz Jeremi dostał klucze do pokoju 223. Nie mógł pokonać wysokości windą, bo na drzwiach takowej wisiała kartka„Dźwig w remoncie”. Mamy wrażenie, że oglądamy kolejny film Stanisława Barei? Można uspokoić młodszych Czytelników: takie były realia... realnego socjalizmu! „Szerokim drewnianymi schodami […] o wyślizganych ze starości stopniach, niepomnych już chyba pieszczot froterek, wszedłem na drugie piętro. Wnętrze pokoju 223 było niejako puentą tego, na co zanosiło się w estetycznym wystroju hallu i klatki schodowej”. No to poznajmy, zgodnie z zapisem Szacownego Gościa, co składało się na wyposażenie pokoju 223:„...dwa wysłużone łóżka z pawilonu meblowego zasłane kocami w brudnoburej kolorystyce wytworów uspołecznionej produkcji, szafa ze sklejki z drzwiami, w których tkwił zwitek gazety, żeby się same nie otwierały, żyrandol wyposażony w trzy gołe żarówki (dwie się nie świeciły), słoik ze śladami po rozlewanych obficie płynach, wreszcie znamię „luksusu” - wyleniały dywan, utrzymany w kolorystyce tej samej szkoły zdobniczej co koce”. A jakże był też czarno-biały telewizor. Chyba działający, bo nic Mistrz nie wspomina o jego technicznej stronie użytkowej. Ale jest pewien promyczek, który dawał nadzieję: „Było jednak w tym obskurnym wnętrzu coś, co sprawiło mi autentyczną frajdę: pachnąca świeżością, czysta pościel, w której skwapliwie skorzystałem, Rezygnując z kolacji w hotelowej knajpie, głodny położyłem się spać”



Na tym koniec na razie. Proszę się nie obawiać. Ten tekst nie ma za zadanie odstraszyć potencjalnych gości nad Brdą. Cztery gwiazdki na bydgoskim „Hotelu pod Orłem” dziś zobowiązują do zupełnie innych luksusów. Niestety piszący nie może z autopsji dokonać swoistej analizy porównawczej, jak to było w 1982 r., a jak jest w 2017 r. Opis mistrza Jeremiego zabiera nas naprawdę w swoistą podróż w czasie. Proszę zerknąć do Internetu. Opis z „Przymkniętego oka Opaczności” ni jak się nie ma do tego, jak zapamiętał wyposażenie gmachu projektu samego Józefa Święcickiego, najsłynniejszego bydgoskiego architekta (sam zresztą na fasadzie hotelu umieścił swoją… podobiznę, którą odnajdujemy pośród moich tu pomieszczonych fotografii), Jeremi Przybora.

Przeczytania... (184) George Gilder "Wiedza i władza" (Wydawnictwo Zysk i S-ka)

$
0
0
"Większość ludzi zdaje sobie sprawę z tego, że ich życie gospodarcze jest pełne niespodzianek. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć jutrzejszej wartości posiadanych przez nas domów czy mieszkań ani cen akcji na giełdzie. [...] Wiadomości nieustannie nas zaskakuje. Niemal w ogóle nie umiemy przewidywać przyszłości" - tak zaczyna się kolejna ekonomiczno-gospodarcza książka, jaka zjawia się na tym blogu i w cyklu "Przeczytania...". Trudna to dla humanisty podróż po książce, która dotyka tych zagadnień. Do dziś dostaję wysypki na wspomnienie egzaminu z ekonomii politycznej czy demografii i statystyki historycznej na UMK w Toruniu. Tym bardziej, pchany swoją ignorancją sięgnął po książkę, które autorem jest George Gilder "Wiedza i władza", w tłumaczeniu Jacka Langa (Wydawnictwa Zysk i S-ka). Jest też podtytuł, którzy rzuca światło na sam tytuł: "Informacyjna teoria kapitalizmu i wywołana przez nią rewolucja". O! jest coś rewolucyjnego w książce? Technokracja spotka się gdzieś z historią? Książkę poleca Forum Obywatelskiego Rozwoju.


Ale George Gilder nie jest nie znanym wnikliwym Czytelnikom cyklu "Przeczytania...". Odcinek 32 tegoż, to książka ""Bogactwo i ubóstwo", autorstwa tegoż samego G. G. Po raz kolejny stajemy wobec lektury, która nie jest nadto prosta, łatwa i nieskomplikowana. Czego szukam na tych czterystu kilku stronach? No właśnie tego o czym każdy historyk zdaje sobie sprawę, jak bardzo władza jest wprzęgnięta w zdobytą wiedzę. Nie trzeba kończyć Jagiellonki czy Oxfordu, aby wiedzieć, że światem oprócz pieniądza zawsze rządziła wiedza, rozum. Proszę daleko nie szukać, a sięgnąć po "Farona" B. Prusa. Jak sprytnie kasta kapłanów potrafiła manipulować tłumem. Z czego brała się ich władza? Z wiedzy! Dla mnie książka G. Gildera ma stanowić swoiste wygrzebywanie myśli ekonomicznych, które prędzej czy później pozwolą mi się poruszać w świecie ekonomii i coraz dzikszego kapitalizmu.
  • Stała cecha ludzkiej natury powoduje, że człowiek z pasją poszukuje systemu w doświadczeniu, zastępując zaskoczenie porządkiem.
  • Eliminacja niespodzianek w pewnych dziedzinach to warunek kreatywności w innych. Świat kurczy się do tajemnicy pogody i fal.
  • Cudy niedopuszczalne w deterministycznej fizyce nie tylko są czymś normalnym w ekonomii, lecz stanowią najważniejsze wydarzenie gospodarcze.  
  • niedawny kryzys finansowy był przypuszczalnie pierwszym w  historii, który spowodowali ekonomiści. 
  • Im więcej wolności w gospodarce, tym bardziej uwidoczni się to cechujce ludzi zróżnicowanie.
  • Wojna między centryfugą wiedzy a dośrodkową siłą władzy pozostaje zasadniczym konfliktem we wszystkich gospodarkach. 
  • Podziwiamy fizykę, ponieważ w porównaniu z biologią jest stosunkowo kompletna. 
  • Wszelka informacja jest zaskoczeniem; tylko zaskoczenie może uchodzić za informację.
  • Z punktu widzenia celów ekonomii najważniejszym wglądem teorii informacji jest ten, że informację mierzy się stopniem jej nieoczekiwalności.
  • Przedsiębiorca jest twórcą i zarządcą koncepcji biznesowej, którą chciałby urzeczywistnić w czasie i przestrzeni. 
  • Przedsiębiorca rozważający własny wynalazek i możliwości osiągnięcia sukcesu musi szacować możliwą rentowność przedsięwzięcia.
  • Stopy procentowe zbliżone do zera powodują hipertrofię finansów, gdyż uprzywilejowani kredytobiorcy reinwestują fundusze rządowe w rządowe papiery dłużne.
  • nowy produkt bądź firma przedsiębiorcy wywołują zaskoczenie w gospodarce, a jego korzyści też są zaskakujące - to zaburza równowagę istniejącego porządku. 
  • Podstawowym czynnikiem napędzającym postęp gospodarczy jest przedsiębiorca, który samodzielnie -  bez sugestii władz, konsultacji z ekspertami, a nawet bez określonego rynku - tworzy nowe towary, usługi, plany działalności biznesowej i przedsięwzięcia.
  • Przedsiębiorczość polega na tworzeniu nowych towarów i usług.
  • Kreatywność zawsze zaskakuje.
  • ...zamożność bierze się z rozszerzania zakresu informacji i uczenia się, powiększania zysków i kreatywności, które potęgują ludzkie cechy w tych, którzy dzięki niej zyskują, gdy ona ich wzbogaca.
  • Triumf wolności niesie z sobą jednak poważny koszt.
  • Dzisiaj jeden telewizor z dużym ekranem zawiera biliony tranzystorów, więcej niż wszystkie telewizory świata kilkadziesiąt lat temu.
  • W szczytowym okresie rewolucji przemysłowej towary i usługi będą cyfrowo zwirtualizowane i wyspecjalizowane, aby je dostosować do każdego indywidualnego użytkownika.
Trudno, abym, jako zupełny laik, mierzył się z materią ekonomiczną. Tych -naście stwierdzeń mają mi być pomocne, a by się w niej nie poruszać, jak słoń w składzie porcelany. Nie powiem, że płynąłem po treści, jak po jakimś uśpionym akwenie! Bo tak - nie było. Dla mego humanistycznego umysłu ogarnianie  tych dziwnych zwrotów, wiara w potęgę fizyki - to był trud! Ale proszę zauważyć: starałem się mu podołać. Nie uciekałem przed nim. Nie kapitulowałem. Czego i każdemu mniej wprawionemu w ekonomiczno-gospodarcze tematy Czytelnikowi życzę. To nic, że będziecie po kilka razy rozgryzać różne argumenty i przykłady.
  • Rynki powiększają się tak, że stają się uniwersalne.
  • Podaż tworzy własny popyt poprzez upowszechnienie towarów i usług wzdłuż krzywych uczenia się, entropii i wyobraźni.
  • ...opodatkuj coś, a dostaniesz tego mniej. Gdy opodatkujesz światło, wkracza ciemność. 
  • Kreatywna działalność biznesowa i inwestycje dokonywane na podstawie odpowiednich informacji napędzają gospodarkę i giełdę. 
  • Gotowość do oszczędzania świadczy o tym, że konsumenci od obecnych towarów i usług wolą to, aby produkty dostarczono im w przyszłości.
  • Przedsiębiorca jest zbawcą systemu, ponieważ dokonuje kapitalizacji samego siebie.
  • Aby tworzyć zamożność, trzeba zapewnić fuzję wiedzy i władzy.
  • Zysk osiągany dzięki przedsiębiorczości, zysk entropowy, nie jest po prostu przekształceniem nakładu w produkt; to powodująca zaskoczenie wyższość produktu nad złudzeniem.
  • Prawnicy wykorzystują prawo, aby zyskała na tym izba adwokacka. 
  • Entropia ma twarz Janusa.
  • Dobro wyłączalne to rzecz, którą tylko jedna osoba może wziąć w posiadanie w danym czasie.
  • Dziwnym świadectwem naszego życia akademickiego jest jednak to, że naukowcy uważają również za konieczne odmawianie kreatywności ludziom.
  • Na potrzeby ekonomii jednak mniejsze znaczenie ma to, kto czy co zajmuje najwyższe miejsce w hierarchii bytów, niż ludzka zdolność osądu i kreatywność na niższym poziomie. 
  • System logiczny nigdy nie mógłby podporządkować sobie wolnego umysłu, który go zapoczątkował.
  • W każdym przypadku środowisko materialne jest rzeczywistością determinującą.
  • Nowa biologia i informatyka wykazują, że informacja zawarta w genomie to oprogramowanie, które jest niezależne od wszelkiego konkretnego nośnika, czyli substratu. 
  • Działalność gospodarcza nie jest iteratywna ani ergodyczna; nieustannie się zmienia.
  • Z przeszłością łączą nas nasze wspomnienia, a z przyszłością - dokonywane przez nas wybory.
  • Gdy prawo staje się wysokoprocentowe, przypływ informacji staje, a wiedza zanika.
  • Kryzysy finansowe nie są wynikiem podłych machinacji w stopniu większym niż huragany.
  • Wybuchy paniki finansowej są [...] w pewnej mierze nieuchronne.
Nie wiem nawet czy George Gilder pisze przystępnym językiem, czy to tylko zasługa kunsztu polskiego tłumacza. Do teraz nie wiedziałem o istnieniu wielu tu odnalezionych terminów, jak np. entropia Shannona, hipertrofia finansów, zysk entropowy, keynesowski model gospodarki, zasada Kaleckiego, prawo Parkinsona, ogniwa fotowoltaiczne. Mój  humanistyczny umysł przyswoił sobie i będzie wracał do takich stwierdzeń: "Stopy procentowe mają ogromne znaczenie w analizie ekonomicznej zgodnej z zasadami  teorii informacji, gdyż są wskaźnikiem faktycznych warunków gospodarczych. Jeżeli rząd zacznie manipulować stopami, będą wysyłały błędne sygnały, powodując dezorientację, która szkodzi przedsiębiorczości".
  • W przeciwieństwie do wody, która staje się przezroczysta, gdy przybiera płynną postać, instrumenty finansowe są coraz mniej przejrzyste,gdy zbliżają się do płynności pieniądza. 
  • Banki na ogół cechują się skąpstwem.
  • Charakterystyczną cechą pieniędzy i depozytów jest brak zaskoczeń.
  • Gdy pieniądze i bankowość cechują się ekspozycją na świat, władze zawsze się rzucą zakryć własną nagość.
  • Pieniądze są wyrazem świadczonych produktywnych usług, ale z definicji różnią się od usług, które są źródłem ich wartości.
  • Przez stulecia historii pieniądza lekiem na niestabilność pieniądza zawsze było złoto.
  • Banki z konieczności są spółkami powierniczymi, a gdy podkopują zaufanie społeczeństwa przez schadzki z kolesiami z rządu, zagrożona zostaje najważniejsza rola banków.
  • Oparty na złocie miernik pieniądza może w ekonomii odegrać taką rolę, jaką w dziedzinie prawa powinna odgrywać konstytucja.
  • Kapitaliści są właścicielami, którzy z natury rozumieją, co posiadają.
  • Kapitalizm nie zależy od wolności wyboru, lecz od swobodnego przepływu informacji w całym niskoprocentowym nośniku. 
  • W ekonomii zasadniczą sprawą nie jest zgranie bodźców z jakimś rzekomym dobrem publicznym, lecz zgranie wiedzy z władzą.
  • Sieć przepisów zachęca do korupcji i podkopywała uczciwość w bankach.
  • Inną nazwą niemych pieniędzy i regulacji jest popyt.
  • ...wysokoentropowy popyt na szczególne technologie zniekształca i zubaża całą informacyjną tkaninę systemu.  
  • Kapitaliści inwestujący w nowe przedsiębiorstwa są najcenniejszymi finansistami amerykańskim, ponieważ finansują najbardziej kreatywne eksperymenty w przedsiębiorczości.
  • Nie jestem tak cyniczny, aby myśleć, że moi kapitalistyczni herosi przeznaczyliby 31 milionów dolarów na ratowanie swoich chorobliwie zielonych portfeli, gdyby nie sądzili, że w tym procesie czynią wiele dobra.
  • Kiedy rozwiązujecie problemy, na  końcu napędzacie własne porażki, głodząc swoje mocne strony i osiągając kosztowną miernotę.
  • Gigantyczne banki z Wall Street, posłuszni tancerze federalnego grajka, nie były daleko za organizacjami sponsorowanymi przez rząd, jeśli chodzi o rządowe łaski. 
  • Amerykańscy przedsiębiorcy żyją w świecie, w którym żyją również cztery miliardy ludzi ubogich.
  • Dlaczego amerykańskie psy i koty mają jeść lepiej niż przeciętny mieszkaniec tej niesprawiedliwej planety?
  • Wszyscy wiemy, że życie nie jest sprawiedliwe, ale wielu ludzi sądzi, iż te ogromne różnice to pogwałcenie wszelkich norm proporcji i przyzwoitości.
Pewnie, że wiele z cytowanych tu (przeszło 60-ściu) myśli, to dla nas oczywistości. Odpowiedzmy sobie uczciwie, czy nie znajdujemy tu i takich, które nas... przerażają. Mogę tylko żałować, że tak mało wyłowiłem ich. Książka G. Gildera nie jest ekonomiczno-gospodarczą spekulacją. Znajdujemy tu bardzo wnikliwe analizy kryzysu 2008 r., tego co w Stanach Zjednoczonych dokonywał rząd Baracka Obamy, wiele cytatów wybitnych ekonomistów. Tych ostatnich nie cytuję, bo to zbyt obszerne wypowiedzi i jest ich trochę [polecam obszerny cytat z wypowiedzi Andy Kesslera, jaka ukazała się w "Wall Street Journal" z 3 I 2012 - pouczająca lekcja]. Ufam, że i bez tego "Wiedza i władza" powinna przykuć uwagę nie tylko ekonomistów i polityków. Można by było sprawę sprowadzić do jednego zdania: chcesz zrozumieć pewne mechanizmy, to czytaj G. Gildera!
Chciałbym wierzyć, że po książkę, którą dla nas napisał George Gilder sięgają politycy. Warto byłoby podsunąć im takie motto do działania, przemyślenia i przerobienia: "W kapitalizmie władza nie może być bezumysłowa. Jeżeli nie jest powiązana z wiedzą, zwykła potęga gospodarcza lub pieniądze są jałowe". Byłoby bez wątpienia z korzyścią dla nas wszystkich.
Warto chyba na koniec przyswoić sobie naukę wielkiego Thomasa Jeffersona:"Gdy ktoś otrzymuje ode mnie pomysł, otrzymuje pewną naukę, nie umniejszając mojej wiedzy, podobnie jak ktoś odpalający pochodnię od mojej nie pozbawia mnie światła. [...] Pomysłów nie można zamknąć ani przywłaszczyć sobie tak, aby nie miał ich nikt inny". I starać się żyć w zgodzie z nią?

Teczka

$
0
0
- Paulina!
- Co chcesz?
- Zastanowiłaś się...
- Nad czym?
- No... że... te...
- Dokumenty?
- Tak. Czy to... to ma sens... zastanów się...
- Teraz cię nie rozumiem, mamo. Cały życie rzygałaś na ojca, że to morderca dzieci! ubek! kanalia! A teraz chcesz, żebym...
- Nie wiadomo... no... różne...
- Boisz się? Mamo! Ty się boisz?
- Czego mam się bać?! Ja nie mam nic do ukrycia. W partii nie byłam, na nikogo nie donosiłam, a póki ojciec był z nami, to nie pozwalałam tu nikomu przychodzić. Pamiętasz, żeby ktoś przychodził do nas?

- Nie. Nie pamiętam. To tym bardziej...
- Paulina!
- Co mama jeszcze chce? Jestem dorosła! Rozumiesz? D o r o s ł a !
- Rób, jak uważasz, ale ja na twoim miejscu...
- Znowu łeb w piasek? Udawać, że niczego nie było? Tak?!
- No...
- Wyszumiał się, wrócił po dwudziestu latach, a ty mu puściłaś w niepamięć to co było? To jest chore.
- Nie rozumiesz.
- Masz rację! Nie rozumiem. Nie rozumiem własnej matki!
- Beata...
- Beatę nic nie interesuje! Chyba tylko robienie pieniędzy!
- Jesteś niesprawiedliwa. To  twoja siostra.
- Jakbym jej nie miała.
- Paulina!
- Co znowu?!
- Uważaj na siebie!
- Mamo, to nie PRL. Nikt mnie nie zaciuka na ulicy, bo... Jadę do IPN, a nie lecę w kosmos. Ulica Zarzyckiego chyba nie jest na księżycu?
Ten dialog... Odtwarzała go w sobie po raz kolejny. Chyba niczego nie uroniła? Nie mogła pojąć, że coraz trudniej się jej porozumieć z własną matką. Czy to skutek wieku? Ani ona nie miała już jedenastu lat, ani mama czterdziestu. Jej dom, który z takim pietyzmem budowała, runął, rozsypał się! Nie było go. Została zadra i złość na siebie, że tak długo to ciągnęła. Nazywała to"próżną reanimacją"?  Jedyne korzyści z tego chaosu, to Wiktor i Majka?
Tramwaj skręcił. "Rondo Kwiatkowskiego" - usłyszała z głośników. Został jej jeden przystanek do Zarzyckiego. Mogła pojechać dalej? I, co? Udawać, że to taki spacerek komunikacyjny? Od biedy poszłaby na pierogi do "Ciotki Niuty"? To była prawda - ich pierogi były najlepsze pod słońcem. I stało kurzące się pianino, na którym pozwalano grać każdemu chętnemu. To dlatego już dawno rozstroiło się, a nikt nie spieszył się, aby dostroić dźwięki. 
Widok szarego gmachu z wieloma oknami ocucił ją? Poderwała się.
- Pani uważa! - rozległ się jakiś kobiecy głos.
Ale ona tylko  machnęła ręką i dopchała się do wyjścia. Zaskoczyły ją krople deszczu. Nie, żeby zaraz jakaś tam ulewa. Kropiło. Oczywiście parasola nie miała. Kilka kroków i już wchodziła do gmachu, na którego froncie ponabijano przeróżne czerwone tablice. Z tą najważniejszą: Instytut Pamięci Narodowej.
Strażnik zerkał na dowód i na nią.
- Co pan tak lustruje?
- Co pani taka... nerwowa? - odpowiedział pytaniem. I zaczął spisywać dane z trzymanego w dłoni dokumentu.
- Jestem umówiona z doktorem Pieszakiem.
- Nie ma.
- Czego - nie ma?
- Doktor Pieszak wyjechał do Elbląga.
- To ktokolwiek. Mam odebrać dokumenty.
- A! - sapnął z miną znawcy ochroniarz. - To trzeba do sekretariatu, pokój...
- Wiem, dziękuję.
Schowała dowód do torebki, a właściwie wrzuciła go w ten panujący w niej nieład. Ruszyła długim korytarzem.
Drzwi od jednego z gabinetów otworzyły się.
Na widok wychodzącego mężczyzny przystanęła. Tak, była zaskoczona.
- "Bułgar"? Co ty tu robisz...
Mężczyzna nazwany "Bułgarem" zerknął na pytającą. Miał minę, jakby ktoś przyłapał go na wyjadaniu palcami powideł.
- My się... znamy...
- No, "Bułgar", to ja...
- "Lina"?
- "Lina"! Ile to lat?
Zakłopotanie z twarzy tegoż znikało bardzo powoli, jakby odtajało się coś w zapleśniałych zwojach jego mózgu.  
- "Lina"! O kurwa!...
- Tylko bez wyrażeń!
- Nie... ja tego... sorki... "Lina"!
- Co ty tu robisz? - powtórzyła pytanie.
- Ja? Ja tu pracuję.
- Nie wierzę! - aż klasnęła w dłonie.
- A ty, co? Poszkodowana przez komunę? Bo chyba nie TW? - i parsknął śmiechem. Dowcip ten przypadł mu do gustu, bo jakoś nie potrafił wyhamować. 
- Odbieram teczkę ojca.
- A! Ofiara?...
- Gorzej! Sprawca.
- TW?
- Jeszcze gorzej! Kumpel z pracy... Piotrowskiego!
- O kurwa...
- Co ja mówiłam, "Bułgar" nie klnij! Dama jestem!
Zaczerwienił się jak sztubak.
- A... coś... kiedyś mówiła... że stary był esbek. Idziesz po jego teczkę?
- Tak.
- To nie żyje?
- Skąd wiesz?
- Skoro wyciągasz teczkę personalną. 
- Dwa lata temu.
- Ale ty chyba... jak pamiętam, coś nie tego z nim...
- Wrócił. Po dwudziestu latach.
- Aha! Widzisz... ja muszę... - tu pomachał grubą teką, którą ściskał pod pachą.
- No, trudno...
- Wpadnij później. Ja jestem pod "6c". Na piętrze, to pogadamy o starych Polakach? 
- Dobrze.
I pognał przed siebie. Nie miała czasu na pierdoły z "Bułgarem". Teraz znalazł się powiernik. I gdzie to się wkręcił?
Podeszła do drzwi z napisem: sekretariat. 
Weszła do środka.
Urzędniczka zmierzyła ją, jakby jej pojawienie  było czymś niezwykłym;
- Słucham?
- Dzwoniłam rano... Dostałam pismo...
- W sprawie?
- Odbioru teczki personalnej... mego ojca Jacka...
- Tak, tak, pamiętam.
Po chwili sekretarka położyła przed nią skserowany plik dokumentów. Poczuła dreszcz emocji.
- Proszę tu podpisać...
We wskazanym miejscu postawiła parafkę. Myślała tylko o jednym: zajrzeć do akt osobowych. Taki duży, czarny, drukowany napis widniał na pierwszej stronie. Ktoś na niej postawił dwie czerwone pieczęcie. Ta, na którą bardzo liczyła, że wpuści ją do skrywanego świata swego ojca brzmiała: "JAWNE".
- To wszystko.
Myślała już tylko o jednym: wyjść z tego budynku, mieć go za sobą. I móc wreszcie spojrzeć prawdzie w oczy? Czuła spojrzenie tej urzędniczki, strażnika/portiera w holu. Zdawało się, że igrają z nią, wdzierają się w nią z ironią:"ubek! ubek! ubek!". Kiedy poczuła chłód na pliczku wiedziała, że jest na zewnątrz. Nie myślała by iść do pokoju "6c". Zresztą o czym miała rozmawiać z "Bułgarem"? Swoich problemach z dziećmi, kolejnej nie trafionej inwestycji Sławka czy wdowieństwie swej matki?
Park był nieopodal. Ale... Nie, rozgardiasz, jaki rozsiewała gromadka rozbrykanych dzieci nie pozwalał się jej skupić. Ale już tam zaczęła kartkować gruby plik spięty białym sznurkiem. Pierwsze, na co zwróciła uwagę, to skany zdjęć legitymacyjnych ojca z różnych okresów. Trzy. Obok fotografia kolejnej żony? Kilka ankiet personalnych nie miało dla niej żadnego znaczenia, choć było w nich trochę ciekawych szczegółów. Życiorys ojca, a potem jakieś oświadczenie dotyczące... wyznania.. Ubawiło ją zdanie:"Oświadczam, że jestem niewierzący i w pełni uznaję, jak i realizuję w życiu codziennym światopogląd marksistowsko-materialistyczny". Prychnęła."A matka pochowała ciebie z księdzem!".
Wsunęła dokumenty do torby. Musiała zmienić miejsce. Bo i pogoda sprzysięgała się przeciwko niej. Zaczęło padać. Obok była kawiarnia "U Wiolonczelistki...". Weszła i zamówiła kawę.
- Mamy ciasto domowej roboty? - usłyszała zachęcającą propozycję. Ale czekał plik dokumentów.
- Nie, dziękuję.
Usiadła przy stoliku w kącie. Sentencja wyroku w sprawie rozwodu rodziców. I to przeklęte 1500 zł na nią i starszą siostrę."Utrzymuje władzę rodzicielską stron nad wspólnymi dziećmi Beatą i Pauliną a bezpośrednią pieczę nad nimi powierza pozwanej"- z tym, że ona nie utrzymywała żadnych z nim kontaktów. Okazjonalne spotkania? Nagłe! Bez zaproszenia! I zawsze... śmierdzące wódą. Towarzysz major nie miał odwagi na trzeźwego przekroczyć  progu ich dawnego wspólnego mieszkania. Za to go nie cierpiała. Tak, jak za ucieczkę z domu, kiedy oni czekali na niego w ośrodku wczasowym nad Wigrami.
Wracało tamto lato. Tamto oczekiwanie. Tamte nerwy. Niewiele z tego rozumiała. Miała dziesięć lat. Nie po raz pierwszy rodzice się z sobą kłócili. Nie wyobrażała sobie nawet sytuacji, że ten dom rozsypie się na jej dziecięcych oczach. Ona - ukochana córeczka tatusia stanęła po stronie skrzywdzonej matki. Tak wtedy to odczytywała. Nie darowała siostrze, że potajemnie spotykała się z ojcem, wchodziła w komitywę z tą nową kobietą...
Raport ojca spisany na dwa lata przed jej narodzinami. Nie wiedziała czy śmiać się czy płakać: "Raport mój motywuję tym, iż pracując zdążyłem zorientować się w charakterze Służby Bezpieczeństwa i stąd doszedłem do wniosku, ze praca ta by mi bardzo odpowiadała, gdyż jest interesująca i daje największe możliwości w walce z wrogami obecnego ustroju". Nie miała już możliwości zapytać:"Ojcze! wierzyłeś w te brednie, jakie wypisywałeś w wieku 25 lat?". Pomyślała, że jej Wiktor ma niemal tyle samo lat, co ojciec wtedy. Miała czarno na białym napisane, jak magazynier z Komendy Wojewódzkiej MO starał się znaleźć w szeregach resortowych?
- Kawa.
Odłożyła dokumenty. Kelnerka mimochodem zerknęła na nie.
- IPN?
- Co proszę?
- No... te... dokumenty...  Z Zarzyckiego?
- Co to... panią obchodzi?!
Dziewczyna nic odpowiedziała. Odeszła.
Była zła na siebie.
I na tą smarkatą.
Ale po chwili zrobiło się jej... głupio?
- Proszę pani...
- Tak? - dziewczyna już była przy niej. - Podać coś?
- Chciałam... chciałam przeprosić...
- Nic się nie stało.
- Ale...
- Rozumiem. Ale tu często przychodzą osoby z takimi papierami - wskazała wzrokiem. - Nie pani pierwsza.
- Hm... - czuła, że robi się jej gorąco. - To może ja bym... poprosiła o to... domowej roboty ciasto. Sernik?
- Dziś mamy jabłecznik ciotki Lodzi.
- To proszę.
Dziewczyna odeszła.
Otworzyła teczkę. Tak na chybił trafił:"Posiada bardzo dobre rezultaty w pracy operacyjnej, wykazuje inicjatywę i pomysłowość. Jest pracownikiem zaangażowanym, zdyscyplinowanym i sumiennym". Tego najbardziej chciała dowiedzieć się o swoim ojcu. Ale stos papierów rozczarowywał swą zawartością. To nie były akta operacyjne. Trochę skórą jej cierpła na myśl o rezultatach pracy operacyjnej. Co za tym się kryło? Kogo ojciec wsadził? Kogo złamał? Komu dopisał do życiorysu te dwie skalane litery: TW?
Miała przed sobą całą zawodową karierę swego rodzica. Człowieka, którego do końca nie poznała. Ta nagła śmierć w Lublinie odebrała jej jedyną możliwość... Teraz siedziała jak zamurowana. Pod raportem z czerwca 1984 r. wbita była pieczątka: ZASTĘPCA DYREKTORA DEPARTAMENTU IV MSW płk mgr Adam Pietruszka. I podpis... Czuła, jak pulsują jej skronie. Kartkę dalej przeczytała inne nazwisko pod pieczątką: gen. bryg. Z. Płatek.
- Czy coś się stało, proszę pani?
- Co?... Co... Skąd to... przypuszczenie?
- Bo, pani wybaczy, jest pani jakaś taka... blada?
- Gdzie są drzwi?
- Tam.
Spojrzała na podane ciasto.
Czuła jednak, że nie może wstać. Pietruszka, Płatek... Tak, wiedziała o tych zależnościach. Czym innym jest wiedzieć, słyszeć, a co innego mieć przed sobą akta z podpisami tych, którzy...
- Czy mam...
- Nie, nic mi nie jest...
Kłamała. Dławiła ją niemoc.
Przerzuciła kilka kartek. Odnalazła:"...o nieprawidłowe i naganne, sprzeczne z zasadami socjalistycznego współżycia społecznego, zachowanie się poza służbą... będąc w stanie pod wpływem alkoholu dwukrotnie swym zachowaniem spowodował awantury w miejscach publicznych". Wymieniono Warszawę i Kalisz. I znów podpis: DYREKTOR DEPARTAMENTU IV MSW gen. bryg. Zenon Płatek. Zamknęła teczkę. 
"Czy to... to ma sens... zastanów się..." - wróciły słowa matki. Z stojącego na stoliku odbiornika doszły ją nuty jakieś francuskiej piosenki. Ucięła widelczykiem kawałek ciasta. Nie czuła, co jadła. Równie dobrze mogłaby to być kanapka z salcesonem i musztardą. Wzrok utkwił na teczce. 
"J A W N E". Kiedy była zakładana nikt nie przypuszczał, że za pięćdziesiąt lat jakaś kobieta/córka będzie siedziała w restauracji i przeglądała te niezliczone ankiety personalne. Starczył pobieżnie znać dzieje swej rodziny, aby dostrzec wiele nieścisłości dotyczące prababki Anny czy Katarzyny. Pomieszane fakty, zniekształcone nazwy miejscowości, szczególnie te niemieckie. Do czego komuś były potrzebne "dane o braciach i siostrach własnych i przyrodnich". Ubawiło ją nazwisko prababki Rozalii? "Dygasińska?"- uśmiechnęła się sama do siebie. Tak, wymagano "danych o rodzicach żony (męża)". Aż dziw, że data śmierci ojca/dziadka była prawidłowa. Tylko, że przemilczano wojenną przeszłość? Ojciec z Wehrmachtu nie przynosił chluby funkcjonariuszowi?
- Podać coś jeszcze?
- Niech mi pani powie... ta muzyka..
- Ładna? Prawda?
- Kto to śpiewał? Lara Fabian?
- No... nie... wiem... Szef ma żonę Francuzkę i nam podrzuca. Ale jeśli pani chce, sprawdzę.
- Byłabym wdzięczna.
Dziewczyna po chwili wróciła. Położyła płytę.
- Natashy St-Pier? Nie znam - z okładki uśmiechała się do niej rudowłosa, krótko obcięta wokalistka: "De L'amour Le Mieux"? A ten utwór, który był przed chwilą...
- Ten.
- "Toi qui manque a ma vie". Będę musiała sobie kupić...
- Ale jeśli chce pani Larę Fabian, to mamy jakieś jej płyty.
- Nie, nie. Tego nie znam.  
- Podwójna platyna.
- Ta płyta?
- Tak.
- Kanadyjka?
- Akadianka.
Dziewczyna uśmiechnęła się. Widać było, że imponuje jej, że może komuś zaimponować wiedzą na temat tej właśnie płyty. Odeszła.
Teczka prosiła: wertuj mnie! czytaj mnie! odkrywaj, co mam w sobie! rozbieraj na czynniki pierwsze! Jak bardzo żałowała teraz, że rzuciła palenie. Z chęcią zajarałaby szluga!  "J A W N E"- otwierało nieznane drzwi. Ale i... rozczarowywało. Łudziła się, że będzie coś konkretnego na temat działalności operacyjnej. Ale tu, jak pobieżnie wydedukowała, niczego takiego nie było. "MINISTERSTWO SPRAW WEWNĘTRZNYCH K-da Gł. M. O." strzegło jednak swych sekretów? A może dokumenty poszły w ogień, jak wiele innych akt? Wsunęła plik dokumentów do swej torby.
- Smakowało?
- Bardzo.
Zapłaciła. Żegnała ją jakaś inna piosenka z płyty  "De L'amour Le Mieux"? Kolejna Kanadyjka na jej liście muzycznej? Wyszła z kawiarni. Niewiele zastanawiając się machnęła ręką na widok nadjeżdżającej taksówki.

