Quantcast
Channel: historia i ja
Viewing all 2226 articles
Browse latest View live

Spotkanie z Pegazem... - 82 - generał Bolesław Wieniawa Długoszowski - "Ułańska jesień"

$
0
0
Ostatnio na FB jeden z moich Uczniów-Czytelników blogu zapytał mnie: kto bedzie kolejnym bohaterem "Spotkania z Pegazem"? Odpowiedziałem zgodnie z prawdą: nie wiem. Bo ja tego po prostu nie planuję. Owszem są rocznice, są wydarzenia, które trudno ominąć, obejść, przejść nad nimi do porządku dziennego, ba! wiem, że nieomal muszę (choć żadnego bata nade mną TU nie ma i czynię sobie, co mi "w duszy gra") o nich napisać. To są (jak w "Palecie") często bardzo spontaniczne wybory. Tak jest również i dziś.
No i zgrzeszyłem? Umknęła mej uwadze CXXXV rocznica urodzin kogoś wyjątkowego: generała Bolesława Wieniawy Długoszowskiego - 21 lipca 1881 r. (zresztą lipiec, to też rocznica tragicznego końca tego niezwykłego żywota: 1 VII 1942 r.). Dlaczego u dwóch autorów (M. Urbanek - 22 VII; T. Wittlin - 21 VII) pojawia się rozbieżność, co do daty narodzin w Maksymówce koło Stanisławowa (o! zgrozo obecnie, to:  Івано-Франківськ)? Dla starszego pokolenia na dźwięk samego herbu (bo stałoby napisać zaledwie: "Wieniawa", a średnio inteligentny obywatel II Rzeczypospolitej wiedziałby o kim rzecz!) wiadomym już by było, że bohaterem "Spotkania..." jest ktoś, kto cenił: piękne kobiety, nadobne konie, śpiew, dobre trunki, doborowe towarzystwo i rzecz jasna Ziemiańską (czytaj m. in. Skamandryci, A. Dymsza, F. Fiszer, ba! B. Leśmian i inni). Tak TO miejsce wspominał nie byle kto, a sam Witold Gombrowicz:"A na samym szczycie, nawet w fizycznym znaczeniu, bo na półpiętrze, wyniesiony ponad tłum, świetniał stolik skamandrytów - Słonimski, Tuwim, Iwaszkiewicz, Wieniawa-Długoszowski i inne wielkości, przerzucające się dowcipami"*. A Janusz Minkiewicz o tym samym miejscu: "...obok poetów zawodowych widziało się tam uroczego poetę amatora, pułkownika Wieniawę-Długoszowskiego, obok pracowitych prozaików zasiadał ten, który nie zhańbił się napisaniem jednego choćby słowa, kawiarniany Bóg Ojciec - Franciszek Fiszer". Tego profilu twarzy NIKT nie mógłby pomylić. A wielu powtarzało właśnie  za Antonim Słonimski :

Dzwoniąc szablą od progu, idzie piękny Bolek,
Ulubieniec Cezara i bożyszcze Polek.


Birbant kawalerii polskiej stał się przedmiotem wielu anegdot (proponuję zerknąć do moich "Przeczytań..." - odc. 117), ale też sam je tworzył! Spod pióra pana doktora w mundurze I Brygady Legionów Polskich (nie było żadnych Legionów Piłsudskiego) wyszło wiele wierszyków, piosenek. Piszę o dość wczesnej porze, a tekst"wisieć" będzie na blogu nie wiadomo jak długo (powiadają, że"na wsiegda"?) przeto ominę ich cytowanie, bo wszak młodzież TO czyta i jak pisał klasyk"ona się uczy". O! Cenzura? Tak, wewnętrzno-obyczajowa. Ale o fantazji ułańskiej i twórczej Wieniawy coś jednak jest do znalezienia na TYM blogu. Starczy wrzucić to i owo do wyszukiwarki. 

Józefa Długoszowska z Komendantem i synem - Bobowo 1916
Biograf Generała Mariusz Urbanek, autor urokliwej książki "Wieniawa szwoleżer na Pegazie", napisał "Ułańska jesień, wiersz epitafijny, który Bolesław Wieniawa-Długoszowski napisał dla siebie już tyle lat wcześniej, nie trafił na skromny krzyż na nowojorskim cmentarzu. Może być tylko podsumowaniem opowieści o życiu najlepszego poety wśród generałów i najdzielniejszego żołnierza wśród poetów"**.
Zamieszam tu tekst, który wykorzystał właśnie M. Urbanek. To jedna ze znanych wersji tego utworu. Można znaleźć różne jego "odmiany". U T. Wittlina ("Szabla i koń. Gawęda o Wieniawie", przypis 64, na s. 290) czytamy, cytuję bez skrótów: "Wiersz ten otrzymałem z notatką «Powyższy tekst pochodzi z archiwum rodzinnego Adama Michalewskiego, siostrzeńca Wieniawy, również beliniaka, i jest tekstem autentycznym w odróżnieniu od innych zniekształconych wersji, jakie krążą obecnie». Jednakże bliski przyjaciel Długoszowskiego i legionowy kolega, pułkownik Tadeusz Królikowski, w swym wspomnieniu:Wieniawa, jakim go znałem, napisał: «Nawiasem dodam, że w wierszu Ułańska jesień w drugiej strofie, zamiast starsza już kokota, powinno być jak w originale: podstarnia kokota»"***. Odsyłam (patrzy przypisy) do wykorzystanej literatury.

Ułańska jesień**

Przeżyłem chyżą wiosnę szumnie i bogato
Ku własnej przyjemności, a durniom na złość,
W skwarze pocałunków przeszedłem przez lato
I szczerze powiedziawszy, mam wszystkiego dość.

Wystrojona w purpurę, kapiąca od złota
Nie uwiedzie mnie jesień czarem zwiędłych kras,
Jak pod szminką i pudrem starsza już kokota,
Na którą młodym chłopcem nabrałem się raz.

A przeto jestem gotów, gdy wrześniową nocą
Zapuka do mych okien zwiędły klonu liść,
Nie zapytam o nic - dlaczego i po co?
Lecz zrozumiem, że woła: „No, bracie, czas iść”.

Nie żałuję niczego, odejdę spokojnie,
Bom z drogi mych przeznaczeń nie schodząc na cal,
Żył z wojną jak z kochanką, z kochankami w wojnie,
Więc miłości mi także niezbyt będzie żal…

Gdy miłość jest jak karczma w niedostępnym borze,
Do której już od dawna nie zachodził nikt,
Gdzie przechodzień wygodne spotka czasem łoże,
Ale – własny ze sobą musi przynieść wikt.

A śmierci się nie boję – bo mi śmierć nie dziwna,
Nie słałem Bogu nigdy nudnych na nią skarg,
I kiedy z śmieszną kosą stanie przy mnie sztywna,
W dwóch słowach zakończymy nasz ostatni targ.

W takt skocznej kul muzyki, jak w tańcu pod rękę
Włóczyłem się ze śmiercią całkiem za pan brat,
Zdrową głowę wsadzałem jej czasem w paszczękę,
Jak pogromca tygrysom, którym wolę skradł.

Więc kiedy mnie w paradzie złożą na lawecie,
Za którą smutny stanie  sierota - mój koń,
Gdy wy mnie - szwoleżery - do grobu zniesiecie,
A piechury przed trumną sprezentują broń.

Do karnego raportu przed niebieskie sądy
Duch mój galopem z lewej duchem będzie rwał,
Jak w steeplu przez eteru przeźroczyste prądy
Biorąc w tempie przeszkody z planetarnych ciał.

I wiem, że mi tam w niebie łba z karku nie zedrą,
Trochę się na mój widok skrzywi Święty Duch,
Ale się  wstawią za mną Wolbromski i Cedro,
Żem był jak prawy ułan - lampart, ale zuch.

Może wreszcie mnie wsadzą w czyśćcu na odwachu,
Gdzie aresztem o wodzie spłacę grzechów kwit,
Ale myślę, że wszystko skończy się na strachu,
A stchórzyć raz - przed Bogiem - to przecie nie wstyd...

Gdyby jednak kazały wyroki ponure
Na ziemi się meldować, by raz drugi żyć,
Chciałbym starą z mundurem wdziać na siebie skórę,
Po dawnemu wojować,  kochać się i pić.

Cudowne strofy! Przednia kompozycja! Piękna literatura! Ja tu nie widzę hulaki. Ja tu nie widzę niesfornego Bolka, który we fraku (miast mundurze) stawał do karnego raportu przed ukochanym Komendantem. Widzę  l o s    c z ł o w i e k a . Niezwykłego, wrażliwego, na swój sposób pięknego. No i z taką szelmowską fantazją ułańską! Jak to pięknie ujął w jednym zdaniu Tadeusz Wittlin: "Ten utwór Wieniawy to jego credo, spowiedź i żołnierski testament"***. Niestety dzisiejszą młodzież nie kształtują losy Rafała Wolbromskiego czy Krzysztofa Cedro. Alboż to wiedzą bohaterami jakiej książki i kogo (lub filmu?) byli obaj młodzieńcy? Daleko odeszliśmy od tradycji, która ukształtowała Bolesława Wieniawę Długoszowskiego.

Że takie moje pisanie jest jednak potrzebne, przytoczę anegdotkę z życia mego. Miejsce akcji: Kraków, Cmentarz Rakowicki, lipiec 1999. Występują: mój syn (lat wtedy 11), starszy pan (wiek nie określony) i ja (wtedy lat 36). Szukaliśmy grobu Wieniawy. Żadnej informacji na ówczesnej tablicy rozmieszczenia kwater, mogił itp. Nawet w przycmentarnym biurze patrzono na mnie, jakbym pytał o lądowanie kosmitów. Nie pozostało mi nic innego, jak zaczepiać spacerujących cmentarnymi uliczkami i liczyć na ich życzliwość, tudzież wiedzę. Każdy patrzył na mnie z bezdennym zdziwieniem. Wreszcie pojawił się Starszy Pan. No, kto jak kto, ale podobny senior musiał (według mego naiwnego założenia?) wiedzieć. Dialog wyglądał mniej więcej tak:
- Przepraszam. Jesteśmy z Bydgoszczy. Szukamy grobu generała Wieniawy Długoszowskiego.
- A kto to był?
- Pan żartuje?!
- Nie.
- Nie wie pan, kim był Wieniawa?
- Nie.
Wzruszył ramionami i poszedł w siną dal. Teraz to ja chyba miałem minę godną spotkania III stopnia... Stąd nauka jest dla Żuka: nie ma oczywistości, a broda (wiek) nie czyni mędrcem!...
Pragnę na koniec przypomnieć krótkie wspomnienie:

"Zmarły był moim przyjacielem osobistym. 
Jestem pogrążony w głębokim żalu. 
Dusza zmarłego opuściła ciało, by połączyć się z Bogiem 
i ukochanym Marszałkiem Piłsudskim" 
- generał Douglas MacArthur


* cytaty, o ile inaczej nie zaznaczono  za A. Z. Makowiecki "Warszawskie kawiarnie literackie"  Warszawa 2013 (Wyd. Iskry)
** M. Urbanek "Wieniawa. Szwoleżer na Pegazie" Warszawa 2015 (Wyd. Iskry)
*** T. Wittlin "Szabla i koń. Gawęda o Wieniawie" Dziekanów Leśny b.r.w. (Wyd. LTW)

Przeczytania... (162) Adam Zamoyski "Święte szaleństwo. Romantycy, patrioci, rewolucjoniści 1776-1871" (Wydawnictwo Literackie)

$
0
0
"Debata, która powinna być prowadzona jawnie i otwarcie, zostaje przeniesiona na inne forum czasem o wiele groźniejsze dla władzy, zostaje ona bowiem pozbawiona pola manewru i może wydawać tylko arbitralne zakazy. Sztuka idąc w ślad za tajnymi stowarzyszeniami, stał się politycznym środkiem porozumienia i sposobem wyrażania przekonań politycznych" - tak o symbiozie polityki, barykady, rewolty (rewolucji) i sztuki napisał Adam Zamoyski w swej obszernej monografii  "Święte szaleństwo. Romantycy, patrioci, rewolucjoniści 1776-1871" (Wydawnictwo Literackiego), w tłumaczeniu Michała Ronikera. Pokolenie naszych praprapradziadów (pewnie i jeszcze ze dwa pra- dorzuci wielu z nas) śpiewało w 1830 r."w tęczę Franków orzeł biały", "słońcem lipca podniecany" - później te wersety z ukochanej mej "Warszawianki 1831 r." zmieniono. Charles-Augustin Sainte-Beuve (1804-1869) napisał w tym czasie:"Lud i poeci maszerują obok siebie. Sztuka występuje odtąd na forum publicznym i jest bliska masom"
Żarty się skończyły. Przed nami dość pokaźny tom! 674 bez przypisów itd. Jest, co trzymać w garści. I jest, co czytać.  Objętość cherlawego Czytelnika odstraszy. Ale większość z nas, która już wcześniej poznała pióro Adama Zamoyskiego (np. "Warszawa 1920. Nieudany podbój Europy. Klęska Lenina" lub wznawiana biografia Fryderyka Chopina) zapewne będzie chciała, ba! potraktuje TO jako swój czytelniczy obowiązek, żeby poznać, co na dany temat ma do powiedzenia Autor.
Nie ma żadnej wątpliwości, co oznacza cezura czasowa. Sens tych przeszło sześciuset stron nadają daty dwóch rewolucji: 1776 r. - amerykańskiej o niepodległość zbuntowanych trzynastu kolonii angielskich w Ameryce oraz zamyka 1871 r. - wybuch i klęska Komuny Paryskiej. Jak wiemy i w jednym i drugim przypadku nie zabrakło Polaków. Słowo o Kościuszce:"Jedynym cudzoziemskim ochotnikiem, którego sława miała dorównać sławie La Fayette'a, był Polak, Tadeusz Kościuszko. [...] Był znakomitym inżynierem i jednym z niewielu obcokrajowców, którzy wnieśli ważny wkład w dzieło zwycięstwa". Milej robi się  na sercu, a nasze narodowe ego (chyba, że nam... Białorusini Kościuszkę zawłaszczą?). Słowo o Jarosławie Dąbrowskim: "Kiedy żałobnicy dotarli do placu bastylii, orszak przystanął, by położyć ciało Dąbrowskiego u stóp wielkiej kolumny. Leżało tam przez jakiś czas w świetle pochodni, a setki komunardów przechodziły obok niego, by złożyć mu ostatnie wyrazy szacunku. Liczni spośród nich przyklękali i całowali czoło zmarłego". Pięknie opisany jest los również Walerego Wróblewskiego, tylko nie wiedzieć dlaczego Autor... uśmiercił go w 1871 r.: "Wziął karabin i poszedł na linię ognia, by walczyć jako zwykły żołnierz. Zginął 28 maja". Nie, Wróblewski zmarł w 1908 r. Proszę zerknąć, co o Walerym i Zygmuncie Wróblewskich napisano! Komiczna rewelacja!... Jaki stąd wniosek? Czujność! A jeśli nie mamy wiedzy? To porażka. O ile trafi na ucznia, który zdobywa wiedzę, to na kolejnym sprawdzianie pałka!...
Nie, nie chcę przez jednego Wróblewskiego odbierać walorów poznawczych książce Adama Zamoyskiego. Tak źle nie jest.  Po prostu trzeba naprawdę uważać. I w miarę lat weryfikować wiedzę. Tom, który mamy przed sobą zabiera nas w sam wir wydarzeń krwawych, przełomowych, okrutnych, ale też niosących wolność, prawa i swobody! Wielu z nas nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, jak głęboko tkwimy w XVIII wieku! Tak często wracamy do pojęcia "praw człowieka"! Wyliczamy, co nam się należy w demokratycznych państwach prawa! To wszystko XVIII w. Pięknie drogę "do wolności", jak mniemam, ujął A. Zamoyski pisząc m .in. tak:"Poszukiwanie raju na ziemi, które trwało już od pewnego czasu, ale miało przeważnie formę literacką, przybrało w drugiej połowie stulecia postać lawiny utopijnych koncepcji. [...] Dążenie do szczęścia stało się inspiracją licznych projektów z zakresu prawa konstytucyjnego, które mimo rzekomo «naukowych»  podstaw kojarzyły się bardziej z plebanią niż z laboratorium". Jak nie miało dojść do rewolucji (jednej, drugiej, jeszcze następnej), skoro sam Diderot pisał "naród może się odrodzić jedynie w krwawej łaźni". Tak stanie się w Ameryce, we Francji (1789), spróbuje w Polsce (1794), choć jak wiemy z marnym skutkiem, bo zakończone ostatecznym upadkiem państwa i III rozbiorem. Wcześniej jeszcze od tych wydarzeń stała się... konfederacja barska, o czym nam skrzętnie przypomniano! Brawo Autor! 
Muszę znowu sięgnąć do półśrodków? Cytowania wiele bym tu kładł, bo wiem, że opinie z epok, jak żadne inne ułatwiaj zrozumieć epoki. Pisane "na żywca" były wytworem tamtych chwil. Sami oceńcie. TO tu, to ledwo wierzchołek góry, ale i tak oddaje charakter czasów rewolucji:
  • Uważałem, wówczas, że rewolucja amerykańska zwiastuje nową polityczną epokę, że stanie się ona z  konieczności źródłem wielkiego postępu światowej cywilizacji i że doprowadzi niebawem do wielkich zmian istniejącego w Europie porządku społecznego - Claude Henri de Saint-Simon.
  • Nie posunę się chyba zbyt daleko, jeśli powiem, że amerykańska rewolucja może się okazać - tuż za wprowadzeniem chrześcijaństwa - najważniejszym korkiem na drodze do postępu ludzkości - Richard Price.
  • Jesteśmy gotowi dać się pochować pod gruzami naszych swobód - Étienne Clavière. 
  • Człowiek musi mieć jaki wzorzec. A naszym [tj. amerykanów - przyp. KN]  politycznym idolem powinny być nasza konstytucja i nasz zbiór praw - Alexander Addison.
  • Jak bogaty i szczęśliwy jest ten, kto żyje w biedzie - Maximilien de Robespierre.
  • Państwo przeżywające niepokoje i paroksyzmy chaosu jest natomiast właściwym polem działania dla ludzi obdarzonych siłą charakteru i wolą czynu - James Macpherson (Osjan).
  • Kto z grona współczesnych mógłby stanąć w szranki i rywalizować z Ateńczykami o miano wyższego stanu ludzkości? - Friedrich Schiller 
  • Ten, kto śmiałby podjąć się misji tworzenia narodu, musiałby czuć, że jest w stanie zmienić ludzka naturę, przekształcić każda jednostkę, będącą z natury wyjątkowym i idealnym tworem, w cząstkę większej całości, której ta jednostka zawdzięczałaby - w pewnym sensie - swe życie i istnienie - Jean-Jacques Rousseau.
Konia z rzędem temu, kto wie, co za twór polityczny mógł zostać nazwany, np. Alleghanią lub Fredonią? To Stany Zjednoczone! Też nie wiedziałem. Nic dziwnego, że nowo powstały kraj opanowała... waszyngtomania! Kilkanaście statków tego imienia, popularność imienia Jerzy (George), nieomal mitologizacja samego "ojca Stanów Zjednoczonych". Ciekaw jestem, jak francuski czytelnik odniósłby się do takiego sformułowania Autora: "Francja była chrzestną matką oświecenia i akuszerką amerykańskiej wolności, ale niektóre z jej własnych dzieci okazały się politycznymi analfabetami". I obrywa m. in. Maximilien de Robespierre. Za co? Za polityczną krótkowzroczność albo nie zrozumienie realiów francuskich AD 1786 r.
My, współcześni - raczej żyjący w jednonarodowych państwach chyba nie bylibyśmy w stanie pojąć "cudzoziemskości", jaka nakładała się na ówczesne Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego. Adam Zamoyski uświadamia nam stan polityczny owej I Rzeszy:"Brak narodowej ojczyzny sam w sobie nie niepokoił większości Niemców. Natomiast by uporać się z poczuciem pewnej marginalizacji, porównywali Święte Cesarstwo Rzymskie do świata hellenistycznego, w którym liczne małe państwa stworzyły jedną wielką kulturę". Jakby tego było mało, to na tą niezwykłą mozaikę nałożyło się wykształcenie masonerii! Dla Kościoła rzymskiego hasło do obrony, ale i walki o "rząd dusz". To całkiem inny aspekt rewolucji. Utworzenie choćby Zakonu Poszukiwaczy Doskonałości też o czymś świadczy. Tym bardziej jest to godny odnotowania fakt, że w jego szeregach znaleźli się m. in. W. A. Mozart, J. W. Goethe czy F. Schiller. Nie zapominajmy, że oświecenie podkopało fundamenty dogmatów kościelnych, stawiając rozum ponad prawdy objawione: "Ale nie dało się powstrzymać, ani nawet zahamować owczego pędu poszukiwaczy nowego systemu wiary. Mieszkańcy Europy chcieli znaleźć czystszą i bardziej treściwą formę chrześcijaństwa albo jaki uniwersalny system absolutnej prawdy, od której pochodziły rzekomo wszystkie religie".  Kościół naprawdę mógł bać się tych ruchów. 
  • Potomność jest dla filozofa tym, czym drugi świat dla wierzącego - Diderot.
  • Pospiesz się, o potomności, i przynieś nam godzinę równości, sprawiedliwości, szczęścia! - 
    Maximilien de Robespierre.
  • Spałem pod wulkanem, nie myśląc o tym, że popłynie z niego lawa -  Klemens von Metternich.
  • Sprawa ludu jest dla mnie nie mniej święta, niż była; nadal oddałbym za nią, kropla po kropli, moją krew -  Marie Joseph de LaFayette.
  • Teraz w całej europie istnieją tylko dwa stronnictwa: Francja, która wbrew wszystkim władcom opowiada się za wolnością ludu, i występujący przeciw Francji wszyscy monarchowie, zwolennicy despotyzmu i starych tradycji - H. Kołłątaj. 
  • ...bierni zostali obudzeni, a żywsi porwani - William Wordsworth. 
  • Jesteście między narodami tym, czym był Herkules między herosami. Natura uczyniła was odpornymi i silnymi; wasza moc dorównuje waszym cnotom, a wasza sprawa jest sprawą samcy bogów - Maximilien de Robespierre.
Każda rewolucja żąda symboli! Dla tej, która wybuchła w Paryżu, pamiętnego 1789 r., to oczywiście Bastylia! La Fayette wysłał na ręce J. Waszyngtona klucze od tejże? Bardzo szybko wyparto, że w dniu 14 lipca za murami znajdowało się zaledwie kilku więźniów? Autor ironizuje: "Naród zaś karmiono ponurymi wizjami ciemnych lochów wypełnionych aresztantami, o których zapomniał cały świat". Oto potęga mitu. Proszę zwrócić uwagę na to, co wtedy pisał Louis de Ségur. Ja zacytuję tylko jedno zdanie, z opisu reakcji ulicy: "Wszyscy - Francuzi, Rosjanie, Duńczycy, Anglicy, Holendrzy - wymieniali na ulicach gratulacje i uściski z takim zapałem, jakby zostali uwolnieni od jakiegoś potwornie ciężkiego łańcucha, który krępował ich ruchy". Ech, ten wybuch patriotyzmu! "Była traktowana ze stosowną czcią - pisze dalej autor o czapce frygijskiej - a w niektórych rewolucyjnych klubach uczestnicy zgromadzeń wkładali ją, kiedy chcieli zabrać głos, na tej samej zasadzie, na jakiej katoliccy biskupi wkładają mitrę przed udzieleniem błogosławieństwa". Naród wzniesiony do pozycji Boga? A przy tym sakralizacja tego, co niósł tzw. bieg wydarzeń! Niezwykłe pomieszanie sacrum i profanum. I o tym też TU przeczytamy. Zamordowanego Jean Paula Marata żegnano słowami:"Jezus jest prorokiem. Marat jest bogiem". Brano pomstę na królewskich grobach w opactwie Saint-Denis: "Całe przedsięwzięcie przypominało w istocie egzorcyzmy, gdyż doczesne szczątki były gotowane, palone i mielone, a potem wrzucane do niegaszonego wapna". Okres jakobińskiego terroru trafnie określił A. Zamoyski, pisząc: "Życie polityczne stało się ciągiem czystek, wyznań winy, oskarżeń, weryfikacji własnych szeregów i ekskomunik, przed którymi nikt nie mógł czuć się bezpieczny". Trafniej chyba tego kresu nie dałoby się określić? 
Adam Zamoyski w ferworze rewolucji nie zapomina o tym, co działo się Rzeczypospolitej Obojga Narodów. A stał się, jak pamiętamy, 3 maja 1791 r.:"Konstytucja nie była szczególnie radykalna, ale została sformułowana w taki sposób, by stworzyć nowy naród, który miał zastąpić dawną rzeczpospolitą szlachecką". Można by polemizować z tą oceną Autora. Odmawianie Konstytucji 3 maja jej radykalizmu uważam za pewne nadużycie. Zaskakująca może być dla Czytelnika proweniencja... czerwonej flagi? Adam Zamoyski podaje: "Na wczesnych etapach rewolucji czerwona flaga była ostrzeżeniem, że obowiązuje stan wyjątkowy; kiedy ją wywieszano, uczestnicy rozruchów wiedzieli, że mogą być ostrzelani". Trudno, bym przytaczał przebieg całej rewolucji. Valmy, upadek Burbonów, terror - na ile pozwala objętość podobnego opracowania. Nie wiedziałem, że pod Valmy znalazł się sam J. W. Goethe, który o tej bitwie powiedział: "Tu i teraz zaczyna się nowa epoka dziejów świata". Nie wiedziałem, że markiz La Fayette w 1794 r. znalazł się jaki pruski jeniec w twierdzy Neisse (obecnie: Nysa).
Przypadają mi do uznania opinie Autora o rewolucyjnej Francji:
  • Francja nie była w stanie zanieść całej europie przesłania wolności. 
  • Poczucie niepowodzenia rodziło ksenofobię, a gilotynowanie i wypędzanie cudzoziemców naruszało leżący u podstaw rewolucji internacjonalizm.
  • Zagraniczni obserwatorzy nie mieli przeważnie pojęcia, jak oceniać wydarzenia na terenie Francji.
  • Nierozumienie jest źródłem lęku, a lęk żywi się niesprawdzonymi wiadomościami.
  • Słowo "jakobin", będące dla konserwatystów terminem bardzo pojemnym, rychło nabrało demonicznego wydźwięku.
  • Klimat sprzyjał panice, a ponieważ była to epoka uwielbiająca mistyfikacje i fantastyczne skojarzenia, nie brakło teorii spiskowych.  
  • Francuzi budzili powszechną nieufność. 
  • Rewolucja francuska głęboko wstrząsnęła Europą, natomiast Napoleon Bonaparte zakłócił jej spokój na jeszcze inne sposoby. 
Wspaniały jest wybór opinii lub relacji świadków. Choćby to zdanie Josepha de Maistre (1753-1821): "Rewolucja francuska ma w sobie pewien  s a t a n i c z n y  pierwiastek, który odróżnia ją od wszystkiego, co znamy, i być może od wszystkiego, czego będziemy kiedykolwiek świadkami"
Pewnie, że cieszą wszelkie informacje dotyczące sprawy polskiej. Zaskoczył mnie taki zapis, kiedy przyszło do opisania "polskiej kolonii w Saksonii" : "Byli wśród nich «polski La Fayette», czyli Ignacy Potocki, a także radykalny eksksiądz Hugo Kołłątaj". Czy ja czegoś nie wiem? Kołłątaj przestał być księdzem? Kiedy? Czyją decyzją? Potem mamy obraz klęski insurekcji kościuszkowskiej i ostatecznego rozbioru Rzeczypospolitej!
Co my Polacy wiemy o budzącej się na przełomie XVIII i XIX w. świadomości narodowej Węgrów, Słowaków czy Chorwatów, ba! Włochów? Od nazwisk tych, którzy postawili sobie za punkt honoru ratowanie języka i kultury tych nacji aż się mieni przed oczami? Jakie błędy w tej materii poczynił cesarz-reformator Józef II? Cudownie ujęto proces poszukiwania swej tożsamości, polecam je każdemu zainteresowanemu: "Plonem poszukiwań minionej chwały na zagraconym narodowym strychu był bogaty wachlarz dawnych praw, domagających się rewindykacji". Tyle, co my o innych nacjach wiemy, tyle też oni o nas... Żaden powód do ciskania gromów! A, co wiemy o Irlandczykach Walijczykach czy Szkotach? A. Zamoyski podaje: "Najbardziej podatne na wirusa rewolucyjnego odrodzenia okazały się kresy Wielkiej Brytanii i zapewne nie brakowało hazardzistów gotowych postawić na to, że królestwo rozpadnie się przed 1800 rokiem". Brzmi TO bardzo złowieszczo szczególnie w świetle bieżących wydarzeń, które skupia w sobie jedno słowo: brexit!
"Byli wśród nich emigranci, więźniowie i dezerterzy z austriackiej armii, wcieleni do niej wbrew swojej woli na terenie polskiej Galicji" - wyłuskuję kolejne polonica! Ciekaw jestem, jak zachodni czytelnik odbiera podobne fragmenty? Czy to tylko jeden jeszcze z licznych epizodów? Autor nie tylko, że nakreślił genezę powstania Legionów Polskich we Włoszech, ale też zrobił analizę... "Pieśni Legionów Polskich we Włoszech". Ego-polyzm włącza się w nas? To tropienie lechickich śladów? Nie sądzę, aby obiegowo krążyła pośród nas informacja o tym, że generał J. H., Dąbrowski chciał przedrzeć się do... Grecji: "Jednocząc z sobą dwa nieszczęsne narody pozbawione ojczyzny, chciał stworzyć nowy naród, grecko-polski". Autora tego zdania A. Zamoyski określił, że to"jeden z jego towarzyszy broni". Jest opisany smutny los na Haiti!
Podejrzewam, że historycznie niewiele wiemy o ówczesnej Ameryce Łacińskiej. "Detronizacja Burbonów wywołała w hiszpańskiej Ameryce powszechne oburzenie. Regionalnecabildos, spontanicznie idąc śladami hiszpańskichjuntas, deklarowały swą lojalność wobec Ferdynanda VII i przywiązanie do wiary katolickiej"- dla mnie to egzotyka nie mniejsza, niż  Maroko czy Indie! Pewnie, że słyszałem o Simonie Bolivarze czy José de San Martínie. Czytałem o późniejszych dramatycznych losach cesarza Meksyku, Maksymiliana Habsburga. I to by chyba wyczerpało moją wiedzę z tego zakresu... Nawet gdybyście mnie żywym ogniem przypalali, to nie wydusiłbym choć zdania kim byli i jaką rolę odegrali Miguel Hidalgo, Camilo Torres czy José María Morelos y Pavón. Kosmos! Dzięki "Świętemu szaleństwu..." może nie zostanę ekspertem od Ameryki Łacińskiej, ale chociaż osłucham się brzemienia hiszpańskich nazwisk i poznam epizody z Meksyku, Wenezueli czy Argentyny. Od dziś będę wiedział, że ten ostatni widnieje na meksykańskim banknocie o nominale 50 pesos! Sprawdziłem.
Czy zastanawialiśmy się kiedy o... narodowotwórczym wkładzie klęski Prusaków pod Jeną? "Świadomość, że Napoleon rozbił wspaniałą armię stworzoną przez Fryderyka Wielkiego - czytamy A. Zamoyskiego. - skłoniła Niemców do bolesnej samooceny i unaoczniła im potrzebę regeneracji. Ale to upokorzenie uraziło również ich dumę i rozwiało resztki sympatii do Francji [...]". Doskonale stosunek do zwycięzców znad Sekwany wyraził w jednym zdaniu Ludwig Jahn (1778-1852): "Jeśli pozwalasz swojej córce na naukę francuskiego, postępujesz tak samo, jakbyś uczył ją zawodu prostytutki". Mocne, nie powiem.
Moja... rewolucyjna słabość?  To Wiosna Ludów! Czas urodzenia mej praprababki Franciszki. Miała ledwo kilka dni (ur. 15 II), gdy runął tron Ludwika Filipa, a wzburzony lud sypał barykady na ulicach Paryża, a wkrótce i innych europejskich miast! "Na ustach powstańców, broniących paryskich barykad, najczęściej słyszało się okrzyk: «Vive la Pologne!» . Nie znaczyło to jednak, że wyzwolenie Polski było jednym z ich głównych celów - to był element liturgii"- uświadamia nam Autor. Od roku 1848 r. zaczyna się dla mnie sympatia do Garibaldiego oraz zainteresowanie całym procesem Risorgimenta! Mazzini, Pius IX, Cavour, ba! dynastia sabaudzka -  wszystko to znajdziemy na kartach tej księgi. "Miał czterdzieści sześć lat  i nie odznaczał się imponującym wyglądem. Ale kiedy zaczynał przemawiać, emanowała z niego olbrzymia energia, a jego elokwencja zawsze zapewniała mu poparcie słuchaczy" - kot jest bohaterem tego opisu? Lajos Kossuth. Mała Franciszka miała niespełna dwa tygodnie, kiedy płomiennymi mowami wlewał żar walki w serca Madziarów! "Bóg nakazał poetom, by stali się w naszych czasach ognistymi kolumnami, by poprowadzili zbłąkany lud do Ziemi Obiecanej Kanaan"- to Sándor Petőfi. Bliskie sercu chyba każdego Polaka powinny być te słowa: "Uważacie [to do Prusaków/Niemców w Berlinie - przyp. KN], że nadszedł czas, by odkupić ciężki grzech, jakim był podział Polski, i uczynić z niepodległej polski szaniec, który będzie bronił wolne Niemcy przed atakami Azjatów". To Karol Libelt (1807-1875). Miejmy świadomość, że to ostatni taki solidaryzm między Polakami, a Prusakami w XIX w. Z 1848 r. obudzą się też demony nacjonalizmu. Zjawi się Bismarck! "...nowe Niemcy są gotowe, jak brązowa statua, która potrzebuje tylko jednego uderzenia młotka, by się wyłonić ze swej formy"- a to pogląd samego Richarda Wagnera (1813-1883)
Jestem bezradny wobec bogactwa, jakie z sobą niesie książka Adama Zamoyskiego "Święte szaleństwo...". Jak w jednym pisaniu pomieścić wszystko? Można ograniczyć się do banalnych ogólników lub zrobić, to co ja - skupić więcej uwagi nad pewnymi epizodami.  Wyrywam na potrzeby tego pisania jakieś strzępy, zdania... Czy kogoś przekonam, żeby sięgnął po tę książkę? Historia zwycięstw i klęsk! Historia nadziei i nie spełnionych marzeń! Historia bez której z rozumienie sensu naszych wolności i praw byłaby dość uboga. Jakie, to piękne, że tak często trafiamy na treści dotyczące nas Polaków, ziem polskich. W końcu żadna z tych rewolucji europejskich nie dobywała się bez udziału naszych krajan! Swoim pisaniem mogłem zaledwie musnąć rozumienia rewolucji. "STALIŚMY NA PROGU RAJU, ALE JEGO WROTA ZATRZAŚNIĘTO NAM PRZED NOSEM" - czyż to nie gorzka refleksja? Czyja? Nie zdradzę. Ucieszyła mnie pewna ilustracja! "Garibaldi ze stygmatami na dłoni, jako Odkupiciel..."- przy mnogości ikonografii ta jedna? Od czasów biografii A. Ostrowskiego nie spotkałem się z obrazem wielkiego  Giuseppe stylizowanego na... Chrystusa! 49 ilustracji, to jeden z atutów tej cennej pozycji. Tak, zawsze zwracałem i zwracam uwagę na ilustracje czy ich brak. Wiele z nich nie znałem. to kolejny powód, aby sięgnąć po książkę A. Zamoyskiego? Tak, dla obrazków. Trzeba to oddać Wydawnictwo Literackie doskonale spełniło swe zadanie - nie wypuściło "nagiej książki". A ty Czytelniku męcz się!...  Ciekaw jestem, jak ten wybór sztychów, portretów, alegorii ma się do oryginalnego wydania. Niech to moje, na czas tylko tego "Przeczytania...", spotkanie z książką Adama Zamoyskiego zamknie taki cytat: "Całe to lekkomyślne przedsięwzięcie okazało się kosztowną katastrofą, ale było postrzegane jako triumf wiary i nadziei". To o powstaniu styczniowym, tak dla mnie ważnym, gdyż moi krewni brali w nim udział, cierpieli katusze jakie zadawał im osobiście sam "Wieszatiel".

