Quantcast
Channel: historia i ja
Viewing all 2227 articles
Browse latest View live

1 9 5 6

$
0
0
"60 lat temu polała się krew na ulicach Poznania. Zapomnieć - nie wolno! Przez pamięć tych, którzy padli, których zamordowano, rozjechano czołgami! Centrum, tak bliskiego memu sercu miasta, było miejscem walk! 60 lat temu...


Pewnie, że pisałem o tym na blogu. Wiersz Kazimiery Iłłakowiczówny - niech przypomni tamten ból! Jeśli słowa, to mało - niech krzyczy do nas niemy świadek 28 czerwca 1956 r.: koszula Romka Strzałkowskiego! Niepamięć mści się na kolejnych pokoleniach!"
- napisałem dziś na FB. 
Miałem dziś być nad Wartą. 
Nie wyszło? 
To nie znaczy, że nie pamiętam.
To nie znaczy, że mi temat zobojętniał. 
Myślę jednak, że to, co miałem do powiedzenia napisałem w dwuczęściowym cyklu "Poznańskim krzyku wolności" (28 VI 2013 r.). Postanowiłem z niego wydobyć (jak kto woli: powtórzyć?) kilka relacji świadków. Co tam moje komentowanie?


Świadek 1: „Myśmy się tego nie spodziewali, szliśmy z gołymi rękami, oprócz transparentów i sztandarów narodowych nie mieliśmy nic na swoją obronę. Spadło to na nas jak grom z jasnego nieba”.
Świadek 2: Jeden z kolejarzy, obok którego stałem z transparentem w ręku razem z Romanem Strzałkowskim, odwrócił się tyłem do funkcjonariusza UB mówiąc: «Możesz mi prosto w d... strzelać i tak się stąd nie ruszę». I wówczas stało się: z trzeciego piętra strzelił serię (...). Chcę dodać, że zostałem ugodzony ostatnimi strzałami tej serii. Stojący po mojej lewej stronie kolejarz, a obok niego Romek, zostali chyba zabici. (...) Być może, że od tej samej serii z karabinu maszynowego zginął mój przyjaciel, ale nie jestem tego pewien. O jego śmierci dowiedziałem się trzy dni później od mojej matki w szpitalu”.
Świadek 3: : „...na korytarzu naszego szpitala zauważyłem starszego, łysawego już pana ok. pięćdziesiątki, który dopytywał się o swego trzynastoletniego syna Romka Strzałkowskiego. Znałem prawdę. (...) Z trudem powiedziałem ojcu, że dziecko jest u nas, ale niestety nie żyje. Ojciec przez dłuższy czas jęczał i krzyczał...”.

 
Świadek 4: „Zobaczyłam strasznie cierpiącego, rannego w brzuch człowieka z jelitami na wierzchu. Opanowując zdenerwowanie, wyciągnęła go na chodnik i zawołałam, żeby mi ktoś pomógł. (...) Podbiegli do mnie (...) cywile (strzelanina na moment jakby przycichła) i ostrożnie dostarczyliśmy rannego do szpitala”. Doktor Ireneusz Cieśliński zapamiętał: „Łóżka bardzo szybko zapełniały się i przybywało bardzo dużo rannych. Z ciężkich wypadków pamiętam takiego chłopca, gimnazjalistę szesnasto-siedemnastoletniego, pokłutego bagnetami”.
Świadek 5: „Podczas (...) operacji – ponieważ w sali operacyjnej paliło się światło, co było zakazane przez wojsko – ktoś strzelił w okno i kula utkwiła w ścianie sali operacyjnej”.
Świadek 6: „Jeden młody chłopiec może osiemnasto- może dwudziestoletni konał. Przez całą noc wołał matkę. Podeszłam do niego. Jeszcze raz zawołał «Mamo!» - i skonał. Wzięłam jego dokumenty, żeby z portierni nadać telegram do rodziny. Wtem weszła starsza kobieta i pyta o syna. «Podobno jest ranny» - mówi. Spóźniła się o dwadzieścia minut. Była wdową i to był jej jedyny syn”.
Świadek 7: „...silne wrażenie wywarł na mnie pl. Stalina (Mickiewicza), gdzie pędzące czołgi powywracały krawężniki i starowały płyty chodnikowe. Wcześniej widzieliśmy kilka przewróconych tramwajów i powalone słupy trakcji elektrycznej”.
Świadek 8: „...nad dachami MIG-15. Na wysokości kościoła św. Marcina jeden z przechodniów położył się na ulicy ze strachu”. A dalej: „Ulicami krążyły bojowe wozy piechoty. Żołnierze trzymali palce na spustach karabinów maszynowych”.
Świadek 9:  „W tym momencie otwarł się właz pierwszego czołgu, wyszedł oficer w hełmofonie, miał trzy gwiazdki, i powiedział: «Wojsko polskie jest zawsze z narodem i nigdy przeciwko narodowi nie podniesie broni – jesteśmy z wami!». Ludzie rzucili się na czołg, całowali żołnierzy w przystępie entuzjazmu. Wołali: «Dajcie nam broń!». Oficer wyjął z kabury pistolet i dał blisko stojącemu”. 


Świadek 10:„Każdy z następnych czołgów, który zbliżał się do naszego stanowiska, został zasypany lawiną butelek z benzyną. Odcinek ulicy o szerokości około dwudziestu, trzydziestu metrów cały płonął. Następne czołgi dojeżdżały do ściany ognia i strzelały po oknach i bramach”.
Świadek 11:„Strzały do tramwajarki, która niosła sztandar w otoczeniu ludzi z butelkami z benzyną i młodzieżą (...) była sprawą życia lub śmierci. (...) Tak więc trzeba było wybierać między niepotrzebną masakrą młodych ludzi, a odpowiednim strzałem dla unieszkodliwienia rozwydrzonej tramwajarki”.
Świadek 12: „Do żołnierza stojącego na czołgu i trzymającego flagę narodową z gmachu UB oddano strzały z ręcznej broni maszynowej. (...) Po chwili, w wyniku paniki powstałej po tym wydarzeniu, powstał nieopisany tumult wśród zebranych, rzucających setki przekleństw, pod adresem morderców z UB”.
Świadek 13: „Godzina 18,00 Przyszedł Janek. (...) Opowiada o potwornej masakrze strażnika UB. Tłum dopadł go na dworcu i rozerwał niemal na strzępy. W innym wypadku pewien oficer UB uniknął samosądu dzięki jakiemuś starszemu mężczyźnie, zasłonił go własnym ciałem”.



Coś  pozostało po zajęciach z demografii i statystyki historycznej (wykłady prof. S. Cackowskiego* na UMK w Toruniu): bezbronność wobec liczb! Dlatego pozwalam sobie na jeszcze jeden cytat sprzed trzech lat: tabela ofiar dzieci/młodzieży/nastolatków. Nie jeden Romek Strzałkowski wtedy padł...

Nazwisko i imię
Wiek
Przyczyna śmierci
Bentke Roman
18
postrzał czaszki
Błażejak Henryk
16
postrzał tułowia
Dutkiewicz Kazimierz
17
postrzał czaszki
Gliński Andrzej
15
postrzał czaszki
Hoppe Andrzej W.
18
postrzał w głowę i klatkę piersiową
Jankowiak Jerzy
16
postrzał czaszki
Kapitan Seweryn
18
przestrzał głowy
Kliche Zenon
17
postrzał głowy
Kłuj Leon
16
zgnieciony czołgiem
Kubiak Marian
19
kłute rany brzucha
Kuźnicki Wiesław
16
postrzał serca
Nowak Bogdan
19
postrzał nie określony
Nowicki Henryk
15
postrzał potylicy
Rau Alfred
16
postrzał głowy
Sikora Ireneusz
16
postrzał czaszki
Strzałkowski Roman
13
przestrzał klatki piersiowej
Wojewódzki Feliks
18
postrzał brzucha
Żabiński Jan
15
uraz nie określony
Ziemnicki Erwin
12
postrzał nie określony

Proszę mi wierzyć, kiedy przychodzi mi czytać na swoich lekcjach tę tabelę, to łamie mi się głos. Muszę robić pauzy, aby słuchacze nie wychwycili tego drżenia... Czy się udaje? Nie mnie to oceniać. Ale zawsze po analizie tych zgonów (tych mordów!) dochodzimy do jednego porażającego wniosku: strzelano, aby zabić! 


A jeśli powyższe przekazy nie dotrą, nie wstrząsną, to niech przemówi poetka, sama Kazimiera Iłłakowiczówna:

Rym się na gromadę zwlókł;
jest go dosyć… Tyle pokoleń…
Lecz zbryzgano mózgiem bruk
i bruk się wzdyma powoli.
Myśleć zaczął, choć ledwo się dźwiga
i do zapytań ośmiela –
- „Czemu zawsze rządzi inteligent,
a do robotników się strzela?”

Niemy dotąd warknął koci łeb,
splunęła granitowa kostka:
„Znowuśmy się dali wziąć na lep,
położono nas – jak zawsze – mostem”.
A ja na tym moście jak kiep
do essayu oczy przysłaniam,
krew nie płynie już, już tylko skrzep…
Rozstrzelano moje serce w Poznaniu.


Cytaty zamieszczone za...   
(1-12) Ziemkowski A., Poznański czerwiec 1956. Relacje uczestników, Poznań 2008
(13) Przyborowska K., Poznańskie procesy 1956: „Proces trzech”, Poznań 2009, tom I
„Czarny czwartek. Wiersze o Poznańskim Czerwcu ‘56”, wybór i wstęp Stefan Drajewski, Poznań 2006

* wykłady przez studentów określane, jako... cackologia

Spotkanie z Pegazem... - 79 - Czesław Miłosz "Który skrzywdziłeś"

$
0
0
Kiedyś ktoś nieomal zarzucił mi... szowinizm Kresowy? Raziło tutejszego Polaka (dumnie udowadniającego, że jest nieomal stuprocentowym skutkiem historii polsko-polskiej), że przy wielu osobach: twórcach, aktorach, ludziach kultury i sztuki dodawałem "z naszych stron". Co to były te NASZE STRONY? Najkrócej pisząc: WSCHODNIE KRESY. Dla mnie ze wskazaniem na ich wileński kierunek. Niemen! Wilia! Narocz! Wilno! Oszmiana! Stara Wilejka! Mołodeczno! Zaścianki: Domanowo, Trepałowo! Okolice szlacheckie: Jackiewicze, Butrymowicze! "Wilk", "Łupaszka", "Szczerbiec"! Wielu z nas łapało się wileńskości! Wielu z nas pazurami i kłami broniło dobrego imienia "krainy lat dziecinnych" matek czy ojców, rodziców, dziadów! Kiedy ukochana w szkole średniej polonistka (znana z bardzo nie-sowieckiego podejścia do życia) rzekła, że "17 IX 1939 r. był dla Polski błogosławieństwem"odezwał się we mnie stalowy wilk Giedymina! Najłagodniejsza (i możliwa do cytowania) riposta brzmiała:"Ładne mi błogosławieństwo, gdybym urodził się na Kamczatce!".


Czesław Miłosz był - NASZ!  W I L E Ń S K I  ! Tak, jak T. Rejtan, T. Kościuszko, A. Mickiewicz, J. Słowacki, E. Plater, J. Piłsudski, G. Narutowicz, J. Kurnakowicz, B. Ładysz, N. Andrycz, Cz. Wołłejko, G. Lutkiewicz, W. Komar, P. Raksa... - wysypuje się ze mnie i końca nie widać? Naprawdę trzeba było tutejszym Polakom TO przypominać. Tym bardziej, że dla WIELU byli ONI: przybłędami! hołotą ze Wschodu! Nie dość, że stracili swe gniazda, TU ich poniewierano, obrażano! Tym bardziej TRZEBA BYŁO uświadamiać ICH wkład, zasługi i pozycję.  
Czesław Miłosz był WYJĄTKOWY! Dostał Nobla w dziedzinie literatury! To był kolejny cios dla ludowej ojczyzny! Kraju pierwszej emigracji, jak to kiedyś sam określił Poeta. Najpierw Wojtyła papieżem Janem Pawłem II, potem wyskoczył jakiś Wałęsa, a na koniec Miłosz?! 
Wybór  t e g o   wiersza nie powinien nikogo zdziwić."Który skrzywdziłeś" jest ze mną odkąd go usłyszałem. Tak, od jakiegoś 1980 r.? Nie będę udawał, że przed tym rokiem znałem Jego strofy. Bo nie znałem. Jak większość z nas. Dla PRL-u Czesław Miłosz nie istniał! Śmiał się jej wyrzec, uciec, zdradzić.

Który skrzywdziłeś człowieka prostego
Śmiechem nad krzywdą jego wybuchając,
Gromadę błaznów koło siebie mając
Na pomieszanie dobrego i złego,

Choćby przed tobą wszyscy się kłonili
Cnotę i mądrość tobie przypisując,
Złote medale na twoją cześć kując,
Radzi że jeszcze dzień jeden przeżyli,

Nie bądź bezpieczny. Poeta pamięta.
Możesz go zabić - narodzi się nowy.
Spisane będą czyny i rozmowy.

Lepszy dla ciebie byłby świat zimowy
I sznur i gałąź pod ciężarem zgięta. 


Przed laty kojarzyłem te strofy wiadomo z jakim ustrojem i jakim, i kogo krzywdzeniem. A teraz wracają do mnie. Nie tylko dlatego, że dziś 30 czerwca jest 105. rocznica urodzin Wielkiego Poety. Ale przede wszystkim dlatego, że MALI LUDZIE nie wyciągają wniosków z historii. Po pierwsze chcą ją pisać od nowa! Po drugie odbierają zasługi rzeczywistym bohaterom - sobie przypisując blask i chwałę? Nie godziłem się "za komuny"na manipulacje przy historii - tym bardziej NIE krzyczał będę teraz!
A jeśli Miłosza kto odrzuci, opluje Jego pamięć (jak było w 2004 r.), to niech weźmie do serca słowa innego syna ziemi wileńskiej (czy uściślając: nowogródzkiej) Adama Mickiewicza:

Płomień rozgryzie malowane dzieje,
Skarby mieczowi spustoszą złodzieje,
Pieśń ujdzie cało...

Nie masz zgody Mopanku na cyniczne fałszowanie historii!

Przeczytania... (145) Piotr Nesterowicz "Każdy został człowiekiem" (Wydawnictwo Czarne)

$
0
0
"Marian nie ma wątpliwości, że selekcja jest niezbędna.
- ZMP ma być organizacją masową, ale nie można dopuszczać do niej elementów niepożądanych - powtarza za przywódcami szkolnej organizacji. - W końcu wykuwamy tu nowego, socjalistycznego człowieka" - podejrzewam, że gdybyśmy trafili na tę książkę "za komuny", to dosuwalibyśmy ją od siebie, jak od zadżumionego? Bo już pierwsze strony, pierwsze pozwane życiorysy, to byłby argument, że to niskich lotów sowietyzujący pedagogizm. Prosty! Prymitywny! Nachalny! "Każdy został człowiekiem" byłby odbierany jako kolejną opowieść, jak cham stawał się panem? Już patrząc na okładkę ja z pokolenia 50+ mam kilka skojarzeń: Służba Polsce! pieśń "To idzie młodość" z głośnego filmowego panegiryku czasów stalinowskich "Przygoda na Mariensztacie"(z niezapomnianymi: L. Korsakówną i T. Schmidtem)! fałsz i obłuda! Trudno nie dostrzec propagandowego wymiaru fotografii na okładce. Dla wielu będzie to powrót do lat dorastania?  Dla wielu będzie to przypomnienie historii, którą wypieramy ze swej świadomości.  Dla wielu będzie to odkrywanie świata, którego nie znają. Obawiam się, że dla najmłodszego pokolenie (powiedzmy 20+), to zupełny... kosmos? Równie dobrze mogliby zgłębiać poziom zasiewów w czasach Popiela.

Świetnie, że Piotr Nesterowicz skupił swą uwagę na awansie społecznym chłopskiej młodzieży po 1944 r. Bo to ona jest głównym bohaterem książki pt. "Każdy został człowiekiem", Wydawnictwa Czarne. W totalnym pędzie burzenia wszystkiego, co dał Polsce socjalizm, to nie możemy zamykać oczu na niezwykły fenomen tamtego okresu: niezwykłego awansu społecznego. Stawiam podobny problem przed własnymi uczniami: mają na swój użytek sprawdzić, jak głęboka jest ich miastowość. Skąd są? Spod jakiej wrony wypadli? Ilu Szubów, Zielonków czy Ciżmów "idąc do miasta" jeszcze za przedwojennej Polski zmieniało brzmienie swych nazwisk, dorzucając "-ski". Poczytajmy nazwiska rządzących obecnie krajem. Ile i jak często słyszymy plebejskie, z nizin społecznych nazwiska? To chwilami zwykłe nazwy własne. Za "pańskiej Polski"gro z nich (daruję sobie przytaczanie brzmienia owych nazwisk, starczy gazetę otworzyć, włączyć TV, zerknąć do Internetu) mogłaby awansować na nadrzędnego pastucha lub dojarkę. Czy często plując na tamten ustrój nie pojmują skąd wyszli, na jakim klepisku i pod jaką strzechą pisana była ich własna historia.
Książka P. Nesterowicza na pewno obudzi wspomnienia w starszym pokoleniu. Nie uwierzę, że wśród naszych seniorów nie ma takich, co jak Regina, Marian, Adela czy Jan weszli do nowego świata. Mało tego - sami sobą ten świat kształtowali. Atakowali to, co stare, co według ich nowych bożków przestarzałe - należało wykorzenić, odseparować, zniszczyć. To o nich szeptano po rodzinnych wsiach lub koloniach "heretyki! komunisty!":"Proboszcz niemal potyka się z wrażenia, kiedy idąc w procesji Bożego Ciała, widzi Mariana w ZMP-owskim uniformie: zielonej koszuli i czerwonym krawacie". I dla mnie, to tylko kadr z przeszłości, której nie znam. Zaraz przypomina się serial TVP "Przyjaciele".
Pewnie, że ciężko trawi się pewną tamtego okresu oczywistość: "Marian, którego przerobili na czerwonego, czuje, że nadchodzi czas sprawiedliwości klasowej. [...] Teraz, gdy ZMP aktywnie  wspiera nową politykę władz wobec wsi, nareszcie może odegrać się na bogaczach z Orzechowiec". Tak - duch odwetu! Tak - chęć zemsty! Tak - czas wystawiania rachunków! Przypomnijmy sobie TO, kiedy będziem stali przy ruinie jakiegoś ziemiańskiego dworku.  Oto chamy brali władzę w swe ręce! Wreszcie znalazła się władza, która dostrzegła w nich ludzi! Mieli-że nie służyć tej władzy? Daleka to droga od chłopskich przedziadów, którzy w 1863 wyłapywali lub mordowali powstańców i odstawiali Rosjanom? Nie zapominajmy o XIX w. Pal licho rabację...
"...chłopi są oporni. Siedzą po chałupach i dyskutują do nocy. Najczęściej o spółdzielniach produkcyjnych, o których z socjalistyczną dumą co dzień donosi z radia głos spikera"- luksus posiadania radia lub detektora ze słuchawkami? Słuchają radia, jak pokolenia wcześniej głośnego czytania prasy, szczególnie gdy zamieszczano w niej kolejne odcinki "Trylogii". Myślenie Marianka jest proste, jak mu na agitacyjnych zebraniach włożono do wypranego mózgu: "...jest przekonany, ż strach przed kolektywizacją to strach kułaków, którzy dorobili się przed wojną i dodatkowo wzbogacili na reformie". Mamy przypomnienie wielu faktów: istnienie "Wykazu książek podlegających niezwłocznemu wycofaniu" (czytaj: zniszczeniu), kim był kułak "...chłop posiadający ponad czternaście hektarów ziemi, co najmniej dwa konie, ulepszone maszyny rolnicze i najemną siłę roboczą", obowiązkowe dostawy i domiary! Nie zapomnę, jak mój osobisty Dziadek pomstował, że ktoś nie znając przymusu dostaw biadoli, że mu źle na roli?! Mariana nie zrażają anonimowe pogróżki "Ty bolszewicki pachołku, zdrajco narodu polskiego!"? Dla dzieci z kułackich rodzin stalinowski system edukacji nie przewidywał możliwości podjęcia nauki w wymarzonym technikum. Nie zapominajmy o punktach za pochodzenie społeczne w późniejszych latach. Piszący to padł ofiarą takiej selekcji klasowej w 1984 r.! Polak potrafił? Znajdziemy historię Zosi i jej rodzeństwa, jak ojciec zakombinował, aby część dzieci trafiła do odpowiednich szkół! Nie muszę o tym czytać. Jestem w posiadaniu dokumentów własnego Dziadka, którego hektary topniały wraz z kolejnym kwitem! I z blisko 80 h - raz zrobiło się... 4,5? Znajdujemy ślady byle-jakości-roboty, która koniec końców sama zamorduje ten sztuczny system. Znajdujemy ślady terroru na opornych rolnikach, którym nie w smak było"iść do kołchozu". I żar wiary młodych, którzy ulegli praniu mózgów w szeregach ZMP! "Nastawienie jest takie, by kułaka z torbą posłać, a najlepiej to nawet na torbę mu nie zostawić"- czyż to esencja tego, co działo się na polskiej wsi? Kolektywizacja! - straszne słowo. Zapominamy już o ciężarze i okrucieństwie, które w nim drzemało.
"...każdy przedmiot ma kontekst polityczny. Na przykład podręczniki do fizyki to tłumaczenie radzieckiej książki. Wszystkie wynalazki i odkrycia zostały w nim przypisane Rosjanom" - przypomina nam Autor. Jak ów przewrót społeczny mógł nie porywać tłumów młodzieży, kiedy z ust swych politruków słyszeli komunały typu: "Będziecie oficerami przebudowy wsi Polski na tory socjalistyczne!". Dla kogoś kogo stan urodzenia kwalifikował zaledwie do przerzucania gnoju "na pańskim" - to było jak chwycenie pana Boga za poły. A jakże panu bogu, religii obrywało się od tej młodzieży! Razy były tym bardziej bolesne, że przecież jeden z drugim był doskonale znany w swej wsi, rodzina z dziada pradziada katolicka, a tu - o! takie wyrodek! bolszewik! Swą butą (i tą nam doskonale zarysowano na kartach tej książki) podważał dogmaty!...
Pewnie jeszcze dziesiąt lat temu ironizowałbym nad szczerością zapisu z pamiętnika:"Będę walczył z miejscową kliką reakcyjnych niedobitków i zrobię wszystko, by wyprowadzić, jeżeli nie całą wieś, to przynajmniej moich rówieśników, z marazmu i niebezpiecznej śpiączki"? A teraz przychodzi mi przyznać, że Marian... imponuje mi. Nie, nie chodzi mi o zachwyt nad ustrojem. Trzeba było mieć odwagę lub zwyczajnie... jaja (!), aby wnieść się ponad swoją przeszłość, iść z nowy przeciwko staremu! Pewnie, że chwilami - żal mi Mariana i innych bohaterów tej opowieści. Tylko nie zapominajmy, że jesteśmy mądrzejcie o czas, który minął. My wiemy do czego doprowadził tamten ustrój. Czy umiemy na dziś przewidzieć rzeczywiste skutki obecnych rządów, tego co nazywamy brexitem? Za 60-lat pokolenie mego wnuka Jerzego bedzie się mądrzeć, ba! wystawiać cenzurki pokoleniu ojców i dziadków.
Pojechać na Zlot Młodych Przodowników Budowniczych Polski Ludowej - tylko wybrańców spotka to wyróżnienie. Widzieć na własne oczy premiera J. Cyrankiewicza czy sekretarza Komsomołu Wiktora Jurowskiego? I wreszcie 22 lipca 1952 r. - Mariana spotyka zaszczyt składania przysięgi w obecności samego Bolesława Bieruta. Oto prawdziwa potęga intrygi propagandy:"Ślubuje - a wraz z nim chór dwustu tysięcy młodych gardeł - walczyć o zwycięstwo sprawy pokoju i braterstwa między narodami, o szczęśliwą przyszłość ojczyzny". Zwróciliście uwagę na moc tego zapisu? 200 000 młodych gardeł! A wśród nich nasz Marian! Siła w masie! Marian w masie! Marian masą! Marian współtwórcą tej siły! "Już nigdy nie uwolni się od pragnienia, by udowodnić kułackim sąsiadom, dzieciom z dobrych domów, a właściwie całemu światu, że chociaż pochodził z biednej rodziny i nie ma matury, nie jest w niczym gorszym" - i o tym też jest książka P. Nesterowicza. O ciągłym udowadnianiu przed sobą i tzw. całym światem: został człowiekiem! jestem kimś!
Ciekaw jestem czy, jak i na ile zmieniał stosunek samego Autora do opisywanych bohaterów. Nie szukam w Internecie odpowiedzi na te pytania. Nie wiem. Z jaką de facto intencją siadał do pisania swej książki? Ja tu nie znajduję śladu ironii lub irytacji. To jest rzetelnie i konsekwentnie budowana narracja. Rozwija się, jak w... dobrej powieści. Bo chce się dowiedzieć, jak potoczyły się losy ICH wszystkich. Czy ich wiara rozbiła się o października 1956? Będzie, jak z Kazkiem z "Przyjaciół" czy Mateuszem Birkutem z "Człowieka z marmuru" A. Wajdy? Proszę zwrócić uwagę na konstrukcję "Każdy został człowiekiem" - poszczególne części/rozdziały: "1951-1952. Dziś wykujemy nowego człowieka", "1953-1955. Świat u naszych stóp", "1956-1958. A więc tak wygląda życie?", "1959-1960. Trzeba zachować marzenia", "2015. Epilog".
A przecież, sami mi to przyznacie, ta czerwona młodzież (chciałem napisać: zaczerwieniona?) zderzała się w swym życiu z... prawdziwym obliczem socjalizmu! Praktyka Jana w PGR-ze Płoszkowo. Z ciekawości wrzucam w przeglądarkę nazwę tej miejscowości. Znajdziecie zdjęcia miejsc, które poznał bohater. Niesamowite. I miejscowa edukacja językowa,bez "redukcji" z mojej strony, po prostu powtarzam za oryginałami: "Odsuń się, chuju, bo ci przepierdolę!" - to przełożony o podwładnym i "To bierz pierdolone wiadro i sama dój tą kurwę!"- dojarka do praktykantów, stających w obronie bitej krowy.  Ale jest i - głód! Tak, pośród praktykantów:"Pracują od rana do wieczora, a jedzą: na śniadanie chleb z marmoladą; na obiad zupę ziemniaczaną, suchy chleb i kluski; na kolację to, co rano". Kradną. Idą na wieś i przynoszą swoje łupy.  I znów wzmianka o 22 VII 1952 r.
"A w ankiecie nie wykazałaś rodziny za granicą" - dla młodego pokolenia żyjącego w Unii Europejskiej kompletny absurd? Nie da się tego zrozumieć. Piszący to czytała kilka akt personalnych tego okresu. Tam oprócz różnistych rubryk jest taka z postawionym pytaniem: "Czy sam lub ktoś z rodziny przebywał lub przebywa za granicą (w jakim okresie)?". Powołuję się na druk wypełniony w 1958 r. Tak "zbrukana" kartoteka to był wyrok na młodą aktywistkę ZMP, Doroty. A do tego to jej uparte trwanie przy Kościele? To była prawdziwa odwaga tamtego ponurego czasu. Kiedy dziś czytam o kołchozolandzie w odniesieniu do UE, to czegoś nie rozumiem: jak bardzo jesteśmy poróżnieni w swych ocenach teraźniejszości. To jak znaleźć wspólny mianownik choćby do oceny tego"co za komuny"? Czy ci młodzie ludzie byli winni, że urodzili się w takich czasach? Jak widać nie stykali się z terrorem ubeckiego aparatu represji. Nikt im nie gruchotał kości. Zaangażowali się w nowy nurt. I razem z nim popłynęli. Jak dziś płyną nowe pokolenia, ku polskiemu brexitowi?...
"Ten Wielki Człowiek, którego kochałam jak ojca, zmarł. A przecież on sprawił, że mogłam za darmo się uczyć" - to też zapis pamiętnika. Tym razem Reginy. Z biedy i nędzy, którą trudno nam sobie wyobrazić,   kształciła się na nauczycielkę. Dzięki czemu? Stalinizm dał temu pokolenie szansę. Ogromną! Ci młodzi wskoczyli do czerwonego tramwaju i pognali nim w przestrzeń. Że masakrowali świat wartości rodziców i dziadków? To nie miało dla nich znaczenia. I o tym jest ta niezwykła książka. Tak Autor opisuje dzień 9 III 1953 r.: "...punktualnie o dziesiątej Solec zamiera. Milkną ostatnie rozmowy i szepty. W każdym zakątku liceum zalega cisza. Wszyscy uczestniczą w pogrzebie Józefa Stalina". Poprzednie pokolenie chwytało za broń, aby "najeźdźca kałmucki" nie zdobył Warszawy? Niepojęte są wędrówki historii!
Czy muzyka (kształcenie w tym kierunku) lub plastyka  (kształcenie w tym kierunku) przegrywały z... rowerem, który miał być nagrodą za odpowiedzialną i ofiarną służbę w SP? Otrzymanie partyjnej legitymacji, wstąpienie do ORMO! Współzawodnictwo, Święto Pracy, bicie rekordów wyśrubowanych norm! Nowomowa w ustach wiejskich karierowiczów! "Wyzwoliłem się z naleciałości wpajanych mi przez rodziców. Czuję spokój i zadowolenie, bo w moim życiu nie powstanie już antagonizm na tle wierzeń religijnych [...] cieszę się, że strach przed siłami nadprzyrodzonymi u mnie nie będzie miał miejsca".  Ale też i pierwsze... rozczarowania systemem? Mamy  odpowiedź na ewentualne pytanie "kiedy otworzyli oczy na system?". To by proces, ale kropla drążyła skałę... Zderzenia z życiem (bez względu na profesję czy miejsce pracy) są coraz bardzie brutalne. Krótko mówiąc: życie nie głaskało po głowach bohaterów. "Nakaz pracy" - jakiż to dla nas archaizm, ale i... groźny powiem tamtych czasów. A przy tym utrącone życia i kariery. Czy droga na wymarzone studia medyczne prowadziła przez szkołę felczerską? A praca w PGR-ze dodawał skrzydeł młodemu idealiście?
Aż nastał rok 1956, XX Zjazd KPZR, referat N. Chruszczowa, Gomułka: "Ledwo jednak wraca ze zmarnowanego urlopu, świat wali mu się na głowę. Październikowe plenum podważa wszystko, w co dotąd wierzył". Ile młodzieńczych dłoni pisała tak, jak Marian w swoim pamiętniku: "Człowiek, którego uważałem za wielkiego i dobrego, okazał się niegodny i postępował nikczemnie?". Niewyobrażalna degradacja w umysłach młodych ludzi, którzy uwierzyli:"...gdy zmarł, cały dzień trzymaliśmy przy jego popiersiu wartę honorową. A teraz mówi nam się, że popełniał takie błędy, że należy usunąć jego pomniki i zdjąć ze ścian portrety?".
Śledzimy, jak sypie się wszystko, w co wierzyli. Widzimy, jak mocują się z przemianami, jak starają odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Nagle czują się oszukani, okradzeni. Świat, który budowali nie chce ich poświecenia, ich żarliwości - dokoła szydzą z nich. Nie nie jest takie, jakie zapowiadała huczna propaganda. Dlaczego umiera dziecko Jana? Dlaczego roni Adela? Dlaczego Marian wraca do kopalni? Dlaczego Andrzej stał się przestępcą? Poruszają losy tych młodych ludzi. Autor cały czas jest "z boku". Powiedziałbym wzorcowo! Nikogo i niczego nie ocenia. Jakaż cenna ocena socjalizmu jest do przyswojenia z ostatniego rozdziału:"Widzi pan, nauki Miczurina i Łysenki tak się mają do rzeczywistości, jak rodowód Uniwersytetu Marksizmu i Leninizmu do tradycji Uniwersytetu Jagiellońskiego".
Takiej szkoły, w jakiej wtedy pracowała Adela próżno by szukać. Nikt nie twierdzi, że nie było łobuzerstwa. Podziwiać entuzjazm, jaki wywoływały organizowane wycieczki szkolne. Wstrząsająca doświadczanie z pobytu na Majdanku... Powrót wspomnień o koleżance, Żydówce. Zagłada rodziny Hanki nie może nie poruszyć czytającego. Ale jest i taki fragment, kiedy Hanka opuszczała ich wieść: "Mama Adeli też płakała, ale większość ludzi ze wsi pobiegła opróżniać domy wysiedleńców". Nie chcemy takich epizodów? To burzy nam wykreowany obraz okupacyjnego pokolenia. Ale tak było. I nie trzeba na to nowych Grossów - mamy to m. in. w książce Piotra Nesterowicza! To my nie możemy zapominać, że historia nie jest tylko czarna i tylko biała. Powtarzam się. Wiem. Ale tak samo uczę swoich uczniów. Śmieją się, kiedy im uświadamiam, że jesteśmy w kropki, paski, ciapki.
"Skończyła dwadzieścia jeden lat, ale wcale nie czuje się stara. Wprawdzie na wsi na pannę w tym wieku patrzą już źle, ale nauczycielki należą do szczególnej kategorii. Mimo to panieństwo jej ciąży"- jakżeż odległy staje się świat Reginy, od tego, w którym żyje obecne pokolenie 20+. Singelstwo jej czy jego, to obecnie nieomal powód do dumy. Macierzyństwo po 30-stce, to norma. Dwudziestoletnia matka jest dziś postrzegana nieomal jak... jakiś społeczny odszczepieniec. Rozwód we wsi? To niemal stygmat na... kobiecie! Że mąż pijak? To nie miało znaczenia.
Trudno odłożyć książkę Piotra Nesterowicza. Wiem, że umieszczono ją w serii "Reportaż". Ale dla mnie to czysta historia! Obraz pokolenia oszukanego, ograbionego ze swego entuzjazmu, swej naiwności. Tamte dziewczęta i tamci chłopcy chwilami przypominają mi mego trzyletniego Wnuka? Boję się tej chwili, kiedy na własnej skórze przekona się, że świat wcale mu nie jest życzliwy, że czyhają różne niebezpieczeństwa, a życiowa łatwowierność i szczerość zostaną wyśmiane.  Wspaniały pomysł, aby każdy rozdział rozpoczynać "Poematem dla dorosłych" Adama Ważyka. "Posłowie" odsłania warsztat pracy Autora - monumentalne dzieło, które stało się podstawą tej książki:"Młode pokolenie wsi Polski Ludowej". Podoba mi się szczególnie jedno stwierdzenie: "Subiektywna selekcja zostawiła za burtą tej książki wiele fascynujących opowieści i postaci. Z żalem rozstawałem się z nimi". Doskonałym dopełnieniem jest "Kalendarium" od 22 VII 1944 do 12 IV 1961 r. Minus? Aż prosi się o zdjęcia - jeśli nie głównych bohaterów, to chociaż z okresu, jakiego dotyczy. Chciałbym wierzyć, że za kilka lat znajdę na półkach księgarskich drugie wydanie "Każdy został człowiekiem" z dopiskiem: poszerzone i uzupełnione. Ma rację Piotr Nesterowicz pisząc o swojej książce: "Każdy został człowiekiemjest reportażem o naszych rodzicach i dziadkach". Moja Mama i Wuj byli w hufcach Służby Polsce. Mój śp. Teść był więźniem stalinowskiego obozu w Piechcinie. Mój śp. bydgoski Dziadek był więźniem stalinowskiego więzienia we Wronkach. Mój śp. wileński Dziadek opuścił rolę, bo niszczyły Go przymusowe dostawy itd. Ta książka budzi wspomnienia, ale i demony. 

