Jako potomka okaleczonych w wyniku legitymowanie szlachty na Litwie bardzo mnie ujął swą nieporadnością fragment dotyczący szlacheckiego pochodzenia rodu Rokossowskich, herbu Glaubicz. Autor ewidentnie myli się pisząc o tzw. Krajach Zachodnich (czy w naszej rodzimej historiografii nie obowiązywało określenie tzw. Ziemie Zabrane?):
"...wcześniej wchodzących w skład Królestwa Polskiego, a później tzw. Królestwa Kongresowego po jego przyłączeniu do imperium rosyjskiego w 1815 r.". Wymieniona w tekście Litwa, Białoruś i Ukraina nigdy nie znalazły się w granicach wzmiankowanych państw! Dziwi mnie, że polski Wydawca nie zareagował, nie wprowadził przypisu. Taka nieścisłość powinna włączyć naszą czujność. Bardzo też, nieomal
"po bolszewicku", pokrętnie Autor wyjaśnia, jak i dlaczego polska szlachta traciła szlachectwo, ba! była spychana do poziomu
"...wolnych chłopów państwowych albo mieszczan". Dotknęło to też mych litewskich przodków, Głębockich herbu Doliwa, z zaścianka Trepałowo. Mam pewne kopie dokumentów świadczące o takim
"zdjęciu szlachectwa". Niestety te dotyczące oszmiańskich Poźniaków mój wileński Dziadek dla bezpieczeństwa własnego i rodziny spalił, kiedy Sowieci zagarnęli Kresy po 17 IX 1939 r.
Biorę tom pod lupę? Jeśli pomijam część faktów (czytaj: rozdziałów?), to tylko dlatego, aby zachęcić rodzimego Czytelnika nie pozbawiać przyjemności indywidualnego poznania książki. Pilnie prześledzę wątki polskie. Bo bez wątpienie musi wracać do nas pytanie:
na ile Polak? ile zła zadał swej odrzuconej Ojczyźnie? czy i na ile czuł się z nią związany? Z okładki spogląda na nas Rokossowski w mundurze marszałka Ludowego Wojska Polskiego. Dodajmy stalinowskiego! Z odznaczeń bez problemu rozpoznamy Krzyż Grunwaldu (miał zepchnąć znaczenie krzyża Virtuti Militari?) gwiazdy Bohatera Związku Radzieckiego. Odnalazłem w Internecie rosyjską stronę poświęconą książce. Biorę z niej ten cytat:
"Константин Константинович не раз с горечью говорил, что в России его считают поляком, а в Польше — русским. В обеих странах эта двойственность принесла ему немало неприятностей. В Советском Союзе его польское происхождение стало одной из причин ареста в 1937-м и более чем двухлетнего пребывания в тюрьме. Национальность послужила и главной причиной того, что Рокоссовскому не дали в 1945 году взять Берлин — эта честь досталась его бывшему подчиненному Жукову, коренному русаку. Из-за той же национальности его отправили после войны в Польшу, во многом чужую ему к тому времени страну, и заставили в течение многих лет заниматься в первую очередь не военными, а глубоко чуждыми маршалу политическими вопросами". Na tamtejszym wydaniu, jak należało spodziewać się, Rokossowski w mundurze sowieckim!