Smakowanie Bydgoszczy... (41) Prądy - zapach łąki

$
0
0
To nie przypadek, że już w odcinku 2 tego cyklu padło magiczne dla mnie nazwanie bydgoskiej dzielnicy: P R Ą D Y ! Prądy stały się synonimem. Pod tym jednym wyrażeniem kryje się tak wiele treści, że musiałbym stworzyć oddzielny blog. Kilka przykładów: Dziadkowie, Lisia 32, dzieciństwo, "Wierna", "Kuba", Wojtek & Rysiek, Małpi Gaj, Kanał Bydgoski, rower. Niestety od 16 sierpnia 1989 r. trzeba było dopisać bardziej przygnębiające: cmentarz. Dziś mogę dopisać, chyba bez przesady, rodzinny cmentarz. Ilu krewnych i powinowatych tam leży? Doliczam się dziesięciu osób. A, ludzie bez których nasz świat byłby pusty, to kolejnych kilka osób. Powoli robi się tłum. Ale to nie miało być opowiadanie o tamtejszej nekropolii. Może innym razem?
Tym razem trochę się spieszę? Za kilka dni będzie już po wakacjach. Niech choć TO pisanie i kilka zdjęć zatrzyma dla Nas (nie tylko dla mnie) smak lata. Może w jakiś weekend uda mi się jeszcze raz ruszyć w   m o j ą   t r a s ę.

Ł ą  k i  ! Drogę, którą przemierzam, aby do nich dotrzeć ukazałem w cytowanym odc. 2. Szperacze na tym blogu powinni trafić też na tekst "Podróż sentymentalna" z 28 XII 2012 r. To jeden z pierwszych postów, jakie wtedy zamieściłem. Tam też wiele odniesień do Prądów.


Od razu muszę dopisać: m o i c h  Prądów, tych sprzed lat, już  n i e   m a ! I to nie tylko dlatego, że moi wileńscy Dziadkowie, którzy wreszcie tu na dobre osiadli na początku lat 60-tych XX w., dawno poumierali. Nie ma też gospodarzy, którzy wypasali tu bydło, swoje konie. Śladu nie ma po boksach, w których biegały. Nie ma też   u p r a w  ! Żadnego zagonu ze zbożem? Żadnej grzędy z marchwią czy cebulą? Nie ma.  N i k t   to nie sieje!  N i k t   tu nie orze!


A jednak dla mnie, to za każdym razem kolejna odsłona mej osobistej podróży sentymentalnej. Nie wiem, co wywoła silne wspomnienie. Zapach palącego się ognia? Szybowanie jaskółek? Cel osiągam po kilkunastu kilometrach pedałowania na swej "Ukrainie". Wjeżdżam na łąki, jestem tam, oddycham tam - jestem po prostu u siebie. Na tych kilkadziesiąt minut, godzinę, półtorej. Docieram na śluzę przy ulicy Mińskiej 151.


To nieprawda, że zawsze jest tak samo. Co mnie zaskoczyło tej eskapady? Trawa, która zaraz osiągnie moje 191 cm wzrostu! Nie mogłem zamienić się w... Dyzia Marzyciela, czyli położyć się w trawie i leżąc na niej gapić się w  niebo, to na ptactwo, owady lub ganiające dokądś obłoki. Bardzo bym chciał, ale brak mi dziadkowej kosy lub babciowego sierzpa! Z chęcią bym skosił to zarośnięte uroczysko! Może amator pędzla i palety byłby w siódmym niebie, ale ja chciałem legnąć sobie!... Nie dało rady.


Może już wcześniej (rok temu) były na drzewach poprzybijane tabliczki:"Pomnik przyrody"? Wątpię. Chyba bym je spostrzegł. Teraz są! Na wielu drzewach. W konarach jednego dębu kryła się sójka. 


Prądy są częścią mnie. I jeśli chodzi o przeszłości, ale i współczesność. Stąd częste zaproszenia do szkoły przy ul. Nakielskiej 273, tj. Zespołu Szkół nr 23 (SP 35, G 34). Tu serdeczne pozdrowienia dla koleżanki Ewy Jędrzejczak-Taranek, która doskonale dba o rozwój edukacji historycznej i regionalnej (Miedzyń i Prądy) tamtejszej młodzieży, przy aktywnym wsparciu Bydgoskiego Stowarzyszenia Miedzyń i Prądy. Zdjęcia wykorzystałem za zgodą Autorki. Mieszkańcy Prądów poznają staw. Przez wielu nazywany: stawem Bugajskiego. Z niego czerpałem wodę podlewając m. in grzędy pomidorów lub buraczków, ba! kiedyś nawet drzew owocowych. Kapliczka stoi na dawnej posesji rodziny Gronowskich, po prawej stronie był sad mego Dziadka. 


Cieszy, że Kanał Bydgoski  ż y j e  ! Przykładem ten jacht. Już powoli odjeżdżałem spod śluzy. Specjalnie dla niego wróciłem na śluzę i przez kilka dobrych minut obserwowałem, jak pokonuj kolejny poziom. Warto uzbroić się w cierpliwość. 


I jedno, czego nie uda mi się  n i g d y  zrobić: oddać zapachu łąk. 

Dziadzia, Wujek i ja - żniwa 1965 - Prądy

Przeczytania... (163) Marcin Kula "Naród, historia i... dużo kłopotów" (Wydawnictwo Universitas)

$
0
0
"Historia weszła do parlamentów. Na całym świecie podejmują one obecnie uchwały chwalące lub krytykujące wydarzenia dziejowe oraz, co gorsza, dopuszczające jedną wersję historii. Czasem ustawowo wręcz grozi się karami za powiedzenie czegoś innego"- nie myślałem, że wrócę do książki profesora doktora Marcina Kuli (patrzy "Myśli wygrzebane", odc. 56 z 20 XII ubiegłego roku). Na własny użytek robię TO dość często. Szukam śladów u mądrzejszych od siebie i szukam potwierdzenia czy nie błądzę, czy nie wyciągam pochopnych wniosków, ekscytuję się lub nad interpretuję fakty? Nie jest w moim interesie robić tu zbytniej reklamy Wydawnictwu Universitas (nasza współpraca była dość krótka i nagle zostałem z niej niejako... wyproszony?). Mam-że nie zauważać, że dzięki niemu mamy tę ważną książkę do swej dyspozycji? Już sam tytuł ("Naród, historia i... dużo kłopotów") stawia nas wobec... problemu? To, czego jesteśmy świadkami obecnie (patrz pogrzeb "Inki" i "Zagończyka) wręcz nakazuje szukania odpowiedzi, ale i oparcia.
Znajomi już się ze mnie śmieją (czy raczej: do mnie?), że będę od 1 IX uczył... nowej historii! Odpowiedź powtórzę: a za komuny uczyłem? Niby kto miał nade mną kontrolę, kiedy wieszałem wystawę z okazji rocznicy przewrotu majowego w 1985 r. w SP nr 1 w Nakle nad Notecią? Kasia Nowak (klasa bodaj VIII b) swym artystycznym pismem kaligrafowała wiersz Kazimierza Wierzyńskiego ze zbioru "Wolność tragiczna", którego nikt nie wydał nad Wisła po 1939 r. A moja IV b SP 22 z Bydgoszczy pamięta, jak 11 XI tego roku jechali na Grób Nieznanego Powstańca Wielkopolskiego z biało-czerwonymi chorągiewkami? Alboż nie nakazywano (spęd w KW PZPR), byśmy nie eksponowali wojen z Moskwą w XVI i XVII w.? Miałem-że nie pisnąć słowa jak Zygmunt II August i Stefan Batory  bili Iwana Groźnego? Wolne żarty! Przemilczać Kłuszyn czy rzeź Pragi?! 
Po co ta cała auto-reklama? Nie wspominam tego, by stroić się w piórka wybitnego wojownika o prawdę historyczną. Może nawet powtarzam się. Ale widać nadeszły takie terminy, że trzeba dawać świadectwo tego, co było i jak się to skończyło. Nie myślałem, że w wolnej III Rzeczypospolitej będę kroczył podobną drogą? Czy obecni decydenci (jakżeż wielu wśród nich niedouków i jakichś ideowych parweniuszy) niczego nie zrozumieli z minionej epoki? Czy obecni decydenci uwierzyli, że władzy raz zdobytej nie oddadzą? To już też przerabialiśmy! To bodaj słowa towarzysza Wiesława! 
Te "Przeczytania..." są nie typowe? Zapis żywcem przypomina "formę" moich "Myśli wygrzebanych"? Nie będę ustosunkowywał się do każdego cytatu. Ja po prostu pod każdym z nich podpisuję się każdą kończyną. Nie dość na tym: mógłbym każde z TYCH zdań wziąć za motto dla prywatnych rozważań nad kondycją polskiej historiografii i tego, co niektórzy próbują z nią wyprawiać. Identycznie czuję i myślę. Demaskuję się TYM wyborem?
  • Waga historii wzrosła, ale waga historyków, zwłaszcza akademickich, zmalała. 
  • Ciekawe, że mniejsze znaczenie niż dawniej ma dziś malarstwo historyczne.
  • Wśród książek pisanych przez zawodowych historyków pojawiły się takie, które są nastawione na zdobycie rynku - co niektórym autorom się udaje (Norman Davies!). 
  • Wielkie debaty historyczne angażują publicystów oraz czytelników, i słuchaczy, wyzwalając przy tym spore namiętności.
  • Historia jest bardzo silnie obecna w polityce.
  • Wiele krajów szuka teraz w historii argumentów na poparcie swoich tez, a więc czasem trudno się uchylić od analogicznego działania. 
  • Kościół katolicki jest wielkim nadawcą i zarazem konsumentem treści historycznych.
  • Reklama handlowa korzysta z historii. 
  • ...świadomość historyczną Polaków w przeważającej mierze ukształtowali pisarze, a jej występowanie na znaczkach czy monetach też nie jest nowością.
  • Historia nigdy nie była wyłącznie dyscypliną wyłącznie gabinetową.
  • Dowartościowanie się przez nawiązywanie do historii, które jest kolejną funkcją zwracania się ku niej, bywa czasem godne szacunku, a czasem śmieszne. 
  • Szerszy niż dawnej udział publiczności w kultywowaniu historii pozwala leczyć narodowe kompleksy. 
  • Świętowanie niektórych rocznic było formą legitymizacji organizatorów świętowania. 
  • Zbudowanie pomnika też bywa formą oddawania sprawiedliwości.
  • Odwołania do historii pozwalają na lepszą integrację ludzi.
  • Niekiedy trudno powiedzieć, jaką funkcję spełnia dana forma pochylenia się nad historią.
  • Nie uważam też, by historia była czyjąkolwiek własnością, a więc nikomu - nawet historykom akademickim - nie przyznaję monopolu jej interpretacji. 
  • Niepokoi mnie natomiast uwikłanie historii w dzisiejsze sprawy, także bardzo doraźne.
  • Podbijanie narodowego bębenka w ramach działań związanych z historią rysuje mi się jako sprzeczne z uprawianiem historii analitycznej, krytycznej, porównawczej, uogólniającej, powszechnej - czego chciałbym. 
  • ...nie rozgrywka polityczna jest celem uprawiania historii.
  • Niepokoi mnie koncepcja walki o historię - podczas gdy ja chciałbym ją badać, poznać i zrozumieć.
  • Prowadzenie walki na biurku nie powinno być celem historyka.
  • Wyładowywanie nienawiści ex post przez stukanie w komputer jest śmieszne. 
  • Niepokoi mnie patrzenie na dzieje najnowsze z dzisiejszego punktu widzenia, kiedy jest już znany punkt dojścia.
  • Idealnego świata - także w dziedzinie refleksji historycznej - jednak nie bedzie
Jeśli kogoś rozczarowałem wyborem książki, to mogę przeprosić? Ani myślę! Bo "Naród, historia i... dużo kłopotów" (Wydawnictwa Universitas) ma nas przede wszystkim zmusić do myślenia. Rozważania prof. dra M. Kuli godne są naszej uwagi. Nie wyobrażam sobie, aby miłośnik historii obojętnie przeszedł koło tej książki. Podejrzewam, że nikt w stosownym Ministerstwie nie miał jej w ręku. A szkoda. Wszystkie te wybrane przykłady zaczerpnąłem z rozdziału"Historia wyszła na ulicę" (s. 223-239)*, a ten nie jest niczym innym jak referatem przygotowanym na VI Kongres Kultury Polskiej w Krakowie, z września 2009 r. Rok odgrywa TU znaczenie. Swoją drogą ciekaw jestem, co TERAZ myśli Pan Profesor? Jedną chciałby zadedykować różnego maści prezesom, natchnionym kaznodziejom i diabli wiedzą komu jeszcze: "W szczególności sugerowałbym wzięcie pod uwagę, iż zawód historyka i zawód polityka to są jednak różne zawody - nawet jeśli poglądy historyka mogą oczywiście zbiegać się z określonym nurtem politycznym". A jeśli tego mało, to dorzucam: "Niepokoi mnie dzisiejsze wręcz zaślepienie polityczne, które prowadzi do zaskakujących i z mojego punktu widzenia obrzydliwych ocen w odniesieniu do przeszłości".
Chciałbym wierzyć, że na ćwiczeniach czy wykładach akademickich podsuwa się studentom (ilu pośród nich, to dopiero nie-do-uków, ignorantów!) książkę profesora Marcina Kuli i obowiązkowo mobilizuje, aby przeczytali, przetrawili, zrozumieli i wywołali dyskusję na temat kondycji historii w III RP.

"HISTORIĘ PISZEMY DLA LUDZI, ALE BADANIE I USTALENIA, 
DO KTÓRYCH DOCHODZIMY, POWINNY SIĘ RÓŻNIĆ OD TREŚCI POPULISTYCZNYCH. PUBLICZNOŚĆ CZĘSTO CHCE PRAWD PROSTYCH I JEDNOZNACZNYCH, A HISTORYCZNA RZECZYWISTOŚĆ RZADKO BYWA TAKA". 

* Proszę zerknąć do poprzedzającego rozdziału pt. "Mówiąc o wczoraj, myślimy o dziś. Historia we współczesnym dyskursie politycznym w Polsce".

Lektury sprzed lat - odcinek 3 - Tadeusz Cyprian i Jerzy Sawicki "Nie oszczędzać Polski" (Iskry 1965)

$
0
0
W wyborze lektury, jak należy się spodziewać, nie ma nic z przypadkowości. Mamy 1 września! 77. rocznica wybuchu II wojny światowej. Kolejna pozycja, która mnie znalazła. Tym razem na zawsze. To owo dobrodziejstwo oddawania "w dobre ręce"? W tym miejscu napiszę tylko: dziękuję Michale! Poprzedni posiadacz, obecnie blisko lat 90-sięciu, dbał o swe skarby. I ja to rozumiem. I ja to doceniam. Sam nie dałbym swoim książkom zrobić krzywdy!  Zagięte rogi? Poplamienia? Buraczki na okładce? Nie, nie. Muszę przyznać, że nie znam twórczości Tadeusza Cypriana i Jerzego Sawickiego. Nie mam żadnych (pozytywnych czy negatywnych) skojarzeń. Nie potrafię napisać czy to piewcy jedynie wówczas słusznej linii historiografii. Z ciekawością sięgnąłem po tom pt. "Nie oszczędzać Polski", jakie wydały ukochane Iskry - no już pół wieku temu, bo w 1965 r. Otrzymany egzemplarz, to III wydanie tego tytułu.
Wielu patrzy na datę: "o! '65"! I zaraz zapada wyrok: "...to takie śmieci!". No, ja bym tak skrajny w poglądach i ocenach nie był. Wiele z tych, zapomnianych dziś, tytułów kryje w sobie ogrom pracy źródłowej swych Autorów! To  1 9 6 5  r. Dla zrozumienia tego faktu piszący te słowa był wtedy w... żłobku. Druk ukończono w kwietniu wzmiankowanego Anno Domini, czyli mniej więcej na moje drugie urodziny. I właśnie z powodu wykorzystanych źródeł zapraszam do otwarcia książki pt.  "Nie oszczędzać Polski". To 460 stron historii. 
Moja uwaga skupi się, jako pewna forma zachęty (a nie broń Boże przejaw lenistwa) na części I pt. "Agresja". Są dwie inne jeszcze: "Okupacja" i "Norymberga". Pozwalam sobie na wybranie kilku zdań z tych, które zapisali panowie Autorzy. Są bowiem treści, które swym sensem i (nie bójmy się tego nazwać po imieniu) mądrością nie tępieją wraz z upływem lat. Proszę się samemu przekonać. Te cytaty z podrozdziału "Od Autorów". Mimo 51. lat (a właściwie 56. - od I wydania) tchną chwilami aktualnością:
  • Zadaniem tej książki jest przypomnieć rzeczy jeszcze bardzo świeże, bardzo niedawne, ale jakże łatwo idące w niepamięć.
  • Są wydarzenie, których nie należy zapomnieć.
  • Nie jest celem tej książki kopanie przepaści między narodem polskim a niemieckim.
  • Książka ma natomiast na celu utrudnienie zasypania przepaści między ludobójcami i ich epigonami a resztą cywilizowanego świata.
  • ...upłynęło zaledwie piętnaście lat [od I wydania, w 1960 r. - przyp. KN], a już młodzież w Niemczech zachodnich nie wie, co to było Dachau lub Belsen, a dzieci uczą się, że niektóre obozy koncentracyjne służyły tylko do internowania przestępców [...]. 
  • O tym, co działo się w Polsce w czasie okupacji hitlerowskiej, Zachód ma bardzo blade wyobrażenie.
  • Śmierć jednego człowieka może być wstrząsającym wydarzeniem, ale śmierć milion ludzi przekracza już możliwości ludzkiej wyobraźni.
Sprawdziłem Autorów, to prawnicy. Pewnie, że treści i komentarze trącają bolszewią! To czasy towarzysza "Wiesława"! I drastyczny w ocenie choćby podział na NRD/DDR und RFN/BRD. Te plewy TU są. Ale i TO dobre. Bo możemy poznać, jak daleko odeszliśMY od drogi konfrontacji po zbliżenie. Nikt nikogo dziś nie szczuje Niemcami. O ile trafi się podchmielony kompan wieczornego spotkania, któren będzie chciał na deptaku w Kołobrzegu (niem. Kolberg) stawać "w szranki" z turystami zza Łaby, "...bo tu jest Polska! A nie Szwabia!" - to odciągnijmy delikwenta, pożałujmy jego niestosowności w zachowaniu i ululajmy w łóżeczku. Autorzy bardzo zmyślnie, moim zdaniem, odwołali się do ewentualnych emigracyjnych czytelników, pisząc:"Jeśli książka ta dotrze do Czytelników poza granicami Polski, prosimy ich o wiarę, że podane w mniej fakty są nie tylko prawdziwe, ale i  nie przejaskrawione; nie ma w nich śladu propagandy, a prawdziwość ich można w każdej chwili skonfrontować na podstawie podanych źródeł"
A to garść źródeł (czytaj: wypowiedzi głównych bohaterów dramatu), które same w sobie są wartością. I to bez względu, czy odbiera je historyk czy miłośnik historii bez mgr czy dr przed nazwiskiem (lub na wizytówce).   Głupio byłoby poznawać "czystą historię"w takim wymiarze, ale TO jest esencja, co wyprawiamy na służbie boskiej Clio!
  • Od roku 1919, a w szczególności od roku 1924, trzy istotne kwestie terytorialne interesowały Niemcy: korytarz polski, Zagłębie Ruhry i Kłajpeda. [...] Jeśli chodzi o kwestię polską - 90 procent narodu niemieckiego podzielało stanowisko oficerów. Uważano za święty obowiązek wojnę, która by wymazała hańbę, powstałą przez stworzenie polskiego korytarza i prowadzącą do zagrożenia oddzielonych Prus Wschodnich - feldmarszałek Werner von Blomberg. 
  • Kanclerz nie podziela zapatrywania tych, którzy stawiają w wątpliwość prawo Polski do niepodległości, przeciwnie, prawo to uznaje i rozumie - poseł polski w Berlinie, Alfred Wysocki. 
  • Strona niemiecka nie ma żadnych roszczeń w stosunku do Polski, które mogłyby naruszyć jej terytorialną integralność - marszałek Hermann Göring.
  • Polska i Niemcy mogą z ufnością spoglądać w przyszłość w oparciu o trwałą podstawę wzajemnych stosunków - minister spraw zagranicznych III Rzeszy, Joachimin von Ribbentrop
  • Ostatnio jednostki wojskowe i partyjne w pełnym rynsztunku niemal co dzień przemaszerowują ulicami Gdańska. Demonstracje te niewątpliwie mają na celu wywarcie wpływu na stanowisko ludności -  zastępca generalnego komisarza w Gdańsku doktor Zygmunt Zawadowski
Pewnie, że chwilami mogą nas śmieszyć krótkowzroczne wypowiedzi dyplomatów. Sam byłbym ostrożny w ferowaniu opinii i wyroków. Na naszą (czytaj: Czytelnika) korzyść przemawia przeszło 80 lat znajomości faktów. Wiemy czym się TA polityka i TAKIE myślenie zakończyły. Oddzielną "kategorię" stanowią wypowiedzi kanclerza, Adolfa Hitlera (1889-1945), Führera III Rzeszy :
  • Polska zostanie wyludniona i skolonizowana przez Niemców. Mój pakt z Polską miał na celu jedynie zyskanie na czasie [...]. 
  • Jesteśmy szczerymi zwolennikami polityki ugody, wierzymy, że w ten sposób przyczynimy się najlepiej do utrwalenia pokoju między narodami. 
  • Jesteśmy przekonani, że musi istnieć możliwość rozmów na temat kwestii spornych w życiu międzynarodowym, bez potrzeby odwoływania się do gwałtu [...].
  • Widzimy w Państwie Polskim ojczyznę wielkiego narodu, owianego duchem narodowym, dla którego jako szczerzy nacjonaliści żywimy pełne zrozumienie i najszczerszą przyjaźń. 
  • Chciałbym, aby naród niemiecki zdał sobie sprawę, że byłoby rzeczą nierozumną trwać w opozycji przeciwko pewnym rzeczywistościom historycznym.
  • Nie mamy w europie żadnych roszczeń terytorialnych, wiemy dobrze, że wojna w Europie nie może rozwiązać [...] wszystkich napięć, które wynikły z błędnych umów lub dysproporcji między liczbą ludności i zajmowaną przez nią przestrzenią.
  • Ziemia, na której obecnie żyjemy, nie została podarowana naszym przodkom przez łaski niebios, musieli zdobyć ją, narażając przy tym swe życie.*
  • Historia wszystkich czasów - Imperium Rzymskiego, Imperium Brytyjskiego - wykazała, że wszelka ekspansja przestrzenna może być dokonana tylko przez łamanie oporu i przyjęcie ryzyka.
  • Problem, stojący przed Niemcami, streszcza się do tego, w jaki sposób można uzyskać możliwie największe zdobycze przy najmniejszych kosztach. 
  • Polska nie będzie skłonna wystąpić zbrojnie przeciwko zwycięskim Niemcom, mając Rosję na zapleczu.
  • ...trzeba zniszczyć siły militarne Polski i na wschodzie stworzyć taką sytuację, która by odpowiadała potrzebom wojennym.
  • Wolne Miasto Gdańsk  natychmiast po wybuchu konfliktu zostanie przyłączone do Niemiec.
  • Wewnętrzna siła oporu przed bolszewizmem w Polsce jest wątpliwa. Dlatego Polska ma wątpliwą wartość jako bariera przeciw Rosji.
  • Mówią do nas znowu językiem Wersalu; zachodzi obawa utraty prestiżu.
  • Polityk musi tak samo ryzykować jak wojskowy dowódca.
  • Małe kraje mnie nie przerażają. Po śmierci Kemala Turcja będzie rządzona przez niedorozwiniętych ludzi lub półidiotów.
 Hitlerowi marzyła się"ograniczona wojna tylko do terytorium Polski". Zupełnie nie wkalkulował w swe militarne zapędy faktu, że jednak Francja i Wielka Brytania (3 IX 1939 r.) wypowiedzą mu i jego "tysiącletniej Rzeszy" wojnę! Że to była "dziwna wojna / drôle de guerre / phoney war", a Polacy próżno oczekiwali przybycia z wizytą nad Wisłę cioci Frani i cioci Anielki? To już całkiem inne historia. Zresztą Francuzi i Anglicy zapłacą za swą głupotę...
Raporty, rozkazy, relacje, zeznania przed Międzynarodowy Trybunał Wojskowy w Norymberdze - wszystko to jest do ponownego odkrycia dla Czytelnika. Raz jeszcze postuluję: nie omijamy wydawnictw z lat 60-tych. Spróbujmy np. dotrzeć do  Wojskowych Kwartalników Historycznych z tego okresu - tam dopiero można poczuć się zaskoczonym! Wznieśmy się ponad sowietyzującą retorykę ze szczyptą jednak pewnej złośliwości Autorów. Coraz trudniej znaleźć dziś rzetelną pozycję, do której wykonano tak drobiazgową analizę źródeł. A o TE i tylko o TE mi TU najbardziej chodzi. Szukanie ich po różnych opracowaniach? Proszę bardzo. TU mamy trochę, jak kawa na ławę... Niech te rozważania zamknie fragment wstępu do rozkazu Oberkommando des Heeres z czerwca 1939 r., w którym określono m. in. zamiary militarne OKH:"Zadaniem operacji jest zniszczenie polskich sił zbrojnych. Wielka polityka wymaga, by wojna zaczęła się przez potężne, niespodziewane uderzenie, mające na celu zyskanie szybkiego sukcesu"
II wojna światowa wybuchła 1 września 1939 r.! Tym bardziej trzeba TO przypominać! Nie 3 IX 1939 r., nie 22 VI 1941 r. czy jakiego tam 7 XII 1941 r.! Książkę, T. Cypriana i J. Sawickiego (obaj panowie byli prawnikami), wydano na XX rocznicę zakończenia tej straszliwej rzezi narodów! Podobnej hekatomby NIKT wcześniej nie zaznał. Okaleczyła ona chyba wszystkie nasze rodziny. Nie uwierzę, że którąś ominęła. Zmieniła nieodwracalnie byt wielu z nich. Nic już nie miało być takie samo, jak przed 25 VIII 1939 r., kiedy pancernika Schleswig-Holstein wpłynął do Zatoki Gdańskiej. Hitler nie zostawiał swym "rycerskim" jegrom (czytaj: mordercom spod sztandarów Wehrmachtu i Waffen-SS) marginesu i złudzeń:

"NA PIERWSZYM PLANIE JEST ZNISZCZENIE POLSKI. ZADANIEM NASZYM JEST ZNISZCZENIE ŻYWYCH SIŁ NIEPRZYJACIELA, A NIE DOTARCIE DO OKREŚLONYCH LINII. NAWET GDYBY WYBUCHŁA WOJNA NA ZACHODZIE , ZNISZCZENIE POLSKI MUSI BYĆ CELEM ZASADNICZYM".

 

Smakowanie Bydgoszczy... (42) - Stary Rynek - Pomnik Walki i Męczeństwa Ziemi Bydgoskiej

$
0
0
Od czasu do czasu nad Brdą odżywa jeden temat: co zrobić z  Pomnikiem Walki i Męczeństwa Ziemi Bydgoskiej, który od LXXVII lat stoi na Starym Rynku? Ożywiają się emocje! Stawiane są pytania! Jedni najchętniej chwyciliby za łopaty i wykopywali postument! Drudzy własnymi piersiami broniliby tej wizji artystycznej niczym niepodległości. Miałem zaledwie sześć lat, kiedy dzieło Franciszka Misiaka (1906-1993) stanęło. Właściwie, to nie pamiętam Rynku bez tej monumentalnej bryły. Jaki jest mój stosunek do pomnika? Już go ujawniam.




Muszę zacząć rodzinnie: mój bydgoski Dziadek (1910-1962) walczył na ulicach Bydgoszczy z bronią w ręku z dywersją niemiecką (3-4 IX 1939). Od razu błagam, krzyczę: proszę nie używać goebbelsowskiej retoryki i nazywać ten czas "Bromberger Blutsonntag", bydgoską  "krwawą niedzielą"! Takowa wpisała się w czas mordów na mieście pomiędzy 8 a 10 IX, kiedy Bydgoszcz znalazła się pod okupacją! Mój pradziad Franciszek (1889-1958) został pojmany, kiedy oszalały z rozpaczy biegał po ul. Gdańskiej gdy do miasta wkraczał Wehrmacht i wznosił okrzyki "Niech żyje Polska! Niech żyje generał Haller!". Za polskość ziemi bydgoskiej oddał życie kuzyn babci Jadwigi, Hieronim Grzymski (1905-1939). Za obronę swego miasta aresztowany został przez Gestapo mój Dziadek. Cudem uniknął rozstrzelania.


A teraz bardziej osobiste doświadczenie. Kilkanaście lat temu dorabiałem w wakacje w dziale miejskim "Expressu Bydgoskiego". W czasie pełnionego przeze mnie dyżuru przyszedł pewien starszy pan. Miał łzy w oczach. Prosił o interwencję, aby ograniczyć na Starym Rynku imprezy rozrywkowe. A jakże wspomniał o egzekucjach z września 1939 r. Na koniec dodał "tam zginął mój stryj".



No i mamy pożywkę dla dyskusji: rola Starego Rynku? Martyrologia źle wpisuje się do kotleta i kolejnej szklany piwa!  Rockowe rykowisko w miejscu, gdzie padł 40 bydgoszczan w publicznej egzekucji? "Mamy prawo się bawić!" - już widzę jakiegoś roznamiętnionego młokosa. "Nie żyjemy między grobami!" - dorzuci ze swej strony kolejny heros. No i zaczynają sypać się kamienie. Mnie osobiście bardzo poruszyła opowieść pana, który odwiedził redakcję przy ul. Warszawskiej 13. I tkwi w mym mózgu jego poruszenie, jego łzy. I przyznaję MU rację. Nie godzi się wywijać hołubce tam, gdzie krew i blizny. Nawet, jeśli minęło przeszło 70. lat. 


Życie toczy się dalej. Życie rządzi się swoimi prawami. Martwym nic do tego! Nam nie wolno zapominać ani o tych 40-tu zamordowanych. Nam nie wolno udawać, że nie dokonano TU mordu na naszym mieści! Musimy świadczyć o okrucieństwie niemieckiego okupanta. Bez szowinizmu i jakieś plugawej nagonki. Jesteśmy TO winni m. in. tej 40-stce. Ich nazwiska znajdziemy na tablicach, które umieszczono opodal pomnika.