PS: Nie myślałem, że kiedyś brakować mi będzie klasyki kina radzieckiego. Wspomnienie filmu "Czterdziesty pierwszy" G. Czuchraja jest też jakimś moim (choć wiele lat później od tu opisywanych). I żal, że obecna młodzież nie ma minimalnego pojęcia o istnieniu sowieckiej kinematografii.  Włączam na FB "Журавли" w wykonaniu Маркa Бернесa. I czuję, że coś chwyta mnie za gardło... I to jest też przykład na wartościowość książki P. Nesterowicza.

Saga rodzinna - cz. X - babcia Maria...

$
0
0
To dziwne, ale właściwie nie wiem, jak napisać: babcia Marysia? babcia Mania? babcia Maria? Na dobrą sprawę żadne z tych określeń mi nie pasuje. Tak, wiem, pamiętam z dzieciństwa, kiedy mój wileński Dziadek wołał: "Mania!". Ale na tym koniec. Było jedno, krótkie i znaczące, po prostu: BABCIA. Świat bez Niej stał się pusty. Równe piętnaście lat temu: 4 lipca 2001 roku. Zabrakło kilku miesięcy, aby ukończyć 88. lat. Ostatnią książkę, jaką sobie zażyczyła do przeczytania było "Przedwiośnie" S. Żeromskiego. Akurat do kina wchodził film w reżyserii F. Bajona."Chciałam sobie przypomnieć..." - usłyszałem to życzenie. Już tej książki nie skończyła. 
Ta historia będzie... l a u r k ą ! Bo inaczej być po prostu nie może. Bo moja Babcia naprawdę była kobietą niezwykłą. Bo moja Babcia była uosobieniem wszystkiego dobrego. Sama była dobrem. Sama roztaczała je. "Pobożna, książku poczyta..."- tak kiedyś mój Dziadek opowiadał memu przyjacielowi kim jest Jego żona. Tu wtrącał o swym bałaganiarstwie, a akuratności swej połowicy, która ledwo coś zrzucił "...i już wyprane"? Bez obrazy Pań, ale  t a k i c h  kobiet - już po prostu nie ma. Zresztą chyba nawet nie godziłybyście się na rolę, jaką spełniała? Patriarchat, jaki panował w domu  mych wileńskich Dziadków, nigdy (jak sięgam pamięcią) nie naruszyła żadna babcina fanaberia. Tak, to był XIX w. Dziadek niby Jowisz, a Babcia cicha myszka, która oddana i poddana dźwigała swój krzyż? Tak było w wielu domach. Nie obruszajmy się na... niegodziwość samczej dominacji. Nawet z perspektywy kilku dziesięcioleci nie wolno nam tego oceniać, bo wykształcimy w sobie historyczno-obyczajową karykaturę. 
Urodziła się daleko stąd - w zaścianku Trepałowo. Kiedyś napisalibyśmy: na Litwie. Geograficznie uzupełnilibyśmy: Wileńszczyzna. Stan obecny - Białoruś. Dla tych, którzy tego nie mogą pamiętać, ale i dla tych, którzy zaprzeczają, że tak było: przez połowę Jej długiego i pracowitego życia ludziom, takim jak Babcia wpisywano "urodzona w ZSRR". To dopiero potwarz! To dopiero obelga! Nie miałbym nic przeciwko temu, gdyby ktoś pisał: Rosja lub Imperium Rosyjskie. Ale "ZSRR"?! Jaki ZSRR był jesienią 1913 r.?! Niedouczony prawnuczek wyciągnąłby mylny pogląd, że prababuszka russkaja? Na szczęście pan Bóg dał Babci długie życie i dożyła chwili, kiedy ten absurd runął.
Nie, nigdy po 1945 r. nie odwiedziła swego rodzinnego gwiazda. Zaścianek Trepałowo pozostał w Babci pamięci, jak wtedy kiedy w styczniu 1946 r. wsiadała z rodziną do bydlęcego wagonu i jechała "z Polski do Polski". Było jeszcze jedno określenie, które cytuję za Babcią: "za tamtej Polski". Ale, kiedy uszczęśliwiała rodziców (Klarę i Józefa) swymi narodzinami panował car Mikołaj II. Tak, 28 października 1913 r., stawała się poddaną cara! Szlachectwo z rodziny Głębockich zdarł swym ukazem car Aleksander II. Kiedy dziadowie, Adam i Anna ze Stankiewiczów małżonkowie Głęboccy, brali ślub w 1854 r. jeszcze występują w dokumentach, jako szlachta (dworianie), kilka lat później Anna Głębocka umierała jako... mieszczanka (grażdanka). Tak, Adam i Anna, nie wylegitymowali się kto, kiedy i dlaczego nadał im herb "Doliwa". Znamy to, wspominałem na tym blogu - starczy sięgnąć do dzieł naszych wileńskich Krajan: Adama Mickiewicza (tak, "Pan Tadeusz") czy Elizy Orzeszkowej (tak, "Nad Niemnem").


Jednej kwestii dziś już nie rozstrzygniemy: to... data urodzin Babci. Jakoś nikt, nigdy nie zapytał o jedno: a według jakiego kalendarza to data?  W imperium niby-Romanowów przecież obowiązywał kalendarz juliański. 28 X 1913 r. nie mógł być tym samym 28 X 1913 r., co nad Wartą czy Brdą. Ta kwestia dopadła mnie zbyt późno. Wstyd! Bo pisze to człowiek, tak bardzo czuły na pamięć rodową, odtwarzanie i utrwalanie dziejów rodzin.


Głęboccy byli starą szlachtą, herbem "Doliwa" pieczętującym się. Wywodziła się z Mazowsza? Osiadłą w Trepałowie już w XVII w. Są na to potwierdzające zapisy w Metrykach Litewskich z 1690 r., gdzie wymienia się Jana Głębockiego, który z Trepałowa płacił poradlne! Stolnikostwo lidzkie dzierżył na początku XVIII w. Kazimierz Głębocki. Odnaleziony dokument parafii Kurzeniec (rok 1750 lub 1770?) wymienia dobra ziemskie i tym samym świadczy dobitnie o szlacheckim rodu Głębockich pochodzeniu, bo to w nim czytamy: "Okolica Trepałowo: [...] tamże JPnie Krzysztof y Justyn Głemboccy". Można nie dźwigać klejnotów herbowych, a mieć po prostu szlacheckość w sercu. Jak moja Babcia. Herbowi "Doliwa" poświęciłem odcinek 9 "Herbowych opowieści" (z 1 lutego br.).


Z dorastania Babci zachowały trzy bezcenne fotografie. Ta najważniejsza pochodzi z 1914 r. Ojcem chrzestnym Babci był znany wilejski fotograf Augustyn Gorbacz. Stąd kilka cudownych kadrów, które posiadam w swoich niewielkich zbiorach. Ta fotografia jest najosobliwsza! Ze względu na... bose stópki małej Marysi. Widzimy na nich rodzinę Głębockich: pradziada Józefa (1863-1938), prababkę Klarę z Sucharzewskich (1892-1965), ciotecznego dziadka Mieczysława (1911-1967) oraz Babcię. Tak, Babcią jeszcze długo nie była - aż do 1960 r. Brakuje Antka. Ale ten brat urodzi się dopiero w czasie wielkiej wojny - w 1916 r. Nie przeżyje szkarlatyny w 1922 r., kiedy miał zaledwie 6 latek. Marysia - tak. Wspomnienie tegoż 1922 r. wracało. Dzięki temu kładę to imię dzieciaczka, o którym dziś mało kto pamięta. 
Cenna jest fotografia z Pierwszej Komunii. Babcia (to ta dziewczynka z rozpuszczonymi włosami)  z bratem Mieczysławem (za kilkanaście lat łącznik wileńskiego AK, ojciec prof. Roberta Głębockiego, ministra edukacji w rządzie J. K. Bieleckiego) i kuzynkami (Suchorzewską i Wojciechowiczówną). Nie tylko z racji przeszło 90-ciu lat od jego wykonania. Próżno byłoby dziś szukać kościoła w Kurzeńcu, gdzie ta dziatwa po raz pierwszy "przyjmowała pana Jezusa". Nie dane mu było przetrwać bolszewickich rządów po 1945 r.! Rozebrano go i na tym miejscu postawiono jakiś koszmarny pawilon. O dziwo - nie zniszczono pozostawionych grobów, które świadczą o... polskości kurzenieckiej (wileńskiej) ziemi! Ale to temat na oddzielną opowieść.


Kolejna z fotografii, to ta, którą otworzyła tę opowieść: nastoletnia Marysia. Zachowały się aż dwie odbitki? Niezwykłość. Jedna podniszczona, druga nie muśnięta czasem... Ta tu reprodukowana tym cenniejsza, że panna Głębocka pozostawiła na niej dedykację. Też nie zapytałem: czemu to zdjęcie zostało? Przecież miało zostać ofiarowane: "Na długą i szczerą pamięć ofiarowuję swą podobizną drogiej koleżance Zinie M. Głębocka"


2 lutego 1932 r. Matki Boskiej Gromnicznej. Maria Głębocka staje się Marią Poźniak, a właściwie panią Poźniakową. To małżeństwo dotrwa do 14 sierpnia 1989 r. 57. lat. Drugi w historii rodziny małżeński rekord! 60-lecie stało się udziałem moim wielkopolskich przodków, prapradziadków Grzybowskich (1867-1927). Małżeństwo, na które nie godziła się matka, Klara z Sucharzewskich. Nie pomna, jak apodyktycznie rozporządzał jej siostrami tatko Ignacy - teraz ona stawała przeciw? Długo nie mogła darować córce wyboru. Tylko przez pamięć do prababki Klary daruję sobie opinię zięcia (ukochanego Dziadka) na temat teściowej. Żyjące wnuki (np. moja Mama?) nie przyjęliby tego z zadowoleniem... Krótko mówiąc: hołysz wziął posażną pannę? Tak, dobrą partię w okolicy. To nic, że Poźniakom szlachectwa nikt nie odebrał, ale i po 1863 r. z mozołem dźwigali się z upadku. Tym zięć imponował teściowi! Pradziad Józef Głębocki bardzo poważał Stanisława za oddanie matce-wdowie, siostrom, rodzinie. Majątku nie przegrał w karty, nie przehulał. Ale Jego dziadowi (po którym nosił swe imię) odebrał Murawiow-Wieszatiel. A to jeszcze w latach 30-tych XX w. coś znaczyło na Wileńszczyźnie. W moim sercu znaczy do dziś. Z tego związku urodzi się dwoje dzieci: syn Telesfor (ur. 1932) i córka Halina (ur.1935). Dziś żyje dziesięcioro potomków Marii i Stanisława. Mój wnuk Jerzyk, jest jednym z praprawnucząt i owym dziesiątym "na liście"


Zachowały się dwie, niejako poślubne, fotografie młodych państwa Poźniaków. Ta tu wykonana w Wilejce. Dodajmy: Starej. Co by nie mylić tej Nowej, z której m. in. pochodzi Tadeusz Konwicki. Na wilejskim cmentarzu wiem, że zachował się grób (z I poł. XIX w.) bodaj kanonika Kazimierza Głębockiego. W 1932 r., kiedy zdejmowano ich, nie mogli wiedzieć, że ich świat runie wraz z agresją sowiecką 17 września 1939 r. Trzy okupacje! Sowiecka - niemiecka - sowiecka! Groźba zsyłki na Sybir lub od Kazachstanu! Niemcy postawili ich pod ścianą własnego domu, kiedy ktoś doniósł jakoby Poźniakowie pomagali partyzantom! Pacyfikacje, egzekucja, śmierć w rodzinie zbierała żniwo!...
A potem była ta ważna decyzja:"jechać czy zostawać?". Groby ojców, dziadów! Horodyszcze! Kurzeniec! Trepałowo! Ruszyli! Bez gwarancji, że pociągi nagle nie skręcą na Wschód. Kto by się ujął za rodziną Poźniaków? Churchill? Najpierw był Świętno, później Nowy Dwór koło Więcborka, na końcu Bydgoszcz. Syn wyjechał na studia do Wrocławia i już tam pozostał. Z czasem duma rodziny: profesor Uniwersytetu Wrocławskiego, wybitny slawista. Wnuki: 1960, 1963 razy dwa! Oboje doczekają dwojga prawnucząt: 1982 i 1988. Prawnuczki z 1993 Dziadek nie doczekał. Babcia - tak.


Zaścianek Trepałowo pozostał w Babci pamięci, jak wtedy kiedy w styczniu 1946 r.  odjeżdżała! W Jej opowieściach wciąż były te same domy, kwitnące lipy, bogate sady."Jak to nie ma?"- patrzyła na mnie tymi swymi, niezwykle błękitnymi oczami z takim zdziwieniem, jakbym zaprzeczał jej własnemu istnieniu. Przecież Ona wiedziała lepiej? Ale tam naprawdę NIC nie było. Widziałem - w 1976 r. Czterdzieści lat temu. Babcia uśmiechała się. Grobów w Horodyszczy czas nie oszczędził. Jeszcze w 1976 r. wystawały ceglano-kamienne fundamenty. Trzy lata później, kiedy Wuj pojechał z rodziną - nie było i tego!...
Prądy! Wakacje! Jak tego  d z i ś  brakuje! Pozostał okoliczny cmentarz. A na nim m. in. grób moich wileńskich Dziadków: Marii i Stanisława. Na jednej z regałowych półek niezmiennie od lat stoi (i trochę wyblakło) TO zdjęcie. Babcia ma tu już przekroczoną 80-tkę, a nie jest siwa, jak piszący to tu wnuk lat 50+:


Lubimy wspominać smaki naszych Babć, ich serce, ich dobroć, ich wyrozumiałość. Moja często wspominała, że jak byłem mały obiecałem kupić Jej... krowę. Kiedy przywitała to z rozbrajającym śmiechem, odrzekłemstanowczo:"Jeśli nie krowę, to choć cielaczka". Kiedy już byłem bardzo dużym chłopcem i moje 191 cm dawno przewyższało Ją, potrafiła jeszcze wcisnąć mi 10 złotych na drobne wydatki? Patrzyła na mnie i powtarzała: "Mój wnuczek siwieńki?". I pewna nauka, którą  będę powtarzał swemu Wnukowi (Wnukom?): "Młódszy nie będziesz". Oj! nie będę. Sam jestem dziadkiem... A najdziwniejsze, że dla mego Jerzyka moja Babcia jest praprababcią?

Grób moich wileńskich Dziadków  (Bydgoszcz-Prądy)

Paleta (XXIV) Józef Chełmoński

$
0
0
To, co dał na kartach swej powieści "Chłopi" Wł. Reymont, to zatrzymał na swych płótnach Józef Chełmoński (1849-1914). Tym, czym jest dla nas malarstwo Jana Matejki - apoteozą chwały oręża polskiego , tym dla historii wsi polskiej jest dorobek Józefa Chełmońskiego. Historycznie myślimy Matejką! Wioskowo myślimy Chełmońskim! Każdy zna takie arcydzieła jak "Babie lato", "Bociany", "Burza", "Orka", "Owczarek", "Jesień", ba! "Czwórka"! Reymont i Chełmoński uratowali dla nas XIX-wieczną wieś. Taką, z której większość z NAS wyszła. Jedni jeszcze we wspomnianym stuleciu - inni następnym. Tylko wyjątkowy karmazyn może pochwalić się "nienagannym" szlacheckim wywodem. A i to, jak wiemy, od czasu do czasu panowie brali sobie wiejską babę, aby... "odmłodzić rodową krew". I moi przodkowie rodzili się w chatach, żeby tylko wspomnieć Kujawów, Sikorów, Zielonków. A dziadek Józefa, Wincenty Łoskowski, był jednym z tych, którzy dla Napoleona zdobywali Saragossę! Było na kim budować patriotyczny obraz rodziny?...
Ale tym razem nie będzie na temat "Ile wsi w twórczości wielkiego Józefa"! Tym razem na historycznie! Bo przyznajmy się: raczej nie kojarzymy Mistrza z rżeniem koni, szczekiem oręża czy czymś podobnym! I błąd. Wiem, to nie J. Matejko, W. Gerson, J. Brandt czy W. Kossak. Tym bardziej historyczne wizje Józefa Chełmońskiego godne są przypomnienia.



Tak, to mój ulubiony obraz: "Modlitwa przed bitwą (Racławice)". W tym roku przypadnie 110 rocznica powstania tego dzieła. Słyszy się ciszę tego świtu. Tadeusz Kościuszko, w otoczeniu sztabu, gdzieś na uboczu, jak jaki Jagiełło pod Grunwaldem? Najważniejsi są ONI - kosynierzy, chłopi! Jak więc widzimy nie ma ucieczki od wsi! Ona też tu jest! Tak, w osobach modlących się krakusów i górali. Wśród nich niezwykła postać mnicha (franciszkanina). Jak się dobrze wsłuchamy to na pewno usłyszmy ostatnie"Pater noster"... A nad głowami powiewaj majestatycznie chorągwie z Matką Boską (Częstochowską) i orłem! Po mistrzowsku uchwycony moment zadumy. Nie znam drugiego takiego obrazu, który niósł by sobą takie głębokie przesłanie.


Konfederacja barska nie ma szczęścia do naszych batalistów? Niewiele jest obrazów, które można by przypisać temu wydarzeniu. Jednym z nielicznych jest "Kazimierz Pułaski pod Częstochową".  Wódz w pełnym galopie, w białej konfederatce na głowie, otoczony szarżująca kawalerią! Nawet sam Pułaski mi osobiście kojarzy się raptem z... trzema płótnami, to jest jedno z nimi (a! jedno z nich jest akwarelą).




Kiedy Józef Chełmoński miał 14. lat wybuchło powstanie styczniowe. Nie był Grottgerem, a przecież i rok 1863 zaznaczył swój ślad w Jego twórczości. Nie ma w niej apoteozy, jak u wielkiego Artura. Nie widzimy okrucieństwa walk i represji. Rzekłbym historia, którą nam przedstawił jest bardzo statyczna. "Powstańcy na postoju" lub "Epizod powstańczy"nie ociekają krwią! Ale zwróćmy uwagę na tło! Tło jest, moim zdaniem, tu kluczem do Chełmońskiego! Znowu wieś! Bo karczma, bo chata, wóz drabiniasty i miły pamięci... stóg! Nie ukrywam, że w tym drugim obrazie zawsze frapuje mnie postać w kapturze. Kto zacz? Czemu tak tajemniczo przyodziany?


Niepokoi mnie często pojawiający się motyw w malarstwie Józefa Chełmońskiego: Kozacy! Tak, Moskale, np. "Kozacy w marszu".


Zaskoczeniem jest zaś rysunek dla  "Le Monde Illustré"z 1884 r. pt. "Bitwa pod El-Teb. Kawaleria sudańska przełamuje czworokąt Anglików". I to jest wspaniałe w poszukiwaniu dzieł Mistrza - zaskoczenie! Nie spodziewamy się niczego nowego, a tu - o! "angielscy imperialiści" walczący w Sudanie? korkowe hełmy, dzidy, pęd koni! Tak, to wszystko, czego mi brakowało na poprzednich płótnach! Tu jest walka! Tu się trup ściele! tu się krew leje! Innymi słowy: mistrz Józef potrafił! Czemu nie ukazał nam podobnych epizodów z historii Polski? Bezpieczniej było malować żurawie, woły czy kuropatwy?... Nie wiem.


Na zakończenie pozwalam sobie przypomnieć pewną anegdotkę o Mistrzu (na całość odsyłam do "Palety humoru..." z  10 czerwca 2013 r.):  
Artysta surowo wychowywał swoje dwie córki. Przyjechawszy z nimi do Krakowa, nie wypuszczał ich do miasta i trzymał ciągle w pokoju hotelowym.
Jan Stanisławski, który nad tym bardzo ubolewał, poprosił Chełmońskiego, aby pozwolił zabrać dziewczęta do teatru.
- Nie! Nie! - zawołał artysta-ojciec. - Po południu były już u dentysty, na dziś więc mają dość rozrywki!

Przeczytania... (146) Ryszard Kaczmarek "Polacy w armii Kajzera. Na frontach I wojny światowej" (Wydawnictwo Literackie)

$
0
0
"Dla ludzi żyjących sto lat po tych wydarzeniach dzieje pierwszej wojny światowej coraz bardziej stają się czymś na tyle odległym, że nie wzbudzają większych emocji. Są częścią dość hermetycznej dziedziny wiedzy, w której my, historycy, ustalamy tylko fakty i prowadzimy spory o liczby i daty" - zgadzam się z autorem, Ryszardem Kaczmarkiem. Z ogromną radością witałem pojawienie się na księgarskich półkach "Polaków w armii Kajzera. Na frontach I wojny światowej", Wydawnictwa Literackiego! Z dwóch powodów. Pierwszy: w 2010 r. mogliśmy poznać ważną i cenną książkę tegoż samego Autora "Polacy w Wehrmachcie" (takoż Wydawnictwa Literackiego). Drugi: dla potomka Polaków żyjących pod zaborem pruskim (niemieckim) cenne uzupełnienie wiedzy. Uzupełnienie? Wielka wojna odeszła w niepamięć pokoleń. Na moich oczach wymarło pokolenie uczestników, cichych bohaterów, herosów! Otarłem się o NICH. Wprawdzie żaden mój przodek nie był żołnierzem ani kajzer, ani cara, ale w bój szli członkowie moich rodzin. Poddani obu cesarzy! Z Galicją nie mam żadnych związków. Rozmawiałem z żołnierzami tamtej wojny. Napiszę banał: brakowało takiej książki! Dla mnie, potomka tych z zaboru pruskiego, na pewno. Mniej więcej wiemy o Polakach w Galicji, Legionach Polskich (broń Panie - żadnego tam Piłsudskiego!), rzadziej Legionie Puławskim czy Bajończykach, więcej o Błękitnej Armii gen. Hallera. Ale Polacy w armii Wilhelma II?...
"Jeden z grobów na cmentarzu wojennym w Danvillers" - porusza owo "współczesne zdjęcie". Na ramionach krzyża napisane: "FRIEDRICH HAAK GEFREITER +9.5.1916  ANDREAS KACZMAREK MUSKIETER +14.5.1916". I to jest jedna z wartości dodanych "Polaków w armii Kajzera..." - przebogata strona fotograficzna (ikonograficzna). Tak, wracam do wychwalania takich bezcenności. Sam jestem bardzo łasy na fotografie z tego okresu. Nie, żebym był maniakiem i kolekcjonerem. Posiadam kilka zdjęć i pocztówek. Żołnierzem Kajzera był m. in. dziadek mojej Żony, a więc pradziadek moich Dzieci. 
Przeszło pięćset stron powinno nas uzbroić w niezbędną wiedzę na temat roli Polaków w armii niemieckiej i ich udziału w czasie wielkiej wojny. "W centrum narracji tej książki pozostaje zwykły żołnierz, Polak, który cztery lata służby, jeżeli dane mu było przeżyć, musiał przetrwać, nie zawsze mając poczucie, że walczy o swoją sprawę. [...] Za podstawę rekonstrukcji dziejów zwykłego żołnierza posłużyły mi między innymi nieznane do tej pory listy Kazimierza Wallisa" - czytamy we "Wstępie". Wspomniany żołnierz napisał (zachowało się?)  do domu przeszło 500 listów. Było, co badać. Jest, co cytować. I dla mnie to będzie wyznacznik wciągnięcia w narrację książki? Chyba tak właśnie ucieknę"w temat"! Jest okazja poznać Kazimierza, gdyż zamieszczono w książce jego zdjęcie. Atelier, młody żołnierz, lewą dłoń wspiera na pasie (u jego boku bagnet), w drugiej coś trzyma (rękawiczki?), na głowie wyjściowa czapka z daszkiem. 
Obraz szkolenia rekruta przedstawiał się tak...

List 1: "Rano wstajemy o 5tej do czego się już przyzwyczaiłem. Teraz jest 6. Ja już obleczony, po pacierzu, umyty po śniadaniu i buty i manierka już wyczyszczone".
List 2: "O 7.15 wymarsz na ćwiczenie marszowe. [...] Każdy otryzmał 10 ślepych naboi. Maszerowaliśmy z 1 kompanią, na przodzie 2 hornistów, 3 bębny i 3 flety. Szliśmy przez różne wsie. Po blisko 4 godzinnem marszu przyszliśmy do dworu Buhl."
List 3:"...dalej bagnetowanie z maskami i bez masków, do bagnetowania otrzyma każdy drucianą maskę do ochrony twarzy przed pchnięciem. Oprócz tego otrzyma każdy pancerz gruby wytkany konopiem, do ochrony piersi i brzucha przed pchnięciem, Na lewą rękę rękawiczkę grubą. Potem następują pchnięcia"
List 4: "Jak byliśmy znużeni, można sobie wystawić po 7 godzinach drogi. Zjedliśmy obiad, była ryba morska i mocka z kartoflami. I smakowało po marszu bardzo dobrze. Wieczerza kawa i kiełbasa.  O 9.00 spać"
List 5: "Rozpoczęliśmy gwałtowny ogień nabojami ślepemi i po chwili nieprzyjaciel się cofnął. Pościągaliśmy rozesłane patrole i pomaszerowaliśmy ze śpiewem do Steinau. O 8. byliśmy w domu, Wieczerza śledź zaprawiany i kawa".
List 6:"Gruby mur, przed nim kupa ziemi do chwytania kul na odległość 30 m karabin z lafetą pomocniczą z której turniej się strzela bo całe ciśnienie i kierowanie karabinem trzeba trzymać w wolnych rękach, lecz łatwiej do noszenia aniżeli ciężkie karabiny zamkowe.  I cel była tarcza 12 cm wysoka z figurami. 4 cm wysokimi i szerokimi. Trzeba dobrze celować by coś trafić. Wystrzeliliśmy 1000 naboi".

"Dem Genger werden wir zeigen, was es heißt, Deutschland zu reizen!" - też nie lubię, jak jakiś autorski mądrala okrasza swoją narrację cytatem (najczęściej łacińskim) w języku oryginalnem i pozostawia bez tłumaczenia. O! - ja wiem, myśli sobie taki typ "ja rozumiem, a ty nie!".  Nie, Ryszard Kaczmarek w ten sposób nas nie pozostawia! Ja sam cytuję tylko oryginalną wersję wypowiedzi cesarza Wilhelma II. Tak, to swoista premedytacja. To pomachiwanie szabelką przez kajzera, to niemal kanon w jego (chwilami nieodpowiedzialnym) zachowaniu. Lojalność Polaków została wystawiona na ciężką próbę. Autor cytuję wypowiedź jakiego wielkopolskiego Polaka (jakże bliskiego mej wielkopolskiej części serca): "Umysł gotuje się na gwałt zadawany duszy Polaka. Niech Niemcy walczą za swój Vaterland. Czemu my mamy bić się za nich? Za obcą nam sprawę. Nie ma ratunku. Przysięga!". Zgodna była w tym względzie prasa w Toruniu (Thorn) czy Katowicach (Kattowitz). Górnoślązacy mogli przeczytać m. in. to:"Komu głowa na karku droga, niech unika wszelkiego zatargu z władzami i zachowuje się najspokojniej, niech dba o dyscyplinę własną i innych, o porządek...".
Padają straszne słowa: wojna! mobilizacja! Autor sięga do wspomnień G. A. Wrońskiego (wydane w 1934 r.) i w nich znajduje ślady tego, co działo się w Śremie:"Wreszcie... mobilizacja! Krzykliwe plakaty ogłaszają wszem i wobec: Mobilizacja!!! Najmłodsze roczniki rezerwy natychmiast do pułków, pospolite ruszenie do obsadzania mostów, gmachów itp. [...] Prawdziwa wędrówka ludów... Tabuny koni. Wychodzą patrole na miasto. Most z obu stron zatarasowany bronami". Starczy poszukać w innych opracowaniach i znaleźć potwierdzenie, że nie odnotowywano, aby ktoś opierał się mobilizacji,  nawoływał do dezercji! Dalej stoi tak: "Staje młodzież miejscowa i okoliczna, zasilona pokaźnym zastępem rezerwistów z Pleszewa i  tamtejszej okolicy, aby wypełnić swój ciężki obowiązek wobec - najeźdźcy. Na rozkaz cesarza stać się ofiarą molocha wojny. Stanęli na zawołanie!". Kolejną relację zawdzięczamy P. Nowakowi z Bytomia:"Po krótkim prostym pożegnaniu z żoną i dwojgiem dzieci opuściłem moje miejsce rodzinne 2 sierpnia 1914 roku o godzinie 5-tej rano, by na wezwanie ojczyzny udać się na oznaczony termin i miejsce [...]".
Zaskoczeniem dla przeciętnego Czytelnika może być, jak drobiazgowo Autor potraktował szczegóły dotyczące umundurowania i uzbrojenia amii kajzera. Nie myślę tutaj wyręczać nikogo - zainteresowani muszą sięgnąć do książki. Ja pragnę zwrócić uwagę  tylko jeden element uzbrojenia pruskiej/niemieckiej piechot: bagnet (Seitengewehr 98/05). R. Kaczmarek podaje: "...większą popularnością cieszył się ten sam bagnet z ząbkowanym ostrzem [...]. Pierwotnie przeznaczony był dla saperów i żołnierzy pododdziałów kolejowych, głównie do cięcia drewna. Nie cieszył się jednak dobrą sławą  - łatwo sobie było wyobrazić, jakie straszliwe rany mógł powodować zarówno przy uderzeniu, jak i wyciąganiu z ciała przeciwnika. Powszechnie plotkowano o samosądach francuskich i angielskich na niemieckich żołnierzach, u których znaleziono tego typu broń". Nie pamiętam czy epizod z takim bagnetem występuje w głośnej książce "NA Zachodzie bez zmian", którą napisał Erich Maria Remarque czy tylko jego filmowej (telewizyjnej) adaptacji z 1979 r.
Ciekawie wypadała konfrontacja Polaków z Wielkopolski z ludnością mieszkającą w "rosyjskiej Polsce" (to cytat z wypowiedzi świadka):"...była ze zrozumiałych powodów wystraszona i powściągliwa, nie można się było żalić na kwatery. Ludność żydowska była raczej bezczelna niż zastraszona. Tak np. w Kazanowie ludność cieszyła się, gdy wmaszerowaliśmy, i odetchnęła z ulgą, gdy została uwolniona od plagi kozackiej. Trzeba jednak przyznać, że i w naszych szeregach były elementy bez skrupułów, które powinny odpowiadać za wyrządzone krzywdy". Nie da się zapomnieć, że dramat Polaków czasów wielkiej wojny, to jednak służenie w obcych armiach i wzajemne się mordowanie... Oto, jak jeden z Polaków, uczestników walk na terenie Prus Wschodnich wspominał:"W Olsztynie był «ruski» tylko jeden dzień. Wpadli tam niespodziewanie Niemcy i sprawili im krwawe weselisko. Pomiędzy trupami rosyjskimi znaleziono podobno wielu Polaków, których rozpoznawano po szkaplerzach, medalikach i książeczkach do nabożeństwa. Gdzież by ich nie było".
Wojna, to śmierć. Wojna, to zniszczenie. Banały? Ale o tym jest też książka Ryszarda Kaczmarka. Dlatego też uważnie śledzę każdy pojawiający się, wykorzystany do narracji wspomnienia czy listy. Tym razem G. A. Wroński:"Trupów leży już jak snopów na polu. Słychać trąbkę. Sygnał do ataku. Z lewa przed nami dochodzi nas krzyk przeciwległego  «huraaa». strzały przed nami rzedną, przycichają. «Do szturmu!» Biegniemy. Kilkunastu pada. Co krok nowi padają. [...]  Cały wiadukt kolejowy gęsto zasłany rannymi, wołającymi o pomoc. Charczą konając, drgają, przewracają oczy". Sugestywność tych wspomnień budzi zazdrość, że Autor książki dotarł do nich. Dla mnie TO spotkania nr 1! Z listów Kazimierza Willisa dowiadujemy się wielu frontowych szczegółów. Aż dziw, że polowa cenzura przepuszczała je przez swe czujne sito:

List 7:"Szrapnele pękały po lewej stronie od nas za rowami w niewielkiej odległości. Szrapnel to coś strasznego, gdy się go po raz pierwszy widzi. [...] Widać w oddali błysk wystrzału, kilka sekund ciszy. Potem przez sekundę słychać szum i świst zbliżającego się szrapnelu. Potem z hukiem jakiego najsilniejszy granat z bliska słyszany nie wywoła pęka i tysiące kawałków żelaza rozpryskują się na wszystkie strony". 
List 8: "Miny to coś okropnego. Są to ogromne żelazne cylindry, warzące przeszło cetnar. Mają postać okrągłą, jak cylinder, więc nazywają je Marmeladeeimer lub z powodu skrzydeł Flügeladjutant [...]. Cały rów wygląda jak kupa gruzów. [...] Kończę, bo znowu strzelają, muszę przy karabinie być".
List 9: "Jestem teraz w Cachen poza frontem, Bogu dziękowałem, gdy się tam wieczorem wydostałem. Odmawiałem w ciągu dnia, gdy siedziałem w leju granatowem w piekielnym ogniu kilka razy różaniec św. I nie traciłem nadziei, że się wyratuję. Dopiero nocą, gdy było ciemno, się przedostałem do tyłu". 
List 10: "Co chwilę nowe wynalazki i udoskonalenia. Karabin masz[nowy] odgrywa coraz wiszą rolę obok artylerii, obok tego granaty ręczne, miny itd. [...] Lecz i nieprzyjaciele pracują nad udoskonaleniem swojego systemu prowadzenia wojny. Najbardziej by było, gdyby się wszystko skończyło". 
List 11: "Wczoraj po raz pierwszy samodzielnie strzelałem karabinem maszynowem, który tu mamy do dyspozycji. Karabin taki wydać może w minucie 500 strzałów".
List 12:"Noc dzisiejsza należy do jednych z najgorszych tu w polu. Po raz pierwszy mieliśmy tu Gasangriff [atak gazowy] przez Rosjan. [...] Mieliśmy przez cały czas maski gazowe na głowach. Tak długi czas oddychać było można z trudnością tylko. Powietrze nasycone gazem było przepełnione zapachem kloru [chloru] i fosforu, tak ostre, że oczu nie było można utrzymać otwartych"
List 13:"Nasz batalion jeszcze na pozycji, pewnie jutro go zluzują. Niewiele z niego pozostało. W tych kilku dniach  maiła nasz kompania 3ch dowódców, jeden po drugim został ranny"