Przeczytania... (185) C. S. Lawis "Problem cierpienia" (Wydawnictwo Esprit)

$
0
0
Tak, C. S. Lewis (1898-1963), to autor słynnej "Opowieści z Narnii". Nigdy nie czytałem tej książki. Znam ją tylko z filmowej adaptacji. Tym bardziej sięgnąłem po książkę pt. "Problem cierpienia", w tłumaczeniu Andrzeja Wojtasika, która w 2010 r. wydało Wydawnictwo Esprit z Krakowa. Clive Staples Lewis pisała ją w czasie, kiedy rozpętywało się piekło II wojny światowej. Stąd nie dziwmy się, że już we "Wstępie" znajdziemy zdanie: "Chrześcijaństwo wywodzi się z religii Żydów, niewielkiego ludu wtłoczonego pomiędzy wojownicze imperia., doświadczającego nieustannych klęsk i niewoli - tragedii porównywalnych z losem, krajów takich jak Polska czy Armenia". Już nawet to jedno zdanie ustawia nas, do jakiego świata pojęć i rozważań zostajemy zaproszeni. Jeśli kogoś razi odniesienie do chrześcijaństwa, judaizmu, religii, to może niech od razu odłoży tę lekturę. To nie dla niego. Ale i też nie dla bigota (-tki), dewota (-tki). To książka, która nakazuje nam chwilę skupienia, zastanowienia się. Nad wieloma kwestiami. Nie tylko cierpienia. Jeśli miałoby nas przerażać rozbijanie sensu takiego zdania "Ma ona pozornie arbitralny i idiosynkratyczny charakter, którego współczesna nauka uczy nas z wolna tolerować w tym celowym świecie, gdzie energia tworzy się w małych cząsteczkach [...]"- urywam, bo myśl jest dość długa, to lepiej wrócić do innych obowiązków domowych. A to zdanie: "Doświadczenie moralne i doświadczenie numinotyczne są od siebie tak odległe, że mogą istnieć przez całkiem długie okresy czasu bez ustanawiania wzajemnego kontaktu". Ten komputer nie znał słowa"numinotyczne", bo podkreślił je na czerwono.
Sam się waham do której kategorii zaliczyć spotkanie z książką C. S. Lewisa: "Myśli wygrzebanych..." czy "Przeczytań..."? Jednego jestem pewny: powinienem być wdzięczny memu uczniowi Szymonowi Śliwonikowi z XV LO w Bydgoszczy, któremu choroba nie pozwala na podejmowanie nauki razem ze swymi rówieśnikami, że pożyczył mi "Problemy cierpienia". Banałem będzie pisanie, że każdy z nas ma za sobą (lub przed sobą?) bagaż cierpień.
  • Wszyscy ludzie podobnie zostają potępieni nie przez obce kody etyczne, lecz przez swoje własne, a zatem wszyscy są świadomi swej winy.
  • Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że ludzie od bardzo dawna wierzyli, że wszechświat zamieszkują duchy.
  • Historia nie prowadzi do niczego: wszelkie życie okaże się ostatecznie przemijającym i absurdalnym grymasem na idiotycznej twarzy nieskończonej materii.
  • Historia ludzkości stanowi zasadniczo ciąg zbrodni, wojen, chorób i trwogi, z niewielką domieszką szczęścia; jest go akurat tyle, by zapewnić doświadczającym go istotom bolesne poczucie straty, gdy im się to szczęście odbiera - a później dotkliwą nędzę pamiętania. 
  • Wiem [...] bardzo dobrze, że jeśli coś jest wewnętrznie sprzeczne, to jest absolutnie niemożliwe.
  • Bezsensowna kombinacja słów nie nabierze nagle sensu po prostu dlatego, że poprzedzimy ją dwoma innymi słowami: "Bóg pomoże".
  • ...wolność stworzenia musi oznaczać wolność wyboru, a wybór implikuje istnienie rzeczy, pomiędzy którymi się wybiera.
  • W rozpoznaniu wpływu Boga na mnie pomagają mi teraz czynniki docierające do mnie poprzez zewnętrzny świat, takie jak tradycja Kościoła, Pismo Święte i rozmowy z duchowymi przyjaciółmi.
  • Próbując wykluczyć możliwość cierpienia, które stanowi konsekwencję porządku natury i istnienia wolnej woli - odkryjemy, że wykluczamy w ten sposób samo życie. 
  • Doskonałe dobro nigdy nie może debatować nad celem do zrealizowania.
  • Najwyższym wzlotem mojego ducha była wątła niechęć, jaką odczuwałem wobec okrucieństwa i oszustw finansowych - o czystości, prawdomówności i samopoświęceniu miałem mniej więcej takie pojęcie, jak pawian o muzyce klasycznej. 
  • Wielkim sprawdzianem naszej przemiany jest poczucie wstydu i winy towarzyszące rozpoznaniu nowych standardów: stajemy się świadomi, że nie pasujemy do otoczenia. 
  • Boża dobroć i nasza dobroć są odmienne, lecz różnica pomiędzy nimi nie jest absolutna.
  • W istocie chcemy nie tyle Ojca w Niebiesiech,  co dziadka w niebie - dobrodusznego staruszka [...].
  • Życzliwość jako taka nie dba, czy jej obiekt staje się dobry czy zły, o ile tylko unika cierpienia.
  • Bóg jest zarówno dalej, jak i bliżej nas, niż jakakolwiek inna istota.
  • Bóg stwarza, my jesteśmy stwarzani: Bóg jest pierwotny, my jesteśmy pochodną.
  • ...człowiek oswaja psa głównie po to, aby móc go kochać - nie zaś po to, aby pies mógł kochać jego - oraz po to, aby pies mógł mu służyć, a nie po to, aby samemu móc służyć psu.
  • Gdyby poddany tresurze szczeniak zdobył się na refleksję teologiczną, mógłby zacząć kwestionować tezę o "dobroci" człowieka.
  • Czy jakakolwiek kobieta uzna za objaw miłości to, że mężczyzna nie interesuj się jej wyglądem?
  • Miłość może trwać nawet wówczas, gdy piękno znika - lecz trwać nie dlatego, a pomimo tego.
  • Miłość może wybaczyć wszystkie słabości i kochać wciąż wbrew nim, nie oznacza to jednak, że nie pragnie, aby one znikły.Miłość jest wrażliwsza od samej nienawiści na każd skazę ukochanej osoby [...].
  • Ten, kto kocha, wybacza najwięcej, lecz daruje najmniej; cieszy go drobiazg, lecz żąda wszystkiego. 
  • Bóg nie istnieje ze względu na człowieka.
  • Gdyby istniała konieczność kultywowania jednej cnoty kosztem wszystkich pozostałych, żadna nie zasługiwałaby na to bardziej niż miłosierdzie [...].  
  • Żywimy dziwne złudzenie, że sam czas unieważnia grzech.
  • To nie czas zmywa winę, lecz pokuta i krew Chrystusa.
  • Nie spotkamy aniołów lub innych nieupadłych ras.
  • Nie możemy tak naprawdę być życzliwi, jeśli nie praktykujemy zarazem wszystkich pozostałych  cnót.
Nie jestem teologiem. Nie jestem filozofem. Nie mnie wartościować. Nie mnie polemizować z myślą Autora. Jego rozważaniami nad istotą Boga (boga). Tym bardziej, że trudno byłoby mnie zaszeregować do grona tzw. kreacjonistów. Wręcz przeciwnie - ewolucjonizm, to mój świat wartości. Z półki nad komputerem zerka na mnie starzec z siwą brodą i w meloniku. Tak, to Charles Robert Darwin! Wyszukałem tu kilkanaście zdań, które skupiły moją uwagę, zatrzymały. O swoich cierpieniach nie myślę TU pisać. I tak słyszę, że moje pisania zbyt otwierają mnie dla innych. Szczególnie ci, którzy znają mnie prywatnie wiedzą ile mnie choćby na tym blogu. Ani myślę epatować swymi przeżyciami związanymi choćby ze stratą bliskich sobie osób. To moja wewnętrzność, do której niewielu zabieram. I nie wstydzę się powiedzieć, że ubieram w życiu wiele masek, co bardzo nie spodobało się pewnej pani psycholog, która naczytawszy się teorii wykładała potem ją w mym macierzystym miejscu pracy. Nie zgadzam się z każą z myśli Autora. Ale oddają one Jego pogląd na świat. A chyba po to sięgamy np. po tę książkę
  • Przez długie wieki Bóg udoskonalał zwierzęcą formę, która miała się stać nośnikiem człowieczeństwa i Jego obrazem.
  • Chrześcijaństwo uczy nas, że istnieje taki poziom [...], na którym uczony i dorosły nie mają żadnej przewagi nad prostaczkiem i dzieckiem.
  • Duch ludzki przestał być panem ludzkiej natury; stał się jedynie lokatorem - lub wręcz więźniem - we własnym domu.
  • Gdyby ból nie był odczuwany jako zły [...] przestałby być dla masochisty bodźcem erotycznym.
  • Dopóki zły człowiek nie odnajdzie zła wyraźnie obecnego w swoim istnieniu w formie cierpienia, jest zamknięty w iluzji.  
  • Bez wątpienia cierpienie jako megafon Boga jest przerażającym instrumentem [...]. 
  • Ludzie nigdy nie podziwiają człowieka za robienie tego, co lubi [...].
  • Wszystkie argumenty usprawiedliwiające cierpienie prowokują gorzki żal w stosunku do autora. 
  • Cierpienie boli.
  • Cierpienie ludzkie stanowi element naszej wiedzy, na temat bólu zwierzęcego możemy jedynie spekulować. 
  • Widziałem ludzi, którzy w dużej mierze z upływem lat stawali się lepsi, nie gorsi, i widziałem, jak śmiertelna choroba tworzy skarb hartu ducha i łagodności u osób najmniej obiecujących. 
  • Jeśli świat jest w istocie "doliną tworzenia dusz", wydaje się, że ogólnie spełnia on swoją rolę.
  • Marksista [...] zgadza się całkowicie z chrześcijaninem co do [...] dwóch przekonań, których chrześcijaństwo paradoksalnie wymaga - że ubóstwo jest błogosławione, a jednak powinno być usunięte. 
  • Ukrzyżowanie jest najlepszym, jak również najgorszym z wszystkich wydarzeń historycznych, jednak rola Judasza pozostaje po prostu zła.
  • Niektórzy asceci czerpią korzyść z zadawania sobie tortur.
  • Nie ma takiej rzeczy jak suma ludzkiego cierpienia, ponieważ nikt jej nie odczuwa.
  • Dodanie miliona współcierpiących nie dodaje więcej bólu.
  • Ze wszelkiego zła jedynie cierpienie jest złem wysterylizowanym. 
  • Grzech może się powtórzyć, ponieważ pierwotna pokusa wciąż istnieje; ale zupełnie niezależnie od tego grzech sam w sobie wytwarza grzech poprzez wzmacnianie grzesznych nawyków i osłabiania sumienia. 
  • ...gdy błądzę, mój grzech zaraża każdego, kto mi wierzy.
  • Ale cierpienie w naturalny sposób nie wytwarza w widzach (chyba, że są niezwykle zdeprawowani) żadnego złego skutku, lecz dobro - litość.
  • Zaakceptować zło znaczy po prostu je zignorować, traktować je tak, jak gdyby było dobrem. 
  • Ostateczność musi kiedyś nadejść i nie trzeba mieć bardzo mocnej wiary, aby uznać, że wszechwiedza wie, kiedy. 
  • Ani ból, ani przyjemność jako takie nie mają ostatniego słowa.
  • Ochoczo wierzę, że potępieni w tym jednym sensie odnieśli sukces, że są buntownikami do samego końca; że wrota piekieł są zamykane od środka. 
  • ...nie wolno nam stawać się ofiarami naszych metafor.
  • Mięsożerność i wszystko, co się z nią wiąże, jest starsza od ludzkości.
  • Gdy mówimy o stworzeniach tak odległych od nas jak zwierzęta dzikie prehistoryczne, niemalże nie wiemy, o czym mówimy.
  • Być może zauważyłeś, czytelniku, że książki, które naprawdę kochasz, łączy ze sobą tajemna nić.
  • Świat jest obrazkiem ze złotym tłem, a my postaciami na tym obrazku.
  • Czasami scena codzienności staje się wielka i ważna dzięki swoim sekretom.
  • A jeśli chodzi o Boga, musimy pamiętać, że dusza jest tylko pustą formą, którą On wypełnia.
  • Złote jabłko osobowości rzucone pomiędzy fałszywych bogów stało się jabłkiem niezgody, ponieważ zaczęli je sobie wydzierać.
  • Cierpienie psychiczne jest mniej dramatyczne niż ból fizyczny, ale bardziej powszechne i trudniejsze do zniesienia. 
  • Obraz prawdziwego szaleństwa jest bardziej przygnębiający.
  • Cierpienie dostarcza okazji do heroizmu, z której ludzie korzystają zaskakująco często.
W notce biograficznej o Autorze "Problemów cierpienia" (na skrzydle okładki) czytamy m. in. "W wieku dziewiętnastu lat brał udział w I wojnie światowej. To traumatyczne doświadczenie stało się między innymi przyczyną utraty wiary przez przyszłego pisarza. [...] Problemy wiary, relacji człowieka do Boga, dobra i zła w świecie stały się jednym z głównych tematów jego pisarstwa" - i  wiele z tego znajdziemy na kartach tych rozważań. Mam chwilami wrażenie, że C. S. Lawis wadzi się z nami, wystawia na próbę naszą wiarę lub w ogóle stosunek wobec Boga? Chyba nie każdy z nas będzie gotowy na podobne zderzenie.  Ale, proszę mi wierzyć, warto podjąć tę próbę. Nie unikajmy książek (a to raptem niespełna dwieście stron), które zmuszają nas do myślenia. Nawet, jeśli jej poznawanie zmusza nas do wysiłku ponad wszystko inne.
Nie wziąłem się z bary z tezami i problemami, jakie objawił C. S. Lawis. Szczególnie daje do  myślenia to wszystko, co dotyczy świata zwierząt. Rozdział "Cierpienie zwierząt" polecałbym każdemu sadyście, który demoluje życie swego psa czy kota (i innego stworzenia). Ja chcę to wyjmowanie myśli Autora (to nie tylko mechaniczne wyskubywanie ich, ale przemyślenie nad sensem i wartością każdego słowa) zakończyć taką sentencją:  

"ROZMIAR I PUSTKA WSZECHŚWIATA, KTÓRY PRZERAŻAŁ NAS NA POCZĄTKU TEJ KSIĄŻKI, POWINNY PRZERAŻAĆ NAS WCIĄŻ, BOWIEM CHOCIAŻ ONE MOGĄ NIE BYĆ NICZYM INNYM WIĘCEJ NIŻ SUBIEKTYWNYM PRODUKTEM UBOCZNYM NASZEGO TRÓJWYMIAROWEGO WRAŻENIA, SYMBOLIZUJĄ WIELKĄ PRAWDĘ"

PS: Chcę dedykować to pisanie mej krewnej, która przegrała walkę z chorobą. Kilka dni temu odeszła Basia. Miała 37. lat. Genetyczne powikłania sprawiły, że pozostała wiecznym dzieckiem. Chciałbym wierzyć, że to co napisał C. S. Lawis dotyczyło również Jej: "..większość osób chorych psychicznie nie jest nieszczęśliwa lub, w rzeczy samej, świadoma swego stanu".

Bydgoski spacer z Jeremim Przyborą - odcinek 2 - Mama

$
0
0
"Jej zgrabne nóżki w czarnych gazowych pończochach, które wzdłuż łydek przecinały równiutko szew, poprowadziły mnie, sędziwego «panicza», korytarzem ku schodom. Na stopniach czerwony chodnik przytrzymywały mosiężne pręty. [...] Opięte czarnym aksamitem pośladki, które energiczny krok wprawiały we wdzięczne półobroty (tak, to niewątpliwie była Kazia), zatrzymały się przed drzwiami z numerem 113. Kazia zapukała, a kiedy usłyszeliśmy «proszę», wypowiedziane głosem, do którego mój był bliźniaczo podobny, uchyliła drzwi..."- tak wróciliśmy do miejsca, w którym w poprzednim odcinku zostawiliśmy mistrza Jeremiego. Tak, wróciliśmy do hotelu "Pod Orłem" w Bydgoszczy. Tak, wróciliśmy do trzeciego tomu "Dzieł (niemal) wszystkich", pt. "Przymknięte oko opatrzności. Memuarów części wszystkie". Aliści jest jedna i to zasadnicza różnica z poprzednim spacerowaniem: kiedy powstawał odcinek 1 tej opowieści korzystałem ze zbiorów bibliotecznych mej macierzystej szkoły. Co się zmieniło? Wydawnictwo Znak, za pomocą (wstawiennictwem?) pani Ewy Adamik, zaopatrzyło mnie w mój, osobisty egzemplarz dzieła, bez którego lektury to pisanie nigdy by nie powstało. Pragnę więc w tym momencie serdecznie podziękować za życzliwość i błyskawiczną reakcję pani Ewie i Wydawnictwu Znak z mego ukochanego Krakowa.
Proszę mi wierzyć - miło jest wrócić do narracji, jaką pozostawił nam mistrz Jeremi. Gdyby to miała być ze strony czytelniczej "orka na ugorze", to uciekałbym od tego (i innych tomów), gdzie pieprz rośnie. A tak nie jest. Zresztą znając twórczość pana Przybory ryzykowałem, że Jego proza doskonale dopełni mi mój stan wiedzy głównie opartej na twórczości kabaretowej.  Nie wiem ile odcinków przyjdzie mi jeszcze wykroić z całości. Jest w czym "kopać", ale to mają być tylko bydgoskie spacery.
Podejrzewam, że ostatni odcinek mógł nam nachaotyczyć trochę, że jakaś dziwnie dzika ta Bydgoszcz AD 1982, a hotel "Pod Orłem", to jakaś dognębiająca szmira mieszkalna. Trudno. Tak chciał Autor. Ja tylko kroczę za Nim, jak bezmyślny osieł. Tym bardziej miło mi było zacząć od... pani Kazi? "Ale dlaczego tak ważny był pokój nr 113?" - niecierpliwi się każdy Czytelnik? Cytuję za Autorem wypowiedź pokojówki Kazi:"Ojczulek pana, pan prezes, zatrzymał się w apartamencie 113 i czeka [...]. Przepraszam, że obudziłam, ale pan prezes koniecznie chce się z panem zobaczyć. Proszę za mną". Sen? Sen! Ale jakże piękny:"I oto, po raz pierwszy od jego śmierci przed półwiekiem, zobaczyłem ojca. siedział na rozłożystym leniwcu, w kręgu światła stojącej obok lampy". Czy w naszych snach nie wracają do nas nasi czcigodni zmarli? Nie? To kiedyś wrócą. Zapewniam. Wspomnienie z Ojcem, to co mówił, bardzo nam przybliżają obu panów Przyborów. 
Tego, co teraz tu napiszę nie ma w czytanym tomie, ale wychodzi na to, że ojciec mistrza Jeremiego Stanisława obojga imion, pan Stefan Przybora de facto pisał się jako... Stefan Tołkaczewicz-Przybora (10 VII 1875- 24 VI1931). Informację tej treści odnajdziemy na grobie rodzinnym na cmentarzu ewangelicko-reformowany w Warszawie przy ulicy Żytniej 82. Sam jestem zaskoczony. Ale proszę zwrócić uwagę, jak to często bywa przy czytaniu: szukamy uściśleń, ciągu dalszego, czegoś, co nazywamy "treścią poza podręcznikową"- i wtedy wpadamy na podobne drobiazgi, zaczynamy szukać, interesować się, nabiera smaku podobne "śledztwo". Oczywiście pozostaje w nas pytanie: dlaczego w rodzinie Przyborów pozbyto się pierwszego członu nazwiska? Znam podobne przypadki pośród mych krewnych i powinowatych. Może zrobię rewoltę i powrócę po 160. latach do dwuczłonowości swego rodowego nazwiska?
Po tak cennych dygresjach wracam do tego, co rzeczywiście napisał o swym stano-wojennym pobycie nad Brdą  mistrz Jeremi Przybora: "Dzień, który nadszedł po nocy, był jakby nieco rozjaśnioną tej nocy wersją: ciemny, ponury. Był też jak noc, która go poprzedzała, pełen błota. Błoto pokrywało chodniki i jezdnie. Jego bryzgi znać też było na twarzach apatycznych przechodniów". Czy oprócz szarzyzny AD 1982 nie ma w tym wspominaniu, co poruszyłoby choć jakąś strunę... pamięci narodowej? Przecież, to czas, kiedy trwał mrok stanu wojennego! No to trafiamy na taki zapis:"Nagle przemaszerował oddziałek żołnierzy w polowych mundurach, z bronią gotową do strzału, waląc butami w bruk z taką siłą, że błoto pryskało również na twarze przechodniów. Nie oszczędziło i mojej". Nie da się uciec od historii!...
"Zanim nadszedł następny patrol stanu wojennego, skręciłem w przecznicę, którą skierowałem się do urzędu" - i tu nam Mistrz pozostawił pole do obudzenia własnej wyobraźni. Bo ani nie podaje, jaka to była owa "przecznica" i nie dał wskazówki co do jakiego "urzędu" trafił. No, ale przeciętny bydgoszczanin, to nie jakiś w kij dmuchany kretyn i... myśli. Chyba można puścić wodzę fantazji przestrzennej i zaryzykować, że pan Jeremie Przybora skręcił w Parkową  i dotarł do gmachu Wojewódzkiej Rady Narodowej, tam gdzie 19 III 1981 r. doszło do pamiętnego pobicia działaczy bydgoskiej "Solidarności"."W urzędzie sympatyczna urzędniczka powitała mnie nie tyle chlebem i solą, co mydłem i ręcznikiem. Wręczyła mi też szczotkę do czyszczenia odzieży i wskazała drogę do łazienki" - czytamy dalej. I jaką chwalebną opinię wyraziła o ówczesnym Ludowym Wojsku Polskim, co to maszeruje, buciarami chlapie (bo im każą): "Ale w gruncie rzeczy to porządne chłopaki, niech mi pan wierzy. Starców i dzieci oszczędzają, jak się okaże, że ochlapali wdowę po kombatancie, to przeproszą. Dobre mają serca". Taka retoryk może w nas dziś tylko wzbudzić grymasik politowania. Widać w '82 byli równi i równiejsi w kwestii ochlapań? Byli! Mam tylko nadzieję, że nikt się zbytnio nie wzruszył na szlachetność odruchów LWP?
I właśnie w tym urzędzie dowiadujemy się, jaki był rzeczywisty cel  podróży mistrza Jeremiego do Bydgoszczy. Rozrywka? No, brzmi groteskowo z racji na czas i miejsce akcji. Podróż sentymentalna? Że niby do miejsc tak dobrze pamiętanych sprzed 1939 i po 1945 roku? Nic bardziej mylnego. "Zezwolenie na ekshumację nie jest panu właściwie potrzebne. Matka pana pochowana została, jak pan twierdzi, ponad dwadzieścia lat temu, a pozwolenie wymagane jest przed upływem dwudziestu lat" - odnotował odpowiedź urzędniczki. Nie wiedziałem, że pani Jadwiga z Kozłowskich Przybora umarła nad Brdą. Wychodzi na to, że po ostatecznym opuszczeniu miasta przez Poetę jego rodzicielka cały czas TU mieszkała (z córką i zięciem - co odnajdujemy we wspomnieniu)? Zerkam na zdjęcie grobu ojca. Nie ma tam śladu po pochówku z lat 80-tych XX w. Za to czytamy taki fragment wypowiedzi stroskanego syna: "Chcę teraz przenieść jej prochy do rodzinnego grobu pod Warszawą. Nie mogę powiedzieć, żebym oddawał się zbyt sumiennie pielęgnacji grobów bliskich, ale odległość tego miasta...".
Z czytaniem wspomnień mistrza Jaremy jest chwilami, jak z lekturą Anonima Galla: trudno dociec prawdy. Choć tu [czytaj: "Dziełach (niemal) wszystkich", tomie III], nie znajdziemy wtrąceń typu "tyle wszakże można powiedzieć...", to jednak Szacowny Autor zawoalował niektóre treści. Drobinę tego już mamy powyżej. Co tym razem? Konia z rzędem temu, kto wydedukuje, na jakim cmentarzu pochowana została pierwotnie pani Jadwiga. "Zmierzch już zapadał, kiedy zjawiłem się na cmentarzu" - i kropka! Żadnej wskazówki. To nic, że dalej wspomnienia stają się poetycką peregrynacją:"Po alejkach cmentarza snuły się cmentarne smutki". Mamy TO samo?"Zawsze na cmentarzu najtrudniej mi myśleć o pochowanych tu bliskich. [...] Za chwilę miała się ukazać moim oczom mama, a właściwie to, co po niej zostało po ponad dwudziestu latach spoczynku w tej obcej jej ziemi obcego miasta". Przyznam, że trochę mnie... ubodły te słowa o obcości Bydgoszczy. Z czasem dam tego wyraz, ale czyż Mistrz nie nazywał tego miasta swoim Neapolem? Paralela nie wzięła się z kosmosu czy kaprysu poetyckiej duszy. Obca?
Chciałbym widzieć, jak Jeremi Przybora siadł na skraju pobliskiego grobu. I czekał. Czekał na ponowne spotkanie z mamą. Zostawia potomnym opis rozkładu, marności, nagich kości? Niedoczekanie. Nie szukajmy w lekturze wspomnień TAKIEJ osobowości taniej sensacji. Przygotujmy się na spotkanie z prawdziwą poezją:"...zamiast szczątków mamy ukazała mi się ona nagle w całej okazałości swoich czterdziestu lat, taka, jaką pamiętam z dni najdawniejszych. A w ślad za nią z otwartego łona ziemi wyłaniać się zaczęły postacie bliskich, przyjaciół, znajomych, którzy w niej spoczywali. Rozchodzili się promieniście we wszystkich kierunkach, mieszając się z mgłą, zmierzchem i niknąc w perspektywie alejek". Przepisując te słowa naszło mnie, że czuję ducha malarstwa Jacka Malczewskiego.
Ten wyjątkowy dzień, zawieszony między jawą a snem, mistrz Jeremi zamknął wizją kolejnego spotkania z... ojcem:"Przede mną stała w całej swej krasie kwitnąca czereśniowa aleja. Ojciec skinął na mnie z głębi samochodu. Usiadłem obok niego i ruszyliśmy aleją ku wzgórzu, na którym majaczyły w dali zarysy domu wśród wysokich drzew ogrodu...". Koniec. Kropka.