W 2007 r. zniknął kamienny szaniec, który stał za postumentem. Jedni triumfowali, drudzy ponosili klęskę? Teraz znowu budzą się demony dyskusji, czy nowej zmiany, aby zabrać dzieło Franciszka Misiaka. Gdzie? Padają różne lokalizacje, np. Wzgórze Wolności, Dolina Śmierci.  Ponoć Ratusz uspakaja, że żadnego przenoszenia nie będzie! Co najwyżej nastąpi przesunięcie spornego dzieła na trawnik, bliżej urzędu władz miejskich (dawna kolegiata jezuicka).


Gdyby ktoś miał jeszcze wątpliwości, co do czczenia miejsca krwią zbrukanego, to chcę przypomnieć tych kilka hitlerowskich fotografii z września 1939 r. Ona - jak żadne inne - są zapisem tamtych dni i świadectwem ofiary poniesionej przez 40-tu bydgoszczan. 


Przez minione lata Stary Rynek i Pomnik Walki i Męczeństwa Ziemi Bydgoskiej był świadkiem różnych uroczystości, manifestacji, promocji oficerskich. Kwiaty przed nim składali komunistyczni oficjele, prymas J. Glemp, czczona była pamięć Jana Pawła II i zabitych w katastrofie smoleńskiej 96 ofiar. 


Słyszeliście kiedyś o pomniku, którego nie ma, ale na którego cześć wydrukowano znaczek? To bydgoska Nike! Miała swoją Warszawa, to dlaczego odmawiać prawa do jej posiadania Bydgoszczy. Poczta Polska wydała znaczek z jej wyobrażeniem. W jednej dłoni miecz, w drugiej pochodnia. Tylko, że pomnik nigdy nie powstał! Chciałbym widzieć minę tego turysty, który wybrałby się na spacer po mieście z przeświadczeniem, że spotka bydgoską Nike. A tu - rozczarowanie...

Myśli wygrzebane (67) Henryk Sienkiewicz

$
0
0
3 września cała Polska czytała "Quo vadis"? Nie brałem udziału w akcji. Rok temu wyeliminowała mnie choroba, w tym nikt mnie nie zapraszał do wzięcia udziału. Zostało mi usiąść na balkonie, wyjąć swój egzemplarz i oddać się fantazji mistrza Henryka Sienkiewicza (1846-1916). Takie Narodowe czytanie, to ciekawa inicjatywa. A mnie trochę... smuci. "Perce?" - zapyta ktoś nad Tybrem. To, żeby obudzić w Narodzie chęć czytania trzeba zwoływać ogólnopolskie pospolite ruszenie czytelnicze?! Jakżeż ma to nie smucić? Mam potrzebę, to albo sięgam do półki, albo gnam do biblioteki lub porywam się do księgarni (czy antykwariatu) i obcuję z Wielką Literaturą. W końcu chodzi o   n a s z e g o  Noblistę! Gdzie duma narodowa - o której teraz tak głośno na łamach, kanałach, audycjach?! Literatura budowała (szczególnie w mrocznym okresie XIX w.) tożsamość, nie pozwalał sczeznąć umysłowo i duchowo. A dziś prawnuki i praprawnuki tamtego pokolenie potrzebują aż akcji, której patronuje kolejny prezydent Najjaśniejszej Rzeczypospolitej?


No to z tej sposobności korzystając postanowiłem odnaleźć to i owo w powieści sławiącej triumf nowej idei i skrzypienie systemu, na czele którego stał nieobliczalny Lucius Domitius Ahenobarbus znany nam, jako Neron. Uważajmy, aby bezkrytycznie nie wierzyć literackiej wizji ówczesnego świata, jaką utrwalił na pokolenia mistrz Henryk. I nie chodzi o samo zaangażowanie Cezara, ale choćby martyrologię chrześcijan. Nie mogli ginąć w amfiteatrze, który zwykliśmy zwać Koloseum! Amfiteatr Flawiuszów powstał kilka lat po haniebnej śmierci Nerona...
  • Świat stoi na oszustwie, a życie jest złudzeniem.
  • Dusza jest także złudzeniem.
  • Cezar pisuje wiersze, więc wszyscy idą w jego ślady.
  • ...my tu dawno zatraciliśmy poczucie tego, co jest godziwe lub niegodziwe [...].
  • Życie jest miechu warte, więc się śmieję [...] - tu jednak śmiech brzmi inaczej.
  • I coraz  nam bardziej obco między ludźmi, którzy nawet naszych bogów rzymskich greckimi nazywają imionami.
  • Nie po to sprowadzamy barbarzyńców na sznurach za naszymi wozami, byśmy mieli zaślubiać ich córki.
  • Strzeż się ostateczności.
  • Jak widzisz, można być jeszcze na tym świecie bezpiecznym i mieć spokojną starość.
  • Ja uważam, że zamordować brata, matkę i żonę jest rzeczą godną jakiegoś azjatyckiego królika, nie rzymskiego cezara; ale gdyby mi się to przytrafiło, nie pisałbym usprawiedliwiających listów do senatu... 
  • Oboje jesteście piękni, a więc i mój postępek jest piękny, a będąc pięknym, nie może być złym. 
  • Szczęśliwe oczy moje, które cię widzą; szczęśliwe uszy, które słyszały twój głos, milszy od głosu fletni i cytr.
  • Przeklęte Fatum, które kazało mi żyć współcześnie z takim poetą. 
  • Nie wierzę w bogów, ale wierzę w duchy... oj!
  • Nie bądź zbyt natarczywy i pamiętaj, że dobre wino należy pić powoli.
  • ...słodko jest pożądać, lecz jeszcze słodziej być pożądanym.
  • Wiem, co jest miłość, i wiem, że gdy się jednej pożąda, inna jej zastąpić nie może.
  • Filozofem jestem, panie, a filozof nie może być chciwym na zysk, zwłaszcza na taki, jaki wspaniałomyślnie obiecujesz.
  • Zbyt nisko dziś cenią cnotę i mądrość, by nawet filozof nie był zmuszony szukać innych do życia sposobności.
  • Oszukujecie lud, ale nie siebie samych. 
Mistrz Henryk został patronem roku 2016! A ta na okoliczność setnej rocznicy Jego śmierci. Trochę tego nie rozumiem. Czy nie ważniejsze byłoby świętowanie 170. rocznicy Jego urodzin? Tak mi się zdaje, że rok 1846 dał początek życia, bez którego nie byłoby "Quo vadis", "Ogniem i mieczem" czy "Latarnika" z "Bartkiem Zwycięzcą".


A propos rocznic: wiedzieliście, że   p i e r w s z y   w Polsce pomnik odsłonięto w mej ojcierzystej Bydgoszczy? Dokonał tego w 1927 r. sam prezydent prof. Ignacy Mościcki. Dzieło Konstantego Laszczki (1865-1956) nie mogło przeżyć niemieckiej okupacji! Od 1968 r. stoi pomnik dłuta Stanisława Horno-Popławskiego (1902-1997). Piszący te słowa, jako pięcioletnie pacholę (jedenaście dni od odsłonięcia miałem skończone V lat) widział, jak stawiano nowy pomnik idąc do lub z przedszkola.

  • Nie zasługi moje są małe, lecz wdzięczność ludzka jest mała.
  • Świat dźwiga na barkach nie Atlas, ale kobieta, i czasem igra z nim jak piłką.  
  • Kochać jest nie dość, trzeba umieć kochać i trzeba umieć nauczyć miłości.
  • ...wojna i miłość są dwiema jedynymi rzeczami, dla których się rodzić i żyć warto.  
  • Śmierć przeszła koło mnie, ale ja patrzyłem na nią z takim spokojem jak Sokrates.
  • Jeśli cnota jest błazeństwem, niech mi bogowie pozwolą zostać błaznem na zawsze. 
  • Wenus widocznie pomieszała ci zmysły, odjęła rozum, pamięć i dar myślenia o czymkolwiek innym jak miłość. 
  • Kobieta piękna warta jest zawsze tyle złota, ile waży, ale kobieta, która przy tym kocha, nie ma wprost ceny. Tego nie kupisz za wszystkie skarby Werresa. 
  • Są ludzie, którzy wycałowują brzegi waz, lecz ja wolę szukać rozkoszy tam, gdzie ją prawdziwie znaleźć można.
  • Nie śpieszę się, ale też nie będę się ociągał, postaram się tylko, by mi było do ostatka wesoło.
  • Jeśli nie potrafisz być Grecją, bądź Rzymem: władaj i używaj! 
  • Jak można się wahać, mając wybór między zgubą prawdopodobną a pewną?
  • Prawdziwa cnota to towar, o który nikt dziś nie zapyta, i prawdziwy mędrzec musi być rad z tego, jeśli raz na pięć dni ma za co kupić baranią głowę u rzeźnika, którą ogryza na poddaszu, popijając łzami. 
  • Mężowie zmieniają żony, żony zmieniają mężów, dlaczegóż ja bym nie miał zmienić zdania? 
  • Bądźcie naprawdę bogami i królami, bo mówię wam, że możecie sobie na to pozwolić.
  • Na świecie rzeczy są piękne, ale ludzie w większej części tak plugawi, że życia nie warto żałować.
  • Kto umiał żyć, ten powinien umieć umrzeć.
  • Bo gdy minie młodość i uroda, gdy zwiędną ciała nasze i przyjdzie śmierć, miłość się ostoi, gdyż ostoją się dusze.
  • Prawda mieszka tak wysoko, że sami bogowie nie mogą jej dojrzeć ze szczytów Olimpu. 
  • Starość, bezsilność smutni to towarzysze ostatnich lat życia.
  • Życie jest wielkim skarbem, mój drogi, jam zaś z owego skarbu umiał najcenniejsze wybierać klejnoty.
  • Śmierć jest udziałem ludzkiego pogłowia [...].

W powieści H. Sienkiewicza kryje się wiele prawd! Ta wybiórczość nie pozwala na pełen obraz przemyśleń. Trafiamy tak wiele aktualności w sposobie myślenia, odczuć, wykonań... Nie warto chyba żyć ułudą zdobytej na czas określony władzy. Można naprawdę uwierzyć, że jest się Cezarem i co wtedy. I bełkotać, jak Memmiusz Regulus:

"KTO OWI, ŻE RZYM GINIE?... GŁUPSTWO!... JA, KONSUL, WIEM NAJLEPIEJ... VIDEANT CONSULE1... TRZYDZIEŚCI LEGII... STRZEŻE NASZEJ PAX ROMANA!...". 

Czy zdać sobie sprawę z innej prawdy, która jakoś umyka współczesnym:

"MY CHRZEŚCIJANIE. NAM NIE WOLNO CHOWAĆ W SERCU GNIEWU". 

Swoją drogą, co naprawdę pozostaje po narodowym czytaniu? Chaby jednak, mniemam, niewiele. "Quo vadis" wróci na półkę. Za tydzień popadnie w zapomnienie...

"MACIE WŁADZĘ, MACIE PRETORIANÓW, MACIE SIŁĘ, 
BĄDŹCIE ZATEM SZCZERZY PRZYNAJMNIEJ WÓWCZAS, 
GDY NIKT WAS NIE SŁYSZY".


PS: Zdjęcia pomników H. Sienkiewicza z Bydgoszczy (autor Stanisław Horno-Popławski)  i Torunia (autor Kazimierz Zemła) wykonane przez Autora blogu.

Przeczytania... (164) Magdalena Niedźwiedzka "Królewska heretyczka" (Wydawnictwo Prószyński i S-ka)

$
0
0
"Głos królowej odbijał się od ściany komnaty. Po raz nie wiadomo który zmieniała wnętrze w jedno wielkie pobojowisko. Dworzanie rozpierzchli się po pałacu, szukając Williama Cecila i hrabiego Leister. Kilka minut później pierwszy zmierzał już w stronę królewskich apartamentów. Ostrzeżono go, że Jej Wysokość szaleje. Szedł, klnąc w duchu, że ktoś był szybszy od niego i dowiedziała się o rebelii na północy kraju" - rys z życia dworu wyjątkowej Elżbiety I. Anglicy dorzuciliby jeszcze: Wielkiej? Odnajdujemy go w powieści pani Magdaleny Niedźwiedzkiej pt. "Królewska heretyczka", która ukazała się na dniach za sprawą Wydawnictwa Prószyński i S-ka. Gdyby ktoś zapytał mnie w 1972 r., kiedy byłem uczniem klasy III SP 46 w Bydgoszczy, jakich cudzoziemskich królów znasz, odpowiedziałbym: Ryszard Lwie Serce, Jan bez Ziemi, Henryk VIII, Elżbieta, Ludwik XIII. Skutek filmów i seriali, bo książek wtedy nie czytałem, choć brat zaczytywała "Robin Hooda" czy "Trzech Muszkieterów". Moja fascynacja powieściami Woltera Scotta czy Aleksandra Dumasa-ojca przyszły trochę później. Seriale BBC sprawiły, że wiedziałem o sześciu żonach Henryka VIII (nie, żebym je potrafił wymienić "z głowy") i dokonaniach jego niezwykłej córki, Elżbiety. Jako 9-latek bardziej kojarzyłem Tudorów, niż rodzimych Jagiellonów (dla mnie, z racji kresowo-litewskiego rodowodu po kądzieli - jak najbardziej "rodzima"dynastia). Pozostała fascynacja potomkami zwycięzcy spod Bosworth. Stąd  w moim księgozbiorze sporo na Ich temat (rodzimych i brytyjskich historyków). Tak zainteresowanie serialami, filmami fabularnymi znalazło swe przełożenie na literaturę faktu. 
Dlaczego taki przydługawy wstęp? Żeby określić siebie względem powieści pani Magdaleny Niedźwiedzkiej. Że to nie ani moda, ani przypadek, że usiadłem nad dziewięciuset siedmioma stronami powieści "Królewska heretyczka". To może oznaczać też tylko, że Autorka powinna liczyć się z tym, że wielu czytelników śledzi losy Jej bohaterów nie tylko ze zwykłej ciekawości. Zabranie się za podobną powieść, to też zapewne zmaganie ze swymi oczekiwaniami, swoim spojrzeniem na epokę, swoją wiedzą na temat dworu Elżbiety I Tudor. Tym wszystkim nie są obcy najbliżsi ludzie panującej królewskiej heretyczki: William Cecil, Francis Walsingham Robert Dudley (pierwszyhrabia Leicester). Podejrzewam, że wielu z nas potrafiłoby wręcz opisać wygląd dwóch, najistotniejszych doradców dworu. Podejrzewam, że ci Czytelnicy będą bardzo krytycznie poznawać stronę za stroną tak obszernej powieści. Cisną nią o podłogę? Docenią trud pracy pani Magdaleny Niedźwiedzkiej? Nie ukrywam, że mnie mile zaskoczyło, iż Autorką "Królewskiej heretyczki" jest... Polka. Brawo pani Magdaleno, że sięgnęła Pani po tę epokę. XVI w. w Europie - niezwykły czas. Kto dopiero wchodzi w te czasy nie powinien czuć się rozczarowanym. A te setki stron, to dla nas miłośników prozy historycznej żadna przeszkoda.
"Nie daj sobie wmówi, że kobiety są predestynowane do zajmowania się domem, haftowaniem albo gotowania. Bóg stworzył moje dłonie, bym trzymała berło i koronę, z pewnością nie do igły i nici. Tylko nauka da ci wolność" - nie wiem czy to autentyczna wypowiedź JKM Katarzyny Parr, ostatniej i szóstej zarazem żony króla Henryka VIII. Podejrzewam, że pracę nad tą powieścią pochłonęło wiele godzin docierania do dostępnych źródeł i opracowań. W przeciwnym razie - taka praca (czytaj: pisanie) nie miałoby sensu. Samą, autorką wyobraźnią nie da się zapełnić 907 stron. Jeśli Autorka ma ambicję stworzyć dobrą powieść historyczną, to trzeba przeprowadzić studia nad opisywaną epoką. Widać, że pani Magdalena Niedźwiedzka przyłożyła się do tego z sumiennością.
"Delikatna, śnieżnobiała skóra była zaróżowiona, jakby Elżbieta myślała o czymś nieprzystojnym. Były chwile, gdy królowa wydawała się pięknością. Bez wątpienia odziedziczyła po rodzicach umiejętność czarowania wdziękiem" - to jeden z pierwszych opisów JKM. Inna sprawa, z jakiego życiowego kadru zapożyczyłem, to co stworzyło pióro Autorki: sir William Cecil za chwilę poinformuje swoją królową: "Żona lorda Roberta nie żyje". Ciekaw jestem tej chwili, kiedy Autorkę pcha natchnienie zaczęcia swej powieści. Jak u Hitchcocka! Gromem! Uderzeniem! Trzęsieniem ziemi: "Wiem, że smierć tej wieśniaczki nie jest dobrą wiadomością ani dla mnie, ani dla Roberta, ani dla pana, chociaż pan zapewne szaleje ze szczęścia!"- czytamy dalej. Śmierć żony kochanka królowej po dziś dzień rozpala umysły, stawiane są kolejne hipotezy, prowadzi się wręcz historyczne... śledztwa, mnoży spekulacje. Od samego Cecila aż czuć chłód wytrawnego, politycznego gracza. Późniejszy dialog tegoż z Robertem - jakby się tam siedziało "na trzeciego". Przyznam się, że sugestia, że za śmiercią lady Amy Dudley mogła stać sama królowa trochę mnie... zaskoczyła. Ale to chyba dobrze. Szare komórki reagują, to znaczy, że jeszcze żyję, a narracja książki zmusza do myślenia. Chyba warto przyswoić sobie jedną z cech Williama Cecila, której opis znajdziemy na początku jednego z dalszych rozdziałów: "Z jednej strony Cecil rzeczywiście bywał powściągliwy i przejawiało się to zarówno w jego sposobie bycia, jak i stylu ubierania się, z drugiej uważał, że stonowany ubiór zmniejszy liczbę zawistników, których drażniła jego pozycja na dworze. Wolał nie obnosić się z bogactwem, zwłaszcza, że nie odziedziczył go po przodkach". Prawda, jakie oczywiste? 
"Elżbieta nie opanowała uśmiechu. Ostatni rzeczą, po którą Robert przysłałby tu kogokolwiek, była Biblia. Owszem, ceniła jego religijność, lecz wiedziała, że interesuje go teraz wyłącznie jedna sprawa: losy śledztwa w sprawie morderstwa jego żony" - i tak pojawia się nam Filip Sierota, jeden z bohaterów powieści. Nie wiem czy to postać autentyczna, czy stworzona dla potrzeb powieści pani Magdaleny Niedźwiedzkiej. To, co pisze o Dudleyu i Cecilu - bezcenne! Dlatego po raz kolejny wracam do przypomnienie zdania Eustachego Rylskiego: "Na tym polega dramat historii i historyków - że wystarczy jedna dobrze napisana powieść i niewiele już mogą przekazać". I mógłbym w tym miejscu zamknąć moje pisanie? Świetnie byłoby, gdyby po lekturze "Królewskiej heretyczki" nastąpiło pospolite ruszenie do bibliotek i antykwariatów w poszukiwaniu książek na temat epoki elżbietańskiej (choćby D. Starkeya). Ale zapewne dla wielu Czytelników lektura tomu pani Magdaleny Niedźwiedzkiej będzie jedyną okazją, aby poznać tamte czasy. Pewnie, że można podpowiedzieć gdzie jeszcze zajrzeć, ale treści historyczne "Królewskiej heretyczki" zapewne zaspokoją ciekawość wielu.
"Naprawdę jestem skazana na towarzystwo bandy zadufanych samców, mających się za dzieło sztuki Pana Boga?" - czy to prawdziwe zdanie, wypowiedziane przez Elżbietę?  Czy to dla mnie takie istotne? Chciałbym wiedzieć ile z tego, co w powieści mówi JKM pochodzi od niej na pewno. Jedno nie ulega wątpliwości, dumna córa Tudorów zdana na "świat mężczyzn" umiała pokazać kły i pazury. I jeśli nawet TO zdanie jest fantazją Autorki, to doskonale oddaje ducha Elżbiety, tego co niej wiemy. Albo ta wypowiedź: "Nie jestem potulną, dobrze wychowaną panienką, która da się wam przestawiać z kąta w kąt. Co wy sobie, do cholery, wyobrażacie?! [...] Nie igrajcie ze mną, bo chociaż trudno mnie wyprowadzić z równowagi, kiedy to się już stanie, nikt mnie nie powstrzyma". Świetnie skreślone! Czuć krew Tudorów! Zarówno dziada Henryka VII, jak ojca Henryka VIII!
"Codziennie ocierali się o śmierć. Ogniska zarazy  wybuchały w różnych częściach Anglii. Ludzie padali jak ścięte kłosy, a natura trwała w swoim pięknie"- kolejny atak "czarnej mierci"? Autorka wzmiankuje m. in. o pogromach Żydów i prostytutek! Królowa szukała ratunku w izolowaniu się w zamku Windsor. Ze słów, które wypowiada Cecil wyłania się obraz ówczesnej Anglii: "Anglia dawno przestałaby istnieć, gdyby nie korsarze. Elżbieta zaczęła rządy od potwornych długów Marii, tymczasem spójrz -  handel kwitnie. A że czasem trudno odróżnić kupca od pirata... Cóż, znak czasu".
Warto zabierając się do czytania kolejnej powieści historycznej chyba zadać sobie pytanie: po co to robię? Mój znajomy kiedyś dobił mnie stwierdzeniem, że tego nigdy nie robi (tj. nie czyta powieści), bo nie ma na to czasu. Mnie też otaczają tomy, które od tygodni krzyczą: przeczytaj mnie! jestem tu! leżę! A mnie wchłania powieść? Nie liczę, która TU zagościła. z czasem może będzie ich więcej. Współpracujące ze mną Wydawnictwa raczej przysyłają mi monografie, biografie, syntezy historyczne. Ale i ja raczej z Ich przebogatych zbiorów (i możliwości) wskazuję na tego rodzaju literaturę faktu. W tym wypadku, pani Magdaleny Niedźwiedzkiej, zaintrygowała mnie tematyka! Tak, chciałem przekonać się, jak Autorka uporała się z tematem, postacią, epoką, klimatem. Czyżby Wydawnictwo Prószyński i S-ka trafiło w swoją żyłę złota? Podejrzewam, że Autorka pochyla się teraz nad losem swoich bohaterów i powstaje kolejna królewska część opowieści o Elżbiecie I. Jeśli się mylę, to poczuję się rozczarowany. Bo zakończenie powieści (tej części?) - rewelacyjny manewr! To też jakby pozostawienie furtki dla ciągu dalszego...
"Wojna nie jest przywilejem mężczyzn - oświadczyła. - Kobiety również walczą między sobą, i to nierzadko okrutniej niż wy, więc mnie nie prowokuj. To, co ty nazywasz wojną, jest wymysłem głupców. Tyle na ten temat, durniu" - podoba mi się ten fragment z dialogu między Elżbietą, a jej ukochanym Robertem. Dla takich scen właśnie warto czytać powieści. Nie mnie tu teraz roztrząsać niuanse królewskiej alkowy - na pewno doskonale i ze smakiem robi to Autorka "Królewskiej heretyczki". Trzeba jednak mieć wyczucie przy podobnych "scenach", aby nie przedobrzyć lub co gorsza otrzeć się o banalny prymitywizm fantazji...
Nie zatrzymam się nad każdą sceną z tej mnogości stron. Nie wrzucę tu rysów każdej z wiodących postaci. Tego się fizycznie nie da zrobić. Może gdyby to był blog pt. "Tudorowie". Nie mogę też zamęczać każdego odbioru mego blogu niekończącym się monologiem nad przeczytaną książką. Często robię TO swoim uczniom: urywam opowieść w dramatycznym, ciekawym dwuznacznym (sytuacyjnie) momencie! Z powieścią pani Magdaleny Niedźwiedzkiej musi być dokładnie tak samo. Nie mogę przecież być sprawcą odstręczenia od powieści, bo ja tu i teraz wygadałem?! "Żaden z Tudorów nie sprawował spokojnych rządów" - cudowne zdanie! Można nad nim podeliberować. Na ile ułatwi nam TO "Królewska heretyczka"? To już odpowiedź zależy od nas samych, czytelników. A kto jest tak opisany przez Autorkę: "Nie uznawał w ogóle czegoś takiego jak powszechna opinia. Obserwował i sam wyrabiał sobie zdanie. Zwykł myśleć o ludziach to, co wiedział. [...] Myśl, że być może stoi przed człowiekiem, który dotyka nagiej skóry Elżbiety, przyprawiała go o dreszcze"? Dalej może nas zaskoczyć takie wdarcie się do duszy nie wymienianego tu przeze mnie bohatera:"Kochał Elżbietę czystą, bezinteresowną miłością. Zdawał sobie sprawę, że była poza jego zasięgiem. [...] Wszystko, co robił, robił wyłącznie po to, by zasłużyć na posadę, która mu pozwoli ją widywać". Kto to taki? Smaku dodają obrazki dworu ostatniej Tudorówny na tronie Anglii. Okoliczności mycia królewskich zębów?
Zostawiam Was z niezwykłą deklarację, jaką Autorka wkłada w usta królowej Elżbiety:"...nie zwołaliśmy parlamentu., Cecil. Ja go zwołałam. J a  rządzę. Rozmawiamy o   m o i c h   poddanych. [...] Nie pieprzcie mi, że Bóg nie dopuszcza kobiet do władzy, bo to bzdura. Czekałam na koronę bardzo długo. Nieraz otarłam się o smierć. Nie po to, panowie, żeby teraz oddać władzę. O, co to ot nie!".  I znowu, jeśli toi fantazja, to świetnie odrysowująca epokę i sposób myślenia Bess. Większej zachęty do poznania "Królewskiej heretyczki" szukał po prostu nie będę.

Daga

$
0
0
- Co masz mi do powiedzenia? - nie patrzyła na tego, który klękał opodal. Wpatrzona w okno widziała tylko łunę, która unosiła się na wschodniej rubieży.
- Twierdza... padła... pani... - usłyszała głos, który próbował uspokoić emocje.
- Konrad?
Milczenie było wymowne. Czuło się ciężar tej ciszy.
- Nie słyszysz o co pytam?!
- Pan... Konrad... zginął pani...
Widać było, jak zaciskają się jej kształtne dłonie. Szkarłatna suknia przyjęła na siebie całą ich moc, gniew, ból, zawód.
- Jak?
- Nie rozumiem pani.
- Czego nie rozumiesz?! - podniosła głos. - Jak zginął?!
- Mężnie... pani... broniąc... Dębowej Wieży...
- Pod nią padł? - czuła, że wzbiera w niej żałość prostej dziewuchy, na którą ona nie mogła sobie pozwolić. Ona musiała być, jak stal,  z której kuto pancerze jej wojów, miecze, groty strzał. Nawet gdyby zdradziecki bełt przeszył jej tunikę musiałaby tylko zacisnąć zęby. "Władcy nie płaczą"- zapamiętała słowa swego dziada. Śmierć starego Niedźwiedzia, kiedy była ledwo podlotkiem wystawiła ją na próbę - straszliwą. Nim doszła lat sprawnych napatrzyła się na okrucieństwo, krew, ludzką podłość, ślepą mściwość, niską służalczość. To wszystko wpisane było w jej życie. Każdym dniem musiała potwierdzać prawo, że jest godna tego prastarego stolca, na którym zasiadali dziad, ojciec dziada i dziad dziada i wszystkie, pozostałe pokolenia.