Nie odważyłbym się n i g d y kwestionować talentów dowódczych marszałka Konstantego Rokossowskiego! I na to nie trzeba książki B. Sokołowa, aby dojść do wniosku, że mamy przed sobą biografię jednego z najwybitniejszych dowódców i zwycięzców w II wojnie światowej. Może dla niektórych z nas (szczególnie tych, którzy lepiej pamiętają PRL, ten sprzed października 1956 r.), to być bardzo trudne. Należy jednak w pewnych momentach tej lektury odrzucić przesądy narosłe wokół
"marszałka Zwycięstwa / маршала Победы", bo to utrudni nam chęć poznawania biografii tegoż. Na ile rzetelnej i faktograficznie zbadanej? Nie wiem. Mogę tylko mówić o swoich odczuciach. Czy są obiektywne? Jakiś Anonimowy odbiorca mego pisania zarzucił mi pod jednym z odcinków cyklu, że stawiam zbyt wiele znaków zapytania, ba! ironizował na temat poziomu mego wykształcenia? Nie, nie jestem polonistą. A stawiać będę "?" ilekroć jest mi to potrzebne lub wynika z mojej narracji. Zresztą ów Anonim sam nie dostrzegł
"mankamentu"swojego pisania, bo na trzy zdania jakie stworzył zamknął każde z nich... "?". Przy poznawaniu biografii marszałka Konstantego Rokossowskiego te pojawiają się bardzo często i wcale nie jest powiedziane, że lektura B. Sokołowa je z naszego myślenie wyeliminuje.
"Czy go katowano, nie wiem, ale babcia opowiadała, że nad dziadkiem znęcano się okrutnie [...]. Byłem dumny z dziadka: mimo bicia trzymał się dzielnie, nie ma jego zeznań przeciwko towarzyszom broni, nie pisnął ani słowa"- cytuje Autor fragment ze wspomnień wnuka. Jest okazja po raz kolejny (bo nie sądzę, aby po książkę sięgali zupełni nowicjusze?) przyjrzeć się stalinowskimi aparatowi represji pod koniec lat 30-tych XX w. Powraca kwestia skomplikowanego pochodzenia przyszłego bohatera Związku Radzieckiego? Nie wszystkim spodoba się ten cytat:
"Mając za sobą smutne doświadczenie więzienne, w życiorysie z 1948 roku stwierdził, że uważa się za Rosjanina, gdyż jak napisał «urodziłem się w Rosji i wszystkie lata swojego świadomego życia spędziłem w Rosji, a oprócz tego matka moja była Rosjanką»". B. Sokołow tego nie dodaje (po to musielibyśmy sięgnąć do W. Białkowskiego), ale to
"matka Rosjanka"nauczyła małego Kostka słynnej litanii
"Kto ty jesteś? Polak mały". Chcę uniknąć porównania obu książek. Ale, to się nam chwilami po prostu nie uda. Nie ulega wątpliwości, że ta Wydawnictwa Poznańskiego pod wieloma względami jest zasobniejsza w wiedzę. I bądź mądry Czytelniku i Polaku, i oceń jednoznacznie Rokossowskiego!... Nie ukrywam, że chwilami (czytając o przebiegu bandyckiego śledztwa) rośnie podziw dla katowanego i niewinnego Człowieka:
"Ktoś napisał na niego wstrętny donos: niby że jest polskim i japońskim szpiegiem. Mimo wysiłków śledczych [...] nie chciał się do niczego przyznać. [...] Podawał nazwiska, a kiedy zaczynano sprawdzać zeznanie, to okazywało się, że wskazani ludzie zginęli jeszcze w 1917 roku". Bogactwo ikonograficzne książki pozwala nam nawet zerknąć, jak wyglądało z zewnątrz więzienie Kresty, w którym więziono Rokossowskiego. Jedną z kwestii, której B. Sokołow nie rozwija, a więc pojawi się kolejny "?" jest pytanie:
"Dlaczego śledztwo ciągnęło się tak długo - dwa i pół roku?". B. Sokołow odrzuca, jako nieuzasadnione i nie poparte żadnym źródłowym dowodem, jakoby więzień Rokossowski był kapusiem i donosił na współwięźniów! I nagle w marcu 1940 r., a nie jak chce wielu mitomanów z chwilą agresji niemieckiej na Związek Sowiecki, nastąpiło uwolnienie, rehabilitacja i powrót na dowódcze stanowisko w 5. Korpusie Kawalerii? Autor rozprawia się też z innym mitem: jakoby sam... Stalin miał przepraszać eks-więźnia za lata poniewierki? Sokołow doskonale ujmuje to, pisząc:
"...trudno wyobrazić sobie Iosifa Wissarionowicza, żeby kogoś publicznie prosił o przebaczenie".