Spotkanie z Pegazem... - 88 - Leon Chrzanowski "Grób wygnańca na Syberyi"

$
0
0
"A teraz odzywamy się do Ciebie, Narodzie Moskiewski: tradycyjnym hasłem naszym jest wolność i braterstwo Ludów, dlatego też przebaczamy Ci nawet mord naszej Ojczyzny, nawet krew Pragi i Oszmiany, gwałty ulic Warszawy i tortury lochów Cytadeli. Przebaczamy Ci, bo i Ty jesteś nędzny i mordowany, smutny i umęczony, trupy dzieci Twoich kołyszą się na szubienicach carskich, prorocy Twoi marzną na śniegach Sybiru. Ale jeżeli w tej stanowczej godzinie nie uczujesz w sobie zgryzoty za przeszłość, świętych pragnień dla przyszłości, jeżeli w zapasach z nami dasz poparcie tyranowi, który zabija nas, a depcze po Tobie! Biada Ci, bo w obliczu Boga i świata całego przeklniemy Cię na hańbę wiecznego poddaństwa i mękę wiecznej niewoli, i wyzwiemy na straszny bój zagłady, bój ostatni europejskiej cywilizacji z dzikim barbarzyństwem Azji" - nie wiem po ilekroć i od kiedy czytam moim uczniom ten fragment Odzewy Rządu Narodowego z pamiętnego dnia 22 stycznia 1863 r. Od przeszło trzydziestu laty. Wtedy wykorzystywałem przeźrocza, na których utrwalono faksymile oryginalnego druku. Teraz starczy kliknięcie myszką, aby odnaleźć w zasobach Internetu. Nie zapominam o wybuchu najkrwawszego z narodowych powstań XIX w.! Jestem to winien moim litewskim (kresowym, wileńskim) krewnym, którzy wycinali Moskali w litewskich borach dawnego województwa wileńskiego! Jestem to winien prapradziadowi, który wytrwał tortury samego "Wieszatiela"!

Znów rok 1863 czczę wierszem? Tym razem nie będzie tu wielkich nazwisk, apoteozy walki, umierania na szubienicach czy przed plutonami egzekucyjnymi. Przed nami utwór Leona Chrzanowskie pt. "Grób wygnańca na Syberyi". Nie mam pewności czy chodzi o tego Leona Chrzanowskiego (1828-1899) historyka, publicysty, doktora praw, literata, a także polityka konserwatywnego w Galicji (m. in. członka Sejmu Krajowego Galicji i Rady Państwa)? O ile ktoś ma na ten temat informacje potwierdzające, to proszę o wskazówkę, źródło. Moje dojście do tego wiersza zawdzięczam tomowi pt. "Ojczyzna w pieśniach poetów polskich głosy poetów o Polsce zebrał Władysław Bełza" (Lwów 1906), który wspiera mnie nie po raz ostatni. Zachowuję oryginalną pisownię i składnię:

Cicha, bez granic, śnieżna równina,
Drżącem księżyca światłem oblana;
Wśród niej się czerni jak kropla sina,
Mogiła z śniegu owiana.

Żadnego serca grób ten nie wzruszy,
Nigdy nie dojrzy go ludzkie oko;
Jedynym świadkiem tej wiecznej głuszy:
Księżyc sunący wysoko.

Lecz oto gwiazda nad grobem płonie,
Śląc wszędzie światło z swojego łona,
Siejąc promienie przez niebios tonie,
Jak gdyby krzyża ramiona.

Jasny krąg światła nad grób promieni,
Wabiąc tę ziemiw niebo, ku sobie;
A widny z całej świata przestrzeni,
Krzyż, na męczeńskim tym grobie!

Z skał wystawione piramidy runą,
A słowo imion w niepamięci zaśnie,
I pokolenia w mogiłę się zsuną:
Nim krzyż ten zniknie, nim ta gwiazda zgaśnie!

Ten wybór, to zupełny przypadek. Otworzyłem tom opracowany przez W. Bełzę na stronie 304. I znalazłem wiersz Leona Chrzanowskiego. Potraktowałem to jako zrządzenie losu.  Powiedziałem sobie: "tak widać miało być". I zaraz na pamięć przyszły mi dwa obrazy: Józefa Chełmońskiego "Krzyż w zadymce" i Jacka Malczewskiego "Wigilia na Syberii"(obie reprodukcje wykorzystałem przed laty w tekście pt. "Wigilia na Sybirze!..."). Nie wiem jaka intencja pchała mistrzem Chełmońskim, kiedy malował swe dzieło. Ale szukałem go raz jeszcze. Kiedy myślę o powstaniu styczniowym twórczość Jacka Malczewskiego (oczywiście obok Artura Grottgera - tu wykorzystany jego karton pt. "Sybir") nasuwa się sama z siebie. 


Ten wiersz mną poruszył. Nie wiem nawet czy kiedykolwiek zwróciłem w ogóle na niego uwagę. Wątpię. Inaczej starałbym się GO szukać, a tak nie było. W tych kilku strofach zaklęto dramat pokolenia, które "poszło w bój bez broni" przeciw znienawidzonemu Zaborcy! Ile takich mogił zostawiono w śniegach sybiru? Porachować się tego nie da. Kolejna rocznica wybuchu powstania styczniowego winna nam przypominać o męce, ofierze, ofiarach tamtego zrywu. Ktoś pewnie rzuci "równie bezsensownego, jak tego w 1944 r.". Na krwi tych z 1863 r. wyrosło pokolenie mścicieli! Pogrobowcy! Z niego był m. in. ON, Józef Piłsudski. I tym razem wracam do znamiennych słów przyszłego rzeczywistego Naczelnika Państwa i prawdziwego jednego z ojców niepodległości, które cytuję za każdym razem, na równi z dekretem z 22 stycznia. Niech to moje powtarzanie będzie wyrazem dumy z tego, czym był ów pamiętny rok: 

 „ROK 1863 STOI NA PRZEŁOMIE NASZYCH DZIEJÓW; STARA POLSKA UMIERA – NOWA SIĘ RODZI.NA PRZEŁOMIE DZIEJÓW STAJE EPOKOWE ZDARZENIE – POWSTANIE NASZEGO NARODU,WALKA ORĘŻNA, DŁUGO TRWAJĄCA,
DŁUGO ZALEWAJĄCA KRWIĄ I POŻOGĄ ZIEMIĘ NASZĄ.
NA PROGU NOWOCZESNEGO ŻYCIA SPOŁECZNEGO STOJĄ 
WYDARZENIA 1863 R.
WYRASTA MUR OLBRZYMI, DZIELĄCY POKOLENIA OD POKOLEŃ, 
CZYNIĄC NOWE ŻYCIE, ZAMYKAJĄC STARE –
MUR, 
NA KTÓRYM TRYSKAJĄ OGNIEM CYFRY
1   ,    8,    6,    3”. 

Przeczytania... (186) Bogumił Paszkiewicz "Cwana panienka z Juraty. 69 limeryków freewolnych" (Wydawnictwo Iskry)

$
0
0
"BOGUMIŁ PASZKIEWICZ – dziennikarz, wydawca. Lubi ludzi, kocha książki, uwielbia jazz. Na Uniwersytecie Warszawskim bardzo długo studiował prawo a następnie dziennikarstwo, ale za swoje prawdziwe uniwersytety uważa STS, Hybrydy i Stodołę" - taką rekomendację znajdziemy na stronie Wydawnictwa Iskry. to samo odnajdziemy na jednym ze skrzydeł okładki "Cwanej panienki z Juraty. 69 limeryków freewolnych". Dopisano jeszcze na nim coś w sensie zachęty, bo adresowane do każdego kto wziął z półki tom i... waha się czy zaryzykować poznanie z twórczością Autora: "Drogi Czytelniku, tom, który trzymasz w ręku, jest debiutem książkowym autora, co oznacza, że autor wprawdzie młody, ale stary świntuch"
Ale jest i słowo od samego Bogumiła Paszkiewicza:"Limeryk to opowieść w pięciu wersach, z których pierwszy rymuje się z drugim i piątym, a trzeci z czwartym. [...] Limeryk musi być pikantny. [...] Z zasady nieświński limeryk nie jest godzien druku". Widać Iskry nie miały wątpliwości, skoro wzięły się do wydrukowania tomu (tomiku). To raptem niespełna siedemdziesiąt stron tekstu (nazwijmy go: właściwego).
Jak mam to... ugryźć? Oceniać poziom ześwintuszenia? Bez sensu. Mogę tylko zachęcić cytatem jednym, drugim czy piątym, na nawet ósmym. I bez tego, jaka nie byłaby ilość cytowanych limeryków, to nigdy jeszcze na tym blogu nie było tyle seksu i literackiego wyuzdania. Odpowiedzialność spada po pierwsze na autora, po drugie na Iskry. Moja rola ogranicza się  tylko do dokonania wyboru kilku utworów:

Namiętna fanka jazzu w Iławie
Bardzo lubiła figle na trawie,
Więc błagała muzyka,
By w plenerze ją bzykał,
Ale on miał instrument w naprawie.

*

Monisgonre w Watykanie
Ma dylemat, czy mu stanie
Siły, werwy i ochoty,
By dewotce uszczknąć cnoty.
Otóż to - czy aby stanie.

*

Panna, która w Salskich Stepach
Uprawiała miłość w trepach,
Rzekła skromnie do chłopaka:
- Nie potrafię na bosaka,
Czy to trawa, czy polepa. 

*

Rzekła raz panienka w kolnie
do narzeczonego: - Kol mnie,
Gryź mnie i wal mnie,
Wsadzaj na pal mnie,
Tylko nie rżnij. Nieudolnie. 

*

Szykowna pani w Madrycie
Kochała męża nad życie
I powtarzał ciąż:
- Nie ma jak cudzy mąż -
Gdy go żegna o świcie.

*

Bogobojną pannę z Wdzydz
Zdobił bardzo piękny cyc,
Wielu miało więc ochotę,
By jej nadwyrężyć cnotę,
Ale nikt nie wskórał nic.

*

Akrobatka w Szczebrzeszynie
Chciała puścić się na linie.
Żongler pytany o to
Odpowiedział z prostotą:
- Jak się puści, to jej minie.

*
Gdy panna z dzieckiem w olecku
Nie chciała seksu przy dziecku,
To dla świętego spokoju
Głowę trzymała w pokoju,
A dupę - na zapiecku.

*

Praktyczna pani w Birmingham 
Rzekła do męża: - Nie bądź cham!
Jak masz na dziwki forsę trwonić,
To lepiej daj zarobić żonie,
Wszystko co one przecież mam.

I jak? Trzeba lekko ochłonąć. Zapewniam, że starałem się jednak nie dopuścić na łamy tego blogu nadmiernej pikanterii. Nie żeby purytanizm tu rządził. Nie, nie. Ale mimo wszystko jakaś umiarkowana przyzwoitość powinna zostać zrównoważona. Oczywiście każdego amatora limeryków zapraszam do pogłębienia lektury, aby móc się dowiedzieć, co wyprawiał pewien włoski księgarz z Livorno, jakie problemy miał zecer na Majorce, o co prosił Jadwigę sprośny staruszek z Górnej Adygi, a młoda wdowa z Czchowa z kolarzem w Amsterdamie? Wielu tu ciekawych ludzi. Wiele postaw, co obudzi chęć do bycia z śliczną harfistką z Miami! Pewnie, że dla części nietrudzonych poszukiwaczy szatana i występku, to jest lektura - zakazana! Ojej! zaczynam wierszem gadać! 
Ale, ale - jest i limeryk o Autorze. I utworem Michała Morawskiego zamykam TO "Przeczytanie":

Żurnalista o duszy poety
Bardzo luci rozbierać kobiety,
Seks gorący za chwilę,
Nagle szept: - Bogumile,
W kapeluszu cię wolę, niestety. 

PS: Wracam do lektury, bo do wyniku 69 trochę mi jeszcze zostało... Aha! dołączono do mego egzemplarza zaproszenie. Nie mogę z niego skorzystać, aliści ktoś z Czytelników?


Myśli wygrzebane... (72) Szewach Weiss, kawaler Orderu Orła Białego

$
0
0
"...patrząc na pana profesora i patrząc na życie pana profesora, pomyślałem sobie, że jest pan synem narodu żydowskiego  i polskiej ziemi i może to najlepiej oddaje to, kim pan profesor jest" - tak kilka dni temu przemówił prezydent Andrzej Duda, kiedy dekorował Orderem Orła Białego prof. Szewacha Weissa, byłego ambasadora Izraela w Polsce, byłego przewodniczącego Knesetu. Kolejny syn dawnych Kresów, urodzony w Borysławiu (w którego domu obok porterów cesarza Franciszka Józefa I i Theodora Herzla wisiał portret... marszałka Józefa Piłsudskiego) świadczy o losach polskich Żydów, zbliża oba Narody. Szuka dróg pojednania. Wyróżnienie najwyższym polskim odznaczeniem, to ogromny zaszczyt. Tym bardziej, że jad antysemityzmu ma się między Odrą a Bugiem doskonale. Minister polskiego rządu nie widzi niczego groźnego w paleniu kukły Żyda? Nazywa czyniących TO bandytów:"marginesem"?! Bagatelizuje podobne ataki. Warto tego pana zapamiętać: nazywa się Mariusz Błaszczak.  Niepojęte, że ten minister legitymuje się dyplomem magistra historii Uniwersytetu Warszawskiego. Straciło na aktualności zdanie Szewacha Weissa, które znajdziemy w wykorzystanej tu książce:"Rząd polski potępia wszelkie przejawy antysemityzmu".

Jest więc dostojna okazja, aby sięgnąć po książkę, która wspólnie z Szewachem Weissem napisała Ewa Szmal pt. "Między narodami" (Wydawnictwa Rebis). Na tę lekturę złożyły się artykuły, które miały swoje debiuty na łamach tygodnika "Wprost" w latach 2005-2008. Od ich publikacji minęło kilka dobrych lat. Nic jednak nie traci na świeżości, a nawet  myśli w nich wyrażone wyprzedziły fakty:  
  • Historia polskich Żydów jest jedynym takim zjawiskiem na świecie. 
  • W Polsce rozwijało się żydowskie życie kulturalne, społeczne, religijne.
  • Żydzi z Polski mieli i ciągle maj olbrzymi wpływ na zachodnią kulturę.
  • Żydzi stanowią aż 23 proc. laureatów Nagrody Nobla, z czego połowa ma polskie pochodzenie.
  • Chasydyzm - największy i najbardziej znany żydowski ruch religijny - powstał na przełomie XVII i XVIII wieku w południowo-wschodniej Polsce.
  • Razem żyliśmy i nasze kultury wzajemnie się przenikały. 
  • Polska był i jest ważnym miejscem dla społeczności żydowskiej.
  • O Żydach polskich przyjęło się mówić, pisać, śpiewać w języku przeszłości.
  • Historia życia i śmierci narodu żydowskiego podczas Zagłady nieustannie, niczym czarna chmura, towarzyszy współczesności narodu żydowskiego. 
  • W Polsce zostały ślady tysiąca cmentarzy żydowskich.
  • Pamiętać trzeba też, że wśród elity nowo powstałego państwa Izrael znalazło się wielu wybitnych przedstawicieli polskiego żydostwa. 
  • W historii Polski na zawsze pozostanie ślad tysiącletniej obecności narodu żydowskiego.
  • Przez dwa pokolenia nie było dialogu żydowsko-polskiego i polsko-żydowskiego, co dziś utrudnia przyjęcie prawdy historycznej i wyrzeczenia się stereotypów. 
  • Pokolenie, które przeżyło Holokaust, tworzyło izraelskie elity.
  • Niezaprzeczalnym faktem jest to, że w ciągu ostatniego tysiąca lat Polska była jednym z najważniejszych miejsc dla 3,5 mln Żydów.
  • Gotowość do przyznania się do grzechów przeszłości jest fenomenem w polskiej kulturze.
  • Marzę o czasach, gdy nie będzie terroru, gwałtu i odwetu za terror.
  • David Irving to profesjonalny kłamca, przedstawiciel zawodu, który wykonuje coraz więcej ludzi na świecie.
  • Za grzech, jakim jest zaprzeczanie Holocaustu, nie ma odpowiedniej kary.
  • Każdy kulturalny człowiek sam powinien umieć się ograniczać, stosować autocenzurę, aby nie obrazić uczuć innych.
  • Kłamstwa oświęcimskie również sprawiaj, że przestajemy myśleć o Holokauście jako nieludzkiej tragedii. 
  • Niepamięć wciąż walczy z pamięcią.
  • Precyzyjnie zaplanowana, zorganizowana oraz systematycznie i skutecznie przeprowadzona zbrodnia w historii ludzkości została urzeczywistniona przez oświecony naród, który wydał Goethego, Schillera, Kanta i Beethovena.
  • Spora część niemieckiej opinii publicznej, wielu historyków i pisarzy po sześćdziesięciu latach od końca wojny chce zdjąć z Niemców brzemię winy.
  • Pomysł zbiorowego karania jest mi obcy.
  • Pamięć uporczywie wraca.
Nie da się z obojętnością czytać to, co miał do przekazania Szewach Weiss. To, co pisze o swych odczuciach oglądając serial "Wojna i pamięć" tak na pewno może zrozumieć tylko drugi człowiek, który przeżył koszmar niemieckiej (hitlerowskiej, nazistowskiej) okupacji. Nie koniecznie musiałby być Żydem. "W nocy ze środy na czwartek zrzucam z siebie wszystkie wartości, zostaje w moim sercu tylko nienawiść, nienawiść, nienawiść". Mocne! Bardzo mocne! Mam ciarki na całym ciele. "Wymowa przysłowia, że ojcowie zjedli zielone winogrona, a zęby ścierpiały synom, jest dla mnie niemoralne. Ale w Birkenau nie byłem taki spokojny: stojąc koło krematorium, nie przezwyciężyłem chęci zemsty" - to też Weiss. Słucham na YT "My Yiddishe Momme" w wykonaniu Regine Zylberger. Trudno uciec od tego, co czytam. Odwiedzałem w 2007 r.  Auschwitz- Birkenau. Trudno uciec od obrazów, jakie kojarzą się z tymi koszmarnymi miejscami.
  • ...nie było bardziej nacjonalistycznego kontynentu niż Europa.
  • Demokracja nie jest wystarczającym lekarstwem na nacjonalizm, bo przecież przejście do demokracji i wolności podzieliło Europę na dodatkowe państwa: jedne drogą pokojową - jak Czechy i  Słowację, inne przez krew i ogień - jak to się zdarzyło w byłej Jugosławii.
  • Historia stosunków między Francją i Żydami jest pełna paradoksów. 
  • W myśl wszelkich reguł Szeptycki [arcybiskup greckokatolicki ze Lwowa, brat gen. S. Szeptyckiego, wnuk A. Fredry - przyp. KN] powinien zostać uznany za Sprawiedliwego wśród Narodów Świata.
  • Równouprawnienie, przyznane Żydom po rewolucji francuskiej, wywołało reakcję w postaci ruchu antyżydowskiego, antysemityzmu.
  • Wielu Żydów miało i nadal ma wpływ na światową gospodarkę.
  • Żydzi [...] potrafią dobrze gospodarować finansami, bo przez wieki żyli w obcym, często wrogim otoczeniu i musieli być efektywni, by przetrwać.
  • Ludzie powinni uczestniczyć w tworzeniu historii, ale nie mogą być ofiarami historii.
  • Władysław Bartoszewski to człowiek, który ma odwagę mówić, gdy większość milczy, ma odwagę powiedzieć "nie", gdy większość mówi "tak".
  • Wybitne cechy izraelskich premierów są związane z walką o niepodległość oraz z zasadami syjonizmu.
  • Sztetl jest zjawiskiem wyjątkowym: żydowsko-bliskowschodnim, oraz żydowsko-polskim.
  • Golda Meir była nieprzeciętną osobowością, a zarazem typową żydowską mamą i babcią.
  • Demokracja izraelska zawsze już będzie splamiona krwią Icchaka Rabina.
  • Niełatwo było się przyzwyczaić do papieża Benedykta XVI.
  • Jerozolima jest nie tylko historyczną, religijną i polityczną stolicą Izraela - jest stolicą dla Żydów z całego świata.
  • Trudno się rozstać z berłem i przekazać je nowym zwycięzcom.
  • Nie ma wyborów, którym nie towarzyszyłaby pewnego rodzaju populistyczna psychoza: puste frazesy i paplaninie na wielką skalę. 
  • W teatrze polityki najwięcej jest aktorów drugiego planu, prawie ciągle siedzących na ławce rezerwowej.
  • Z moralnego punktu widzenia każdy totalitaryzm jest korupcją.
  • W moich dziecięcych oczach Piłsudski wyglądał na człowieka ogromnego pod każdym względem. 
  • Rozpowszechniony jest pogląd, że niskie osoby cierpią na manię wielkości.
  • Nie ma obecnie zasadniczej różnicy między antysemityzmem a przemocą.
  • Normalnie zorganizowany kraj nie potrafi prowadzić wojny obronnej bez wojska i bez użycia broni.
  • Jeśli Iran zdobędzie broń jądrową, będzie to oznaczało początek trzeciej wojny światowej.
  • Przez sto pokoleń naród żydowski mieszkał w diasporze, rozrzucony po świecie.
  • Bliski Wschód nie jest miejscem pokoju i chyba jeszcze długo nie będzie.
  • Gdyby nie waśnie, Jerozolima byłaby najciekawszym miejscem na świecie.
"Przyjechałem do małego malowniczego miasteczka ma pograniczu Włoch i Austrii. Na jednym ze skrzyżowań stał policjant w mundurze i kierował ruchem.  Kiedy podjechałem do niego, znowu usłyszałem te słowa: links i rechts. Tego dnia już nie miałem siły jechać dalej. Tak się dzieje wtedy, gdy słyszę szczekanie pasów  w nocnej ciszy. Tego nie można się pozbyć" - musiałem dać ten cytat tak długi. Poruszający! Pamiętacie ie wspomnienie Romy Ligockiej z jej głośnej książki "Dziewczynka w czerwonym płaszczyku", kiedy niemiecka sąsiadka zawołała do niej "Arbeit macht frei!"? Ta sama fala wspomnień. Ten sam wstrząs. Smutna konkluzja, już Szewacha Weissa: "Media publikują sondaż opinii publicznej, według którego Państwo Izrael jest najmniej lubiane w Niemczech. Dzieci i wnuki morderców nienawidzą dzieci i wnuków ofiar". Smutny wniosek...
W swych rozważaniach Szewach Weiss nie ogranicza się tylko do myślenia o Żydach, krwawej przeszłości, wystawianiu rachunków, szukania śladów wymordowanych krewnych. Jakżeż pouczające jest to, co odnajdziemy choćby w tekście pt. Stany Zjednoczone Europy. Przewidywał brexit: "Nad zjednoczoną Europą zbierają się chmury, bo na przykład Wielka Brytania nie ma ochoty na rezygnację z funta szterlinga na rzecz euro"? Dalej jest już tylko groźniej: "...polityczna jedność Europy wydaje się potrzebna, chociaż jest bardzo mało prawdopodobna". I wraca cień II wojny: "Raczej się nie zanosi, by europejskie narody zrezygnowały ze swoich flag, hymnów, dni pamięci, podczas których większość z nich wspomina wojnę, rozlew krwi i brutalność innych krajów unii"? Chyba poruszające przesłanie.
Wiele zastanawiających konkluzji o współczesnym Izraelu, stosunkach panujących na Bliskim Wschodzie, czym jest dzisiejsza Jerozolima,  jacy ludzie tworzą obecne państwo żydowskie, z jakimi problemami borykają się tam nad Jordanem. "Między narodami", to nie jest jakiś opasły tom. Może nawet rozczarować swą objętością, wielkością. Może to i dobrze. Taki "format"łatwo wsunąć do plecaka i siedząc gdzieś na ławce, w pociągu wracać do rozważań Szewach Weissa. Bo to bardzo mądra książka. Czytając  mamy wrażenie, że słuchamy, jak Autor sam do nas mówi. Kilkanaście barwnych fotografii ukazuje nam świat działania Szewacha Weissa. Należałoby oczekiwać kolejnego tomu "Między narodami".
Antysemityzm unosi głowę, skrajna prawica ma swych przedstawicieli na Wiejskiej. Starczy wrócić na internetowy portal RMF 24 i przeczytać, jakie m. in. komentarze zebrał artykuł  "Szewach Weiss odznaczony Orderem Orła Białego". Dwa przykłady! Ktoś podpisujący się jako "~obywatel PL" tak oto ocenił postawę obecnie urzędującego prezydenta: "Ten kto poradził Prezydentowi chodzenie w mycce w miejscu kultu Izraela powinien podać się do dymisji. To automatyczne - 10 p. p . w sondażach PiS. To policzek dla elektoratu PiS.  Można było być w kapeluszu jak Helmut Kohl, po co jarmułka/mycka?". Drugie pisanie, podpisane jako "Zyta Gil-owska", z zachowaniem oryginalnej pisowni: "Jezu! takiego kryminaliste i wyznawca diabla orderem nagradzac? To my wieralismy wladze dla Polakow czy zydow?". Dopóki taka retoryka kołacze się w mózgach nad Odrą, Wisłą, Wartą czy Parsętą - trzeba pisać, trzeba edukować. Nie wolno machnąć ręką i powiedzieć: to nas nie dotyczy, to margines, Polska nie ma problemu z antysemityzmem.
Warto na koniec zacytować laureata Pokojowej Nagrody Nobla, który o kawalerze Orderu Orła Białego napisał we wstępie do wykorzystanej książki, pt. "Słowa nadziei i solidarności":

"SYN POLSKIEJ ZIEMI, IZRAELSKI PATRIOTA. 
TO WIELKA SZTUKA STAĆ NA STRAŻY GODNOŚCI I PRAW WŁASNEGO NARODU, 
A ZARAZEM Z TAKIM ZROZUMIENIEM I WYCZUCIEM TRAKTOWAĆ INNYCH. 
TO WIELKA SZTUKA I PIĘKNA FILOZOFIA ŻYCIA [...]".
Ten kto doradził Prezydentowi chodzenie w mycce w miejscach kultu Izraela powinien podać się do dymisji. To automatyczne -10 p.p. w sondażach PiS. To policzek dla elektoratu PiS. Można było być w kapeluszu jak Helmut Kohl, po co jarmułka/mycka ??

Czytaj więcej na http://www.rmf24.pl/fakty/polska/news-szewach-weiss-odznaczony-orderem-orla-bialego,nId,2338757#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox

Ten kto doradził Prezydentowi chodzenie w mycce w miejscach kultu Izraela powinien podać się do dymisji. To automatyczne -10 p.p. w sondażach PiS. To policzek dla elektoratu PiS. Można było być w kapeluszu jak Helmut Kohl, po co jarmułka/mycka ??