Łuna, której przyglądała się ze skupieniem godnym stratega, powiększała się. Wyglądało, jakby słup ognia i dymu rozlewał się, i pochłania kolejne rubieże.
- Padł? - ile żalu wlała w tych kilka liter nikt z zebranych nie mógł wiedzieć. Siedzieli przy potężnym, dębowym stole. Ciskali na siebie jakieś spojrzenia, jakby zaraz mieli chwycić się za bary lub, co gorsza wydobyć broń z pochew i rzucić się sobie do gardeł. Byli jej radą, jej wsparciem, jej mieczem, jej siłą, jej ostatnią deską ratunku.
- Widziałem... kazał mi... gnać tu...
- To jego koń na majdanie? - nie musiała się upewniać. Ona wiedziała. To był jej prezent dla niego. Mimo masywności karku, zwalistej budowy miał w sobie zwinność rysia i w galopie nie było mu równych.
- Tak, pani... Kazał mi go wziąć...
- Czemu... - zawahała się.
- Tak pani?
- Czemu dał ci tego konia?
- "Ratuj się" - powiedział i kazał bym dotarł tu jak najrychlej.
- Dobrze... zrobił... - jakżeż w tej chwili oszukiwała siebie. Czy również oni, zebrani przy stole, uwierzyli w jej stanowczość i siłę? Czuła kompletną pustkę, rozbicie, beznadzieję. Znów miał siedem lat i dotykała zimnej ręki Niedźwiedzia! Przecież nie z pochlebstwa zrodził się pseudonim dziada. Niedźwiedź! A kim była ona? Trzciną na wietrze? Roztrzaskanym na fali żaglowcem, który już nawet nie dryfuje, tylko oddaje się kolejnemu uderzeniu na pogryzionej burcie! Teraz śmierć Konrada. 
- Kazał mi jeszcze...
Usłyszała szelest. Mówiący podniósł się z kolan. Odwróciła się.
Miała przed sob twarz dorosłego, ogorzałego mężczyzny z płową czupryną, spoconego, umorusanego pyłem i krwią. 
- Tak?
Wyjął zza swej tuniki, na której miał wszyty swój herb, lwa mocujący się z wężem, jakieś zawiniątko.
- Co to jest?
- "Oddaj to..."- powiedział.
Wzięła z jego rąk. 
Wstążka. Kiedyś musiała być złota? Teraz potargana, zniekształcona czasem, brudna, bez tego blasku, jaki miała, gdy mu ją dawała. Zacisnęła ją w dłoni. Czuła wzbierającą w sobie moc. Budził się w niej duch Niedźwiedzia?
- To wszystko pani...
Nie czekając na odpowiedź odwrócił się, skinął głową w kierunku siedzących przy stole i wyszedł. Zostali sami. Pięciu zatopionych w myślach dostojników i ona.
- Ile czasu trzeba, aby ta pożoga dotarła do nas?
Nikt nie odważył się pierwszy zabrać głosu? Patrzyła na ich pochylone głowy. Stali wiernie u boku dziada. Stoją przy niej. Ale bardziej ze strachu, wyrachowania, kalkulacji, dozgonnej wierności? - nie umiała sobie na te pytania odpowiedzieć. Być pewnym każdego z nich, to jak mieć za sobą miażdżącą stalową pięść...  Sam fakt, że miała wątpliwości budził w niej demony. Nie wierzyła w lojalność dwojga  z nich.
- Ile mamy czasu?
- Myślę - odezwał się Hood z Brzegu - że jeszcze tej nocy...
- Dwa dni - poprawił go Jan Dwa Miecze. - Dwa dni na...
- Na co?! - próbował spojrzeć im w oczy. Ale jakoś umiejętnie starali się unikać jej. 
- Obronę lub...
- Lub?
- Ucieczkę - dodał Jan Dwa Miecze.
- Mam uciekać?!
- Drogie dziecko... - głos rozwagi starego Justyna wprowadzał ukojenie. Ale nie w tej chwili. To, że był ochmistrzem jej dworu, piastunem od lat śmierci rodzica dawało mu prawo nazywać ją "drogim dzieckiem", bo była mu jak rodzona córka, a ona poddawała się tej ojcowskiej czułości. Teraz jednak tego nie potrzebowała.
- Dość! - jej drobna pięść uderzyła w blat stołu. Pewnie, gdyby tak zachował się Niedźwiedź pierzchły by ich wątpliwości pomiędzy strachliwe króliki. Ale to uderzyła ona. A mimo to głowy poruszyły się. Nie spodziewali się podobnej reakcji.
- Zapominacie moi panowie kim jestem! Wnuczką Niedźwiedzia! Mego dziada! Miałabym zmykać, jak płocha łania?! Nie jestem łanią!
- Pozwól sobie przypomnieć pani, ale jesteś kobietą...
- Cud, że nie dziewczyną! - parsknęła na uwagę kasztelana Dragona. Jej usta wygięły się w dziwnym grymasie. Trochę przypomniało to jej dziada, ale ten zwykł był tu cisnąć jeszcze jakimś przekleństwem. Z tych ust nawet nie spodziewali się czegoś podobnego. - Mam-że oddać pole zbuntowanej hołocie?!
Niezręczne milczenie dopełniło obrazu. Nazwanie buntowników "hołotą" było mimo wszystko zaskoczeniem. Zdawał się, że te usta może kształtować strofa wiersza, pieśń trubadura, ale...
- Śmierć Konrada wszystko zmienia - przemówił Colman bez Trwogi. 
- Zmienia? Padła tylko twierdza...
- Nie pani! - przerwał jej. - Śmierć Konrada to cios dla nas i  naszej sprawy!
- Co chcesz przez to powiedzieć?! - spoglądała na Colmana z wyczekiwaniem. Każde słowo mogło być ciosem. Odparować je? Pokazać swoje zdecydowanie. Nie dać po sobie poznać, że tli się w niej zbrodnicza niepewność.
- Dębowa Wieża, jak pani wiesz, nazywana jest kluczem do naszego królestwa. To nie jest tylko wymysł bajarzy. Zdobywcy kontrolują spływ głównych rzek, ale też odbierają możliwość dotarcia do naszych sojuszników...
- Sojuszników?! - uniosła się. - O kim mówisz? Panowie Rufus i Zill alboż nas nie zdradzili?! Poprawcie mnie dostojnie panowie, jeśli się mylę.
Groźny pomruk tylko ześliznął się z kilku ust.
Nagle uniosła się ręka.
Spojrzała w tym kierunku.
- Co radzisz, dostojny Justynie?
- Jest jedna rada -  widać było, że waży każde słowo, jakby przewidywał, że to, co powie wzbudzi poruszenie?
- Jaka? Proszę mówić...
- Drahe.
To nie była cisza. To była próżnia. Pomykały tylko zaskoczone spojrzenia i niemniej zdziwione oczy.
- Drahe? - Colman powiódł wzrokiem od mówiącego do skraju stołu. - To niemożliwe!
- Dlaczego? - Justyn czuł ciężar i zaskoczenie tych kilku spojrzeń. Równie dobrze mógłby wskoczyć od rzeki pełnej tamtejszych potworów.
- Pani! Odbierz mu prawo głosu! - palec Jana Dwa Miecze zdawał się być rozpalonym rożnem, które zaraz wbije się w ciało winowajcy. - Justyn postradał resztki rozumu?!
I nagle zrobiło się, jak w ulu. Jeden przez drugiego ciskał zarzuty, wyrzuty, przekleństwa. Grom za gromem! Nie szczędzono ani Justyna, ani Drahe!
- Dlaczego nie? - nagle i w nią wlał się nowy duch. Nie opanowywał ją gniew na Justyna. Samo wymienienie imienia Drahe i ją zaskoczyło. Powinno wręcz zmiażdżyć. Ale szybko stanęło przed nią pytanie:"a dlaczego nie?".
- Pani, daj sobie przypomnieć kim jest Drahe! - Dragon Stary naprawdę zasłużył na miano, którym go obdarzono już przed laty. Można bez dwóch zdań dodaj i to: "Mądry". Bo nie było w radzie drugiego tej miary umysłu, człowieka zasług, doradcy. Kiedyś druh i powiernik Niedźwiedzia. Powiadali nawet, że jedna mamka ich obu wykarmiła, a nawet, że byli przyrodnimi braćmi? Mówił głosem spokojnym i naprawdę dostojnym, że sam sobie wymuszał posłuch u słuchających: Drahe, to wróg mściwy i groźny niczym wilk w stadzie owiec. Wpuścić go między nas, to tak jak położyć głowę na pniu kata!...
- Czemu Justynie wysunąłeś tę propozycję? - chciała wiedzieć. Nie trzeba było jej przypominać kim był Drahe. Tylko głupiec mógł wierzyć, że to niewinny samarytanin.
Justyn wstał. Szmer wokół stołu umilkł. Wszystkie oczy skupiły się na nim. Zdawało się, że czas się zatrzymał.
- Pani. Panowie. Nikomu nie muszę przypominać, że polityka rządzi się swoimi prawami.
- Do rzeczy - zaczął ponaglać Jan Dwa Miecze. Widać było, że wracała już do niego dawna śmiałość. Nigdy nie cenił Justyna. Tylko, że owa niechęć wynikała (i chyba wielu sobie z tego zdawała sprawę) z lęku.  Jan Dwa Miecze zawdzięczał swe wywyższenie zasługom swego ojca, a i temu, jak sam sprawnie dowodził i władał mieczem. To dlatego do jego starego herbu Niedźwiedź dodał jeszcze jeden miecz.  Ale czy nadawał się na doradcę? Dawna rada regencji szybko była tworzona. Wszedł w jej skład. Ale rada powinna była być rozwiązana, kiedy Najjaśniejsza Pani doszła lat sprawnych i mogła samodzielnie podjąć rządy. Z dnia na dzień nie mogła jednak nabrać praktyki. Rada została, a przy niej jednym głosem powodował Jan Dwa Miecze.
- Drahe jest okrutnik straszny. Ale i naszych nieprzyjaciół wróg! A kto bardziej na alianta się nadaje, jak wróg naszego wroga?
- Za jaką cenę?! - Dragon Stary potrząsł swą siwą czupryną. Jej biel odbijała się od ponurych ścian i kobierców na nich.
- Za każdą! - bronił swego zdania Justyn.
- Ha! Ma być, jak w baśni?! - Colman też zwietrzył okazję, aby wydrzeć Justynowi coś z jego powagi, niezachwianności. Dlaczego Justyn, a nie on miał być zbawcą państwa. Tylko czym miał wytrącać argumenty drugiej strony? - Ręka królowej i pół królestwa?
- Wolne żarty! - wtrącił się Jan Dwa Miecze. - Bajdy!
- A ja myślę, że Justyn ma rację.
Dopiero to poparcie wywołało zdziwienie zebranych.
Dragon Stary dał się przekonać?
- Dopiero, co mówiłeś... - Colman nie chciał wierzyć, w to co usłyszał. Na nikogo tak nie liczył, jak na Starego! A teraz ten wykonywał jakiś karkołomny zwrot?
- Justyn ma rację - Dragon Stary powtórzył część swej wypowiedzi.- Co mówiłem dobrze wiem. I nie mi to przypominać panowie i ty wielmożna Pani. Ale na to utrzymujesz tę radę, aby nieść ci pomoc, a nie swarzyć się przy stole, kiedy tylko patrzeć chwili, jak śmiertelny cios...
Nie dokończył, bo drzwi otwarły się. Mężczyzna, który w nich stanął zawahał się.
Nie miał na sobie pancerza. Trudno było po stroju określić jego stan, bo narzucona peleryna kryła i barwę, i ewentualnie kolczugę. Oparł się o framugę. Ciężko oddychał.
- Kto jesteś? I czego żądasz?! - Jan Dwa Miecze swą posturą budził lub wymuszał posłuch.
Ale zapytany jeszcze chwilę starał się ostudzić emocje, które widać nim powodowały. Przekroczył próg komnaty i wzrokiem poszukał:
- Pani... Mam dla waszej... pismo...
Nie dano mu dostępu. Jan Dwa Miecze, Colman i Hood z Brzegu stanowili niczym mur.
Ani myślał porywać się na nich.
Zza peleryny wyciągnął zwinięty w rulon pergamin. Jan Dwa Miecze już był gotów zadać cios, gdyby... Ale na szczęście nie był to ani sztylet, ani tym bardziej miecz. Odebrał pismo i podał Justynowi.
Nie było na nim żadnej sigillum.
- Kto jesteś? I kto cię przysyła?
- To pismo... panie...
Justyn podał je dalej.
- Dajcie mu wina - odezwał się jedyny kobiecy głos w tej komnacie.
Wzięła pergamin. Rozwinęła. W miarę pokonywania kolejnych linijek twarz jej bardziej pochmurniała...
- Na nic wasze"za i przeciw"! Drahe... Drahe... nie żyje!
- Nie... ży... je...? - poniosło nad wszystkimi głowami.
- To pismo od brata Alberta, kanonika... - nie musiała tłumaczyć kim ów był. To, że taki okrutnik trzymał na swym dworze spowiednika dawało nikłą szansę, że ktoś był w stanie okiełznać dziką naturę Drahe.Rzuciła pergamin na stół.
Colman wziął je do ręki.
- Czytaj! - zabrzmiało jak rozkaz.
"Do Najświetniejszej Pani Dagmary, niechaj żyje nam i panuje w pokoju. Los zły sprawił, że tej chwili zdradziecki wicher zmiótł pana naszego Drahe i jego przednie rycerstwo. Zamek nasz dostał się w ręce agresora, ziemia zalana przez wraże wojska. Najświetniejsza Pani ośmielam się błagać o pomoc. Rzuć hufce by zdławić rebelię i gwałt zadany naszej Marchii - brat Albert. Czekamy Twej odsieczy, jak nadejścia Naszego Stwórcy. Amen".
Colman odłoży pismo. Kolejno brali je do ręki wszyscy. Hood z Brzegu oddał je dalej. Wiadomo było, że nie posiadł sztuki czytania. Jan Dwa Miecze drżał cały. Podał pergamin Justynowi. Dragon Stary wiedział, jak każdy, czego pisanie dotyczy:
- Co teraz Najjaśniejsza Pani? Jaką odpowiedź damy temu tu gońcowi? Kim jesteś?
- Bartlett z Novum, panie.
- Syn pana na Starych Wzgórzach?
- Tak, panie.
- A co u was?
- Starych Wzgórz już nie ma, panie.
- Jak to?! - Dragon Stary zdawało się nie ogarniał tego, co słyszał z ust tego. Możliwe, że rozum mu pomieszało?
- Novum zdobyte i splądrowane! Stare Wzgórza spalone i zrównane z ziemią. Garść nas uszła i prosto w łapy Drahe. Lepszy...
- ...swój wróg, niż nowy? - dokończył za niego Hood z Brzegu.
- Tak, panie. W rzeczy samej. Ale i on uległ wrogowi. Brat Albert pchnął mnie z tym pismem, by Najświetniejsza Pani Dagmara...
- Dość! - wstała. Długie blond włosy zwisały na szkarłatnej sukni. Zdjęła z głowy swój toczek i podała go gońcowi. Jego spojrzenie wyrażało zdziwienie, zaskoczenie, rozczarowanie i ból? - Mam tylko tyle.
- Ale nam potrzebne są... miecze... łuki... piechota...
Wzięła go za ramię i podprowadziła do okna.
- Widzisz?! Widzisz tą łunę? To płonie Dębowa Wieża! A wraz z nią kwiat rycerstwa mego.
- To... to... co... będzie... z  nami? Najświetniejsza Pani?!

Spotkanie z Pegazem... - 83 - Jerzy Jurandot "Żołnierz panienka"

$
0
0
Nauczyłem się tej pieni słuchając kasety magnetofonowej Polskich Nagrań "Muza" pt. "Warszawskie dzieci". W interpretacji niezapomnianego Józefa Nowaka. Kto dziś pamięta spod czyjej ręki wyszła ta piosenka? A to najwyższych lotów Autorzy: tekst Jerzy Jurandot, muzyka Jerzy Wasowski. Niezwykły artystyczny duet, przyzna mi każdy kto zna i ceni wagę obu panów Jerzych.
"Żołnierz panienka", to naprawdę literacki hołd złożony dziewczynom Polski Walczącej. Sierpień, wrzesień, początek października powinny być dniami zadumy nad losem tych, które walczyły, ginęły w czasie powstańczych 63 dni. Po fanfarach 1 sierpnia następuje dziwne... milczenie. A przecież bez czynu, heroizmu dziewcząt jak dźwignięto by ciężar walki przez te powstańcze dni? Mam ciągle przed oczyma zdjęcia młodych kobiet w zdobycznych niemieckich drelichach, panterkach. Trudno mi bez emocji oglądać te odcinki serialu "Kolumbów", kiedy ginie "Ałła" czy "Niteczka". Teraz coś szarpie za gardło. I każe mi swój podziw dla NICH przelać choć w takich słowach.



Nie wiem kim są dziewczyny z fotografii. Nie wiem czy przeżyły powstanie. Nie wiem czy żyły później w komunistycznej Polsce, która dla takich jak ONE okazała się wyjątkowo perfidną macochą. Nie wiem... To o  t a k i c h , jak ONE są te słowa, strofy, piosenka:

Berecik na bakier i stuk obcasików
Na piersi gazetki, granaty w koszyku
Wprost w śmierć czekającą na rogu uliczki
Szły kręcąc kuperkiem dziewczyny łączniczki
Jak z chłopcem na spacer, jak z teczką do szkoły
Stąpały przez piekło podziemne anioły
Z rozkazem, z meldunkiem, na kontakt, na zwiad
Po wielu, po wielu nie ostał się ślad

Dziewczyno nieznana, żołnierzu panienko
Twój pomnik wznosimy piosenką

Dziewczyny łączniczki, bez nazwisk dziewczyny
Po prostu Danuty, Barbary, Krystyny
W swych ładnych sukienkach, tak miło dziewczęce
Ze szminką na ustach i śmiercią w torebce
I takie powabne, i takie dziewczęce
Samotnie szły przeciw niemieckiej potędze
Robiły co mogły by wygrać swą grę
Czasami wracały, czasami zaś nie

Dziewczyno nieznana, żołnierzu panienko
Twój pomnik wznosimy piosenką

Dziewczyny są po to, by żyć w pełnym słońcu
Jak kwiaty rozkwitać i cieszyć wzrok chłopców
Nie po to, by wojną, zatrute jak śmiercią
Oddawać jej pierwszą swą miłość dziewczęcą
Nie po to, by kroków w noc słuchać
I gnić na Pawiaku, i konać na Szucha
A tyle ich było w katowniach SS
Chudziutkich, bez jutra, milczących po kres

Dziewczyno nieznana, żołnierzu panienko
Twój pomnik wznosimy piosenką x2 


Panowie! czapki z głów! Mnie szczególnie porażają dwie linijki tego tekstu: "I gnić na Pawiaku, i konać na Szucha / A tyle ich było w katowniach SS". Ile bezimiennej śmierci? Mam w ręku wstrząsającą książkę Stanisława Podlewskiego "Przemarsz przez piekło" (Wydawnictwo Alfa, Warszawa 1994), prezent od Syna "pod choinkę". To wstrząsający obraz walk na Starówce. Jeden epizod. Kres jednego, kobiecego życia:
"Zuzanna dostrzegła ojca Pawła. Twarz miał bladą, modlił się nad poległa... I wtedy z piersi wyrwał się przerażający krzyk:
- Halina!
To jej ukochana siostra. Dopadła do leżącej, zaczęła obsypywać ją pocałunkami, szeptać najtkliwsze słowa...
Dziewczęta zanosiły się od płaczu. Mała Skarlett nie mogła zrozumieć, dlaczego właśnie Halina zginęła. Przecież była tak potrzebna... Nieraz myślała, że każda z nich może zginąć, ale Halina musi pozostać...".


11 września 2001 r. - XV rocznica... - Never forget!

$
0
0
Bardzo szybko każdy z nas opanował wymowę dwóch manhattańskich wież-wieżowców:  World Trade Center.To było jak przyspieszony kurs językowy? Nie czarujmy się - niewielu z nas wiedziało, że WTC, to te dwa kolosalne budynki. Oglądając słynną komedię "Kevin sam w Nowym Jorku" główny bohater stoi przed nimi, spogląda w górę. Szansy na powtórzenie tamtej sceny - nie ma.

Z 11 września 2001 r. jest w Stanach Zjednoczonych, jak z 22 listopada 1963 r.  K a  ż  d y  wie, gdzie dopadła go owa złowieszcza wiadomość. Dla Ameryki stało się jasne: w huku sypiących się kolosów, pośród tragedii tysięcy ludzi rozsypywał się kolejny amerykański mit! Nikt, nigdy jeszcze tak nie upokorzył Jankesów! Atak we własnym domu, wobec tak doskonale wyspecjalizowanych służb? Przecież to brzmi, jak absurd!

Nie jest moim celem stawianie wyroków, snuci kolejnych hipotez, polemizować z tym, co o 11 IX 2001 r. napisano po tym dramacie. Nie mogę zrozumieć, że podobna tragedia mogła się wydarzyć. Pozwalam sobie chwilami... ironizować: gdzie byli Batman, Supermen i inni super-bohaterowie? Dlaczego nie osłonili Ameryki? A dobry Bóg? Czemu pozwolił na śmierć tylu matek, córek, żon, ojców, braci, mężów?! Jakiż to dla Ameryki pstryczek w nos? Kara? Ostrzeżenie? Nauczka? Zemsta? Żadnej odpowiedzi...

Świat po 11 września 2001 r. jest inny. Bo z tamtym dniem rozpoczął się krwawy rozdział! Kolejna wojna stała się faktem! Wojna z terroryzmem! Umierają ludzie, którzy nieśli ratunek zasypanym w ruinach World Trade Center. Ostatni pies/suka ratownik padł kilka miesięcy temu. Wabiła się "Bretagne".

Pamięć o 11 września 2001 r. kiedyś wyblaknie? Życie po prostu idzie dalej. Scenariusze pisane są na bieżąco. Ciosy spadają na Europę: Hiszpania! Wielka Brytania! Francja! Belgia! Niemcy! Wojujący islam pokazuje swoje śmiertelne kły i pazury! Czy świat dąży ku samozagładzie? Czy XV lat temu zostali z uwięzi spuszczeni wszyscy Jeźdźcy Apokalipsy? Wolę o tym nawet nie myśleć. Pisanie mrocznych ciągów dalszych nie dodawałoby mi sensu istnienia...


Przeczytania... (165) "Życie jak dobry mecz, Włodzimierz Lubański w rozmowie z Michałem Olszańskim" (Wydawnictwo Literackie)

$
0
0
"Chyba nie jest ze mną jeszcze źle, skoro potrafię rozpoznać czterech z jedenastu zawodników «Górnika» Zabrze z początku lat 70-tych i ośmiu z jedenastki reprezentacji AD 1972. Książka o Lubańskim - przeurocza. Móc czytać o Hubercie Kostce, Zydze Sołtysiku czy Jerzym Gorgoniu - po prostu miód na me serce. [...] Lubański (rozumiem, że wywiad przeprowadzał mój trójkowo-radiowy ulubieniec pan Michał Olszański?) raczej wygrywa na ten czas choćby z A. Zamoyskim!" - to z mego maila, jakie wysłałem do cenionego przeze mnie Wydawnictwa Literackiego. Mimo wszystko dość dla mnie nietypowy tytuł? Że o sporcie! Na tym blogu, pośród "Przeczytań..." nie ma książek o sporcie czy o sportowcach. Może to przełom? Może teraz będę wybierał "sportowe tematy"? Może jakieś sportem owładnięte wydawnictwo dostrzeże, że facet od historycznego blogu bierze się za tematykę z "ich podwórka". Jakby nie było mamy przed sobą książkę: "Życie jak dobry mecz, Włodzimierz Lubański w rozmowie z Michałem Olszańskim".
Widzę moich rówieśników (50+), jak im się oczy szklą na sam dźwięk nazwiska "LUBAŃSKI". Nie uwierzę, że któryś z Nich miałby problemy ze skojarzeniem jaką rolę odgrywał w polskiej piłce kopanej. Chyba nikogo z tych roczników nie musiałbym zbytnio przymuszać do przeczytania tej książki. Już sama okładka skupia nas wzrok. I zaraz wracają wspomnienia, jak każdy chłopiec z lat 60-tych i początku 70-tych chciał być, jak WŁODEK! Jeszcze nie było ery Grzegorza Laty czy Andrzeja Szarmacha, kiedy podziw dla tego, co wyprawiał na boisku Lubański rósł z każdym kopnięciem piłki.
Mamy kolejny wywiad-rzekę! Czyli forma sprawdzona. Autor pyta - gość odpowiada. A wszystko wpisane w... boisko piłkarskie. A wszystko wzbogacone o bezcenne kadry, które dla potomnych zatrzymały epizody z bogatej kariery niezwykłego piłkarza. Tym cenniejsze, że przecież wyrosło pokolenie, które nie może pamiętać "10" brylującego na murawie. Zaryzykuję porównanie, ale Lubański jest dla nich tym, kim dla mych rówieśników był choćby Ernst Willimowski czy nawet Gerard Cieślik. Znam Ich obu, w przybliżeniu losy czy nawet przynależność klubową, ale ze zrozumiałych względów nie mogłem podziwiać "w akcji". Tak samo obecne czterdziestolatki mogą to samo powiedzieć o Włodku.
To nie będzie nadużycie, kiedy napiszę, że dla mego dziecięcego dorastania Włodzimierz Lubański był  i k o n ą . Wtedy nikt tak tego nie określał. Chyba mówiliśmy "idol!". Imponowało, że 16-latek wybiegł na boisko z biało-czerwonym orzełkiem (wtedy rzecz jasna jeszcze bez korony)! "Na pierwszy trening wchodziłem z drżącymi nogami. Byłem taki zapatrzony w starszych kolegów... Ale gdy już wyszedłem, znalazłem się na boisku, gdy po rozgrzewce zaczęliśmy grać między sobą, to, nie chwaląc się, od czasu do czasu pokazywałem, że rzeczywiście umiem grać" - to i pierwszych doświadczeniach z "Górnikiem" Zabrze. Pouczająca jest historia, jak ten słynny (chyba godniej byłoby napisać: zasłużony) klub pozyskał młodego, zdolnego piętnastolatka. Nawet oprócz zdziwienia dla pokolenia fanów Lewandowskiego, Milika czy Pazdana może TO wywołać uśmieszek? Czasy, w których dorastał Włodzimierz Lubański ni jak się nie mają do tego czym obecnie jest biznes pt. Piłka Nożna! Dla mnie przed-czytanie tej książki, to prawdziwy trening... umysłowy. To, co napisałem w mailu do Wydawnictwa Literackiego, to skutek obejrzenia fotografii. Ale wysiliłem mózg, aby przypomnieć ilu z "Górnika" pamiętam "po nazwisku". I, oto co mi wyszło: Lubański, Kostka, Oślizło, Szołtysik, Gorgoń. Kiedy grał mecz z "Arkonią" Szczecin (obecnie... V liga), to piszącego te słowa nie było na świecie, bo zjawił się dokładnie miesiąc i osiem dni później.
Czy uciekniemy przy okazji takiej lektury od historii Polski? Nic bardziej mylnego. Wzrastanie Włodka, to przecież realia Polskie Rzeczypospolitej Ludowej! Oto wspomnienie na pewien temat: "...kiedy byłem znanym sportowcem, dwa czy trzy razy różne osoby nakłaniały mnie, bym wstąpił do partii. Zdarzało się, że odwiedzali mnie w domu młodzi partyjni działacze i mówili: «Panie Włodzimierzu, panie Włodzimierzu, dobrze byłoby, gdyby się pan do nas zapisał». A ja odpowiadałem: «Nie, dziękuję bardzo, polityką się nie interesuję. Wolę, żeby zostało tak, jak jest». Nie miałem zamiaru angażować się w politykę". Oczywiście Czytelnik 50+ rozumie, co kryło się pod określeniem "partia": Polska Zjednoczona Partia Robotnicza. Takie czasy! Ciekawe w ilu z nas drgnie wspomnienie? Ilu z nas padało ofiarami podobnych pytań? Podnoszę rękę. Nie zapomnę o tych różnych perswazjach, delikatnych naciskach. To nie ma być wspomnienie o mnie, ale muszę pewien cytat tu upublicznić, bo rzadko mam okazję do tego epizodu wracać. Na jakimś "spędzie" bydgoskich (i chyba z województwa takoż?) nauczycieli sala usłyszała z ust partyjnego kacyka: "Nie wyobrażamy sobie, aby nauczyciel historii, a już tym bardziej wychowania obywatelskiego, nie był członkiem partii". Włodzimierz Lubański nie kryje, że ojciec (jako sztygar) był członkiem PZPR, ba! matka (żona) przypominała mu o regularnym płaceniu składek. Ale wcale nie zwala na rodzica przyczyny nie uczęszczania na katechezę. Szczerze przyznał: "...przed ślubem z Grażynką (to było w 1968 roku) musiałem odrobić w kościele wszystkie, by tak rzec, zaległości. Byłem ochrzczony, ale do pierwszej komunii i bierzmowania przystępowałem przed samym ślubem"
Sport, dom, szkoła, rodzina - nie ma tu taniej sensacji. Racjonalne podejście do syna sprowadzało się do prostego rozumienia tegoż edukacji: "Nie, nie było bata. [...] Najważniejsze było, żebym zdał do następnej klasy, żebym po prostu był w grupie uczniów, którzy przechodzą z roku na rok do przodu. Rodzice nie robili problemu z moich ocen". O swoich dzieciach podał szczegół: "Trochę ubolewamy nad tym, że jeszcze nie mamy wnuków. I Małgosia, i Michał są w związkach, ale dzieci na razie nie mają. Przyznaję: to jest moje marzenie, nasze marzenie, marzenie rodziców -  chcielibyśmy kiedyś w naszym życiu wziąć na kolana wnuki". Ze swej strony mógłbym dorzucić: panie Włodzimierzu, niezwykłe ci to doświadczenie, kiedy po domu biega ON, ale to już nie nasz syn, tylko wnuk!...
Proszę zobaczyć, co znowu się dzieje z tym czytaniem. Nie tylko szukam własnych wspomnień z lat dawnych, odnajduję ślady Lubańskiego w moim dorastaniu, a jeszcze zmusza mnie do podobnych dialogów? To cenię w podobnych książkach. Nie wierzę, że da się beznamiętnie wertować tylko kartkę za kartką. Zresztą ja... skaczę po tych dwustu pięćdziesięciu stronach. Od zdjęcia do zdjęcia! Od dialogu do dialogu! Po chwili łapię się już na tym, że mam swoje ulubione fragmenty! Jak te, które dotyczą piłkarzy, z którymi grał Włodzimierz Lubański. Proponuję quiz, zgaduj-zgadulę pt. "O kim mówił Włodek... ?", dla podpowiedzi dodaję w nawiasach inicjały zawodników:
przykład nr 1:"Bardzo fajny, bardzo sympatyczny. Ale był to również człowiek skryty, pełen rezerwy, niespecjalnie wylewny. [...]  Bardzo chronił swoją prywatność. Po zakończeniu kariery sportowej rzadko widywaliśmy się". (J. G.)
przykład nr 2:"Sposób poruszania się po boisku, sztuka dryblingu, umiejętność dośrodkowania, celne uderzenie czy tak zwane rogaliki, gdy kopnięta przez niego piłka mknęła po zakrzywionym torze - to były elementy, które decydowały o jego walorach sportowych. W życiu prywatnym nie spotykaliśmy się ze sobą, [...]". (R. G.)
przykład nr 3: "Grał bardzo równo. Nie miał żadnych wpadek i rzeczywiście pomógł nam w osiągnięciu sukcesu.  Był bramkarzem o dużym doświadczeniu międzynarodowym, bo przecież rozegrał mnóstwo meczów z zagranicznymi zespołami w reprezentacji kraju, jak i Górniku Zabrze". (H. K.)
przykład nr 4:"...bardzo się z nim przyjaźniłem i często wspólnie spędzaliśmy czas. Kawalarz nie z tej ziemi, sypał dowcipami z jednego i z drugiego rękawa. Bardzo sympatyczny, miły chłopak". (L. Ć.)
przykład nr 5: "Od strony sportowej [...] był kimś absolutnie wyjątkowym. On był rzeczywiście wspaniały. To, co potrafił zrobić z piłką, jak umiał otworzyć grę, jak umiał podać i samemu uderzyć na bramkę - mało jest piłkarzy, którzy by mu dorównali. Naprawdę. [...] Tak, geniusz piłkarski, nie ulega wątpliwości". (K. D.)
przykład nr 6: "...byliśmy nie tylko kolegami na boisku, ale także przyjaciółmi w życiu prywatnym. [...] On na przykład często podawał mi piłkę, zanim ja rozpocząłem bieg. Umiał wyczuć to, w jaki sposób ja się będę poruszał na murawie. Przewidywał moje ruchy. I to było coś nadzwyczajnego, to powodowało, że w wielu wypadkach właśnie z jego podań strzelałem brami". (Z. S.)
przykład nr 7:"...nie ulega wątpliwości, był bardzo dobry, jego zasługi dla polskiego piłkarstwa pozostają niepodważalne. Z kolei jako człowiek zawsze miał swoje zdanie i swoje przemyślenia. Nie powiem, żeby był konfliktowy, jeżeli chodzi o masz zespół - ale swoje zdanie w różnych sprawach zawsze chciał wypowiedzieć". (J. T.)
Podejrzewam, że większość panów 50+ rozpoznała Gorgonia, Gadochę, Kostkę, Ćmikiewicza, Deynę, Sołtysika czy Tomaszewskiego. Coś chwyta za gardło, kiedy czyta się o Ich późniejszych losach.Krótkie wtrącenie: "Niestety, nie miał szczęścia, jeżeli chodzi o życie prywatne. Nie układało mu się tak, jak trzeba. Miało to zresztą również pewien wpływ na jego postawę sportową". Nie, nie zdradzę o kim tak pisze pan Włodzimierz Lubański. 
"Jeżeli on określił mnie jako tego, który się wyróżniał, i tego, z którym praca dawała mu najwięcej przyjemności, to jest to największy zaszczyt, jaki mógł mnie spotkać" - domyślamy się kim jest "ON"? Tak, to trener wszech czasów Kazimierz Górski (1921-2006). Pięknie uczeń wspomina Mistrza: "Nie szkolił nas, bo szkoleni byliśmy w klubach. On po prostu umiał nas wyselekcjonować i do siebie dopasować, zrobić z nas zespół". Piękne! To, co TU czytamy powinni sobie wziąć do serca wszyscy, którzy oddziałują na młodzież. Dopiero po latach dowiadujemy się, jak wiele dla niej znaczyliśmy, ba! wytyczaliśmy drogi rozwoju. Że myślę tu o stanie nauczycielskim? to chyba jasne, sam nim jestem od 32. lat. Przeraża mnie ta liczba. Nie mogę wygrzebać każdego cytatu:"Bez Kazimierza Górskiego tego zespołu by nie było! [...] Umiał w odpowiednim momencie wprowadzić do drużyny takich zawodników, jacy byli tam potrzebni, bez względu na ich rok urodzenia". Nie chce mi się wierzyć, że K. Górski zmarł już X lat temu.
Podejrzewam, że dla kibiców "coraz starszej daty", do których i piszący zaczyna się zaliczać, zaskoczy to, jak Włodzimierz Lubański pamięta pamiętny mecz z Anglią, który zrujnował mu zdrowie, odebrał możliwość grania na niemieckich Mistrzostwach Świata (WM '74). Sam czytam, przecieram oczy i nie wierzę w to, co poznaję: "...przy każdej okazji podkreślam, że to był zwykły wypadek przy pracy. McFarland wchodził wślizgiem w momencie, kiedy ja dotykałem piłki, nie faulował mnie, ledwie uderzył, dopiero kiedy ja odszedłem na drugi krok, doznałem urazu kolana. to nie był faul z jego strony". Szok! A przecież żyliśmy od przeszło czterdziestu lat w przeświadczeniu brutalnego faulu! Wraca do wspomnień o operacjach, rehabilitacji, ratunku w Wiedniu. Nie potwierdza (nie ma nawet aluzji?) plotki, jaka wtedy krążyła, jakoby groziła mu amputacja nogi? Dopiero nad pięknym, modrym Dunajem uratowano kolano! Było jak ręką odjął? Niestety - nie: "Okazało się, że nie mogłem w pełni wyprostować nogi, a także nie miałem pełnego zgięcia w kolanie [...]"
Kolejne zaskoczenie? Że w życiu Włodzimierza Lubańskiego był epizod... kolekcjonerski! Ze wskazaniem na dzieła sztuki, a ściślej"aktywnego kolekcjonowania malarstwa polskiego". Wymienia tylko dwóch Mistrzów: Jacka Malczewskiego i Piotra Michałowskiego. Robi wrażenie.
Michał Olszański zrobił kawał dobre roboty. Wywiad z Włodzimierzem Lubańskim, to cenny dodatek do naszych księgozbiorów. Miłośników  footballu raczej nie powinienem przekonywać. Moich rówieśników (50+) również. Tylko patrzeć Gwiazdki! O ile ktoś wytrwa w oczekiwaniu na podobne spotkanie, to niech czeka. Mój egzemplarz leży na wyciągnięcie ręki. "Włodzimierz Lubański był moim idolem" - to zdanie pojawia się na okładce. Autor? Zbigniew Boniek, którego droga życiowa i sportowa (czytaj WKS "Zawisza") zaczęła się tu w Bydgoszczy, nad Brdą. Mogę tylko dodać: to również MÓJ IDOL! I tak już pozostanie...

Historia przyszła do mnie sama - otwarcie 5 - skarby Aleksandra - część I

$
0
0
Przede mną trzy niezwykłe tomy!...
Miały one przeleżeć w domu absolwenta XX LO w Bydgoszczy Aleksandra Tomasika. W piwnicy? I przez lata nikt ich nie dostrzegł, nikt się nie pochwali? To ci dopiero SKARBY! Każda szanująca się instytucja, której ambicją jest badać dzieje zaborowe Bydgoszczy, Wielkiego Księstwa Poznańskiego za punkt honoru powinna postawić sobie, aby wejść w posiadanie tych domów! Niestety, dla mnie to tylko kolejny akt zaufania, odwagi, że na czas nieokreślony zostałem depozytariuszem tak cennych druków. Niestety - nadchodzi czas rozstania z tymi dziełami. wierzcie mi, to boli. Co się z nimi stanie dalej? Nie wiem. W jaki zakamarek popadną na kolejne lata? Aż kiedyś ktoś wyrzucie je, bo papier zbutwieje, albo trafi się brak zainteresowania i zrozumienia dla wartości, jakie w sobie mają.