"Rozumiał stan ducha dowódcy w ciężkiej sytuacji i swoim ciepłym stosunkiem do niego, słowem, umiał pokrzepić, uspokoić i zachęcić do działania, a najważniejsze, co można było wynieść z rozmowy z nim - to uczucie wielkiego z jego strony zaufania do człowieka. To na mnie robiło ogromne wrażenie" - kto komu wystawił taką laurkę? Słowo o Rokossowskim? Nic, bardziej mylnego. To ON sam o... Stalinie. I to jest ten moment w historii ZSRR, którego chyba nigdy nie pojmę: jak ofiary mogły raz jeszcze zaufać swemu katu?
Ciekawe są spostrzeżenia Rokossowskiego na temat braku przygotowania do wojny z koncentrującymi się na nowej granicy (przypomnę: pakt o przyjaźni i granicach z 28 IX 1939 r.) wojskami niemieckimi. O dziwo B. Sokołow nie lekceważy kwestii przygotowań agresji przez Stalina na Zachód w 1941 r.! Podaje pewne szczegóły planowanej operacji zaczepnej. A jakże nie pada termin
"II wojna światowa", tylko wszechobecna w propagandzie sowieckiej, a teraz putinowskiej
"wielka wojna ojczyźniana"! Za to cytuje cenne fragmenty ze wspomnień swego bohatera, jakie mogły ukazać się bez ingerencji cenzury dopiero za M. Gorbaczowa (nie sądzę, aby w Polsce ukazało się pełne wydanie
"Żołnierskiego obowiązku / Солдатский долг"):
"...muszę jeszcze raz powtórzyć, że panowała jakaś cisza i żadne informacje nie spływały do nas z góry. Nasza prasa i radio podawały tylko uspakajające wiadomości. W każdym razie jeśli w ogóle jakiś plan był, to wyraźnie niedostosowany do powstałej tuż przed wojną sytuacji, co też pociągnęło za sobą ciężkie straty naszych wojsk w początkowym okresie działań zbrojnych".
Rozsypanie się Armii Czerwonej w czasie pierwszych tygodni walk z Niemcami, to mimo wszystko przygnębiający obraz i do tego bardzo pouczający. Zwykli żołnierze ponieśli ofiarę za bezdenną głupotę i nie przygotowania wyższych oficerów. Z mnogości cytowanych wypowiedzi, listów bohatera książki chcę zwrócić uwagę na los tzw.
"okrużeńców". Trochę niefortunnie, moim zdaniem, do wspomnienia ze
"spotkania" z pewnym pułkownikiem dołączono fotografię wykonaną w Soczi w 1940 r.? Tak dramaturgię tamtych dni oddał sam K. Rokossowski:
"Wyrwawszy pistolet, byłem gotowy zabić go na miejscu. Apatia i bezczelność momentalnie spłynęła z twarzy pułkownika. Zrozumiawszy, czym to się może dla niego skończyć, padł na kolana i zaczął mnie błagać o litość, przysięgając, że hańbę odkupi krwią". Ciekawie zamknął to wspomnienie zdaniem:
"Oczywiście, nie była to scena z tych najprzyjemniejszych, ale tak już wyszło". Czy to znaczy, że nigdy nie sięgał po środki ostateczne? Można mieć takie wyidealizowane spojrzenie, ale sytuacja wymuszała, że i on musiał sięgać po... Oto fragment rozkazu wydanego wojskom Frontu Briańskiego z 1942 r.:
"Każdego, kto przejawi tchórzostwo i próbował będzie wywołać panikę, wziąć pod specjalną obserwację, a w niezbędnych przypadkach, określanych sytuacją, stosować wszystkie miary przeciwdziałania (...) aż do rozstrzeliwania na miejscu włącznie".