Nie chcę do tego "Przeczytania" przelewać nadmiaru szczegółów, jakimi Autor wypełnił swoją książkę. Proszę mi wierzyć: każdy czytający znajdzie tu naprawdę coś dla siebie. Drobiazgowość opisów (choćby wyposażenia) godna podziwu. Ja się tu ledwo ograniczam do kilku wspomnień. Na ile charakterystycznych? To już proszę na własny użytek ocenić. Jedno jest gwarantowane: przerażający obraz pól bitewnych. Naprawdę nie ma tu teraz znaczenia czy to chodzi o I bitwę nad Marną, nad Sommą, Verdun czy mniej znane bitwy i potyczki. Rozmiar śmierci i jej bezsensu jest chyba do dziś nie do ogarnięcia. Chwilami ma wrażenie, jakbym czytał powieść  Ericha Marii Remarque’a - a to wspomnienie K. Małłka: "Czuliśmy tylko okropny trupi odór. [...] O świcie dopiero zauważyłem, że trzymałem całą noc głowę na podgniłej twarzy trupa żołnierza francuskiego. Aż mi się w oczach zaćmiło, tak się przestraszyłem trupa olbrzymiego wojaka, napuchniętego jak beczka, o czarnej nabrzmiałej twarzy. [...] Rozkładających się trupów pełny był sad i pola". Bezcennym źródłem są m. in. wspomnienia G. A. Wrońskiego: "Na przestrzeni dwóch kwadratowych kilometrów około półtora tysiąca ciał uprzątnąć to czynność nie lada, zwłaszcza że deszcz leje bez przerwy. [...] Niektóre trupy zatapiają się same - przysypujemy trochę ziemią - błotem. [...] Kupy ciał leżą jedne na drugich aż prawie po wierch. [...] Niektóry poznaje swego bliskiego znajomego lub ulubionego towarzysza. Tych zbieramy i wleczmy na miejsce, gdzie nie trafiają granaty, aby ich osobno pochować". Niemniej poruszające jest to, co Ryszard Kaczmarek pisze o masowości neuroz pośród żołnierzy. I po raz kolejny zerkał do tego, co napisał Wroński. O przebiegu choroby, leczeniu, czym w ogóle był ówczesny lazaret. Musiałbym przepisać każde cytowane zdanie. A mogę co najwyżej napisać: koniecznie TO wyłuskajcie! przeczytajcie! przeżyjcie!
Jeśli już jesteśmy przy leczeniu. Autor nie unika tematów obyczajowych. Jednym z istotnych było tzw. "prowadzenie się żołnierzy", ale i ich... żon! "Żołnierz nie przebiera. Naszą cnotą jest - zdobywać - a im mniej forteca jest obwarowana, tem łatwiej się do niej dostać" - i nie chodzi tu o jakąś belgijską czy francuską twierdzę. Kiedy niektórzy żołnierze staczają ze sobą wewnętrzno-morlaną walkę"Nie! Moja żona tego nie zrobi, ja ją znam - wiem, że nie zrobi! Ale - kto wie..."  - inni nie mieli żadnych zahamowań. Rozwiązania "tych spraw"nazywało się po prostu burdelem! Żołnierze Kajzera śpiewali w tym czasie: "Wojna to wojna. Dokąd idę, tam pocieszam wdowy, słomiane wdowy, sierotki i dziewczęta - ponieważ jest wojna!". Chyba większość Czytelników powinna być zaskoczona tym cytowanym wspomnieniem. Z dwóch powodów: po pierwsze czego dotyczy, po drugie czyje to doświadczenie i wspomnienie: "O zielony, poczciwy amancie! Szło ku mnie urocze stworzenie, romantycznie przejęte młodym cudzoziemcem, a ja, ponieważ to miało się stać po raz pierwszy w moim życiu, mdlałem z trwogi. Otwierała się przede mną nieznana czeluść, o której latami tylko śniłem w chłopięcych snach, czeluść niby odstraszająca, a tak błoga". Ona miała na imię Odette. On - Arkady. Mamy jedno, czytelnicze skojarzenie? I dopowiem szybko: dobrze kojarzymy. Bo to naprawdę Arkady Fiedler! Proszę zwrócić uwagę, że dla Francuzek jednak miało znaczenie, że to byli Polacy, a nie Niemcy! R. Kaczmarek podkreśla ten przychylny stosunek do choćby Wielkopolan kilkakrotnie: "...polska narodowość stawała się często powodem do lepszego traktowania ze strony Francuzów, którzy ubranych w niemieckie mundury Polaków darzyli nawet pewną sympatią". I znowu sięgnięto do wspomnień Wrońskiego, jak wyglądała jego służba w maisteczku Chauny. Jak to się stało, że niewielki procent niemieckich żołnierzy zapadała na choroby weneryczne? O tym też dowiemy się z tej niezwykłej książki. Można podziwiać zapobiegliwość służb medycznych. Jest zresztą proste sprawy wyjaśnienie (czyli skąd taki wysoki poziom higieny seksualnej?): chory żołnierz, to po prostu strata, biologiczne wyeliminowanie "śmiałka"! Wiem, że to nieszczęśliwe zestawienie, ale warto też zwróci uwagę na to, że armii Wilhelma II był najniższy odsetek zasądzanych i wykonywanych kar śmierci za wojskową niesubordynację: "U Niemców [...] było 150 wyroków śmierci i 48 egzekucji". Pewnie, że Autor kreśli te dane na tle innych walczących tron: Włosi 4028/750, Anglicy 3080/346, Francuzi 2000/700! Szkoda, że brak informacji o takowych w Rosji...
"Wieczór upływa nam spokojnie i najlepszej harmonii. Jednak ten i ów z żonatych milknie. Pewnie myśli o rodzinie"- to nostalgia wigilijnego wieczoru. Dom. Rodzina. Matka. Po przeszło stu latach trudno nie bez wzruszenia czytać listy i wspomnienia. Bezcenne list K. Willisa dostarczają nam też wiadomości na temat frontowej Wigilii: "Urlopu na święta nie będę mógł dostać, lecz w koszarach sobie pośpiewamy kolędy i inne polskie piosenki wieczorem, kiedy już podoficery odejdą. Tylko smutno będzie bez opłatka [...]". Tu wspomina się m. in. o polskim śpiewaniu. Jest okazja prześledzić, jak zmieniał się stosunek Niemców do używania przez rekruta Polaka jego mowy ojczystej - tej w korespondencji, ale przede wszystkim rozmowie. Pouczające doświadczenie.
Powrót do domu, na urlop, do własnego łóżka: "Chude kości wyciągnięte na ziemi lub barłogu, nakryte kocem, z tornistrem pod głową, czuły, że leżą i wypoczywają. W miękkim łóżku czuję się nieswojo. Wreszcie zasypiam. Nerwy przyzwyczajone do nieustannego huku nie umieją się dostosować do głębokiej ciszy małomiasteczkowej. Budzę się już o świcie. Spokój. Wszyscy śpią jeszcze smacznie. Nie wytrzymam dłużej". A dalej stoi tak: "Myśl powraca mimo woli na front. - Co mi to wszystko znaczy? - Ja przecież nie należę do tutejszych".
Z listów Kazimierza Willisa:

List 14:"Ja od początku uwarzałem  wojskowość jako nieuniknioną konieczność. Życie przy wojsku samo już przez dyscyplinę jest trudne do zniesienia, a do tego jeszcze niektórzy przełożeni uprzykrzają go jeszcze barzej. [...] Lecz choć służba przykra, nie robię sobie nic z tego. Bogu dzięki  nie byłem jeszcze hory, a i głodu jeszcze nie miałem".
List 15: "W Soldatenheimie położyliśmy się spać. Zauważyłem przez noc, że bardzo wielkie mnóstwo szczurów mieszka z nami w barace [baraku], które się naszą obecnością wcale nie czują krępowane, lecz swobodnie biegają po podłodze. Lecz na nie nie ma środka".
List 16:"Dziś mi dano odznakę żelaznego krzyża II. Dziś rano zebraliśmy się, którzy pozostali z walk we Flnadryi na dużej łące poza miastem".

Proszę nie sumitować się ortografią. Podaję za R. Kaczmarkiem, a ten za oryginałem.To, co tu oddzielnie cytuję też jest z listu (u mnie nr 16) Kazimierza Willisa. Chyba oddaje ducha tamtych ciężkich dni, ale też i myślenia o przyszłości, trudno powiedzieć czy wolnej Polsce, ale i tak chyba można interpretować tą wypowiedź: "Co do mnie to nie starałem się ani na chwilę by jaką odznakę dostać [żelazny krzyż - przyp KN], lecz głównie by do domu wrócić, bo Ojczyzna mnie może kiedyś potrzebować i życie moje należy do królowej naszej, której chcę służyć wiernie przez całe życie [...]. Krzyż żelazny wyślę dziś do domu. Zachowacie mi go na pamiątkę walk we Flandryi".
Stosunek Niemców do Polaków, to dość złożona zjawisko. Nic nie jest czarne i tylko białe. Relacje układały się w zależności od człowieka i okoliczności. Mamy wzruszające przykłady, kiedy podoficer jest też Polakiem i rozmowa schodzi na polski. Chwilami rodziła się nieufność czy wrogość do nie-Niemca. Dwie z wypowiedzi, jakie zawdzięczamy Wrońskiemu: "Jesteście hołotą, a nie żołnierzami, łobuzy, smrody, durnie i owszawiona bando. Was kilku lepszych w kompanii (to znaczy Niemców) musicie uważać na tych drugich, i skoro zauważacie u nich rewolucujne zapatrywania, bezzwłocznie meldować" i druga "Wy, Polacy, całujecie Francuzów po rękach, krzyczycie z daleka - Polonaises - żeby na was Francuzi nie strzelali".
Przy braku odezwy z 1914 r. ciekawe jest odwołanie się do aktu 5 listopada 1916 r. I znowu list K. Willisa: "O śmierci Cezara Fr. Józefa nic nie wiedziałem. Niech mu Pan Bóg wynagrodzi wszystko co dla Polaków uczynił. [...] O wolności Polski dowiedziałem się pierwszy od Leona Loewe, który mi z Halle przesłał gazetę z opisem uroczystości w Warszawie. Wierzyć mi się nie chce, żeby to była prawda". Bardzo ciekawe poglądy (mogłoby to stanowić kanwę odrębnego pisania; kto wie czy tak nie będzie na setną rocznicę aktu?) wyrażała w swoich listach niejaki Józef Iwanicki. Warto pochylić się nad tymi przemyśleniami. W innym liście K. Willisa (z 1917 r.)  znajdziemy takie zdania: "No, dałby Pan Bóg, żeby pokój niezadługo nastąpił. Będzie potem jeszcze większa uciecha pracować, gdy będzie się widziało rozwijającą się Ojczyznę naszą".
A jakżeż Ryszard Kaczmarek ukazał nam udział Polaków m. in. pod Verdun i nad Sommą. Stulecie tych bitew powinno stanowić dla nas swoiste memento do czego prowadzi bezsens wojny! Przytoczenie bardzo obszernego fragmentu wspomnień Bernarda Potrykusa z Kaszub wpycha nas nieomal w objęcia wielkiej wojny! Po prostu jesteśmy razem z Autorem w zasypanej ziemiance. Nieomal pogrzebion żywcem wydostał się:"Nagle ziemia nam pod nogami zafalowała. Huknęło tak strasznie, jakby sto piorunów naraz trzasło. [...] Nieprzyjaciel dokonał swego: przebił schron. [...] Nasz Winter [...] nie poszukał łopaty - gołymi rękami darł ziemię, paznokcie sobie pozrywał, deski targał zębami. Nadludzkie były wysiłki tych, którzy chcieli ginących wydrzeć śmierci". Zgroza wieje z każdego słowa! Opis jest bardzo szczegółowy. I ta radość z wydobycia się na zewnątrz: "Dokopaliśmy się do powierzchni ziemi. [...] Potem wyłaziliśmy po jednemu. Boże, jaka uciecha! Noc była, półksiężyc nad nami, na niebie tyle gwiazd! Jaka różnica: to piękne niebo, a ta czarna czeluść! Jednak tysiąc razy lepiej było umierać tutaj na górze". Jak bardzo żałuję, że nie mogę tu więcej zacytować. Verdun i Somma - piekło na ziemi! Nad Sommą znalazł się m. in. Stanisław Drygas: "Nagle zerwał się huraganowy ogień artyleryjski na zaplecze. Zdyszany oficer sąsiadującego batalionu wpadł w furię, wzywając pomocy. [...] Oficer wydobył rewolwer. «Zastrzelę was jak psy, wy tchórze. Tam leje się krew, a wy tu stoicie». [...] Obrzucił nas stekiem wyzwiski przekleństw, po czym trzymając palec na cynglu, jął przepychać nas ku prawemu skrzydłu". Sam R. Kaczmarek taki zostawia nam obraz Sommy:"Czuło się drażniący nos zapach prochu i używanego przy ostrzale gazu. Grzebanie poległych było niemożliwe, bo rozdarte na strzępy zwłoki podrywały w górę wybuchające kolejne pociski artyleryjskie". Znajdziemy tu oryginalną relację dowódcy plutonu Bogdana Hulewicza: "Oparłem się o ścianę rowu, ciężko dyszę, pistolet gotów do strzału. [...] W tym momencie zza węgła wychyla się piechur Murzyn z najeżonym bagnetem i rusza ku nam. Tuż zza niego z zewnątrz skacze do rowu szeregowy mego plutonu i rąbie go z tyłu przez kark. [...] Obok ostra walka, żadna szermierka, walenie kolbą lub strzał z jednej albo drugiej strony. Cała załoga francuska została wytłuczona". Zaskakujące może być dla Czytelników zdjęcie, które pojawia się na s. 365: Zbieranie rannych z pola bitwy, po lewej Brytyjczycy, z prawej - Niemcy.
"Co parę kroków widać dziury od granatów i szrapneli. Widać było, jak granaty przed i za rowami pękały artyleria powoli wymacała pozycye nieprzyjacielskie. Wielką pomoc odgrywały aeroplany. Co parę kroków widać mogiły, małe pagórki niektóre z krzyżakami, na innych tylko kamień polny. Na niektórych mały patyk, na nim czapka rosyjska. [...] Domów zawalonych można było widzieć bardzo wiele"- to kolejny z listów K. Willisa. Tym cenny, że pisany z frontu wschodniego. Kampania karpacka, ofensywa Brusiłowa - wszystko to znajdziemy w książce R. Kaczmarka. Zderzenie dwóch "polskich światów"? Tego z zaboru pruskiego i rosyjskiego! Niezwykła konfrontacja. Przykłady dezercja z "okopów cara" do "okopów kajzera". Tragikomiczny dialog, który przytaczał w swych wspomnieniach Jan Mazurkiewicz. Bezcenne spostrzeżenia z wizyty w zdobytej przez Niemców Warszawie, jakie pozostawi nam nieoceniony K. Wallis. I wcale nie chodzi o zachwyt nad pięknem dawnej stolicy, zabytkami: "Na każdem kroku słychać mowę polską, nie taką mowę jak u nas, lecz mowę czystą tak pięknie i miło brzmi, że się nawet Niemcom podoba. [...] Przesyłam również z mapką pocztówkę narodową". W innym pisał o wizycie w gmachu Zachęty: "Coś tak wspaniałego jeszcze nigdy nie widziałem. Obrazy z historii Polskiej najróżniejszych mistrzów. Były obrazy Matejki, Żmurki, Kossaka, Fałata i wielu, wielu innych. Obrazy bardzo duże, na które, gdy się patrzy, przeżywa się chwile, które na płótnie są przedstawione. Wiele dzieł moskale uchodząc zabrali ze sobą jak obrazBitwa pod Grunwaldem. Lecz pomimo to wystawa bogata jest jeszcze nadzwyczaj".
"Polacy w armii Kajzera. Na frontach I wojny światowej"Ryszarda Kaczmarka, to cenny dopełnienie licznych monografii, jakie ukazały się na księgarskich półkach z okazji setnej rocznicy wybuchu wielkiej wojny! Zupełnie zgadzam się z tezą Autora: "Wspomnienia o służbie w armii niemieckiej prawie 800 tysięcy Polaków zatarły się, albo też coraz bardziej były wypierane z polskiej zbiorowej świadomości historycznej". W rodzinnych albumach wielu potomków tych żołnierzy (wśród nich był przecież też dziadek mojej Żony, Franciszek Śliwiński) pozostały fotografie, przechowywane są dokumenty. Proszę odnaleźć na tym blogu  tekst "Historia przyszła do mnie sama" (z 28 IX 2015 r.), aby się o TYM przekonać. Ta książka pozwala wrócić NAM, potomkom tych z zaboru pruskiego (niekoniecznie eks-żołnierzy), na karty heroicznej historii. Źle się stało, że wokół "żołnierzy Kajzera" zapadł jakaś mroczna zmowa milczenia. W końcu wielu z nich (i o TYM też jest w książce) zasiliło później szeregi powstańcze w Wielkopolsce czy na Śląsku. Ogromne brawa dla szacownego Wydawnictwa Literackiego, że dostrzegła problem. I po wcześniejszej książce autorstwa R. Kaczmarka zdecydowało się na wydanie "Polaków w armii Kajzera...".


Z przymrużeniem oka - odsłona III - Eustachy IV Zbawca Ojczyzny zw. Suchym...

$
0
0
Eustachy IV Zbawca Ojczyzny zw. Suchym siedział na tronie. Był bardzo znużony. Na tyle, że począł swym długim sztyletem najpierw dłubać pod brudnymi paznokciami, potem zaś wygrzebał ze spróchniałej piątki resztki wczorajsze wieczerzy. Krotochwile błazna Eadwiga nie potrafiły wykrzesać z niego nawet iskierki rozrywki. Twarz wyrażająca znudzenie pozostawała na tym samym poziomie zastygnięcia i braku zainteresowania. Nawet kopnięcie Eadwiga też na niewiele się zdało. Po prostu odrętwienie, zastygnięcie - jak nic stalagmit i stalaktyt w jedne osobie. Bardziej ruchawy zdawał się pomnik Elfwearda II Szarpanego - niż on teraz był.

- A może jakąś wyprawę łupieską byśmy przedsięwzięli? - zaproponował kanclerz. Oczywiście w dobre wierze. Nic tak nie rozrywało Eustachego IV Zbawcę Ojczyzny zw. Suchym (którego dalej nazywać będziemy: Eustachym IV Suchym), jak przelew krwi. Kilka setek wbitych na palu, dyndających na dębach zaraz ożywiało Jego Królewską Mość.

- Kiedy dookoła spokój? - machnął ręką. Nie było w tym jednak ni zadziorności, ni ognia. Mucha, która tuż przelatywała nawet się nie zlękła i bez żenady siadła na pieczonym kapłonie.
- To może by tak... na... smoka?
Propozycja Adelina tylko pchnęła monarchę do pogardliwego i to nieznacznego uniesienia barków:
- Ostatniego zabił  ten matoł Eryk i... i... przez gardło mi to nie chce przeleźć musiałem mu dać połowę królestwa i rękę tej moje roztrzepanej Matyldy. Niech mi będzie darowane. Co za idiota wymyślił jaką tam monarchię patrymonialną? 
- Zawsze możemy wypożyczyć? - Adelin nie kapitulował. Wietrzył w tym rzecz jasna interes dla siebie i swej pazernej rodziny. Nie dość mu było w dwóch marchiach osadzić swych bękartów, postarać się o paliusz dla trzeciego, a dwie swoje zezowate córki  wcisnąć baronetom z pierwszych domów w państwie.
- Jakie wypożyczyć? Jakie wypożyczyć?! - egzaltacja z poirytowaniem wzajemnie się dublowały. Wyglądało jakby rywalizowały ze sobą? - O czym ty bredzisz?!
- No, żeby pożyczyć. Ponoć u Edwina Pokracznego nieźle obrodziły...
- Pokraczny niech sam sobie swoje smoki wyrzyna!  
- To może na dziewki do Harolda Śmiałego? - zaproponował kanclerz. Nie mógł pozwolić, aby nienasycenie Adelina przychyliło szalę zainteresowania króla, a koniec końców obróciło się przeciwko innym. Każdy chciał coś ugrać u stołu pana swego. - Długonogie, piwnookie, rudowłose! Ech!
- Nuda! Harold powinien zmienić przydomek na Śmierdzący. Wali mu z gęby jak z kuźni Gotfryda z Doliny. Też żeś wymyślił! - fuknął Eustachy IV Suchy i cisnął w kierunku kanclerza niedogryzionym kapłonem. - Starczy, że po ostatnich baldu-baldu miałem wrzody! Ledwo mnie stara Evelyn wyciągnęła. A ilem się tego jej wężowego naparu napił, a nawdychał oparów z pieczonych nietoperzy i ropuch? Fe! Na samo wspomnienie rzygać mi się chce! 
- To może rozerwijmy tego zdradzieckiego bydlaka Dana z Mrocznego Świata - wtrącił Adelin. Jego spojrzenie skrzyżowało się z tym, które starał się hamować kanclerz.
- Jak to Dana? - Eustachy IV Suchy był najwyraźniej zaskoczony. - To on jeszcze dycha?
- No...
- W swej łaskawości panie - kanclerz błyskawicznie przejął inicjatywę: nie wydałeś dyspozycji.  
- To jakiś absurd! - Eustachy IV Suchy uderzył pięścią w stół. - kiedy wrzuciliśmy onego do Wieży Czarcich Dzwonów? Piętnaście lat temu?
- Dwadzieścia trzy - poprawił go kanclerz.
- Dwadzieścia trzy? - wzburzenie uniosło gwałtownie monarszą klatkę piersiową, aż napierśnik zdawało się zgrzytnął. - To jakiś absurd!
- Tylko brak rozporządzenia, nasz panie - Adelin triumfalnie wbił się w dialog. I wyzywająco, ba! szyderczo zmierzł wzrokiem kanclerza. A niech władca wie po czyjej stronie jest niekompetencja.
- To jak działa Najwyższy Trybun?
Kanclerz i Adelin zgodnie spojrzeli na siebie. W ich spojrzenia wkradło się niepokojące milczenie. Eustachy IV Suchy nie był w ciemię bity.
- Co niby się stało?
- Bo to... - niepewnie odważył się kanclerz. - Już rok będzie, jak kazaliście mu panie ręce odrąbać, język odciąć, gdzie trzeba wytrzebić i... i... i...
- To nie wszystko?! - ryknął władca, aż zastawa zatrzęsła się. - Mów, że do końca!
- Bo... to...
- Najwyższy Trybun z twej panie łaskawości został żywcem zamurowany w Zamku Najwyższego Rozumu. Pomiędzy III, a IV konsygnacją! - dopełnił Adelin.
- A, h, a! Zamurowany?
- Tak panie...
- To trzeba tak od razu! - Eustachy IV Suchy poprawił fałdy swej szaty. Wlepił wzrok w kanclerza. - Całkiem na amen?
- Tak panie? Co "na amen"?
- Nie żyje?
- No... raczej nie... rok minął.
- A ten... no... Wielki Jałmużnik? Jak mu tam było? - zniecierpliwienie władcy nie oznaczało niczego dobrego dla tych, którzy byli nań narażeni. - Pomóżcie mi. Ethebald?
- Tak panie.  Ethebald zza Góry - dopełnił usłużnie Adelin.
- To, co z nim? Żyw? Czyli też gnije pośród innych w jakiej ciemnicy?
- Nie panie. Żyw. Sędziwych lat dochodzi, ale kompletnie skretyniał.
- A! Skretyniał? - powiadasz. To tym bardziej trzeba go na dwór przywołać. Zrobię go głównym kwestorem. Niech wydusi trochę podatków z tej mojej nierozgarniętej hołoty, ludem zwanej. A, co dzieje się z Edmundem Szarym?
- Ożenił się.
- To źle?! - Eustachy IV Suchy aż zatrząsł się.
- Ale za córkę tego odszczepieńca Brunona Wklęsłego...
- Tego zdrajcę, którego...
- Którego kazałeś panie końmi rozrywać za malwersację trzech ton...
- Nie musisz mi tego przypominać! - Eustachy IV Suchy zgromił nadgorliwość Adelina. Brakowało tylko, aby klasnął w dłonie i przywołał swych siepaczy. Ci bez mrugnięcia okiem umieli takie chuchro, jak Adelin rozszarpać w kilka sekund. Stawiać opór tym osiłkom? Sama myśl była już samobójstwem! - A kto mu wydał zgodę?
- Marszałek, panie!
- Powiesić!
- Już powieszony, łaskawy panie! - przypomniał kanclerz. - Profilaktycznie...
- Profi... co? - zdziwił się władca. - Nie znam tego słowa!
- Bo to jest nowe słowo - uzupełnił Adelin. Sapnięcie z ust kanclerza było bardzo wymowne.
- Nowe? A kto je przyjął? Grafomaniusz wie o nim? Wpisał?
- Wpisał, wasza jasność! - zapewnił kanclerz.
- Profi...
- Profilaktycznie - delikatnie powtórzył Adelin. Nie chciał drażnić Eustachego IV Suchego nowym brzmieniem.
- Aha, profilaktycznie. A, co to właściwie znaczy? Prawnie? Sprawiedliwie?
- Inaczej być nie mogło.
- A to czemu ja nic o tym nie wiem? - obruszył się JKM - Grafomaniusz zdrowy?
- Zdrowy. Właśnie kończy swe epickie dzieło "O szczęśliwości i prawnej podstawie królestwa naszego sprawiedliwie rządzonego w cieniu geniuszu naszego władcy Eustachego IV Maximusa". Ksiąg XVI.
- Hm... niezbyt pokrętny ten tytuł?
- Ależ skąd o panie! Sam go zatwierdziłeś.  "O szczęśliwości i prawnej podstawie królestwa..." sprzedaje się doskonale. Subskrypcja idzie, jak woda!  Rzeka pieniędzy płynie wprost do skarbca...
- Rządowego czy mojego?
- No... - Adelin był zbity z tropu.
- Oczywiście, że do Twego, panie! - uspokoił monarchę kanclerz. Tym razem punkt był dla niego. Widać było, jak rośnie w oczach, jak duma rozpościera przed nim widoki na jeszcze dostojniejszą przyszłość.
- Jak to dobrze! - Eustachy IV Suchy aż klasnął w dłonie, a dźwięk odbił się od powały stropu.- Już miałem pewne wątpliwości.
- Zupełnie zbytecznie - kanclerz mógł być nieomal pewny, że stąpa po twardym gruncie. Za to Adelin...
- Trybunał się nie będzie wtrącał? Ten...  tam... Boemud Kwaśna Mina  nie brącha się?
- Nie ma pełnego składu! - Adelin uprzedził kanclerza, choć widać było, że ten bierze się do wyartykułowania pierwszych głosek.
- A to czemu?! - brwi Eustachego IV uniosły się w zdziwieniu zdziwień, jakby dopiero teraz dowiedział się, że ziemia nie jest płaska.
- Bo nie zaprzysiągłeś pani ich pełnego składu na "Codex honororum".
- Czemu?
- "Codex" ktoś ukradł! - zadowolił ciekawość władcy kanclerz.
- Czy to  możliwe? Ukradziono "Codex"?!
- Winnych obwieszono, poćwiartowano i spalono! Zgodnie z prawem i sprawiedliwie - Adelin nie mógł sobie darować, żeby na koniec nie wyszczerzyć zębów. Tak, uzębienie miał wyjątkowe, bo kompletne, co stanowiło powód do dumy. Kanclerz tego o sobie powiedzieć nie mógł. W dziąsłach sterczały jakie zmasakrowane pieńki. Stąd ciągłe nawroty boleści i ganianie do balwierze Rufusa. A ten sobie kazał słono płacić. 
- Dajemy radę bez tego tam... trybunału? - zainteresował się władca i lico mu lekko spłonęło. Tylko nie wiadomo do końca czy na wieść, że  "Codex" przepadł, czy dlatego, że cna Sylwia weszła do komnaty. 
- Dobra zbierać mi te szpargały! - warknęła na widok pergaminów, jakie zasłoniły dębowy blat, prezent od jej tatusia Odona II Szklane Oko.
- Ależ duszko... - Eustachy IV chciał pokazać kto tu rządzi, ale...
- Potem się pobawicie w wojnę!... 


Nie wiemy do jakich końcowych  wniosków doszłoby trzech najważniejszych ludzi w państwie, gdyby nie cna Sylwia. Uwłaczającej godności monarszej sceny nie przytoczymy tu tylko ze względu na majestat JKM Eustachego IV Zbawcy Ojczyzny zw. Suchym... Dziatwa i młódź nie powinny uczyć się na upokarzających scenach z historii monarchii i dynastii. Cna Sylwia znana była z tego, że porwana gniewem nie baczyła ani na majestat urzędu, ani na pamięć pokoleń. Bardziej kłótliwej i swarliwej niewiasty nikt nie znał w całym Królestwie!...

Championnat d'Europe de football 2016 - odsłona 3

$
0
0
Championnat d'Europe de football 2016 - za nami. Emocji moc! Nerwów niemniej. Kadra Adama Nawałki doszła tak daleko, że Mistrz Twardowski w swym magicznym lustrze nie doszedłby prawdy! Że Lewandowski nie strzelił gola? Zdarza się. Że Błaszczykowski nie strzelił karnego? Skoro pan Bóg kule nosi, to i pewnie od czasu do czasu pomaga piłkarzom. Tym razem widać przychylniej zerknął swym opatrznościowym okiem na Portugalczyków. Na szczęście kibice obecnie bardziej edukowani, niż w 1978 r., kiedy spalili samochód Kazia Deyny i wylewali kubły pomyj na tegoż! Czasy - inne. Uff!... Od wczoraj klęska naszej Kadry trochę zmalała? Aliści doczekaliśmy chwili, że wcześniejsze niepowodzenie (i to za sprawą karnego, a nie gry "w polu"), to żaden wstyd. Ani Błaszczykowski, Lewandowski, Pazdan, Fabiański, Krychowiak czy pozostali piłkarze (za nie wymienienie proszę o wyrozumiałość) nie grali jak patałachy. Ani, jak wychodzi, przeciwnik nie był z "niższej półki"- przegrana z Mistrzem Europy mniej boli!


Trudno sobie nawet wyobrazić, co działo się wczoraj w domach Portugalczyków, jak Portugalii długa i niezbyt szeroka. 92 212 km² musiało eksplodować chyba bardziej, niż gdy Vasco da Gama wrócił się z Indii! I nawet kontuzja Ronaldo nie otworzyła przed Francuzami bram na piłkarskie Pola Elizejskie! Jednak PORTO, a nie SZAMPAN triumfował? Nie wnikam ile de facto butelek z tym drugim eksplodowało. Jedno jest pewne: wszyscy zarobili! I UEFA! I Francja! I madame z warzywniaka pamiętającego czasu burbońskiej restauracji czy bistro, kiedy Moskal zajął Paryż po upadku Cesarza... Pewnie, że do świętowania zwycięstwa bardziej pasuje KANKAN niż FADO, ale co tam. Smutne miny Francuzów, łzy w oczach Marianny? Pewnie potrzebny był IM ten triumf. Nie wyszło. Nie uważam jednak, żebyDidier Deschamps musiał posypywać głowy popiołem. Fernando Santos po prostu triumfuje! Wiele wyników zweryfikują eliminacje do Mistrzostw Świata i same ich finały.


Trudno powiedzieć, kiedy minęły cztery lata od Euro 2012, kiedy gospodarzami mistrzostw była Ukraina  & Polska. Strach pomyśleć, co kolejne cztery lata mogą przynieść. Nie zapominajmy, że podstępny Moskal okupuje część Ukrainy, zmiótł z mapy miejsca sportowej rywalizacji. I końca nie widać? XXI Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej w 2018 r. mają odbyć się w państwie agresora?! Czy Świat oszalał? Potem dziwimy się, jak to było z Hitlerem? W Berlinie też były Igrzyska w 1936 r. Na obecnych Igrzyskach reprezentacji Rosji nie bedzie. I charaszo!... Sportowców z tego państwa powinny objąć sankcje, jak przed laty RPA! 


Gdzie kolejna europejska uczta piłkarska? No takiego czegoś jeszcze Europa nie wdziała! Cytuję za wszech znaną encyklopedią internetową:"25 stycznia 2013 Komitet Wykonawczy UEFA podjął decyzję o zorganizowaniu Euro 2020 w 13 miastach w 13 różnych państwach-gospodarzach. Kandydatury były przyjmowane od kwietnia do września 2013. We wrześniu 2014 zostali wybrani ostateczni gospodarze mistrzostw. W eliminacjach do Euro wezmą udział reprezentacje wszystkich członków UEFA włącznie z gospodarzami turnieju finałowego. Polska zrezygnowała z organizacji turnieju"


Raz jeszcze dziękuję moim wszystkim eks-uczennicom (Agnieszce B., Magdalenie  Świrniak, Iwonie Sobkowiak oraz Martynie Latopolskiej), które przysłały zdjęcia z czasu Euro 2016. Niezwykła pamiątka i dowód na to, że mogę Dziewczyny/Kobiety liczyć na Wasze bezinteresowne wsparcie. Bez Waszych zdjęć, to pisanie było by puste! Zresztą, każdy kto mnie zna (lub bywa na tym blogu czy FB) wie, jaką wagę przywiązuję do ikonografii. Słowu musi towarzyszyć obraz! A jeśli jest on autorstwa wyjątkowych Korespondentek, to powód do zadowolenia. Tym bardziej, że Panie przygotowały jeszcze inne cenne zestawy fotograficzne, które znajdą wykorzystanie na moim blogu. Tak zmieniają się, jak widzimy, relacje nauczyciel-uczeń. Bez pomocy tych Drugich nawet tych trzech odsłon "Championnat d'Europe de football 2016" po prostu by nie było. Neptun z tego postu to właśnie dzieło Martyny, abiturientki AD 2016. Nikt więc nie może Autorce zarzucić: picowniczka, łapie punkty! Raz jeszcze dziękuję!...