Tom 1: "Umtsblatt  Bromberg / Dziennik urzędowy  Bydgoszcz". I tylko jemu poświęcam tą część "Historii...". Wyjaśniam w zakończeniu dlaczego. Jak na   s w o j e  lata tom ma się bardzo dobrze. Pewnie, że nie jest to stan drukarski. Niemniej, minęły 184. lata od wydania - doskonały! Lektura wprost wyborna! Co może być ciekawego w "Dziennikach urzędowych"? Wszystko! Każda informacja, to bezcenność dla poznania realiów lat 30-tych XIX w. w Wielkim Księstwie Poznańskim i Prusach. To, co tu zaraz zacytuję, to będzie mikroskopijna zawartość z całości. Smaku dodaje fakt, że "Dzienniki..."  pisane były w dwóch językach: niemieckim i polskim. Rzecz jasna składnia i ortografia za oryginałem:
  •  № 1., 6 I 1832: "Względem ustania cholery w Trzemesznie. Już dawniey iak od 10 dni niezachorował nikt w Trzemesznie na cholerę, ogłasza się zatem miejsce to za zdrowe i niepodeyżane. Zawieszone z powodu tego iarmaki odbywane teraz znowu będą w przeznaczonych dniach". 
  • Dodatek publiczny do № 1., 6 I 1832: "Policya bezpieczeństwa. Listy gończe. Sławne złodziey Aureliusz Brzozowski, który iuż więcey razy z tuteyszego fronfestu zbiegł, a na ostatku w dniu 13. Sierpnia r. b. będąc znowu przystawiony, znalazł zeszłey nocy sposobność do ucieczki z więzienia w część z pozostawieniem w część z wzięciem swych kaydan. Gdy na schwytaniu tego tak szkodliwego zbrodniarza bardzo wiele zależy, przeto wzywaią się wszystkie resp. woyskowe iako i cywilne Władze, aby na niego ściśle czuwać, a w razie schwytania aresztować, i nam pod ścisła strażą przytransportować kazać raczyły".
  • Dodatek publiczny do № 2., 13 I 1832: "Antoni Nowakowski, o kradzież miodu przyaresztowany, znalazł w nocy z dnia 10 na 11. Października r. b. sposobność z aresztu policyinego w Borku uciec i nie może teraz być wyśledzony. Szanowne Władze, tak cywilne iako woyskowe wzywamy zatem uprzeymie, ażeby na niego pilne oko miały, a w razie spostrzeżenia tegoż przyaresztowały i do tuteyszego więzienia odstawić zaleciły". 
  • № 7., 17 II 1832: "Względem zgłaszania się do iednoroczney dobrwolney służby woyskowey. Lubo wyraźny iest przepis, iż młodzi ludzie, mniemaiący, że podług swych stosunków żądać mogą dobrodzieystwa iednoroczney służby woyskowey, zgłosić się do niey powinni naypóźniej do dnia 1. Sierpnia roku tego, w którym 20. rok życia swego skończą [...]" 
  • Dodatek publiczny do №7., 17 II 1832: "Policya bezpieczeństwa. Zbiegły rekrut Jan Sindak z 3. półku dragonów, który listem gończym z dnia 22go Grudnia r. z. przez Dziennik nasz urzędowy na rok 1832 Nro. 1 ścigany był, podług doniesienia Urzędu Radzco-Ziemiańskiego Szubińskiego został dnia 16. m. b. schwycony i przez transport do półku odesłany". 
  • Dodatek publiczny do №8., 24 II 1832:"Zapozew edyktalny. Antoni Kownacki, ekonom z Inowrocławia, który wyszedł do Królestwa Polskiego i w przeciągu czasu w§2 Naywyższego rozkazu gabinetowego z dnia 6. Lutego r. z. na 4 tygodnie oznaczonego niepowrocił, wzywa się na wniosek fiskusa publicznie, aby do tuteyszego krain powrócił i w terminie na dzień 23. Marca r. b. o godzinie 8. z rana w izbie naszey instrukcyiney przed Ur. Krüger, Sędzią Sądu Ziemiańskiego osobiście stawił się, końcem wytłomaczenia się z swego wyiścia w brew porządku [...]". 
  • №12., 23 III 1832: "Obwieszczenie. Nayiaśnieyszy Pan raczył w dowod Naywyższey Swey łaski Superintendenta generalnego Wgo Freymark godnością Biskupią udarować, co się ninieyszem do publiczney podaie wiadomości". 
  • j. w.: "Czyn zasługi. Wawrzyniec Jastrzembski w Roszkowie uratował z niebezpieczeństwem życia swego chłopca nazwiskiem Gramsa w ieziorze temecznem tonącego, za co premia prawem przepisana onemuż udzieloną została". 
  • Dodatek publiczny do №12., 23 III 1832: "Policya bezpieczeństwa. Listy gończe. Rysopis. Kazimierz Marcinkowski rodem z Brzostków, katolik, ma lat 34, 5 stóp 5 cali wysoki, ma włosy brunatne, czoło wolne, brwi brunatne, oczy szare, zwyczyne usta i nos, brodę brunatną, zęby zdrowe, podbrodek okrągły, twarz podługowatą, postaci iest siadłey, mowi po polsku. Odzież. Suknia lniana, takie spodnie i koszulę, boty długie i czapkę modrą". Tamże: "Obwieszczenie. Na iarmarku w Pleszewie dnia 25. Lutego r. b. zostały chłopu Woyciechowi Niewiada z Grabu parę poniżey opisanych koni, których wartość razem 10 tal. niewynosi, odebranemi, ponieważ on prawnego ich posiadania niemogł udowodnić". 
  • №14., 6 IV 1832:  "Instrukcja przepisująca postępowanie we wszystkich Prowincyach Państwa Pruskiego pod względem cholery azjatyckiej. [...] Tam, gdzie potrzebne przygotowania wymagają przyłożenia się z strony gminy, porozumieją się o to Kommissje zdrowia z władzą gminną i zostawią jej najdogodniejsze załatwienie tego w miarę stosunków miejscowych; gdy zaś władza ta opieszałą się w tem okazała, niebawnie donoszą przełożonej władzy i wnosić będą o zaradzenie. [...] Przy dokładaniu starań około chorych na cholerę, zależy nadewszystko na niesieniu im najspieszniejszej i najskuteczniejszej pomocy".
  • №15., 13 IV 1832: "Kronika osobista. W mieysce zmarłego exekutora i sługę Kassy Powiatowey Fleczok w Czarnkowie ustanowiony został Feldwebel Pohlmann z zastrzeżeniem wypowiedzenia". 
  • Dodatek publiczny do №15., 3 IV 1832: "Policya bezpieczeństwa. Listy gończe. Rysopis. Miejsce urodzenia Gniezno, oyczyzna W. X. Poznańskie, miejsce zwyczajne jego pobytu Gniezno, i tam pod dozorem policyi zostawał, religii katolickiej, stan był dawniej ekonomem, wieku 46 lat, wzrostu 5 stop 3 cale, włosów brunatnych, czoła otwartego, brwi blond, ocz szarych, nosa i ust proporcyonalnych, zębów niezupełnych [...], mowi po popolsku i łamaną niemczyzną". 
  • Dodatek publiczny do №16., 20 IV 1832: "Policya bezpieczeństwa. Obwieszczenie. W dniu 26. Lutego r. b. znalezionym został na polu do Dembca należacym, pod Kurnikiem trup płci męzkiey, w stary owczy kożuch, stare płocienne spodnie, niebieską sukienną westkę, starą podartą koszulę i stare skorzane bóty ubrany. Tenże zmarły był około 12 lat stary, cztery stopy wysoki, miał włosy blond, podługowat twarz, niskie czoło, oczy niebieskie, powieki ciemne, nos podługowaty, usta małe, zupełnie białe zęby, wargi wywrocone i podbrodek kończaty. Powierzchowne rany nieokazały się. Nazwisko i stan nieboszczyka wyśledzonemi być niemogły". 
  • Dodatek publiczny do №18., 4 V 1832: "Rozalia zamężna Schauer, młynarka z Borku względem niedozwolonego prowadzenia akuszerstwa, naznaczaną iey wyrokiem prawomocnym z dnia 16. Lipca 1831 karą 8dniowego więzienia w fronfeście tuteyszym odsiedziała, co ninieyszem do wiadomości powszechney podaiemy". 
  • №23., 8 VI 1832: "My FRYDERYK WILHELM, z Bożey łaski, Król Pruski etc. etc. Czynimy wiadomo i podaiemy do wiadomości:  [...] niewolno robić innych sanek iak tylko z płozami czyli ławinami pięć stóp sześć cali, prócz wygięcia przodkowego, długiemi, i dwa stopy dziewięć cali w kolei szerokiemi. [...] Po wyiściu sześciu lat, od publikacyi tey ustawy, nie będzie wolno w Naszey Prowincyi Poznańskiey, wyiąwszy powozy zbytkowe, używać żadnego woza lub sanek, ktoreby nieodpowiadały przepisom §§1. i 2.".
  •  №24., 15 VI 1832: "Względem niedzielnych ćwiczeń strzelania obrony kraiowey. Podług uwiadomienia tuteyszey Władzy obrony kraiowey rozpoczną się nakazane przez Nayiaśnieyszego Pana niedzielne ćwiczenia w strzelaniu 2. Batalionu 14. półku piechoty w Powiatach Bydgoskim, Szubińskim, Jnowrocławskim i Wyrzyskim dnia 17. czerwca r. b. a ukończą na początku Września r. b.".
  • Dodatek publiczny do №24., 15 VI 1832: "Obwieszczenie Król. Regencyi. Ośpice ludzkie. W tuteyszym lazarecie garnizonowym choruie dwoch woyskowych na naturalne ośpice ludzkie. Konieczną przeto iest rzeczą, ażeby rodzice i opiekuni swe dzieci i pupillów, ieszcze ospić uledz mogących, przez wakacynacyą bezwłocznie zabezpieczyć kazały". 
  • №27., 6 VII 1832: "Obwieszczenie. Do korpusu kadetów, który iako wyłącznie woyskowy instytut edukacyiny do kształcenia do stanu officerskiego iest przeznaczony, przyimnią się tylko synowie officerów. Tym, których oycowie w walce z nieprzyjacielem legli, lub przez inne szczególne stosunki na bliższy wzgląd zasługują, służy prawo pierwszeństwa". 
  • Dodatek publiczny do №30., 27 VII 1832: "Trzy talary nagrody. Na drodze z Bydgoszczy do Chełmna zgubiłem paczkę książek, pomiędzy któremi mianowicie 6. historyi świata Rotteka, 9ty zeszyt 1. oddział. Szanownego znalazcę, któremu prócz tego niekompletnie dzieła te żadnego pożytku przynieść niemogą, upraszam, aby mi spiesznie wspomnianą paczkę doręczył i za to 3  tal. nagrody odebrał. E. S. Mittler w Bydgoszczy".
  • Dodatek publiczny do №34., 24 VIII 1832: "Obwieszczenie. Nadleśniczy Friedrich Laffert i owdowiała Eugenia Iohanna Magdalena Antonia Klinger zrodzona Hagen w Barcinie wyłączyli aktem z 17. Czerwca pr. między sobą przed wstąpieniem w śluby małżeńskie w tuteyszy Prowincyi zwykłą wspólność maiątku, wniosku i dorobku, co się ninieyszem do powszechney wiadomości podaie".
  • №35., 31 VIII 1832: "Względem ufundowania instytutu naukowego niewidomych. Dla uczczonej i skromnej uroczystości urodzin Nayjaśniejszego Pana, naszego powszechnie ulubionego KRÓLA, nadesłanych mi zostało 2000 Złt. pol (333 tal. 10śgr.) w listach zastawnych polskich, przeznaczonych na ufundowanie instytutu dla nauki nieszczęśliwych wcześnie wzorku pozbawionych, lub ślepo urodzonych dzieci".  
  • №42., 19 X 1832: "Przy ogniu na folwarku Mrocza w dniu 9. Sierpnia r. b. wybuchłym odznaczył się były Burmistrz Miasta Mroczy Żołądkiewicz gorliwością i czynnością z pogardą własnego niebezpieczeństwa iaknaychwalebniey, co z przyzwoitem uznaniem ninieyszem do publicznej podaiemy wiadomości". 
  • №48., 30 XI 1832: "Z prawdziwym żalem wypełniamy obowiązek, donosząc o nagłej śmierci powszechnie szacowanego Członka Kollegium naszego. Radzca Regfencyi i budowlów W. Gottgetreu zakończył swe przykładne i czynne życie, po trzydziestoletniej służbie, w nocy z 19 na 20 m. b.; umarł on na apoplexyą w 52. roku wieku swego. Rzadka poczciwość, ścisła prawda i wierne dopełnienie obowiązków odznaczały go i pozostawiają mu tak pomiędzy nami wszystkiemi, jakototeż temi, którzy go znali, niewygasłą pamiątkę".
      Jak widać, to bardzo niezwykła lektura. Niesamowite źródło informacji na temat zarządzeń, ale przede wszystkim (patrz: Dodatki publiczne) bezprzykładne źródło dla dziejów ziem, których jurysdykcję obejmowała publikacja. Rani me historyczne serce, że nie mogę całości wrzucić TU! Obwieszczenie o kradzieży (18/19 II 1832 r.) w domu rotmistrza Wettsteina w Bydgoszczy! Zaskakuje drobiazgowość wyliczanych skradzionych rzeczy! Można, czytając "Listy gończe" prześledzić losy owych zbiegów, zbrodniarzy, złodziei, bardzo licznych dezercji z armii pruskiej. Żadna tam ochrona danych osobowych! Podejrzewam, że dla wielu mieszkańców dawnego Wielkiego Księstwa Poznańskiego byłoby to niezwykłe spotkanie z przodkami, rodziną. Co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Mój smak wyostrzały choćby takie zapisy, jak"Naywyższy rozkaz gabinetowy z dnia 5. Lutego 1832, potwierdzayący Instrukcyą przepisuiącą postępowanie we wszystkich Prowincyach Państwa Pruskiego co się tyczy Cholery" - podpisany przez króla Fryderyka Wilhelma. Jakżeż zajmującą lekturą może być tabela zatytułowana:"Wykaz potrzebnych naturaliów dla stojących w W. Xięstwie Poznańskiem woysk 5. Korpusu armii pro 1833", opracowana w Poznaniu 27 IX 1832 r. Pośród "miejsc potrzeby" wymienia się m. in. Gniezno, Strzelno, Koronowo, Śrem, Krotoszyn czy Rawicz. A "Względem utrzymywania i mnożenia piiawek"? Tak, tak chodzi o pijawki (łac. Hirudinea). Alboż nie porusza treść"Kollekty katolickiej kościelnej i domowej na odbudowę uszkodzonego znacznie przez pożar ognia Kościoła farnego w Mieście Babimoście, w W. Xięstwie Poznańskiem"? Pożar strawił większość miasta. Czytamy w niej m. in.: "Gmina nieszczęściem pożaru tego mocno dotknięta i bardzo podupadła, nieczuie się być w stanie, należącą do niey reparacyą Kościoła bez miłosiernego wsparcia wyprowadzić".  Jeszcze przeszło 180. lat od tego zapisu robi on na czytającym wrażenie.


      Cenne są informacje (bardzo zawoalowane) na temat uczestników... powstania listopadowego, np. "Z Palędzia kościelnego oddalił się poniżey opisany były polski porucznik Gracian Luboradzki, który dawniey był do Polski wyszedł i zstamtąd powróci". Może gdzieś  żyją potomkowie owego oficera? Młody wiekiem, bo w 1832 roku miał zaledwie 18 lat, urodzony w Palędzie Kościelnym. Proszę zerknąć do wszechwiedzącej wolnej encyklopedii internetowej - tam notka o tej miejscowości. I tak się czyta podobne teksty. W Dodatku publicznym nr 29 z 20 lipca 1832 r. stoi zapis zatytułowany: "ZAPOZEW EDYKALNY". Czytamy w nim:"Następujący do Polski wyszłe osoby [...] ponieważ w przeciągu terminu w §2. Król. rozkazu gabinetowego i w ustawie o amenstyą z dnia 26. Grudnia r. z. oznaczonego niepowrocili [...]". Wymienia się piętnastu mężczyzn, którzy powinni byli się stawić do dnia 7 IX 1832 r."z rana o godzinie 9.".  Niech krewni lub potomkowie będą dumni. Oto ONI: kupczyk Wiktor KRZEMIŃSKI  z Gniezna, Ignacy GORSKI, Walenty RUDIŃSKI, gimnazjalista Maxymilian BREAŃSKI, pisarz prywatne Władysław WOYCIECHOWSKI z Gniezna, Maciey ZIELAWICZ  z Powidza, Jozef KOZŁOWSKI,parobek Marcin NOWAK z Kołaczkowa, syn gospodarza Jozef MAYCHRZAK z Trzuskolna, młynarczyk Andrzey ADAMCZEWSKI z Powidzkiey Hutty, parobek Jan JĘDRZEIEWSKI z Grzybowa Chrzanowice, Jakub SMIGOWSKI  z Żołcza, Władysław SZULZ z Dembnicy, owczarek Szymon JANICKI z Pietrowa, Jakub SZULZ  z Rachocinka. O pozew wydał Królewsko-Pruski Sąd Ziemiański w Gnieźnie 12 VI wzmiankowanego roku. Na kolejnych stronachpojawiają się: Jgnacy PRUSS z Trzemeszna, Krystyan OSTROWSKI z Trzemeszna, Woyciech LIPIŃSKI oraz Woyciech MARKOWSKI z Wilatowa student Stefan GURCZYŃSKI  z Lubostronia czy gimnazjalisty Jana RYMARKIEWICZA  Łobżenicy. Ciekawe ilu z nich wróciło na pruską stronę, ilu poległo, ilu unosiło głowy za kordony do Francji, Anglii, Norwegi, Ameryki? 


      Zapis o K. Marcinkowskim nie został przeze mnie wybrany przypadkowo, wzmiankuje się w nim o miejscowości urodzenia mego wielkopolskiego prapradziada Antoniego Grzybowskiego. A jakże - wyostrzałem wzrok, a może trafiłbym na ślad  s w o i c h ? Nie trafiłem. Ile tu nazwisk, sukcessorów, a archaizmy językowe! Kopalnia! Tekst po przepisaniu prawie cały podkreślany na czerwono!
      Szkoda. Wielka szkoda, że dokonuję TU tylko mizernego wyboru. Wykrawam to, co mnie zaskoczyło, co mną poruszyło. Niestety oryginał musi wracać do właściciela. Przepada bezpowrotnie.

      *       *      *

      Część II otwarcia 5 poświęcę w całości tomowi 2: "Umtsblatt der Königlichen Preußischen Regirung zu Bromberg. Jahrgang 1849 / Dziennik Urzędowy Krol. Pruskiej Regencyi w Bydgoszczy. Na rok 1849". Zbyt obszerny materiał z 1832 r. (blisko 900 stron) skazałby przegląd drugiego tomu na bardzo pobieżne poznanie. A to byłoby ze szkodą. Tym bardziej, że musiałem rozstać się z tymi urzędowymi zabytkami.

      Agresja sowiecka na Polskę - 17 IX 1939 r.

      $
      0
      0
      A G R E S J A !
      Bandycka napaść w chwili, kiedy armie polskie biły się z przeważająca siłą wroga. Niemcy uderzyli 1 września 1939 r. - i od tego czasu czekali, aż ich wschodni sojusznik wypełni zobowiązania. Sowieci uderzyli o świcie 17 września 1939 r. Najpierw było wezwanie "na dywanik" ambasadora polskiego w Moskwie Wacława Grzybowskiego i wręczenie mu noty W. Mołotowa. Później nastąpiło jej całkowite odrzucenie.  K a ż d e  w niej zdanie było plugawym kłamstwem! Zawarta w niej myśl kwestionowała w ogóle istnienie państwa polskiego. Skoro Go nie było, to dla sowieckiego agresora nie obowiązywały żadne umowy międzynarodowe. Perfidia tego posunięcia rozwiązywała wschodnim bandytom ręce!...

      Sowieci nazwali 17 września 1939 r. - WYZWOLENIEM! Oto "włościańska armia czerwona" szła ratować Białorusinów i Ukraińców! Niby przed kim? Dla potrzeb propagandy i usankcjonowania tego kolejnego mordu politycznego wymyślono określenia: Zachodnia Białoruś i Zachodnia Ukraina! Aż dziw, że nie oparli się jednak na linii Wisły i Sanu, aby odzyskać rosyjską... Warszawę!


      W żadnym wypadku nie wolno milczeć wobec faktu, jakim był 17 IX 1939 r! Każdego roku na tym blogu jest przypominanie TEGO porażającego faktu. To nie tylko wypełnienie zdradzieckiego paktu Ribbentrop-Mołotow, ale śmierć państwa (czytaj: II Rzeczypospolitej), ale i eksterminacja narodu polskiego na Kresach wileńskich i lwowskich. To też bezpowrotna utrata tych ważnych w historii państwa, kultury, sztuki i nauki ośrodków.


      A G R E S J A ! - stała się faktem. Nie jakieś ułomne "wkroczenie". Jeśli jakiś nie-do-uk używa tego drugiego terminu, to ja czegoś nie rozumiem. Szambo nazywa perfumerią? - jak powiedziałby pewien toruński klasyk, bynajmniej nie M. Kopernik. To jeden z wielu terminów pseudo historycznych, który potrafi wyprowadzić mnie z równowagi. Jeszcze "za komuny" potrafiłem skakać do gardła moim nauczycielom, kiedy podobne brednie kolportowali! Jak nie ma zgody na "polskie obozy zagłady (koncentracyjne)", tak nie ma jej dla "wkroczenia Sowietów na nasze Kresy" w 1939 r.


      Rosjanie nie mogą pojąć, że stawiamy ich na równi z hitlerowskim okupantem?  Oto skutek stalinowskiego prania mózgów i reanimowania tego moskiewskiego potwora, jakim był sowiecki imperializm! IV  R O Z B I Ó R  Polski dokonał się 28 września 1939 r. podpisanym paktem o przyjaźni i granicach. Sowietyści wymyślili później termin: "linia demarkacyjna"? Nic takiego nie widnieje w nazwie paktu, potwierdzonego wspólną defiladą sowiecko-niemiecką w polskim Brześciu nad Bugiem (lub Litewskim). Tam stoi słowo:  G R A N I C A ! Zamordowana Polska nie miała prawa powstać! Stąd bezkarność oprawców z NKWD i fala mordów na ludności cywilnej i polskich oficerach!... 

      Gnojenie pamięci tamtych wydarzeń na nic się zdało. Gdzie dziś są ci wybitni historycy, którzy kłamali, ba! a swoim studentom czy uczniom łamali życiorysy?! O 17 IX 1939 r. NIE WOLNO ZAPOMNIEĆ! NIE WOLNO MILCZEĆ! TRZEBA KRZYCZEĆ! W IMIĘ PAMIĘCI OFIAR BOHATERSKICH OBROŃCÓW KRESOWYCH STANIC!... 

      Historia przyszła do mnie sama - otwarcie 5 - skarby Aleksandra - część II

      $
      0
      0
      Jakoż pisałem w części I otwarcia 5, to pisanie poświęcam w całości tomowi 2:"Umtsblatt der Königlichen Preußischen Regirung zu Bromberg. Jahrgang 1849 / Dziennik Urzędowy Krol. Pruskiej Regencyi w Bydgoszczy. Na rok 1849". Nie chcąc zbytnie wydłużać czasu poświęconego na prezentację Dzienników Urzędowych z 1849 r. przejdę do cytowania. Różnicą wobec wcześniejszych o 17. lat druków jest to, że nie występuje tu już dodatek pt. "Dodatek publiczny". Wszystko (obwieszczenia, kronika osobista) mieści się w jednym egzemplarzu? Brak zajmujących w treści o charakterze kryminalno-policyjnym. Nie dowiemy się już tym razem kto zbiegł z więzienia, za co był ścigany, jakie nakładano kary. Poprzedni tom miał 884 stron, ten tu - tylko 439! Czy przez to jest mniej godny uwagi, mniej ciekawy?


      Dla mnie, jako bydgoszczanina, smaku dodaje, że druk odbywał się w Bydgoszczy/Brombergu. W 1849 r. żaden z moich przodków nie mieszkał w Bydgoszczy. Ci, którzy tu osiedli na początku XX w. jeszcze się nie narodzili (kolejno był to rok 1870, a później 1876). Spójrzmy na rok wydania! Jeszcze nie ucichły surmy bojowe Wiosny Ludów! Czy znajdziemy pokłosie tych wydarzeń w tym tomie?
      • № 1., 5 I 1849: "Nauczyciel seminaryiny Urban w Paradyżu umarł, i w skutek nastąpionego z tąd wakansu, nauczyciel trzeci Kiszewski, posuniony został na drugiego, a czwarty, Nachbar, na trzeciego nauczyciela, miejsce zaś czwartego nauczyciela pozyskał Krenz, dotychczas nauczyciel szkoły dla wprawy, przy Głównem Seminaryum nauczycielskiem katolickiem w Paradyżu istnącej. 
      •  № 2., 12 I 1849: "Obwieszczenie. Z powodu koniecznych reparacyi przy pierwszej, szóstej i dziewiątej szluzie tutejszego spławnego kanału uskutecznić się mających, musi być kanał od Nakła aż do Bydgoszczy od 15. Czerwca r. n. na czas około trzech miesięcy dla spławu zamknięty. stanowczy termin otwarcia onegoż, zostanie w swym czasie ogłoszony. Do transportu przedmiotów w tym razie na osi przesełać się mających, posłuży droga żwirowa z Bydgoszczy do Nakła".
      • № 3., 19 I 1849: "Kronika osobista. Dotychczasowy interimistyczny nauczyciel przy żydowskiej szkole w Koronowie, Mojżesz Mendelsohn, stanowczo na urzędzie potwierdzony".
      • № 6., 9 II 1849: "Uwiadomienie. Rząd polski zniosłszy zakaz z dnia 23. Marca/4. Kwietnia i resp. z d. 5/17 . Kwietnia 1848 zezwolił na wolne wyprowadzanie koni i bydła rogatego z kraju, oraz przeprowadzanie tychże transito do Asutryi i Pruss za opłatą podług istniejących przepisów, obok zachowania urządzeń policyjnych i weterynaryjnych; o czem publiczność trudniącą się handlem niniejszem uwiadamiam. [...] Naczelny Prezes Wielkiego Xięstwa Poznańskiego. Beurmann".
      • № 10., 9 III 1849: "Katolicki nauczyciel Jan Gramse w Wieleniu oddał się z własnego natchnienia w czasie panującej tam cholery z rzadkim poświęceniem się doglądaniu i pielęgnowaniu rzeczoną chorobą dotkniętych osób i przyłożył się, wedle lekarskiego zdania, do tego, że nie jedno życie ludzkie uratowane zostało. staje się dla nas przyjemnym powodem, podać ten czyn ludzkości do wiadomości powszechnej. Bydgoszcz, dnia 20. Lutego 1849. Król. Pruska Regencya, Wydział spraw wewnętrznych".
      • № 13., 30 III 1849: "Zgorzelina śledziony. Pomiędzy rogacizną w Goncerzewie, powiatu Bydgoskiego, wybuchła zgorzelizna śledziony, zaczem wieś ta i jej pola dla bydła rogatego, ostrej paszy i mierzwy zamknięte zostały. Bydgoszcz, dnia 21 Marca 1849 r. Wydział spraw wewnętrznych".
      • № 17., 27 IV 1849: "Kandydat urzędu szkolnego Sommerfeld, uczeń tutejszego Król. seminarium nauczycieli tymczasowym nauczycielem przy chrześcijańskiej szkole w Fordonie, powiatu Bydgoskiego".  
      • № 22., 1 VI 1849: "Kronika osobista. Izaak Alexander w Lubaszu, powiatu Czarnkowskiego, zyskał koncessyą do udzielania nauki w żydowskiej religii tamecznym dzieciom żydowskim".
      • № 23., 8 VI 1849: "Urządzenia Król. Regencyi. Pieczęć służbowa do pieczętowania lakiem magistrata w Nakle zaginęła, co się niniejszem, końcem zapobieżenia nadużyciom, do publicznej podaje wiadomości. Bydgoszcz, dnia 20. Maja 1849. Król. Regencya". 
      • № 24., 15 VI 1849: "Urządzenia Król. Regencyi. Przypadający wedle tegorocznego kalendarza dnia 20. m. b. roczniotarg w mieście Rynarzewie przenosi się ninieszem na dzień 5go Czerwca r. b. Bydgoszcz, dnia 8 Czerwca 1849. Król. Regencya. Wydział spraw wewnętrznych". 
      • № 27., 6 VII 1849: "Kronika osobista. Ewangelicki Pleban X. Zöllmer w Mroczy, powiatu Wyrzyskiego, pożegnał się z tym światem na dniu 5. Marca r. b.".
      • № 29., 20 VII 1849: "Regulamin policyjny dla Berlińsko Szczecińsko-Starogrodzkiej i Starogrodzko-Poznańskiej kolei żelaznej. Kolejowi urzędnicy policyini mają w stosunkach do publiczności zachowywać się rozważnie, i jak dalece wypełnienie ich obowiązków służbowych się z tem zgadza, ile możności grzecznie, a mianowicie wystrzegać się rubasznego i nieuprzejmego postępowania. Nieprzyzwoitości przełożeni uch mają surowo karać, a w razie potrzeby karami porządkowemi ich porządkowemi ich ponawiania zapobiegać".  
      • № 30., 27 VII 1849: "Urządzenia Król. Regencyi. W majętności Łobżenickiej, powiatu Wyrzyskiego, powstał nowy folwark któremu nazwę «Wiktors'au» nadano. Takowy graniczy na wschód z Ratajami, na południe z Kruszką, na zachód z Kunowem a na północ z Walentynowem i Piesnowem. Bydgoszcz, dnia 11. Lipca 1849 r. Wydział spraw wewnętrznych".
      • № 33., 17 VIII 1849: "Kronika osobista. Opróżniona przez śmierć chyrurga powiatowego Henning posada chyrurga powiatowego powiatu Chodzieskiego, chyrurgowi pierwszej klasy i akuszerowi Kronisch, który się w Chodzieży osiedlił, nadana".
      • № 41., 12 X 1849: "Urządzenia Król. Regencyi. Katolicka kollekta kościelna na odbudowanie obalonych wieżów pojezuickiego kościoła w Bydgoszczy. Zostawszy miasto Bydgoszcz wraz z okolica na dniu 18. Czerwca 1848 niesłychaną od ludzkiej pamięci burzą dotkniętem, zrzuciła nawałnica obiedwie wieże tutejszego pojezuickiego kościoła, tę największą ozdobę kościoła i miasta, z fundamentalnego muru na ziemię i w gruzy je obróciła. Z wielu stron dało się słyszeć życzenie, przywrócić kościołowi i miastu ich piękne ozdoby, co przy niewystarczających zasobach pieniężnych przez składki wszelkiego rodzaju ułatwionem być ma. Tym końcem przywolił JW. Minister spraw duchownych, naukowych i lekarskich Ladenberg odbycie kollekty w katolickich kościołach Monarchii, zaczem szanowne Duchowieństwo katolickie gmin naszego departamentu ninijeszem wzywamy, aby kościelną kollketę po swych kościołach stosównie do przepisów odbyło i zebrane dary pobożności wraz z wykazem weszłych składek aż do 25. Listopada r. b. do właściwych kass powiatowych naszego departamentu odesłało. [...] Bydgoszcz, dnia 23. Września 1849 r. Król. Regencya, Wydział spraw wewnętrznych".
      • № 46., 16 XI 1849: "Kronika osobista. Majster ciesielstwa Ferdynand Werdin chcący się w Chodzieży osiedlić do samodzielnego sprawowania procederu ciesielstwa, za uzdatnionego uznany i w list majstrowski opatrzony". 
      • № 48., 30 XI 1849: "Kronika osobista. Po długich i nader dolegliwych cierpieniach, tudzież po 33 letnem w skutki obfitem urzędowaniu jako członek kollegium Regencyinego, zszedł na dniu 11. . b. z tego świata Król. Radzca Regencyi i kawaler orderu orła czerwonego 4tej klasy Pan D i t t m a n n, licząc 61 lat wieku swego. Przez swe działania urzędnicze, a niemniej przez ludzki kierunek swego harakteru szczególniej podczas przeszłorocznej epidemii cholery na sposób najszlachetniejszy udowodniony, zbudował sobie Nieboszczyk pomnik, który przez jego towarzyszów urzędu i współobywateli długo jeszcze w zaszczytnej acz żywej zachowanym będzie pamięci". 
      • № 49., 7 XII 1849: "Kronika osobista. Strzelec Krystyan Fryderyk Stendel od 1. m. b. leśniczym w Rehhorst, nadleśniczostwa Gołombki, ostatecznie ustanowiony".
        Smaczek ówczesnej polszczyzny! Niezwykłość pewnego lingwistycznego postępu (patrz cz I otwarcia 5) polega na tym, że coraz to i mniej podkreśleń na czerwono! Ustatkowała się, że tak powiem choćby pisownia z "y"="i"="j". Chciałoby się zaraz opracować słowniczek , prawda? Cudowna podróż w czasie - językowa. Tak mówiły nasze przedziady 168. lat temu.