Czytaj więcej na http://www.rmf24.pl/fakty/polska/news-szewach-weiss-odznaczony-orderem-orla-bialego,nId,2338757#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox

Przeczytania... (187) Andrzej Jaroszewicz w rozmowie z Alicją Grzybowską "Czerwony Książę" (Wydawnictwo Prószyński i S-ka)

$
0
0
Był równie znany, jak Irena Szewińska, Hans Kloss (J-23), "Szarik" czy Bolek i Lolek! Bez wątpienia stanowił pewien... koloryt szarzyzny Polskie Rzeczypospolitej Ludowej. Syn swego ojca. Powiem coś, co nie spodoba się choćby dziś rządzącym: za kilka (-naście) lat wasze nazwiska będą przypisem w kolejnym tomie "Historii Polski", zapisem w tabelce, jakimś rozdziałem, do którego będzie docierał zmęczony uczony w cylindrycznych okularach. Proszę zapytać przeciętnego nastolatka, co mu mówi nazwisko "Jaroszewicz"? Jaka będzie odpowiedź? Skoro na widok zdjęcia Jacka Kuronia robią wielkie oczy, to co dopiero jakiś tam Jaroszewicz. Proszę mi zaufać: wiem, co piszę, znam to z autopsji - tej nauczycielskiej. Ostatnio dowiedziałem się, że wawelski sarkofag JKM Władysława Jagiełły, to mumia Tutenchamona. Tym bardziej przyklasnę pani Alicji Grzybowskiej, że udało się Jej namówić do wywiadu Andrzeja JAROSZEWICZA. My 50+ wiemy: premierowicza, syna Piotra Jaroszewicza, słynnego rajdowca lat 70-tych, skandalisty, bohatera wielu wybraków i wyskoków (jak to oględnie określano). Nie było za komuny bulwarowej prasy i tylko jakieś odpryski docierały do nas (bardzo zainteresowanych) z tego innego świata. Co z tego było prawdą? No to mamy książkę "Czerwony Książę", Wydawnictwa Prószyński i S-ka. W tym "Przeczytaniu..." kolejny wywiad-rzekę. Ma rację bohater wywiadu, kiedy mówi:"Ludzie zawsze kochali historie o znanych i bogatych. Im bardziej nieprawdopodobne, tym lepiej"
Na ile wywiad/książka A. Grzybowskiej odsłania kulisy różności sprzed lat? Nie mam wiedzy o środowisku, z którego wypłynął Andrzej Jaroszewicz, aby to rzetelnie ocenić. Nie może być to "Przeczytanie..." analizą porównawczą z jakąś inną literaturą przedmiotu, bo jej nie znam i nie posiadam. Żałować należy, że nie żyje ojciec Andrzeja Jaroszewicza - to byłby ciekawy głos w dyskusji. Jedno nie ulega wątpliwości praca pani Alicji Grzybowskiej rzuca jakiś snop światła na pojęcie, jak żyli wybrańcy losu czasów PRL. Oto w końcu mamy resortowe dziecko najwyższego sortu! Pomyślmy o jakim innym tyle pisano i mówiono w dekadzie lat 70-tych XX w.? Czy ktoś pisał o potomkach Gomułki, Gierka czy Jaruzelskiego? Nie pamiętam.
Mam zawsze problem z tego typu literaturą faktu, czyli właśnie wywiadami. W końcu wypowiedzi są odpowiedziami na konkretne pytania zadawane przez dziennikarza/autora (-rkę) wywiadu. Jest okazja dotrzeć do źródła, bohatera lub ofiary pewnych zdarzeń, plotek czy pomówień. Czy książka Alicji Grzybowskiej burzy porządek naszej wiedzy? Śmiem twierdzić, że chwilami są to już tak odległe zaszłości, że prawie zapominamy o co tam chodziło, ba! wpadamy na jakiś epizod i robimy wielkie oczy. Przed naszymi oczyma przewija się plejada tamtej Polski! Niestety nikomu nie chciało się zamykać przeszło trzystu i pięćdziesięciu stron skorowidzem nazwisk. A szkoda. To zaiste ułatwiłoby powracanie do interesujących nas epizodów czy ludzi. No trudno, nie ma go i kropka.
Trudno powiedzieć, które epizody z życia Andrzeja Jaroszewicza najbardziej przykują uwagę. Pewnie Czytelnik 50+ będzie szukał, jak w życiu tegoż zaistnieli choćby Maryla Rodowicz czy Daniel Olbrychski. Pewnie, że w podobnym wywiadzie odsłania się sekrety rodzinne, wpuszcza do hermetycznego świata Bohatera. Trudno przejść obojętnie wobec wspomnienie dziecka o śmierci własnej mamy:"Miałem sześć lat i nie potrafiłem zrozumieć, co się stało i dlaczego mamy przy nas nie ma. Ciągle ją szukałem. Przeżywałem tę śmierć strasznie, nie umiałem jej zaakceptować. Aczkolwiek to jeszcze nie był koniec mojego dzieciństwa". Trzeba być z drewna, aby nie poruszył nas los Andrzeja i jego relacje z drugą żoną ojca, Alicją Solską. Daje wiele zaskakujących i chwilami mrożących krew w żyłach przykładów. Podsumowaniem tych wspólnych lat niech będzie to zdanie: "Macochę miałem jak z bajki...". Kiedy poruszono kwestię tragicznej śmierci, powiedział: "Cokolwiek solska zrobiła, nikt nie miał prawa pozbawić jej życia". 
Pewnie, że jak historyk zwracam uwagę na aspekty... historyczne. Przecież Piotr Jaroszewicz zanim został wicepremierem, a później premierem był oficerem Ludowego Wojska Polskiego. Nie czas i miejsce, aby analizować drogę kariery wojskowej byłego nauczyciela z wileńskich Kresów. Andrzej Jaroszewicz potomkiem Piotra Włostowica? No, robi to na mnie wrażenie. Jak akt Heroldii Królestwa Polskiego potwierdzający szlachectwo rodu Horoszewiczów herbu Łabędź czy zdjęcia przodka w rosyjskim mundurze. Ale o samych Jaroszewiczach nie dowiadujemy się niczego. O matce Oksanie Stefurak z Kołomyi odpowiada zdecydowanie "Polacy z krwi i kości". Czy "Jaroszewicz" to "Horoszewicz"? Mogę tylko snuć domysły. Moją uwagę (poza zesłańczym losem rodziny Jaroszewiczów) zwróciło, co Andrzej Jaroszewicz powiedziało utracie Kresów i nabyciu tzw. Ziem Odzyskanych:"Fakt, że Wilno i Lwów straciliśmy na dobre, rozumiano. Polacy mieli natomiast spore wątpliwości co do osiedlania się na dawnych ziemiach niemieckich. Niektórzy nie chcieli nawet obsiać pól, gdyż bali się, że nie sieją dla siebie". I piszący to miał wśród bliskich i powinowatych, którzy po 1945 r. czekali, że wrócą się do siebie... Jeszcze wiele lat po wojnie słyszałem: "Niemcy wrócą! Niemcy zabiorą! Zobaczysz!". 
Nie zamienię pisania  "Czerwonego Księcia" w niekończący się wywód historyczny. Proszę się nie obawiać. Ale historia raz po raz będzie wnikała do domu Jaroszewiczów (jak i każdej z naszych rodzin). To tylko cymbał może powtarzać z uporem maniaka, że polityka czy historia go nie interesuje. One i tak się o nas upomną. Nie spodziewałem się spotkać Andrzeja Jaroszewicza, jako uczestnika wydarzeń marcowych z 1968 r.! "Nigdy nie interesowałem się polityką, ale nie spodobało mi się, że ORMO tak bez zaproszenia weszła sobie na wydział prawa na Uniwersytecie Warszawskim i zaczęła bić studentów. No to my zaczęliśmy łoić ORMO. Pewnie kilku studentów było politycznie zaangażowanych, ale większość chciała po prostu ponaparzać się z ormowcami". Żadnej martyrologii! Udawanego pozerstwa. No przecież była okazja zrobić z siebie buntownika marcowego pokolenia. A jednak tego nie robi.
Pewnie, że jako dziecko pamiętam bicie rekordu szybkości polskim fiatem 125 p. Cały rozdział poświęcono temu wydarzeniu: "Obydwa fiaty zjechały z taśmy montażowej FSO jako zwykłe seryjne samochody, ale wymagały zamontowania dodatkowego sprzętu i przejechania każdym po kilka tysięcy kilometrów, aby je dotrzeć. Dodaliśmy im wkłady reflektorów cibie, amortyzatory gazowe bilstein, zamontowaliśmy klatkę bezpieczeństwa wymaganą przez regulamin FIA oraz pięciostopniową skrzynię biegów, której wtedy jeszcze nie stosowano seryjnie". Nie ukrywam, że z uwagą czytałem tą część wywiadu, tym bardziej, że wokół wydarzeń  z 1973 r. (piszący ten blog kilkanaście dni wcześniej skończył był 10. lat) narosło wiele opowieści, mitów i nieporozumień. Jest okazja sprawdzić, jak to wyglądało naprawdę. Z całego rajdowego zespołu pamiętam Sobiesława Zasadę i Roberta Muchę, no i oczywiście Andrzeja Jaroszewicza. A propos fiata 125 p., to pierwszy w moim życiu samochód, którym jeździłem. Moje 191 cm i 46 buta nie czyniła tej czynności przyjemnością. Po prostu było tam zbyt ciasno, a zimą ciężkie buty jednocześnie kładły się na gaz i hamulec!...
Pewnie, że jest o kobietach w życiu "czerwonego Księcia", kolejnych żonach, rozwodach. Jedna z wybranek później wybrała życia u boku aktora Karola Strasburgera. Przyznam, że te epizody zaiste bardzo zajmujące mnie akurat insertowały najmniej. Pouczająca dla pokolenia obecnych nastolatków mogłaby być historia miłości i zdobywania względów pierwszej pani Jaroszewiczowej, Barbary. O tym związku można przeczytać m. in."Byłem dzieciakiem, który usiłował uciec od problemów w domu. Przyznaję, poczyniłem wiele desperackich kroków, żeby utrzymać ten związek. [...] Wtedy byłem jednak wkurzonym nastolatkiem, który chciał chodzić z najpiękniejszą dziewczyną w mieście i mieć ją tylko dla siebie. Bardzo mi też zależało na ślubie. [...] Postanowiliśmy się pobrać w dniu jej balu maturalnego". I tu znajdziemy ciekawe wtrącenie na temat macochy, Alicji Solskiej.
Rajdy, wypadki, samochody. Na wielu zdjęciach fiat 125 p. O Rajdzie Akropolu powiedział:"Dla mnie [...] jest kwintesencją motosportu. To walka ze sobą. z własnym zmęczeniem, z samochodem, z naturą. Jak już mówiłem: krew, pot i łzy. O to właśnie chodzi w sporcie". O Rajdzie Tulipanów raczej dramatyczny epizod: "Wtedy przestrzeń oddzielająca oba kierunki autostrady nie miała barier, była obsadzona drzewami. W jedno z nich mocno walnęliśmy. Obudziłem się na masce samochodu, z nogami nadal w środku, Nic mnie nie bolało. Mój pilot siedział oparty o kierownicę, twarz miał całą we krwi. [...] Przyjechał milicjant na motorze. Dobrze sobie poradził z udzieleniem pierwszej pomocy, a gdy rozcinał mój kombinezon, zorientował się, że kość mi przebiła skórę i wystaje". Ciekawe kto do Piotra Jaroszewicza, po tym waśnie wypadku i w obecności Andrzeja, powiedział: "Piotrze, dlaczego ty mu pozwalasz jeździć na rajdy. Przecież on się w końcu zabije". Najwyższa partyjna półka! Tak, I sekretarz KC PZPR tow. Edward Gierek! Ile to ciekawych faktów wypływa przy okazji takich książkowych wywiadów. Dlatego od czasu do czasu sięgam po nie. Ciekawa była odpowiedź premiera/taty:"Nie można zabraniać człowiekowi robienia tego, co jest jego pasją, co kocha". To tylko drobne wycinki rajdowej kariery Andrzeja Jaroszewicza. Egzotyka, to choćby Rajd Safari.
Rozczarują się wielbiciele talentu Maryli Rodowicz, kiedy przeczytają: "Jeżeli chodzi o Marylę, to powiem uczciwie - naprawdę mało pamiętam tego związku. Znacznie mniej niż ona. [...] Później rzeczywiście jeździłem za nią na koncerty, raz nawet do Czechosłowacji, i w tym czasie narodził się i umarł nasz romans. [...] Dwa tygodnie, może nieco dłużej. Widzieliśmy się w tym czasie z dziesięć razy". I wyjaśnia co i jak, pozwala się nie zgadzać z tym, co opowiada "żelazna Maryla". "Ten związek umarł śmiercią naturalną. Żadne z nas nie inicjowało spotkań, widywaliśmy się coraz rzadziej, a w końcu całkiem przestaliśmy. [...] Wydawało mi się, że nam chodziło po prostu o krótki romans". I koniec na ten temat. Każdego zainteresowanego zaprasza rozdział pt. "Maryla". Chyba jest coś na rzeczy, jeśli idzie o tamte czasy, kiedy  po raz kolejny padaj takie słowa: "Ten związek mocno rozdmuchano, pewnie dlatego, że celebrytów było wtedy niewielu. Jeżeli pojawiała się jakaś historia z potencjałem, wyciskano ją jak cytrynę, do ostatniej kropli". Proszę sprawdzić, jak miała się sprawa konfliktu na linii Olbrychski-Jaroszewicz. Nie będę się nią tu zajmował. Pewnie, że wnikliwie przeczytałem.
Nie wiedziałem, że w PRL-u snuto plany, aby zagościła Formuła-1! "W Poznani został otwarty tor wyścigowy, należało ustalić, czy spełnia wymagania formuły 1. Walter wziął zdjęcia i plany poznańskiego toru i umówił się z Ecclestone'em. Wkrótce usłyszeliśmy fantastyczny werdykt - tor spełnia warunki i po kosmetycznych przeróbkach mógł być dopuszczony do rozgrywek" - ta wypowiedź brzmi, jak bajania fantasty? Wychodzi na to, że niekoniecznie. I ówczesna Polska mogła sięgnąć po Formułę-1! Zamiast Węgrzy. Na pytanie pani Alicji Grzybowskiej "Komu przeszkadzało?", padła odpowiedź:"Całemu Komitetowi Centralnemu PZPR". Tak, Jaroszewicza wzywano do KC w tej sprawie. Zaskakujący przebieg i skutki takich rozmów.
1 września 1992 r. doszło do mordu, który poruszył wielu z nas. W swej willi w Aninie zamordowano został były premier PRL, generał LWP  Piotr Jaroszewicz i jego żona Alicja Solska. Sprawa do dziś nie wyjaśniona! Tropy, ślady, nieudolność śledczych, proces domniemanych sprawców, o których zwolnienie wnioskowała sama... prokuratura! Czy ślady sięgające jeszcze czasów II wojny będą zbadane? To, o czym wspomina Andrzej Jaroszewicz trąca wątkiem kryminalno-szpiegowskim? "Skoro część akt jest utajniona, a z archiwów giną dowody, to najprawdopodobniej ktoś pilnuje, żeby się nie wyjaśniło. Czy strzeże interesu własnego, czy kogoś chroni - nie wiem"- pada ust odpowiadającego Alicji Grzybowskiej. Zamieszanie wobec pogrzebu zamordowanego dygnitarza źle się przysłużyła III RP. Wprawdzie nikt na ten temat dziś nie dyskutuje i szat nie rozdziera, ale odmówiono wojskowej asysty. Wśród wielu faksymile dokumentów, które są bezcenną wartością tej książki, jest też list wystawiony przez Sekretarza Stanu Szefa Gabinetu Prezydenta Lecha Wałęsy, jakim wtedy był Mieczysław Wachowski:"Od pana Wachowskiego uzyskałem pisemną odpowiedź odmowną. Nawet mi się nie chce komentować tego listu". Każdy Czytelnik, który sięgnie po "Czerwonego Księcia" znajdzie go i przeanalizuje.  
Dopiero zamykając książkę zwróciłem uwagę na krótki rys biograficzny dotyczący Autorki wywiadu:  "Alicja Grzybowska (ur. 21 marca 1984 r.) - śpiewaczka, aktorka, podróżniczka, pilot rajdowy, a prywatnie żona Andrzeja Jaroszewicza". Wychodzi na to, że żona wysłuchuje zwierzeń własnego męża. Czy umniejsza to wartości wywiadu. Jestem zdania, że nie. Pójdę krok dalej: chyba przed nikim, jak właśnie przed żoną Andrzej Jaroszewicz tak by się nie otworzył. Mamy rzadką okazję spotkania z celebrytą PRL-u nr 1! Podejrzewam, że z czasem ta książka (i jej podobne) staną się ważnym źródłem dla poznania realiów Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Andrzej Jaroszewicz w 2016 r. skończył 70. lat. Może imponować, to jak zamknął ten wywiad/rzekę: "Wciąż chciałbym stworzyć w Polsce tor Formuły 1, nie zamierzam rezygnować ze startów w rajdach, marzą mi się kolejne wyzwania. Ostatnio zapaliłem się do pomysłu przejechania fiatem całej Autostrady Panamerykańskiej i powrotu wschodnim wybrzeżem. Nie rezygnuję też z pracy zawodowej. Być może już wkrótce będziemy mogli uzupełnić moją biografię o nowe wyczyny".

Spotkanie z Pegazem... - 89 - Horacy "Nieszczęśliwa, która nie zna... / Miserarum est..."

$
0
0
"Bo marmur ani także malowane dzieje,
które ducha i życie wracają umarłym,
nie tyle co pieśń mogą".*

Quintus Horatius Flaccus, czyli Horacy (65 r. p. n. e. - 8 r. n. e.). Przyszło mu żyć w bardzo ciekawych czasach! Szczególnie burzliwych w historii Rzymu! Na jego oczach dokonała żywotu republika rzymska! Był w gronie tych, którzy próbowali ją ratować? Kiedy nastąpił dramat idów marcowych 44 r. p. n e. wsparł morderców Juliusza Cezara! Tak, był po stronie Marcusa Iuniusa Brutusa! Nie dość na tym, zbrojnie wsparł go pod Filippi. Na ile zachował się, jak godny swego wodza legionista? To już niech inni oceniają. możliwe, że republika straciła jednego ze swych obrońców, ale Rzym zyskał poetę. I to jednego z największych. Nie tylko swoich, antycznych czasów.

Aż dziwne, że w cyklu nie pojawiają się starożytni klasycy. A blog w końcu historyczny!  To przecież Horacy zostawił nam swe artystyczne przesłanie: "Wybudowałem pomnik trwalszy niż ze spiżu...". Nie pomylił się. Ja wierszem "Nieszczęśliwa, która nie zna... / Miserarum est..." staram się zrehabilitować fakt wcześniejszego zaniechania.


Nieszczęśliwa, która nie zna

gry miłosnej, która smutku

nie potrafi spłukać winem,

którą zawsze dusi trwoga,

gdy językiem wuj zatrzepie.



Tobie koszyk, tobie przędzę,

rękodzieła pracowite

z rąk wytrąca bóg skrzydlaty,

tobie, córko, chłopiec Hebrus

sycylijskim blaskiem świeci.



Oto plecy naoliwił

i w tybrowych falach umył;

konie sam ujeżdża lepiej

od Bellerofonta; w biegu

i na pięści niepobity.



Umie, mądry, po równinie

ścigać stado pierzchające

i strzałami siec jelenie,

umie skokiem w las polecieć

i z kryjówki wywlec dzika.**

Miałem kiedyś ambitny plan, aby pojawił się tu cykl "Lingua Latina". Jedyna lekcja/lectio prima odbyła się  16 maja 2013 r., czyli pamiętnego czwartku, kiedy zostałem... dziadkiem. Do cyklu (mea culpa!) nie powróciłem. Proszę nie wpadać w panikę: nie jestem łacinnikiem, a to czego mnie uczono raczej już dawno "poszło w las". Chciałem jednak w kilku odcinkach pokazać na ile, mimo swej martwości, łacina jest jednak językiem żywym. No i nie wyszło. Niech zatem strofy łacińskiego piewcy poezji (w polskich tłumaczeniach) choć na chwilę pozostaną z nami. Kto następny? I kiedy? Nie wiem.
Żeby z tego poetyckiego gadulstwa wynikał jakiś morał, to na koniec pewna mądrość Horacego. Niechaj nam przyświeca i sprawia, że ominiemy rafy niebezpieczeństw.

"Kto obmawia przyjaciela, kto go nie broni wobec oskarżeń innych, kto cieszy się z wyśmiewań ludzkich i łowi plotki gadułów, kto potrafi zmyślać rzeczy nie widziane, a nie potrafi zmilczeć zawierzonej tajemnicy, jest czarnym charakterem, tego wystrzegaj się, Rzymianinie!"

/Absentem, quo rodit amicum, qui non defendit alio culpante, 
solutos qui capiat risus hominum famamque dicacis, 
fingere qui non visa potest, comissa tacere qui nequit, 
hic niger est, hunc tu, Romane caveto!/

PS: Bójmy się najniebezpieczniejszych ze zwierząt. Kogo? Kreta/Talpa europaea. Ryje pod nami i aż strach, kiedy przegapimy moment podkopu. Obudzimy się  z ręką w nocniku...

* tłumaczenie Ludwik Hieronim Morstin, cytat za bł. St. Papczyński "Pisma zebrane" Warszawa 2007, s. 244
** tłumaczenie Jacek Bocheński

Przeczytania... (188) Piotr Lipiński "Cyrankiewicz. Wieczny premier" (Wydawnictwo Czarne)