Moje "via tv" zdjęcia z dwóch ostatnich meczy: Niemcy-Francja, Francja-Portugalia. Czemu wcześniej mózg nie wpadł na podobny pomysł? Nie wiem. Starłem się wybrać takie kadry, których jakość nie popsuje wrażenia naszych wspomnień...


Przeczytania... (147) Henryk J. Chmielewski "Żywot człeka zmałpionego" (Wydawnictwo Prószyński i S-ka)

$
0
0
"Tym, którzy wychowali się na «Tytusach» ten elaborat poświęcam  Papci Chmiel" - ta dedykacja jest zaproszeniem dla MNIE, ta dedykacja dotyczy również MNIE. Moja znajomość z Tytusem, Romkiem i A'Tomkiem rozpoczęła się od wakacji AD 1970! Dopiero czekała mnie szkoła. Ta była dla mnie jeszcze abstrakcją, jak wartość liczby π, czy istnienie dynastii Habsburgów. Papcio Chmiel i stworzeni przez Niego bohaterowie, to moje szkolne dorastanie, to pojawienie się w moim słowniku słowa nowego i bardzo ważnego: komiks! Później będą  Żbik, Kloss, Podziemny front, Janosik czy Relax - ale początku nikt nie jest w stanie zatrzeć: uśmiechnięta gęba szympansa, harcerskie mundurki Romka i A'Tomka. Wstyd przyznać się, ale dopiero niedawno udało mi się skompletować całość zeszytów Ich przygód! Pewnie, że poszedłem do kina na Ich przygody. To nic, że już dawno wyrosłem z krótkich spodenek."Nie mogło mnie zabraknąć w kinie w 2002 r., aby nie obejrzeć ich filmowych przygód (głosu Tytusowi użyczył sam Marek Kondrat). To Moje Chłopaki! Bo kim był Tytus? Tylko z pozoru Szympansem (dlaczego piszę z wielkiej litery? kiedyś, jak nie zapomnę, wyjaśnię)! A przecież to idealne ucieleśnienie nas - chłopaków lat 60-tych!" - to mój zapis na okoliczność 90-tych urodzin Papcia Chmiela (7 VI 2013). I nic się nie zmieniło od tamtego czerwca. 
Wyjaśniłem chyba dość rzeczowo skąd w "Przeczytaniach" książka autorstwa samego Henryka Jerzego Chmielewskiego "Żywot człeka zmałpionego", Wydawnictwa Prószyński i S-ka. To obowiązkowa lektura dla każdego komu bliskie były losy Tytusa, Romka i A'Tomka. Nie uwierzę, żeby moim rówieśnicy (tj. 50+) nie podsuwali swoich prastarych zeszytów swoim pociechom? A teraz robią to samo ze swymi wnukami. Kupione reedycje? O ile nie - to proszę naprawić TO. Jak może rosnąć kolejne pokolenie bez znajomości uczłowieczającego się Szympansa (do dziś na blogu nie napisałem jednak skąd bierze się owe duże "SZ" - odsyłam do książki R. Foutsa "Najbliżsi krewni. Jak szympansy uświadomiły mi, kim jesteśmy"; patrz "Przeczytania..." odc. 17)? Na wyciągnięcie ręki, na jednej z półek stoi "Tytus, Romek i A'Tomek w bitwie warszawskiej 1920". to ani żart, ani chęć przypochlebienia się komukolwiek. Po prostu konsekwencja tego, co w mej książkowej biografii wyprawiali bohaterowie Papcia Chmiela.
Świetnie jest móc poznać dzieje (rozwój) czasopisma, które stanowiło pierwsze młodzieżowe spojrzenie na świat oczyma prasy! I to jeszcze tej czarno-białej. Nie pamiętam "Świata Przygód", ale  "Świat Młodych" to już moja chodzenie do szkoły podstawowej. Bardzo żałuję, że nie dotrwały do dziś wycinki z początku lat 70-tych. Do dziś mogę pokazać, gdzie kupowałem pierwsze egzemplarze. Miejsca nie ma, bo to wkomponowało się... centrum erotyki. Taki symbol przemian i postępu? 
Historie, jakie snuje Papcio Chmiel, to dopiero kuriozum! On było żołnierz AK, niefortunny (czemu? a to proszę sprawdzić) uczestnik powstania warszawskiego, potem infiltrowany czy służba w tej formacji była błędami młodości itp. Zazdrościć można, jak zwykle, ludzi których na swej drodze spotka młody Henryk Jerzy - a choćby Jerzy Janicki. Co w narracji Papcia robi marszałek... Rokossowski? Nie, to nie skutek lektur. Dodam tajemniczo: bardzo pouczająca i zabawna historyja, choć nie dotycząca Autora bezpośrednio ani pośrednio. 
"Trudne dzieciństwo to nie tylko rodzina. To także jego narodziny. Otóż nasz niski, długoręki, skoczny bohater urodził się nie jak wszyscy - raz. Najpierw w «Świecie Młodych», gdzie Papcio publikował pierwsze odcinki jego przygód, a drugi raz, kiedy rysował książeczkę i wylał mu się tusz. Z głupiej plamy powstał mądry Tytus" - to niemal wywód genealogiczny głównego bohatera. To było nasze zapotrzebowanie na takiego urwie-połcia?  Podejrzewam, że wielu z nas odnajdywało w swawolach sympatycznego Szympansa samych... siebie? A Romek i A'Tomek? Bawiło, jak byli wyprowadzani z równowagi przez harce lub kompletną ignorancję Tytusa: "Bałtyk to właściwie jezioro czy ocean?". Z praktyki nauczyciela (30+) mógłby sypnąć wieloma, podobnymi cytatami. Jeden z nieśmiertelnych i niezatapialnych w mej pamięci (autora znajdziecie wśród moich FB): "Czy Kościuszko jeszcze żyje?". Pytanie padło w 1985 r. - to tak gwoli ścisłości. To proza. Praca w szkole nauczyła mnie jednego: nie ma oczywistości!
"Żywot człeka zmałpionego", to zaproszenie Autora do siebie, do swego życia! Przecież, to nie chodzi o sam proces twórczy (choć wiadomo to rzecz i o niego też tu chodzi!), ale o tym jak Henryk Jerzy Chmielewski stawał się Papciem Chmielem. Z kim żył, dla kogo żył. Z kim pracował, jak się edukował. Można się uśmiać po pachy (patrz: narodziny córki czy syna oraz wybierania dla nich imion), ale przy okazji poznać realia przed-PRL-owskiej Polski. Ciekaw jestem ilu z nas spojrzy na książkę jako na... obraz młodej inteligencji tamtego okresu. Wrócić do poprzednich "Przeczytań..." i wtedy wyrobić sobie zdanie na temat pokolenia lat 50-tych. ZMP, punkty społeczne, pochodzenie społeczne - TU wszystko jest. Czy to rozrachunek z przeszłością? Raczej nie.Stalinizm wraca w kilka frasujących scenach. To naprawdę cenne obrazy. Godne cytowania, ale też uświadamiające nam (którzy ze zrozumiałych powodów tego pamiętać nie możemy), jak surrealizm i tamta epoka odciskała się choćby na studentach, choć sam Autor o sobie pisze tak: "Jako pracujący w redakcji byłem zwolniony z tych obowiązków [tj. przygotowań do pochodów 1 maja - przyp. KN]. Ponadto udało mi się prawie przez całe studia unikać zebrań ZMP-owskich. Byłem podwójnym zetempowcem, czyli żadnym". Czy sam nie popełniał dzieł "w duchu idei"? Tak odnotował o jednym z tworów: "Knocik zresztą wyszedł cacy. Szkoda, że zaginął po wystawie. Teraz dzieło przeszłoby do historii". Co było tematem zaginionego płótna?"...Towarzysz Stalin odwiedza polskiego szewca w Krakowie. Przeczytaliśmy gdzieś, że takie wydarzenie miało miejsce naprawdę" - nie kryje Pacio Chmiel. Nie mataczy, nie kryje pod dywan. Stąd podrozdzialik zatytułował: "Namalowałem Słońce Ludzkości". A zamówienie od samego... towarzysza Jakuba Bermana? Musicie TO koniecznie przeczytać. 
"O nie, kochanie! Jeśli ma być pies, to prawdziwy"- tak w życiorysie Autora pojawia się Kama - wyżlica "dropiata, w brązowe łaty". Trudno nie zgodzić się z argumentacją:"Kundelek może też być miłą psiną, ale nie nadaje się do hodowli, bo nigdy nie wiadomo, jakiego szczeniaka po tatusiu dogu i mamusi jamniczce urodzi". Proszę się nie obruszać. Sami od 9. lat mieszkamy z psicą "Sabą". Na pytanie "jaka rasa?"odpowiadam niezmiennie"lupus bidgositiensis". Zaskoczenie murowane i bezcenne (gwarantowane). Czemu o swojej suczce tu wspominam, bo u Papcia Chmiela jednak znajduję podobieństwa w reakcji i słownictwie: "...z lśniącą, aksamitną sierścią" i "Równocześnie jeżył jej się grzbiet, żeby w oczach napastnika stać się potężniejszą". To reakcja na inne psy. Skąd ja to znam... I mój argument, kiedy zjawiła się na rękach Córki mała, czarna kuleczka: "Sierść ma ładną".
Nie wiedziałem, że ja ojciec AD 1988 mogłem mieć tak wiele wspólnego z ojcem AD 1951?"W tamtych czasach mówiło się częściej «zdobyłem», niż «kupiłem», bo kupno było tylko czynnością techniczną, a wypatrzenie towaru, zorientowanie się, w którym sklepie i o której godzinie rzucą go do sprzedaży, podjęcie decyzji, kiedy ustawić się w ogonku, to były funkcje zdobywania". Ja bym dorzucił z własnej historii: strategiczne! "Przy okazji warto zaznaczyć, że gdy się już człowiek dorwał do lady, kupował dwie sztuki atrakcyjnego towaru więcej. Mógł go później odsprzedać z procentem mniej zaradnym [...]". Podejrzewam, że tego typu wspomnień nie spodziewaliśmy się?
Na kartach  "Żywot człeka zmałpionego" znajdziemy bardzo ciekawe, ba! wręcz prowokacyjne poglądy na temat porodu, duszy, Piekła czy Nieba? Mogłyby pewnie wywołać ciekawy dyskurs teologiczny! Chyba odważę się położyć kilka z tych zdań: "...coraz więcej ludzi zaczyna powątpiewać w istnienie raju i życia pozagrobowego. Ale kiedy się zachoruje na jakiś nowotwór lub inną zołzę i lekarze dają ci tylko rok życia, lecisz w szalonym galopie do spowiedzi, chociaż byłeś przez całe życie niedowiarkiem, nie chodziłeś na mszę świętą, nie dawałeś na tacę, cudzołożyłeś i w ogóle nie przestrzegałeś przykazań boskich i kościelnych. strach przed końcem życia! A może jednak jest to życie wieczne, pozagrobowe? Może jest Niebo i Piekło? Bicie się w piersi, mea culpa, mea maxima culpa, i przyjmowanie komunii nie zaszkodzi, a może duszę uratować przed smażeniem się w smole. Do tego w fatalnym towarzystwie przestępców kryminalnych i politycznych. Czy wesoło by ci było, gdyby w sąsiednim kotle smażyła się dusza Hitlera?". Może należało moje pisanie zacząć od tego cytatu? Kto odgadłby, że to fragment   "Żywota człeka zmałpionego"? To jest niezwykłość lektury, którą mamy przed sobą. Nagle ze śmieszności zrobiło się ironiczno-filozoficznie? Po prostu: rewelacja! A do tego Trójka znanych nam Trzech Bohaterów? Ktoś powie: pomieszanie z poplątaniem!
Chyba nikogo nie powinno zaskoczyć, jak przemiany roku 1956  wpłynęły nie tylko na rozwój kariery Papcia Chmiela, ale w ogóle pojawienia się w "Świecie Młodych" tzw. historyjek obrazkowych, czyli mówiąc "z amerykanska": komiksu. Na świat przychodzą Romek i A'Tomek oraz ON - Tytus!
"Herbata pływa po wierzchu jak kożuch i nie chce się zaparzyć. Jakaś tłusta? Patrzę na dzieciaka obok. Szczeniak włożył torebkę, bez rozrywania, do filiżanki i trzymając za reklamkę na nitce, bawi się, ruszając torebką. Alem durny! Ty ciemnoto z Kołomyi! Podróże kształcą. Czy jak opowiem po powrocie do Polski, że Szwedzi mają herbatę na smyczy, ludzie uwierzą?" - doświadczenie Polaka, który odwiedził imperialistyczną Szwecję. Bezcenne. Cenne cytaty z pamiętnika Autora. Budzi politowanie dziś obytych w świecie? To takie uroczo, naiwne, ale i... nowatorskie! Sklepy, w których kupowano po 10 deko wędlin? To naprawdę dla parweniusza z Polski (PRL-u) był szok cywilizacyjny. Wiele osób uśmiechnie się w tej chwili do siebie, bo same mają podobne doświadczenie za sobą. Mylę się? Wątpię. To urok dorastania kilku pokoleń Polaków czasów "realnego socjalizmu".
Doskonałym dodatkiem do wspomnień, zdjęć, faksymile rysunków i tytusów (czytaj: komiksu o T, R oraz  A'T) są... humory z tamtego okresu. Ulotna twórczość satyryczna doskonale przemawia do czytelników. Pewnie, że młodsi nie rozumieją tzw. podtekstu, ale i tak chwilami można boki rwać. Polecam m. in. ten o Gomułce i... striptizie.
Co mnie szczególnie zaskoczyło przy lekturze Papcia Chmiela? Jak wiele... podobieństw mamy z sobą! Obaj jesteśmy Bliźniakami (zodiakalni Gemini). Obaj lekko traktujemy sobie wróżby i tym podobne przesądy. Nie wierze w pechowe "13", ani czarne koty, ani tym bardziej gazetowe horoskopy. Nie ironizuję. Wiem doskonale, jak wiele osób (nawet tych bliskich mi) - wierzy w podobne gusła. Że XXI w.? Albo zwierzę dla Bliźniaków? A choćby - małpa! Papcio Chmiel ma swego Tytusa. Jeszcze nie znałem onego, a już moją ukochaną maskotką była... małpka! Nie misio, lew czy inny krokodyl - tylko małpka! Tylko patrzeć, jak jej stuknie pół wieku. A jakże - jest, zachowała się, żadne z moich dzieci nie dostało jej "na zmarnowanie". I to jest niezwykłe w tym czytaniu - utożsamiam się z Autorem. Nie dość tego: święcimy razem (z różnych powodów) dzień 7 czerwca! Proszę porównać, to co kiedyś na tym blogu pisałem o "święcie Wedla" i porównać z tym, co TU znajdziemy. kolejny remis! Również kocham prozę/humor Wiecha i pojawienie się kilku bohaterów z tegoż skeczów - wyborność! Proszę znajomym zrobić test na znajomość warszawskich pomników:"Panie szanowny, trzeba mieć hemoroidy w mózgu, żeby jakieś obce, zagraniczne, muskularne babsko było symbolem naszych wojaków. [...] Baba trzyma miecz, panie szanowny, kto dziś walczy mieczem?". Nawet w życie mistrza wdarł się... 25 V 1981 r.! To z pewnych względów bardzo ważny dzień (środa! - nie sprawdzajcie, daję głowę) w moim nastoletnim życiu, a dla Autora dzień napisania ważnego listu z... Ministerstwa Finansów! Pewnie, że zbieg okoliczności, ale kolejny remis!
Niestety nie mogłem być członkiem Klubu Tytusa, bo takowy powstawał w czerwcu 1964 r. Innymi słowy piszący ten tekst miał wtedy zaledwie skończony rok (29 V). Jak bardzo chciałbym "pójść za Autorem" wysypać cytat za cytatem. Nie mogę. I bez tego moje "Przeczytania..." są kopalnią cytatów. Oczywiście takich, o których wiem, że kiedyś bardzo będą mi przydatne w mej edukacyjnej pracy. Jedno z projektowanych przykazań: "TYTUSYN PODZIELI SIĘ OSTATNIM KAWAŁKIEM Z INNYM TYTUSYNEM". Nie wspomniano, co to miałby być za "ostatni kawałek". Grunt - że ostatni!... Wielkie litery stawiałem celowo.
Niestety nie mogłem być świadkiem innego doniosłego wydarzenia: "...1000 lat musieli czekać Polacy na ukazanie się pierwszej księgi przygód Tytusa, Romka i A'Tomka 966-1966". To tytuł rozdziału "12". Trzylatek z tytusem? Mnie TO nie spotkało. A i swemu Wnukowi (ur. 16 V 2013 r.) jeszcze GO nie podsuwam. Bo nie uszanuje i po prostu nie zrozumie. Mój zdezelowany egzemplarz (jak wspominałem AD '70) nie dotrwał do tego pisania choć dwa inne są. Pewnie, że zaskakujące było dla czytelnika lat 7 takie drukarskie kuriozum: "Żeby zaoszczędzić na kosztach druku, wydawnictwo wpadło na   «genialny» pomysł drukowania arkuszy z jednej tylko strony w kolorach, a z drugiej na czarno. Wyszła z tego przeplatanka. Co druga strona w książeczce jest kolorowa". Ale czy inaczej było z drukowaniem poczytnych książeczek z serii "Poczytaj mi mamo"? To też swoisty... (o! ironio) koloryt lat 60-tych. Od 1967 r. przedszkolakowania. Chyba coś mi świta, że ktoś kiedyś przyniósł tytusa do przedszkola... A może to była Gąska Balbinka? Nie wiedziałem, że czerwone chusty harcerskie A'Tomka i Romka, to był nakaz "z góry"! Jak przed laty moje harcerki (rocznik '72) wkurzały się, że muszą nosić takie same. Sam w swym harcerskim życiu nosiłem: czarno-czerwoną, zieloną oraz biało-czerwoną (tzw. drużyna sztandarowa). Nie wiem, co stało się z moim mundurkiem. Ostał się krzyż i książeczka harcerska. I "patent" drużynowego, i proporzec, i kilka zdjęć moich drużyn (roczniki: '72 i '75). Też nachodzi mnie, jak Papcia Chmiela o członkach Klubu Tytusa - jak tam MOI. Kilkoro odnalazło się dzięki FB. Kilku już nie żyje...
Każdy rozdział tej niezwykłej książki i losów tak Bohaterów, jak i Autora godny byłby, aby z niego wydrzeć choć kilka słów. Rozbrajający jest rozdział "17" pod znamiennym tytułem: "Papcio odtajnia listy czytelników". Jaka szkoda, że uczeń SP 39 w Bydgoszczy (później SP 46, by zakończyć tą peregrynację w SP 25, a wszystko w latach: 1970-72, 1972/73, 1973-1978), jakim byłem, nie porwał się na napisanie do Papcia Chmiela. Może czytałbym teraz: "Jestem jednym z miłośników Pańskich komiksów, które moim zdaniem są jedyne w swoim rodzaju. [...] Najbardziej chciałbym zwiedzić Pańską pracownię, w której powstały wszystkie pojazdy Tytusa". Ależ ja dopiero teraz mogłem stać się właścicielem "na zawsze" wielu zeszytów/tomów! Pojazdy, którymi podróżowali Tytus, Romek i A'Tomek - to było  c o ś ! Frunąć wanną, żelazkiem "na duszę", maszynką do mięsa, ba! znaleźć się między prehistorycznymi skrzypami - marzenie.
Pamiętam Roz i Bitka! Szkoda, że nie ma żadnego obrazka w książce Papcia Chmiela. Pisałem o nich w wzmiankowanym jubileuszowym poście z 7 VI 2013 r. Sprawdzałem. Ale byłby przysiągł, że zabawne perypetie tych dwojga, to ukazały się w  "Świecie Młodych" jeszcze przed 1972 r. A jednak - myliłem się. To 1974 r.! Można pozazdrościć X LO w Warszawie, że jest w posiadaniu portretu swej patronki (czyli świętej królowej Jadwigi Andegaweńskiej) "ala Matejko"pędzla właśnie Papcia Chmiela. Mamy dowód pracy twórczej Autora. Jak sam napisał: "Czy jaj jestem dożywotnio skazany na rysowanie Tytusów?".
Ciągle wtrąca się nam wielka historia. Od niej w "Żywocie człeka zmałpionego" po prostu uciec się nie da. A więc o ile ktoś uważał, że wybór lektury do kolejnego "Przeczytania..." jest wypadkiem/przypadkiem, to po raz kolejny widzie, że NIE! Gdzie dziś młodszy Czytelnik obejrzy (pewnie poza Internetem) bilety NBP czasu PRL-u czy osławione "bony towarowe PKO". I pouczające wycieczki po demoludach, oczywiście ze Związkiem Radzieckim na czele...
"BAWIĄC UCZY - UCZĄC BAWI", to motto bycia trójki Papcia Chmiela. Trudno nie kochać Tytusa, Romka i A'Tomka  - nawet mając obecnie 53. lata.  "Żywot człeka zmałpionego" Henryka J. Chmielewskiego, to doskonała podróż przez życie Autora, ale też i czasy, w których żył. Nie wyobrażam sobie, aby miłośnicy T., R. i A'T. mogli obojętnie przejść wobec TEJ książki. Tym bardziej, że czeka ich wiele zaskakujących niespodzianek. Piękna, ciepła, z humorem skreślona ballada. Chwilami historyczna rozprawa, czy teologiczna dywagacja? Trzeba przyznać, że Wydawnictwo Prószyński i S-ka ma dobrego nosa. Cenność tej pozycji polega też na bogactwie ikonograficznym (to też rewelacyjna książka do... oglądania) i faktograficznym. O ile łatwiej będzie mi teraz  tłumaczyć nastolatkom zawiłości PRL-u. Cytaty z Papcia Chmiela zrobią na wielu zaskakujące wrażenie. Jeden z cytatów, który tu odnajdziemy już zamieściłem na swoim FB. Tę książkę H. J. Chmielewski też napisał zz intencją: "BAWIĄC UCZY - UCZĄC BAWI". I tego trzymajmy się...

Risorgimento... - część 1

$
0
0
"Znam Paryż jeszcze z roku 1859. Pamiętam, jak przyjmowali cesarza, kiedy wracał z kampanii włoskiej... 
- Pan - zawołałem - pan widziałeś triumfalny powrót Napoleona do Paryża?...  
[...]
- Widziałem lepszą rzecz, panie... Podczas kompanii byłem we Włoszech i widziałem, jak Włosi przyjmowali Francuzów w wigilię bitwy pod Magentą... 
- Pod Magentą?... W roku 1859?... - spytałem. 
- Pod Magentą, panie... 
Popatrzyliśmy sobie w oczy z tym eks-obywatelem, który nie mógł zdobyć się na wywabienie plam ze swego surduta. Popatrzyliśmy sobie - mówię - w oczy. Magenta... Rok 1859 ... Eh! Boże miłosierny...     
- Powiedz pan - rzekłem - jak to was przyjmowali Włosi w wigilię bitwy pod Magentą?
Ubogi eks-obywatel siadł na wydartym fotelu i mówił: - W roku 1859, panie Rzecki... Zdaje mi się, że mam honor... 
- Tak, panie, jestem Rzecki, porucznik, panie, węgierskiej piechoty panie... 
Znowu popatrzyliśmy sobie w oczy. Eh! Boże miłosierny... 
- Mów pan dalej, panie szlachcicu - rzekłem ściskając go za rękę. 
[...]


- Niech mnie kaczki zdepczą - mówił ubogi eks-obywatel - że to są najpiękniejsze chwile w życiu. Jesteś młody, wesół, zdrów, nie masz na karku żony i dzieci, pijesz i śpiewasz, i co chwilę spoglądasz na jakąś ciemną ścianę, za którą ukrywa się nasze jutro... Hej! - wołasz- lejcie mi wina, bo nie wiem, co jest za tą ciemną ścianą... Hej!... wina. Nawet pocałunków... Panie Rzecki - szepnął nachylając się rządca. 
- Więc tedy, jakeście szli z przednią strażą pod Magentę?...-przerwałem mu. 
- Szliśmy z kirasjerami - mówił rządca. - Pan znasz kirasjerów, panie Rzecki?... Na niebie świeci jedno słońce, ale w szwadronie kirasjerów jest sto słońc... 
- Ciężka to jazda - wtrąciłem. - Piechota gryzie ją jak stalowy dziadek orzechy... 
[...]
- W pół godziny - ciągnął rządca - jesteśmy w mieście. Ulica wąska, po obu stronach naród, ledwie można przejechać czwórkami, a w oknach i na balkonach kobiety... Jakie kobiety, panie Rzecki!...Każda ma w ręku bukiet z róż. Ci, którzy stoją na ulicy, ani pary z ust...bo Austriacy blisko... Ale tamte, co na balkonach, skubią, panie, swoje bukiety i spoconych, pyłem okrytych kirasjerów zasypują listkami z róż jak śniegiem... Ach, panie Rzecki, gdybyś widział ten śnieg: amarantowy, różowy, biały, i te ręce, i te Włoszki... Pułkownik tylko dotykał ręką ust na prawo, i na lewo słał pocałunki. A tymczasem śnieg różanych listków zasypywał złote kirysy, hełmy i parskające konie... Na domiar jakiś stary Włoch, z krzywym kijem i siwymi włosami do kołnierza, zastąpił drogę pułkownikowi. Schwycił za szyję jego konia, pocałował goi krzyknąwszy:Eviva Italia !, padł trupem na miejscu... - Taka była nasza wigilia przed Magentą! To mówił eks-obywatel, a z oczu spływały mu łzy na poplamiony surdut" - pamiętamy ten dialog. O ile nie, to szukamy. Gdzie? No pewnie, że w "Lalce" Bolesława Prusa! A gdzie indziej występuje pan Ignacy Rzecki?
Postanowiłem tak literacko zacząć ten wakacyjny cykl? RISORGIMENTO! Trzeba było opublikować przeszło 900 postów (tekstów), aby wreszcie dojść do jednego z ukochanych przeze mnie epizodów historii Europy? Nie podjęcie tej tematyki uważałem za swoją... ułomność. Jak to możliwe? Nie potrafię się z tego wytłumaczyć.

Mam ambitne plany. Bohaterem każdej z części ma być ktoś inny lub inne wydarzenie. Nie zdradzam bohaterów. Zresztą można sobie TO domyśleć. Jak mniemam. Pewnie, że liczę na tych, dla których to będzie novum. Nie pamiętam od kiedy wpadłem w stan zakochania nad drogami Włochów do zjednoczenia i utworzenia Królestwa Włoch - 17 marca 1861 r. Tak, 155 rocznica minęła kilka miesięcy temu. To jednak nie ma TU znaczenia. Zawsze mnie zachwyca, jak doszło do zlepienia tego państwa. Postaram się w tym cyklu przypomnieć, pokazać, jak przebiegały najważniejsze etapy Risorgimenta. Ograniczam się tylko do ostatnich jedenastu lat? Tak, tylko 1859-1870, poczynając od kampanii 1859 r., aż po zajęcie Rzymu 20 IX 1870 r. Plan ambitny. Ostatni odcinek powinien znaleźć się na łamach tego blogu właśnie we wrześniu. Mały drobiazg: poza tymi akapitami nie ma żadnych innych. Nie ma gwarancji, że w ogóle jakieś będą.

Postanowiłem tak literacko zacząć ten wakacyjny cykl. Bo takie miałem pierwsze skojarzenie z Risorgimento. Najciekawszy jest zawsze rodzimy przykład. A tu wszak chodzi o "Lalkę" B. Prusa - moją ukochaną powieść z XIX w. Żadnej książki nie czytałem tyle razy, co jej. Wywołuje to zdziwienie? Zaskoczenie? Niech tam! To jest miłość od pierwszego czytania. Pewnie, że polecam serial TVP w reżyserii Ryszarda Bera, z cudownymi kreacjami m. in. nieodżałowanej pamięci M. Braunek, Z. Mrozowskiej, J. Kamasa, B. Pawlika, J. Ciecierskiego czy Cz. Wołłejki. Ale chodzi mi też o co innego. Nie rozumiem, jak cenzura rosyjska pozwoliła na ten choćby fragment powieści, czy wcześniej węgierskiej wspomnień "starego subiekta". 

Przeczytania... (148) Mario R. Dederichs "Heydrich. Twarz zła" (Wydawnictwo Dolnośląskie)