        Cytowanie, to jakby na nowo odtwarzanie. Powracamy do czasu dość odległego. 168. lat Aż korci, żeby dowiedzieć się np. jak potoczyły się losy dzielnego nauczyciela J. Gramse, czy darowane świątyniom darowizny na odbudowę kościołów zostały odpowiednio spożytkowane, czy wymieniony nauczyciel Sommerfeld miał coś wspólnego ze znanymi nad Brdą producentami... fortepianów? Zdziwiliby się gospodarscy potomkowie, że ich prapradziady są z imienia wymienieni w tabelach urzędowych, ba! opisane są konie (ogiery) w ich obejściach znajdujące się! Mało tego: końskie imiona! Nie, to nie żart. Kilka przykładów:"Negro", "Consul", "Iwan", "Arius", "Apollo", "Mazur", "Nestor", "Azur", "Achilles", "Piust", "Jupiter", "Nimrod", "Bachus", "Herkules", "Mürat", ba! jest i jeden, co zwał się... "Twardowski"!... Jak widać właścicielom nie zbywało fantazji. Wiele nosiło "ludzkie" imiona, jak "Franz", "Darius", "Casper", "Hector", "Paul" czy"Peter", a jakże  "Wilhelm". Pewnie, że przy okazji szukam i swoich chłopskich antenatów. Śladów brak. Tak, jest bardzo szczegółowa tabela "Lustrowane ogiery po 1849". Wyborna lektura! "Maść i odznaki" - też są, np. "jasnogniady z gwiazdą", "szarosiwy", "gniady pęciny białe""gniady z gwiazdą i białemi tylnemi nogami".
        T y l e   tu zaskakujących decyzji, ludzkich losów, zarządzeń. Tak  kończy się informacja o "naborze wojskowym" ogłoszony 28 VIII 1849 r. (rzecz jasna podaje się terminy takowego, np. Bydgoszcz 21 IX, Wyrzysk 22 IX, Inowrocław 26 IX, a Gniezno 28 IX): "Podając to do powszechnej wiadomości wzywamy niniejszem wszystkich tych, którzy w powyższym terminie, celem ustanowienia ich obowiązku wojskowości stawić się powinni, ażeby na nich pod uniknieniem prawnych złych skutków i kar punktualnie stanęli". Czy zawsze podobne wezwania musiały kończyć się (i kończą) groźbą sankcji prawnych, ba! więziennych? Niezwykłe w czytaniu jest "Obwieszczenie" opublikowane 21 IX 1849 r.: "Wykaz sprawowania się winowajców w roku 1848 z domu kar w Rawiczu wypuszczonych, podaje się do publicznej wiadomości". Zapraszam do lektury skanowanych stron. Żałować należy, że nie wymieniono "winowajców z roku 1848" imiennie. Ale i tak to niezwykły ślad tego okresu. Tym bardziej, że Poznańskie, jak wiemy, było rejonem walk (np. Miłosław i gen. L. Mierosławski; gwoli przypomnienia w Bydgoszczy mieszka rodzina tegoż!). Nie zawiedzie się miłośniki historii... straży ogniowej. znajdzie tu "Wykaz summeryczny składek Towarzystwa ogniowego podług rachunku na rok 1848 [...]". I informacja (wykazana takoż w tabeli): "W r. 1848 było pogorzeli najznaczniejszych 12.". Jest również o wydatkach towarzystw ogniowych.


        Czas europejskiej rewolty. Ile nadziei legło na ówczesnych barykadach. Nie bez znaczenie dla mnie jest fakt, że mój wielkopolski prapradziad spoczął na cmentarzu w Miłosławiu. Świadomość, że to miejsce-świadek tamtych walk? Na mnie cały czas robi wrażenie. Zobaczmy, co się stało: zwykłe (czy, nie - bardzo niezwykłe) zapisy urzędowe, a ja znów "uciekam w rodzinę"? To jest ta niezwykłość obcowania z historią. Nagle doszukujemy się jakiś analogii, budzą się uśpione treści. Kiedy będziecie TO czytać tomy będą już w rękach właściciela, Aleksandra Tomasika (abiturienta XX LO w Bydgoszczy). Odkładając je, żegnam się z nimi, z tą niezwykłą historią, Z takich skorupek układają się nasze historyczne puzzle. Chciałoby się więcej, skanować stronę za stroną i zatrzymać choćby tutaj na stronach tego blogu.


        Nie wiem, co przyniesie kolejny dzień. Co przyniesie ktoś do mnie czym się pochwali, wbije mnie "w glebę". To wielka niewiadoma. Wierzę, że nie ostatnie  o t w a r c i e  .

        PS: Ciąg dalszy stanie się dzięki Milenie Dziadkowiak. Najświeższa zdobycz historyczno-książkowa dotoczyć będzie...  s z t r y k o w a n i a . Ten germanizm już jest na wymarciu? Sprawdźcie "na swoich" rodzicach lub dziadkach. 

        Przeczytania... (166) Thomas Kunze "Ceaușescu. Piekło na ziemi" (Wydawncitwo Prószyński i S-ka)

        $
        0
        0
        "Nicolae Ceaușescu i jego żona Elena występują z pewnością siebie, której nie widziałem u nikogo innego - ani u Breżniewa, ani u Mao, nawet u szacha Rezy Pahlaviego. »Dwór« Ceaușescu [...] sprawiał jednak to samo wrażenie krępującego, demonstracyjnego poddaństwa co w Persji" - taką opinię wystawił nie kto inny, jak rówieśnik, kanclerz RFN Helmut Schmidt (1918-2015). Wydawnictwo Prószyński i S-ka dopełnia cenny zbiór biografii, jakie wydaje w serii "Oblicza zła". Tym razem Thomas Kunze "Ceaușescu. Piekło na ziemi", w tłumaczeniu Joanny Czudec. Chyba nikt z przedziału 50+ nie miałby kłopotów, aby wymienić wszystkich przywódców europejskich demoludów sprzed 1989 r. Wśród nich rzecz jasna jeden z bardziej "malowniczych" Nicolae Ceaușescu (1918-1989). Niestety, to  j e d y n y   z  komunistycznych zbrodniarzy tego formatu, którego dopadła ręka sprawiedliwości! Pamiętamy nagrania z 25 grudnia 1989 r. Błyskawiczny proces! Pluton egzekucyjny! Salwa! Epoka Nicolae i Eleny zakończył się! Nawet mimo upływu tylu lat - nie potrafię znaleźć w sobie choć cienia współczucia dla tych dwojga. Widzę teraz dwa ciała jak leżą pod ścianą - i zachodzę w głowę: dlaczego tylko Oni?"Garść ojczystej ziemi pokrywa podziurawione kulami ciała pary starych ludzi. Po twarzach widać, że śmierć nie przyszła spokojnie" - to zdanie wyjęte z "Prologu".

        Zwracam uwagę na drugi człon tytułu książki: "...Piekło na ziemi". Nigdy nie pojmę swym mózgiem dlaczego ci, którzy z chamów wybili się na same szczyty władzy doprowadzali swe narody, swe państwa do poziomu folwarku. Świat odszedł daleko od tamtych czasów. Gdyby ktoś jeszcze w 1988 r., kiedy po raz pierwszy zostawałem ojcem, powiedział, że blok sowiecki zmiecie z mapy Europy i skończy się panoszenie różnej maści kacyków w Sofii (T. Żiwkow), Budapeszcie (J. Kádár), Berlinie (E. Honecker / E. Krenz), Pradze (G. Husák), Moskwie (M. Gorbaczow), Warszawie (W. Jaruzelski / M. F. Rakowski) - uznano by go za nie spełna rozumu, albo jeszcze gorzej groźnego prowokatora. Po prostu nie mieściło się to w naszych głowach, że runą wszelkie mury, zmiecie system i ukatrupi bolszewicką hydrę! Jednym z jej filarów był rumuński sekretarz generalny Rumuńskiej Partii Komunistycznej, prezydent Rumunii - dyktator godny wołoskich siepaczy, który paraliżował swój naród w latach 1965-1989.
        Książka Th. Kunze, to historia kariery na swój sposób niezwykłej! Jakby na TO zjawisko nie patrzeć: chłopskie dziecię z Scornicești dotarło na sam szczyt władzy i odcisnął dyktatorskie piętno nie tylko na milionach współobywateli, ale i wizerunku Bukaresztu (București). Stworzył system demonicznej, absolutnej dyktatury komunistycznej! Nie przypadkowo znajdziemy zdanie:"Jak bardzo chłopiec z małej wsi chciał przynależeć do której z tych bogatych rodzin, które codziennie jeździły drogimi limuzynami po szerokich ulicach! Czuł piętno pochodzenia". Już w tym momencie widzimy, jak kompleksy dzieciństwa pchały  Nicolae do czynów! To swoista zemsta za lata poniewierki i zwyczajnej, rumuńskiej biedy. Otaczanie się nie spotykanym luksusem, życie ponad stan, rozrywki, których nie powstydziłby się car lub cesarz - rodziły się stąd właśnie!
        Przeszło czterysta stron przybliża nam drogę życiową, kreśli charakterystykę "Słoneczka Karpat". Chciałoby się napisać, że to życie, to jakiś chichot historii, że to niemożliwe, że w ogóle wydarzyło się. Jak człowiek po ukończeniu kilka klas szkoły powszechnej mógł zajść tak wysoko. Zamiast pasać gdzieś bydło, był panem życia i śmierci Rumunów. I o tym m. in. jest ta książka. Swoista kariera od"pucybuta" do "milionera". Do tego u boku przyszłego "męża stanu" pojawiła się Lenuța Petrescu (rocznik 1916). Dziewczyna, która ukończyła ledwie cztery klasy szkoły powszechnej, co w przyszłości nie przeszkadzało, aby pełniła prestiżowe stanowiska w komunistycznej Rumunii, ba! być obsypywaną honorowymi doktoratami wielu uczelni! Tak, to przyszła pani Elena Ceaușescu, przez blisko pięćdziesiąt lat wierna towarzyszka życia i działalności partyjnej męża Nicolae... Zgroza bierze, kiedy dociera się do treści dotyczących jej ignorancji, głupoty, ale i nie pohamowanej ambicji, nagłego "przypływu inteligencji" połączonej ze zdobywaniem dyplomów naukowych! Proszę nie pominąć przypisu nr 2 ze strony 255. Podziękujmy Redakcji polskiego wydania o tę cenną informację.
        Zaskoczyć nas powinno, jak fałszowano biografię towarzysza/prezydenta. Do tego stopnia, że dziś kwestionuje się nawet autentyczność zdawałoby się... archiwalnych fotografii? Dokumenty, relacje też pozostawiają wiele do życzenia. Mamy dwa przykłady przed jak karkołomną pracą musiał stanąć  Thomas Kunze chcąc rzetelnie badać dzieje życia swego bohatera. Pewnie pikanterii życiorysowi (lub chęci czytania?) może dodać fakt... podejrzenia o praktyki homoseksualne między przyszłymi wodzami Rumunii w więzieniu w Doftanie młodego Ceaușescu z Gheorghe Gheorghiu-Dejem.
        Zgrzytnęło mi, kiedy czytałem o pakcie Ribbentrop-Mołotow (w jego wyniku ZSRR zagranie Mołdawię!). Cytowana jest wypowiedź z 1989 r. Ceaușescu: "Nie powinniśmy zapomnieć, że pakt między hitlerowskimi Niemcami a Związkiem Radzieckim nie usunął niebezpieczeństwa wojny [...] Wszystkie porozumienia zawarte z hitlerowskimi Niemcami [należy] potępić i uznać za niebyłe. Praktyczną konsekwencją powinno być wymazanie wszelkich skutków tych paktów i dyktatów". Gdzie zgrzyt? Raczej śmiałość wypowiedzi! Czy ja dobrze odczytuję intencję wodza, że kwestionował granice z ZSRR/ZSRS/CCCP? Proszę zerknąć do przypisu "13". Cytuję interesujący mnie zapis: "Ceaușescu na XIV Zjeździe RPK w listopadzie 1939 roku". O!... Z czasów II wojny światowej pochodzi wspomnienie współwięźnia, szkoda, że nie cytowana za tymże. Musi nam starczyć, co na tej podstawie napisał Th. Kunze:"Ceaușescu był zupełnie pozbawiony poczucia humoru, nie umiał przegrywać i nienawidził każdego, kto sobie z niego żartował". I czytamy o... szachowych "wyczynach"początkującego gracza/więźnia Nicolae C.:"Gra Ceaușescu rozśmieszała oczywiście wszystkich. W rezultacie im weselej było widzom, tym bardziej zły i rozdrażniony robił się Ceaușescu". Nie dość, że nie miał poczucia humoru, to jeszcze nie lubił przegrywać...
        Śmiem twierdzić, że nasza wiedza o historii komunistycznej Rumunii  raczej jest niewielka. Ten rejon europy, to naprawdę dla wielu (włącznie ze mną) jakieś obrzeża Europy! Jeśli uważnie prześledzi się ten cykl, to okaże się, że to dopiero druga (albo aż druga) książka, która dotyczy tego rejonu. Istna terra incognita! Zupełnie nie kojarzę kim dla nowego ustroju była towarzyszka Ana Pauker. Nie pamiętam, aby gdzieś otarło mi się o uszy jej nazwisko, a tu dowiaduję się, że "Francuscy dyplomaci uważali ją wręcz za «numer drugi po Stalinie w światowym ruchu komunalistycznym»". Dalej jest jeszcze ciekawiej na jej temat: "Sekretarzem generalnym rumuńskich komunistów został w październiku 1945 roku Gheorghe Gheorghiu-Dej. Prawdziwa władza spoczywała jednak wciąż w rękach Any Pauker, umieszczonej odpowiednio do jej wpływów na liście pod numerem jeden". Bez jej wsparcia kariera ambitnego Ceaușescu nie dostałaby takiego przyspieszenia? To nic dziwnego, że dalej czytamy: "Młody Ceaușescu robił, co mógł, żeby rozbudować wpływy RPK i nowego lewicowego sojuszu. Niestrudzenie chodził w tym czasie z wiecu na wiec. Przed oczami miał cel RPK - obalenie rządu Sănătescu, w którym komuniści byli słabo reprezentowani". Wiatr historii wiał pomyślnie w plecy chłopskiego syna, agitatora, mówcy! Moje braki w wiedzy z historii Rumunii dotyczą również Petra Grozy! Tym bardziej zatapiam się lekturze i poznaję meandry komunistycznej polityki, wzajemnych powiązań, manipulacji, staram się zrozumieć, co działo się w Bukareszcie. Jest niezaprzeczalna okazja poznać, jak postępował proces stalinizacji Rumunii, zniszczenie monarchii i wdrapywanie się na kolejny stołek chłopskiego syna z Scornicești.
        Książka  Thomasa Kunze jest  dość bogato ilustrowana fotografiami. Zmiana wizerunku Nicolae Ceaușescu towarzyszy naszemu czytaniu. Brawo! to bardzo ważne. Robienie przez niego kariery coś bardzo przypomina parcie na stołki obecne "wilczki" z rządzącej koalicji nad Wisłą. To nic, że miano go za... idiotę, działał na nerwy, ale był lojalny wobec decydenta, jakim był Gheorghe Gheorghiu-Dej. Kąsał bezkarnie towarzyszkę A. Pauker, kiedy ta traciła wpływy "[Ona] działała w czasie [...] kolektywizacji rolnictwa, spowalniając i sabotując, a także zachęcała elementy kapitalistyczne - na szkodę partii, państwa i narodu starającego się wzmocnić zdolność naszej ojczyzny do obrony".
        Nie można uciec od cytowania tego, co mówi, głosił ambitny i rosnący w siłę i znaczenie  Nicolae Ceaușescu. Oto kilka jego wypowiedzi z różnych okresów działalności. w nawiasach podaję rok wystąpienia lub ujawnienia tych "złotych myśli":
        • Zwyciężamy, bo cieszymy się pełnym poparciem Związku Radzieckiego.  Zwyciężamy, bo naszej partii i całej klasie robotniczej przewodzi Komitet Centralny z Gheorghiu-Dejem na czele, naszym wypróbowanym w boju Conducătorem [tj. wodzem - przyp. KN], wiernym uczniem towarzysza Stalina. (1952)
        • Nie akceptujemy w naszych szeregach nikogo, kto jest naszym wrogiem. (j.w.)
        • Spryt musi stać się naszą narodową cechą charakteru. (1965)
        • Nie chcemy nikogo pouczać, ale historia uczy, że żaden naród nie urzeczywistni własnych dążeń niepodległościowych ani społecznych, jeśli zwróci się przeciwko prawu innego narodu do istnienia. (1967)
        • Wobec zagranicznych, reakcyjnych agentów, wobec zdrajców ojczyzny i zdrajców interesów narodu rumuńskiego musimy przyjąć zdecydowaną, nieugiętą postawę. (j.w.)
        • Kto chce, niech się modli, ale musi przestrzegać prawa. 
        • Związek Radziecki zajmuje dzięki swojej potędze ważną pozycję. To wielkie szczęście dla ludzkości, że istnieje tak potężne państwo socjalistyczne. 
        • Nigdy nie zapomniałem, że armia powinna być bezpośrednio zintegrowana z życiem ludu. (1974)
        • Każdy kto spróbuje prowadzić politykę narodowej wrogości, uprawia politykę przeciwko socjalizmowi i komunizmowi i będzie traktowany jak wróg naszego socjalistycznego narodu. (1971)
        Jakżeż doskonale wszystkie te wypowiedzi charakteryzują kim de facto był i jaki poziom intelektualny sobą reprezentował. Nie łudźmy się, że wszystko, to spontaniczne twory krasomówczości "geniusza Karpat". "...w 1968 roku rozpoczęto publikowanie każdego publicznie wypowiedziane przez niego zdania w imponujących tomach - czytamy w biografii. - które wkrótce zapełniły kilometry regałów bibliotecznych. Twórcy jego mów byli bardzo pracowici. Do 1989 roku ukazały się 33 tomy pism Ceaușescu. Do posiadania dzieł zebranych przywódcy partii i państwa zobowiązano naturalnie każdą bibliotekę i każdą księgarnię". Na przeciwwagę opinie o samym Sekretarzu Generalnym. Laurki? Przekonajmy się sami:
        • Towarzysz Ceaușescu wykształcił zupełnie nowy styl pracy: rewolucyjny, dynamiczny, odważny i wydajny do tego stopnia, że nieporównywalny ani z kimkolwiek w najwyższym kierownictwie partii, ani na żadnym poziomie hierarchii aż do jednostek i pododdziałów.
        • Wśród podwładnych nie tolerował nikogo, kto mógłby mieć własne pomysły.
        • Ceaușescu potrafił dobierać sobie ludzi - na sekretarzy partii w regionach, ale też na urzędy doradcze w KC - wszędzie siedzieli jego ludzie. 
        • Tak, młody  Ceaușescu odziedziczył zło po ojcu. Niech Bóg mu wybaczy.
        • Inni mieli w historii Juliusza Cezara, Aleksandra Wielkiego, Peryklesa, Cromwella, Napoleona, Piotra Wielkiego, Lincolna. My mieliśmy Michała [Dzielnego], Stefana [Wielkiego], Kantemira, Brâncoveanu,  Bălcescu [...] Teraz mamy Nicolae Ceaușescu!
        • Ceaușescu  cechował brak zaufania i egoizm.
        • Ceaușescu dobrze czuje się za granicą i wykorzystuje każdą okazję do podróży.
        • W osobie Nicolae Ceaușescu na czele państwa stoi człowiek tkwiący jeszcze głęboko - jak cały naród rumuński - w języku pojęć świata etyki chłopskiej.
        • ...nie był w Moskwie zbytnio ceniony; miano mu za złe ambicje i demonstracyjne bratanie się z Zachodem.
        • ...każdy, kto miał choć odrobinę politycznego wykształcenia, widział ograniczenia jego osobowości i psychiczną labilność. 
        • Cezar, Napoleon, Aleksander Wielki, Perykles, Piotr Wielki - wszyscy wielcy tego świata razem wzięci są warci tyle, ile jeden Ceaușescu, który od dziesięciu lat jest naszym pasterzem.
        • Nie ważę się wymówić jego imienia. Z lęku, że mówiąc o nim, pomniejszę jego wielkość.
        • W porównani z pałacem Ceaușescu dacza Breżniewa wyglądała jak zmodernizowany barak.
        To się nazywa: kult jednostki? Idylliczny obrazek to na pewno nie jest. Jeśli ktoś jeszcze utrzymuje, że towarzysz Ceaușescu był kimś wyjątkowym w gronie komunistycznych kacyków Europy, to chyba lektura książki Th. Kunze powinna go wydostać z błogości podobnej nie świadomości. Sam Th. Kunze przypomina: "Ceaușescu był po 1968 roku w wyniku fatalnego błędu fetowany przez państwa zachodnie jako «antyradziecki» bojownik o niezależność i sam sobie spodobał się w tej roli". Tak, potraktujmy ją, jak literaturę demaskatorską. Bo czyż przez lata nie panował pogląd o swoistej... odmienności N. C. od całej reszty? Bukareszt jakąś oazą rzuconą na czerwone morze?! Wiedzieliście, że  Ceaușescu był wielkim miłośnikiem amerykańskiego serialu "Kojak" z T. Savalasem w roli głównej? Tak, mamy możność ujrzenia bohatera książki od tej strony "domowej", prywatnej, rodzinnej? Przerazić musi (i to nie koniecznie ekologów i miłośników zwierząt) potworna statystyka dotycząca hobby, które pojawić się miało w życiu ambitnego członka Komitetu Centralnego RPR po 1955 r., a mianowicie polowania:"Po jego śmierci - podaje skrupulatnie Th. Kunze. - tylko w zbiorze trofeów naliczono: 426 poroży jeleni, ponad 400 czaszek niedźwiedzich, 1250 poroży danieli, 610 szabli odyńców, 172 haki kozic, 81 sarnich rogów, 78 ślimów muflonów i 2 trofea z koziorożca alpejskiego". Autor szacuje, że myśliwska pasja to śmierć ponad 10 000 zwierząt! Jak czytamy pod jednym ze zdjęć (Nicolae i Elena na polowaniu):"Za swoich rządów Ceaușescu miał do dyspozycji specjalne rewiry łowieckie obejmujące w 1989 roku około 20 proc. wszystkich rumuńskich lasów". Jak oświadczył jeden ze świadków myśliwskich wyczynów "pana i władcy": "Żeby móc polować jak najczęściej, wprowadził zarządzenia niezwykle korzystne dla niego samego, ale w konsekwencji szkodliwe dla łowiectwa". Apogeum nastąpiło po objęciu, w 1965 r., pełni władzy! Proszę zwrócić uwagę na... arsenał "pierwszego łowczego Rumunii": "...siedem dubeltówek kalibru 12 mm, w tym półautomatyczna beretta i remington, a także siedem fuzji. Poza bronią myśliwską Ceaușescu posiadał też inne jej rodzaje, najrozmaitszych typów i kalibru, w tym unikaty i specjalne wytwory cenionych producentów z całego świata". Poznajemy mechanizmy tych "polowań"! Zgroza. dobrze, że pozbawiono nas oglądania efektów tego bezpardonowego mordu na zwierzętach. W Internecie można oglądać owe "trofea". Zgroza.
        5 XI 1957 r. mógł bezpowrotnie zakończyć świetnie rozwijającą się karierę ambitnego rumuńskiego komunisty! Samolot, którym leciał m. in. on do Moskwy uległ wypadkowi na lotnisku Wnukowo: "Przy podejściu do lądowania [...] samolot ściął wierzchołki kilku drzew, wytrącił prędkość i o 17.48 spadł z niewielkiej wysokości. Części iła [Ił-14 - przyp. KN] odpadły bądź się spaliły. [...] Ceaușescu tylko najadł się strachu, dla niego skończyło się na paru otarciach i stłuczeniach". Śmierć poniósł m. in. Grigore Preoteasa, minister spraw zagranicznych.
        Dwa wydarzenia z lat 60-tych uczyniła Ceaușescu osobę nr 1. Śmierć G. Gheorghiu-Deja (1965) oraz... praska wiosna (1968). Oficjalnie o interwencji (de facto zbrojnej agresji!) w Czechosłowacji "bratnich armii" ośmielił się powiedzieć: "To wstydliwy moment w historii ruchu rewolucyjnego"? Th. Kunze podaje: "Posłużył się polityką Dubčeka, ale wcale jej nie podzielał. Nie był w końcu «idiotą, jak Dubček, co toleruje chaos i prowokuje kontrrewolucję», jak powiedział do szefa służb specjalnych". Jak dalej sugeruje Autor książki przywódca partii i państwa rumuńskiego, będąc w Pradze przed agresją, musiał wiedzieć o planowanych ruchach Moskwy i innych sojuszników Układu warszawskiego (w tym PRL-u). Zaczęło się "mydlenie oczu Zachodowi"! Na rzekome odstępstwo "od wiary" i wierności Moskwie dali się nabrać tacy gracze ówczesnej polityka europejskiej, jak Ch. de Gaulle? Na piersi Ceaușescu zawisł Krzyż Wielki Legii Honorowej!... "Kreml miał w Nicolae Ceaușescu wyszkolonego w Moskwie stalinistę na czele satelickiego państwa. Rumun miał mocno wykształconą potrzebę uznania dla własnej osoby i pojawiająca się od czasu do czasu wybuchowość była tego konsekwencją. [...] Nawet jeśli Ceaușescu niekiedy się zagalopował i zdenerwował kierownictwo Kremla, przynajmniej w erze Breżniewa nie istniało niebezpieczeństwo wyjścia spod ochronnego parasola Związku Radzieckiego"- i wszystko na TEN temat. Proszę znaleźć swoistą deklarację przyjaźni, jaką wyrażał Leonid Breżniew wobec rumuńskiego sojusznika. Może być zaskoczenie. Zapewniam.
        Ciekawe, że komunista Ceaușescu nie miał oporów w uczestniczeniu w kościelnych obrzędach przy okazji śmierci ojca (kwiecień 1972 r.). Nie miałem zielonego pojęcia, że rumuńska cerkiew prawosławna również wprzęgła się w orszak pochlebców i miała swój udział w kształtowaniu kultu I sekretarza:"W kaplicy cmentarnej  w  rodzinnym Scornicești obok wizerunków dwunastu apostołów, Trzech Króli (w rumuńskich strojach ludowych), Marii Dziewicy i Dzieciątka Jezus znajdziemy także freski z dziadkami i rodzicami Ceaușescu. Kościół prawosławny sprawiał niekiedy wrażenie, że widzi w Ceaușescu namiestnika Boga na ziemi". Żart? Trudno nie wierzyć narracji Th. Kunze.
        George Orwell chyba nie uwierzył by, jak bardzo wizja literacka nie odbiegała od rzeczywistości. Permanentna inwigilacja - za sprawą sprawdzonych służb Securitate stała się codziennością życia pod rządami małżonków  Ceaușescu:"W momencie przyjęcia władzy przezCeaușescu w Rumunii było 1 centralne i 11 regionalnych urządzeń podsłuchowych. Trzynaście lat później 248 stacji obserwacyjnych i ponad 1000 przenośnych urządzeń dbało o ot, żeby nikt nie zagroził rządom Ceaușescu". Same już liczby przerażają. A przecież za każdą stali "ludzie aparatu"! Sam rozdział dotyczący... paranoi N. C. mógłby posłużyć za doskonały materiał dla psychiatry i psychologa! Pod nosem podśpiewujemy się z lęków rumuńskiego kacyka? 
        28 III 1974 r. sekretarz generalny RPK został wyniesiony "...na urząd Prezydenta Socjalistycznej Republiki Rumunii"! Szkoda, że Th. Kunze nie cytuje telegramu, jaki z tej okazji wysłał do Ceaușescu sam, wielki Salvador Dali, a tylko tylko ograniczył się do stwierdzenia: "...z ironicznymi gratulacjami". Chciałoby się poznać jego treść. Wielka szkoda. Pod zdjęciem z XI Zjazdu RPK (1974) czytamy:"Powszechnie obawiano się jego przemówień, bo mógł mówić bez przerwy przez ponad pięć godzin". Nie mogę sobie darować, aby nie wymienić, jakimi "godnymi" słowy czczono osobę sekretarza/prezydenta i jakie stawiano przed wymienieniem tegoż z imienia i nazwiska:
        • Wielki Conducător
        • Wielki Komendant
        • ukochany przywódca i drogowskaz skutecznego działania
        • tytan tytanów
        • pierwszy sługa ojczyzn
        • budowniczy wszystkiego, co dobre i sprawiedliwe
        • chwalebny dąb ze  Scornicești
        • gwarant dostatku Rumunii
        • obrońca najcenniejszych skarbów
        • strateg szczęścia
        • twórca epoki nigdy nieoczekiwanej odnowy
        • najsłodszy pocałunek ojczystej ziemi
        • trofeum narodowej dumy
        • niezłomny obrońca mocnej jak granit jedności partii 
        • syn słońca
        • miód świata
        • źródło żywej wody
        • książę czarodziej
        • gwiazda poranna
        • wielki maszt
        • góra wznosząca się nad krajem
        • droga do przyszłości
        • najcenniejszy herb ludu
        • szerokolistny orzech
        • Wybraniec
        • nasz ziemski Bóg
        • Jupiter Karpat
        Ponoć wszelkie hamulce puściły od 1974 r.? Hans-Dietrich Genscher zostawił ciekawe szczegóły na temat zachowania Ceaușescu i jego żony, a także relacji między własnymi ministrami: "Po zakończeniu wizyty państwowej Ceaușescu wsiadał do samolotu, a jego minister spraw zagranicznych wsiadał z tyłu. Przednie wejście było zarezerwowane dla Ceaușescu i jego żony. Minister spraw zagranicznych Andrei biegł za nim w płaszczu z rozwiniętymi połami. Ceaușescu z żon siedzieli w samolocie na siedzeniach podobnych do tronu". Gdybyśmy nie wiedzieli kim jest bohater książki Th. Kunze pewnie powiedzielibyśmy, że chodzi o jakiego afrykańskiego kacyka? Wbrew pozorom, jakie sprawiał "na zewnątrz" bardzo groźnego, o czym przekonał się Paul Gomy, który w drugiej połowie lat 70-tych XX w. tworzył zręby opozycji w Rumunii. Na ile skutecznej, to proszę już samemu znaleźć na kartach tej biografii.
        Jak się podoba takie określenie: "buldożerowa polityka" Ceaușescu? Niszczenie rumuńskich zabytków sakralnych! "Zrównano z ziemią bukaresztańskie dzielnice Uranus, Antim i Rahova. Buldożery zmiażdżyły setki niewielkich, typowych dla okolicy domków. Ten los spotkał wiele pomników historii powstałych od XV do XIX wieku oraz 17 kościołów" - a dalej czytamy m. in. o rozmachu budowy pałacu partii! Zakaz używania określeń"pan", "pani" lub "panna"? Czyta się i naprawdę traci orientację czy to jeszcze Europa czym może głęboka Azja? Raz po raz pada w stosunku do formy sprawowanej władzy w Rumunii pada określenie: neostalinizm! Dlaczego Żydów i Niemców uważano w Bukareszcie za doskonałe produkt eksportowy? Kult"ukochanego i szanowanego towarzysza Nicolae" kwit w najlepsze! "Hołdy dla Conducătora stanowiły rodzaj muru ochronnego - przekonuje mnie Th. Kunze. - za którym można było załatwiać własne interesy. Nic zatem dziwnego, że właśnie w okresie gospodarczego upadku hołdy oddawane Ceaușescu przybrały ekstremalne rozmiary". I ja mam TU żal do Autora biografii! I to bardzo duży! Dlaczego nie sypnął garścią cytatów. Była jedyna okazja, aby poznać te hołdownicze wypociny. Mamy tylko hasła z XIII Zjazdu RPK: "Ceaușescu - odwaga bohatera!, Rumunia - komunizm!, Ceaușescu - nasz szacunek, nasza duma!". Syndrom kultu nie ominął Eleny Ceaușescu:"O Ty, najbardziej godna pochwały spośród kobiet, [...] tam wysoko [...] na szczycie lat pracy: zostań tam, gdzie jesteś! Rozkwitaj dalej, u boku Złotego Męża Karpat".
        Wzmianka o strajkach w Polsce (lato 1980 r.) i powstanie NSZZ "Solidarności", to nie pierwsza wzmianka o PRL-u:"...z przerażeniem obserwował, jak w Polsce rozprzestrzenia się fala strajków". Skutkowało to tym, że, jak pisze Th. Kunze: "...Ceaușescu coraz mocniej dokręcał w latach osiemdziesiątych śrubę represji. Securitate zyskała opinię jednej z najokrutniejszych tajnych policji na świecie. Inwigilacja wpędziła cały naród w nieustanne poczucie strachu". Trudno to, w jaki sposób traktowano rumuńskie kobiety, nazywać "polityką demograficzną". To by jakiś horror! Chore ambicje Wielkiego Conducătora, aby Rumunię zamieszkiwało 30 000 000 mieszkańców skutkowały m. in. zakazem aborcji, brakiem podstawowych środków antykoncepcyjnych czy przymusowymi badaniami ginekologicznymi! 
        "Wielu bossów przemysłowych utrzymywało kontakty z Ceaușescu. Przy stole opowiadali o nim z pewną dozą sympatii"- to cytowane przez Autora wypowiedź jednego z urzędników kanclerskich RFN/BRD. Nikomu nie przeszkadzało łamanie przez Conducătora praw człowieka, głodzenie dzieci, skazywanie na powolną smierć przez wyniszczenie w czymś, co trudno nazwać ośrodkami zdrowia czy opieki! Świat komunistycznych doznań zachwiał się, kiedy zeszedł był towarzysz Breżniew, potem nastąpił Andropow, zajaśniał jak meteoryt Czernienko, by mógł nastać Gorbaczow i jego pierestrojka i głasnost. To z wypowiedzi Michaiła Siergiejewicza właśnie o Ceaușescu:"Na jego ustach gościł ciągle grymas wyższości, który miał pokazywać rozmówcy, że go przejrzał i niespecjalnie ceni". Wręcz czytamy o... pogardzie i zarozumiałości rumuńskiego. Uzasadniony staje sens podobnej wypowiedzi Conducătora: "Odnosimy wrażenie, że ZSRR cieszyłby się, gdyby udało się mu osiągnąć nasz stan społecznego rozwoju"? Czy Nicolae zdawał sobie sprawę, że znalazł się na równi pochyłej? 
        W 1988 r. Bundestag wyraził swoje stanowcze "nein!" wobec rumuńskich planów tzw. "reformy obszarniczej". To w tej rezolucji padało zdanie o nieobliczalności polityki cenionego przez tych samych Niemców, jeszcze niedawno, towarzysza Ceaușescu: "Przeprowadzenie tego projektu doprowadziłoby do nieznanego w historii cywilizacji europejskiej zniszczenia istniejącej przestrzeni życiowej i wartości kultury". Brzmi trochę, jak... chichot historii? Niemcy występujący, jako obrońcy, kulturowej substancji Rumunii? Świat stawał na głowie... No i wpadamy na fotografię:"Generał Wojciech Jaruzelski i Nicolae Ceaușescu, lata osiemdziesiąte". Tak, pojawia się Jan Paweł II, L. Wałęsa, T. Mazowiecki, obrady Okrągłego Stołu, wybory! Sypał się system, który doskonale znał! Pojawiły się zgrzyty na linii Bukareszt-Budapeszt! I to bardzo poważne, ocierające się o... groźby: "Nienawiść do sąsiada - czytamy u Th. Kunze - szła tak daleko, że zagroził Węgrom, iż Rumunia jest w stanie wyprodukować broń atomową".
        Książka Thomasa Kunze, to niezwykłe studium kariery, tyranii, ale i psychologii życia jednego człowieka: Nicolae Ceaușescu. Ta książka nie pozwala nam się nudzić. Każda strona, to odkrywanie człowieka, którego los pchnął na wyżyny. Z chama zrobiono pana! I straszną cenę zapłaciła za TO Rumunia! A jednak na XIV Zjeździe RPK (22-24 XI 1989) nie widać nawet było oznak upadku "geniusz Karpat": "Towarzysze 55 razy wstawali, aby owacjami na stojąco dziękować Conducătorowi". Nadal w niebo gnały hasła takiej, jak "Ceaușescu - nasza chwała i nasza duma!". Jak czuł się Ów widząc, że "Z krajów Układu Warszawskiego nie przyjechał na zjazd w charakterze gościa żaden z przewodniczących partii socjalistycznych". Pozostała wierność Iuliana Vlada, szefa Securitate? A jednak gdzieś tam na dnie duszy czytającego rodzi się żal? Myślę o tych, którzy pamiętają grudzień 1989 r., przekazy TVP, okrzyki: "Szczur! Szczur ucieka!". Chyba wielu z nas (50+ i starsi) wertowało atlasy geograficzne (nie mieliśmy wszak Internetu), aby sprawdzić, gdzie jest Timișoara (Temesvár). I - finał! Śmierć na oczach milionów. Cenne jest, to co napisał Thomas Kunze: "Ceaușescu zawdzięczał władzę w mniejszym stopniu własnej sile, a w większym - słabości przeciwników, ich brakowi solidarności i miernej aktywności". To powinna być najcenniejsza wskazówka wynikająca z życia, kariery upadku Nicolae Ceaușescu.