$
0
0
Zgadzam się z Piotrem Lipińskim:"Rok 1956 zapisał się w pamięci Polaków jako ten, kiedy powróciły nadzieje na lepsze życie. Ale w biografii Cyrankiewicza to najgorszy moment. A wszystko za sprawą czterdziestu dziewięciu słów" - podejrzewam, że wielu z nas (szczególnie 50+ i starsi) zna dokładnie ich sens. Nawet jeśli sprowadzić go do kilku słów: odrąbywanie rąk, dla tych którzy podniosą je przeciwko władzy ludowej. P. Lipiński oczywiście cytuje owe słowa: "Każdy prowokator czy szaleniec, który odważy się podnieść rękę przeciw władzy ludowej, niech będzie pewny, że mu tę rękę władza ludowa odrąbie w interesie klasy robotniczej, w interesie chłopstwa pracującego i inteligencji, w interesie walki o podnoszenie stopy życiowej ludności, w interesie dalszej demokratyzacji naszego życia, w interesie naszej ojczyzny". Jestem zdania, że nikogo komu bliska jest historia Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej (sprawdźcie na własny użytek, jak dzisiejsza młodzież rozczytuje skot "PRL" - będzie poruszające doświadczenie, gwarantuję) nie trzeba zachęcać do wzięcia do ręki książki właśnie autorstwa Piotra Lipińskiego pt. "Cyrankiewicz. Wieczny premier", którą Wydawnictwo Czarne udostępniło nam Czytelnikom w doskonałej serii "Reportaż". Starczy wnikliwie prześledzić zapisy moich "Przeczytań", aby się przekonać, że to nie pierwszy tytuł z tego cyklu. 
Co przeciętnie amator historii wiedział o Cyrankiewiczu? Myślę o przełomie lat 60-tych i 70-tych, nawet tych pędrakach w przedszkolu (powtarzaliśmy dowcipy o Gomułce i Cyrankiewiczu!): że był łysy! że był wiecznym premierem! że kazał odrąbywać ręce! Starczy? Bardziej wyrobieni wiedzieli o Auschwitz-Birkenau oraz PPS-ie czy małżeństwie z Niną Andrycz (1912-2014). Pewnie niektórzy pamiętają jeszcze, jak gmachy urzędowe i szkoły zdobione były m. in. w wizerunek"Józefa Kędzierzawego". Bo ja - pamiętam. Zdążyłem pójść do SP 39 w Bydgoszczy 1 IX 1970 r.
Pewnie, że biorąc się do czytania podobnych biografii (a to nie jakiś opasły tom, bo zaledwie 249 stron), jak zwykle szukam człowieka. Nie, nie brodzę w faktach, aby znaleźć usprawiedliwienie dla osoby.  Nigdy nie mogłem pojąć, jak ktoś z taką piękną przedwojenną kartą (m. in. socjalistyczną) mógł potem zwąchać się z komunistyczną hołotą pokroju różnych Bierutów, Bermanów, Gomułków czy Minców? Piotr Lipiński oświeca mnie chwilami. Wsparł swą narrację dość bogatym, jak na objętość książki, materiałem źródłowym, relacjami, wspomnieniami. Czy nabrałem dystansu do postaci "wiecznego premiera"?
Mój egzemplarz książki znaczą różne symbole, cyferki, podkreślenia. Kiedy odkładam książkę staję przed dylematem, co z tego mam wykorzystać. Gdyby to były cztery, pięć odnośników, to nie miałbym problemu - ale tego są dziesiątki!
Wpadam w rutynę? Zamieszczę tu kilkanaście opinii o towarzyszu premierze. Doskonale oddadzą charakter i ducha kim był Józef Cyrankiewicz.
  • Kiedy postawił na karierę polityczną? Nie wiem, ale już w 1933 roku - kiedy się poznaliśmy - miał wszelkie zadatki na dobrego polityka. Przede wszystkim od początku potrafił godzić wodę z ogniem - Lucjan Motyka.  
  • Był inteligentny, miał duże powodzenie u dziewcząt. Był zdecydowanym przeciwnikiem współpracy z komunistami, a wspomnienia i opowiadania drukowane w kraju inaczej tę sprawę przedstawiają - Lidia Ciołkoszowa.
  • Mówił jak inteligent i robotnicy bardzo to sobie cenili. Byli tacy działacze, co mówili: "Wiecie, jo wom tu powim". Zniżali się. A robotnik na ogół ma cienką skórę i widzi, kto go traktuje poważnie - Lucjan Motyka.  
  • Józek kojarzy mi się z jesienią. Myśmy to nazywali "manewry jesienne". Wtedy bojówki napadały na Żydów, tworzono getto ławkowe. Cyrankiewicz zwoływ2ał swoich kolegów z PPS, tramwajarzy i murem chronili żydowskich studentów. Odprowadzali ich do sal wykładowych - Wanda Załuska.
  • Cyrankiewicz, którego poznałem bliżej w ciągu następnych dwóch tygodni, niepodobny był zupełnie ani fizycznie, ani po żadnym innym względem do późniejszego spasionego jak wieprz współwłaściciela Polski Ludowej. Ten późniejszy Cyrankiewicz tak dalece różnił się od tego, którego poznałem w niewoli, że w latach powojennych podejrzewałem w nim nawet przez jakiś czas Wallenroda, który w sposobnej chwili odegra rolę, jakiej nikt się po nim nie spodziewa - Jan Nowak-Jeziorański.
  • ...ten łysielec z Krakowa to Cyrankiewicz. Cyrankiewicz był wówczas najinteligentniejszym z polskich przywódców, z Sikorskim włącznie. Mądry, spokojny, przewidujący. Widziałem w nim wschodząc gwiazdę socjalizmu - Jan Karski.
  • Cyrankiewicz stale kładł nacisk na konieczność dostosowania się do warunków, w których Rosja otrzymała decydujący wpływ na losy wschodniej Europy - Zygmunt Zaremba.
  • Niezwykle elokwentny, dowcipny, błyskotliwie formułował zdania, sądy. Słuchało się go z przyjemnością. [...] Trzyma się gdzieś n a trzecim planie, w jakimś naturalnym przekonaniu, że mu się jedynie takie miejsce należy. Ale gdy zjawiał się na mównicy, wszystkich ogarniały dobre nastroje, odprężenie, i słuchano go z prawdziwym zainteresowaniem. Nawet wśród członków PSL, podejmował bowiem walkę dżentelmeńską - Stanisław Łukasiewicz.
  • Cyrankiewicz przyznał mi się, że w czasie okupacji doznał tyle strasznego, że po wojnie po prostu chciał pożyć po ludzku. Pojeść, popić, zabawić się z dziewczynkami. W obozach koncentracyjnych napatrzył się na tyle podłości ludzkiej, że zapewne miał osłabione hamulce moralno-etyczne. [...] Na samo słowo "Syberia" czuł dreszcze - Michał Śliwa.
  • Cyrankiewicz opowiadał mi o swoim spotkaniu ze Stalinem. Oceniał go: geniusz i potwór. Mówił, że wszyscy się go bali, on też, i nie wstydził się własnego strachu - Andrzej Szczypiorski.
  • Ten Cyrankiewicz, choć PPS-owiec, to przecież dobry marksista-leninowiec - Józef Stalin.
  • Stalin go bardzo lubił - Stefan Kisielewski. 
  • W końcu Cyrankiewicz z osobistego punktu widzenia dokonał najwłaściwszego wyboru, skonsumował życie, odegrał rolę, umarł w łóżku - prof. Andrzej Paczkowski.
  • Józio jest bardzo piękny - Jarosław Iwaszkiewicz.
  • Cyrankiewicz nie od dziś  budzi moją sympatię. W przeciwieństwie do innych wysoko postawionych towarzyszy swoim zachowaniem nie onieśmiela niżej postawionego od siebie człowieka. Jest niebanalny, a w tym, co mówi, nie ma drętwych słów - Mieczysław F. Rakowski
  • Nasz przyjaciel - Nikita Chruszczow.
  • Cyrankiewicz w pewnym sensie miał podwójną osobowość. Charyzmatyczną, która z pozoru trzymała na dystans. A z drugiej sympatyczną, gotową do rozmów z każdym. Był przyjazny, dowcipkował. Tym różnił się od Gomułki, który nigdy nie pozwalał sobie na żarty w rozmowach - Józef Tejchma.  
  • Wszystkim bez mała imponuje wykształceniem i znajomością języków obcych - pewno dlatego, że sami są niewykształceni i nie obyci ze światem kultury - Jerzy Zawieyski. 
  • Cyrankiewicz był jednym z niewielu powojennych polityków polskich, którzy lubili życie, i którzy się tego nie wstydzili - Zygmunt Broniarek. 
  • Był bałaganiarzem. Na jego biurku zawsze leżał stos książek i papierów - Artur Starewicz. 
  • Mąż był wspaniały pod każdym względem. Nieobciążający, interesujący. Jedyna rzecz, jakiej wymagał, to żeby na stole leżały wszystkie gazety. Uwielbiał robić niespodzianki - Krystyna Tempska-Cyrankiewicz.
  • Cyrankiewicz nie był tuzinkowym człowiekiem. To mąż stanu. [...] Był mu obcy wszelki dogmatyzm, skostnienie i drętwota. Był to polityk wielkiego rozmiaru, doskonały mówca, znakomity publicysta i negocjator. [...] Szanował ludzi i umiał zdobywać ich sympatię - Piotr Jaroszewicz
Warto poznać więcej niż 48 słów z 1956 roku. Po latach tak bronił swej... stanowczości:"Proszę pamiętać, że wszystko to, o czym teraz mówimy, działo się zaledwie w kilka miesięcy po XX Zjeździe [KPZR w Moskwie - przyp. KN], na samym początku przesilenia politycznego, które wówczas dopiero dojrzewało. Chciałem - i nie tylko przecież ja - żeby dojrzewało... Dlatego obawiałem się podobnych wydarzeń przed przygotowywanym rozwiązaniem. Do zmian potrzebny był spokój".  Opinie różnych ludzi, dopełniają obrazu Człowieka. Pewnie - już sama wyrazistość tego, co powiedzieli L. Ciołkoszowa, W. Załuska, L. Motyka czy J. Nowak-Jeziorański, ba! J. Karski, to już ciekawy rys charakterologiczny. Od razu widzimy, że Józef Cyrankiewicz nie był tuzinkową postacią kreowanego na moskiewską  modłę świata. Piotr Lipiński przypomina nam:"Jego bliscy współpracownicy wspominają, że od większości ówczesnych ludzi władzy odróżniał go język. Piękny. Literacki. Tak zapamiętali ludzie. Ale nie dokumenty". No to próbki nowo-mowy:
  • Nadziejom reakcji nie odpowiemy nigdy. Będziemy natomiast zawsze wierni tym wszystkim, którzy wiedzą w nas, Polskiej Partii Socjalistycznej, chorążych hasła niepodległości i socjalizmu. Niesienie tych haseł prze polską trudną rzeczywistość ku polskiej rewolucji społecznej, która dokonuje się dziś nieustannie, wyobrażamy sobie tylko w jednolitym froncie z Polską Partią Robotniczą i w sojuszu z Rosją Sowiecką.  
  • Socjalizm polski różni się od bolszewizmu rosyjskiego i od niemieckiej socjaldemokracji. Będziemy przeciwstawiali się wszelkim próbom podważania naszej niepodległości. Polscy robotnicy i polscy chłopi nigdy nie pozwolą ani na jednopartyjną dyktaturę proletariatu, ani też na obce panowanie. Będzie współpraca między stronnictwami, ale nie będzie fuzji.
  • PPS była, jest i będzie potrzebna narodowi polskiemu.
  • W pewnym momencie on mi dolał, spojrzał w oczy i powiedział: "Ty nie lubisz mnie, Cyrankiewicz, ty nie lubisz". A ja odpowiedziałem: "Skądże znowu, towarzyszu Stalin". I tak pochyliłem głowę, żeby nie patrzeć mu w oczy. Bo on miał oczy jak szpileczki, diabelskie. I tak łeb schyliłem, i mówię sobie w duchu: "Najjaśniejsza Panienko, spraw, żeby mi się łysina nie zaczerwieniła ze strachu, bo będę zgubiony". 
  • Tak jest, towarzyszu Stalin, my jesteśmy partią narodową, my byśmy woleli iść do wyborów samodzielnie, ale my zrobimy tak, jak wy sobie będziecie życzyli, i to z pełnym przekonaniem. A dlaczego? Bo wy jesteście prawdziwym słońcem światowego socjalizmu.  
  • Oskarżony Witold Pilecki jest wrogiem Polski Ludowej. Jest bardzo szkodliwą jednostką. Dlatego powinien ponieść najwyższy wymiar kary. 
  • Pan Mikołajczyk swoją taktyką stał się nie wodzem reakcji, co jest wątpliwym zaszczytem, a po prostu narzędziem reakcji. 
  • Nie rozstaniemy się z nim [tj. B. Bierutem - przyp. KN], gdy w dalszym ciągu będziemy umacniać leninowskie zasady życia partyjnego - współodpowiedzialności wszystkich za partię, gdy umacniać będziemy nasz front narodowy.  
  • Podoba mi się wszystko, tylko jestem zaskoczony, że we Francji jest tylu analfabetów.
  • Nie potrzebujemy burdelu japońskiego. Poznaliśmy meksykański.  
  • Popatrz, taki idiota,, ledwo został wiceministrem, a już nie chodzi, tylko kroczy, już nie mówi, tylko przemawia. 
  • Pamiętaj [do M. F. Rakowskiego - przyp. KN], abyś nie stał się tym, czym ja się stałem. Karykaturą Cyrankiewicza.
Piotr Lipiński tak nakreślił nam kolejną cechę charakterologiczną swego bohatera: "Miłość do władzy, kobiet, wina, wódki, koniaku oraz gauloisesów zmieniła go niemal nie do poznania. O wielu ówczesnych ludzi władzy Cyrankiewicza odróżniała jedna umiejętność: potrafił prowadzić samochód. Inni byli samochodowymi analfabetami. Uciekał własnym ochroniarzom, zabierał autostopowiczów. [...] Znajomi zapamiętali jedną ważną cechę premiera. Niechętnie oddawał komuś kierownicę".
Wokół pobytu Cyrankiewicza w Auschwitz narosło wiele niejasności. Sam sięgałem po książkę P. Lipińskiego z przeświadczeniem, że oto będzie wreszcie wyjaśnione, jak to było naprawdę. Podziwiam, że zachowały się obozowe grypsy. Sam rozdział pt. "Marsz śmierci", to bardzo pouczająca i poruszająca lektura. Zachęcam do jej zgłębienia. Sprawy związane z KL powróciły przy okazji tzw. sprawy rotmistrza Pileckiego. Jeśli ktoś przeżywał jakieś przebłyski sympatii do Bohatera, to proszę przeczytać to wspomnienie: "Cyrankiewicz stwierdził, że rzeczywiście Pilecki był w obozie, ale jednocześnie określał go jako wroga ludu. I że przewinienia Pileckiego są takiej że sąd nie powinien łagodzić kary ze względu na jego pobyt w Oświęcimiu". Sporo miejsca poświęcono procesowi Rotmistrza. Autor miał okazję rozmawiać m. in. z sędzią Cz. Łapińskim, który skazał na śmierć Pileckiego.
O poczuciu humoru samego Cyrankiewicza bez wątpienia wiele może powiedzieć, to co usłyszano od niego na temat zjednoczenia PPS z PPR:"Zaręczyłem się z inną narzeczoną, a ślub musiałem wziąć z inną".  A przecież jeszcze stosunkowo niedawno (co jest wspomniane powyżej) mówił z całą stanowczością: "PPS była, jest i będzie potrzebna narodowi polskiemu". Wolta, jaką wykonał w 1948 r., to swoiste dobicie idei socjalizmu, z którym kiedyś identyfikowano takie osobowości, jak Piłsudski, Daszyński, Niedziałkowski, Pużak czy Dubois, ba! sam młody Cyrankiewicz. "Pużakowi - czytamy u Lipińskiego. - nigdy nie przyszła do głowy myśl, aby wiązać się z powojenną PPS. Dlatego siedział w więzieniu. I o to należy mieć do Cyrankiewicza znacznie większy żal niż o proces Pileckiego. Bo Pużak był jego legendarnym przywódcą". Smutne. Ideały bezpardonowo wyrzucał na śmietnik. I parł do przodu. Jak parowóz! Trudno obojętnie przejść wobec śmierci Kazimierza Pużaka i okoliczności jego pochówku, tego co działo się wokół mogiły jeszcze w latach 70-tych XX w. Warto dodać jeszcze jedno zdanie z książki, którą czytamy: "Jedno pozostaje pewne - 30 kwietnia 1950 roku odszedł człowiek, którego zamknięto w więzieniu, aby nie przeszkodził powstaniu PZPR. Aby nie powstrzymał Cyrankiewicza".
Ignorancja historyczna, to nie wymysł ostatniej dekady. Pobieżna jej znajomość aż boli. Nie starczy gromić z najwyższych stołków, że od teraz!... że prawda prawd!... że wiadomo kto bohater, a kto wróg!... Czy mówiący wie, że obraża  całe zastępy pracujących i edukujących? Dlatego wypisuję z książki pana Piotra Lipińskiego zdania:"Stalinizacja Polski oznaczała nie tylko stopniowe polityczne eliminowanie przeciwników władzy komunistycznej, ale również likwidację fizyczną. Opozycjoniści trafili do więzień, nierzadko tracili życie".  Tak, to dla tych, którzy uważają, że"za komuny"było dobrze! Ten czas terroru, nie chodzi tylko o skrwawiony Czerwiec '56 w Poznaniu, podpierał swą inteligencją i charyzmą Józef Cyrankiewicz. O wielkim Pużaka, więźniu Szlisselburga, Jan Karski usłyszał z ust samego towarzysza-premiera: "No cóż, po wojnie Pużak się zdezaktualizował".  Proszę zrobić wśród znajomych sondę i postawić jedno, proste pytanie: kim był Kazimierz Pużak?
Na pewno swoistą odtrutką od spraw tragicznych i moralnie  rozliczających Bohatera książki jest jak kwitł związek z Niną Andrycz. Świat bez ponuractwa, przy dobrym koniaku i kawiorze. Zupełnie inny świat. Historia rodem z taniego romansu? Piękna i bestia? "Nagle olśnił mnie błysk nieoczekiwanej intuicji, mądrzejszej od dowodów rozsądku. Poczułam, jak bardzo Józef był, w gruncie rzeczy, sam. Prawdopodobnie otaczało go mnóstwo ludzi, bądź otwarcie nieprzychylnych, bo rywalizujących o władzę, bądź robiących dobrą minę do wielako złej gry" - to, jak się domyślamy, opinia wielkiej diwy scen polskich. Jak to tam między małżonkami bywało? Chyba jednak Autor aż tak bardzo nie odsłania.
1956! Poznań! Tyle wypowiedzi. Moja wielkopolska część płynących w żyłach krwi zaraz żywiej krąży. Starczy pobuszować po mym blogu. Pozostaje mi tylko siła wyobraźni, kiedy mogę sobie tylko wyobrazi, co działo się m. in. na obecnych ulicach św. Marcina czy Dąbrowskiego.  Piotr Lipiński wzbogacił mą wiedzę na temat poznańskiego powstania. Czym? Wypowiedzią samego Alberta Camus! 12 lipca tego krwawego roku na wiecu w Paryżu powiedział:"Jeśli rzeczywiście będzie stosować tę karę, jak zapewnia polski premier, wkrótce rządzić będą jedynie jednoręcy". Nie wiem na ile to plotka, ale kiedy w 1984 r. w szkołach podstawowych klasach VIII pojawił się podręcznik Szcześniaka i wzmianka o odrąbywaniu rąk emeryt-premier miał emocjonalnie zareagować. P. Lipiński przytacza dwie interesujące oceny tego, co zostało powiedziane. Jerzy Morawski: "Cyrankiewicz powiedzeniem o «odrąbywaniu rąk» chciał wstrząsnąć ludźmi, żeby fala demonstracji nie rozlała się po całym kraju. Pokazywał też Moskwie siłę polskich władz. Używając tych ostrych słów, wybrał mniejsze zło". Mieczysław F. Rakowski: "Poznańskie przemówienie gnębiło Cyrankiewicza przez lata. To był dla niego problem moralno-polityczny. [...] Stale wracał do tego; to stawało się już uciążliwe. Ale dobrze świadczy o człowieku, który nie mówi sobie: a co tam, stało się". Proszę zwrócić, co na ten temat napisał Stefan Kisielewski. Zaskakujący opis spotkania "u Cegielskiego" towarzysza-premiera.
Bardzo pouczająca jest lektura teczek dotyczących m. in. próśb, aby Obywatel Premier został... ojcem chrzestnym. Z Białogardu pisał niejaki Bogdan G.: "Jest to dziecko płci męskiej, któremu ku czci daję imię Józef. Proszę o przychylne przyjęcie mej prośby, z którą ośmieliłem się zwrócić do Obywatela Premiera z uwagi na to, że jestem byłym partyzantem a obecnie członkiem PPS-u i fakt, że Obywatel zostanie Ojcem chrzestnym mego syna będzie dla mego dziecka symbolem idei naszej wspólnej wielkiej Partii, której On ku uczczeniu naszych wysiłków zostanie gorliwym członkiem i będzie nasze ideje nadal kontynuować. Uprzejmie proszę o zapodanie dla dziecka drugiego imienia. Oczekuję przychylnej odpowiedzi". Zgoda nadeszła? Nadeszła! I 20 000 złotych! I zapodano drugie imię: Kazimierz.
Relacje z Władysławem Gomułką, utrzymanie się u władzy, z kata ofiarą, do tego inwigilowany przez cały ponury okres stalinowski przez UB? I sekretarz KC PZPR nazywający towarzysza-premiera "łysą pałą"? Chciałbym zobaczyć, jak w Łańcucie zajadał się kawiorem i łososiem, ale gdy dowiedział się, że nadciąga siermiężny towarzysz Wiesław "...kazał posprzątać stół i postawić kaszankę z kawą zbożową", jak skrupulatnie podaje P. Lipiński. Takie epizody oddają smaczku i swoistej pikanterii tej epoce. Dwie tak różne osobowości Gomułka & Cyrankiewicz! Dla mnie cennym okazuje się spostrzeżenie Jerzego Zawieyskiego: "Cyrankiewicz jest kontrastem Gomułki. Wybitnie inteligentny, ironiczny, dowcipny, swobodny, nawet nieco cyniczny. [...] W rozmowie ze mną lubi Cyrankiewicz poruszać tematy literackie i nie pomija okazji, by moją konfesyjność podkreślić". Ale też dodaje:"Nie ufam Cyrankiewiczowi. Jest z gruntu amoralny. Dziś taki, jutro może być inny. Wszystko mu jedno. [...] Góruje inteligencją i dowcipem nad innymi dygnitarzami, którzy na ogół są prymitywni, cechuje ich sztywność i nieśmiałość, niektórych wyraźne poczucie niższości".   Zobaczyć Cyrankiewicza na indyjskim słoniu, ba! jak wysyłał Zygmunta Broniarka, aby ten sprawdzał co i jak w indyjskich... burdelach? Zobaczyć Cyrankiewicza, jak irytował samego... Nehru! Tak zapętlić się w swoim przemówieniu "z głowy", aby stworzyć... morza łączące Polskę z Indiami? Gratka! Zazdroszczę tym, którzy przy tym byli, widzieli i słyszeli. Dzięki książce Piotra Lipińskiego choć na chwilę możemy być blisko takich epizodów. I budzą w czytającym uśmieszek? We mnie - tak.
Boleję, że nie mogę przytoczyć tu każdej opinii o Cyrankiewiczu. Staram się nie dublować wypowiedzi i wykorzystywać wielu współczesnych, ale chyba warto raz jeszcze sięgnąć do tego, co powiedział/napisał (?) Andrzej Szczypiorski: "Nikt o Cyrankiewicz nie powiedział, że to osioł, jak mawiano o Gomułce. Cyrankiewicz zaspokajał snobizmy związane z ojczyzną. Żeby ta ojczyzna nie była taka siermiężna, taka strasznie prostacka i chamska, żeby nie była taka okropnie kartoflano-buraczana. [...] Oportunista, tchórz, ale jednak inteligent". Nie zapominajmy, że to słowa pisarza, na którym ciążą zarzuty współpracy z UB i SB, jako tzw. TW!
"List 34 - oszczędny w słowach i treści - wywołał polityczne piekło. PZPR na petycję zareagowała, jakby ktoś pod budynki rządowe podłożył bombę. Bo ten akt niezgody był w PRL czymś niezwykłym. Partii przeciwstawili się wybitni i szanowani Polacy. Wystąpili oficjalnie, jakby nikogo się ni bali" - tak Autor ocenia znaczenie tego, co wydarzyło się 14 marca 1964 r. smutne, że przeciwko temu głosowi rodzimych pisarzy wystąpiły takie tuzy literackie, jak Jarosław Iwaszkiewicz, Tadeusz Różewicz czy Julian Przyboś. Do tego słynne"Orędzie biskupów polskich do ich niemieckich braci w Chrystusowym urzędzie pasterskim"! Jakie było stanowisko wiecznego premiera? Raczej zrozumiałe w swych reakcjach: "Takie wybaczanie jest sprzeczne z poczuciem moralnym naszego narodu i wszystkich uczciwych ludzi, jest sprzeczne ze sprawiedliwością, jest sprzeczne z interesami narodu polskiego i całej ludzkości, jeśli chcemy ją uchronić od powtórzenia się tego rodzaju zbrodni na przyszłość". Jakby tego było... - "Do konfliktu o Żydów wmieszano Adama Mickiewicza". Nie mogłem sobie darować tego zdania Piotra Lipińskiego. Spodobało mi się bardzo!"Dla mnie liczy się człowiek, a nie to czy jest Żydem"- na to swoiste oświadczenie eks-premiera dał ripostę również premier PRL w latach 1988–1989, M. F. Rakowski: "A kto pozwalał na wykańczanie ludzi żydowskiego pochodzenia przed i po Marcu? Nie słyszałem, aby JC mówił «nie»".
"Całkowicie zgadzam się z Panem, że normalizacja stosunków między NRF i Polską miałaby historyczne znaczenie dla przyszłości naszego kontynentu. [...] Zajęcie przez rząd NRF jednoznacznego stanowiska w sprawie zachodnich granic Polski nie będzie koncesją na rzecz naszego kraju, lecz doniosłym wkładem w dzieło pokoju i bezpieczeństwa europejskiego" - tej treści list wystosował premier Cyrankiewicz do kanclerza Willego Brandta RFN. Pamiętny 1970 r. Niekwestionowany sukces ówczesnej (gomułkowskiej) dyplomacji. Niestety triumf przy stole negocjacyjnym przyćmią wydarzenia na Wybrzeżu! "O godzinie dziewiątej pięćdziesiąt [tj. 15 XII 1970 r. - przyp. KN] Cyrankiewicz przekazał telefonicznie generałowi Korczyńskiemu jedną z najgorszych decyzji w historii polskiego komunizmu. Zezwolenie na użycie broni" - informuje nas Autor biografii. Nastąpił obiecywane w 1956 r. czas odrąbywania rąk!... Wśród haseł wznoszonych dzień wcześniej w zrewoltowanym Gdańsku pojawiło się i takie: "Precz z Cyrankiewiczem!". Z grudniowego wystąpienia premiera:"Zwracam się z obywatelskim apelem do klasy robotniczej, do towarzyszy wspólnej walki i pracy, do wszystkich ludzi pracy. Odrzućcie od siebie prowokatorów, nie dawajcie posłuchu awanturnikom". W niesławie odchodził Gomułka, o którym Cyrankiewicz powiedział: "Wiesław był autorytetem, przy którym uginaliśmy się. Był apodyktyczny. Mogłem się położyć jak Rejtan w kilku sprawach, ale rzecz byłaby i tak stracona". To też swoiste usprawiedliwienie? Piotr Lipiński w miarę szczegółowo prowadzi nas w wydarzenia, które wtedy wstrząsnęły posadami KC PZPR  i otworzyły drogę dla nowego I sekretarza, jakim został towarzysz Edward Gierek...
Wkrótce stanowisko premiera zamieni na przewodniczącego Rady Państwa. Okazuje się, że o stanie ducha, nastrojach, emocjach tego okresu wiemy bardzo dużo dzięki zapiskom M. F. Rakowskiego. Na koniec został... przewodniczącym Ogólnopolskiego Komitetu Pokoju! Nie przeszkadzała mu ta funkcja poprzeć stanu wojennego we własnym kraju! Pamiętam zdjęcie, o którym wspomina P. Lipiński "...we «Wprost» widzimy byłego premiera z włosami. Czoło jest rzeczywiście łyse, ale z tyłu głowy spływają długawe kosmyki". Szukam go w Internecie. Nie znajduję.
Józef Cyrankiewicz nie zostawił żadnych osobistych notatek. Nie ma pamiętnika czy wspomnień. Jak wspominała jego druga żona, pani Krystyna Tempska-Cyrankiewicz "Zwykle darł wszystkie swoje notatki". Z uporem bronił "linii Partii" i władzy, której się zaprzedał: "Lochy lochami, ale przecież zbudowaliśmy Nową Hutę, rafinerie w Gdańsku i w Płocku". Zmarł 28. lat temu, 20 stycznia 1989 r. Dla piszącego te słowa, to był bardzo ważny dzień: mój jedyny Syn kończył wtedy roczek, a ja zdawałem tego dnia bardzo ważny egzamin z historii Polski rozbiorowej u doktor Kalembkowej na UMK w Toruniu. Chciałbym tu przytoczyć, za Piotrem Lipińskim, całość jego podsumowania. Tego, co napisał o jego kunktatorstwie, życiowym konformizmie. stawia pytanie:"Czy Polacy polubili Cyrankiewicza, bo był do nich samych podobny?". Pewnie, że bez kawioru, mercedesów i całego tego blichtru, który kłócił się z ideą siermiężnego socjalizmu! Ostatnie zdanie książki (nie liczę "Epilogu") powinno wielu starszych ode mnie dobić: "Kilka milionów Polaków to Cyrankiewicz".
Ostatni rozdział książki brzmi dość znamiennie "Coraz bardziej anonimowy pan". Nie sądzę, aby nastolatkowie wiedzieli kim był Ów. Starczy mi milczenie, kiedy pokazuję fotografie M. Kotańskiego, J.Kuronia czy B. Geremka. W swoich prywatnych zbiorach przechowuję wydruk portretu Józefa Cyrankiewicza, jaki znaliśmy z budynków użyteczności publicznej czy pochodów pierwszomajowych. Nie ukrywam, że czekałem na biografię Wiecznego Premiera. nie ukrywam: mam niedosyt. Książka Piotra Lipińskiego dla takiego książkożercy, jak ja, stanowi dopiero wstęp, przyczynek. Chciałbym wierzyć, że Autor (lub ktoś zupełnie inny) podąży tymi ścieżkami i dostaniemy tomiszcze na miarę postaci. Nie, nie rozczarowałem się. Autor odwalił kawał, sumiennej roboty, wykorzystując m. in. liczne źródła. Jedyną gorzką pigułką, jaką poczęstuję Wydawcę, to ta, że nie ma tu ani jednej fotografii! Ikonografia ograniczona do zdjęcia na okładce (autorstwa Eugeniusza Warminskiego)? Mało! Na zakończenie raz jeszcze oddaję głos profesorowi Andrzejowi Paczkowskiemu:

"CYRANKIEWICZ WYBRAŁ DROGĘ WEJŚCIA W ZŁO, MYŚLAŁ TAK JAK WIELU: ZAPISAŁEM SIĘ DO PARTII, BO IM WIĘCEJ BĘDZIE W NIEJ UCZCIWYCH LUDZI, TYM PARTIA BĘDZIE UCZCIWSZA".

Le Roi Est Une Femme... / Król jest kobietą... (7)

$
0
0
- Rany postrzałowe...
- Czy sala jest gotowa?
- Co to było?!
- Co było?! Co było?!
- K... mać, pieprzony zamach!
- Znowu?!
- Znowu!
- Ilu?
- A skąd ja do cholery mam wiedzieć? Nie liczyłem!
- Policja?
- Ten z tyłu jest z policji...
- Do windy!
- Szybko!
- Tracimy ją!
- Ciśnienie spada!
- Kto jest z policji? Nie widzę mundurowych!
- Tam!...
- Ktoś z tyłu...
- Pan jest z policji?!
- Tak, inspektor Serge Scheldt.


*       *      *

Lara poprawiła poduszkę. Wracała do sił? Usiadła na łóżku. Poczuła głód?
- Violette!
Ale drzwi od pokoju ani drgnęły. Nie usłyszała też za nimi żadnego szmeru czy ruchu.
- Violette!
Cisza jednak nic nadal nie mąciło.
- Violette!
Zsunęła nogi na zewnątrz.
- Nigdy jej nie ma, kiedy ją potrzebuję.
To samo było w Grenoble! Wtedy niefortunny ślizg i miast cudownego zjazdu była noga w gipsie i  zmarnowane wakacje. Teraz widać miało być tak samo? Czuła, że gorąc, jaką ją opanowywała, to nie skutek temperatury, ale irytacji za sprawą przyjaciółki.
- Violette!
Wstała. Nogi stawiała jakby robiła to po męczącej podróży. Przez ułamek chwili myślała, że potknie się. Otworzyła drzwi od pokoju.
- Violette!
Nikt nie odpowiadał.
- Niech to szlag!...
Ku swemu zaskoczeniu dostrzegła swą komórkę leżącą na komodzie. Ale... Bateria! Ciemne okienko nie pozostawiało złudzeń: padła! Porozumienie się tą drogą odpadało.  Nie miała kontaktu. Była sama. Żeby choć miała psa, kota czy nawet chomika. Ale w mieszkaniu Violette nie było żadnego zwierzaka. Nawet karalucha!...

*      *      * 

- Jacques Louviers! Jesteśmy na bulwarze, w którym doszło do zamachu... O 14,15 dwóch zamaskowanych zamachowców zaczęło strzelać! Za mną widzą państwo miejsce maskary! Osiemnaście osób nie żyje, sześć rannych, w tym dwoje ciężko. Jeden ze sprawców został zlikwidowany. Ostatnie karateki zabierają... Słyszą państwo! Widzą to... Obok mnie komisarz...
- Inspektor.
- Inspektor Serge Scheledt!
- Scheldt.
- Przepraszam...  Ale to zdenerwowanie. Komi... Inspektor Scheldt był tym, który zastrzelił zamachowców.
-Tak naprawdę zamachowiec był jeden.
- A motocyklista?
- Motocyklista tylko kierował. Strzelał pasażer.
- Czy już wiadomo kim był sprawca?!
- Niech pan nie przesadza. To dopiero ustali śledztwo.
- Ale pan... Pan zachował się...
- Jestem policjantem.
- Czy podzieliłby się pan z naszymi widzami, jakimiś...
- To były ułamki sekund! Kiedy nadjechałem...
- Właśnie! Skąd się pan tu wziął, inspektorze? Rutynowy patrol?
- Od patrolowania ulic mamy w komisariacie niższych rangą policjantów. Szukałem kogoś o kim wiedziałem, że może tu właśnie być.
- Czyli zwykły... przypadek, tak?
- Zupełny. Osobę, której szukałem...
- Przestępca?
- Nie, zupełnie nie. Szwedzka biolog, której poszukiwaliśmy od kilku dni, została postrzelona. Odwieziono ją...
- Żyje? Była świadkiem?
- Była ofiarą tego bandyty...
- Terrorysty?
- A czy terrorysta nie jest bandytą?!
- Chciałem jeszcze zapytać...
Ale inspektor Serge Scheldt nie miał ochoty na rozmowę. Ku zaskoczeniu dziennikarza doszedł od niego.
- Gdzie... pan idzie, panie inspektorze?!...
Nie zwracał uwagi na protesty.
Dosiadł swej Hondy CBF 1000. Obok leżał rozbity motocykl sprawców.
- Jak państwo widzą... Sytuacja jest dramatyczna. Jak tylko poznamy jakieś szczegóły dzisiejszej masakry podamy je państwu. Relacjonował dla państwa Jacques Louviers!  

*      *      *

Karetka na sygnale minęła restaurację. Violette dopiła kawę. Nie ruszyła ciasta, które zamówiła. Łoskot, jaki pozostawi po sobie uprzywilejowany wóz nie zrobił na niej większego wrażenia. Miała co innego w głowie... To, co stało się ostatnimi czasy trochę nią poruszyło. Kontuzja Lary, potem ta dziwna Baxter, zgłoszenie się na policję... Trudno się było oszukiwać - ten inspektor zrobił na niej wrażenie. Jak dawno nikt? Choć potraktował ją tak obcesowo? Trudno. Taka praca - usprawiedliwiała go. Zresztą...  Najlepiej machnęłaby ręką. Ale nie mogła. Sięgnęła po telefon. Teraz ten policyjny wóz?...
- Sierżant Héron?
...
- Tu  Violette  Alençon. Tak... byłam dziś...
...
- Chciałam...
...
- Wiem, że złożyłam oświad... Chciałam jeszcze porozmawiać z inspektorem... Tak, Serge Scheldtem...
...
- Nie rozumiem. Jaka... strzelanina? Gdzie?...
...
- Kiedy?!
Violette czuła, że robi się jej słabo.
- Gdzie?!
...
- No niech... pan mówi!... Halo!
...
- Co?!
Przerwała rozmowę. Zatrzymała kelnera. 
- Coś podać?
- Zamach?! - jej oczy były wystraszone i przerażone.
- Zamach? - zdziwił się zapytany.
- Na bulwarze...
- Nic nie wiem, madame... Radio mamy popsute, ale...
Dopiero teraz Violette zwróciła uwagę na pędzące na sygnale karetki. Jedną, drugą... Wcześniej też chyba jakaś mijała lokal, w którym delektowała się aromatem kawy po turecku. Ale teraz...
Poderwała się z miejsca.
Banknot wsunęła w dłoń kelnera. 
- To za dużo!
Ten protest nie miał dla niej znaczenia. 

*      *      *

- Czy pani mnie słyszy?
Kobieta nie reagowała.
- Proszę pani!
Powieki zadrgały. Był sygnał, że odzyskuje przyjemność.
- Co... co... co się stało? - jej wzrok chaotycznie chwytał obrazy. Do uszu dobiegał jakiś dziwny szum.
- Jak się pani nazywa?
- Nazwisko? - zdziwiła się. - Moje... nazwisko?
- Pamięta pani coś? Z bulwaru.
- Z jakiego bul... bulwaru?
- Została pani ranna. Nie wiemy jak się pani nazywa.
Kobieta przymknęła oczy:
- Baxter.
- Baxter? Jest pani Angielką?
- Nie... nie... Szwedką... Baxter... to...
- A dalej? - dobiegający skądś głos dociekał monotonnie.
- Nie, nie Baxter...
Pytający pochylił się nad nią.
- ... nazywam się Britt...
- To imię, prawda?
- Tak... imię...
- A nazwisko?
- Svea - zawahała się. Po chwili dodała: Britt Kerstin Svea. Jestem Szwedką.
- Turystka?
- Nie... jestem...
Obraz zaczynał się przed nią rozmywać... Dlaczego osoby stojące opodal traciły swą wyrazistość?
- Kerstin...
- Proszę pani!
- Svea...

Przeczytania... (189) - Natacha Henry "Uczone siostry. Rodzinna historia Marii i Broni Skłodowskich" (Wydawnictwo Dolnośląskie)

$
0
0
"Kiedy tylko Zinowiew, który mieszka w Zakopanem, dowiedział się o aresztowaniu Iljicza, wsiadł na rower i popedałował w ogromnej ulewie aż do doku doktora Dłuskiego. Dłuski natychmiast pojechał swoją kolaską do Zakopanego, skąd zaczął wysyłać telegramy, pisać listy i mobilizować ludzi" - przyznajmy się sami przed sobą: nie spodziewaliśmy się spotkać na kartach tej książki kogoś takiego, jak Zinowiew, Lenin, czy piszącą te słowa tegoż żonę, czyli Nadieżdę Krupską. Bo ja w żadnym wypadku. Nazwisko "Dłuski" nie było mi obce. Ale nie znałem na tyle biografii pana doktora, żeby wiedzieć o jego związkach z politycznymi emigrantami z Rosji. I to tymi, którzy tak krwawo zaciążyli na losach nie tylko Rosji, czy Polski, ale i całego świata. Kazimierz Dłuski był szwagrem Marii Skłodowskiej-Curie!