$
0
0
"Książka ta powstała z potrzeby przybliżenia nowym generacjom Niemców, a także zainteresowanym czytelnikom w innych krajach [...] straszliwej epoki w historii Niemiec i Europy. Powstała też z potrzeby opowiedzenia o niej na nowo na przykładzie życiorysu człowieka potwora" - tak otwiera "Słowo wstępne"Mario R. Dederichs w swej książce pt. "Heydrich. Twarz zła", w tłumaczeniu Jerzego Pasieka (Wydawnictwo Dolnośląskie). Seria wydawnicza "Wojny i konflikty" odsłania kolejne sekrety III Rzeszy? Ktoś mi tu burknie: my TO znamy! Ale są tacy, którzy NIE znają! Dlatego wrzuciłem tu jako pierwsze zdanie to, w którym Autor uzasadnia swój twórczy trud: "nowym generacjom Niemców". Oto mszczą się dla Niemców lata zaniechań, lata zaniedbań w nauczaniu historii III Rzeszy! Teraz trzeba odkrywać ten ponury czas od nowa? Mogę zapewnić o jednym Wydawnictwo Dolnośląskie nie da nam zasnąć z nudy w tej materii. Jest kolejnym, które robi wszystko, aby podgrzewać w nas zainteresowanie historią Niemiec z lat 1933-1945. Wierni Czytelnicy "Przeczytań...", ale i okazjonalni Goście na mym blogu spostrzegą, że to już kolejny tytuł z tej intrygującej serii. Mogę zdradzić, że... kolejne czekają na swój czas.
"To nie jest lektura z gatunku «łatwych i przyjemnych». Bo i bohater nie po temu, aby rechotać, ba! żeby obojętnie minąć jego zbrodniczą biografię. III Rzesza nigdy nie zaistniałaby, gdyby nie miała ślepych, perfidnych, inteligentnych wykonawców. Wśród nich był też On - Heydrich! Nie zapominajmy (nigdy!), że Hitler i jego NSDAP doszła do władzy w wyniku wolnych wyborów" - tak kilka dni temu pisałem na FB "Historia i ja". Nie lubię tych... prostych (prostackich?) analogii z czasem przeszłym minionym/dokonanym? Ale, kiedy w państwie demokratycznym widzę butność i ironię rządzących, to czegoś nie rozumiem. Czy to znaczy, że owi uwierzyli, że dorwali się do władzy na wsiegda? Ludzie pokroju Reinharda Tristana Eugena trojga imion Heydrich też wierzyli, że tworzą tysiącletnią Rzeszę. Na ironię i chichot historii musi wychodzić fakt, że jeden z wnuków tego zbrodniarza (chyba jednak zbyt słabe byłoby określenie: bandyty?) nosi dziwnie (jak na Niemca) brzmiące nazwisko: Wischnewski. 
Mario R. Dederichs (1949-2003), jak dowiadujemy się z mini biogramu na ostatniej stronie okładki, "...był korespondentem tygodnika «Stern» w Waszyngtonie, Moskwie i Bonn. Po jego śmierci manuskrypt tej książki dokończył Teja Fiedler". Proszę nie pominąć tego, co na ten temat miał do napisania niemiecki wydawca książki. To nie jest jakaś bardzo obszerna praca. Zasadnicza treść zamyka się na stronie 177. Potem mamy m. in. przypisy, bibliografię czy schemat"Systemu ochrony państwa w Trzeciej Rzeszy". Niestety zabrakło indeksu występujących na kartach monografii postaci? To błąd. To naprawdę ułatwia korzystania z książki, gdy trzeba kogoś konkretnego odnaleźć. Ale widać, taki jest wybór Wydawnictwa Dolnośląskiego, bo zerknąłem do kilku innych tytułów i w żadnym nie ma indeksu.
Na rynku księgarskim znajdziemy kilka książek poświęconych Reinhardowi Heydrichowi (1904-1942). Sam jestem pod wrażeniem tej, którą w 2000 r. wydała Bellona w serii "Brunatna seria": G. Deschnera "Reinhard Heydrich namiestnik władzy totalitarnej"  w tłumaczeniu Magdaleny Ilgmann. Proszę nie obawiać się nie zrobię analizy porównawczej. Chcę tylko zwrócić uwagę na mnogość możliwości, które ułatwią nam poznać jednego z głównych zbrodniarzy III Rzeszy. Czy zrozumieć? Tego nie gwarantuję. M. R. Dederichs też nie potrafił uciec od stawiania sobie dręczących pytań: "Co spowodowało, że człowiek ten dopuścił się takich zbrodni?".
Kiedy biorę do ręki biografię "Heydrich. Twarz zła" (Wydawnictwa Dolnośląskiego) wraca do mnie inne pytanie: kiedy ja po raz pierwszy usłyszałem o R.H.? I tu może paść zaskakująca odpowiedź. Bo to był zeszyt komiksowy z serii"Relax". Bodaj z lata 1977 r.? Wrzucam frazę w wyszukiwarkę internetową i widzę znane mi rysunki! To z tego magazynu dowiedziałem się kim byli Jan Kubiš, Jozef Gabčík , Josef Valčík. Potem był tygodnik "Perspektywy" i jakiś tam cykliczny odcinek (ostatnie strony) historyczny. Pamiętam zdjęcie wykonane po zamachu. Dlatego nie lekceważę nigdy ani komiksów, ani żadnej innej"formy"zdobywania wiedzy. Chyba mogę polecić "Ostateczne rozwiązanie"  film telewizyjny w reżyserii F. Piersona (koprodukcja USA i GB) o przebiegu konferencji w Wannsee. W rolę Heydricha wcielił się sam Kenneth Branagh.
"Okazało się, jednak, że w historiografii Trzeciej Rzeszy Heydrich został potraktowany po macoszemu. [...] Jego wczesna śmierć przyczyniła się jednak do tego, że stracono go nieco z pola widzenia"- takie wnioski Mario R. Dederichsa mogą zaskoczyć polskiego czytelnika. To ciąg dalszy myśli, o której było powyżej. Dla Autora nie ma żadnych wątpliwości, jaką zbrodniczą rolę odegrał: "...jak to zwykle bywa z szefami tajnych policji i służb, działał z drugiego planu, choć wydaje się, że zawsze to on właśnie trzymał w ręku wszystkie sznurki, że wytyczał kierunki działania także dla ludzi potężniejszych od siebie, że w nadgorliwym posłuszeństwie wychodził naprzeciw życzeniom Hitlera [...]"
"Patrzcie tylko, Icek  Süß w mundurze marynarskim!" - trudno, aby Mario R. Dederichs pominął wątek ewentualnego semickiego pochodzenia przyszłego Obergruppenführera SS Reinharda Heydricha. Brakuje mi w tym miejscu drzewa genealogicznego. Wywód jest jednak pociągnięty. Ciekawe, gdyż w biografii autorstwa Günthera Deschnera jest coś na temat... zmiany tablicy nagrobnej jednej z babek (macierzystej czy ojczystej? - nie pamiętam), która nosiła dość niebezpieczne, jak na ówczesne czasy imię: Sara (Sarah). Żadna chrześcijańska matka-Niemka (Polka pewnie też) nie nadałaby córce tego imienia. Jak nic określało ono pochodzenie i wyznanie - mojżeszowe! Tu na ten temat cisza. ciekawostką jest zdjęcie z księgi chrztów w Halle z 1904 r. Nie chodzi mi tylko o zapis nr 154, ale proszę wczytać się, co jest napisane powyżej: Hedwiga [Jadwiga - przyp. KN] Szymczak. Podejrzenie o żydowskość rodu Heydrichów ścigała towarzysza NSDAP numer członkowski 544 916 jeszcze na początku lat 30-tych. Sugestia poszła ze strony partyjnej, samego gauleitera z Halle/Merseburga R. Jordana (cóż to dopiero za... germańskie nazwisko?): "Istnieją powody, by przypuszczać, że zamieszkały w Halle Bruno Heydrich jest Żydem. [...] Może wskazane byłoby, aby wydział personalny zbadał ostatecznie tę sprawę". Ów powoływał się głównie na zapis w "Leksykonie muzyki" Hugo Riemanna, o czym Autor pisze dość obszerniej, kiedy kreślił panoramę rodziny,z której wziął początek Reinhard Tristan Eugen trojga imion. A jakże przeprowadzono badania genealogiczne, oto fragment wywodu: "Z załączonej listy genealogicznej wynika, że porucznik marynarki w stanie spoczynku Reinhardt [sic!] Heydrich ma niemieckie pochodzenie i nie posiada żadnej domieszki krwi kolorowej lub żydowskiej". Na tym nie koniec. "Heydrich zaangażował prywatnie genealoga Ernsta Hoffmanna i polecił mu na bieżąco relacjonować sobie wyniki jego wieloletnich badań" - uzupełnia naszą wiedzę Autor biografii.
Śledzimy karierę Heydricha. Kroczymy od epizodu do epizodu. Fascynacja muzyką (nie mogło być inaczej, skoro famielie Heydrich, to był muzyczny klan!). Służba w marynarce wojennej. Datowana od wtedy znajomość z ówczesnym komandorem podporucznikiem Wilhelmem Canarisem. Ciekawszy drobiazg wpadł mi w oko: w 1926 r. służył na okręcie flagowym..."Schleswig-Holstein"! Jest o miłosnych podbojach i skandalu, który wykluczył młodego oficera z szeregów marynarki! Jest oczywiście o okolicznościach poznania, zaręczenia i małżeństwie z panną Liną von Osten. Znajdziemy m. in. cytat z jej wypowiedzi:"Odczuwam sympatię do tego ambitnego, a jednocześnie powściągliwego mężczyzny. Nie zachowuje się jak zakochany, lecz bardziej jak kolega, przyjaciel, a mimo to jest dla mnie kimś innym". Znajdziemy też jednozdaniową opinię o pannie von Osten: "Życie Heydricha gruntownie odmieniła w końcu pewna zagorzała zwolenniczka Hitlera". Zaskakujący przebieg miała ceremonia ślubna Reinhardta z Liną. Ale proszę o tym przeczytać w książce  Mario R. Dederichs - i dowiedzieć się m. in. dlaczego proboszcz kościoła ewangelickiego w Großenbrode stracił swoją a parafię.
Mario R. Dederichs skreślił sylwetki ludzi, którzy tworzyli świat nazisty Heydricha, m. in. Himmlera, Müllera. Ciekawie splatały się losy z tym pierwszym. Heinrich und Reinhardt wzajemnie uzupełniali się! Cytowana jest wypowiedź amerykańskiego historyka Ch. Sydnora: "W historii III Rzeszy nie ma drugiego takiego tandemu, który posiadałby podobne znaczenie". Lekarz Reichsführera-SS tak ocenił zażyłość pomiędzy obojgiem: "W porównaniu z nieco drobiazgowym Himmlerem, Heydrich sprawia wrażenie oszlifowanej stali. Często mogłem przysłuchiwać się wyjaśnieniom, jakie Heydrich czynił do szczególnych propozycji. Były to zawsze arcydzieła sztuki referowania [...]". Ale z drugiej strony czytamy też coś takiego: "Czasem miałem wrażenie, że po tak zreferowanej sprawie Himmler czuł się jakby dokonano na nim gwałtu. [...] Z drugiej strony stosunek Heydricha do Himmlera, który ciągle traktował go z wyjątkową uprzejmością, charakteryzuje zupełnie dla mnie niewytłumaczalną poddańczością. Zwracając się do Himmlera, zamiast samego tytułu «Reichsführer» używa formy «Herr Reichsführer», co w SS jest generalnie zabronione". Koszmarność tej współpracy przyniosła zabójcze skutki! Owa służalczość odnajdywała swoje miejsce w stosunku do samego A. Hitlera. Mogło-że być inaczej?
"Niektórym nasze metody mogą wydawać się zbyt ostre, ale musimy być twardzi jak granit, w przeciwnym razie dzieło naszego Führera legnie w gruzach" - nic tak nie oddaje ducha tym, kim się stawał R. Heydrich, jak jego własne słowa. To cyniczne zdanie usłyszał szwajcarski emisariusz Ligi Narodów, który w 1935 odwiedził III Rzeszę i wizytował obozy koncentracyjne na jej terytorium. M. R. Dederichs cytuje też jakiś partyjny pamflet z tego samego roku, w którym RH napisał: "Aby zachować nasz naród, musimy być wobec przeciwnika twardzi, nawet akceptując ryzyko, że pojedynczym przeciwnikom tak po ludzku sprawi się ból i że przez niektórych, zapewne dobrze myślących ludzi, zostaniemy okrzyknięci nieokrzesanymi brutalami". Jak starano się "zachować ów naród" jest książki "Heydrich. Twarz zła" - od stworzenia Konzentrationslager Dachau, aż po 9 czerwca 1942 r.? Nie dłużej. Bo to, co stworzył Heydrich nie umarło razem z nim w praskim szpitalu. Trudno każde zdanie przytoczyć. To mój odwieczny dylemat (i swoiste powtarzanie się). Niemiecka dziennikarka, a jakże z żydowskim rodowodem, tak opisała spotkanie z... :"Gdy Heydrich uprzejmie stuknął przede mną obcasami, przeszedł mnie dreszcz. Za całe złoto tego świata nie podałabym ręki temu naczelnemu mordercy". Nie zapominajmy, że słowa te zapisała na lata przed ogromem zbrodni, jakie zaplanował i metodycznie wdrażał w życie.
Niech mi będzie darowane krok po kroku śledzenie kariery Heydricha. Jak zwykle szukam w podobnych książkach... człowieka. Czy w ogóle kogoś takiego można jeszcze zaliczać do homo sapiens sapiens? To, co tworzył poczynając od"nocy długich noże", poprzez objęcie władzy nad Protektoratem Czech o Moraw / Protektorat Böhmen und Mähren - fakty są mniej lub bardziej znane. Odnajdziemy je także na kartach tej książki. Temu ona służy. Mnie zaskoczył taki choćby fakt, o którym pisze Mario R. Dederichs:"Niewielu współczesnych zauważyło, że mimo całej swej władzy Heydrich pozostawał człowiekiem głęboko rozdartym. Uwidaczniało się to już choćby w jego powierzchowności - z jednej strony dziarski, wysportowany i twardy żołnierz, z drugiej zaś łagodny, uprzejmy i zniewieściały miłośnik muz. Jego przenikliwe spojrzenie i chrapliwy głos kontrastowały z delikatnymi dłońmi i krągłymi biodrami". I podaje zaskakujące przykłady zachowań swego bohatera: libacje alkoholowe, zdominowanie przez apodyktyczną żonę, seksualne ekscesy, cyniczny wobec kobiet, wybuchowy i zamykający się w sobie, strzelający do swego odbicia w lustrze. Nie wymieniony z imienia i nazwiska kryminolog określił to zachowanie jako"ambiwalentnie schizoidalnego"osobnika. Jest i wypowiedz Erfrau Heydrich: "Nie chciał mieć przyjaciół. Uważał, że nie wolno mu zawierać żadnych przyjaźni [...]". I znów pojawia się relacja Heydrich-Himmler. Jeśli wierzyć Linie Heydrich mąż poprosił Reichsführera, aby nigdy nie przeszli "na Ty". To miałoby popsuć relacje zależności między obojgiem?... Nie zapominajmy jednak o tym, że sam Heydrich gromadził informacje na temat... Hitlera,  Goebbelsa, Himmlera, Göringa. Tak, samych szczytów władzy. Jak to krótko określił M. R. Dederichs: "Heydrich przejrzał tajemnice Trzeciej Rzeszy"
Kluczowym wydarzeniem z życia zbrodniarza Reinharda Heydricha pozostaje konferencja w Wannsee z 20 stycznia 1942 r. Ciekawie podchodzi do jej znaczenia sam Autor książki:"Konferencja w Wannsee nie oznaczała jednak początku ludobójstwa. Początek ten uczynił Heydrich w Polsce w 1939 r. i w Związku Radzieckim w 1941 r., gdy wysłał do akcji swoje grupy operacyjne". Dalej powtarza tę tezę: "Spotkanie 14 dystyngowanych urzędników państwowych w Wannsee w dniu 20 stycznia 1942 r. nie otworzyło więc drzwi do holocaustu, one były bowiem już dawno szeroko otwarte. Spotkanie stanowiło jednak znaczący akcent na drodze do wymordowania sześciu milionów Żydów". Należy żałować, że bardziej wnikliwie (czytaj: szczegółowiej) nie potraktowano przebiegu tego ważkiego wydarzenia. Niewielkie wyjątki z protokołu uzupełniono o zeznanie przed izraelskim sądem Adolfa Eichmanna. Z niego pochodzi takie spostrzeżenie na temat gospodarza konferencji: "Po raz pierwszy widziałem Heydricha palącego papierosa lub cygaro; pomyślałem tylko, Heydrich dziś pali, ale nigdy przedtem tego nie widziałem. Pije koniak, a przecież przez lata całe nie widziałem, aby Heydrich pił w ogóle alkohol [...]".
Namiestnik na Hradczanach potrafił jasno i dobitnie określić kim jest i czego żąda nad Wełtawą: "Wiecie, moi panowie, że jestem wspaniałomyślny i że wspieram wszelkie konstruktywne plany. Ale wiecie jednak i to, że przy całej mojej cierpliwości nie zawaham się uderzyć niesłychanie ostro, jeżeli odniosę wrażenie, że Rzeszę uważa się za słabą i że lojalne zachowanie z mojej strony odczytywane będzie jako słabość". Na swe nieszczęście uwierzył w swą nietykalność, lekceważył podstawowe wymogi bezpieczeństwa i ochrony. To chyba dobitnie charakteryzuje butę RH, skoro w podbitym kraju czuł się, jak na Unter den Linden w Berlinie?"A czemuż to moi Czesi mieliby do mnie strzelać?" - ironizował. Na dobrą sprawę, to "swoi Czesi" z okupowanego Protektoratu - nie dokonali zamachu z 27 V 1942 r.! Gabčík i Kubiš przygotowywali się do "Operacji Antropoid" w Wielkiej Brytanii. Pod koniec grudnia 1941 r. zostali przerzuceni do Czech. Zamach, zdjęcia wykonawców (dodajmy: dość niefortunnych; zresztą Autor polemizuje "dlaczego czeski rząd emigracyjny w Anglii do wykonania zamachu [...] nie wybrał lepszych żołnierzy"?) i te z niemieckiej dokumentacji śledczej. Śmierć RH, pogrzeb, zabicie czeskich spadochroniarzy, mord na Lidicach,  "heydrichiada"- ale mnie zainteresowała zaskakująca wypowiedz osobistego lekarza H. Himmlera, doktora Felixa Kerstena (1898-1960): "Heydrichowi niezmiernie doskwierał fakt, że nie był czysty rasowo. Poprzez wybitne osiągnięcia w sporcie chciał udowodnić, że w jego żyłach musi być większy udział krwi germańskiej. Powszechne było bowiem przeświadczenie, że sport jest obcy naturze żydowskiej". I jedno ze zdań wygłoszonych nad trumną towarzysza numer członkowski 544 916: "Był to jeden z najlepszych narodowych socjalistów, jeden z najtwardszych obrońców idei Rzeszy Niemieckiej, jeden z największych przeciwników wszystkich wrogów Rzeszy". Przy okazji, jeśli będziecie mieli okazję, to proponują przeczytać, co Sowieci pisali po śmierci F. Dzierżyńskiego. Bardzo dziwna zbieżność w formie i treści.
Nie ukrywam, że bardzo interesował mnie los... pochówku Reinharda Heydricha. Czy pozostał w nie oznaczonej mogile na Cmentarzu Inwalidów w Berlinie / Der Invalidenfriedhof in Berlin? Czy został ekshumowany przez żonę (bardzo ciekawe losy po 1942 r., godne oddzielnej książki) i spoczął w rodzinnym grobie von Osten na wyspie Fehmarn? Nie ma śladu po drewnianym krzyżu? Nie uwierzę, że tak ważny w historii Prus i Niemiec nie posiadał swojej dokumentacji, i po przeszło 70-ciu latach jest problem z określeniem gdzie spoczął "trzeci człowiek" hitlerowskiej III Rzeszy. Mario R. Dederichs kończy spekulacje na ten temat:"Władze nie życzą sobie żadnych sensacji związanych z grobem Heydricha. Nikt nie chce, aby Cmentarz Inwalidów stał się miejscem pielgrzymek nowych i starych nazistów [...]".
Książka Mario R. Dederichs "Heydrich. Twarz zła" (Wydawnictwa Dolnośląskiego) jest jednym z głosów na temat historii III Rzeszy, eskalacji aparatu zbrodni, zaangażowaniu się Niemców w Holocaust oraz zbrodnie na innych, podbitych narodach. Biografia Reinharda Heydricha w jakimś sensie przybliża nam obraz niemieckiej inteligencji lat 20-tych i 30-tych XX, która urzeczona osobowością A. Hitlera, ideologią nazistowską znalazła swoją drogę na szczyty Świata! Nie twierdzę, że wyczerpuje tematykę. Skromne 176 stron (śmierć odnotowana została na s. 135), to ledwo rys. Tym bardziej godna jest polecenia. Prosta logika: od czegoś trzeba zacząć. Ta książka powinna trafić przede wszystkim do ludzi młodych. Szczególnie tym, którym imponuje nacjonalizm, rasizm i tym podobna propaganda. Nie, żeby szukać tam wzorca osobowościowego (choć i taki może być odbiór?), ale żeby strzec się, aby umysłu nie zawładnęła groźba takich wypaczeń myślowych.  Przychodzi mi to tym trudniej, gdyż kończę to pisanie 15 lipca, kiedy świat obiegła wiadomość o kolejnym zamachu terrorystycznym. Tym razem w Nicei. Tak, tej samej, która skupiała naszą uwagę kilka dni temu,  w czasie Euro 2016. Uważam jednak, że źle by się stało, aby z ofiary tych 84 śmierci wyrosnąć miałby krwawy duch ludzi pokroju Reinharda Heydricha! Nie daj Boże, aby Europa chcąc ratować świat swych wartości (np. Liberté-Égalité-Fraternité) sięgała po ludzi pokroju takich bestii, jak RH!...


*      *     *

Warto na koniec przytoczyć opinię innego niemieckiego historyka i publicysty, Joachima Festa (1926-2006):
"...w swej diabelskiej nieczułości, amoralności i nienasyconej żądzy władzy był to człowiek przypominający świst pejcza".

Przeczytania... (149) Jerzy S. Łątka "Atatürk. Twórca nowoczesnej Turcji" (Wydawnictwo Poznańskie)

$
0
0
Śmieszy mnie, kiedy ktoś między Bugiem, a Odrą, Bałtykiem a Tarami i Karpatami - obrusza się, że ktoś tam (tu wpisujemy narodowość lub państwo?) nic nie wie o wkładzie Lechitów w europejską historię? I zaczyna się wyliczanie błędów, przeinaczeń, niewiedzy itd. No to teraz zróbmy eksperyment na samych sobie: co my wiemy o historii Turcji z lat 1881-1938? Skąd ta cezura czasowa? W tych latach żył bohater książki, którą mam przed sobą: Jerzy S. Łątka "Atatürk. Twórca nowoczesnej Turcji" (Wydawnictwa Poznańskiego). W moim księgozbiorze dwie pozycje tegoż Autora: "Oskarżam arcyksięcia Rudolfa" (Kraków 1983) oraz "Boże coś Polskę - Jego Cesarsko-królewska Mość Aleksander I" (Kraków 1997). W obu przypadkach mamy do czynienia z literaturą popularną i raczej zachęcającą do poznawania historii, niż odstraszającą swoją narracją. Jak jest z "Atatürkiem..."?  Ale wracając do wcześniejszego pytania o historii Turcji. to, co wieMY? Jakiś procent wie o maskarze Ormian, jakiś procent słyszał nazwisko Atatürk (może kojarzy z nazwą lotnika?), ale gro odpowie zgodnie z prawdą: NIC! I nie ma, co panikować i bić głową w mur. Rzecz nie dotyczy tylko Turcji - pocieszę. Choć i tak NASZA wiedza historyczna jest o wiele bogatsza, niż przeciętnego (statystycznego Francuza, Anglika, Włocha)
Lubię sensowne motta, którymi podpieraj się autorzy pisząc swoje rozprawy, książki, powieści. Sam TO lubię robić. Tu stoi cytat z A. Brocharda: "Bez Napoleona i de Gaulle'a istniałaby dalej Francja, bez Washingtona z pewnością powstałyby Stany Zjednoczone. Jest mniej pewne, czy bez Lenina mógłby zaistnieć Związek Radziecki, ale nie ma wątpliwości, że bez Atatürka nie byłoby Turcji". I tej tezie podporządkowana jest cała książka.
Muszę przyznać, że w swych książkowych wędrówkach bardzo rzadko zapuszczam się do krajów Orientu. Moja ogólna wiedza osadza się na wojnach od XV do XVII w. i właściwie wygasa na Sadyku Paszy (Michale Czajkowskim) i jego związkach z Adamem Mickiewiczem. Nie potrafię rzucić tego, co tu przeczytałem na "szersze tło". Mogę sprawę rozpatrywać tylko w kategoriach tego, co mi się spodobało, a co niestety nie. Jak w każdej biografii szukam człowieka, ale też spodziewam się rzetelnej pracy badawczej. "Ale to nie jest biografia naukowa!" - zaperzył się ktoś z tyłu. Ale chyba dobrej roboty twórczej można wymagać również od lektury popularnej. 
Ciekawie wypadło uświadomienie nam Czytelnikom dlaczego Jerzy S. Łątka zajął się swoim Bohaterem:"Przez osiem miesięcy pobytu w Stambule spotykałem jej bohatera na każdym kroku". No i mamy wymieniankę, co w dawnym Konstantynopolu nosi imię Atatürka. Mnóstwo instytucji, lotnisko, miasteczko studenckie, centrum kultury, biblioteka, bulwar, ulica."Nie sposób zliczyć postawionych mu pomników"- kult ma się dobrze.
Codzienność nas... masakruje wypadkami. Ledwo 14 lipca świat obiegała wiadomość o zamachu w Nicei,  a następnego dnia jesteśmy świadkami próby zamachu stanu w Turcji?! Z wielu wypowiedzi spływa na nas wspomnienie... Atatürka. Jak choćby to, że armia od czasów Atatürka była ostoją świeckiego państwa! Biografia Atatürka leży tu przede mną. Niezwykły zbieg okoliczności. Trochę mną miota...po prostu trudno się skupić.
Na okładce mamy postać Atatürka w mundurze, na tle tureckiej flagi. Z orderów, które zdobią pierś rozpoznawalny jest dla mnie tylko niemiecki żelazny krzyż / Eisernes Kreuz. Te same flagi łopoczą w ekranie telewizora, komputera, jest teraz na moim FB. Trudno w tym szumie informacji skupić się na samym Atatürku. A tu mamy taki opis jednego z polskich dyplomatów, Jana Gawrońskiego:"Jedyny rys twarzy, który uderzał - a nawet hipnotyzował - to oczy: małe, przesadnie małe oczka koloru jasnostalowego, prawie sine, które rozmówcę wprost wierciły - bez pardonu - z zimnym, nieświadomym okrucieństwem dentystycznego świdra. Straszne oczy, przerażające niezłomną bezwzględnością, która się w nich czaiła".  Nam pozostaje obejrzenie zdjęć zamieszczonych w książce lub Internecie.
Jako historyka, który od lat m. in. bada dzieje własnej rodziny zaskakuje mnie wiadomość, że w Turcji osmańskiej nie tylko, że nie przywiązywano wagi do pochodzenia, zrywano więzi rodzinne po usamodzielnieniu się, ba! nie znano swych dziadków czy... nazwisk rodowych? Niepojęte. Stąd ustalanie genealogii, poza domem panującym, jest nie do odtworzenia! I to są te historyczne perełki, jaki uwielbiam zbierać z takich książek. Nie opanujemy w szarych komórkach całej biografii Mustafy Kemala. Na krótki czas kilkanaście procent, potem zostanie kilka albo ułamek. Ale TO o nazwiskach? Pozostanie. Bierzmy za dobrą monetę, to co napisał Autor: "Ustalenie przodków Mustafy Kemala nie jest sprawą istotną. Ważniejsze jest to, iż on sam czuł się przedstawicielem nowego, nieistniejącego dotąd w Osmanii narodu tureckiego". Okazuje się, że samo słowo "Turek""...miało pejoratywne znaczenie, które zmieniało się w ciągu wieków". Wychodzą braki z historii Orientu? U mnie - na pewno tak. "...gruby, okrutny, błąkający się złodziej albo rozbójnik"- ma stać w polskich  XVII-wiecznych słownikach.  Jerzy S. Łątka nie odstępuje jednak tematu pochodzenia "ojca Turków", stąd możemy choćby poznać burzliwe losy dziadka Ahmeda Firari. No i skąd u Bohatera niebieskie oczy?
Proszę się nie obawiać, że mamy braki w zawiłościach historii tureckiej. Jerzy S. Łątka odrobił TO za nas i mamy cały rozdział jej poświęcony. Mi też nic nie mówi określenie "okres tanzimatu""vaka-i hayriye", czy  "Meszveret". . Janczarów bardziej kojarzę z "Trylogią", niż zawiłościami dworu sułtańskiego. Na szczęście mamy książkę "Atatürk. Twórca nowoczesnej Turcji"! I tak ją potraktujmy: jako popularny przewodnik po historii Turcji i życiu niezwykłego człowieka Epoki!
Ale zanim Mustafa Kemal stał się Atatürkiem musiał stać się... Kemalem? A stało się to w szkole wojskowej. Efendi Mustafa miał mu dodać"Kemal":"Chłopcze, masz na imię Mustafa, ja także. Tak nie może być. Musi być jakaś różnica". No i stała się. Okazuje się, że samo słowo "kemal" oznacza "doskonałość". W tym okresie pojawia się też Müżgian! "Miała [...] duże, czarne oczy. Mustafa Kemal spędzał wieczorami wiele godzin przed jej domem, aby moc przelotnie zobaczyć bogdankę. Ale miłość ta nie zakłócała rytmu jego nauki" - jak zapewnia nas autor książki. A potem było wojskowe liceum, zainteresowanie filozofią francuską."Mimo młodego wieku chciałem wziąć udział w tej wojnie. Niewiele brakowało, a byłbym wstąpił do ochotniczego oddziału" - to wypowiedź samego Atatürka i ślad po wojnie osmańsko-greckiej z 1897 r., kiedy Turcja zaangażowała się w konflikt na Krecie. Budzi się w nastolatku tureckość! Coś najważniejszego: świadomość narodowa! A cóż lepiej wpływało wtedy (ale i później) na umysł kształtującego się mężczyzny, jak... poezja! Nie znam poezji Mehmeda Emina, ale nawet teraz (wydanie w 1887 r.) taka strofa robi wrażenie: "Jestem Turkiem, wielka moja wiara i ród mój".  Najczystszy nacjonalizm!  Robi wrażenie zdjęcie młodego Mustafy Kemala w stroju janczara.  Przy okazji zwracam uwagę na wątki... polskie w ówczesnej Turcji.
"Pragniemy pracować nie nad obaleniem panującej dynastii, którą uważamy za niezbędną dla utrzymania porządku, ale nad propagowaniem idei postępu, dla której pragniemy pokojowego triumfu" - to pogląd jednego z członków ruchu młodoturków skupionego w "Meszveret". Sam Atatürk wspominał te lata:"Pracowałem dobrze na zwykłych lekcjach, poza tym jednak rodziły się w naszych myślach nowe idee. Zaczęliśmy odkrywać złe rzeczy w administracji i polityce kraju i czuliśmy potrzebę przekazania tego odkrycia tysiącom studentów szkoły [tj. Szkoły Nauk wojskowych w Istambule - przyp. KN]". Zaczął współtworzyć organizacyjną gazetę.
Poznając drogę życiową Mustafy Kemala Atatürka dochodzimy chyba do wniosku, że oto jesteśmy świadkami jak kształtował się nie tylko charakter jego jednego, młodego oficera, ale całego pokolenia. Bo o tym jest też książka Jerzego S. Łątka - to opowieść o całym pokoleniu, nowej inteligencji, która wydobyła się z oków sułtanizmu, niemal średniowiecza! Nic nie dzieje się przypadkiem.
Zwycięstwo młodoturków nie przeszło bez krwawych ofiar. Sułtan Abdülhamid II (1876-1909) przywrócił konstytucję z 1876 r. Wkrótce też stracił tron. Ale to też już w tamtym okresie podnosiły się hasła: "Szariat jest zagrożony, chcemy szariatu, chcemy świętych praw". Zobaczcie, co się robi pod wpływem lektury J. S Łątka: szukamy (mimo wszystko) analogii ze współczesnością! Jakżeż aktualnie brzmi idee głoszone w czasie obrad Komitetu Jedności i Postępu w Salonikach (VIII 1910 r.):  "Szariat, nasza cała dotychczasowa historia, uczucia setek tysięcy muzułmanów, a nawet uczucia samych giaurów, którzy uparcie opierają się wszelkim wysiłkom osmanizacji, tworzą przeszkodę nie do przełamania w ustanowieniu prawdziwej równości". Jak zrozumiałem "równość" w znaczeniu "szariackim"!
"Czy wiecie, kim jest ten oficer, który wyszedł niezauważony? To Mustafa Kemal. Stanie się on wielkim człowiekiem i bedzie znany nie tylko w Turcji, ale i na całym świecie" - to proroctwo LütfüCorinne może zaskakiwać? Ponoć powiedziane "na bieżąco". "To szaleństwo! To szaleństwo pozostawiać Niemcom kontrolę naszej armii. My Turcy sami powinniśmy zarządzać naszymi sprawami"- odważny głos kapitana w obecności wyższej szarży na plany przed wybuchem wielkiej wojny! Kiedy połączymy te dwie wypowiedzi chyba układa się nam, jak niezwykłą postacią musiał być Mustafa Kemal.
Tajny układ podpisany przez paszę Envera 2 VIII 1914 r. zobowiązywał Imperium Osmańskie do poparcia Niemiec i pozostałych państw Trójprzymierza. Skąd na morzu Śródziemnym pojawiły się okręty "Yavuz Sultan Selim" oraz "Midilli"? Przecież wpłynęły w akwen jako "Goeben" und "Breslau". Nie będę zatrzymywał się nad drobiazgowym przebiegiem wojny (1914-1918). Ale... "Energiczne włączenie się Mustafy Kemala do walki przekreśliło angielsko-francuskie plany zaskoczenia przeciwnika. Mustafa Kemal, nie czekając na rozkaz, o godzinie dwunastej trzydzieści skierował 77. pułk w rejon przylądka Kabatepe, leżącego na południe od Ariburnu, i w ten sposób \zamknął znajdujące się tu siły brytyjskie na niekorzystnych pozycjach skrawka skalistego półwyspu" - tak Autor książki opisuje jeden z epizodów bitwy pod Anafarty. Stosunek sił był na niekorzyść turków, bo wynosił 1:3. Nazwy: Dardanele, Gallipoli - są doskonale znane z kart tej wojny. O tym, że zasłużył się Mustafa Kemal wiedzą tylko głęboko zainteresowani i odtąd Czytelnicy tej książki. "Kemal rzadko opuszczał linię ognia i pozostawał w ciągłym kontakcie ze swymi ludźmi, nie tylko troszczył się o zapewnienie im wszystkim materialnych dóbr, na które pozwalał sytuacja ogólna, ale także dbał o utrzymanie ich wysokiego poziomu ducha" - cytuje J. S Łątka biografa Atatürk, Jorge Blanco Villalta. Awansowano go wtedy do stopnia pułkownika, choć ona sam miał być zdania, że należą mu się już generalskie szlify!
Duże miejsca poświęca J. S Łątka po poświęca zbrodni na Ormianach. Nie zapominajmy, że pierwsze wydanie "Atatürk. Twórca nowoczesnej Turcji" miało miejsce przeszło 30. lat temu."Młodoturecka zbrodnia na narodzie ormiańskim nadal po dziesiątkach lat wraca krwawym echem" - trzeba dopisać do tych słów sprzed kilku dekad, że nic się w tej materii nie zmieniło. Świat wie o ludobójstwie rodaków Atatürka - oni sami zapierają się i nie przyznają. Tak, nawet 100 lat po tej zbrodni!... Okazuje się, że w 1919 r. zorganizowano w Turcji proces przeciwko głównym decydentom tej zbrodni: "Wyroki śmierci wymierzono zaocznie - czytamy dalej. - Większość głównych winowajców została zamordowana przez zamachowców ormiańskich". Naprawdę nie wiedziałem, że takowy się odbył. Oto kolejny powód, żeby nie bagatelizować literatury popularnej. J. S Łątka, tak jak wcześniej podawał okoliczności kilku mordów na Ormianach, tak teraz wymienia owe zamach (kto, kogo, gdzie, kiedy. Pada kilka nazwisk, m. in. wielkiego wezyra, paszy Saida Halima. A jaka była rola samego Mustafy Kemala: "Wszystko wskazuje na to, że Mustafy Kemala nie można obciążyć odpowiedzialnością za akt eksterminacji Ormian. Osobiście udziału w całej akcji brać nie mógł, ponieważ w owym czasie znajdował się na froncie zachodnim". Ciekawostką biograficzną wartą odnotowania jest kuracja pod koniec wojny Atatürka w kurorcie Karlove Vary (niem. Karlsbad).
"Rankiem 19 maja 1919 r. 19-osobowa grupa zdecydowanych na wszystko patriotów rozpoczynała wojnę wyzwoleńczą przeciwko okupantom i nazywanym międzynarodowymi traktatami - spiskom. [...] Dzień ten otwierał nowy, najważniejszy okres życia Mustafy Kemala. Ta data rozpoczyna również nowy etap dziejów narodu tureckiego" - oto jak J. S Łątka wprowadza nas w polityczny wir tego, co stało się po klęsce państw centralnych w wielkiej wojnie. Okupantem byli m. in. Anglicy. Kryzys państwa, bierne poddanie się Turcji decyzjom zwycięskich mocarstw - wszystko to spowodowało, że generał/gazi postanowił "wziąć sprawy w swoje ręce"! "Jeśli wróg wyląduje w Samsunie, musimy włożyć na nogi kierpce i udać się w góry, aby bronić ojczyzny do  ostatniego kamienia. Jeśli z woli Allaha zostaniemy pokonani, musimy spalić wszystkie nasze domy, nasz cały dobytek, musimy zamienić nasz kraj w ruinę i udać się na pustynię" - tak brzmiał i grzmiał radykał, i buntownik Mustafa Kemal. Tak zaczynała się tworzyć historia Atatürka, ojca Turków. Czy łatwa? To jest, jak z dobrym kryminałem: nie mogę przyznać, że taksówkarz mordował!...
Zamach stanu?! Znowu analogia do tego, co dopiero rozegrało się na ulicach Ankary i Istambułu? Powtarzam się, ale naprawdę czytając książkę Jerzego S. Łątka analogie cisną się na usta i zostawiają lad choćby w takim pisaniu, jak moje. Język Mustafy Kemala nie pozostawia wątpliwości, co do intencji zbuntowanego generała:"Nie pozwalacie narodowi, by przedstawił swe sprawy swojemu władcy. Tchórze, zbrodniarze! Jesteście wciągnięci w zdradzieckie spiski z wrogiem przeciwko własnemu narodowi". To słowa do beja Adila, który wtedy pełni funkcję ministra spraw wewnętrznych. Do wielkiego wezyra paszy Ferida skierowano pismo: "Naród nie ma zaufania do nikogo z Was, poza sułtanem, więc tylko jemu może przedkładać sprawozdania i prośby. Wasz rząd jest zawadą między narodem a władcą. Jeśli będziecie trwać w tym uporze godzinę dłużej, naród osądzi, że ma pełną swobodę podjęcia każdej akcji [...]". Co z tego wynikło? No i hossa na cześć zbawcy Ojczyzny: "NIECHAJ WRÓG MIERZY SWYM SZTYLETEM W PIERŚ OJCZYZNY! JEST JUŻ TEN, KTÓRY OCALI NIESZCZĘŚLIWĄ MATKĘ!".
Wypadki przełomu lat 1919 i 1920 warte były... kata! Mustafę Kemala nie dosięgnął jednak miecz sprawiedliwości. Za to rozpoczął się okres dramatycznego poszukiwania sojusznika (czytaj: broni). Skierował swą uwagę na Rosję Sowiecką i Włochy. "Flirt z bolszewikami" (tak J. S. Łątka zatytułował jeden z rozdziałów swej opowieści) przypadł na okres dla Polski bardzo trudny: wojny z tymiż bolszewikami! No i trafimy na wypowiedź Mustafy Kemala z 14 VIII 1920 r.: "Zwyciężywszy Polskę, bolszewicy zacieśnią związki z naszym krajem i zwiększą pomoc dla nas". Sympatia do tureckiego herosa może ucierpieć w naszych oczach? Zresztą z najdziemy w książce interesujący rozdział o relacjach Mustafy Kemala z polską mniejszością w Turcji (czytaj: Adampol) i Polską. Akurat trwała kontrofensywa bolszewików, gdy Cziczerin pisał w znanym duchu sowieckiej retoryki: "Rząd radziecki wyciąga przyjacielską dłoń do wszystkich ludów świata, pozostając niezmiennie wiernym zasadzie respektowania praw każdego narodu do samostanowienia. Rząd radziecki  śledzi z najwyższym zainteresowaniem bohaterską walkę narodu tureckiego o niepodległość [...]". J. S. Łątka skrupulatnie wymienia, co kryło się za wzajemnymi serdecznościami i podaje swoistą listę życzeń strony tureckiej, które obejmowały m. in.: 200 000 naboi, 5 000 000 naboi, 400 dział, 75 000 pocisków, 500 karabinów maszynowych. W przekazywaniu broni kemalistom pośredniczył Sergo Ordżonikidze. Może zaskoczyć skierowanie uwagi na Sowietów? Cel uświęca środki! Polityka - tak tłumaczone przez najbardziej zainteresowanego: "Jeśli chodzi o nasze stosunki z bolszewikami, to zawarliśmy z nimi układ o przyjaźni. Jedna z podstawowych zasad układu gwarantuje, że Rosjanie nie będą szerzyć propagandy ani dopuszczać się prowokacji w naszym kraju". Mustafie Kemalowi nie było jednak "po drodze" z bolszewizującą lewicą we własnym kraju. 28/29 I 1921 r. zamordowany został przywódca Komunistycznej Partii Turcji, Mustafa Sübhi. Na ten sam okres (wiosna 1920 r.) przypadło zbliżenie kemalistów z Włochami. Umyka nam konflikt z Grecję. Trwała cały czas wojna! 13 IX 1921 r. miał odmienić los samego Mustafy Kemala, ale przede wszystkim Turcji! "Dla Turków - wyjaśnia nam Autor książki. - zwycięstwo nad Sakaryą jest jednym z najważniejszych wydarzeń w dziejach narodu. [...] Inicjatywa, która [...] należała do Greków, bezpowrotnie przeszła w ręce Turków". Znowu trafiamy na opinię J. Blanco Villalta, który o tej bitwie napisał, że to było: "...jedno z największych zwycięstw militarnych w historii". Brak dopisku kogo:  Turcji? Orientu? Świata? Turcja uhonorował zwycięzcę stopniem marszałka!
Zdobycie Smyrny  (9 IX 1922), zakończenie wojny z Grecją i państwami dawnej ententy - miały być tylko krokami do... Tak o tym nie publicznie głosił twórca nowoczesnej Turcji: "Zwycięstwa owe przygotowały jedynie tylko grunt pod przyszłe zwycięstwa. Nie wbijamy się w pychę z powodu zwycięstw wojennych. Przygotowujemy się raczej do nowych zwycięstw nauki i gospodarki". Mądrość przebija z wypowiedzi przyszłego Atatürka. 29 X 1923 r. o godzinie 20,30 Wielkie Zgromadzenie Narodowe proklamowało Republikę Turcji / Türkiye Cumhuriyeti, a piętnaście minut później Mustafa Kemal został ogłoszony pierwszym prezydentem kraju. I rozpoczęła się walko o... europeizację Turcji. Nie wiem czy to godny Kemala  komplement, ale jego posunięcia chwilami przypominają to, co wyprawiał w Rosji niejaki Piotr I (przez wielu zwany "Вели́кий"):"Panowie, trzeba było zlikwidować fez, który tkwił na głowach naszego narodu jak symbol ignorancji, zaniedbania, fanatyzmu i nienawiści do postępu i cywilizacji, i przyjąć w jego miejsce kapelusz [...]". Szczególnym problemem były jednak prawa kobiet. Chyba nie przesadzę, jeśli napiszę, że postęp "w tej materii" zapoczątkowała właśnie Turcja. Dla wielu krajów Orientu i islamskiej części basenu Morza Śródziemnego stawała się wzorem, ale i... zagrożeniem, bo naruszano odwieczne (koraniczne?) prawa. A sprawa alfabetu! Przykład szedł m. in. z ówczesnego ZSRR - nie wiedziałem. Oczywiście wola Mustafy Kemala robiła też swoje:"...dysponował władzą prawdziwie dyktatorską; opozycję religijną zastraszono i zgnębiono licznymi ciosami. [...] 25 sierpnia [1928 r. - przyp. KN] zwołał do pałacu Dolmabahçe deputowanych, ministrów i przebywających w Stambule intelektualistów. Rozdał im kartki, na których wydrukowano nowy alfabet". Trzeba było jednak odwagi, żeby zdobyć się na podobną reformę. Oto, co mówił Atatürk:"Musimy uwolnić się od tych niezrozumiałych znaków, które przez stulecia trzymały nasze umysły w żelaznym uścisku. Musicie szybko nauczyć się nowych, tureckich liter. [...] Uważajcie to za wasz patriotyczny i narodowy obowiązek".
Atatürk zmarł w czwartek 10 XI 1938 r. o godzinie 9,05."Zwłoki Atatürka, przeniesione na ramionach jego ukochanego ludu, któremu poświęcił całe życie, zostały złożone w miejscu spoczynku [...]" - powiedział następca zmarłego, drugi prezydent Turcji,  İsmet İnönü. Lud na ankarskim wzgórzu Rastepe (niech mi ktoś wyjaśni dlaczego wolna encyklopedia podaje: Anıttepe) wniósł Mauzoleum Anitkabir.
Książka Jerzy S. Łątka "Atatürk. Twórca nowoczesnej Turcji" (Wydawnictwa Poznańskiego) jest ciekawym, popularnym spojrzeniem na historię Turcji przełomu XIX i XX w. Mamy okazję śledzić przemian, które zrewoltowały, a potem unowocześniły ten islamski kraj. Bez osobowości "Ojca Turków" nie byłoby to możliwe. Ciekawe, jak odczytywana byłaby przez środowisko tureckie. Kult Atatürka jest bardzo silny. Na fali tego, co stało się kilka dni temu w Ankarze i Istambule podnoszą się głosy, czy aby współczesnym nam prezydent, Recep Tayyip Erdoğan, nie chce się wykreować na nowego "Ojca Turków", czyli...  Atatürka II? Ciekawe, jak obecnie dźwięczą słowa Atatürka, które wypowiedział o tureckiej armii:
"JA SAM I NASZA WIELKA OJCZYZNA JESTEŚMY CAŁKOWICIE PRZEKONANI, ŻE ZAWSZE JESTEŚ GOTOWA BRONIĆ SŁAWY I HONORU OJCZYZNY ORAZ SPOŁECZNOŚCI TURECKIEJ PRZED WSZELKIEGO RODZAJU NIEBEZPIECZEŃSTWAMI WEWNĘTRZNYMI CZY ZEWNĘTRZNYMI". 
Nie sprzeniewierzyli się idei, w którą wierzył ich Wielki Przywódca? Na to pytanie powinni sobie odpowiedzieć sami Turcy.