        PS: Nie znam planów wydawniczych Prószyńskiego i S-ki na rok 2017. Chciałbym wierzyć, że w serii "Oblicza zła" ukażą się biografie innych komunistycznych kacyków. Stanąłbym już dziś w kolejce, aby zgłębić biografie np.  Jánosa Kádára, Leonida Breżniewa, Todora Żiwkowa, Hồ Chí Minha czy Fidela Castro. W listopadzie, jak widzę w mini-prospekcie będzie Beria!

        Przegrana...

        $
        0
        0
        Jean Claude de La Jousset znowu przegrał. Koń hrabiego Potockiego, na którego postawił...
        - Przeklęta "Fanette" - powiedział bardziej do siebie, niż do towarzystwa, z którym teraz pił, ale nie uszło to uwadze. Jacques Blanc odstawił aż swój kieliszek.
        - Powiadasz... że ta mała Annette... - oczka zaiskrzyły mu się widać na wspomnienie wdzięków.
        Ale nie dał mu skończyć.
        - Nie Annette, a "Fanette" - poprawił go. Ze wstrętem patrzył na zrazy nelsońskie, które stygły na jego talerzu. Przez chwilę pomyślał, czy to aby nie zawinięty misternie... szczur. Jedzenie "U Rolanda", jak powiadali złośliwi, mogłoby być szkodliwe dla zdrowia. Kiedyś przyprawił koty i podał, jako królicze czy zajęcze mięso. No, tak, ale to było w 1814, kiedy paryskie bulwary wypełniał tłum tej kozackiej hołoty. I niemal z każdego kąta słyszano to ich natrętne "bystra! bystra!". Był zbyt mały, aby to dokładnie pamiętać, ale szarpanie go za rękaw panny Guybert czuł jeszcze teraz, po piętnastu latach. Stara, poczciwa, pobożna panna Guybert, która nienawidziła "tego korsykańskiego psa" (tak właśnie wyrażała się o Cesarzu) i przez całe swe życie modliła się za "tego biednego Ludwika", miała na myśli zgilotynowanego Burbona w krwawym roku '93. Nie dałby głowy czy jednak w tym samym okresie nie była sankiulotką?

        - A ja ci powiadam, że tak, jak Annette... nie potrafi żadna...
        - Jaka Annette?! - wtrącił się naburmuszony głos kobiecy. Jean Claude spojrzał w tym kierunku. To mogła być, albo Valérie, albo Giselle. One dwie osaczały i stawały się nieomal cieniem, jaki na nie rzucał swą tuszą Jacques Blanc. 
        To była jednak Giselle. Prostackie maniery z przedmieścia wychodziły z niej już po pierwszym kieliszku szampana. Widać jej gardło i żołądek oddawał hołdowniczą powinność należną jej podłemu stanowi. Nie dać Giselle się napić? To byłoby jeszcze gorzej. Myślałby kto, że gnała z innymi kobietami na Wersal, by pokazać podłej Austriaccy, gdzie jest jej miejsce na ziemi. Ale nie miała jeszcze osiemnastu lat. Czarne jak węgle oczy i uśmiech, który otwiera każdy pugilares. Jacques Blanc nie potrafił się  zbyt długo opierać i boczyć
        - Odczep się! - warknął na nią. Ale tylko dla zasady, bo po chwili jego wargi i nieświeży oddech mieszały się z zachwytem jej wyuzdanych ust i zapachem tanich perfum.
        Wykorzystał tą pauzę Lambert Pasquier. Ściskał coś w ręku.
        - Wiesz, co to jest?
        Skąd Jean Claude miał wiedzieć, co kryje ściśnięta w kułak dłoń.
        - Gówno? - wysilił się na żart, choć starał się nie zniżać do poziomu prostaków. Wiedział jednak, że są chwile, kiedy tylko taki język przemawiał do adwersarza. W końcu miał przed sobą dawnego kawalerzystę. Równie dobrze mógłby zapytać Lamberta "czy wiesz kogo widziałem wczoraj na Île de la Cité?".
        - Nie! Mój przyjacielu...
        Nigdy nie był przyjacielem dla Lamberta. Nawet chwilami brzydził się jego osoby. Podawanie ręki temu parweniuszowi spychało go w otchłań!  Ale miał pieniądze! Stawiał! Płacił! O nic nie pytał. Do tego z gracją umiał przegrać w karty.
        Lamberta rozłożył dłoń.
        - Legia? - Jean Claude zdziwił się. Podniósł wzrok na niego.
        - Zauważ, że to nie Henryk... 
        - Nie.
        Honneur et Patrie! 
        - Za co? 
        - Za honor, mój drogi  Jean Claude - z nie ukrywaną satysfakcją dodał. - Ile byś za to dał?
        Jean Claude zaniemówił. Czyżby Lambert Pasquier proponował mu kupno cesarskiej Legii Honorowej? Nie musiał szperać po kieszeniach i zakamarkach kamizelki czy fraka. Wiedział, że nie ma nawet centyma. A tu przed nim leżał taki krzyż!...
        - Nie mam...
        Usta Lamberta Pasquiera wygięły się w grymasie i raptem rozerwał je śmiech. Tubalny! Ogromny! Wszechobecny! Jacques Blanc odepchnął rozanieloną Giselle.
        - Co mnie ominęło? Co? - oczy aż skrzyły się mu dzikością żbika. Pies nie byłby bardziej otumaniony znalezieniem zapomnianej kości, niż on teraz. Tylko Giselle była najwyraźniej rozkojarzona. 
        - Ten cymbał chciał ode mnie przehandlować mój krzyż! - warknął Lambert. I nie było w tym nic z pozoru, udawanej agresji. On ją miał wymalowaną na twarzy. - To jest Wagram! Słyszysz?! Wiesz kto mi go dał?! Gnojku?!
        Jean Claude poderwał się z miejsca. Dłonie same zacisnęły się w pięści. Rzucić się na tą górę, to jak porwać przeciw nawałnicy. Lambert Pasquier podniósł się też. Jego masywne cielsko zdawało się jeszcze bardziej potężne. 
        - Chcesz się bić?! - i nim padła odpowiedź rozerwał koszulę na piersi. Ukazał się tors pokiereszowany od blizn. - Marengo! Austerlitz! Jena!... Nie jestem jak Bourmont!
        - Daj spokój Lambert! - wtrącił  Jacques Blanc. Może i szumiało mu w głowie, bo to i szampan i usta Giselle - ale nie na tyle, aby przewidzieć, że zaraz tu "U Rolanda" dla kogoś może nastąpić Waterloo. - Siadaj!
        Widać było, że pierś weterana chłonęła powoli proponowany rozejm. Jean Claude czuł, że oblewają go zimne poty. Dostać się w łapy kogoś kto był pod Marengo czy Wagram? To już lepiej od razu rzucić się w odmęty Sekwany! 
        - Siadajcie obaj! - warknął nie na żarty.  Jacques Blanc był rubasznym kompanem, ale kiedy trzeba było nie brakowało mu stanowczości. Niemal, jak gromowładny Zeus potrafił rozporządzać, wymuszać, skazywać. Oparcie się  mu, to dopiero samobójstwo. Towarzyskie. Bo kogo Jacques wykluczył po prostu nie liczył się w towarzystwie. - Ty też!
        Jean Claude de La Jousset usiadł. 
        - Matoły! O, co się kłócicie?! O stare blizny? O tego durnia Bourmonta?!Gdy dookoła maj?! I Giselle?!
        Jean Claude uspakajał się. Weteran doprowadził swą garderobę do jakiegoś tam ładu. Siedział jednak naburmuszony i dopiero jakieś szeptanie do ucha Giselle rozjaśniło jego zachmurzone oblicze. Mógł się tylko domyślać, jakie zaklęcia wkładała w nie. Uśmiechnęli się do siebie. Już w chwilę potem ona piła z jednego kielicha z Lambertem. Jean Claude miał na pociechę możliwość pogłaskania kota, który nie wiedzieć skąd zjawił się i zaczął ocierać się o jego nogi.
        Nic nie zmieniało faktu, że Jean Claude de La Jousset postawił na klacz "Fanette". I z kretesem przegrał! Z wielkiego przypływu gotówki pozostała gorycz kompletnej porażki. To, co że na pierwszej prostej "Fanette" zostawiała konkurencję o kilka metrów, kiedy na kolejnym wirażu stało się oczywiste, że "Shirra" brała ją o łeb, a potem ten niezwykły "Donnant" wziął je obie i pognał po zwycięstwo. Kto obstawił tego gniadego wałacha chyba teraz był pijany ze szczęścia. Jean Claude de La Jousset nie miał minimalnego powodu do zadowolenia. Był bankrutem.
        - Co ja mam teraz zrobić? Jacques! Ratuj! Weksle!
        - Weksle?! - burknął zaczepiony. - A kto ich nie ma w dzisiejszych czasach?!  
        - Mam same długi! Długi!
        - Wielka mi rzecz: długi! Mój sięga jak stąd do Moskwy! I, co? Rusza mnie to?
        - Zlicytują ciebie!
        - Kto?
        - Żydzi! Bank! Wierzyciele!
        - Brednie, mój mały Jean Claude. Brednie! Nie można zlicytować kogoś, kto nic nie ma. To nawet Giselle swym małym rozumkiem ogarnia.  
        - Ty mnie nie rozumiesz! - czuł, że otacza go czarna rozpacz. - Chyba sobie palnę w łeb!
        - To już lepiej było wam nie przeszkadzać. Lambert rozszarpałby ciebie gołymi łapami spod Wagram! I byłoby po kłopocie. Prawda żołnierzyku?!
        Ale żołnierzyk był bardziej zajęty wdziękami Giselle. Zdawał się nie pamiętać o co też mogło pójść w sporze z panem  de La Jousset. On, syn piwowara spod Dijon, od zawsze miał w pogardzie świat baronów, hrabiów i całej tej białej hołoty! Teraz liczyły się tylko krągłości cnej Giselle i sznurowadło od jej gorsetu...
        - Jestem bankrutem!
        - Jesteś! - przyznał Jacques Blanc. - Marcelle! Wina!
        Marcelle podszedł z miną kwaśną, jak po najgorszym roczniku sauvignon.
        - Coś się stało? -  Jacques Blanc naprawdę przejął się widokiem kelnera. - Mów-że do diaska!
        - Zęby... proszę pana...
        - Zęby? - parsknął, a Giselle zaszczebiotała z dużą dawką ironii.- Zęby trzeba leczyć!
        - Ale... ja...
        - Tu za rogiem... jest ten... no... Jean Claude przypomnij!
        Ale Jean Claude nie pamiętał. Zresztą myślami był już w kamienicy... Oczyma wyobraźni wdział wierzycieli, którzy wynoszą meble, szafy, obrazy, ktoś tam zwija dywany...
        - Chryste panie! - jęknął po chwili.
        - Doktor Roger - od niechcenia przyszedł z pomocą weteran spod Wagram. Splunął na posadzkę: Konował!
        - Dla ciebie, drogi Lambercie, każdy jest konowałem.
        - Larrey nie był konowałem - rzucił od niechcenia, ale z taką siłą zaznaczył "nie", że Jacques Blanc chrząknął tylko pojednawczo.
        - No dobrze. Może Larrey jeden nie był konowałem. No, ale on leczył wiecie kogo... tego małego...
        - Wcale nie był mały! - warknął tym razem  Lambert i nie dodawał tym atmosferze łagodności, wręcz przeciwnie - atmosfera przy stole zaczęła się niebezpiecznie zagęszczać.
        - Pax! Pax!
        Ku zaskoczeniu biesiadujących głos podniósł się spod stołu?
        - Dominique?! - zdziwienie na twarzy Jacques Blanca, udzieliło się też na obliczu  Jean Claude i wygięło wąsiska Lamberta. Jedna Giselle nie robiła z tego sensacji. Może jako jedyna pamiętała, jak ów dostał się pod stół, jak całował jej pantofelki, stopy... aż usnął na dobre. - Myślałem, że... już... da... wno... poszedłeś.
        - Gdzie? - Dominique Lantier wydostał się spod stołu. Otrzepał kolana. W ręku trzymał krwiście wściekłego koloru podwiązkę. Triumf malował się na jego starannie wygolonej gębie, jakby to nie była część garderoby cnej Giselle, ale sztandar zdobyty na jakimś tam Kutuzowie czy Blücherze.
        - To moje! - Giselle szarpnęła za wściekle krwistą i odzyskała ją. Ku ogłupieniu chwilowego triumfatora.
        Jacques Blanc dla pewności przeliczył towarzystwo. On, Lambert, Jean, mała Giselle i teraz Dominique. Raz jeszcze liczył i liczył...
        - Julien i Mathieu byli - widząc matematyczne kłopoty kompana pomógł  Dominique.
        - Byli! - potwierdził Lambert.
        - Byli! - dla Giselle każda okazja, aby przypomnieć o swoim istnieniu była dobra. Ale, co się stało z tymi dwoma? Nie, tego nie pamiętała.
        - Gdzież tedy są, co Marcelle?
        - Chyba... proszę pana... - ból zęba dawał o sobie znać, bo Marcelle przy całym swym wdzięku nie mógł ukryć cierpienia. - poszli... do... Ogrodu Luksemburskiego, proszę pana.
        - Na trufle?
        - Nie proszę pana.. ten wysoki pan...
        - Tak, to Julien Joubert, zwany JotJot - triumfował znawstwem Jacques Blanc i puścił w kierunku Giselle tak szelmowskie spojrzenie, że ta aż zagdakała. Tak. Zagdakała, jak kura, nioska, która właśnie wysiedziała jajko.
        - Tak... no i ten pan JotJot wyzwał tego... mniejszego.. tego... grubszego...
        - To Mathieu Heyzmann, stary zabijaka!...
        - Będzie o dwóch durniów mniej! - zawyrokował, mrucząc pod nosem Lambert.
        - Panowie! Tak być nie może! - tu w Jacques Blanca wstąpił duch ostatniego półwiecza historii Francji! Zmierzwiony włos, jak u Dantona, postawa w pstrokaciźnie ubioru  godna samego Murata, szalona nonszalancja jak u Lasalle - no i Zeus! - Marcelle!
        - Tak, co pan szanowny uważa? Szampan,  merlot, cabernet sauvignon, chardonnay czy chenin blanc? - wyrecytował jednym tchem.
        - Konie! Głupcze! Konie! Powóz!
        - Niech mi będzie wolno sobie przypomnieć, że szanowny pan i całe towarzystwo przyszliście pieszo.
        - Pieszo? - to jedyne wypowiedziane "o" zaakcentował bardzo przesadnie. - A powóz? Marcelle! Musisz się chłopcze mylić. Julien i Mathieu mogli przyjść pieszo, bo im i dom niedaleko, i burdel u panny Dalou po drodze. Musisz się mylić. Dwa przedniej krwi gniadosze i stangret... jak on się nazywa...
        - Nazywał... Pierre! - uzupełnił wracający do rzeczywistości Dominique, akcentując czas przeszły dokonany.
        - O! Pierre!
        - Powóz przegrałeś w karty, jakoś na rocznicę śmierci cesarza...
        - To ja od... - popatrzył na palce i znów zaczął liczyć. - To ja od... maja... nie mam ani koni ani... Oddajcie bydlaki! Gdzie mój Pierre?!
        - Leży na Passy - dobił go Lambert. - Od dwóch miesięcy.
        - Na Passy? - zdziwienie Jacques Blanca był autentyczne. - A, co on tam robi?
        - Umarł. To go tam pochowaliśmy. Razem. Nawet Giselle tam była - dokończył Dominique.
        - Ja... nie... - poprawiła go wymieniona jedyna w towarzystwie niewiasta. -  Geneviève! Ona tam była! Mała Viève!...
        Jacques Blanca nagle zadrżał, a po chwili rozpłakała się najpotężniejszymi łzami, jakie znano. Żałość biła od niego, jakby to chodziło o jego córkę, żonę lub kochankę.
        - To co podać? - Marcelle nie był zbyt poruszony wzruszeniem klienta. Raz ze względu na nasilający się ból zęba, dwa, że podobne sceny widywał kilka razy na dzień. A i w przypadku Jacques Blanca byłby przysiągł, że to piąte lub nawet szóste opłakiwanie zgonu wymienionego stangreta. - Szampan, merlot, cabernet sauvignon, chardonnay czy chenin blanc?
        - Daj, co bądź! - machnął ręką  Dominique. - Tylko nie skąp! Po dwie butelki każdego.
        Radość z uzyskanego zysku niestety cały czas mąciła wizja ewentualnej wizyty u któregoś z okolicznych dentystów. A może trzeba było posłuchać żony i pójść do szwagra? Ten raz dwa sprawiłby się i byłoby po bólu? Ale przyznać żonie, że miała po raz kolejny rację? Nie da Angélique tej satysfakcji.
        Jacques Blanca otarł zroszoną łzami twarz i wstał od stolika. Ze stoickim spokojem oświadczył:
        - Panowie! Pora na nas!
        - Gdzie? - zainteresował się Lambert.
        - Dokąd?! - zainteresował się też Dominique.
        Jeden  Jean Claude de La Jousset siedział nieporuszony na swym krześle i wlepiał zrozpaczony wzrok w swój cylinder. A Giselle bawiła się spadającym na czoło loczkiem.
        - Do Ogrodu Luksemburskiego, moi panowie. Julien i Mathieu naprawdę gotowi są siebie ukatrupić. Śmierci mego poczciwego Pierre, to dostateczny cios dla mego serca. Chcecie iść na pogrzeb któregoś z tych szlachetnych mężczyzn?! Miejcie litość! Chrześcijany!
        I pewnie porwałby ten niewielki tłumek, gdyby nie to, że na krańcu ulicy pojawiły dwie sylwetki jegomościów: wysoki i długi jak patyk oraz niższy, bardziej przysadzisty. Splatały się ramionami, głowy radośnie kiwały się, dwa cylindry wesoło machały w powietrzu. Już po chwili nie mogło być wątpliwości. Od strony Ogrodu Luksemburskiego szli Julien i Mathieu. W najlepszej komitywie, zbratani, uszczęśliwieni, jakby do szczęścia potrzebne im było tylko wzajemne obcowanie?
        - Co widzę?! Duchy! - Jacques Blanc wyciągnął rękę, jakby wskazywał artylerii cel ostrzału. W tej chwili Marcelle postawił na stole dwie butelki cabernet sauvignon.
        - Przeklęta "Fanette" - Jean Claude de La Jousset był już w kompletnie innej strefie świadomości...

        Smakowanie Bydgoszczy... (43) - zaautobusiło się na Starym Rynku

        $
        0
        0
        I znowu Stary Rynek w Bydgoszczy.  24 września 2016 r. Jak pisałem w poprzednim odcinku "Smakowań..." Rynek, to miejsce różnych okazji do spotkań, refleksji, zabawy. Wiele by o tym pisać, tyle wszakże można na tym blogu... Tak, tak stylizacja na kochanego Anonima tzw. Galla zupełnie zamierzona. Często będąc na bakier z lokalnymi zapowiedziami"co? gdzie? kiedy?"(taka rubryka była przed laty w której z bydgoskich gazet) jestem zaskakiwany, tym co zastaję na bruku starego placu!
        Tym razem zaautobusiło się  na Starym Rynku! Wozów wszelkiej "maści" i wieku! Niestety - najazd chętnych obejrzenia, dotknięcia, uwiecznienia było bardzo wielu. Na tyle, że bardzo skutecznie uniemożliwiali wykonanie zdjęć. Coraz to ktoś nowy wchodził w kadr! Pewnie, że jest szlachetny gatunek współoglądających, którzy przystaną, schylą głowę lub poczekają, aż zrobi się "pstryk!". Ale... Nie, nie mam żalu. Takie warunki. Niemal plac boju. A mój czas też był ograniczony, żebym bawił się w kurtuazję czekania i pstrykania (no, raczej dotykania niby przycisku w osobistym smartfonie).
        Odżywają wspomnienia? Oj! tak. Tym bardziej, że należę do tego pokolenia (50+), które pamięta, jak autobusy w latach 60-tych XX w. nieopodal miały swoje przystanki. To stąd wsiadałem z rodzicami i bratem w "56" i jechaliśmy na ukochane Prądy, gdzie przy ul. Lisiej 32 mieszkali moi wileńscy dziadkowie. Tak, obecnym mostem im. Jerzego Sulimy Kamińskiego (stały klient u mej babci, bo kupował jajka!) jeździły autobusy. Sam most też czeka na to, aż napiszę o nim w tym cyklu. Choć każdy bydgoszczanin wie, że najgodniejszym wspomnień jest ten, którego patronką jest król(-owa) Jadwiga.

        Nie tęsknię za komunikacją ówczesnego WPK, na którą byłem skazany w latach 1978-1983, kiedy pobierałem nauki w Zespole Szkół Mechanicznych nr 1! Tak, jestem wykształconym (pierwotnie?)... mechanikiem obróbki skrawania. Brzmi zabawnie i niewiarygodnie? Ale to fakt - historyczny. Ale o tym nie teraz. Dla moich 191 cm jeżdżenie "ogórkiem" (czyli "Jelcz" na licencji czeskiej) wcale nie należało do przyjemności. Można się było nabawić scoliosis comunicaciosis.Że nie ma takie schorzenia? Wiem. Sam je na swój użytek wymyśliłem. Skolioza komunikacyjna. Jedyne miejsce w tym typie autobusu, gdzie stałem prosto, to tam, gdzie był właz! Dopiero pojawienie się "Berlietów" uratowało przed degeneracją mój kręgosłup. Choć nie ukrawam, że chciałbym raz jeszcze widzieć obciążony "53"-ogóras*, jak wjeżdża na ul. Kijowską i swoim "tyłkiem" uderza o bruk (asfalt)! Łomot! Skry! I często na samej górze "rozkraczał się" i trzeba było na ukochane Wyżyny drałować pieszo...

        "Ikarusy"! Dacie wiarę, że widziałem chyba jeden z pierwszych ich transportów. Była sobota 12 XII 1981 r. Tak, wigilia stanu wojennego. Wtedy miałem, co innego w głowie. Za kilka godzin randka z D.T., a tu przez wzmiankowany most król(-owej) Jadwigi jadą cuda węgierskiej komunikacji! Nie znałem wcześniej tzw. autobusów przegubowych! To był -  s z o k ! Jakby powiedział klasyk, niejaki Kaźmirz Pawlak. Bez wątpienia komfort jazdy podniósł się. Choćby z racji swej pojemności. 

        "Autosany" budzą inne wspomnienie: dworzec PKS, bardzo poranne wstawanie, kurs do Nakła nad Notecią (via Potulice lub via Ślesin). Rano, to jeszcze było pół biedy. Ludek grzecznie wsiadał przednim wejściem, chyba że kierowca zapomniał zamknąć te z tyłu. Ale gdy był kurs w piątek bodaj koło 15 (?), to już był nieomal szturm Monte Cassino! Tam już nie było dyscypliny! Byle być w środku! Łokcie i inne argumenty szły w ruch. Pani z wiklinowym nowym koszem po chwili miała... wiklinową paterę! Cudem nikt nie wskakiwał przez okno (w końcu to nie pojazd szacownej PKP), ale pewnie gdyby mógł lub kubatura ciała pozwalała, to uskuteczniłby to. I zero ogrzewania. A zima 1984/85 była bardzo mroźna! Kiedy wysiadałem w Nakle, to niemal w stanie przykurczu. Wyprostowywałem się na dobre pewnie gdzieś w okolicy liceum im. Bolesława Krzywoustego. No, ale cóż miało się 21. lat, to co mi tam zima i nieodgrzany "Autosan". Wielu jeszcze jechało dalej - do Wyrzyska czy Wałcza.

        Uff! Ale mi się nawspominkowało. I kilka neologizmów wymyśliło się przy tej okazji. Niewiele trzeba, jak widać, aby ożyła historia. Że tylko nasza! Ależ to największa najcenniejszość! Bliska ciału koszula. Może wrócę (był kiedyś mój artykuł w dodatku do "Gazety Pomorskiej", czyli "Albumie bydgoskim") do tematu strajku WPK AD 1981 r.? Panowie kierowcy - ja żyję! Jeśli znaleźliście swoje fotki na łamach "GP", to TU dla przypomnienia jedna z nich. Pamiętacie? Nie ukrywam, że obecnie wsiadam do autobusów czy tramwajów bydgoskiego MZK okazjonalnie (mój mechanik wie o co chodzi, pozdrawiam pana Bartka) i jest to dla mnie nawet swoiste przeżycie. Jedno mogę napisać: odkąd jazdę tramwajem (chodzi o linię "6" lub ówczesną "9") zamieniłem na samochód, to... podupadło lekko moje czytelnictwo. Bóg jeden wie ile książek przeczytałem w czasie takiej podróż z domu do pracy i z pracy do domu...

        Nie, nie zasiadłem za kółkiem"ogórka". Szkoda. Wiem. Za to kiedyś siedziałem na bocznym siedzeniu koło kierowcy, bo był taki tłok, że nieomal wtłoczono mnie na nie. A pamiętacie (Rodacy 50+), to boczne siedzenie dla... konduktora przy tylnych drzwiach? Ech - wspominania nie byłoby końca."Ludziska, dokąd wy się pchata?!" - cudowny okrzyk pani X w "53" sprzed przeszło 30-tu laty, kiedy ów jeździł jeszcze przez ul. K. Ujejskiego (dziś nie przejezdna i nie stykająca się z ul. Kujawską).

        * Ktoś wpadał na szalony pomysł i kilka miesięcy temu katastroficznie zmienił niemal wszystkie połączenia komunikacyjne nad Brdą, więc jeżeli Czytelniku okazjonalnie jesteś nad Brdą nie zawierzaj pamięci, bo pojedziesz zupełnie w innym kierunku!

        Historia przyszła do mnie sama - otwarcie 6 - "Gazeta Wielkiego Xięstwa Poznańskiego"№ 154 z 4 VII 1852

        $
        0
        0
        Jak ja  k o c h a m  podobne zaskoczenia, niespodzianki. Tym bardziej, jeśli spotykają mnie nagle, od ludzi, których ledwo zdążyłem poznać. W tym wypadku nieprzewidziany skutek czegoś, co w żargonie szkolnym określa się "nauczaniem indywidualnym". Odbywa się ono różnie, albo w szkole, albo w pieleszach ucznia. Ta sytuacja zaszła w tym drugim przypadku. Blisko dziesięć kilometrów od "stacjonarnego miejsca pracy" (teraz do głowy przyszedł mi taki termin?) jest dom Uczennicy, którą odwiedzam i uczę historii.


        Jak to dobrze, że koleżanka anglistka przedłużyła swoją lekcję, bo gościnna gospodyni, pani Katarzyna Marchlewska (z zapamiętaniem nazwiska raczej średnio inteligentny odbiorca edukacji historycznej nie powinien mieć problemów), uraczyła mnie pewnymi zbiorami bibliotecznymi. Wśród książek znalazła się pewna gazeta. Co ja piszę "pewna"?  PERŁA pośród tego, co trafia w moje ręce:"Gazeta Wielkiego Xięstwa Poznańskiego"№ 154 z 4 VII 1852! "Drukiem i nakładem Drukarni Narodowej W. Deckera i Spółki w Poznaniu. - Redaktor odpowiedzialny: N. Kamieński w Poznaniu"- czytam pod winietą. 

        Z drżeniem i czując ciężar odpowiedzialności, że stykam się z historią, która jest nieomal rówieśniczką mego prapradziadaWojciecha Józefa obojga imion herbu Godziemba Maliszewskiego, któren to przyszedł na świat 12 IV 1853 r. To daje pewną skalę "odległości historycznej" (kolejny neologizm pojęciowy?), jaka dzieli mnie od druku. 163 lata! To więcej, niż nad Brdą trwały zabory (1772-1920 = 148 lat). Czuć pod palcami prastary papier, to dopiero gratka. Wzrok wyostrza się, kiedy dociera, że wszak moi wielkopolscy przodkowie (np. Grzybowscy, Pieczyńscy, Skrzyńscy, Machajewscy, Zielonkowie, Szuba) nie tylko, że byli poddanymi Wielkiego Xięstwa Poznańskiego, ale może i czytając (raczej z dworku, niż chałupy) wertowali przed laty "Gazetę Wielkiego Xięstwa Poznańskiego"?... Chciałbym bardzo w TO wierzyć.
        Kiedy tylko pani Katarzyna Marchlewska uraczyła mnie możliwością kartkowania tych pożółkłych stron - odpłynąłem. Ja po prostu byłem w 1852 r.! Z przejęciem czytałem choćby o znalezionym w Królestwie Polskim... mamucie! Cytuję za oryginałem: "Warszawa, 1. Lipca - W tych dniach odkryte zostały pod  Zakroczymiem w rzecze Narwi szczątki mamuta. - Wydobyty on został z rzeki przez Karola Rejst, majstra murarskiego z Nowego-Dworu przypadkowym sposobem w czasie kąpieli w rzece Narwi. Osobliwość ta wkrótce nadesłaną będzie do redakcyi Kuryera warsz". Jest-że ów mamut cały czas w Warszawie?
        A jakże są wiadomości ze świata! I to bardzo liczne. Te z Francji powinny skupić naszą uwagę, bo jest wzmianka o ówczesnym prezydencie Ludwiku Napoleonie Bonaparte (za kilka miesięcy przepoczwarzy się w... Napoleona III), ale też o żniwach nad Sekwaną! "Kronika miejscowa", czyli wielkopolska, to mini-kronika kryminalno-wypadkowa! 3 lipca stało się coś takiego: "Onegdaj w południe spadł tu z drugiego piętra rusztowania przy domu na koziej ulicy wyrobnik Jan Wielgosz, ale się nie uszkodził. Puszczono mu tylko krew i poszedł o własnej mocy do domu na Ostrówek". Wielki szczęściarz, trzeba przyznać.
        Ludwik Napoleon już jako Napoleon III (1852-1870)
        Znajdziemy komunikat o zuchwałej kradzieży! "Kronika miejscowa" donosiła dalej: "W drodze z Szamotuł do Wituchowa, pomiędzy Gałowem a Lipnicą oderżnięto z powozu kufer czarny skórzany p. poczthalterowej Kunkowskiej z Szamotuł. Rzeczy w nim znajdowały się wartości 327 tal., a między innemi klejnoty w szkatułce, złoty naszyjnik, pierścionek z brylantami wartości 93 tal., koralowy naszyjnik, dwie bransoletki, jedna ze srebra, druga z włosów, trzy pierścionki z granatami, z zielonemi i niebieskiemi kamieniami,  złoty łańcuszek, medalion i wiele kobiecych ubiorów i bielizny cechowanych A. K.". Och wziąć udział w śledztwie! Kto odważył się oderżnąć z powozu kufer? Co się stało z tymi precjozami? A może nadal stanowią ozdobę czyjejś szyi, dłoni, palców? A wzmiankowana pani Kunkowska? Jak potoczyły się jej losy, kim byli jej potomkowie o ile ich miała, ba! na czyim drzewie genealogicznym siedzi? Pewnie, że zerknąłem na pewien portal (projekt indeksacji małżeństw z Wielkopolski dla lat 1800-1899). A. Kunkowskiej pasującej do notki z 1852 r. - nie ma. Niemniej samo nazwisko występuje.
        Julian Wilkoszewski (1834-1870)
        Cenna, moim zdaniem, jest recenzja ze sztuki Józefa Korzeniowskiego (1797-1863) pt. "Żydzi": "Wczoraj [tj. 2  lipca - przyp. KN] widzieliśmy na scenie tutejszej «Żydów»  Korzeniowskiego, komedyą nieco w dramat przechodzącą. Sztuka w ogóle dobra, w szczegółach dobrze powiązana, lecz chybiony charakter komornika Staroświęckiego, jeden z głównych osób komedyi". Czujne oko zwracało uwagę na jednego z aktorów, czytamy dalej:"Miała kwinia i seksta gimnazyalna przed swym rozjazdem na wakacye, swój przedmiot, młodego, rozpoczynającego swój zawód p. Wilkoszewskiego w roli Antoniego Staroświęckiego. Lecz oklask i wywołania kwinty niech cię nie uwodzą młody artysto, zapomniałeś, że ci prawą rękę przy pożarze belka mocno stłukła, a jednak nią zbyt silnie machałeś". Ciekawość pchnęła mnie do sprawdzenia czy w zasobach internetowych trafi się ów aktor. Otóż odnalazłem Juliana Wilkoszewskiego! "Encyklopedia Teatru Polskiego" nie zapomniała o artyście! Cieszy mnie to. Do teraz nie miałem pojęcia, że ktoś podobny w ogóle istniał.  Żył w latach 1834-1870, a więc, kiedy odwiedzał Poznań w 1852 r. (jest o tym wzmianka w notce biograficznej) miał zaledwie 18. lat. Uwaga recenzenta, co do wieku jak najbardziej trafiona! "Encyklopedia..." cytuje różne opinie o aktorze, m. in. samego Kornela Ujejskiego i ją tu przytaczam: "...w rolach trzpiotów, fanfaronów, sfrancuziałych lub zangliczonych elegantów jest nie­zrównany. W ogóle role salonowe najlepiej przypadają mu do twarzy". Zabiła go gruźlica 10 listopada 1870 r.  
        Feldmarszałek Joseph Radetzky (1766-1858)
        Nie da się tylko czytać. COGITO ERGO SUM! - wraca. Ujawnione kolejne dziury w wiedzy? I pcha do poszukiwań! Szukanie, to ta wspaniałość, która jest nam dana. Nie wolno z niej rezygnować. Tym bardziej, że lektura dostarcza tyle impulsów! Każdy z nas chyba raz w życiu wysłuchał koncertu noworocznego z Wiednia (piszący ten blog robi to każdego roku). Każdy kończy się tym samym. Orkiestra odgrywa na zakończenie "Der Radetzky-Marsch" Johanna Straußa (Vater). Proszę uważnie wczytać się w zeskanowane przez panią Katarzynę strony. Znajdzie się i feldmarszałek Joseph Radetzky! "Gazeta Wielkiego Xięstwa Poznańskiego"№ 154 z 4 VII 1852, to wyborna lektura. Mamy tu skany. Każdy zainteresowany może się o tym sam przekonać. Cieszę się, że kolejnym razem historia przyszła do mnie sama. Oby tych wizyt, jak najwięcej. Zwracam uwagę, że № 154 wydany był w niedzielę.