Tak, wracamy m. in. do Marii! Tym razem za sprawą książki, jaką napisała Natacha Henry pt. "Uczone siostry. Rodzinna historia Marii i Broni Skłodowskich", w tłumaczeniu Anny Broczkowskiej-Nguyen,  Wydawnictwa Dolnośląskiego. Tego samego, które wydało biografię Noblistki autorstwa B. Goldsmith "Wewnętrzny świat Marii Curie. Geniusz i obsesja" (patrz odc. 159 tego cyklu z dnia 18 VIII 2016 r.). Tym razem patrzymy na życie dwóch córek Władysława i Bronisławy urodzonej Boguskiej małżonków Skłodowskich: Bronisławy - urodzonej w 1865 r.  oraz Marii - urodzonej w 1867 r. Niech będzie mi wolno przypomnieć, że Noblistka Maria jest jedną z patronów 2017 r.
Robi na mnie wrażenie zaskoczenie Autorki:"Ale nie tylko Bronia wywarła wpływ na rozwój Marii. Siostry spotykały się z najbardziej interesującymi intelektualistami epoki: z polskimi patriotami, profesorami Collège de France, z wybitnym pianistą, z laureatami Nagrody Nobla - literackiej i z dziedziny chemii... [...] W ten sposób Maria Curie i Bronia Dłuska weszły w dwudziesty wiek głównymi drzwiami". To uznanie także dla dwóch nieprzeciętnych osobowości z kraju, którego na mapie wczesnej Europy nie było. Dla nas, współczesnych Polaków, naprawdę powód od dumy. Pewnie, że Bronisława Dłuska w świadomości ogólnej (żeby nie rzec: narodowej) nie istnieje. Bo kto JĄ tak naprawdę pamięta, kojarzy, rozpoznaje? Niewielu. Ścisły krąg zainteresowanych. Tym bardziej trzeba sięgnąć po książkę, którą napisała  Natacha Henry, aby przekonać się, co tracimy.
Nie wiem ile niezręczności w książkach, które powstają poza Polską, to wynik niefortunności (braków?) Autora, a ile nieuwagi tłumacza. Nie zamienię tego czytania i pisania w tropienie każdej nieścisłości, ale muszę zwrócić uwagę na trzy niezręczności, na które wpadnie (przeoczy?) każdy Czytający. Wspominając o sytuacji ziem polskich w II połowie XIX w. znajdujemy zdanie:"Polska jest okupowana przez Rosję, Austro-Węgry i Prusy". Terminu "okupacja" raczej nie odnosimy w naszej historiografii do tego okresu. Trudno mi zgodzić się z takim zdaniem (obydwa na tej samej stronie):"W każdym okresie rozbiorów naród polski powstawał przeciw zaborcom, a ci zawsze odpowiadali kontratakiem". Proszę podać mi przykłady na to, że po 1772, 1793 czy 1795 Naród chwytał za broń.  Czy konkretne powstania były bezpośrednią odpowiedzią na kolejne akty rozbiorów? A informacja o Adamie Mickiewiczu, że w 1831 r. wykłada w Collège de France? A Chopin?... 
Mamy ciekawy rys biograficzno-historyczny rodziny, która wydała na świat Bronię i Marię i, i cytat z ojca: "Patrzcie, tu leżą Włochy, obok jest Szwajcaria, Francja. My jesteśmy Polakami, nigdy nie zapominajcie! Wykreślili Polskę z mapy, ale nie z naszych serc!". Edukacja, jaką pewnie odbierała większość i naszych antenatów bez względu czy rodzili się w szlacheckim dworku czy chłopskiej chacie. Spekulacja z mojej strony? Cieszy, jeśli w takiej formie ktoś w obcym kraju poznaje choć ułamki z historii Polski zaborowej. "W rodzinie Skłodowskich - czytamy za Autorką biografii. - nie oddziela się od codziennego życia takich tematów, jak matematyka, fizyka czy chemia. [...] Nauka bez świadomości politycznej byłaby pusta. Poszukiwanie naukowe jest łącznikiem ze światem. Ten sposób myślenia będzie miał ogromny wpływ na ich dzieci". Ciężką próbą dla obu panien będzie śmierć najstarszej siostry Zofii (w 1876 r.), a potem zgon matki (w 1878 r.).
Owoce edukacji domowej (ojcowskiej) ujawniły się, kiedy Maria zaangażowała się w działalność Uniwersytetu Latającego. Sama tak wspominała ten okres i znaczenie tego, co robiła:"Nie można bowiem mieć nadziei na skierowanie świata ku lepszym drogom, o ile się jednostek nie skieruje ku lepszemu. W tym celu każdy z nas powinien pracować nad doskonaleniem się własnym, jednocześnie zadając sobie sprawę ze swej osobistej odpowiedzialności za całokształt ego, co dzieje się w świecie, i tego, że obowiązkiem bezpośredni każdego z nas jest dopomagać tym, którym możemy stać się najbardziej użyteczni". Autorka przypomina nam, że zajęcia Uniwersytetu Latającego były nielegalne. Jeśli ktoś żyje w przekonaniu, że tajne nauczanie było wytworem II wojny światowej (czytaj: TON-u), to teraz przekona się, jak bardzo tkwił w błędzie.
Kiedy czytamy o edukacji  Bronisławy i Marii mamy rzadką okazję poznać okoliczności trudności, na jakie natrafiały kobiety w drodze ku wyższej edukacji. Emancypacja, to była naprawdę mozolna walka z uprzedzeniami, skostniałym męskim myśleniem (żeby nie napisać: szowinizmem). Warto odnotować kilka z tych wypowiedzi:
  • Kobiety miały więc przeciwko sobie przede wszystkim siłę fizyczną, a następnie składający się z mężczyzn rząd, który ich chronił. 
  • Te młode kobiety tracą cały swój wdzięk, urok, cały powab ich płci. To nie są ani kobiety, ani mężczyźni.
  • Kobiety, które przodowały w walce o emancypację intelektualną i zawodową, wszędzie musiały pokonywać różnego rodzaju trudności.
Prawda, jaka pouczająca lektura? Jeszcze bardziej interesujące jest to, że studentki cudzoziemki okazywały się bardziej spragnione wiedzy, niż ich francuskie rówieśniczki. Poruszający jest cytowany fragment artykułu samej Marguerite Durand z "La Fronde" z 1898 r.:"Niestety, moje małe Don Kichotki są na ogół biedne. [...] Ale one twardo znoszą cierpienie, są odporne na tysiące materialnych niedostatków. Nie są kokietkami, odważnie podchodzą do studiów, nocami czytają książki, ponieważ chcą otrzymać dyplomy, które pozwolą im na życie bardziej bezpieczne materialnie, i dzięki temu będą mogły zrealizować swoje marzenia o sprawiedliwości i miłości powszechnej". Do tego grona dołączą obie panny Skłodowskie!
Ciekawe, jak w oryginale książki  uporano się ze skomplikowanymi polskimi nazwiskami. Aż korci, żeby zerknąć do oryginału. Mnie w dramacie pierwszej miłości z Kazimierzem Żorawskim interesuje korespondencja przyszłej Noblistki z ojcem: "A najważniejsze, ponad wszystko, aby mój kochany ojciec przestał się martwić, że nie może nam pomóc. Aby mój ojciec nie traci odwagi, poradzimy sobie - na pewno". Jest okazja zobaczyć, jak troskliwą córką była Maria. Odzyskujemy kogoś prawdziwego. To jeszcze nie absolwentka Sorbony. To nie uczona, jaką znamy z licznych fotografii, a złamana odmową związku 18-letnia panna Skłodowska. Pomnik staje się ludzki? Maria kimś kto miał uczucia, chwile zwątpienia i rozpaczy!... Z listu do brata dowiadujemy się, jaką zatroskaną była siostrą:"Myślę, że pożyczając tych kilkaset rubli, mógłbyś zostać w Warszawie, zamiast zagrzebywać się na prowincji. [...] Praktykowanie w małej miejscowości przeszkodzi Ci w rozwijaniu kultury i przeprowadzaniu badań. Zakopiesz się w jakieś dziurze i nie zrobisz kariery".
Wspaniała jest korespondencja, która zachowała się do naszych czasów. To dzięki niej możemy wyjeść do świata, którym żyła, który ją kształtował, który podstawiał nogi! Pisała do Bronisławy: "Martwię się o Helę, Józefa, ojca i moją chybioną przyszłość. Moje serce jest czarne i smutne, że czuję, jak źle robię, mówiąc Ci o tym wszystkim i zatruwając Twoje szczęście. Tylko  Ty jedna z nas miałaś szansę". Jesteśmy mądrzejsi, bo wiemy, że wszystko dopiero przed Marią. Ona przelewając te słowa na papier nie miała tej wiedzy.
Podoba mi się to, co Natacha Henry napisała o uczuciowości Polek:"Miłość jest bardzo ważna - nawet dla Polek, których nieugiętość i szorstkość tak bardzo fascynują dziennikarki francuskiej gazety «La Fronde»". Bo oto w życiu Bronisławy pojawia się Kazimierz Dłuski!  z krótkiego rysu biograficznego jawi się nam zawzięty działacz rewolucyjny, którego drogi skrzyżowały się m. in. z Ludwikiem Waryńskim. Nie wspomina nic o sporach choćby z Bolesławem Limanowskim. Za to jest ciekawy cytat: "Idea socjalizmu przewyższa ideę patriotyzmu". Teraz już spotkanie z Leninem nie zdaje się niczym wyjątkowym?... Taki człowiek stanie się mężem Bronisławy, a szwagrem Marii. Starsza siostra pisała do młodszej: "Jeśli wszystko ułoży się zgodnie z naszymi planami, będę mogła wyjść za mąż w czasie wakacji. Mój narzeczony będzie już lekarzem, a ja tylko będę musiała zdać ostatni egzamin. [...] Pomyśl, że ja mam dwadzieścia cztery lata - ale to nic - lecz on ma trzydzieści cztery, co już staje się bardziej poważne. To byłby absurd, gdybyśmy dłużej czekali!". Przy podobnych cytatach włącza się me... genealogiczne myślenie: kiedy moi pradziadowie Głęboccy ślubowali na Litwie w 1910 r. on miał 47 lat, ona raptem 18!...
Tego właśnie szukam w takich książkach: prywatności opisywanych bohaterów. Dość mam apoteozyczności! pomników! spiżu! Ułatwia mi wejście do tych zapomnianych światów właśnie czytanie korespondencji. Nikt nie zakłada, że będą publikowane, staną się nieomal własnością nas wszystkich lub co najmniej osób zainteresowanych. Dość mam póz! mitologizacji! napuszenia! Pewnie, że bardziej intryguje mnie osobowość Marii. Z każdą kolejną książką na Jej temat (a konkurencja wydawnicza szykuje ciekawą propozycję na lutego!) poznaję inną kobietę! Odmienną od stereotypu uczonej wpatrzonej w kolejną tonę przerzucanej masy... "Jeśli mój przyjazd jest możliwy, powiedz mi to i powiedz im, jakie wstępne egzaminy będę musiała zdawać i w jakim terminie najpóźniej można zapisać się na studia"- to Maria do Brońci (taka forma pojawia się w jednym z listów, którego tu  nie cytuję).
"Panna Maria bardzo poważnie pracuje. Prawie całe dnie spędza na Sorbonie, tak że widujemy się tylko podczas wieczornego posiłku. To osóbka bardzo niezależna o chociaż mianował mnie Pan jej oficjalnym opiekunem, nie tylko nie okazuje mi żadnego respektu ani posłuszeństwa, lecz kpi sobie z mojego autorytetu [...]"- to Kazimierz Dłuski do swego teścia, Władysława Skłodowskiego o tegoż córce, a swej szwagierce. Uparta koza - chciałoby się napisać? Cudowna uwaga na temat charakteru panny Skłodowskiej. Jak tu nie polubić jej? Jest też fragment listu, jaki Maria kreśliła 17 III 1893 r. do brata Józefa o swych przyczynach opuszczenia domu Dłuskich:"Mój szwagier miał zwyczaj ciągle mi przeszkadzać. Absolutnie nie mógł znieść, że kiedy jestem w domu, zajmuję się czymś innym, a nie przyjemną z nim pogawędką. Musiałam o to toczyć z nim wojnę". Doskonała dawka rodzinnych relacji.
Jeśli ktoś podchodził do książki N. Henry z rezerwą, że czeka go nudziarstwo o dwóch niewiastach, które porwały się na edukację na Sorbonie, to już chyba wyprowadzam go z błędu. Zaskoczeniem może być... współczesność poruszanych problemów? Fragment pracy doktorskiej z 1894 r.:"Karmienie piersią jest jednym z wielkich problemów naszej epoki. [...] Opierając się na statystykach, [lekarze - przyp. KN] udowodnili zgubne skutki odżywiania dzieci sztucznym pokarmem, będącym główną przyczyną ich zgonów. Uprzedzając przyszłe zagrożenia, zwrócono się ku dziecku: karmicielka najemna (mamka), butelka ze smoczkiem już nie znajdują obrońców". Prawda, jakie postępowe! I sprzed 123. laty!... Poruszy zapewne wielu, jak pod koniec XIX w. wiele kobiet (nie koniecznie prostytutek) załatwiało kwestię niechcianych ciąż... Co to był np. le penis du gouvernament? Tak, przy okazji przechodzimy krótki kurs historii medycyny.
Ale zaskoczeniem może być zgoła innego charakteru"Piotr nigdy nie uczęszczał do szkoły [...]. Jego edukacją zajmowali się najpierw rodzice, Eugène i Sophie-Claire, a następnie nauczyciel matematyki, Alexandre Bazille. Zdał maturę, mając szesnaście lat, a jako osiemnastolatek uzyskał licencjat z fizyki"- uzupełnia nam wiedzę na temat Piotra Curie Autorka monografii. Podaje kilka szczegółów biograficznych dotyczących rodziny. Poza epizodami związanymi z wielką historią francuską warte jest odnotowanie tego: "W rodzinie Curie nie ma religii - dzieci nie są ochrzczone - lecz są wyznawane idee republikańskie, a inspiracje maj ścisły związek z naturą: badanie minerałów, roślin, kryształów". Świecki chów, empiryczne wychowanie!  Czy zaskoczy nas wypowiedź samej Marii: "Piotr nie wyznawał żadnej religii, a ja sama nie byłam praktykująca"?
I stało się: Maria poznała Piotra. Strzała amora uderzyła w trzydziestopięciolatka z siłą huraganu?  "Gdy weszłam do salonu, zobaczyłam młodego przystojnego mężczyznę o kasztanowych włosach i jasnym spojrzeniu. [...] Był serdeczny i szczery, bardzo sympatyczny" - to Ona o Nim. A On o Niej:"...jakże by pięknie było - nawet nie mogę w to uwierzyć - gdybyśmy spędzili życie razem, zapatrzeni w nasze ideały: Pani ideał patriotyczny - nasz ideał ogólnoludzki i pracy naukowej". Natacha Henry cytuje kilka, dość obszernych, fragmentów listów Piotra. Ten fragment  zdawał mi się bardzo uczuciowy. Pobiorą się w Paryżu 26 VII 1895 r. Kilka dni przed sakramentalnym "tak"Józef Skłodowski pisze piękny list do siostry Marii: "...nigdy nie przestaniemy Cię kochać i uważać Ciebie i Twojej rodziny za naszą. Sto razy wolę widzieć, że w Paryżu jesteś szczęśliwa i zadowoloną, niż widzieć Cię z powrotem w naszym kraju - złamaną na całe życie przez to poświęcenie, ofiarę zbyt wnikliwego pojmowania swojego obowiązku".
Nie wiedziałem, że Piotr Curie odwiedził Zakopane!"Przed swoim pierwszym pobytem w  Polsce Piotr starał się nauczyć podstaw języka polskiego" - szkoda, że Autorka na tym urywa informację o lingwistycznych poczynaniach małżonka Marii. Ucieszyć nas powinna opinia Piotra: "Ten kraj jest bardzo piękny. Teraz rozumiem, że bardzo można go kochać". Ciekawe, jak czytelnik zagranicznik radzi sobie z tym oddzieleniem polskości od Sankt Petersburga, Galicji i Polski w ogóle? Chyba, że takie niuanse w ogóle go nie zajmują.
Cieszy, że N. Henry dostrzegła wkład w popularyzacji Zakopanego Stanisława Witkiewicza, ba! cytuje stosowny fragment na temat kultury góralskiej:"Znaleźliśmy górala w jego gustownej chacie, pięknie zdobionej. [...] Jego dom był skarbem dawnej kultury, zachowanej przez ten naród, która przetrwała, lecz przestała się rozwijać z powodu warunków życia w środowisku wiejskim. [...] Ta góralska chata dała początek typowi wyższej architektury". Trudno się nie rozmarzyć, kiedy pisze o obecnej stolicy polskich Tatr.
A Maria z Piotrem pracowali. A Maria do Broni pisała: "Promieniowanie, którego nie potrafię sobie wyjaśnić, pochodzi z nieznanego pierwiastka chemicznego. Ten pierwiastek tam jest: wystarczy tylko go znaleźć! Jesteśmy tego pewni!". I znajdą! Rad!"Niekiedy całe dnie spędzałam na mieszaniu gotującej się materii. Zdarzało mi się, że na koniec dnia byłam zupełnie wyczerpana"- to jedno ze wspomnień z tego okresu intensywnej pracy. Śledzimy niemal krok po kroku, jak małżonkowie Curie wkraczają na karty wielkiej historii nauki! Równolegle państwo Dłuscy zabiegają o stworzenie w Kościelisku sanatorium. dopną swego celu w 1902 r.! Autorka cytuje m. in. "Gazetę Zakopiańską" z 27 XI tego roku. Maria, rok później, naukowy wysiłek przypłaca przedwczesnym porodem i śmiercią narodzonej córki. A jakże Natacha Henry cytuje list do Broni z tego trudnego okresu. W tym samym roku los nie oszczędza dramatu rodzinie Dłuskich: umiera ich pięcioletni synek! Ale prawdziwy grom uderzy w Marię 19 kwietnia 1906 r. wraz ze śmiercią na rogu rue Dauphine i quai des Grands-Augstins - Piotra! "Tego dnia Maria postarzała się o sto lat. Wraz ze śmiercią Piotra straciła swe kolory, swój sen i swoją młodość" - czytam za Autorką.
Bardziej od Nobla insertuje mnie, jak Maria dawała sobie radę ze stratą Piotra. Poruszające jest to, co opisywała w swych intymnych zapiskach:"Rzucam do wielkiego ognia te strzępy tkanin ze skrzepami krwi i szczątkami mózgu! Przerażenie i nieszczęście, pieszczę to wszystko, co zostało na tym z Ciebie. Chciałabym upajać się moim cierpieniem, wychylić do dna kielich goryczy, aby każde Twoje cierpienie odbiło się na mnie, nawet gdyby miało pęknąć moje serce". Tak, zwracała się w nich bezpośrednio do zmarłego męża. 14 maja pisała m. in.: "Piotrze, Piotrusiu. Chciałabym Ci powiedzieć, że zakwitł złoty deszcz, a glicynie, głóg i kosaćce zaczynają kwitnąć. Cieszyłbyś się z tego". Kiedy Maria dźwigała ciężar niespodziewanej żałoby, Bronisława utrzymywała fikcję własnego małżeństwa:"...po Podhalu krążą pogłoski - zdradza nam N. Henry sekrety tej rodziny. - jakoby Kazimierz miał kochankę, a może nawet dwie. A ponadto podobno ma syna, Franciszka, z niejaką Wiktorią. Jej syn, Zozi, gdyby żył, byłby prawie w wieku tego chłopca".
To połowa żyć. To połowa książki "Uczone siostry". Wiem! Zostawiam każdego z tą nie dopowiedzianą historią? Chcę, żeby każdy rozważył czy los obu panien de domo Skłodowskich był na tyle atrakcyjny, aby kontynuować ten spacer po Ich życiach? Ja, co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Gdyby mierzyć pracę Autorki ilością osób wymienionych w "Podziękowaniach", to wykonała mrówczą robotę, ba! dotarła do rodziny Skłodowskich. To, że pierwsze wydanie "Les Soeurs savante" ukazało się we Francji w 1981 r. nie czyni z lektury przebrzmiałego ramola. Natacha Henry  swą narracją wciąga nas w życia Bronisławy i Marii. Nie wiem kto jest autorem krótkiego rozdziału pt. "Wdzięczne ojczyzny". Chyba jednak nie N. Henry, skoro o Niej się w nim pisze. Cytuję TU ostatni akapit:"Być może należałoby wznieść dla Broni, bez której to wszystko nie wydarzyłoby się, pomnik, świątynię, bibliotekę z napisem złotymi literami: «Wielkim Siostrom - wdzięczne Ojczyzny»". Bronisława Dłuska przeżyła Marię i zmarła 15 kwietnia 1939 r. Pięć dni później swe 50. urodziny kończył człowiek, który rozpęta straszliwą wojnę, która pogrzebie Polskę marzeń obu panien Skłodowskich...

Saga rodzinna - cz. XII - pobrali się w Matki Boskiej Gromnicznej AD 1932

$
0
0
Nie zachował się żaden odpis tego wydarzenia. Czy był wśród dokumentów, jakie zniszczył mój Dziadek, kiedy Sowieci zdradziecko rozpoczęli okupację polskich Kresów (tych wileńskich) w 1939 r.? Nie wiem. Może? Data pozostała w pamięci: 2 lutego 1932 roku. LXXXV lat temu. Na Matki Boskiej Gromnicznej. Nie ma, nie wiem czy w ogóle było robione, ślubnej fotografii. Nie mogę podziwiać Babci w białej sukni, a Dziadka pod krawatem. Rekompensatą jest ta fotografia, która pojawia się poniżej. Znajdziemy jej wykadrowany fragment w części X mych rodów opisywaniu. Tak, tego, którego bohaterką była Babcia. Zdjęcie zostało wykonane w zakładzie Zilberstajna w Starej Wilejce. Młodzi eksponują obrączki.

Tak o tym wydarzeniu napisałem w lipcu ubiegłego roku, przytaczam fragmenty: "2 lutego 1932 r. [...] Maria Głębocka staje się Marią Poźniak, a właściwie panią Poźniakową. To małżeństwo dotrwa do 14 sierpnia 1989 r. 57. lat. [...] Małżeństwo, na które nie godziła się matka, Klara z Sucharzewskich. Nie pomna, jak apodyktycznie rozporządzał jej siostrami tatko Ignacy - teraz ona stawała przeciw? Długo nie mogła darować córce wyboru. [...] Krótko mówiąc: hołysz wziął posażną pannę? Tak, dobrą partię w okolicy. To nic, że Poźniakom szlachectwa nikt nie odebrał, ale i po 1863 r. z mozołem dźwigali się z upadku. Tym zięć imponował teściowi! Pradziad Józef Głębocki bardzo poważał Stanisława za oddanie matce-wdowie, siostrom, rodzinie. Majątku nie przegrał w karty, nie przehulał. Ale Jego dziadowi (po którym nosił swe imię) odebrał Murawiow-Wieszatiel. A to jeszcze w latach 30-tych XX w. coś znaczyło na Wileńszczyźnie. W moim sercu znaczy do dziś". Ślub odbył się w Kurzeńcu, w parafii Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Dziesiątym potomkiem moich Dziadków jest mój wnuk Jerzyk (ur. 2013).

Na ślub z 2 lutego 1932 r. chyba winno się patrzeć, jako na jeden z pierwszych (zupełnie pierwszy?), który nie odbywał się z woli i nakazu ojca (rodziny). Mogę się mylić. Nie wiem, jak w XIX w. żenili się pradziadowie i dziadkowie Marii z Głębockich. Na pewno związek Jej rodziców nie był aktem"z własnej i nie przymuszonej woli". Maria kierowała się sercem. Dopiero co (28 X 1931 r.) skończyła 18. lat. Stanisław (ur. 15 X 1906 r.) miał o siedem lat więcej. 


57 lat, jakie mieli razem przeżyć, jak żadne wywróciło historię rodziny! W styczniu 1946 r. podjęli decyzję, aby opuścić kraj lat dziecinnych: Wileńszczyznę! Zawierzyli Sowietom, że transport, do którego wsiadali nie skierują na Wschód. Kto by się za nimi ujął?... Ona zostawiała groby - w Horodyszczy spoczywali Sucharzewscy i Głęboccy (m. in. ojciec i braciszek Antoni). On zostawiał ukochaną Matkę, Rozalię z Gasińskich Poźniakową. To nic, że zostawały dwie z sióstr (Elżbieta i Bronisława, tą drugą poznam jeszcze osobiście w lipcu 1976 r., kiedy odwiedzę Mołodeczno, Mińsk, Łopocie, Trepałowo, ujrzę onegdaj największe polskie jezioro... Narocz) - to On od śmierci ojca (14 VI 1925 r.) był głową rodu. Odjeżdżał. Wróci w 1973 r. Na grób Matki, która zmarła w 1949 r.
Nie ma śladu po kościele w Kurzeńcu. Sowieci zniszczyli go! Rozebrali do gołej ziemi. Na tym miejscu stoi jakiś koszmarny błękitny barak-świetlica, który stanowił biuro sowchozu?* Cudem zachowały się mogiły polskich herosów z 1863 r. i wojny polsko-bolszewickiej! Jedynym materialnym świadkiem 2 lutego 1932 r. jest obrączka panny młodej. Dostąpiłem ogromnego wyróżnienia: moja ukochana Babcia (1913-2001) ofiarowała mi ją! Mam ją! Jest u mnie! Tak jak oryginały zdjęć, których skany tu upubliczniam. Pamiętam! Bo trzeba! Bo jestem to winny moim wileńskim Dziadkom, którzy złożyli swe kości w bydgoskiej ziemi, jakżeż daleko od rodowych zaścianków i okolic szlacheckich.


PS: Fotografia z 1932 r. została umieszczona na mogile Dziadków.

* Odsyłam na stronę  http://www.rowery.olsztyn.pl/wiki/miejsca/1863/bialorus/minski/kurzeniec

Przeczytania... (190) Anna Reid "Leningrad. Tragedia oblężonego miasta 1941-1944" (Wydawnictwo Literackie)

$
0
0
"Bardzo dziwnie było patrzeć na tę białą postać spod prześcieradła. [...] Spojrzałam raz jeszcze i to wcale nie była Mama, to była Śmierć - czaszka obciągnięta skórą, kości, ręce wyglądające jak kurze pazury" - proszę być gotowym na podobne zapisy. Tu nie ma kiczu, patosu! TU jest umieranie wielkiego miasta!...
Nie było jeszcze na tym blogu cyklu "Przeczytania...", kiedy wziąłem do ręki książkę Anny Reid "Leningrad. Tragedia oblężonego miasta 1941-1944", którą wydało Wydawnictwo Literackie, w tłumaczeniu Wojciecha Tyszki. Do tego czasu na naszych półkach księgarskich pojawiła się kolejna książka tej Autorki (w tym samym tłumaczeniu): pt. "Pogranicze. Podróż przez historię Ukrainy 988-2015" (patrz odc. 175 tego cyklu). Dlatego postanowiłem do niego wrócić? Pewnie, że ktoś kto wrzuci do wyszukiwarki hasło "Leningrad" i pod datą 8 IX 2013 r. trafi na tytuł: "Leningrad-miasto bohater/Лeнингра́д-город-герой". Dokonałem pewnych, nieznacznych modyfikacji w treści pierwotnego tekstu, uzupełniłem kilka"zapisów".  Niestety nie jestem już w posiadaniu mojego egzemplarza książki Anny Reid. Oddałem ją na pewną aukcję charytatywną, która wspierała prywatne przytulisko dla psów i kotów. Tak, książkę zdobyłem w bibliotece. Mojej, szkolnej! Bo za moją radą zakupiono "Leningrad...".