Myśli wygrzebane (64) ksiądz Jan Kaczkowski

$
0
0
Kiedy na św. Joanny, dokładnie w XXXIII rocznicę zakończenia mojej matury (egzaminem z ukochanej historii), przekraczałem próg kościoła garnizonowego pw. św. Jerzego w Sopocie - nie wiedziałem, że to miejsce blisko związane ze śp. księdzem Janem Kaczkowskim (1977-2016). "Pochodzę stąd, z Sopotu. Mieszkałem zaledwie kilka domów dalej" - nie znałem wtedy jeszcze książki "Grunt pod nogami", która była już bohaterką moich "Przeczytań...", a z której pochodzi to zdanie. Dosłownie wpadła mi w ręce następnego dnia, w Bydgoszczy. Czekała na mnie w szkolnej bibliotece. Przypadek? Są osoby, które nie wierzą w przypadki. Jestem w stanie dać wiarę, że właśnie ta książka - naprawdę czekała na mnie.

Ksiądz Jan Kaczkowski (1977-2016)
Fronton kościoła garnizonowego pw. św. Jakuba

Teraz po raz kolejny otwieram książkę "Grunt pod nogami" księdza Jana. Okazja jest wyjątkowa: dzisiaj, 19 lipca,  ksiądz Jan Kaczkowski skończyłby 39. lat. Jedna z moich były uczennic, pani Magdalena Świrniak, napisała pod anonsem na FB o tej niezwykłej lekturze:"W maju kupiłam wszystkie 3 książki ks. Kaczkowskiego. Jestem na etapie «dochodzenia» do siebie po przeczytaniu «szalu nie ma, jest rak»". Proszę się nie obawiać - nie będę powtarzał tego, co zawarłem w "Przeczytaniach...", choć uważam, że należałoby to jednak zrobić. Co? Wyjąć jednak ogrom cytowanych tam słów Autora. Bo jeśli ktoś omija ten cykl, to jaką ma szansę obcować ze SŁOWEM tak oddanego ludziom i Kościołowi kapłana? Żadnej!


Otwieram część drugą "Grunt pod nogami". Przypominam, że składają się na nie rozdziały: "Rekolekcje z ks. Janem. Herod, Piłat, setnik i inni", "Droga Krzyżowa", "Spowiedź na krawędzi". I z nich wygrzebuję myśli niezwykłego księdza. Chyba, to co oddałem w "Przeczytaniach..." jasno nam to wyjaśnia? Jeśli nie znamy tamtego tekstu, to go szukamy! I tu nie zabraknie stwierdzeń odważnych i pewnie dla niektórych nadgorliwców ocierających się o... herezję? Ksiądz Jan stawia wiele pytań. Tylko kilka z nich znajdziemy tutaj, po resztę bądźcie tak uprzejmie i sięgnijcie sami, czytając "Grunt pod nogami". 
  • Musimy się dzisiaj skoncentrować na głosie, który każdy z nas w sobie ma - na głosie sumienia.
  • Nauka Kościoła nas katolików, obowiązuje, ale nie w sposób absolutny.
  • Nie bójcie się wolności, która tak naprawdę jest kwintesencją naszej ludzkiej godności. 
  • Czy przypadkiem to nasze masowe przyjmowanie komunii świętej nie jest lekceważeniem realnej obecności Chrystusa w Eucharystii? 
  • Musimy mieć odwagę zejścia nas samo dno naszego jestestwa i powiedzieć sobie, co jest dobre, a co złe.
  • Czy mamy odwagę w naszym środowisku powiedzieć: nie?
  • ...są takie sytuacje, kiedy powinienem grzmieć.
  • Gdybym skrytykował to, co musiałbym w sumieniu skrytykować, natychmiast by mnie ustrzelili. 
  • Żebyście mieli siłę, by w swoich środowiskach przecinać pęta i więzy zła.
  • A sumienie, jeżeli go nie okłamujemy, zawsze mówi prawdę.
  • Gdybym słuchał Jezusa dwa tysiące lat temu, to uznałbym go za bluźniercę.
  • Gdybym państwu powiedział, że jestem bogiem, to byście mnie odesłali do psychiatryka. 
  • Nie wolno działać w wątpliwościach.
  • Ponosimy konsekwencje swojego wyboru. 
  • Tak to już w życiu jest - jednego trzeba pilnować, drugie wzmacniać. 
  • Odnoszę wrażenie, że czasem wypełnianie prawa jest mistrzostwem świata w naszym odczuciu.
  • Obiecałem nikomu nie odmawiać pomocy, nawet gdy już się będę podpierał nosem, a ktoś będzie mnie prosił o spowiedź. 
  • Nie jestem żadnym bohaterem, jestem po prostu chory.
  • Chciałbym żyć tak, jak wybrałem.
  • Zawsze chciałem być tym, który łączy wierzących z inaczej wierzącymi albo niewierzącymi.
  • Jest tyle  elementów, których znaczenia nie znamy...
  • Nie bójcie się tego, co wymaga głębszego poznania. Karmcie się tym.
  • Pochodzę z wychłodzonej religijnie rodziny.
  • Szanujmy wzajemnie swoją wrażliwość - o to bardzo proszę.
  • ...chrześcijaństwo nie może być pluszowe.
  • Myślmy o sobie dobrze.
  • Bardzo was proszę, żebyście nie zaniedbywali także swej wiedzy liturgicznej.
  • O wiele łatwiej być z tłumem niż przeciwko niemu.
  • Za co, za ile dalibyśmy się kupić lub sprzedać?
  • Czy jest coś, za co można kupić naszą uczciwość?
  • Zastanówmy się, czy są  grzechy, które są dla nas przyjemne.
  • wieczny będzie ten, kto ma odwagę wejść w przestrzeń męki Chrystusa, skrzyżować swoje  życie z Jego życiem. 
  • Nie trzeba być katolikiem, żeby być dobrym człowiekiem.
  • Na co się zda twoja i moja historia życia?
  • Czy jesteśmy na tyle wrażliwi, żeby nikomu nie odmawiać ludzkiej godności?
  • Nikogo z państwa nie podejrzewam, żeby uciekał od własnego życia, na przykład w życie serialowe.
  • Czy zakładamy, że ludzie z danego środowiska, z trudną historią życiową na pewno do niczego się nie nadają?
  • Nie da się nadrobić straconego czasu, odbudować w dwa tygodnie pobytu w szpitali relacji, nad którymi się nie pracował latami.
  • Chrześcijanin, katolik, powinien mieć swój grób, z którego mógłby zmartwychwstać.
  • ...śmierć jest czymś zupełnie realnym i normalnym.
  • Przebaczenie oczyszcza przede wszystkim tego, kto wybacza.
  • Najbardziej wzruszają mnie nawróceni komuniści.
Wszystkie wykorzystane tu  zdjęcia pochodzą z 24 maja tego roku. Gdybym był wtedy wiedział o tym, że jestem w kościele tak bliskim księdzu Janowi Kaczkowskiemu, to pewnie inaczej stąpałbym po tym miejscu? Szukałbym ducha zmarłego kapłana? Nie wiem. Ale byłoby na pewno moim celem: "Jesteś w Sopocie? To znajdź parafię pod wezwaniem św. Jerzego!". A tak wszedłem do tego kościoła ze względu na mego Wnuka, Jerzego.  Kolejny przypadek? Przecież mogłem nie zwracać uwagi na tę świątynię. Pójść dalej. Ostatni raz byłem w tym miejscu w 1984 r. I nie pamiętam, aby utkwiło w mej pamięci, żebym zwiedzał właśnie tą świątynię.


Trzeba było dużej odwagi i bohaterstwa, aby głosić:

"...NIE AKCEPTUJĘ W KOŚCIELE ZARÓWNO JASTRZĘBI ZE STRONY BARDZO LIBERALNEJ, JAK I JASTRZĘBI Z TEJ STRONY TRADYCYJNEJ, DLA KTÓRYCH KORONKA W LEWO, KORONKA W PRAWO MOŻE BYĆ OBRAZĄ MAJESTATU". 


Smakowanie Bydgoszczy... (37) - Chrystus Thorvaldsena z kopenhaskiej katedry w Bydgoszczy?

$
0
0
Katedra Marii Panny w Kopenhadze / Vor Frue Kirke jest tym miejscem, w którym słynny duński rzeźbiarz Bertel Thorvaldsen (1770-1844) pozostawił jedno ze swych dzieł: figurę Chrystusa. Warszawa ma zaszczyt, że Królewski Trakt zdobią dwa dzieła Mistrza, pomniki: Kopernika i księcia J. Poniatowskiego. Ale Bydgoszcz?


S t o i   w Bydgoszczy  k o p i a  Thorvaldsena! Pomnik Chrystusa przed ewangelickim (parafia ewangelicko-augsburska) kościołem Zbawiciela przy ul. Warszawskiej. Niejako w cieniu tej świątynia odbywała się moja pierwsza (w latach 1970-72) szkolna edukacja. Krok od tego zboru znajdowała się Szkoła Podstawowa nr 39 im. kpt. Tadeusza Ziółkowskiego. Plac, który dziś jest niestety ogrodzony (jako własność luteran) kiedyś był miejscem choćby zimowych zabaw. Ma też dla mnie bardzo osobisty wymiar, ale to nie temat na TO pisanie.


S t o i  przy ul. Warszawskiego, ale nie takie było pierwotne tej figury przeznaczenie. Z przykrością muszę przyznać, że komunistyczne władze Bydgoszczy doprowadziły do likwidacji cmentarza ewangelickiego przy ulicy Jagiellońskiej (Markwarta). Do dziś wnikliwe oko obserwatora odwiedzającego bydgoskie nekropolie może  odnaleźć płyty, krzyże, figury wtedy zrabowane i... ponownie użyte. Czy na chwałę Pana? Mam co do tego pewne wątpliwości. To pewnie kiedyś będzie oddzielny temat "Smakowań..."? Zerknijcie do mego cyklu "Nekropolie" (wizyta 7 - z 6 XI 2013 r.). Tam m. in. o wspólnej mogile kilku zasłużonych, niemieckich rodzin bydgoskich, których szczątki ekshumowano i godnie pochowano.
Cmentarz ewangelicki - grób m .in. W. Blumwego
Czemu wspomniałem dawny cmentarz ewangelicki (dziś to miejsce potocznie nazywane jest... parkiem sztywnych)? Bo właśnie ta figura stała na mogile rodziny Wilhelma Blumwego (1853-1903). To bardzo zasłużona persona w historii rozwoju przemysłowego Bydgoszczy (wówczas: Bromberg). Trudno pisać o latach zaborów (1772-1920), a nie wspomnieć o Wilhelmie Blumwem (czy ja dobrze odmieniam przez przypadki?). Nie znam danych procentowych, ale jeszcze w II Rzeczypospolitej (kiedy proporcje narodowe diametralnie zmieniły się nad Brdą na niekorzyść okolicznych Niemców) gro zakładów przemysłowych była własnością bydgoskich Niemców! Przez lata, jeżdżąc do moich wileńskich Dziadków na Prądy linią autobusową "56" nie wiedziałem, że mijając urocze architektonicznie budynki Fabryki Obrabiarek do Drewna przy ul. Nakielskiej 53, ocieram się od ducha Wilhelma B.! Bo to, na przełomie XIX i XX w. była siedziba fabryki C. Blumwe und Sohn! Nie zapominajmy, że obecna siedziba Radia Pomorza i Kujaw (PiK), to dawna willa właśnie Wilhelma Blumwego!...

FOD - Bydgoszcz ul. Nakielska 53
W tle willa W. Blumwego, siedziba Radia PiK
FOD - Bydgoszcz ul. Nakielska 53
S t o i   w Bydgoszczy  k o p i a  Thorvaldsena! Cud! To cud! Że znalazł się ktoś, kto uratował TĄ rzeźbę przed zniszczeniem lub zawłaszczeniem! Postawiono ją koniec końców na placyku przed luterańską świątynią. Jedyną czynną w Bydgoszczy. Trudno nie zauważyć bydgoskiego Thorvaldsena. Można nie wiedzieć, że to jego kopia? Pewnie, że tak. Wolna i dostępna każdemu internetowa  encyklopedia zadbała, aby pokazała się strona "Pomniki i rzeźby Bydgoszczy". W prezentowanej tam galerii znajdziemy TO dzieło. Na portalu "wyprawy rowerowe ks. Grzegorza Kortasa" znalazłem takie cenne zdanie:"Rzeźba jest jednym z najokazalszych pomników sakralnych w Bydgoszczy". I cieszy oko, i ducha. Amen. 

Kopenhaski oryginał (Wikipedia)
Bydgoska kopia

Lektury sprzed lat - odcinek 2 - Michał Iwaszkiewicz "Refleksje o tożsamości" (KAW 1984)