        Przeczytania... (167) John Steinbeck "Dziennik z podróży do Rosji" (Wydawnictwo Prószyński i S-ka)

        $
        0
        0
        "Wróciliśmy do Moskwy spragnieni kontaktu z rodakami i ojczystym językiem. Byliśmy mimo wszystko obcy na Ukrainie, choć jej mieszkańcy ugościli nas tak szczodrze. Teraz cieszyliśmy się z możliwości porozumienia z osobami, które wiedziały, kim są Superman i Louis Armstrong" - trudno podejść do książki kogoś tak ważnego dla mnie, jak John Steinbeck (1902-1968). Wiele lat temu mój św. pamięci kolega (B. N.) pożyczył mi książkę. "To taki western" - podpowiedział. Byłem już trochę wyrośnięty na "kombojskie powieści", ale... wziąłem ją. Tak podbiła mnie powieść "Na wschód od Edenu"! Zaliczam ją (obok "Nędzników" V. Hugo i "Lalki" B. Prusa!) do najważniejszych książek życia mego powszedniego. Potem przyszedł czas na kolejne powieści: "Grona gniewu" (a jakże pomny cudownej filmowej kreacji H. Fondy), "Krótkie panowanie Pepina IV" i "Podróże z Charleyem". Teraz trzymam w ręku "Dziennik z podróży do Rosji", w tłumaczeniu pani Magdaleny Rychlik, Wydawnictwa Prószyński i S-ka. Jak dowiadujemy się już z okładki"ze zdjęciami Roberta Capy". W czym zatem problem? Obawiam się, że moje opisanie tego klasycznego dzieła może tylko zamienić się w kolejną cegiełkę do wielkiego monumentu, jakim jest podziw dla prozy Johna Steinbecka. Nierzemienny od tylu lat.
        To nie jest jakiś opasły tom. Raptem 247 stron. "Dużo!" - obruszy się nie wprawiony Czytelnik. Nie przesadzajmy. Do tego zdjęcia Roberta Capy (1913-1954)! Zatrzymany na kliszy świat, którego już nie ma - rok 1947. Tym bardziej, że wiele wątpliwości miano właśnie wobec fotografa! Władze sowieckie nie obawiały się pióra głośnego pisarza i dramaturga, lecz obiektywu: "Na podstawie doświadczeń zdobytych podczas naszej podróży możemy stwierdzić, że aparat fotograficzny budzi największą grozę spośród współczesnych broni. [...] W umyśle przeciętnego współczesnego człowieka obiektyw aparatu zapowiada destrukcję, i jest to skojarzenie w pełni usprawiedliwione". Chyba doświadczyło tego wielu z nas o ile chciało sfotografować tzw. obiekt lub wydarzenie.* Proszę zobaczyć, co znowu zaczyna wkradać się do naszego czytania: odnajdujemy analogie? Wyciągnijcie w miejscu X aparat fotograficzny lum smartfon - i  zobaczycie, co się stanie... Pozwolę sobie na kilka osobisto-rodzinnych wtrąceń. Kilka stron później znajdziecie taką dygresję na temat używania aparatu w Moskwie:"Nie mogliśmy nacisnąć ani jednego przycisku, dopóki milicjanci nie upewnili się, że wszystko jest w porządku". Będąc już na ukraińskiej wsi dopisze: "Aparat fotograficzny Capy wywołał sensację. Kobiety krzyczały, żeby zwrócić na siebie jego uwagę, poprawiały chustki i wygładzały bluzki, zwyczajem wszystkich kobiet na świecie, które mają zamiar zapozować do zdjęcia". Czyżby znak równości między sowiecką kreacją, a cywilizowanym światem Zachodu?
        "W naszych oczach Rosjanie mieli rogi i ogony. W Rosji panowała analogiczna skłonność do demonizowania Amerykanów" - pojechać do ZSRR/ZSRS/CCCP w czasach Stalina, kiedy ledwo faktem stało sprzedanie pół Europy temu gruzińskiemu satrapie? Wielka odwaga, ale i wielka odpowiedzialność. Jak sam J. Steinbeck przyznaje: "tysiące ludzi cierpi na coś w rodzaju ostrej moskwofobii" i zaraz dodaje "Rosjanie cierpią na odmianę tej samej choroby, waszyngtonofobię". Czy aż tak bardzo świat sprzed prawie 70-ciu laty zmienił się? Alboż putinowska Moskwa nie łypie w kierunku obamowego  Waszyngtonu? Sam fakt, że poważnie publicyści rozważają wariant... wojny z Rosją już trąca grozą. Dlatego warto sięgnąć po "Dziennik z podróży do Rosji" J. Steinbecka. Tak, czasy zmieniły się.  ZSRR/ZSRS/CCCP - nie istnieje. Ale wraz z nim wyginął homo sovieticus? Wątpię! Proszę zerknąć do tego, co współcześnie pisze m. in. Swietłana Aleksijewicz, w końcu laureatka literackiej Nagrody Nobla.
        "Odczuwaliśmy niepokój związany z oczekiwaniem na kontrolę celną w Leningradzie. Trzynaście sztuk bagażu, tysiące lamp błyskowych i kabli, setki klisz i niezliczona ilość aparatów fotograficznych - sprawdzanie mogło potrwać wiele dni. [...] Po sprawdzeniu paszportów i pieniędzy wystąpił problem z bagażami, Musiały zostać otwarte i przeszukane w samolocie, nie można ich było wynieść na zewnątrz. [...] Otwieraliśmy po kolei każdą z toreb, a on [celnik - przyp. KN] oglądał każdą rzecz z osobna" - niczego jednak nie zatrzymano. Jak sam przyjazne J. Steinbeck skrupulatność sowieckiego celnika wynikała bardziej z ciekawości... zagranicznymi przedmiotami. Pewne cywilizacyjne zaskoczenie towarzyszyło postawieniu pieczątki. Jakbyśmy czytali Sergiusz Piaseckiego?
        Obraz sowieckiego raju zbyt szczelnie wypełnia "Dziennik..." bym mógł poświęcić miejsce każdemu "spotkaniu", jakie przeżył John Steinbeck z Robertem Capą. Czytając teraz ten zapis wraca do mnie doświadczenie Ryszarda Kapuścińskiego, które opisał w "Wędrówce z Herodotem", kiedy otaczał go chaos niezrozumiałych szyldów i reklam. Takie sam stan umysłu stał się udziałem obu Amerykanów: "Gdybyśmy mogli porozumieć się z obsługą, błagalibyśmy o kromkę chleba, ale nie umieliśmy zrobić nawet tego". To o braku komunikacji w samolocie, a na ulicy Moskwy "językowy ciąg dalszy" trwał w najlepsze: "Nie umieliśmy nawet odczytać, dokąd jadą mijające nas autobusy, poza tym były tak zatłoczone i tyle ludzi czekało, żeby do nich wsiąść, że nie było mowy, abyśmy się zmieścili do któregokolwiek z nich ze swoimi trzynastoma sztukami bagażu".  W końcu za nadbagaż zapłacono dodatkowych blisko 300 $. Czym ta udręka się zakończyła? Polecam przeczytać ciąg dalszy moskiewskich peregrynacji. Chyba dochodzimy do dość aktualnych wniosków...
        Okazuje się, że dla Johna Steinbecka powojenne podróż do Moskwy nie była dziewiczą wyprawą. W końca sam przyznał:"Od 1936 roku, kiedy spędziłem w Moskwie kilka dni, zaszły tu ogromne zmiany. [...] Tam gdzie wcześniej było błoto, świeciły czystością betonowe chodniki. Przez jedenaście lat wniesiono mnóstwo nowych budynków, setki bloków mieszkalnych, nowe mosty na rzece Moskwie [...]".
        Nie byłbym sobą, gdybym nie wygrzebał kilku myśli samego Johna Steinbecka. Tym bardziej, że rzucają one też światło na to, jak sowiety były postrzegane za Oceanem, jak głęboko naiwni byli nad Potomakiem, ale też jak miałka była ich wiedza o tym, co działo się w imperium Stalina, które po II wojnie światowej przytyło o 1 000 000km²:
        • Kontrole celne to osobliwe pogwałcenie intymności, są niemiłe w każdych okolicznościach.
        • Nie lata się nocą - jeśli samolot nie ma szans na dotarcie do celu przed zachodem słońca, ląduje i czeka do rana.
        • Dziś odnosimy wrażenie, że najbardziej niebezpieczną tendencją ludzkiego umysłu jest pokusa dawania wiary plotkom, wypierająca jakiekolwiek próby poznania faktów. 
        • Rano w Rosji się nie pracuje.
        • Tym, co najbardziej dzieli Rosjan od Amerykanów czy Brytyjczyków, jest w naszym mniemaniu ich stosunek do rządu.
        • Odwieczna wojna pomiędzy korespondentami i cenzurą trwa w najlepsze.
        • Człowiek, który nie może wykonywać swojej pracy, zazwyczaj nie znosi przyczyny swojej niemocy. 
        • Ciekawiło nas, dlaczego młodzi ludzie są aż tak poważni.
        • Prawdopodobnie jedną z najtrudniejszych rzeczy dla człowieka jest proste obserwowanie rzeczywistości i akceptowanie jej - taką, jaka jest.
        • To, co jednego dnia jest prawdą, następnego dnia może już nią nie być. 
        • Hierarchię ważności osób publicznych można określić na podstawie wielkości portretów i pomników.
        • ...Rosja nie jest krajem przyjaznym cudzoziemcom, zwłaszcza jeśli pracują oni dla swoich rządów. 
        • Capa twierdzi, że muzea są świątyniami Związku Sowieckiego. 
        • Lęk przed aparatem [fotograficznym - przyp. KN] był zbyt głęboki i zbyt ślepy.
        • Tam, gdzie są Grecy, jest i kapitalizm.
        • Piłka nożna to najpopularniejszy sport w Związku Sowieckim.
        • Poezja nie jest czytana przez wąskie grono miłośników poezji, lecz dosłownie przez wszystkich.
        • Człowiek, który ma jeden rozkaz, może go wykonać pewniej, niż ktoś, kto musi podjąć samodzielną decyzję.
        • Kiedy Rosjanie ustalą jakąś zasadę, nie ma od niej wyjątków.
        • Nawet najgłupsi, najbardziej wojowniczy ludzie zdają sobie sprawę, że we współczesnych wojnach nie ma wygranych, dlatego każdy przywódca - po którejkolwiek ze stron - który zaproponuje wypowiedzenie wojny, powinien zostać potraktowany jak niebezpieczny przestępca i  odizolowany. 
        • Po zwiedzeniu carskiego muzeum nabraliśmy pewności, że zły gust to w królewskich kręgach nie wada, lecz wręcz konieczność. 
        Ciekawie odbiera się"uliczne spostrzeżenia"Autora. Mimo wszystko ma się wrażenie, że dla Steinbecka Moskwa jednak stanowiła pewną egzotykę: "Kobiety nie nosiły makijażu albo używały go bardzo oszczędnie, ich ubrania były stosowne, ale niezbyt ładne. Rzesza mężczyzn nosiła mundury, chociaż służba wojskowa już ich nie dotyczyła. Po prostu nie mieli innych ubrań [...]". Bardzo pouczające może być zapoznanie się z przebiegiem rozmowy Steinbeck-Karaganow. "Napiszcie prawdę. Opiszcie tylko to, co widzicie. Niczego nie zmieniajcie, zapisujcie fakty. To wystarczy, aby nas zadowolić. Nie ufamy pochlebcom" - to sugestia i życzenie tego ostatniego.  Steinbeck nie był naiwnym G. B. Shaw! Wiedział, że pewnych informacji od swych gospodarzy nie uzyska. Tajemnica służbowa zamykała wszelkie próby dociekania prawdy. Stąd m. in takie stwierdzenie: "W rezultacie nie ma sposobu na zdobycie konkretnych danych liczbowych dotyczących sowieckiej gospodarki". Wręcz przyrównywał sytuację korespondenta do napotkania na swej drodze... muru! Przydzielona im tłumaczka Swietłana (Sweet Lana), skądinąd sympatyczna żeńszczina: "Nienawidziła sztuki nowoczesnej. Uważała abstrakcjonizm za przejaw amerykańskiej dekadencji, podobnie jak każde eksperymentowanie w  malarstwie". 
        "Nie pojmujemy podejścia historycznego, które opiera się na podawaniu preferowanej, alternatywnej wersji wydarzeń" - do takich wniosków doszedł autor "Dziennika..." po wizycie w muzeum W. Lenina. Szokiem dla Steinbecka był brak... Trockiego? Czyli jednak odbijała się tu pewna... naiwność. Orientował się, jak można domyśleć się z zapisu, jak potoczyły losy tego przywódcy bolszewickiej rewolty z 25 X/7 XI 1917 r. Długo jeszcze nie miało być  Lejba Dawidowicza Bronsztejna w świadomości młodych Rosjan, mimo jego zasług. Kwestię podejścia do historii powinni współcześni również brać sobie do serca pod każą szerokością geograficzną. Wpadłem na ciekawą uwagę dotyczącą Lenina: "Można tu znaleźć wszystko, co dotyczy tego człowieka, wszystko poza odrobiną humoru. Nie ma żadnego dowodu na to, że kiedykolwiek, w ciągu całego życia, pomyślał o czymś wesołym, roześmiał się z całego serca lub spędził wieczór na zabawie".
        Nie byłoby ZSRR/ZSRS/CCCP AD 1947 bez kultu Stalina! Wyliczenie, gdzie stawiano mu pomniki, gdzie wisiały jego portrety mogłoby posłużyć za temat do oddzielnego pisania. Dlatego ograniczę się do dwóch zdań: "Malowanie, rzeźbienie, odlewanie i wyszywanie Stalina musi być jednym z największych przemysłów Związku Sowieckiego. Stalin jest wszędzie i wszystko widzi. [...] Niektóre portrety Stalina osiągają wysokość ośmiu pięter i szerokość piętnastu metrów".
        Po moim wspomnieniu książki Johna Steinbecka "Dziennik z podróży do Rosji" jeden ze znajomych zapytał czy autor udał się do Sowietów z powodu sympatii? Trudno to chyba jednoznacznie określić. Są w tekście sugestie, które wskazują, że przestrzegano i Johna i Roberta jak tragicznie może być w ZSRR/ZSRS/CCCP, np. "wszyscy nam mówili". I wtedy Autor ironizuje, ba! dworuje sobie z pewnych obaw tych, którzy nigdy nie będąc nad Wołga czy Donem przestrzegali go i jego towarzysza przed czekającą go upiornością. Na ile różne spotkania i wizyty były zaaranżowane czy przygotowane, to każdy z czytających wyrobi sobie zdanie. Trudno, aby nie dostrzec krytycznych ocen. Zaskakuje jednak swoboda z jaką (choćby na Ukrainie) obydwaj Amerykanie poruszali się i komunikowali z grażdanami ZSRR/ZSRS/CCCP: "Pytali o zarobki i jakość życia. Byli ciekawi, na jakiej stopie żyje klasa robotnicza [...]". Jak również o to: "Czy USA nas zaatakują?".
        "Wśród moskiewskich korespondentów narodził się swoisty kodeks honorowy, kradzież książki - zwłaszcza w sezonie zimowym - była jak kradzież konia na Dzikim Zachodzie, godna społecznego linczu" - nie będę się krygował i przyklasnę podobnemu tokowi myślenia. Rzadko moje książki opuszczają mnie. Smutne doświadczenie strat. Ciekawie brzmi ciąg dalszy zakończenia tegoż akapitu:"Capa był jednak niereformowalny. Kradł książki do końca naszego pobytu w Związku Sowiecki. Podkrada także kobiety i papierosy, ale to łatwiej wybaczyć"
        John Steinbeck odwiedził m. in. Kijów. W 1947 r. to było miasto ruin! O metodycznym mordowaniu substancji architektonicznej dawnej stolicy Rusi tak nadmienił: "To nie była walka, lecz maniakalne niszczenie każdej placówki kulturalnej miasta oraz każdego pięknego budynku, który powstał na przestrzeni tysiąca lat". Ogień i dynamit był sprawcą, że"...biblioteki, teatry, nawet siedziba stacjonarnego cyrku, zostały zniszczone". Trochę zaskakujący jest dla mnie wywód na temat pochodzenia Ukraińców, którym przypisuje bliższe pokrewieństwo do Słowian południowych, czy nawet Węgrów? Odważna teza. Chyba jednak Steinbeck odrobił zadanie domowe z historii Ukrainy, skoro pisał:"Ukraina stanowi od wieków łakomy kąsek najeźdźców, głównie ze względu na żyzne, urodzajne gleby, stąd jej burzliwa historia i nieszczęścia, które spotkały mieszkańców". Zwracam uwagę, że nie uszła pisarskiej spostrzegawczości... uroda Ukrainek!
        "Dziś jeńcy w niemieckich mundurach sprzątają miasto, które obrócili w gruzy. Ukraińcy odwracają głowy na widok zbliżającej się kolumny więźniów. Traktują ich jak powietrze, patrzą nie na nich, lecz przez nich" - cenne są te "uliczne spostrzeżenia" Wielkiego Pisarza. Pewni, że mógłbym zwrócić uwagę na wizytę w teatrze czy cyrku, ale kiedy TO dla mnie jest cenniejsze. O niemieckich agresorach z 1941 r. możemy przeczytać: "Zaatakowali z dziką furią, zachowywali się jaka rozszalałe, okrutne dzieci". Nie spodziewałem się, że spotkam na kartach tego dziennika męża Wandy Wasilewskiej, czyli Aleksandra Korniejczuka (Олександр Корнійчук). To kolejna wartość dodana tej lektury. A Wanda budziet?
        Chyba jednak Johna Steinbeck uległ urokowi sowieckiej (ukraińskiej) wsi - Szewczenki. Wzmiankuje o zniszczeniach, ofiarach, kalectwie, ale nie ma trudu, wyzysku, kołchoźniczych stachanowców (trudno do tego zaliczyć rywalizację w zbieraniu.. ogórków?):"Nie dostrzegliśmy w tych ludziach cieniu smutku. Śmiali się głośno, żartowali, śpiewali. [...] Szeregi kobiet śmiały się, śpiewały i pokrzykiwały do siebie nawzajem". No po prostu idylla. Czy Steinbeck miał świadomość, że stąpał po ziemi skrwawionej okrucieństwem i męką konania czasów głodu lat 30-tych? Jest za to frywolność ocierająca się o... erotyzm. Cytat z ogórkowego pola, z ust dwukrotnej wdowy: "Zobaczcie! Gdyby Pan Bóg dobrze się przyjrzał ogórkowi przed stworzeniem chłopa, na świecie byłoby dziś o wiele mniej niezadowolonych bab". Wychodzi na to, że o ogórkach można by było napisać traktat przetworowo-socjologiczny! Chyba J. Steinbeck nie słyszał o tych "zimowych warzywach"? No i mamy zdjęcia, a właściwie cztery kadry gestykulującej chłopki, zresztą starczy zerknąć na okładkę tego wydania! A jednak Steinbeck ironizował, że przestrzegano go, że Sowieci urządzą dla niego "przedstawienie". I trudno oprzeć się wrażeniu, że to była doskonale wyaranżowana kreacja. To mycie nóg, kąpiel po powrocie z pola, świeże spódnice i koszule? Chyba jednak niezręczne porównywanie do... farmerów z Kansas. Proszę się nie obawiać - będzie jeszcze wizyta w innej wsi: Szawczenko II. Niepojęte, jak pisarza tej miary mogły fascynować wyzwania miłosne brygadzistki do traktorzysty, los dekadenckiej bohaterki. To skutek przeżycia pewnej inscenizacji! Absurdalność tej sztuki zamyka się w tym zdaniu: "Otóż traktorzysta darzy uczuciem dziewczynę, która marzy o malowaniu paznokci".
        No i mamy  c y m e s  czytania! Sama... Ва́нда Льво́вна Василе́вская! Czytamy m. in.:"Wanda Wasilewska przygotowała pyszny i bardzo obfity obiad, złożony z kawioru z bakłażana, ryby w sosie pomidorowym, faszerowanych jajek o dziwnym smaku, podała do tego starą wódkę w żółtawym kolorze, mocną i bardzo dobrą". To obiad u Korniejczuka & Wasilewskiej. Całego menu nie przytaczam. Proszę samemu sprawdzić jakie delikatesy trafiały na stołu bolszewickiej wierchuszki! Sam goszczony przyznał, że to by "królewski posiłek", wzbogacony choćby o cygara Upmanna. Swoją drogą ciekaw jestem ilu grażdan Sowieckiego Sojuza mogło sobie pozwolić w 1947 r. pójść na dancing do klubu "Riwiera" i upajać się rytmami "In the Mood"? A... "Koktajl Bar"?
        Oczywiście ZSRR/ZSRS/CCCP nie przestawało zaskakiwać zachwyconego Pisarza. "Książki skarg i zażaleń" (my, 50+ na pewno pamiętamy te zeszyty wiszące w sklepach, a jak kto z innej epoki, to niech wyśledzi jeden z odcinków doskonałego seriali "Wojna domowa") czy też "Księgi gości". Mógłbym uspokoić Noblistę: są jeszcze miejsca, gdzie dziś w Polsce podsunięto by mu tą ostatnią. Sam jestem łowcą autografów...
        Wiara w smak Johna Steinbecka wraca, kiedy znajdujemy zapis o częstych wizytach, spotkaniach, pytaniach (ciekawe, że kołchoźnicy pytali np. o Roosevelta?): "Gdziekolwiek poszliśmy, zadawano nam podobne pytania. Po pewnym czasie odkryliśmy, że pochodzą z jednego źródła. [...] Niebawem byliśmy w stanie przewidzieć, o co zostaniemy zapytani [...]". Co było tym źródłem? Sowiecki organ prasowy "Правда".
        Pewnie, że wrażenie na mnie robi podróż i pobyt w Stalingradzie (Сталинград). Rozumiem, że John Steinbeck mógł nie orientować się, co do społecznego stanu z którego pochodził oblegający miasto faszystowski feldmarszałek, ale tłumacz lub korektor powinni zauważyć, że nie był żadnego "von Paulusa"! Ów nazywał się Friedrich Paulus - i nic więcej, bez tego szlacheckiego "von", gdyż nie pochodził ze szlachty czy pruskich junkrów. Opis zrujnowanego miasta robi cały cały czas wrażenie. Ale chyba jeszcze większe, to co dotyczyło ludzi, mieszkańców. Tych, którzy jeszcze w 1947 r. mieszkali w piwnicach zrujnowanego miasta. Silnie wryło się w pamięć spotkanie z młodą dziewczyną. Sam przyznaje "...zobaczyłem jedną z najpiękniejszych twarzy, jakie kiedykolwiek spotkałem. Jej oczy miały przebiegły, lisi wyraz, ale nie były ludzkie. [...] Miała przepiękne rysy i poruszała się z gracją dzikiego zwierzęcia". Opis zachowania tej dziewczyny może być dowodem, jakie piętno na ludziach wypaliła wojna. Historię jej można by wyizolować na autonomiczną opowieść. Bierze pokusa, aby poszukać jej śladów?
        Dużo ciekawych zdjęć, rozumiem że na jednym z nich jest pułkownik Denczenko. To on zabrał Autorów "Dziennika..." na pole stalingradzkiej bitwy. Na sfotografowanie pola bitwy musieli jednak poczekać. Bez zezwolenia władz - ani rusz! Hotelowe menu zaskoczyło Steinbecka:"Posiłek, który przyniesiono nam do pokoju, składał się z sałatki pomidorowej, kiszonych ogórków, arbuza i oranżady". Marzyło się Steinbeckowi fotografowanie słynnej fabryki traktorów, która w czasie walk o miasto nie przerwała produkcji: "Nie potrafimy zrozumieć, dlaczego nie uzyskaliśmy zgody na fotografowanie. [...] Nie zezwolono nam na zrobienie ani jednej fotografii. Lęk przed aparatem był zbyt głęboki i zbyt ślepy". Skutki takich zakazów nie kazały długo na siebie czekać: Robert Capa popadał w stan smutku, rozgoryczenia i przygnębienia (depresji?).
        Ciekawe, że pisząc o wizycie w Gruzji J. Steinbeck niemal powtarza się, kiedy pisze o wizytach w muzeach: "Capa twierdzi, że muzea to kościoły nowoczesnej Rosji, odmówienie wizyty w muzeum jest równoznaczne z odmówieniem wizyty w kościele". Mnie ciekawi dygresja o pewnym gigantycznym obrazie: "Ma ze sto metrów wysokości i jest podświetlony neonami, które, choć teraz zepsute, gdy działają, są widoczne z odległości czterdziestu pięciu kilometrów". Czy trzeba dopisywać, kto jest bohaterem tego dzieła? A jakże: Iosif Wissarionowicz Dżugaszwili! Ciekawe wnioski z wizyty w Gori znajdziemy kilkanaście stron dalej.
        Cieszy mnie jednak, że nie stępiło się spojrzenie Pisarza na różnice, które dzieliły pisarstwo amerykańskie od sowieckiego: "Zadaniem sowieckiego literata jest wspieranie, celebrowanie, wyjaśnianie i pomaganie na wszelkie sposoby w umacnianiu sowieckiego systemu. Tymczasem w Ameryce, a także w Anglii, dobry pisarz wychwytuje wszelkie nieprawidłowości funkcjonowania społeczeństwa". Na własny użytek zapytajmy się samych siebie: czy coś w tej materii zmieniło się od 70-ciu lat? Bez względu na kolor i odmianę totalitaryzmu pisarze wprzęgają się "do rydwanu zwycięzcy"i ponoszą odpowiedzialność za zniszczenia ducha danego narodu. Rolę pisarzy może dopełnić kinematografia, która swobodnie żaglująca faktami i fałszem kreują nowe prawdy...
        Wizyta w Gori. Dom, w którym urodził się Stalin. Muzeum Stalina. Kult Stalina. I to zestawienie z cesarzem Augustem? "Słowo Stalina jest dla tych ludzi świętością i jedyną prawdą, nawet jeśli przeczy zdrowemu rozsądkowi i prawom natury. [...] Nie, historia nie zna przypadku, który można z tym porównać. Jeżeli Stalin ma taką władzę już za życia, co będzie, kiedy umrze?. [...] Wiele razy słyszeliśmy stwierdzenie: - Stalin zawsze ma rację. Nigdy, w całym swoim życiu, nie popełnił żadnego błędu". I wszystko na ten temat. Nie wiedziałem, że wiele wojennych sierot (m. in. z Ukrainy) trafiło do gruzińskich rodzin. Traktowano to niemal jak spłacenie długu za to, co spotkało ziemie okupowane.
        Steinbeck & Capa byli świadkami osiemsetlecia Moskwy. Ten drugi mógł wreszcie fotografować miasto, gmachy, okolicznościowe wystawy, ludzi - rzecz jasna w asyście sowieckiego fotografa "...który znał miasto i pomagał w rozmowach z milicjantami. [...] Był tak szczęśliwy, jak to tylko możliwe, kiedy pracuje". I możemy podziwiać jedną z fotografii: na pierwszym planie tłum ludzi, z tyłu gmach, na którym powieszono potężny portret Stalina. Czy nuta żalu przebija przez zdania: "Podczas całego pobytu w Związku sowieckim nie spotkaliśmy ani jednej ważnej osobistości. Stalin nie brał udziału w uroczystościach. Przebywał w swojej willi nad Morzem Czarnym". Właściwie, to bardzo dziwne, że tak głośny pisarz, jak John Steinbeck  nie stał się obiektem adoracji najwyższych władz ZSRR/ZSRS/CCCP. Obu Amerykanom marzyło się zwiedzenie Kremla i jego sfotografowanie. Niestety, towarzysze radzieccy/sowieccy zdecydowali inaczej: "Otrzymaliśmy pozwolenie na zwiedzanie, natomiast robienie zdjęć było wykluczone. Zabroniono nam nawet wniesienia aparatu fotograficznego".
        "Bariera językowa doprowadzała nas do szału. Poznaliśmy wielu rosjan, ale czy uzyskaliśmy odpowiedzi na swoje pytania"- niech to będzie zwieńczenie tej niezwykłej podróży, jaką w 1947 r. odbyli John Steinbeck i Robert Capa.  4000 negatywów, to plon fotograficznych dokonań. Jak wyglądało ich "uwolnienie" z ZSRR/ZSRS/CCCP, to dopiero historia!
        "Dziennik z podróży do Rosji" Johna Steinbecka, to cenne źródło do poznania realiów ówczesnego  ZSRR/ZSRS/CCCP. Dla większości z nas (nawet jeśli mienią się znawcami "tematyki sowieckiej"), to prawdziwa kopalnia wiedzy. Świat opisany zdarzył się 69. lat temu. Gro z nas nie był jeszcze na świecie. A pozostali? O takich książkach słusznie pisze się, że to kawał dobrej literatury, doskonale skrojony reportaż. To dobrze, że Autor miał wątpliwości, co do tego, co mu pokazano. My sami nie możemy odważyć się weryfikacji. Chyba, że mamy za sobą wielogodzinne kwerendy w sowieckich/radzieckich archiwach. W, co, proszę mi wybaczyć śmiałość, bardzo wątpię. Ostatnie zdanie musi należeć do Johna Steinbecka:

        "TEN DZIENNIK ZAPEWNE NIE USATYSFAKCJONUJE 
        ANI ORTODOKSYJNEJ LEWICY, ANI LUMPENPRAWICY. 
        JEDNI POWIEDZĄ, ŻE JEST ANTYSOWIECKI, 
        DRUDZY - ŻE PROSOWIECKI. 
        BEZ WĄTPIENIA JEST POWIERZCHOWNY, 
        BO JAKŻE MOGŁO BYĆ INACZEJ?".

        Epilog:
        - Robert Capa (Endré Ernő Friedmann) zginął w Indochinach 25 maja 1954 r., miał 41 lat
        - John Steinbeck zmarł 20 grudnia 1968 r., miał 66 lat


        * Nie mnie tu porównywać się do kunsztu (a tym bardziej zagrożeń) sztuki R. Capy, ale jestem dumny, że w albumie K. Churskiej, K. Maniewskiej, K. Osińskiego pt. "Zwycięska dekada. Region Bydgoski NSZZ Solidarność w ikonografii (1980-1990)" Bydgoszcz 2010 zamieszczono kilkanaście moich zdjęć z lat 1980-81
        Viewing all 2226 articles
        Browse latest View live