Jestem poruszony lekturą. Zresztą czego innego można było spodziewać się po książce, która jest zapisem okrutnej blokady: od 8 września 1941 r. do 27 stycznia 1944 r. Przyszedł czas na weryfikację, uzupełnienie wiedzy, którą już się miało.Mam nadzieję, że Czytelnik nie podchodzi do tej lektury... ideologicznie? Słyszę nie raz: "nienawidzę Sowietów"! Ja też nie mam za co ich kochać, ale Tu chodzi o dramat zwykłych ludzi. Głód, śmierć nie przebierała! Książka Anny Reid, to jeden, makabryczny  n e k r o l o g !  Dobrze, że nie napisany przez Rosjankę. 
Trudno z morza cierpień, jakie stały się udziałem leningradczyków wybrać kilka obrazów. Musiałbym zeskanować całą książkę Anny Reid. Zawsze szukam w historii człowieka! Uwikłanego, zagubionego, dokonującego wyborów, upadającego, złamanego, odradzającego się. I nigdy nie występować w roli sędziego.  To byłoby nieludzkie. Bo, co my wiemy, aby występować w roli prokuratora i kata?! Nie było nas tam! Nie jesteśmy nawet w stanie ogarnąć ogromu tej wstrząsającej tragedii.
Od razu zderzenie z faktem, który może zaskoczyć. Pewnie znamy przykłady, jak np. na Ukrainie  chlebem i solą witano niemieckiego agresora. Ale, że podobnie myślało wielu mieszkańców dawnej stolicy carskiej Rosji?
Zapis 1: "Wciąż żadnych Niemców. Poszliśmy na miasto. Wszechobecna cisza... Żadnego śladu władz. Jeśli tu są, dobrze się chowają. Wszyscy boją się, że może jednak wyjdzie na nasze, a nie na Niemców... Jeśli wyszłoby na Niemców - kilka mało ważnych ograniczeń, a potem WOLNOŚĆ. Jeśli na Czerwonych - dalszy ciąg tej beznadziejnej wegetacji i najprawdopodobniej represje..." . Kruszył się sowiecki monolit! Ideologia nie wytrzymywała wyjątkowej próby czasu! Masowo przerzedzały się szeregi W.K.P. (b). Na początku konfliktu leningradzka organizacja liczyła 122 849 członków i spadła do 61 842. Na ten temat czytamy
Zapis 2: "[jedna z sąsiadek spędziła pewną noc] biegając w tę i we w tę ze swojego pokoju do śmietnika na sąsiednim podwórku i wyrzucając całe naręcza oprawionych w czerwień tomów Lenina. (...) Użalała się sie nad swoim losem i nad władzą radziecką. (...)  ani trochę nie wierzy już we wszystkie te komunistyczne bzdury, w ten idealistyczny sen. Zabawne jest na nią patrzeć, ale powinna wystrzegać się Niemców, skoro była żona trzech Żydów, a jej córka jest pół-Żydówką. Poza tym widać na niej jeszcze resztki komunistycznych piórek, w które się stroiła".
Obrazy z leningradzkiego szpitala, to niemal przedsionek piekła. Najokrutniejsza w chwili bombardowań była bezsilność. Ranni byli skazani na łóżko, ale zdrowi:
Zapis 3: "Siedziałam na stołku bez oparcia: nie miałam nawet do czego przylgnąć. Ze wszystkich stron okna, okna... Ranni, ludzie bezradni, mimo woli patrzą na mnie - zdrowego człowieka: co będę robić. wytężyłam całą swoją wolę; zaczęłam, aż ucichnie łoskot; czytałam w dalszym ciągu [opowiadania Gorkiego], pilnując się tylko, żeby głos mi nie drgnął".
Zapis 4: "Cóż za nieszczęsny z nas naród! Na jakie zeszliśmy manowce? W jak straszliwy ślepy zaułek, w jakie upodlenie? Och, cóż za słabość i przerażenie! Nie mogę zrobić nic, nic. Powinnam była zakończyć życie, to byłoby najbardziej uczciwe". 
Jesienią 1941 r. przed leningradczykami stanęła wizja  g ł o d u  ! Nie da się ze spokojem czytać kolejnych stron. Miałem nawet poczucie wstydu (?), kiedy po odłożeniu książki sięgałem po jabłko. Chciałoby się podzielić nim z Iriną, Nataszą, Wową czy Jurą. A. Reid podaje mnóstwo przykładów, jak pozyskiwano żywność, m. in. pisze: "W młynach ze ścian i spod desek podłogowych zeskrobywano pozostałości mąki, z browarów pozyskano osiem tysięcy ton słodu, a wojsko dostarczyło owies przeznaczony pierwotnie dla koni. (...) Nurkowie wyłowili barki z ziarnem, które zatonęły po bombardowaniu (...)". Nie miało znaczenia, że już zaczęła się jego wegetacja : "...wysuszono [je] i zmielono na mąkę". Wydłubywano klej spod tapet. Gotowano skórzane buty i pasy.
Zapis 5: "Znalazłem coś, co wydało mi się kawałkiem cukru, więc włożyłem sobie do ust. Ssałem to
przez jakiś czas, wracając do domu. Nie rozpuszczało się, ale miało słodki smak. Kiedy przyszliśmy do domu, wyplułem to na dłoń - to był tylko zwykły kamień (...)".  
Wciąż obniżano racje żywności. Kartki na jej zakup stanowiły bezcenny towar. co ja pisze "towar" to było życie, przepustka do przetrwania! 1216 osób aresztowano do połowy 1942 r. tylko z jednego powodu: morderstwa w celu zdobycia żywności i kartek!
Zapis 6: "Asia przeprowadziła się do nas po śmierci matki (...). Kiedy i ona zmarła, ku mojej rozpaczy, nie mogłam skorzystać z jej kartek żywnościowych, bo dwa dni wcześniej zjawił się u niej jakiś przyjaciel, który je sobie zabrał i zniknął, Kradzież kartek jest przerażająca i coraz bardziej powszechna (...). W sklepach i na ulicach często można usłyszeć przeszywający, rozdzierający krzyk -wtedy wiesz, że komuś właśnie ukradli jego kartki, albo też z czyichś rąk wyrwano kawałek". chleba.  
Zapis 7:"Zwątpiłam, że uda mi się wytrzymać w kolejce choćby godzinę. Ale minęła jedna, dwie, trzy. Biegły tak jak szare myszy i przepadały w ciemności. A ja wciąż stałam i stałam,  i powtarzałam sobie tylko jak zaklęcie: «Wszystko ma swój kres, wszystko ma swój kres, wszystko ma swój kres»".
Jako czytelnicy możemy tylko biernie przyjąć do wiadomości, jak pod ciężarem głodu uginały się charaktery. Zrozumieć tego - chyba nigdy nie pojmiemy!"GDY CZŁOWIEKOWI CHCE SIĘ JEŚĆ, ROBI RZECZY, KTÓRYCH BY KIEDY INDZIEJ NIE ZROBIŁ" - te słowa nie wyszły spod pióra leningradczyka. Znalazłem je w powieści Marka Twaina "Przygody Tomka Sawyera". Czyż Tomek nie mieszkał w St.Petersburgu? To nie żart. Ale zderzenie potwornego doświadczenia blokady z opinią znalezioną w powieści dla dzieci po prostu nałożyły mi się same. Jaką straszliwą tragedię spreparował własnemu narodowi Stalin, że lekceważąc zapowiedzi agresji ze strony swojego sojusznika Hitlera, nie przygotował Swego kraju na ewentualność wojny! Matka, która musi dokonać wyboru pomiędzy swymi dziećmi? Zostawić konającego rodzica? Ukryć fakt jego śmierci? Jak można było mieszkać i żyć wokół... śmierci. Nie jakiejś abstrakcji! Na jednym łóżku spał syn, a obok leżały zwłoki ojca lub babki?
Zapis 8: "Minął już miesiąc, odkąd Anna Jakowlewna Zwejnek umarła z głodu. Wciąż tutaj leży, w swoim przeraźliwie zimnym i brudnym pokoju - poczerniała, wyschnięta, z odsłoniętymi zębami. Nikt sie specjalnie nie pali, by ją stąd sprzątnąć i pochować, wszyscy są zbyt słabi, by się tym przejmować. Dwa pokoje dalej leży drugi trup - jej córka Asia Zwejnek, która także zmarła z głodu, przeżywszy matkę o dwanaście dni". 
Zapis 9: "W szpitalu imienia 25 Rocznicy Października pościeli nie prano od 15 stycznia (...0. Sale są kompletnie nieogrzewane, więc niektórych pacjentów przeniesiono na korytarze, gdzie znajdują się prowizoryczne piecyki. [...] Toalety nie działają, a podłogi nie są w ogóle zmywane".
To słowo musiało tu paść: " k a n i b a l i z m ". Stajemy wobec niego bezradni? Obruszamy się? Krzywimy? Oskarżamy? Do spotkania z tym zagadnieniem trzeba się psychicznie przygotować.  Jeśli ktoś szuka taniej sensacji, to mu współczuję. Przebrnąć przez rozdział "Trupożerstwo i ludożerstwo" nie jest proste. To nie powieść. To horror, jaki napisało życie. "O tak - czytamy jedną relację - to przecież heroizm i romantyzm wojny!". Wcześniej ta sama autorka napisała:
Zapis 10:"Kanibalizm - to fakt. Powiedział [znajomy psychiatra] nam o pewnej parze kanibali, która najpierw zjadła małe ciałko swojego dziecka, a następnie zwabiła w pułapkę troje kolejnych dzieci, po czym zwabiła je i zjadała (...)".
Zapominamy, że dokoła Leningradu trwały walki. Los żołnierzy w okopach był niemniej przerażający. Obraz składam z trzech relacji. To duże ryzyko tak otwarcie w swoich zapiskach zostawiać taki obraz frontu
Zapis 11: "Jesteśmy straszliwie głodni. Nie chcemy ginąć z głodu. Niektórych towarzyszy odesłano do szpitala. Niektórzy poumierali. Co to będzie? Jaki pożytek z takich śmierci płynie dla naszej Ojczyzny? Straciliśmy mnóstwo wagi - wyglądamy teraz jak własne cienie. Pogryzamy paszę z wytłoków roślin oleistych, którą karmione są nasze konie, bo nie ma już dla nich owsa. (...) dość [mam już] życia. albo umrę z głodu, albo się zastrzelę" .
I w okopach dochodziło do trupożerstwa!
Zapis 12: "...jeden z lekarzy wojskowych, kapitan Czepurny, kopie w śniegu na dziedzińcu. Obserwując go z ukrycia, sierżant dostrzegł, że odcina on kawałek mięsa z amputowanej nogi, wkłada go sobie do kieszeni, ponownie zakopuje nogę pod śniegiem i odchodzi".
Jeśli piewcy bolszewickiej ideologii sądzą, że w czasie blokady terror NKWD zelżał, to znajdzie w książce wiele przykładów na to, że tak nie było!
Zapis 13: "Jeśli odkryto, że skradziono chleb zganiano pięcioro ludzi i wszystkich ich rozstrzeliwano, niezależnie od tego, czy byli w to zamieszani, czy też nie".
Nie wierzmy w bolszewicką sprawiedliwość. A. Reid wspomina kelnerki w stołówkach i sprzedawczynie w sklepach z pieczywem lub personel przytułków dla dzieci - wszystkie one były "grube". A jak trwali w nędzy, chłodzie i  głodzie towarzysz Żdanow / Жданов i jego towarzysze ze Smolnego? Znajdziemy wzmiankę o wędzonej szynce, jesiotrach i kawiorze!
Zapis 14:"Oni tam nie chodża głodni. Gdyby musieli przez kilka dni obyć się bez chleba, może usiedliby na chwilę i zastanowili się, zwrócili na nas trochę baczniejszą uwagę".
Ostatni przytaczany zapis tamtych okrutnych dni oblężenia skupia w sobie całe okrucieństwo i upadek.To tylko wycinek tamtego życia.
Zapis 15:"Nigdy nie przestanie mnie zadziwiać przemiana, która nastąpiła u [...] kochającej matki. Zawsze wręcz się z niej podśmiewaliśmy, że za bardzo dba o swojego Igorka... A teraz zmieniła się w wilczycę, pozbawioną przez głód cech ludzkich. Troszczy się jedynie o to, jak by tu podwędzić kawałek jedzenia Igorowi, martwi sie tylko tym, że to on zabierze jej choć okruch chleba albo podkradnie łyżkę zupy zrobioną jej ziarna". 
Po książkę Anny Reidpowinien sięgnąć każdy kto szuka prawdy o II wojnie światowej. Te relacje ukazują rąbek świata, którego obyśmy nigdy nie musieli doświadczać. Nie zapominajmy, że dwa systemy totalitarne ponoszą odpowiedzialność za to, co stało się udziałem mieszkańców Leningradu w czasie blokady 1941-1944.  Boję się zawsze pytań typu: "fajna?". To nie ten typ literatury, by miała fajnować! "Czy dobra?" - mogę usłyszeć. O! to już inna kategoria zaszeregowania. Dla mnie po prostu - ważna! Nie pozostawia nikogo obojętnym na los opisanych bohaterów. Nie oceniam nikogo. Nie wolno nam tego robić. Tego, co czytamy nawet chwilami nie jesteśmy w stanie zrozumieć. "Leningrad. Tragedia oblężonego miasta 1941-1944", to książka, która wymaga od nas skupienia. Przytłacza, chwilami pogrąża - ale trzeba ją poznać, trzeba ją przeczytać, bo jest tego warta. Każdy cytat, to ból, tragedia, ale i oskarżenie. Nie tylko wroga, który opasał "miasto Lenina", ale przede wszystkim władz sowieckich, które pozostawiły dawną stolicę carów na pastwę nieludzkiego oblężenia!
Zapis 16: "Wydłubaliśmy też wszystkie okruchy ze szczelin w naszym wielkim, wiecznie brudnym stole kuchennym - ne też wydawały się nam prawdziwym jedzeniem. Nie mogę powiedzieć, by podniosło nas to na duchu, był to po prostu jakiś sposób na zabicie czasu".
Zapis 17: "Na naszych oczach ludzie zmieniają się w zwierzęta. Któż by pomyślał, że Irina, kobieta zawsze tak cicha i tak urocza, jest w stanie pobić swojego męża, którego zawsze uwielbiała. I to dlaczego? Bo ciągle tylko chce jeść i zawsze mu mało".
Zapis 18: "...trupy - gdzie tylko spojrzysz, trupy. Są ich tysiące, śmierdzących i pokrytych muchami, rozkładających się w czerwcowym słońcu. Mijasz takiego, a wszystkie muchy wzlatują znad niego wprost przed twoją twarz - nic nie widzisz, włażą ci do oczu, do nosa, wszędzie. Wielkie, tłuste, brzęczące muszyska - na samą myśl o nich aż wzbiera obrzydzenie".
Książka Anny Reid jest wstrząsającym zapisem czasu blokady. Trudno, aby podchodzić do tego dramatu... ideologicznie, że to sowiecka historia, że to sowieckie miasto. Kto w podobny sposób rozumuje nie powinien zbliżać się do "Leningradu...". O jedno tylko dobijam się: nie oceniajcie. Sytuacje, jakie splotły się w ciągu tego drastycznego okresu są po prostu dla nas nie do wyobrażenia. Mamy przed osobą kawał bardzo trudnej historii.  Ktokolwiek interesuje się historią II wojny światowej nie może nie przeczytać (posiąść) tomu autorstwa Anny Reid.

*      *     *

Mam do Leningradu (wcześniej Petersburga)  pewien emocjonalny stosunek. Ze względu na osiedlenie się tam mej ciotecznej prababaki Zofii z Sucharzewskich Horodeckiej. Jej dzieci (Stanisław i Helena) rodziły się i wzrastały nad Newą. Trzy lata temu  n i c   nie wiedziałem o ICH wojennych losach. Dziś mogę dopisać: Zofia zmarła z głodu w czasie blokady, a jej dzieci nie tylko, że przeżyły ten koszmar, ale odegrały czynną rolę w obronie rodzinnego miasta.

Smakowanie Bydgoszczy... (51) - duch "Lalki"?

$
0
0
Kocham "Lalkę" Bolesława Prusa. To moja najważniejsza książka z całego dorobku naszej rodzimej literatury. Trzykrotnie przeczytana! Od deski do deski! O powrotach do ulubionych fragmentów nie wspomnę. O ile ktoś nie podziela mego entuzjazmu, to trudno. Dla mnie to kamień węgielny mego rozumienia literatury, jej czucia. Zbliżają się Walentynki - warto sięgnąć po to dzieło. Bardzo pouczająca lektura... Niestety wśród patronów 2017 r. zabrakło  nie tylko Bolesława Leśmiana (komuś pochodzenie poety nie odpowiadało?), ale i również Bolesława Prusa! A wszak w tym roku (20 VIII) przypada 170. rocznica Jego urodzin! Nie dość na tym 19 maja minie 105 rocznica śmierci Pisarza. Cisza! Obchodów nie będzie. Może to i dobrze? Nie będziemy świadkami gorszących scen i nie-do-uctwa różnych prominentnych głów? Jeszcze by wyszło, że Aleksander Głowacki brał udział w powstaniu warszawskim lub insurekcji kościuszkowskiej?



Co Bolesław Prus ma wspólnego z Bydgoszczą? NIC! Nawet nie wiem czy kiedy bądź był nad Brdą. Nie wiem. Raczej nie. Jeśli się mylę, to proszę wzbogacić moją wiedzę na ten ciekawy temat. No to skąd Mistrz w tym cyklu? Już spieszę wyjaśnić.


Jesteśmy na ul. Matejki 2 w Bydgoszczy. To jedna z bocznych ulic do ulicy Dworcowej. Spina ją z ulicą Śniadeckich oraz placem Kościeleckich. U nas nad Brdą (ale i w innych zakątkach dawnego zaboru pruskiego/niemieckiego) mówi się jeszcze często, to był mój fyrtel. Wzrastałem w tej okolicy, mieszkałem w Śródmieściu do 1972 r. Matejki, Sienkiewicza, Zduny, Marcinkowskiego, Dworcowa, Fredry, Śniadeckich, Cieszkowskiego, pl. Piastowski - to mój świat lat dziecinnych. Antykwariat JULIA. Bydgoscy szperacze wiedzą, gdzie zajść. Różności. Osobiście zostawiłem tam kilkadziesiąt złotych, które inwestowałem w karty pocztowe, zdjęcia, fotografie z czasów wielkiej wojny (1914-1918). Kiedyś pozwolę sobie zaprosić na taki przegląd tego, co pozyskałem w tym magicznym miejscu.


Tak, bo na Matejki 2 jest magia. Spotyka się historia, kiedy miasto było jeszcze Brombergiem, czasów II Rzeczypospolitej, III Rzeszy, PRL-u! Książki, bibeloty, obrazy.  Tym razem jesteśmy w pomieszczeniach, które żywcem przenoszą nas w czasy "Lalki", B. Prusa, pana Ignacego Rzeckiego! Meble, lampy naftowe, klimat i duch tamtej epoki. Dla mnie to tylko cudowna aranżacja. Nie wchodzę do tych salonów celem zakupu. Z dwóch powodów: bo mnie na szaleństwo zakupów po prostu nie stać (mimo przepracowaniu uczciwie przeszło trzydziestu lat w resorcie oświaty), bo nie miałbym gdzie wstawić w gierkowski metraż szezlongu, łóżka, biurka, fotela. Pewnie, że chciałbym poczuć się, jak Stary Subiekt i czytając o smutnej miłości Stacha Wokulskiego do zimnej, lalkowatej panny Łęckiej - zasiąść w cudownie wyściełanym fotelu, zapalić naftową lampę.



W wielu bydgoskich domach znajdziemy jeszcze takie meble! Na ścianach wiszą poczerniałe obrazy, biją zegary Beckera, stoi fortepian Somerfelda, barometry cały czas odmierzają ciśnienie, fajansowe figurki stanowią koloryt nie jednej serwantki. W nich zaklęty jest czas przeszły dokonany. Smutne, że takie cuda sztuki meblarskiej stoją teraz opuszczone i tak naprawdę nikomu nie potrzebne.  Sam nie mogę odżałować, że po opuszczeniu kamienicy przy Śniadeckich 25/9 na osiedle Wyżyny moi rodzice zbyli się praktycznie wszystkie meble i bezpowrotnie zaginął obraz, który wisiał nad łóżkiem mego brata: ponure zamczysko (ruina?) na wyspie. Oj! wyobraźnia budziła demony...


Nie powiem, że wrastałem pośród identycznych mebli czy bibelotów, niemniej to i owo przypomina mi mieszkania ze Śniadeckich, Łokietka czy Granicznej. Szafy, bufety... Brakuje by pojawiły się damy z obrazów Bilińskiej, Boznańskiej, Mehoffera czy Rodakowskiego. Tamtego świata już nie ma. Jak nie ma na ulicach Bydgoszczy konnych tramwai, dorożek samochodowych. Przechodząc między świadkami tamtego czasu przeszłego dokonanego robi się słodko na duszy? Ale i gorzko w gębie! Bo tamto już nie wróci. Możliwe, że tej politury dotykali moi bydgoscy krewni (męska linia rodu żyje tu od ok. 1907 r., po opuszczeniu wielkopolskiego matecznika), a w tamtym lustrze przeglądała się prababka Anna lub Katarzyna?


Tak, wchodzę na Matejki 2 niczym do... świątyni. Chcę oddechu w cieniu tamtej epoki. To nic, że wtedy był stary i młody Wiluś, bo o Fryderyku III mało kto pamiętał. Świat dzielił się na dziadka i wnuka z Berlina. I tylko razi, kiedy opuszcza się to miejsce magią malowane i widzi, jak tramwaje suną znów po szynach Dworcową. Zabiorę w kolejnych "Smakowaniach..." i na spacer właśnie tą ulicą. Jest o niej wzmianka w pierwszym odcinku "Bydgoskiego spaceru z Jeremim Przyborą". Zresztą czy zajrzeliśmy do wszystkich zakamarków na Matejki 2? Broń cię Boże! Trzeba będzie zajść do Antykwariatu JULIA jeszcze raz i napisać kolejne "Smakowanie...". Ze swej strony mogę tylko dopisać: zapraszam. Aha! ani słowo nie jest konsultowane z właścicielem tego magicznego miejsca. O ile ktoś odbierze to moje pisanie, jako reklamę? Trudno. Ja tylko (po to powstał ten cykl) wskazuję wyjątkowe przystanie w mieście, w który się urodziłem, wzrastam, starzeję się...

Przeczyatnie... (191) Shusaku Endo "Milczenie" (Wydawnictwo Znak)

$
0
0
"...wszyscy, mężczyźni i kobiety, starzy i młodzi, zostali wymordowani co do jednego. Podobno walki tak spustoszyły okoliczne ziemie, że nie widać tam śladu człowieka, a co więcej, pozostałych przy życiu chrześcijan ściga się i tępi jak robactwo" - jesteśmy w XVII-wiecznej Japonii. Dzięki powieści  Shusaku Endo "Milczenie", w tłumaczeniu Izabeli Denysenko Wydawnictwu Znak. 
Muszę przyznać się, że przeczytałem tylko kilka książek o Japonii. Poza fascynacją filmami Akiro Kurosawy, talentu Toshirō Mifune, niezwykłością samurajów, fanatyzmem kamikadze i... losem Godzilli - nie przełożyło się TO na moje szukanie historii Kraju Kwitnącej Wiśni. Pewnie, że wiem kim byli Toyotomi Hideyoshi czy Ieyasu Tokugawa, cesarze Mutsuhito i Hirohito. Ale to cała moja wiedza o Cipangu, jak przed wiekami określano Japonię na europejskich mapach. Nie wiem czy przeciętny Japończyk wie więcej o Polsce. Tym bardziej sięgnąłem po powieść Shusaku Endo. Nie powiem, żeby na mnie zrobił wrażenie dopisek na okładce:"Powieść, na podstawie której powstał najważniejszy film Martina Scorsese". Już prędzej  Liam Neeson, którego aktorstwo cenię. Tak, to marketingowo doskonały manewr. Filmu, który miał swą premierę w Watykanie w zeszłym roku, nie widziałem. Nie będę więc ścigał się z analizą porównawczą: pierwowzór literacki contra film. Może to i dobrze. Sam nie wiem. Pewnie z czasem film obejrzę. I analiza sama z siebie pojawi się przy oglądaniu.

Shusaku Endo doskonale buduje napięcie w swojej książce! Od kataklizmu! Opisu, który nie pozostawia złudzeń. Dla osób głębokiej wiary może to być nawet chwila ciężkiej próby? Tortury, jakim poddawano chrześcijan. Ale patrząc z drugiej, tej japońskiej, strony - mamy drastyczny obraz, jak Japonia uratowała swą tożsamość cywilizacyjną, kulturową i religijną! Oburzy kogoś, że staję w obronie tych, co straszliwe męki cierpienia wydawali dziesiątki chrześcijan - tak misjonarzy, jak i rodowitych Japończyków? Moim zdaniem należałoby wyłączyć zbytnią egzaltację.
Bardzo trudno jest ustosunkowywać mi się do powieści. Tak, za każdym razem mam te same dylematy. Bo kto ja jestem, aby oceniać. Stawiać krzyżyki lub inne ptaszki przy scenach, frazach, które mi się podobają, które mniej, a które w ogóle? W prywatnej korespondencji zapytała mnie przedstawicielka Wydawnictwa Znak: "Jestem ciekawa, co Pan sądzi o «Milczeniu». Czy to książka dla każdego?". Nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć. Mnie ta narracja wchłania. Od pierwszych zdań: "Wieść dotarła do Kościoła. Ojciec Cristóvão Ferreira, wysłany do Japonii przez portugalskich jezuitów, wyparł się wiary, poddany w Nagasaki «tortury jamy». Ojciec Ferreira to przebywający w Japonii od dwudziestu kilku lat, piastujący najwyższą godność prowincjała senior, który przewodził całemu duchowieństwu i wiernym". I nagle z zakamarków przeszłości staje przed nami człowiek żywy! Prawdziwy! Rozumiem, że Shusaku Endo wykorzystuje w swoim pisaniu autentyczne listy ojca Ferreira. Wraca przeszłość zapomniana. Zresztą nie tylko jego, ba! daje nam ciekawą wskazówkę, że odnajdziemy je w Ośrodku Badań nad Historią Posiadłości Zamorskich. Nagle powieść staje się informatorem metodycznym?
Zrozumieć świat, który otaczał portugalskiego jezuitę? Kiedy książka ukazuje nam los innych katolików oddanych w ręce oprawców trudno jest nabrać sympatii do nich. Wydłubać z siebie iskierkę przebaczenia. Pióro Shusaku Endo jest dla mnie tak sugestywne, że po chwili czytania nabieram przekonania, że on sam jest świadkiem tego, co opisuje. Nabieram mylnego przekonania, że pisze to... Europejczyk? Siłą rzeczy szukam potwierdzenia istnienia np. André Palmeiro? Jego list z 22 III 1632 r. (za dobry miesiąc w Warszawie zemrze JKM Zygmunt III Waza) musi być autentyczny, skoro i on jest postacią historyczną. Skoro tak, to chyba warto przytoczyć opis godnej postawy trzech augustianów (onegdaj członkiem tego zakonu był niejaki... Marcin Luter), jednego jezuity i franciszkanina (zresztą wymienia ich z imienia i nazwiska, czego ja tu nie robię): "Naczelnik miasta Nagasaki,bugyoUneme Takenaka, zmuszając ich do odstępstwa, chciał ośmieszyć naszą świętą naukę i jej sługi, by w ten sposób złamać odwagę wiernych. Zrozumiał jednak wkrótce, że słowami nie potrafi zmienić zdecydowanej postawy ojców. Wobec tego postanowił użyć innego środka. A tym środkiem miało być nie co innego, tylko torturowanie wrzącą wodą w Piekle Unzen"
Nie jest moim zamiarem zdradzać fabułę. Ja tu tylko podsuwam, co ciekawsze wątki, sceny, aby "Milczenie" nie uszło uwagi. Wiem, że to nie jest pierwsze pojawienie się książki Shusaku Endo na półkach księgarskich w Polsce. O ile dobrze szukałem, to w 1971 r. wydał ją Instytut Wydawniczy PAX. Dla mnie subtelnym zaproszeniem do poznania skomplikowanych losów katolików w XVII-wiecznej Japonii jest choćby taki fragment powieści: "Teraz Ferreira żyje gdzieś w Japonii. Rodrigues i jego współbracia zastanawiali się, jak czyste niebieskie oczy ich nauczyciela oraz jego twarz, od której bił łagodny blask, zmieniły się wskutek zadanych mu przez Japończyków tortur. Nie, on nie dopuściłby się tego, by cień hańby zniekształcił mu tę twarz. Nie do uwierzenia, by Ferreira porzucił Boga i wyzbył się swojej łagodności". Trudno nie nabrać sympatii i respektu do księdza-jezuity. Musimy chcieć poznać jego los i tych, którzy uwierzyli w Boga jedynego.
"Ukrzyżowanie w wodzie polega na tym, że przywiązuje się chrześcijan do ustawionych w morzu drewnianych słupów. Wkrótce jest przypływ, woda sięga im do lędźwi, skazańców opadają siły i po upływie mniej więcej tygodnia umierają w strasznych mękach. Tak okrutną torturę musiał wymyślić chyba sam cesarz rzymski Neron!" - nie myślę epatować okrucieństwem czy ofiarnymi obrazami śmierci męczenników.  Nie wiem czy demonizowany (skutek choćby naszego"Quo vadis"?) Neron był tak wymyślnym pomysłodawcą opisanej tortury.  Listy Sebastião Rodrigues są niezwykłym wkraczaniem do tak odległego świata:"Z nastaniem pory deszczowej policjancie staną się chyba mniej gorliwi w swych poszukiwaniach, a ja zamierzam to wykorzystać i wędrując  po okolicy, odnaleźć ukrywających się jeszcze chrześcijan". Od samego czytania robi się nam... mokro:"Dziś znowu deszcz. [...] Nie możemy ostatnio spać, bo po szyi i plecach łazi nam robactwo. Japońskie wszy to wredna zaraza: w dzień siedzi spokojnie, a gdy nadchodzi noc, bezczelnie po nas spaceruje". I cały czas powracające pytania o los ichniego mentora, ojca Cristóvão Ferreira. Dziś powiedzielibyśmy, że Sebastião Rodrigues uczestniczył w misji poszukiwawczej. Bo de facto tak było. I o tym m. in. jest ta książka.
Wiara, nadzieja, ból, rozgoryczenie - wszytko to odnajdujemy na kartach powieści Shusaku Endo. Jest coś magicznego w opisie pierwszego chrztu, jaki dokonał się na oczach Sebastiãoa Rodriguesa: "W naszej szopie nie było oczywiście świec ani muzyki, a za chrzcielnicę posłużyła nam chłopska czarka na herbatę, mała i wyszczerbiona. Był to jedyne naczynie liturgiczne". Matka miała na imię O-Matsu. Dziecko? Nie pada jego imię. A potem nadejście, którzy chcą aby padre ich wyspowiadał. "W sąsiednich wsiach i osadach: Mihara, Dozaki i Egami też ukrywa się wielu ludzi, którzy na zewnątrz udają buddystów, ale są chrześcijanami. Wszyscy oni od lat już czekają, aż pewnego dnia nasi kapłani zza dalekich mórz znów im przyniosą pomoc i błogosławieństwo". I wreszcie ślad, którego szukano: "...ostatecznie dowiedziałem się tylko tyle, że Ferreira w Nagasaki, w dzielnicy Shinmachi, założył przytułek dla podrzutków i chorych". Szkoda, że nie dołączono do powieści... mapy (mapki). Łatwiej byłoby śledzić tułaczkę bohaterów, wędrówkę samego ojca Cristóvão Ferreiry.
Musimy wierzyć w listy  Sebastião Rodriguesa, które budują całą fabułę powieści. Okazuje się, że pośród japońskich chłopów szczególną czcią otaczano kult... Maski Boskiej. Stąd scena, kiedy w czasie przesłuchania chłopi mają po deptaniu wizerunki Maryi  z Dzieciątkiem i jeszcze "... napluć na obraz, a Matkę Boską nazwać nierządnicą, co oddawała się mężczyznom". Nie wiem czy Autor zaczerpnął pewną myśl z tych listów, ale odnajdujemy takie ciekawe stwierdzenie:"Są dwa rodzaje ludzi już od urodzenia. Są silni i są słabi. Święci i zwykli ludzie. Bohaterowie i tchórze. [...] A do którego rodzaju ja należę?"
Możemy doszukiwać się w powieści Shusaku Endo taniego dydaktyzmu. Świat tu pokazany jest tylko biały i tylko czarny. Ci pierwsi, to japońscy chrześcijanie, misjonarze; ci drudzy, to okrutni feudałowie, policjanci (jak się ich nazywa), urzędnicy japońscy. A przecież na naszych oczach rozgrywa się kolejny dramat wojny domowej! Bo niczym innym jest nawracanie chrześcijan na wiarę japońskich ojców! Tak, odwracam spojrzenie. Wtedy może też inaczej spojrzymy na portugalskich jezuitów? 
"Nie miał różańca, więc na palcach zaczął odmawiać Ave Mariai Pater nosterpo łacinie, ale puste słowa modlitwy prześlizgiwały mu się po wargach niczym woda wylewająca się z ust chorego, który mocno zaciska zęby" - nie trzeba być człowiekiem wiary (bez względu na poziom zaangażowania), aby czuć dramaturgię pojmanego jezuity. Proszę nie przeoczyć, jaki człowiekiem był niejaki ojciec Cabral, jak nie rozumiał Japonii, jak gardził Japończykami. I znów wraca do mnie, to co powiedział Eustachy Rylski: "Na tym polega dramat historii i historyków - że wystarczy jedna dobrze napisana powieść i niewiele już mogą przekazać". Nie inaczej jest z powieścią Shusaku Endo. Wypełnia pewną niszę. Ktoś się odezwie, że była głośna powieść i jej telewizyjna adaptacja  Jamesa Clavella "Shōgun". Wydaje mi się jednak, że "Milczenie" jest bardziej autentyczne, zbliżone do... oryginału czasu i wydarzeń, które opisuje.
"Dał się słyszeć ciężki, głuchy łoskot. Kapłan dopadł krat w chwili, gdy urzędnik po dokonaniu egzekucji chował swój ostry błyszczący miecz. Zwłoki jednookiego leżały twarzą do ziemi. strażnicy wzięli go za nogi i powlekli do wykopanego przez wiernych dołu" - kres drogi, tych którzy nie chcieli odstąpić od wiary w Jezusa. I jest uchwycony ten szok, wobec śmierci: "On nie mógł pojąć tej ciszy na dziedzińcu, grania cykad i bzykania muchy. Umarł człowiek, a życie toczy się jak poprzednio, jakby nic się nie stało. To jakiś absurd". Ale jest też cień zwątpienia::"I to ma być męczeństwo? Dlaczego milczysz, Boże? [...] Dlaczego więc pozwalasz trwać tej ciszy?". I te szarpiące wątpliwości wokół tego czy odstąpić od wiary?  Walka w sobie. Walka z sobą. Ale też walka o prawdę, w którą się uwierzyło, której poświęcało się siebie całego. Bezgranicznie! Mam wrażenie, że książka Shusaku Endo chwilami uczy pokory. Nie wiem czy po przeczytaniu całości duma napełni nasze miałkie, niby-katolickie serca. Jestem zdania, że "Milczenie" bardziej przemówiłoby do młodzieży, niż mnogość katechezy, której ani nastolatkowie nie rozumieją, ani chwilami nie potrzebują. Może dlatego przed laty kolega-katecheta tak często raczył swoich uczniów "Misją" w reżyserii Rolanda Joffé, ze świetnymi kreacjami Jeremy Ironsa i Roberta De Niro. I tu chyba odpowiadam na pytanie "czy to książka dla każdego?". Mogę ze swej strony tylko złożyć deklarację: postaram się, aby ta książka (może nawet ten egzemplarz?) znalazła się w zasobach szkolnej biblioteki. 
Jesteśmy świadkami kolejnych śmierci. Ale nie możemy być głusi na słowa oskarżenia wobec misyjnych poczynań Europejczyków:"To przez was! Dlatego, że chcecie nam egoistycznie narzucić swoje marzenia. [...] Patrz! Znowu się  leje krew! Krew ludzi, którzy niczego nie rozumieją!". Mocne. Spotkanie z ojcem Cristóvão Ferreirą kto wie czy nie najważniejsza w całej tej chwilami krwawej opowieści: "Szczęście... - Ferreira spojrzał przenikliwym wyzywającym wzrokiem. - Każdy inaczej rozumie szczęście".
Szczęściem la Czytelnika jest, że Wydawnictwo Znak wznowiło po latach książkę Shusaku Endo. Na pewno  "Milczenie" nie znudzi, nie zamęczy. Chyba żeby zrozumieć dlaczego "katolicki eksperyment" nie udał się w Japonii znajdujemy TU takie zdania (na ile autentyczne? samego ojca Cristóvão Ferreiry?): "Modlili się do Boga zniekształconego na ich własną modłę, niezrozumiałego dla nas. Nawet jeśli oni to bóstwo nazywają Bogiem [...], to nie jest to Bóg! Zupełnie jak motyl schwytany w pajęczynę. Początkowo ten motyl z pewnością jest motylem, ale dnia następnego, chociaż ma skrzydła i tułów motyla i wygląda jeszcze jak motyl, w istocie to trup, który prawdziwym motylem już nie jest. I nasz Bóg tu, w Japonii, jest tylko pozornie Bogiem, pozbawiony bowiem swojej istoty jest martwy". Warto pochylić się nad losem portugalskich i japońskich katolików. A Chuan Sawano? Kto zacz? Były prowincja senior zakonu jezuitów, Cristóvão Ferreira, którego los uświadamia, że nic nie jest ani oczywiste, ani trwałe, ani jednoznaczne... Ale żeby się o tym na dobre przekonać, to trzeba chcieć być Czytelnikiem, który pożegluje po bez mała 280-ciu stronicach. Czy zrozumiemy Japonię czasu szogunatu? Nie wiem. "Milczenie" jest ciekawie zarysowanym obrazem świata, kiedy być katolikiem nie oznaczało li tylko pobożności na pokaz, ale wymagało dawania prawdy prawdzie! Dziś można mieć gębę pełną frazesów, komunałów i klerykalnych połajanek, ale czy naprawdę ciskający gromy na zbłąkaną owczarnię musieli choć otrzeć się okrucieństwo, jak ludzie pokroju ojca Cristóvão Ferreiry? Wątpię. Chyba tylko współcześni księża misjonarze mogą z całą otwartością powiedzieć o sobie: wiem! znam! rozumiem! Dla większości z nas, to tylko dramatyczna fabuła, opowieść z XVII w. I oby tak zostało.