$
0
0
Ja tej książeczki nie szukałem. Ona sama mnie znalazła. Nie duże to to. Kiedyś powiedziałoby się "rozmiar kieszonkowy". Nakład słuszny, bo 10 000 + 350 egzemplarzy. Krajowa Agencja Wydawnicza wydała (Poznań 1984) "Refleksje o tożsamości" Michała Iwaszkiewicza. Nazwisko przed czytaniem (raptem 92 stroniczki) nic mi nie mówiło. Samo "Iwaszkiewicz", a owszem. Jarosław! Jerzy! Ale Michał? Miałem braki. Zerknąłem w topiel internetową i z wrażenia przeglądałem czym obecnie zajmuje się, kim jest Autor AD 2016 r. Daleko odbiegł od swoich poglądów sprzed trzydziestu dwóch laty? Tyle minęło od druku, ale mądrości w niej zawarte sięgają ważnego 1980 r.. Zaiste Autor nie spieszył się z obalaniem ustroju. Poszedłbym krok dalej: należał do tych, którzy "dobry słowem" próbowali reanimować dychawiczną PZPR! Język, jakim operował spycha nas w mrok nowomowy tamtych czasów. Tym bardziej jest to cenne spotkanie. Szczególnie dla młodszych odbiorców. O ile pozycja ta znajdzie się w ich rękach.
Zastanawiałem się czy nie umieścić tego pisania w "Przeczytaniach..."? A może dla podobnych "dzieł" stworzyć odrębny cykl, np."Napisane wczoraj... - socjalistyczna publicystyka?". Tekst trochę odleżał się w archiwum tego blogu, więc powyższe pisanie stało się nie aktualne. Umieszczam je w odc. 2 "Lektur sprzed lat". A okazja jest chyba wyjątkowa: dziś 22 lipca!  Polscy sowietyści (od Bierutów zaczynając, na Kwaśniewskich i Milerach kończąc) czcili właśnie tego dnia Święto Odrodzenia Polski! Najważniejsze partyjno-państwowe święto! Ciekawe czy i o tym należałoby przypomnieć Autorowi "Refleksji o tożsamości"?...
W "Przedmowie", jaki skreślił niejaki Jerzy Silski, czytamy np. o sytuacji początku lat 80-tych: "Ta ostatnia wyostrzyła zrodzone przez konflikt podziały w naszym społeczeństwie. W sferze świadomości społecznej przyniosła między innymi osłabienie jej socjalistycznych składników, jak również recydywę wpływów burżuazyjnej, antysocjalistycznej ideologii. Wysoka była cena odstępstw w praktyce politycznej od podstawowych zasad budownictwa socjalistycznego, odejścia od naukowej, marksistowsko-leninowskiej oceny rzeczywistości społecznej oraz niedomagań i błędów w działalności ideologicznej". I już osadzono nas w realiach. Już wiemy, czego możemy spodziewać się po Autorze i jego dziele? To też min-przypomnienie dla tych, którzy uważają, że już np. w 1984 r. system walił się. Może mój punkt widzenia był ograniczony, ale to wtedy (ledwo przekroczyłem próg szkoły, jako młody bardzo nauczyciel) naciskano na mnie po raz pierwszy (i bynajmniej nie ostatni), abym wstąpił "do jedynej, słusznej partii", PZPR-u. Nie wstąpiłem. Dalej znajdujemy ślad, z jakimi problemami borykał się aparat partyjny:"Rozgrywające się wydarzenia postawiły również aktyw partyjny i większość członków partii w obliczu wielkiej próby. Był to dramat wierności i troski. Wielu z nas zdawało sobie sprawę z konieczności przełamania się, szybkiego otrząśnięcia i potrzeby działania". Zerkałem na stronę Autora - nie znalazłem śladu po "Refleksjach o tożsamości". Że jeszcze Jego tu nie cytuję? A czego spodziewać się po swoistym ciągu dalszym?... No to bierzmy się do roboty.
"Praca polityczna i ideologiczna jest [...] najistotniejszą treścią działania partii - i trwać musi bez przerwy. Niestety od tej prawdy daleko w ostatnich latach odeszliśmy [...]. Wyobraźmy sobie referat, w którym hermetycznym i napuszonym stylu nie byłoby cytatu z tow. Gierka - natomiast spójrzmy, ile razy wracaliśmy do Lenina lub innych klasyków marksizmu" - rozpaczał Michał Iwaszkiewicz na wojewódzkiej inauguracji roku szkolenia partyjnego w Poznaniu (15 X 1980 r.). ciekawe czy dziś Autor broniłby tych banialuków twierdząc, że "to inny Iwaszkiewicz, młody i głupi". ale w przeciwieństwie do pana Zelnika Jerzego (kinowego Ramzesa XIII) miał w '80 roku aż 37. lat! Jak dziś trawi podobną ideologiczną sieczkę? Twórca i rektor Wyższej Szkoły Umiejętności Społecznych w Poznaniu nie czuje bagażu przeszłości?... A może po prostu obecni studenci nie mają zielonego pojęcia, jakie mądrości tworzył ich mentor?
Chwilami mamy wrażenie, że jesteśmy na partyjnym, ulicznym wiecu: "...władza sprawowana w imieniu ludu może niestety przerodzić się we władzę sprawowaną wbrew temu ludowi". Gdyby nie słuchał tego ówczesny akty partyjny i przyszłe kadry systemu, to machnęłoby się to hasełko na transparent i dalej z nim na  marsz KOD-u. Obawiam się, że z owych 10 000 + 350 egzemplarzy zachowało się jeszcze kilka i dopiero by wyciągnięto by przeciwko piszącemu to armaty: że postkomuch... że stał tam gdzie ZOMO... że zdrajca i targowiczanin... Niemniej zachęcam do odnalezienia tej publikacji. Soczysta lektura. Zważywszy na to, co Autor czyni obecnie. Dobroduszny, starszy pan uśmiecha się do nas ze zdjęć. Niczym doktor  Dolittle, z popularnej onegdaj książki Hugh Loftinga. Przy okazji odszukajcie je. Wychowałem się na tych wydaniach z rysunkami Zbigniewa Lengrena (1919-2003). I kolejne wiecowe, trochę trącało herezją: "Miejsce członków partii jest tam, gdzie klasa robotnicza. I inaczej nie można sobie wyobrazić funkcjonowania partii. [...] Dopiero klasa robotnicza musiała nam przypomnieć, gdzie jest nasze miejsce, czym powinniśmy się zajmować". Jak widać nie padły (skąd my to znamy?) groźne słowa: strajki! sierpień '80, Solidarność!... Dziś też kastruje się wiadomości i znowu usuwa "zbędnych ludzi"! Czy naprawdę historia nas niczego nie nauczyła? 
Właściwie jeden ten monolog-ideologiczny mógłby stanowić pożywkę do dużego postu. Najlepiej by dać go TU bez skrótów, w 100%. Mówca tłumaczył przyczyny kryzysu, niedoborów itp:"Rola frontu ideologicznego w tej płaszczyźnie sprowadzać się głównie musi do pogłębionego wyjaśniania obecnej sytuacji i pokazywania drogi wyjścia". I sypie się o odejściach od"leninowskich norm życia partyjnego", "zasad demokracji wewnątrzpartyjnych", "jawności życia publicznego", "kolegialności decyzji na rzecz autokratyzmu I sekretarzy wszelkich szczebli". Jest też wzmianka o... kryzysie moralnym. I pada "zatrute"słowo: strajk."...niekwestionowanym warunkiem jest wywiązanie się z wszystkich porozumień postrajkowych" - o!I słyszymy nawoływanie do oczyszczania szeregów:"Ludzie czystych rąk nie mają się czego bać. Ludzi czystych partia konsekwentnie będzie broniła. Lecz nie może być żadnej taryfy ulgowej dla tych, którzy na różnych szczeblach ponoszą odpowiedzialność za naszą wspólną tragedię". Pobożnym (partyjnym) życzeniem było:"Aby już nigdy w przyszłości nie doszło do takiego kryzysu. Aby, jak mówiono na VI Plenum nie powtórzył się rok 1956 czy 1970. Praca nad tymi gwarancjami już trwa". Czy w zakresie przygotowywanego... stanu wojennego? Wiemy, że partia udźwignęła swoją władzę tylko dzięki czołgom i bohaterski zastępom ZOMO (czytaj duet Jaruzelski-Kiszczak), które postawiły na siłową rozprawę - najpierw 19 marca '81 w Bydgoszczy, później 13 grudnia z całym Narodem!...
Kolejny zamieszczony tekst pochodził z 19 lutego '81 r. Władza, na szczeblu premiera,  już była oddana generałowi W. Jaruzelskiemu. Apelował o "90 spokojnych dni", gdy jego sztabowcy  już ustawiali swoje zabawki - mapy, czołgi, SKOT-y, ZOMO. Rysy były w szeregach "matuszki partii": "...najważniejszą na dziś sprawą jest front przebiegający wewnątrz partii. Nie wolno ukrywać tego frontu. [...] Otóż obecnie musi wygrać linia rozsądku. [...] Dlatego słusznie na VIII Plenum stwierdzono, iż każdy z nas powinien się dziś określić. [...] Tego wymaga sytuacja, a zwłaszcza uczciwość wobec siebie i innych. Tak - wierzę - określą się wszyscy członkowie partii". Ciekawe, jak pan profesor Michał Iwaszkiewicz realizował ten program. Czy dziś też najbliżsi współpracownicy (bo już nie towarzysze) i studenci muszą się "określić"? Tym bardziej, że dalej jest dużo podnioślej. Autor porwał się na określanie... postaw kameleonów, prawdy i odwagi w słowach i czynach. Odechciewa się brnąć dalej, a dopiero jestem na stroniczce 22?
Wbrew pozorom to... męcząca lektura. Współczuć tym, którzy musieli podobną literaturę włączą do swego studenckiego kanonu lektur, bo akurat mieli okazję (a może nawet zaszczyt?) być studentami Autora. Wiem, jak to działało. Pani doktor miała hopsa na punkcie Ameryki Łacińskiej, to książki o Meksyku lub Brazylii musiały znaleźć się na kartce, którą ujawniało się przed egzaminem.  
Wreszcie trafiamy na tytułowy tekst pt. "Refleksje o tożsamości". Do jakich wartości odwoływał się Michał Iwaszkiewicz? Zmrozić może pierwsza teza: "Prezentujemy [...] tezę, że całe polskie społeczeństwo jest za socjalizmem - ale czy w tym miejscu zadajemy sobie pytanie, co poszczególni ludzie pod tym pojęciem rozumieją?". Jaka troska? Czy naprawdę Autor (czy tylko partia?) wierzył, że "całe polskie społeczeństwo" stało murem "za"? Chyba nie po raz ostatni wycierano sobie usta (żeby nie rzec: gębę) "całym społeczeństwem". Kiedy dziś włączamy nasze nośniki informacji nie słyszymy podobnie brzmiącej retoryki? Barwy zmieniły się, twarze, ideologia, ale powoływanie się "na..." cały czas ma się dobrze! No i Autor popłynął: "W dyskusjach [...] wychodzą często przerażające braki w świadomości społecznej. Braki te - występujące w nadbudowie - wymagają szybkiego przypomnienia pewnych prawd pierwszych. Wśród tych prawd określenie trzech płaszczyzn jest chyba najważniejsza. Chodzi tu o tożsamość narodową, tożsamość ideową i tożsamość klasową". No i bierze się za odświeżanie"tożsamości narodowej rozumianej jako tożsamości socjalistycznego narodu". Przypomina zawiłości związane z kryzysami 1956, 1966, 1968, 1970 i 1976. Dostaje się towarzyszowi E. Gierkowi za"nieodpowiedzialność sloganów" propagandowych? I brniemy dalej: "...przypomnienie rzeczywistej treści pojęć «socjalizm» i «komunista» niestety musi dotyczyć nie tylko bezpartyjnych. Jednak bez uświadomienia sobie tej prawdy nie sposób przywrócić tożsamości ideowej rozumianej jako rzeczywiste poparcie dla ustroju socjalistycznego". Młody Czytelniku tego blogu! - spójrz jaka krwistość języka ominęła Ciebie. Odpowiedz sobie uczciwie na pytanie: "Czy chciałbyś żyć w podobny idiotyzmie?". Bo my - musieliśmy. Ten tekst pojawił się równe XXXV lat temu - 15 marca 1981 r.
Trudno nie zgodzić się z tym, co Autor popełnił na temat awansu społecznego między 1950 a 1980 mieszkańców wsi. Wylicza, że"...ze wsi do miasta przeszło około siedmiu milionów ludzi. Pracują dziś jako robotnicy, urzędnicy, nauczyciele. Wzbogacili strukturę miast [...]". Dalej odzywa się prawdziwy marksista (?): "...rozbili tradycyjne struktura inteligenckie i drobnomieszczańskie, ale przede wszystkim przemieszali się wielkoprzemysłową klasą robotniczą o pokoleniowym rodowodzie". Od razu widzimy, jaki był efekt "awansu społecznego" takich choćby Kiszczaków i innych politruków. Widać nikt już wtedy nie modlił się:"aby z chama nie było pana". Cały wywód o tożsamościach (przypominam chodzi o : narodową, ideową i klasową) zamyka taki akapit:"Jeśli uda się nam te trzy tożsamości urzeczywistnić w świadomości całego narodu - to automatycznie możemy mówić o zwycięstwie. Wówczas sformułowanie, że cały naród jest za socjalizmem, nie będzie tylko deklaracją. Wtedy też żadne argumenty najlepiej nawet przygotowanego przeciwnika nie będą miały znaczenia". Niestety, Autor nie wysilił się (ale widać towarzysze doskonale wiedzieli "co autor miał na myśli") i nie określił "przeciwnika z imienia".
Nie wiem gdzie i kiedy (a może to prasowa forma?) odbywało się "forum przedzjazdowe". PZPR szykowało się na IX Zjazd. Towarzysze musieli określić drogę dalszego marszu ku komunizmowi. To wtedy jakiś rozumny i okrzesany towarzysz w TVP wyartykułował zdanie, które muszę tu położyć: "Przeszliśmy drogę z kapytalyzmu do socjalyzmu". Oczywiście cytuję z zawodnej pamięci. A o przyszłym Zjeździe napisano m. in.: "...zgodnie z prawdą, trzeba stwierdzić, że IX Zjazdu partii nie wolno przegrać - to z pełną świadomością, że nie istnieje żadna inna alternatywa". Autor wyjaśnia, jak ważna jest praca w województwach, przestrzegał przed fałszywymi podziałami, potrzebie współpracy «w poziomie» i «w pionie». Trudno i tym razem odmówić Michałowi Iwaszkiewiczowiracji. Z tego, co tu napisano (a był 15 kwietnia '81) jedno komunistom nie przyswoiło się na dobre:"...wypracowanie ofensywnego programu działania wraz ze skutecznym systemem gwarancji, uniemożliwiających powtarzanie się kryzysów w przyszłości". Przypomnę: za osiem miesięcy i dzień później poleje się krew pod kopalnią "Wujek"!
"O potrzebie tolerancji" opublikowano w gorące lato 1981 r. I tu w pełni podpisuję się pod sformułowaniami: "Polacy we własnym mniemaniu uchodzą za naród niezwykle tolerancyjny. Lecz jest to pogląd uwarunkowany wyłącznie przesłankami historycznymi". Nic nowego?  Lubimy powtarzać pewne zasłyszane z historii slogany i dobrze nam wtedy. Dowartościowani chwytamy szturmówkę i dalej wiecować w imię swoich wyborów... Tu Michał Iwaszkiewicz ("na marginesie wojewódzkich konferencji PZPR") tłumaczy swym odbiorcom: "...nie wolno mieć pretensji do trzeźwego rozsądku, który przeciwstawia się  eklektycznie pojmowanej wiedzy (o zgrozo) nauce!". Uczulał towarzyszy na dialog społeczny, odmienność poglądów, szufladkowanie ludzi. Pada skądinąd mądre: "Zaszufladkować dziś człowieka jest bardzo łatwo -natomiast spróbować go zrozumieć i podjąć z nim rzetelny dialog? To wymaga samokrytycznej umiejętności przyznania się do tego, że każdy ma prawo do błędów". Wychodzi na to, że tego komunistycznego bełkotu można znaleźć godne cytaty? Pytanie: jak owi realizowali podobne mądrości? Mamy doskonały przykład, że historia nie stawia nas przed wyborem: czarne czy białe? To jest jeszcze bardziej skomplikowane: szare! w kropki! w paski! w zygzaki!... Nawet obecnie rządzący (alboż nie ma wśród nich tych z szeregów PZPR-u?) mogliby przyswoić sobie takie zdanie: "Uważam zatem, że nie ma tematu, którego nie powinniśmy dyskutować, spierać się i obstawać przy swoim".
We wrześniu 1981 r. powstał tekst "O wiarygodności i zachowaniu twarzy". Michał Iwaszkiewicz tropi! Kogo? Kameleonów! A nie był biologiem: "Zatem w partii nadszedł czas, aby ostatecznie rozszyfrować i wyeliminować wszelkiej maści kameleonów. Bowiem obecnie już nie oryginalność poglądów i ich efektowna prezentacja, a żelazna konsekwencja i upór w jednoznacznym rozumieniu socjalistycznej odnowy stały się warunkiem wiarygodności". Ciekawe, jak się czuły partyjne chamaeleonidae? Aż korci ciekawość, jak Autor brał się za "rozszyfrowywanie" i "eliminowanie" tego "podłego sortu" w szeregach PZPR? A jakby dziś zapytać o to pana profesora?
Ciekawe, że w dwóch kolejnych tekstach Michał Iwaszkiewicz wraca do "O co walczymy?" . Czy nie tak zatytułowana była deklaracja ideowa Polskie Partii Robotniczej, polskiej agendy WKP (b)? Chyba analogia nie jest przypadkowa. Ja w każdym bądź razie w podobne przypadki nie wierzę. Sięga po uznane partyjne (komunistyczne) autorytety: prof. Sadowskiego, prof. Krasińskiego,  towarzysza Barcikowskiego. Padają określenia, jak choćby: inflacja? A sytuacja w zakładach pracy: "Stan dyscypliny pracy w większości zakładów w Polsce jest wprost katastrofalna. Strajki, protesty, wiecowania, nie szanowanie żadnych autorytetów - i ciągłe domaganie się poprawy - ale najczęściej bez własnego udziału". Pojawia się problem w... Warszawy. I twarde stanowisko wobec gospodarki centralnie zarządzanej:  "...każdy logicznie myślący człowiek (nawet bez przygotowania ekonomicznego) zdaje sobie sprawę z konieczności centralnego sterowania gospodarką narodową [...]".  Ciekawe czy obecnie pan profesor już jest zwolennikiem gospodarki rynkowej czy dalej tkwi w "błędach i wypaczeniach" pseudoekonomii komunistycznej? Jestem "bez przygotowania ekonomicznego" i nie chciałbym powrotu do systemu, który zaczynał się sypać już wtedy...  To są poglądy z połowy listopada 1981 r.
"O co walczymy?" wróciło (na marginesie VI Plenum KC PZPR) na początku grudnia, dosłownie kilka dni przed wprowadzeniem przez generała-premiera-ministra obrony-I sekretarza KC PZPR Wojciecha Jaruzelskiego stanu wojennego.  Wracają pytania o bazę i nadbudowę, płaszczyznę ideologiczno-polityczną, stabilizację społeczną? I znowu - WALKA i FRONT! Czytamy: "Dlatego mówiąc dziś o walce politycznej w Polsce trzeba widzieć co najmniej dwa połączone ze sobą nierozerwalnie fronty: front walki o władzę, a więc o kształt ustrojowy i wszystkie płynące z tego konsekwencje oraz warunkujący powodzenie na tym pierwszym - front walki o społeczeństwo, o jego sympatię, zaufanie, poparcie". Myślałby kto, że opisujemy jakąś rzeczywistą bitwę? Tych trzech ostatnich "pobożnych życzeń" nie uda się komunistom osiągnąć. Ale o tym jeszcze wtedy nikt nie wiedział. Trochę to trąci fantazją piszącą. Czy naprawdę wierzył, że partii uda się pozyskać "sympatię, zaufanie, poparcie"? Jako historyka ubawiła mnie taka oto konkluzja:"Ci z lewicy mówią: potrzebny nam nowy Dzierżyński! - ci z prawa twierdzą: tylko drugi Piłsudski! A może jednak nie Dzierżyński i nie Piłsudski! A może jednak nie Dzierżyński i nie Piłsudski, a właśnie Jaruzelski i Front Porozumienia Narodowego?". Tlenu! Autor jest przekonany do dziejowej roli generała Jaruzelskiego! Martwił się jednak: "... jak do tego przekonać społeczeństwo? Nie organizacje i instytucje - a zwykłych, szarych ludzi pracy. Zagonionych, stojących w długich kolejkach i - co tu ukrywać - coraz smutniejszych". Dostrzegał ta przepaść miedzy władzą i społeczeństwem? Dowiadujemy się jak powinna ewoluować kultura polityczna? Uparcie wystrzegał się (pilnował się?) wymienienia przeciwnika politycznego? Pouczał towarzyszy: "Przeciwnik obcina na razie kuponu z każdej naszej porażki, niezręczności, czy - przyznajmy to szczerze - błędu. [....] Drążą i sączą w społeczeństwie swoje informacje i interpretacje". Piękny zasób określeń: przeciwnik, drąży i sączy! I wreszcie pada wyczekiwane słowo: BITWA!
Kolejny tekst "Prawdy i półprawdy..." nosi datę 30 grudnia 1981 r. Nie ma w nim śladu o stanie wojennym, ale o tym, co określano jako "białe plamy" w historii. I jakie (bez szczegółów) tematy wymienia:"...o genezie niepodległości Polski w roku 1918, jak o uproszczeniach dotyczących okresu XX-lecia między wojennego, kampanii wrześniowej 1939 r., ruchu oporu - jak i 36-ciu lat Polski Ludowej". Nie padają żadne konkrety! Za to sypią się gromy, że "Każdy o każdym fakcie naszej historii mógł mówić - i mówił, co chciał". Oberwało się "ostatnim 15 miesiącom"!Że obwiązywała "generalna teza" negacji dorobku owych 36. lat: "...dziś trzeba głośno powiedzieć, że interpretacja faktów historycznych lansowana przez przeciwników socjalizmu była często świadomym i jawnym fałszerstwem". O!... Trzeba to oddać, że Autor nigdy swych czytelników czy słuchaczy nie pozostawiał na beznadziejnym rozdrożu, lecz starał się natchnąć go wiarą: "Otóż jestem przekonany, że zapisanie zgodnie z prawdą historyczną występujących jeszcze «białych plam» pozwoli na przywrócenie właściwie pojętej tożsamości socjalistycznego narodu, w której nie będzie miejsca na wątpliwości co do słuszności obranej drogi". Zachodzę w głowę, czy Michał Iwaszkiewicz naprawdę wierzył w to, co pisał? Trudno się dziwić, że tego "dzieła" nie wymieniają biografowie pana profesora.
Kolejny wykład Michałowi Iwaszkiewiczowi trafił się w bliskiej mi historycznie Środzie Wielkopolskiej, ba! nawet w dniu 22. urodzin osobistego brata "...na rozpoczęcie roku szkolenia partyjnego"! Sama ranga wydarzenia stawia nas niemal na baczność? "Towarzysze równać szereg!"- serduszko po-pezetpeerowskich serduchach zabiło żywiej?  Straszne w tym propagandowym bełkocie jest wracające, niczym mantra słowo: WALKA! Oni ciągle z kimś lub o coś walczyli? I tak od 1944 r., kiedy oddali Moskwie pół Polski, a tą którą dzięki ich bagnetom zawojowali poddali ich wpływom!Chciałbym móc współczuć poziomowi retoryki, jaką wtłaczał mózgi Autor swym ideologicznym słuchaczom: "Podstawowe kryterium to ideowość. Rodzi się tu natychmiast pytanie: w jaki sposób można doprowadzić do głębokiej ideowości członka partii? [...] Bez głębokiej ideowości nie można sobie wyobrazić członka partii". I rozwija swoją myśli, punktuje kolejne cechy komunisty? I czego dowiadujemy się, a choćby tego:"...niezwykle ważna cecha komunisty to wrażliwość na sprawy ludzkie. Członka partii bowiem powinny cechować odwaga w alce ze złem; i to w każdej jego formie". W podobnych chwilach zastanawiam się czy ci wszyscy ideolodzy naprawdę wierzyli w to, co głosili?
Całe to przemówienie mogłoby wprawić w głęboką depresję! Czemu? Taki kanon wymagań! Dziś to byłby potop, a wtedy - w stanie wojennym? "Członek partii musi żyć życiem partii. [...] Można najprościej powiedzieć, że życie partii charakteryzować się powinno tym, że członek partii rozpoczyna dzień od  «Trybuny Ludu», bo jest to gazeta codzienna Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej i tam jest zawarta informacja o tym, co się w danym momencie w partii dzieje". Już to widzę, jak klasa robotnicza "do śniadania"brała organ prasowy KC PZPR. Dalej, niczym Dedal, Michał Iwaszkiewicz rozwija swe skrzydła:"...członek partii powinien być [...] worem moralnym. Bezpartyjni patrzą na jego styl życia, patrzą na jego model wychowania dzieci, patrzą na sposób kształtowania stosunków w rodzinie. Członek partii powinien legitymować się wysoką etyką i moralnością w życiu codziennym". Ciekawe, jak słuchacze w Środzie Wielkopolskiej wdrażali te myśli i wymyśli... Na tym nie koniec intelektualnych wypocin. Ale sądzę, że bardziej zainteresowani ówczesną oratorską sztuką takiego choćby pana Michała Iwaszkiewicza dotrą do tej mowy. Bo czek kolejna...
Tym razem wygłoszono na temat Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Nordowego! Rzecz zdarzyła się 24 listopada 1982 r. Kto komunistom wymyśla te podniosłe i patetyczne nazwy? Poeta! Geniusz? Nowe wcielenie Churchilla?... Mamy spojrzenia z perspektywy pierwszych miesięcy stanu wojennego w Polsce. Jeden cytat, ale jakże ważki: "Trzeba [...] budować drogę, która przybliży w świadomości społecznej elementy kontroli władzy, która przełamie tzw. barierę nieufności i pozwoli na ostateczne wyeliminowanie zróżnicowania: my i oni, czyli rządzący i rządzeni. Tylko odczuwalny system konsultacji i kontroli społecznej z pamięci i definitywnego zamknięcia tzw. kryzysu zaufania, z którym przecież tak długo się borykamy".  Żaden PRON tego nie zniwelował. Podział pozostał, mimo szczerych chęci Autora. Dla wielu z nas (tj. 50+) nie jest bez znaczenia kto gdzie był po 13 XII 1981 r. I tak pozostanie do naszego biologicznego wymarcia?...
"Droga ku normalności" pochodzi dokładnie z Dnia Kobiet '83 roku! Jakby kto jeszcze miał wątpliwości, co do intencji Generała z 13 XII '81, to Michał Iwaszkiewicz tak oświecał nie oświeconych: "13 grudnia 1981 r. rozpoczął się okres odbudowy spokoju i ładu społecznego. Zahamowano negatywne zjawiska ekonomiczne, przywrócono normalność w życiu kraju i społeczeństwa. Zaczęła powracać atmosfera spokoju do życia codziennego". Znajdujemy ślad dotyczący zawieszanie tegoż stanu: "Decyzja ta w sposób najbardziej wymowny wskazała, iż mimo bolesnych wydarzeń kontynuujemy proces socjalistycznej odnowy w życiu kraju".
Nawet Autor takiego komunistycznego bełkotu, jaki odnajdujemy w "Refleksjach o tożsamości", dostrzegał potrzebę... dialogu? "Refleksje o dialogu" są   tego najjaskrawszym przykładem: "Porozumienie jest konieczne w każdym dosłownie czasie i miejscu. [...] Musi być to dialog z całym społeczeństwem, z milionowymi masami bezpartyjnych".  Trudno się godzić na każdą kropkę i przecinek w tym wychwalaniu karkołomnych tez. Bo to wciąż wracanie do kilku z nich: "Walka o serca i umysły milionów bezpartyjnych robotników, chłopów, młodzieży. To jest rzeczywisty wymiar tej walki. Leni słusznie stwierdził, że sprawująca władzę partia proletariatu musi dbać o stałe wsparcie milionowych, bezpartyjnych mas". Już zapomnieliśmy, jak ochoczo cytowano przywódcę bolszewickiej rewolty z 1917 r. Triumfalizm bije z kolejnych akapitów: "W Polsce walka o władzę została ostatecznie rozstrzygnięta 13 grudnia 1981 r. Wszyscy, którzy (w kraju i zagranicą) mieli w tej mierze jakiekolwiek wątpliwości, zostali przekonani w ciągu następnych miesięcy. Ale front walko o społeczeństwo pozostał". Ciekawe, w jaki miejscu byłby dzisiaj Autor, gdyby po XII '81 nie było 4 VI 1989 r.? Odwołanie się do pamiętnej wizyty wicepremiera M. F. Rakowskiego w Stoczni Gdańskiej młodszemu pokoleniu już nic nie mówi. Wielu z nas pamięta to ordynarne chamstwo, jakie ów wtedy zaprezentował. Czy M. Iwaszkiewicz naprawdę przejął się opiniami towarzyszy z Charkowskiego Komitetu Partii (KPZR/ КПСС)? Wtedy, 16 września 1983 r., tak o dialogu pisał:"Zatem więcej takich codziennych spotkań, bez reżyserki, ale z czasem na rozmowę. Często gorzką, bez grzeczności i białych rękawiczek - ale potrzebną. Potrzebną i niezbędną, aby wszyscy ludzie, zwłaszcza miliony bezpartyjnych, zrozumieli, że jest to ich władza i ich państwo". Ani to nie była władza większości, ani państwo.
Wytrwałym Czytelnikom pozostawiam pod rozwagę, to co towarzysz Autor napisał o Jerzym Urbanie, walce o media, tzw. drugim obiegu, ba! o lektorskiej etyce partyjnego agitatora. Odkłada się tę książeczkę z pomieszanymi uczuciami. Jedno jest pewne, to nie jest strata czasu. My (50+ i starsi) doskonale pamiętamy te pierdoły, jakimi dławiono nas na każdym kroku. Chętnie poznałbym zdanie na temat "Refleksji..."samego Michała Iwaszkiewicza – dr hab., twórcy i rektora Wyższej Szkoły Umiejętności Społecznych w Poznaniu, prof. nadzw Wyższej Szkoły Umiejętności Społecznych w Poznaniu (ul. Głogowska 26, w sąsiedztwie Targów Poznańskich). Chyba wyparł z pamięci, wyprał swoją partyjną drogę kariery lektora bolszewizacji głupszych od siebie... Jaki panegiryk można znaleźć na stronie: "Konsulatu Honorowego Republiki Estonii"! No, tylko zaklaskać się z zachwytu nad biografią! Tylko mały drobiazg: ani słowa o PZPR, pochwale stanu wojennego itp, itd, etc. To się TAK da towarzyszu profesorze?! A może na koniec przypomnę, to coś tworzył i głosił:"NIE WYSTARCZY BYĆ KOMUNISTĄ. TRZEBA UMIEĆ SWOJE IDEOWE ZAANGAŻOWANIE PRZEŁOŻYĆ NA KAŻDĄ SYTUACJĘ [...]".  I przekładał M. Iwaszkiewicz. To dlaczego dziś tego się wstydzi?! A może to kolejne wcielenie Konrada Wallenroda lub Mojżesz, który prowadził klasę robotniczą (m. in. tą z Cegielskiego w Poznaniu) przez Morze Czerwone?... Chyba po podobnych doświadczeniach łatwo jest wyhodować nowe pokolenie doktorantów na swych wykładach pt. "Wizerunek w karierze naukowej". Czy również w oparciu o "Refleksje o tożsamości"?

Duisburg - 24 lipca 2010 r. - dwie fale / Duisburg - 24 Juli 2010 - zwei Wellen

$
0
0
24 lipca 2010 r. stało się coś strasznego. Parada Miłości/Love Parada zakończyła się tragedią. Bodaj z nie wyjaśnionych do dziś powodów tłum bawiących się wpadł w panikę. Czytamy na ogólnodostępnej internetowej encyklopedii: "Duży ścisk na placu przed główną sceną spowodował, iż wiele osób chciało go opuścić. W tym samym momencie z drugiej strony tunelu na imprezę próbowali się dostać pozostali widzowie". Śmierć poniosło 21 osób: 14 Niemców, 2 Hiszpanów, po 1 z Australii, Bośni i Hercegowiny, Chin, Holandii i Włoch. Stad flagi tych państw powiewające na miejscu tragedii! Tunel, który był jedyną drogą ewakuacyjni (wejście i wyjście w jednym?)  okazał się śmiertelną pułapką. Jedni chcieli dostać się na koncert - drudzy z niego wydostać. Jak dwie fale!


Ktoś ze świadków wspominał:"To było po prostu straszne. Widać było, że policja reaguje? To było tak, jakby nie rozumiała, co się dzieje". Najgorsze z tego wszystkiego było to, że w chwili rozgrywającej się tragedii koncert trwał w najlepsze. Stłoczeni przy scenie ludzie nic nie wiedzieli, o tym, co działo się za ich plecami.


Na miejscu zginie 15 młodych ludzi. Kolejnych 6 zmarło w szpitalu. To, co miało być świętem wolności, radości, równości - stało się największą tragedią Duisburga od zakończenia II wojny światowej. 


Zdjęcia, które oglądamy, zawdzięczam moim eks-uczniom: Iwonie i Arkadiuszowi Sobkowiakom. Tak, nie po raz pierwszy wymieniam ICH. To niezwykły zbieg okoliczności, że TAM zamieszkali. To niesamowite, że wykonali dla mnie m. in TE zdjęcia. Tylko część z tego bogactwa wykorzystuję tu i teraz... Serdecznie Wam dziękuję. Bez Was nie byłoby TEGO tekstu. Wcześniej te kadry zainspirowały mnie do napisania opowiadania "Yvonne".


Uwierzycie, że miasto chciało... zlikwidować TO miejsce pamięci? Jakiś mądrala wpadł na pomysł, że to było, minęło i nie ma po co do TEGO wracać? Tak, szukano winnych, zapadły wyroki. Życia 21 osób TO nie zwróci. 


24 lipca 2010 r. - jest krzykiem wołającym o pamięć. Coś podobnego nie miało prawa się zdarzyć. Paradoks podobnych tragedii polega na tym, że wzrasta zabezpieczenie kolejnych takich imprez. Gorzej, jeśli podobne Parady stają się ofiarami ataków prawicowych ekstremistów i heteroseksualnych zbirów!... Życie dopisało kolejny tragiczny epizod w historii współczesnych Niemiec: dwa dni temu polała się krew w Monachium. Zginęło 9 osób (+ zamachowiec, który popełnił samobójstwo). Siedmioro z nich, to nastolatkowie... Jak w takiej chwili można odwoływać się do zaszłości z II wojny światowej? Nie wiem. Nie rozumiem. Jak można o innym Narodzie napisać: nienawidzę Go?! Można kogoś nie lubić, nie tolerować, ale nienawidzić?!...

Przeczytania... (150) Elżbieta Cherezińska "Harda" (Wydawnictwo Zysk i S-ka)

$
0
0
"Najlepsza książka Elżbiety Cherezińskiej"- każe nam zaufać w swoją opinię Krzysztof Masłoń, autor m. in. "Puklerza Mohorta" (patrz odc. 55 "Przeczytań..." z  10 VIII 2015 r.). To zdanie znajdziemy już na stornie tytułowej. Na jednym ze "skrzydełek" okładki czytamy więcej: "Porywająca powieść o początkach naszego państwa i wielkości jego pierwszych władców: Mieszka I i Bolesława Chrobrego. [...] Zanurzamy się w tym świecie, w którym wszystko wydaje się bardziej prawdziwe, wyraziste, z samej swojej natury wielkie. I polityka, i wojna, i miłość". Nie będę ukrywał, że z wielką ciekawością, podziwem witałem pojawienie się"Hardej". Wydawnictwo Zysk i S-ka postawiło "na dobrego konia" (nie postawię "klacz", aby nie zabrzmiało to obcesowo i prostacko). Mieć u siebie takie pióro, to żyła złota. Gradka dla wszystkich: Czytelników, Wydawcy. 

Blisko sześćset stron wyobraźni literackiej Autorki. Pani Elżbieto - naprawdę  podziwiam Panią! Mogę nie godzić się na pewne Pani wyobrażenia faktów, osób, miejsc, ale odmówić Pani talentu tworzenia klimatu? Byłbym szalony. Z ogromną rozkoszą czytelniczą witam kolejną Pani powieść, bo wiem, że mam prawo raz jeszcze cytować Eustachego Rylskiego, którego prozę wysoko cenię: "Na tym polega dramat historii i historyków - że wystarczy jedna dobrze napisana powieść i niewiele już mogą przekazać". Dopóki nie obniży Pani literackich i historycznych lotów będę to zdanie przytaczał aż do znudzenia. Bo w nie wpisuje się Pani pisarstwo, jak żadne inne w ostatnich latach. Czekałem na kogoś  t a k i e g o , jak Pani od 24 listopada 1987 r. To dzień, w którym opuścił nas Karol Bunsch. Nie wiem czy Pani, jako nastolatka (w tymże '87 kończyła Pani podstawówkę) czytała cykl powieści piastowskich. Nie szukam w internecie wywiadów z Panią. A jakże z uwagą wysłuchałem ostatniego radiowego, jaki udzieliła Pani mej ukochanej Trójce. I aż się boję teraz pisać ciąg dalszy, aby nie posądziła mnie Pani o... zawłaszczenie ducha tej wypowiedzi. I byłem na siebie zły? Że nie mogłem powalczyć o egzemplarz Pani niezwykłej książki. Ja już wiedziałem kim Pani uczyniła w swej książce Urdis, Ludmiłę, Mojmirę, Żywię, Lesławkę, Gunn, Wszechmiłę. To jest ta sugestia, o której Pani wspominała: wypełnienie luk prawdopodobieństwem. Pewnie mistrzowi tej miary, co profesorowi Manteuffel, Labuda, Łowmiański, Gieysztor czy Ziętara, ba! Samsonowicz - może chwytaliby się za głowy. Ale Pani jest pisarką - i Pani wolno. I robi to Pani perfekcyjnie świetnie!...
Bardzo trudno kłaść mi w moim cyklu powieści. Pewnie, że lubię wydobyć cytaty, które na mnie zrobiły wrażenie, gorzej jeśli raziły swoją sztucznością i wydumaniem. Pójdę krok dalej - trudność polega właśnie na tym, że to jest powieść. I tylko powieść! Nie ujmując jej nic, skoro cytowałem przed chwilą E. Rylskiego. Pani wolno snuć prawdopodobieństwa. Chcę tu zaznaczyć, że jestem, bardzo nieprzychylny różnym mutacjom czegoś, co nazywa się "historią alternatywną"! To odwieczne: "co by było gdyby...". Tego nawet nie można nazwać akademickim sporem. Bo nie o tarcia "szkół historycznych" tu chodzi. Jak Pani widzi - bardzo poważnie odbieram Pani prozę. Mój podziw nie jest na pokaz. Bo niby jaki miałbym w tym interes?...
" - Trzygłów jest moim panem - wycharczał Dalbor.
- A ja uważam, że twym panem powinien być książę Mieszko. [...] Musi być moja wola"- ci, którzy znają Pani narrację wiedzą, co skrywa wstawiony tu nawias. Nie powiem, aby ta scena mnie zachwyciła. Ale ją przyjmuję z całym dobrodziejstwem literackiego inwentarza. Odważna jest, moim zdaniem, Pani wyobraźnia, kiedy Pani tka: "Ruszyli nad rzekę. Warta lśniła. [...] Książę spojrzał na ustawiony na brzegu baldachim. Pod purpurą i złotem furkoczącej na wietrze materii stała ona. Dobrawa. [...] I stało się. Odeszli od niego. Opuścili go starzy bogowie. Nowy nie przyszedł. Był sam. Stał w pustce wiekuistej. Sam jeden zawieszony między światami nad brzegiem Warty". Jak Pani naszła taka myśl?! Wiem, pamiętam wywiad. Zaraz przypomniał mi się obraz J. Matejki. Nic o nim Pani nie powiedziała w "Trójce". Tylko, że Pani poszła krok dalej, niż mistrz Jan: Pani kazała Mieszkowi wkroczyć w nurt rodzimej Warty, na oczach tłumu! Skoro to tak doniosły akt, to jak go kryć w jakimś ponurym baptysterium? Poezja! I ten rytuał z kamieniami.
Ma Pani rację, że wyrobiony Czytelnik dostrzega Pani wkład w wgryzienie się w faktografię. Studia, jakie należało przeprowadzić nim usiadło się dzieła tworzenia, to nie może być "sezonowe zainteresowanie" epoką. No, chyba, że ma Pani sztab ludzi (wolontariuszy, pasjonatów, archiwalne mrówki?) - ale ja w takowych nie wierzę. Podobna wiedza nie wypływa z przekazu od osób trzecich. Pisanie - jest Panią. I to widać z jaką swobodą pisze Pani o Wichmanie, Geronie czy Świętosławie! Bo to przecież powieść JEJ poświęcona! ONA tu jest najważniejsza! To dla NIEJ trzymamy w garści ten opasły tom.
"Księżna Oda, piękna jak rasowa suka i zimna niczym lód. [...] Rok temu urodziła ojcu syna, a ten dał mu własne imię. Zabolało jak uderzenie zmarzniętą rękawicą w twarz"- dobrze, że TO o Odzie wyszło spod Pani ręki. Kobieta pisze o kobiecie. Każdemu pisarzowi/mężczyźnie zarzucono by zaraz płciowy szowinizm. Powinienem być Pani wdzięczny. Trafny cios w kolejną żonę Mieszka I, macochę Bolesława i Świętosławy.  Dalsze o niej Pani wtrącenia nie powinny ujść naszej uwadze, bo to czysty historyzm: "...aby udobruchać Mieszka, [cesarz Otto II - przyp. KN] wyciągnął z klasztoru w Kalbe wyświęconą już mniszkę, jedną z córek margrabiego von Haldensleben, Odę. Piastowie skoligacili się dzięki niej z wysokimi rodami Rzeszy [...]". To są te smaczki, jaki podsuwa nam powieść historyczna. Gdzie byśmy o tym przeczytali? Że Oda była Niemką, to gro z nas wie, ale że była de domo von Haldenslebenówną? 
Wielu z nas zapewne dało się oczarować magii serialu "Wikingowie" (produkcja Michaela Hirsta). I nie zdziwię się, jeśli jednym z powodów, który pchnął nas ku powieści pani Elżbiety Cherezińskiej jest fakt za kogo wychodziła Świętosława/Sygryda Storråda, komu panowała (Szwedom, Duńczykom, Norwegom), ba! kogo spłodziła (m. in. Kanuta Wielkiego). Nie zawiedzie się ten, komu bliskie jest smak wikińskiej chwały: "...trzy dziesiątki uzbrojonych ludzi odbiły od przystani w Roskilde i na rozkaz Svena wzięły kurs na zachód. Gdy poczuł wiatr od strony Kattegatu, ten wiatr, który pachnie szerokimi wodami Północnego Morza, dał znak sternikom, by łodzie zbliżyły się do siebie". Ten fragmencik, to ledwo minimalna zajawka tego czym Autorka wypełniła swoje pisanie. Znawcy Skandynawii nie mieliby chyba do czego przyczepić się: "Nowego jarla wybiorą wszyscy jomswikinogiwe, głosując na jednego z czterech wodzów domów".
"Kobieta wkłada na głowę koronę tylko jako żona władcy! A żona władcy musi być mądra, by ten jej nie oddalił i nie wziął sobie innej. A nade wszystko musi urodzić następcę" - pewnie, że dialog, to wyobraźnia Autorki. Robi to jednak na tyle sugestywnie, w duchu epoki, że ja to biorę, ja temu wierzę. Robi to, o czym zresztą mówiła: stawia się "w roli" Mieszka I czy innych bohaterów. O ile łatwiej pisać obyczajową powieść."I przysięgła sobie wczorajszego wieczoru, klęcząc w służbówce przed pustym kielichem na stole, że przyjmie ten los, który jej ojciec zgotował, nie z pokorą, ale z podniesionym czołem" - trudno nie polubić Świętosławy. Konsekwentnie budowana jest jej postać, jej osobowość, jej charakter.
Jakżeż mrocznie rysowany jest obraz królewskiego dworu w Uppsali: "Nic jednak nie mogło zmienić tego, że było w nim ciemno. Poza wysoko umieszczonymi dymnikami światło słoneczne nie docierało do wnętrza [...]. [...] Mrok królewskiego dworu tkwił jeszcze w czymś innym, znacznie groźniejszym i potężniejszym - w cieniu wielkich kopców królewskich, ofiarnych drzew i wielkiej świątyni". Dzięki pani Elżbiecie Cherezińskiej - ja TAM jestem. Do tego stada "...złowieszczych ptaków. Przelatywały nad dworem niesyte trupie uczt". Pięknie Pani wyobraziła sobie, to co książkowa Świętosława/Sygryda Storråda, szeptała do uszka małego Erika: "Nie wyssiesz z mlekiem matki ciemnego wyznania Erika. Czy mnie starczy siły, by go zmienić? Nie wiem, synu. Starzy ludzie się nie zmieniają, a twój ojciec ma już cztery dziesiątki lat na karku". Nie mogę wydrzeć każdego fragmentu, który mnie urzekł, zachwycił: "Stała na podwyższeniu w wielkiej halli, z futrem rysia na plecach i dzieckiem w ramionach. W świetle pochodni, przy zwycięskim graniu rogów, patrzyła z góry, jak idzie ku niej pan mąż, król Erik. [...] Ciemne oczy mu lśniły. Pas pobrzękiwał o metal kolczugi".
Zaskakuje mnie fabuła. Nie wiem na jakim zapisie oparła Autorka wątek dotyczący odwiezienia na Węgry przez Bolesława (oczywiście przyszłego "Chrobrego")  zwłok  swej pierwszej żony. To są te luki, które wypełnia wyobraźnia pani Elżbiety Charazińskiej? Karolda, chodzi o imię, to też wytwór wyobraźni Autorki. Samo imię Bezpryma budzi do dziś wiele kontrowersji. Ale nie chcę tu wplatać historycznych spekulacji "na temat". Mimo wszystko podoba mi się stwierdzenie jakoby Bolesława: "Powiedz im, że moja żona urodziła się Madziarką i zmarła Madziarką, Uznałem, iż jej dusza, by zaznać spokoju, musi spocząć w rodzimej ziemi". Znamy w rodzimej historii, jak zrozpaczony władca odwiózł zwłoki ukochanej żony do jej kraju: Zygmunt II August i pogrzeb królowej Barbary.
Ci, którzy czytali"Koronę śniegu i krwi" nie będą zawiedzeni, jeśli chodzi o... wątki łóżkowe. Jak poprzednio  mogę tylko zachodzić w głowę czemu ma służyć dość drobiazgowe utrwalanie podobnych epizodów: "Wyprostowała się. Erik był rozhukanym, rozpędzonym ogierem, Rzucał się pod nią. By złapać równowagę, przytrzymała się jego piersi. Galop, galop, cwał!". Ze względu na... nieletnią młodzież, która TU wpada na ten blog na tym wyciszę emocje. Czy to jedyna erotyczność w tej powieści? Dość zdradzania sekretów "Hardej".
Pani Elżbieta Cherezińska nie pozwala nam się nudzić! "Harda" jest doskonałą próbą ukazania historycznych początków państwa Piastów. Wciągnięci w świat wyobraźni autorskiej mamy tylko dwie drogi: poddać się jej albo odrzucić. Innej nie ma. Śmierć Mieszka I i obecność Świętosławy przy zmarłym ojcu? "Oda uderzyła w szloch. Zalała się łzami, zachłysnęła płaczem. Rzuciła się do ciała, które wciąż było ciepłe, ale stygło. Świętosława czuła to pod palcami aż nadto dobrze. Nie puściła dłoni ojca. Jedna trzymała miecz, druga jej rękę. Odzie nie pozostawiła wiele". Ja w TYM świecie pozostaję.
Powieść historyczna rządzi się swoimi prawami. Tu mógłbym tylko raz jeszcze powtarzać za E. Rylskim i powtarzać. "Harda" jest magicznie odtworzonym światem przełomu X i XI w. Czytelnik, którego gusta ostatnio kształtuje choćby lektura kolejnych tomów "Gry ot tron" G. R.R. Martina nie powinien czuć zawodu. Pani Elżbieta Charazińska nie powinna czuć żadnych kompleksów (jakichś takie odczuwa?). Doczekaliśmy się kolejnej powieści na doskonałym poziomie. Warto potraktować "Hardą", jako początek drogi do poznawania rzeczywistej historii Piastów i czasów,  w których żyli. Już czekam na kontynuację, na "Królową". Wierzę, że bez zawodu. Wydawnictwo Zysk i S-ka ma swego ASA. Oby tylko stało Autorce wyobraźni. Czy będzie powieść o Bezprymie? Samym Mieszku II?... Czas pokaże. Że chwilami pisałem laurkę? Nieprawda! Pani Elżbieta Charazińska napisała ją sobie sama - swoją wyobraźnią, swoim piórem.

Smakowanie Bydgoszczy... (38) - odkrycie archeologiczne Przy Zamczysku / placu Kościeleckich

$
0
0
Ktoś kto nie zna historii naszego miasta może doznać... szoku. Jest ci bowiem w Bydgoszczy ulica. Nazywa się bardzo oryginalnie: Przy Zamczysku. Może i niektórzy Bydgoszczanie mieliby problem z jej identyfikacją. "Gdzie TO jest?" - i są bardzo zdziwieni, że to ta, która przylega do placu Kościeleckich. Dokładnie jesteśmy na wprost miejsca, które przeszło 40-ści lat temu było dworcem PKS-u. Wiem, że młodsi nie pamiętają. Nie mogą pamiętać. Później przez lata był to plac manewrowy m. in. dla autobusów: "51", "56" czy "66". Potem ktoś wpadł na pomysł wyburzenia dawnego budynku po PKS-ie i zrobienia płatnego parkingu. Aż tu raptem parking skończył się i pojawiło... ogrodzenie.

Pewnie, że "ciekawskie jajo" starało się przejrzeć, a co tam się dzieje? No i między sztachetami oko dostrzegło drewniane pale, belki, jakieś słupy!... Ciekawość rosła z każdym dostrzeżonym fragmentem odkopywanej przeszłości! Wyobraźnia historyczna (niczym nie podparta - podkreślam!) włączała się niemal automatycznie. Mózg analizował, czego nie rozumiał fabularyzował fantazją. Bo co to mogło być? Pozostałość palisady? Jakieś fragmenty średniowiecznej zabudowy drewnianej? Każdy miłośnik historii Bydgoszczy wie, że to okolice dawnej fosy, murów (onegdaj drewnianych).
Jakżeż męczące jest: dokonać takiego  odkrycia (tj. widzieć TO miejsce) i nie wiedzieć co to jest! Dwie eskapady, aby zrobić tych kilak zdjęć. Wszystkie pochodzą z 20 lipca. Kilka z bardzo porannego pleneru (około godziny 6.30?), ale okazało się, że archeolodzy opuszczając na noc stanowisko starannie zabezpieczyli (czytaj: zakryli) je. Niewiele można był utrwalić. Nie pozostało nic innego, jak tylko przyjechać TU kilka godzin później. Efekty widzimy.


Szukałem odpowiedzi  na nurtujące mnie pytania w Internecie. No i padało coś na temat nowożytności odkrycia? Że jakaś drewniana kanalizacja z przełomu XVIII i XIX w.? Rozczarowywało, że te sterczące z gruntu słupy (nie palisada?) nie mają nic wspólnego ze średniowieczem? Ech!... Rozczarowanie? Trochę - tak.

W "Expressie bydgoskim" nr 170/8326, z 22 VII pojawił się niewielki wywiad pt."Skarby historii odkryte na placu Kościeleckich" z archeolog Anną Retkowską. Czytamy w nim m.in. "Tak, ze źródeł i wcześniejszych badań wiadomo, że na tym terenie Bydgoszcz rozwijała się od wczesnego średniowiecza po czasy współczesne. W miejscu, w którym wykonano dół pod biurowiec, w przeszłości krzyżowały się fosa zamkowa i miejska. Dokopaliśmy się do tych drewnianych konstrukcji hydrotechnicznych. Datujemy je wstępnie na okres nowożytny, prawdopodobnie XVII wiek. Wcześniej odkryliśmy także drewniany rurociąg, który składał się z dwóch części i był nakryty pokrywą z drewna". Dalej o innych skutkach odkrycia: "W ziemi znajdujemy także wiele zabytków ruchomych. To między innymi szkło, naczynia gliniane i fajansowe z różnych okresów. Szacujemy, że najstarsze pochodzą z XV wieku".

Skąd w ogóle myśl, aby w TY miejscu kopać? Jak zwykle przypadek! Wykonywano wykopy pod jakiś nowoczesny gmach, który pojawi się w tym miejscu. Jakie cuda skrywa jeszcze bydgoska ziemia? "Będziemy tu pracowali około miesiąca - zdradza pani A. Retkowska. - W tym czasie uda się jeszcze bardziej odsłonić to, co odkryliśmy do tej pory. Mam nadzieję, że uda nam się znaleźć unikatowe rzeczy. Niczego nie można wykluczyć". Wiadomo, że część wydobytych wykopalisk (chodzi rzecz jasna o elementy drewniane) zostanie zakonserwowana i znajdzie honorowe miejsce w muzeum (Spichrzu? Białym Spichrzu? - zobaczymy). Część pewnie pozostanie "na miejscu".

"Ale, ale, a co z ul. Przy Zamczysku?" - przypomina się pan w kaszkiecie w kratkę. No właśnie. Można schodzić całą ulicę wzdłuż w szerz i... nic! Żadnego zamczyska! Szwedzi obrócili w perzynę dawną dumę Bydgoszczy w czasie pamiętnego "potopu". Nigdy jej nie podniesiono z upadku. Gdzie więc szukać śladów po onej?  Na to musielibyśmy zburzyć m. in. po protestancki zbór (obecnie świątynia ojców Jezuitów). Bo tą na ruinach zamku Kazimierza Wielkiego Prusacy postawili swą świątynię. Kilka kamienic przy ul. Długiej wzniesiono z... cegieł pozyskanych z rozbiórki średniowiecznej warowni. Tak, miejsce to stanowiło swoisty kamieniołom dla rozwijającego się miasta. Nic nowego?

Swoją drogą ciekawe ile   s k a r b ó w  skrywa jeszcze ścisłe centrum Bydgoszczy? Po ilu niezbadanych miejscach depczemy nie mając pojęcia, że profanujemy naszą przeszłość?

Myśli wygrzebane (65) papież Franciszek

$
0
0
Cykl robi się wybitnie uduchowiony? Poprzez duchowieństwo, które jest obecne? No, ale i okoliczności są wyjątkowe: Światowe Dni Młodzieży rozpoczęte. Kraków nieomal oddany we władanie młodych chrześcijan (nie koniecznie katolików) z całego Świata. No i stało się - papież Franciszek stąpa od kilku godzin po polskiej ziemi. Nie zapominajmy, to trzeci Ojciec Święty, który TU jest: po św. Janie Pawle II (1978-2005) i Benedykcie XVI (2005-2013). Błogosławionego Pawła VI (1963-1978) polscy sowietyści do PRL-u nie wpuścili. Obchody 1000-lecia chrztu Polski odbywały się w cieniu pustego tronu papieskiego, jaki na Jasnej Górze kazał ustawić "prymas tysiąclecia", sługa boży ksiądz kardynał Stefan Wyszyński. Nie zapominajmy, że komunistyczna ekipa towarzysza E. Gierka (29 lipca minie XV rocznica śmierci) stawał "na głowie", aby odwlec pielgrzymkę Jana Pawła II. 2 VI 1979 r. naprawdę mógłby nigdy nie nastąpić. Może w 1983 r.?


Papież Franciszek jest wśród nas. O kolejnej wyjątkowości tego pontyfikatu nie mnie pisać. Zresztą ten cykl nie służy pisaniu biografii. Chciałoby się wierzyć, że kler katolicki (głównie nasz rodzimy) w 100 % przejęty naukami swego zwierzchnika podążał drogą od skromności do zbawienia. Wiadomo, że to co czyni, jak czyni - nie w smak wielu...
  • W głoszeniu Ewangelii konieczne jest zachowanie należytej proporcji.
  • Myślę, że naszemu Ojcu Niebieskiemu jest bardzo przykro, kiedy widzi, że Jego dzieci nie ufają mu w pełni.
  • Kościół, który nie wychodzi na zewnątrz, wcześniej czy później zostaje zniszczony chorobą.
  • Chorobą typową dla Kościoła jet zamknięcie się w samym sobie, wypatrywanie się w samego siebie.
  • Nie powinniśmy się bać dobroci i czułości.
  • Często zachowujemy się jak kontrolerzy łaski, a nie jak ci, którzy ją przekazują.
  • Kościół [...] nie jest urzędem celnym, jest ojcowskim domem, gdzie jest miejsce dla każdego z jego trudnym życiem.
  • Kimże ja jestem, aby osądzać.
  • My wszyscy chrześcijanie [...] jesteśmy powołani do zatroszczenia się o kruchość ludu i świata, w którym  żyjemy.
  • Krzyże istnieją, nie widać ich, ale są.
  • Miłosierdzie jest podstawowym prawem, które mieszka w sercu każdego człowieka [...].
  • Kościół nie jest na świecie po to, by potępiać, lecz by pozwolić na spotkanie z tą przenikającą do trzewi miłością, jaką jest Boże miłosierdzie.
  • Państwa muszą być świeckie, bo te wyznaniowe źle kończą.
  • Bycie na peryferiach pomaga widzieć i rozumieć lepiej, dokonać bardziej poprawnej analizy rzeczywistości, uciekając od centralizmu i od podejścia ideologicznego.
  • Chcę, żeby Kościół wyszedł na ulicę. Żeby odrzucił ziemską powłokę, wygodę, klerykalizm.  
  • Nigdy nie bądźcie ludźmi smutnymi, nie poddawajcie się zniechęceniu.
  • Wrażliwość na osoby starsze jest istotną cechą cywilizacji.
  • Cywilizacja będzie się rozwijała, jeśli potrafi szanować rozsądek, mądrość osób starszych.
  • Nasze życie nie zostało nam dane jako libretto, w którym wszystko zostało napisane, ale jest wyjściem, chodzeniem, czynieniem, szukaniem, oglądaniem.
  • Pragnę Kościoła ubogiego dla ubogich.
  • Ten, kto tak jak wy uciekł ze swojej ziemi z powodu ucisku, wojny, natury zniekształconej przez zanieczyszczenia i pustynnienie czy niesprawiedliwego rozdziału zasobów planety, jest bratem, z którym trzeba dzielić się chlebem, domem, życiem. 
  • Gdy odwiedzam więzienia, myślę: dlaczego oni, a nie ja. Ich upadek mógł być moim.
  • Wielcy przewodnicy ludu Bożego, tacy jak Mojżesz, zawsze pozostawiali miejsce dla wątpliwości. 
  • ...istnieją normy lub przykazania kościelne, które mogły być bardzo skuteczne w innych epokach, ale które nie mają już tej samej siły wychowawczej jako drogi życia.
  • Być może ktoś z was nosi w swoim sercu jakiś ciężar i myśli: zrobiłem to czy tamto... Nie bójcie się! On na was czeka! On jest ojcem: czeka na nas zawsze!
  • Nie traćcie nadziei i nie pozwólcie się okraść z przyszłości, która jest w waszych rękach. 
  • Ten, kto osądza, myli się zawsze.
  • Powstają różne instytucje, które stawiają czoło wielu formom chorób, samotności, marginalizacji, zmniejsza się jednak szansa dla cudzoziemców, osób zepchniętych na margines, wykluczonych, by znaleźć kogoś gotowego ich wysłuchać.  
  • Szczęśliwi są ci, którzy umieją przebaczać, którzy mają miłosierdzie dla innych, którzy nie osądzają wszystkiego i wszystkich, ale starają się postawić w sytuacji drugiego człowieka.
  • Miłować i przebaczać tak, jak Bóg miłuje i przebacza. To program życia, w którym nie może być przerw ani wyjątków.  
  • Ewangelizacja nie polega na uprawianiu prozelityzmu - prozelityzm jest karykaturą ewangelizacji - ale na tym, by przyciągać oddalonych naszym świadectwem, na pokornym zbliżaniu się do tych, którzy czują się dalecy od Boga i od Kościoła, na przybliżaniu się do tych, którzy czują się osądzani i potępiani a priori przez tych, którzy czują się doskonali i czyści. 
  •  Kościół czy też chrześcijanin nie składający świadectwa jest jałowy; jest kimś martwym, kto myśli, że żyje; jest uschłym drzewem, które nie przynosi owocu; jest wyschniętą studnią, która nie daje wody! 
  • Panie, spraw, abym nie lękał się zbliżać do potrzebujących, do tych potrzebujących, których widać, lub tych, których rany są ukryte.
  • ...naszym obowiązkiem jest miłość, wyrozumiałość i modlitwa za innych, kiedy widzimy, że dzieje się coś niedobrego.
  • Miłosierdzie jest prawdziwą siłą, która może wyzwolić człowieka i świat z grzechu i zła. 
Niech wybór TYCH myśli przypomina NAM mądrość Franciszka. Starajmy się w miarę swych możliwości kroczyć drogą, na którą nas zaprasza. Czy nam się udaje czy nie, to insza sprawa. Sam fakt próby jest bardzo ważny. Ważne, aby oficjele, którzy tak tłumnie wypełnili dziedziniec Wawelu wzięli do swych zatwardziałych serc choć promyk z tego, co m. in. do NICH powiedział Ojciec Święty. Ten sam, którego w pokornym geście całuję w rękę...

Papież Franciszek, prezydent A. Duda, Kraków-Wawel 27 VII 2016 r.
  • Obojętność i wrogość odbierają nam wzrok i słuch, nie pomagają nam zobaczyć braci  [...].
  • Trzeba ,,z denaturalizować" ubóstwo i przestać uważać je za jedną z wielu danych rzeczywistości. Dlaczego? Bo ubóstwo ma twarz. Ma twarz dziecka, ma oblicze rodziny, ma oblicze młodych i starych.
  • Usłyszmy krzyk ofiar i tych, którzy cierpią. Nie może być żadnej rodziny bez domu, żadnego dziecka pozbawionego dzieciństwa. 
  • Żyć miłością znaczy nie szukać własnej korzyści, ale dźwigać ciężary najsłabszych i najuboższych.  
  • Biskupstwo jest służbą, a nie zaszczytem. Biskup musi bardziej służyć niż panować. 
  • Każdy może być mostem między odmiennymi kulturami i religiami, drogą do odkrycia naszego wspólnego człowieczeństwa. 
  • Miłować i przebaczać to konkretny, widzialny znak, że wiara przemieniła nasze serca.  
  • Trudności niech pobudzają do jedności, by przezwyciężyć obawy i budować razem przyszłość Europy i świata. 
  • Dla Boga nikt nie jest definitywnie stracony! Nigdy! Aż do ostatniej chwili Bóg nas szuka. 
  • Niech nikt nie pozostaje z dala od Boga z powodu przeszkód stawianych przez ludzi! A to dotyczy również - co podkreślam - spowiedników. Proszę, nie stawiajcie przeszkód tym, którzy chcą pojednać się z Bogiem. Spowiednik winien być ojcem!
  • Wolność to nie czynienie zawsze tego, na co mam ochotę: to czyni człowieka zamkniętym, dalekim, uniemożliwia bycie przyjaciółmi otwartymi i szczerymi.
  • Wolnym jest ten, kto wybiera dobro, który szuka tego, co podoba się Bogu, choć jest to trudne.
  • Prawdziwe podejście ekologiczne łączy troskę o środowisko i o sprawiedliwość, wsłuchując się w wołanie biednych.  
  • Uchodźcy to nie liczby, tylko osoby: to twarze, imiona, historie życia i odpowiednio do tego należy ich traktować. 
  • Miłość jest w gruncie rzeczy jedynym światłem, które zawsze na nowo rozprasza mroki ciemnego świata.  
  • Nie powinniśmy bać się swojej nędzy. Każdy z nas ma swoją własną. 
  • Stawać się miłosiernymi znaczy uczyć się męstwa w konkretnej i bezinteresownej miłości.  
  • Zjawisko migracji stawia poważne pytanie kulturowe, od odpowiedzi na które nie można uciekać. 
  • Potraktujmy poważnie nasze chrześcijaństwo i starajmy się żyć jak ludzie wierzący.  
  • Im większy jest grzech, tym większa musi być miłość, którą Kościół okazuje nawracającym się. 
  • Drobne gesty miłości, czułości i troski przypominają, że Pan jest z nami: tak otwiera się Brama Miłosierdzia. 
  • Jeśli ty nie jesteś w stanie przebaczyć, jak Bóg mógłby przebaczyć tobie? On chce ci przebaczyć, ale nie będzie w stanie, jeśli masz zamknięte serce i miłosierdzie nie może wejść.
  • Albo jesteś na drodze miłości, albo jesteś na drodze obłudy.
  • Jakżeż inne byłoby nasze życie, gdybyśmy nauczyli się naprawdę dzień po dniu pracować, myśleć i budować razem!
  • Łzy mogą stworzyć wyłom, który pozwoli nam otworzyć się na nawrócenie. 
  • Otwórzmy nasze oczy, aby dostrzec biedy świata, rany tak wielu braci i sióstr pozbawionych godności. Poczujmy się wezwani, słysząc ich wołanie o pomoc.

Niestety wielu proboszczów cały czas kieruje się biurokratyzmem klerykalnym. Nie wiem czy istnieje taki termin. Proszę mi wierzyć przez lata nie pozwoliłbym sobie na żadne słowa krytyki wobec kleru. Spotykałem wśród ludzi w sutannach naprawdę wyjątkowych duszpasterzy. W wielkim podziwie pozostaje w mej pamięci siostra Klara z parafii pw. Serca Pana Jezusa w Bydgoszczy. Ale przyszedł pewien moment i mój świat wartości zawalił się. Nieodwracalnie! Ale to pisanie poświęcone ma być PAPIEŻOWI, a nie moim wspominkom. Jak wielu będę starał się wsłuchiwać, w to, co bedzie do nas mówił obecny Ojciec Święty. 

"Każdy ma swoje pojęcie dobra i zła i powinien wybierać dobro i zwalczać zło, tak jak je rozumie. To wystarczyłoby, by świat stał się lepszy".

Wawel, miejsce spotkania papieża Franciszka z prezydentem A. Dudą
PS: Zdjęcia wykonałem z ekranu telewizora 27 lipca.

Przeczytania... (151) Lee Trimble i Jeremy Drinfield "Ocalić jeńców!" (Wydawnictwo Rebis)

$
0
0
Mamy przed sobą opowieść niezwykłą. Książkę, którą chyba można potraktować, jako hołd syna złożony pamięci ojca. Dochodzą do mnie różne opinie na temat tego, jak opracowuję ten cykl mego blogu. Zwykle dotyczą pewnej drobiazgowości i... mnogości cytatów, jakie ukazują się w kolejnym "Przeczytaniu...". Uważam, że inaczej się nie da, bo książka, która stanowi kanwę mej recenzji (subiektywnej? obiektywnej?) - jest też dla mnie tworzywem do pracy. Moi uczniowie mogą zaświadczyć, jak "na gorąco"wykorzystuję akurat coś przeczytanego, co mną poruszyło, co mną zaskoczyło, co stało się nawet myślą przewodnią pisanego przez nich sprawdzianu. Często jest tak, że pada potem pytanie: a jest TA książka w bibliotece? Często, po czasie (czytaj: mojej rekomendacji) zjawia się. Cieszę się, kiedy nie pomylę się i zainteresowanie tytułem przechodzi wszelkie oczekiwania. Wraca sytuacja, która według niektórych nie ma prawa się zdarzyć w nie-czytającym społeczeństwie: ustawia się kolejka po konkretną pozycję.

Jestem zdania, że książka Lee Trimble i Jeremy Drinfield  "Ocalić jeńców!", Wydawnictwa Rebis, w tłumaczeniu Tomasza Fiedorka - w rewelacyjnej i przebogatej serii "Historia" niesie pewne ważne przesłanie: na NASZYCH oczach umiera (nie bawmy się w eufemizmy: odchodzi) pokolenie II wojny światowej! Dla mnie, urodzonego 18. lat po jej zakończeniu - czynnymi jej uczestnikami byli moi Dziadkowie. Nie wiem czy można TO rozpatrywać w kategoriach... szczęścia, ale jedni mieszkali na terenach włączonych do III Rzeszy (Reichsgau Danzig-Westpreußen), drudzy przebywali pod sowiecką-niemiecką-sowiecką okupacjami. Dlaczego ta "rodzinna wycieczka"? Bo tym poniekąd jest książka autorstwa L. Trimble i wspierającego go J. Drinfielda. "Zapytałem o jego przeżycia jako pilota. wiedziałem, że da się złapać na tę przynętę. Chociaż nie lubił rozmawiać o przeszłości, kochał opowiadać o lataniu. [...] Nie mówił o tym zbyt często, ale kiedy się go zachęciło, opowiadał bardzo barwnie, ożywiając wspomnienia, przywołując nawet zapamiętane rozmowy i emocje" - to Lee o swoim ojcu Robercie Trimble'u. Stąd  nauka jest dla żuka: pytajMY! zachęcajMY! Wiem, że nie jest to proste. Ale jeśli przeoczymy dany moment (rzec można: dziejowy), to będziemy żyć z bagażem pytań bez odpowiedzi. I nikt i nic nam tej nie wiedzy nie uzupełni. Tak, kwerendy w archiwach ułatwią - poznamy fakt. I nic poza tym. Bo historia (o czym nikogo nie muszę chyba przekonywać), to emocje, to czucie, to przeżycie. Te mogą nam przekazać TYLKO ci, którzy przeżyli dany moment. "Kiedy jednak pytałem go o osobiste uczucia, zmieniał temat, przechodząc do komentowania meczu w telewizji, który zazwyczaj był w tle" - i na TO też się przygotujmy. Nikt nie gwarantuje, że będzie lekko i łatwo.
Lee Trimble i Jeremy Drinfield  "Ocalić więźniów", Wydawnictwa Rebis - to historia Roberta Trimble. Ciekawe, jak odebrana w Stanach Zjednoczonych. Podtytuł zachęca"otwórz mnie, poznajMY się": "Tajna misja amerykańskiego pilota w okupowanej przez Sowietów Polsce". Tytuł oryginalny ogranicza się do... Eastern Front. Dla wielu Amerykanów, którzy idealizowali Sowietów ta książka może stanowić mały prysznic. O ile ktoś uważał, że ogólnoświatowe standardy były i przez nich przestrzegane, to proszę zwrócić uwagę na epizod na lotnisku. To niejako powitanie z ówczesnym ZSRR/ZSRS/CCCP, w luku bagażowym ukrywał się nastoletni chłopiec: "Kilka minut później, pomimo hałasu silników C-46, Robertowi zdało się, że usłyszał pojedynczy strzał od strony hangaru. Po plecach przebiegł mu dreszcz, który nie miał nic wspólnego z panującym mrozem. «Co to, u licha, za kraj?» - pomyślał".
Pewnie, że każda rzetelna informacja o Polsce i Polakach podnosi w czytelniczych oczach wartość amerykańskiej książki. Nie inaczej jest w tym wypadku: "Polska była drażliwym tematem dla Moskwy od czasu, gdy w 1939 roku kraj ten został napadnięty i podzielony przez Trzecią Rzeszę i Związek Radziecki. [...] W marcu 1940 roku Stalin i jego Politbiura nakazali NKWD wymordować dwadzieścia tysięcy polskich jeńców". Trudno, abym tu rozwijał ten wątek. Amerykański czytelnik miał okazję poznać określenie "maskara katyńska"! My Polacy raczej nie mamy wątpliwości, co do stwierdzenia:"W 1944 roku w Lublinie utworzono marionetkowy rząd i wznowiono sowietyzację kraju, przerwaną w 1941 roku przez wybuch wojny niemiecko-radzieckiej". Warto o tym pamiętać, skoro kilka dni mieliśmy 22 lipca... I ze smutkiem dopiszę: przypominać trzeba obecnym nastolatkom, dla których ta data, pojęcia (typu: PRL, PZPR, ZSRR/ZSRS/CCCP) - z   n i c z y m    się już nie kojarzą! Dlatego nie pomstujmy na Amerykanów, że nie odróżniaj powstania w getcie warszawskim z powstaniem warszawskim.  Tylko, że czytelnik książki duetu Lee Trimble & Jeremy Drinfield choć  z tym nie powinni już mieć kłopotu. W jednym z rozdziałów pada zdanie: "...w Warszawie było jeszcze gorzej. Miasto, w którym wybuchły dwa powstania, pierwsze w żydowskim getcie i drugie, zorganizowane przez Armię Krajową, było zaciekle atakowane i przez Niemców, i przez Armię Czerwoną". Można chyba napisać: Panowie, dziękuję! Swoją drogą, a co my wiemy choćby o wojnie angielsko-amerykańska AD 1812?
Kapitan Robert Trimble z Grupy Bobowej, 8. Armii Powietrznych Stanów Zjednoczonych trafił z misją do ZSRR/ZSRS/CCCP. Była połowa lutego 1945 r. Miejsce pierwszego z tym światem spotkania było historycznie osobliwe: to słynna Połtawa. Na miejscu poznał m. in. płk Thomasa K. Hamptona. Ten już zdążył był skonfliktować się ze swymi gospodarzami. I nie chodzi tylko o odmienny pogląd na temat... Polski, ale też znęcania się przez Sowietów nad zwierzętami (np. strzelali do amerykańskich psów?). Szybko też przestał się łudzić, co do rzekomej misji, jaką miał spełniać u sowieckiego alianta, zawdzięczał to swemu pułkownikowi: "Nie jest pan tutaj, żeby przyprowadzić samoloty. [...] Pański przydział pochodzi z misji wojskowej w Moskwie. Będzie pan pracować z OSS [Office of Strategic Services , czyli Biuro Służb Strategicznych, agencja wywiadowcza USA - przyp. KN], kapitanie Trimble. Będzie pan naszym agentem w Polsce". Czym miał zajmować się? I to wyjaśni mu płk Hampton: "...nieprzedostanie się pan do Polski, żeby nawiązać kontakt z jeńcami. Będzie pan ich zbierać i wywozić w bezpieczne miejsce". Wszystko było przed nim...
"Otworzył kaburę i wyciągnął swego colta. [...] Czy ośmieli się interweniować? Trudno to było sobie wyobrazić. Nawet gdyby zdołał przeżyć to starcie - z jednym pistoletem przeciwko trzem karabinom - jakie miałoby to konsekwencje dla jego misji, dla tych wszystkich nieszczęśników, których los zależał od niego. [...] Chwycił mocniej colta, trzymając drżący palec ma kabłąku, i próbował zmusić się do działania" - oto kolejny kadr z dramatu, w jaki kapitan R. Trimble musiał brać udział. Co zrobił? Jak zareagował na gwałt sowieckiego żołdactwa? No, tak, ale miał do spełnienia misję. "Wielu z tych tysięcy jeńców, pozostawionych samych sobie, prawie bez pomocy ze strony wyzwolicieli, nie mając dokąd pójść, ukrywało się jakiś czas w okolicznych wsiach, aby następnie powrócić do obozów w rozpaczliwym poszukiwaniu schronienia. [...] Setki tułały się od jednego miasta do drugiego, starając się uzyskać pomoc od władz radzieckich i jakoś znaleźć drogę do domu" - tak, to opis losu byłych jeńców (m. in. amerykańskich), którym należało pomóc po wyzwoleniu stalagów czy oflagów. Wcześniej przeżywał wstrząs na widok okropieństw w Konzentrationslager Auschwitz-Birkenau.
"Rozglądając się, ujrzał scenę niczym z wiktoriańskich slumsów - wymizerowane, nieogolone twarze oświetlone blaskiem świecy, ciała owinięte w postrzępione, bezkształtne płaszcze i szmaty. Wszyscy patrzyli na niego jak na swego zbawcę" - akcja tej sceny: stodoła polskiego chłopa, gdzieś w okolicach polskiego Lwowa. Określenie "polski Lwów"pada kilkakrotnie. Czy to wierne tłumaczenie książki? Chcę wierzyć, że właśnie tak. Arogancja Sowietów, brak chęci pomocy - były na porządku dziennym. Odmowa, to najczęstsza reakcja z tej strony.  Nie zezwolono np. na lotniczą ewakuację rannych z Połtawy do Odessy. Jak dostał się do pociągu? Potem misja B-17 i lądowanie pod Staszowem:"Porucznik Tillman i pozostali oficerowie zostali zakwaterowani w domu miejscowego rolnika, a resztę umieszczono w pobliskiej stodole, w towarzystwie radzieckich opiekunów. [...] Powitali Roberta jak brata, ściskając mu dłoń i nieustannie powtarzając,  jak się cieszą, że go widzą"
Niezwykłe są te opisy spotkań z odnalezionymi eks-jeńcami armii amerykańskiej. Podejrzewam, że wielu z nas chyba nie do końca zdawała sobie sprawę z ogromu problemu, jaki powstał wtedy. Nie znam literatury polskiej o tej tematyce. Chętnie poczytałbym o losie tych jeńców. Chciałby widzieć minę kapitana Trimble: "Nigdy nie przyzwyczaił się do tego, że słyszy głosy z Nowego Jorku, Teksasu, Pensylwanii czy Kalifornii dobywające się z ust wychudzonych, ubranych po chłopsku zjaw w jakichś zapadłych zakątkach Polski". Chwyta za gardło, kiedy czyta się o kolejnych... spotkaniach. Jak wtedy, kiedy oprócz byłych jeńców trzeba było zabrać kolejnych dwadzieścia pięć osób: "To było niewykonalne. [...] Lecz jak im to powiedzieć? Rozejrzał się po nędznym baraku i nagle przed oczami stanął mu widok trupów na zewnątrz". Chcę wierzyć, że te refleksje, to skutek opowieści ojca synowi, że nie stworzona na potrzeby fabuły dramaturgia. 
Chciałbym przytoczyć każdy epizod z misji kapitana Roberta Trimble - nie da się. Raz, że to niewykonalne, dwa że odebrałby przyjemność czytania tych niezwykłych losów. Spodziewalibyście się spotkać na kartach "Ocalić jeńców!"... Kozaków? A opis losu, tak mi bliskiego sercu, Poznania? Dacie wiarę, że odnalezionych byłych jeńców alianckich Sowieci rozlokowywali np. na Majdanku? Tak, na terenie dawnego Konzentrationslager! To są te niespodzianki, jakie niosą z sobą takie książki. Chwilami łapiemy się na tym, że uczestniczymy w jakieś grze, że może to jakaś szpiegowska opowieść, kolejna przygodowa opowieść? Po chwili dociera do nas, że to jednak prawda. Stąpamy ścieżkami kapitana R. Trimble'a. 
"Wkroczywszy do obozu [Stalagu III C w Alt Drewitz, obecnie Kostrzyn-Drzewice - przyp. KN], czerwonoarmiści metodycznie przeszukiwali budynki, rozstrzeliwując na miejscu schwytanych Niemców. Poszli również do stojącego nieco na uboczu baraku zamieszkiwanego przez dziesiątki radzieckich jeńców, którzy zarazili się gruźlicą w czasie niedawnej epidemii. Z budynku dobiegły odgłosy strzałów z broni maszynowej i po chwili grupa czerwonoarmistów pojawiła się na placu" -  tę historię kapitan  R. Trimble usłyszał od uratowanego przez siebie Jima McNeish'a. Wcześniej, nim zajęto stalag, Sowieci ostrzelali kolumnę jeńców. Maskarą później zainteresowali się Amerykanie. Tłumaczenia sowieckie były delikatnie mówiąc pokrętne. Nie wpływało to pozytywnie na wzajemne relacje sowiecko-amerykańskie.  Rosja nieufność wobec wschodniego alianta. Tym bardziej, że strona radziecka nawet bagatelizowała umowy jałtańskie dotyczące traktowania byłych jeńców amerykańskich. Autorzy cytują samego... Stalina. Ale ja przypomnę zapis z listu ambasadora USA w Moskwie, Averella Harrimana (w przyszłości kandydat demokratów do objęcia urzędu prezydenta, przegrał z D. Eisenhowerem): "Kiedy historia o traktowaniu naszych uwolnionych jeńców przez Rosjan przeniknie do prasy, nie będę mógł nic zrobić, a przeczuwam, że wywoła to wielką i trwałą urazę ze strony narodu amerykańskiego".
Niemal na każdym kroku kapitan R. Trimble natrafiał na okrucieństwa, jakich dopuszczali się sowieccy wyzwoliciele! Jeden z obrazów koszmarnie musiał wbić się w pamięć, skoro Lee Trimble i Jeremy Drinfield włączyli ją do książki: ciała pomordowanych przy torach kolejowych: "Były tam dziesiątki ciał, może nawet setki, leżących jedno na drugim lub w rzędach przy torach kolejowych. [...] Zauważył, że część ciał w rzeczywistości leży na torach. Nie leżały na nich ot, tak sobie, ale były do nich   p r z y w i ą z a n e . Ludzie ci zostali okaleczeni, pozbawieni głów lub przecięci na pół kołami pociągu". Poruszający jest opis, kiedy Trimble postanowił pochować bodaj 17-letniego chłopaka:"...chłopiec był jednym z tych, których przywiązano do torów, i został przecięty wpół". Wstrząsające doświadczenie...
Książka Lee Trimble i Jeremy Drinfield "Ocalić jeńców!" odsłania epizody, które odeszły w zapomnienie. Kogo dziś interesuje los kilkudziesięciu byłych jeńców amerykańskich? Nieprzejednana postawa dowództwa amerykańskiego niestety zderzała się z dyplomatycznym wyrachowaniem Autor (-rzy) kilkakrotnie podkreślali, że kapitan Robert nie był politykiem, ba! nie mógł zrozumieć, że tzw. poprawność polityczna doprowadzała do usuwania "spod sowieckiej kurateli" jego bezpośrednich przełożonych (np. płk. Th. K. Hamptona). Tym bardziej książka godna poznania, tak jak chyba jednak niezwykłych losów amerykańskiego oficera lotnictwa, który wykonywał swe zadania na terenie m. in. Polski. Nasze narodowe ego powinno być trochę podłechtane. Parokrotnie czytamy o pomocy, jakiej udzielali nasi rodacy zbiegłym jeńcom. Czy ktoś kiedyś tych ludzi (lub ich potomków) uhonorował? Odznaczenia samego R. Trimble'a możemy obejrzeć na jednej (z licznych) fotografii. Syn tak podsumował dokonania ojca: "Miał również odrobinę żalu do siebie, gdyż uważał, że mógł zrobić więcej i że inni ludzie - począwszy od pułkownika Hamptona, który stracił dowództwo, a skończywszy na ludziach, których nie zdołał wyciągnąć z Polski - cierpieli z jego powodu zarówno wtedy, gdy działał, jak i wtedy gdy nie podjął jakichś działań". Jak widać główny bohater tej opowieści sam siebie nie oszczędzał. Na stronie "Stars and Stripes" zamieszczono artykuł pt. "WWII captain's secret mission to save hundreds from Soviets", z fotografii"...przed siedzibą Biura Operacyjnego w Połtawie, luty 1945 roku" uśmiecha się do nas kapitan R. Trimble - znajdziemy je w polskim wydaniu "Beyond the Call" (ciekawe, że okładka wydania amerykańskiego i polskiego są niemal identyczne!). Kapitan Robert Trimble zmarł w 2009 r. Miał 90. lat. Nie pytajcie mnie "czy warto przeczytać tę książkę?", to chyba oczywiste. Zwracam uwagę na cenne dopełnienie, jakimi są przypisy. To już coraz rzadsza okoliczność ich pojawiania się ich w książkach popularnych. To kolejne źródło informacji. Brawo Rebis! Również za to, że jest "Indeks".
Viewing all 2227 articles
Browse latest View live