PS: Chcę na koniec zwrócić uwagę, że nie przypadkowo wstrzymywałem się z publikacją tego "Przeczytania...". Dziś, 5 lutego, przypada 420 rocznica męczeńskiej śmierciDWUDZIESTU SZEŚCIU MĘCZENNIKÓW Z NAGASAKI.  Na ołtarze, jako beatyfikowanych, wyniósł ich papież  Urban VII w 1627 roku. Aktu kanonizacji dokonano w 1862 r. za pontyfikatu Piusa IX. O ich śmierci nie zapomniał Shusaku Endo: "W roku 1587 władca Japonii Hideyoshi zmienił swą dotychczasową politykę i zaczął zwalczać chrześcijaństwo: najpierw w dzielnicy Nishizaka w Nagasaki spalono na stosie dwadzieścia sześć osób - kapłanów i wiernych [...]". Nie wiem czemu w powieści jest ta data i wspomina się o stosie. Na portalu opoka.org.pl., czytamy m. in. "Nadszedł dzień 5 lutego 1597 roku, dzień narodzin dla nieba. Opisał bohaterską śmierć męczenników naoczny świadek portugalski jezuita Ludwik Frois. W pobliżu miasta Nagasaki ustawiono 26 krzyży w odległości czterech kroków jeden od drugiego i na nich zawieszono skazańców". Zainteresowanych odsyłam m. in. na tę stronę.

Coffee time, czyli dialog między trzema damami w londyńskim parku...

$
0
0
- Berta widziałaś tego gogusia? - J
- Którego? - B.
- No spod "7". - J.
- Anarchista! - C.
- Carroll! Jaki anarchista?! Brałaś dziś tabletki?! Nosi garnitur od Armaniego! - J.
- Anarchista! Albo jeszcze gorzej: komunista.  - C.

Od lewej, według mnie: B., J., C. (obraz i tytuł z Pata Brennana)

- Też wymyśliłaś! - J.
- Bo jemu źle z oczu patrzy. Wilkiem! Jak Hendersonowi! - C
- Carroll! Na miłego Boga, kiedy to było?! - J.
- Jakoś niedawno! - C.
- Jak niedawno? W 42? - J
- W 41 - B.
- Skąd wiesz? - J.
- Pamiętam - B.
- A o moich sześciu funtach i piętnastu pensach też? - J.
- Ale w ogóle to był bardzo przystojny - C.
- Kto?! Henderson? - J.
- Nie, nie Henderson. Churchill - C.
- Gruby! - J.
- Gruby?! Co ty Jean! Winston wcale nie był gruby - C.
- Ależ tak! - J.
- Twój John był gruby! - C.
- John był łysy! - J
- Attlee był łysy - B.
- Attlee był niewyrośnięty! - J.
- Ale też i łysy! - B.
- I miał takie lisie oczka. Jak Rupert - C.
- Rupert? - J.
- Ruperta nie pamiętasz?! - C.
- Nie! - J.
- I to niby ja mam problemy z pamięcią?! Phi! - C.
- Rupert Greenwood. Maszynista - B.
- Ty go pamiętasz?! - J.
- Był szwagrem mego drugiego męża! To jak mam go nie pamiętać? - B.
- Racja! Nazywałaś się Greenwood. - J.
- Za Jerzego VI - B.
- A mi jednak żal - C.
- Kogo znowu? Jerzego VI? - J.
- Nie, Wallis Simpson - C.
- Wallis Simpson?! O czym ty mówisz?!- J.
- Ale jeszcze bardziej Zsuzsi Starkloff - C.
- Też masz co wspominać! - J.
- Ale jak Gloucester zginął, to płakałaś! - C.
- Cała Anglia płakała! - J.
- Tak, a nasz dobry Charles dał pierworodnemu William - B.
- Bardzo mi się podobał - C.
- Charles? - J.
- Nie Charles! Gloucester! Miał takie cudowne oczy. Nie takie zimne, jak te inne Windsory! I ten uśmiech! Coś mi się przypomniało! - C.
- Siadaj! Kawę wylejesz! - J.
- Muszę kupić krem do protezy! - C.
- Teraz?! Kobieto! - J.
- Masz rację. Teraz chyba mi nie potrzebna - C.
- Berto dolej! - J.
- Ale Catherine  Middleton jest ładniejsza od Diany! - C.
- Też wymyśliłaś? - J.
- Fergie była ładniejsza! - B.
- Ruda! - J.
- Co z tego, że ruda?! Twój Chris pewnie był zielony! - B.
- Chris był Szkotem! To jaki miał być?! W kratkę?! - J.
- Nie zaprosili jej na ślub Williama i Kate! - B.
- Oburzające! - C.
- I bardzo dobrze! Księżna Yorku mogłaby zachowywać się godniej! - J.
- Ty jesteś katoliczką? - B.
- Boże chroń! Skąd ci to przyszło do głowy? Mój prapra- jakiś tam Thomas Dummer III był pokojowcem króla Henryka! - J.
- Jesteś taka zasadnicza, jak... - B.
- Papież! - C.
- I do tego Niemiec! - B.
- A nasi Windsorowi, to niby skąd?! Z jabłonki się urwali?! Same Battenbergi i Coburgi! - J.
- Tak, nasza queen nie ma w sobie ni kropelki krwi angielskiej! Wstyd - C.
- Zaraz tam wstyd! - J.
- A ty Jean też chyba jesteś obca! - B.
- Berta, co ty? - J.
- No twoi to chyba są tu dopiero od Wilhelma Zdobywcy! - B.
- A ja jadę na wakacje! - C.
- Znowu do Wessex? - J.
- Nie, zięć wykupił do San Escobar! Okazja! - C.
- San Escobar? Gdzie to jest?! - J.
- Gdzieś tam... Na...
- To nie wiesz gdzie jedziesz?! - J.
- Zięć mi tłumaczył...- C.
- A on nie jest czasem Polakiem? - J.
- No... A co tak wydziwiasz?! - C.
- No, właśnie! Polaków nie lubisz? - B.
- Lubię, nie lubię?! Jakie to ma znaczenie?! - J.
- A ten... no... Stach bardzo ci się podobał. Pamiętam! Pilot! - C.
- Kiedy to znowu było?! W 41? - J.
- Ale było... - C.
- Czy każdy Polak był lotnikiem? Stach był marynarzem! - J.
- To ten, co ścigał Bismarcka? - B.
- Ten sam! - C.
- Ale najgorszy ten brexit! - J.
- Norman? - C.
- Jaki Norman? - J.
- Norman to był Brown.-  B.
- Co wy wygadujecie, kobiety?! Nie on Brexit, tylko ten brexit. Przez małe "b"! - j.
- Nie rozumiem! - C.
- Ty Carroll zmień lekarza - J.
- Ale doktor Spencer... - C.
- Doktor Spencer jest przereklamowany! - J.
- Aha! Jean ma rację. Ja chodzę teraz do doktora Chance - B.
- No dobra... i co ten brexit? - C.
- No z unii wychodzimy?! Nie słyszałaś?! - J.
- Szkoci się burzą? - C.
- Jacy Szkoci?! - J.
- No mówisz, że unia... to myślałam... - C.
- Z Unii Europejskiej! Na jakim ty świecie żyjesz? - J.
- Ale królowa pozostanie? - C.
- Tak, królowa tak. Biedna nasza wyspa! - J.
- Jaka wyspa?! - C.
- Nasza! - J.
- To my na wyspie mieszkamy? Berta! - C.
- Tak na wyspie - B.
- Od zawsze! - J.
- O matko! Na środku wody?! - C.
- Tak wyszło! - J.
- Ajaj! - C.
- Uspokój się - B.
- Kiedy ja... pływać... nie umiem... - C.
- Ja osiwieję! - J.
- Ależ kochanienka... ty już jesteś siwa! - C.
- To jeszcze raz osiwieję!!! - J.
- Naleję jeszcze kawy! Nie będę dygała tego termosu do domu - B.
- Pewnie, że nie - J.
- Na wyspie???? - C.
- Co najmniej od czasów Boudiki! 
- God Save the Queen! - B.
- God Save the Queen! - C.
- God Save the Queen! - J.

Tyle udało mi się posłyszeć z rozmowy trzech starszych dam. Jeśli coś uszczknąłem z całości, to niech będzie mi darowane.

Przeczytania... (192) Jan Długosz "Komin pokutników" (Wydawnictwo Iskry)

$
0
0
"Zaliczywszy tyle słynnych światowych dróg wspinaczkowych, zginął w 1962 roku w trakcie szkolenia komandosów na obozie wspinaczkowym w Tatrach. Zdarzyło się, jak to niekiedy i w przypadku Gwiazd, Wybitności takich, zdarza się - śmierć znalazł na drodze niemal banalnej, przynajmniej w skali możliwości Palanta" - regularni Czytelnicy tego cyklu powinni powiedzieć: skądś tu już znam. Nie, proszę się nie obawiać nie zniżam lotów, aby ograniczać się do odświeżania dawno napisanych tekstów. To Leszek Długosz o Janie Długoszu w swojej książce "Pod Baranami ten szczęsny czas..." (Wydawnictwa Zysk i S-ka), czyli w odc. 177. I wtedy, 6 XII 2016 r., deklarowałem:"Aha - z ostatniej chwili: wkrótce spotkamy się z... Janem Długoszem. Tak, «Palant» będzie TU za czas jakiś. Mam nadzieję, że jeszcze przed Świętami". No, niestety do świąt Bożego Narodzenia nie udało mi się. Tylko patrzeć Tłustego Czwartku, a ja dopiero piszę na zapewniany temat? Mea culpa! Mea culpa!...
Nie ma, co przedłużać otwieram książkę Jana Długosza (1929-1962) pt. "Komin pokutników". Znawca westchnie: klasyk gatunku! Maruda dorzuci kwaśne: leciwe dzieło! Fakt, od pierwszego wydania minęło pół wieku. Od tragicznej śmierci "Palanta" minie 2 lipca całe 55. lat. Piszący osiągnie taki wiek w maju przyszłego roku. Wypominam swój wiek, aby uświadomić upływ czasu, kiedy po raz pierwszy (chodzi o 1964 r., a więc miałem roczek) Iskry wydały tą ważną książkę.
Już to pisałem i raz jeszcze powtórzę: nie jestem człowiekiem gór. Ale do gór czuję respekt. Dlatego z całą powagą i szacunkiem biorę do rąk kolejną książkę, w których to ONE są potęgą. Człowiek, to tylko mały pyłek. Jeśli ktoś sądzi inaczej, to nie powinien nigdy wychodzić w góry, nie daj Panie, aby lekceważył ich potęgę i zgrozę. Nigdy nie szedłem w nie zimą. Nie mam doświadczenia. A może i odwagi? Bo trzeba wobec grani (bez względu gdzie by one nie były) czuć respekt. Mogę tylko utyskiwać nad sobą, że taterniczo-alpejsko-himalaistyczne książki czekają w swoistej poczekalni, aby zjawić się w tym cyklu. 
Postanowiłem, że tym razem w "Przeczytaniu..." moja rola ograniczy się do zacytowania kilku scen i kilku wypowiedzi Jana Długosza. Zima, wiek młody (młoksowaty), do tego obok dziewczyna i brawura gotowa. A ja nie chcąc silić się na belferski dydaktyzm chciałbym przestrzec: nie igra się z górami! Nie starczy dobry czekan, świetny (zagraniczny) sprzęt alpinistyczny, aby rzucać wyzwanie rodzinnym Tatrom, że o Alpach nie wspomnę.

Scena 1 - "W ułamku sekundy rusza cały otaczający mnie świat. Próbuję hamować czekanem, lecz jeszcze niezupełnie zdaję sobie sprawę z tego, co zaszło. Wylatuję w powietrze jak z katapulty i w szaleńczych saltach widzę tysiące ton śniegu sunące po zboczach. Wiem, że to koniec, żadne tam obrazki z dzieciństwa, tylko myśl: «szkoda, że tak głupio...». Nie ma we mnie cienia nadziei. Lecę, uderzam, odbijam się i znów lecę. [...] Nie może być mowy o jakimś działaniu; porwał mnie piekielny kołowrót, magluje, przewraca, strąca z kilkunastometrowych progów, dziwnym zrządzeniem losu - w miki śnieg".
Scena 2 -"Kiedy wyrosła przed nami groźba nocy, przyszłość nie rysowała się zbyt różowo. W wyścigu z uciekającym dniem, śnieżycą lub gdy zmęczenie napełnia ołowiem stopy - trzeba walczyć o zagrożone istnienie i leży to w prawidłach gry. Ale jeśli do tego wtrąci swoje trzy grosze przypadek, wtedy pogodny western zmienia się nieoczekiwanie w dramat"
Scena 3 - "Trudności nieustannie rosną. W tej właśnie chwili wygięta w łuk postać «Momy» niknie z oczu. Tylko ciemne, odcinające się na tle nieba, oparte na mizernych występach stopy i nerwowy szybki oddech donoszą o zaciekłej, zaczętej wiele godzin temu, a niezakończonej walce. Uświadamiam to sobie w chwili, kiedy tylko myślami i uważną asekuracją pragnę skierować go w bezpieczne miejsce. Zdaję sobie jak nigdy przedtem, że dwójka związanych liną stanowi nierozłączną całość! [...] Liczymy wyłącznie na siebie i nie wolno nam tego zaufania zawieść".
Scena 4 - "Ktoś z  moich przyjaciół zakwestionował kiedyś prawo do naprawdę silnych przeżyć. Dowodził, że istnieje podyktowana stanem  nerwów granica rozpaczy czy strachu, a kiedy się ją przekroczy, występuje zjawisko narkozy psychicznej i zobojętnienia, ratujące przed całkowitym załamaniem. Myślę, że miał rację; boję się teraz znacznie mniej niż rok temu, kiedy rozważałem nasze szanse. Wtedy miałem jeszcze jedno wyjście: mogłem w ogóle nie pójść - a dziś...". 
Scena 5 -"Po kilku godzinach obojętniejmy zupełnie. Nie bardzo wiem, gdzie góra, gdzie dół, czy ściana jest przewieszona czy nie, czy trudno, czy niebezpiecznie. Można się zastanawiać, bać, martwić, szukać innych rozwiązań - tylko do pewnej granicy. Potem działamy jak w transie. Ciało oddaje wszystkie siły, cały zapas doświadczeń i energii, wyłącznie walce o zachowanie istnienia". 
Scena 6 - "Ktoś, kto nie oglądał tego na własne oczy, nie jest w stanie wyobrazić sobie grozy widowiska, przy którym lawiny śnieżne przedstawiają się zupełnie niewinnie. Ogromne lodowe bryły, nieraz wagi kilkunastu ton, toczą się, łamią, pędzą w dół, miażdżąc każdy ślad życia na swojej drodze". 

To nie jest łatwa i lekka lektura. Jeśli nastawiamy się na spotkanieli tylko z romantyczną przygodą, to możemy doznać bolesnego rozczarowania. Bo wyobrażeniem z tym, co naprawdę może stać się w górach (a tu mamy przecież opis zdarzeń, w który uczestniczył Autor) może nami naprawdę poruszyć. Jak choćby rozważania wokół śmierci Wawrzyńca Żuławskiego (1916-1957). Gorzka pigułka.

Scena 7 - "Kluczymy wśród szczelin - jeśli nie liczyć chwilowych, księżycowych iluminacji - zupełnie po ciemku. Skaczemy przez węższe, a na szerokich ciemnych czeluściach wypatrujemy obejścia lub mosty śnieżne. Pogoda robi się coraz gorsza, chwilami i na lodowiec wpełzają od dołu tumany astralnej, materializującej się mgły i wtedy niezbyt odległa już ściana ginie w szarym mroku".
Scena 8 - "W ułamku sekundy następuje coś strasznego: rozpędzona, zbliżająca się lokomotywa, eksplozje bomb, jękliwy łomot walonego wichurą drzewa, warkot odrzutowca - wszystko prędzej niż myśli. Odruchowo kulę się w jamie i uderza mnie fala śniegu. Jestem już w samym sercu huku, rozpłaszczony, przybity do ściany; tony białego ciężaru zrywają mi czapkę z głowy, prą niepowstrzymanie w dół, mokry śnieg zasypuje mnie coraz wyżej, cementuje na stanowisku".
Scena 9 - "Nikt jej nie zna i nikt o niej nic nie wie, nikt jej nie widział, nie wiadomo nawet, czy naprawdę istnieje, ale jeśli nocą zniknie ci sprzed namiotu menażka, na wspinaczce pęknie młotek albo nagle koło głowy warknie kamień - wiedz, że to sprawa Gornej Indyjki".
Scena 10 - "Trudno jest zmusić się wysiłku, kiedy człowiek ma dość, kiedy jest zmarznięty, śpiący i głodny, a tu żądają od niego, żeby poszedł zrobić to czy tamto. [...] Wszystkie myśli, wszystkie pragnienia są tak ubogie, tak zwierzęce. Gdzie to opisywane radości, stany intelektualnego zachwytu, zadowolenie z własnego hartu i «męstwa», te klasyczne: «aleśmy zakosili!». To może jest dobre w Tatrach, ale tu tego nie ma...".
Scena 11 - "Kraina majaków, kraina wolno wlokącej się myśli, przytłumionej, obcej świadomości. Gdzieś tam, ukryte bardzo głęboko pod pokładami znużenia kryje się przeświadczenie, że leżę na boku na śniegu pod wierzchołkiem Le Grand Capucin i że w tym samym miejscu biwakował dziesięć lat temu Bonatti, a po nim inni sławni alpiniści, z których wielu już nie żyje. [...] Przez opary znużenia i poskręcanych myśli bez sensu wiem, że mi potwornie zimno w mokre kolana, że drętwieje i boli łokieć, a ostry kamień ugniata biodro".
Scena 12 - "...rośnie też upór i pragnienie zrobienia tej wspinaczki nawet wbrew całemu światu. Wiem świetnie, że jeśli teraz zawrócę, już nigdy więcej nie przyjdę tu samotnie. To, co robię, jest szaleństwem, ale...".
Scena 13 - "Na szczyt Mont Blanc wchodzimy o dwunastej, pół godziny po Chrisie i Donie. Spotykamy tam fotoreportera z «Le Progrès» z wielką butelką szampana, przeprowadzającego z nimi wywiad. Nie umie ani słowa po angielsku, ma więc trudności w dogadaniu się z Anglikami, którzy z kolei nie znają francuskiego. Jednak reportaż w gazecie się ukazał, a Bonington z Whillansem łapali się za głowy, gdy czytano im to, czego nie powiedzieli".

Trzynaście scen, każda z jednego rozdziału? Tak się starałem. Że nie zdradzam czy to Tatry, Alpy, a może Związek Sowiecki? Jakimi językami posługiwali się wspinający na szczyty? Wspaniałym dopełnieniem treści jest przebogata szata fotograficzna! Niektóre z nich naprawdę robią wrażenie, jak to, które wykonał Czesław Momatiuk, które podpisano: "« Pod piętami zaczyna się powietrze, a gdzie się kończy, wolę nie patrzeć» . Długosz na ścianie Le Grand Capucin". Odrywam się od czytania i w "Wikipedii" szukam dalszych losów bohaterów "Komina pokutników". O Cz. Momatniku znajdujemy m. in. "W roku 1967 przedostał się na Zachód i do USA. Zginął 23 listopada 1972 w wypadku samochodowym". O Adamie Bilczewskim na portalu Tatry z-ne.pl , czytamy m. in. "W 1977 znalazł się w szpitalu (stan przedzawałowy), ale po odpowiednim treningu wrócił w góry i był kier. trzech wypraw w Himalaje: w 1979 na Lhotse (8516 m, był jednym z tych, którzy dotarli na wierzchołek), w 1982 na Makalu (8463 m, doszedł do wys. 7600 m) oraz zim. wyprawy na Dhaulagiri (8167 m, uczestnicząc w akcji do wys. 6200 m). [...] Wracając z Tatr na motocyklu w drodze nagle zasłabł i zmarł".  I tak sprawdzam wielu z nich, na różnych stronach. Życie rozproszyło ich po świecie, np. w Kandzie zmarł Leszek (de facto Lechosław) Utracki. W USA zmarł  wieku 84 lat Jan Mostowski. I na tym polega wspaniałość przekazu Jana Długosza. Losy Jego przyjaciół stają się nam bliskie. To nie tylko osoby, które pojawiają się na kolejnych stronach wspomnień.
To wydanie "Komina pokutników" wzbogacone zostało również o "Notę edytorską" Ewy Dereń oraz tejże "Jan Długosz i jego tatrzańska epoka". Z tego ostatniego tekstu: "Dorobek sportowy w Tatrach i alpach w sposób oczywisty uprawniał Długosza do udziału w wyprawach w góry wysokie. Gdy jednak w 1960 r. ruszyła pierwsza powojenna wyprawa w Hindukusz, nie znalazł się w jej składzie. Co więcej, jego kandydatury nie brano nawet pod uwagę. Na przeszkodzie stanęły względy natury osobowościowej; Długosz uważany był za byt dużą indywidualność, niezdolną do nagięcia się do wymogów pracy zespołowej, jakiej wymaga działalność w górach wysokich. [...] Owa swoista tendencja do popadania w konflikty, także towarzyskie, miewała czasem konsekwencje natury dyscyplinarnej". Jest spojrzenia na Jana Długosza z boku? Chwyta za gardło, to ca napisała o Jego śmierci. Musiałbym tu zacytować cały, długi akapit. Nie mogę. Tylko dwa zdania: "Śmierć Długosza była dla całego środowiska wspinaczkowego szokiem, Wydawało się nieprawdopodobne, by tak doświadczony taternik po prostu potknął się na kamieniu". Spekulacja, sugestie, banialuki - warto jednak przeczytać. Trudno, aby zapomnieć okoliczności pochówku, skąd na mogile ma Pęksowym Brzyzku wziął się kamień z Morskiego Oka?
Jest w opowieści o śmierci Wawrzyńca Żuławskiego, zaginięciu Stanisława Grońskiego pewna myśl, której nie wolno nam bagatelizować. Niech ona stanowi motto do działania, jakie zostawił nam JAN DŁUGOSZ, nie ten od kronik, ale gór. Oby nigdy, nikt z nas nie musiał stać przed podobnym doświadczeniem:
"KIEDY BĘDĄC W GÓRACH, USŁYSZYSZ TEN TAK ŁATWY DO ODRÓŻNIENIA WYSOKI KRZYK CZŁOWIEKA W ŚMIERTELNYM NIEBEZPIECZEŃSTWIE - 
NIE PYTAJ, KTO WOŁA POMOCY".

Smakowanie Bydgoszczy... (52) suchy "Potop" na bis i nie tylko...

$
0
0
Suchy "Potop" po raz drugi?
Z moją pamięcią gorzej?
Ech! to 50+?!...
Wychodzi na to, że rok temu też gnałem do parku im. Kazimierza Wielkiego, aby fotografować kopię dzieła Ferdinanda Lepkego. Hm... I, co teraz? Trud zmarzniętych (dziś -5,4 °C) dłoni ma iść na marne? Tak być po prostu nie może.


Nic za to nie mogę, że wyjątkowa bydgoska fontanna, to wdzięczny temat do fotografowania, ale i opisywania. Pogoda służyła temu, że... nikt prawie nie pałętał się dookoła "Potopu". Niezmącony kadr bohaterami drugiego planu, to jednak pokusa do robienia użytku z aparatu fotograficznego (zdjęcia wykorzystane na Facebooku wykonane zostały smartfonem). No i pstryknęło się ich bez mała sześćdziesiąt? Gdyby to przeliczać na "dawne lata", to prawie dwie kasety błony (36 klatek każda). W sumie jednak z dzisiejszego pleneru jest koło setki. Dlatego dorzucam i te zdjęcia z parku im. Kazimierza Wielkiego, które wykonałem.


Niespodzianką może być... "otoczenie"? Jak choćby CAFE & RESTAURANT WERANDA. Nie będę nikomu robił kryptoreklamy. Sygnalizuję tylko fakt o istnieniu i zwracam uwagę na kolejny mural. Trudno go nie zauważyć. Secesyjna oprawa zaprasza. Kto skorzysta przekona się, co jest w karcie, jakieś jakości i jakiej ceny.



Sąsiednie kamienice, które wyrastają "za plecami" nie powinny nas pozostawiać obojętnymi. Na tym polega ciekawskie spacerowanie? Dla mnie  - TAK.


Jest rzadka okazja zobaczyć, jak "od tyłu"  wygląda dobudowa do budynku Urzędu Wojewódzkiego słynna sala sesyjna, w której 19 marca 1981 r. doszło do pobicia bydgoskich działaczy NSZZ "Solidarności" z jej przewodniczącym Janem Rulewskim. Obok jeden ze stawów. Nie widać żadnej kaczki, nie ma łabędzi. A przecież to one przez lata stanowiły ozdobę parku. Nie dość na tym - na środku stawu zbudowana była chatka dla nich. Co się z nią stało? Starość doprowadziła do ruiny? Pewnie - tak. Nie można było jej zrekonstruować?


Nie jestem amatorem "miejskiego drobiu"w postaci gołębi. Raczej kwalifikuję je do... szkodników. Nie mój to wymysł, ale to ONE są sprawcami zanikania z ulic naszych miast (czy nawet: wyginięcia?) pospolitych wróbli. Nie wiem, jak w innych miastach, ale w Bydgoszczy passer domesticus naprawdę trudny jest do obejrzenia. Ale natura sama zadecydowała? Kiedy zacząłem robić zdjęcia po prostu stadko nadleciało dokładnie ku mnie! I zaczęło się... pozowanie? Oczekiwano grochowej gratyfikacji? Nie miałem przy sobie żadnego ptasiego pożywienia. Podziwiałem, jak stroiły się przede mną. Skończyłem robić zdjęcia i... rozleciały się na boki. Jak się pojawiły, tak rozproszyły się?



Fontannie "Potop" wyrósł"pod bokiem" konkurent? Na ławeczce przysiadł pan profesor Zygmunt Mackiewicz (1931-2015). Ten wybitny lekarz, chirurg, wykładowca był przez lata prezesem Stowarzyszenia Odbudowy Fontanny Potop i m. in. Jego zaangażowaniu można było doczekać szczęśliwego finału, jakim było  oddanie do użytku tej atrakcji bydgoskiej 26 VI 2014 r. Stąd nikogo nie powinno dziwić, że na ławeczce uwieczniono również niedźwiedzicę z małym. To był pierwszy element całości, jaki zawitał do Bydgoszczy i czekał na całkowitą rekonstrukcję.


Jedno  nie ulega wątpliwości: pięknieje nasza Bydgoszcz. Nikt wprawdzie już nie przyrówna jej do "małego Berlina / kleine Berlin", ale serce rośnie, kiedy widzi się rewitalizację kolejnych zakątków miasta. Oczywiści są i takie, które czekają na reanimację (i to błyskawiczną) i o takich miejscach też będę TU pisał. 

Viewing all 2227 articles
Browse latest View live