Nie, nie skupię się (w szczegółach) na obronie Moskwy czy Stalingradu! Pewnie, że mogę porwać się tu na kilka epizodów. Najcenniejsze są osobiste zapiski marszałka K. Rokossowskiego z pobytu na froncie, na pierwszej linii. Z czasu dowodzenia 16. Armią pozostała, taka (chyba niezwykle szczera, jak na oficera tej rangi) dygresja:
"Ja, stary żołnierz, który brał udział w niejednej walce, otwarcie przyznaję, czułem się w tym gnieździe okropnie. Cały czas miałem chęć opuszczenia go i sprawdzenia, czy moi towarzysze siedzą tam jeszcze, czy już uciekli, a ja zostałem sam. Jeśli mnie ogarnęło takie uczucie, to co dopiero mówić o ludziach, którzy być może po raz pierwszy brali udział w walce!...". Jakie wnioski? Niech mi ktoś powie czy to nie piękne zdania:
"CZŁOWIEK ZAWSZE POZOSTAJE CZŁOWIEKIEM I SZCZEGÓLNIE W CHWILACH ZAGROŻENIA PRAGNIE MIEĆ OBOK SIEBIE TOWARZYSZA I, OCZYWIŚCIE, DOWÓDCĘ. NIE PRZEZ PRZYPADEK MÓWI SIĘ, ŻE WŚRÓD SWOICH I ŚMIERĆ MOŻE BYĆ PIĘKNA". Podejrzewam, że gdyby to napisał jeden z anglo-amerykańskich strategów, to cytowano by go na potęgę. Ale to tylko - Rokossowski!...
Zabawnie brzmi we wspomnieniach jednego z uczestników walk pod Moskwą takie stwierdzenie
"wojska niemiecko-faszystowskie". Jest okazja przeczytania rozkazu G. Żukowa z 13 X 1941 r., w którym padają takie oto słowa:
"Tchórzy i panikarzy porzucających pole walki, opuszczających bez pozwolenia zajmowane pozycje, porzucających broń i sprzęt, rozstrzeliwać na miejscu. [...] Ani kroku do tyłu! Naprzód w obronie Ojczyzny!". Tak na tle takich drakońskich rozkazów wypada ocena Rokossowskiego:
"Warto zauważyć, że Rokossowski nigdy nie kazał żołnierzom trwać do śmierci, jeżeli ta decyzja nie była jedyną z możliwych w danej sytuacji". Polecam szczególnie cytatowego na dalszych stronach Aleksandra Beka, który przekazuje nam szczegóły z pobytu na froncie i ocenę jednego :
"Co za głupota, brak kultury, bałaganiarstwo! [...] Czemuście poleźli bez rozpoznania. [...] Macie chronić każdego człowieka!". Jest okazja poznać przebieg rozmowy pomiędzy przyszłymi
"marszałkami Zwycięstwa" (naprawdę warto zerknąć na rosyjską stronę, o której pisałem powyżej; wspólne zdjęcie Żukowa i Rokossowskiego podpisano:
"Отношения двух «маршалов Победы» всегда были непростыми"). B. Sokołow daje nam możliwość przeczytania tego, co o walkach pod Moskwą pisał m. in. dowódca Grupy Armii "Środek" Fedor von Bock:
"To natarcie w żadnym razie nie bedzie arcydziełem strategii, jako że z powodu nieprzebytego błota ruch wojsk w zasadzie do ostatniej chwili był praktycznie sprowadzony do zera, a po pewnym czasei będzie niemożliwy z powodu opadów śniegu". Dla tych, którzy powtarzają (na równi z bydgoską
"krwawą niedzielą") brednie o polskich atakach na czołgi polecam opis sowieckiej szarży 17. i 44. dywizji kawalerii. Opis zawdzięczamy Niemcom:
"Pochyliwszy się nad szyjami koni, jeźdźcy sunęli po oświetlanym przez zimowe słońce terenie z wzniesionymi błyszczącymi klingami (...) pierwsze pociski rozerwały się w masie atakujących (...) wkrótce zawisł nad nimi straszny czarny obłok. W powietrze wzlatywały kawałki ludzi i koni (...) trudno było dojrzeć, gdzie jeźdźcy, gdzie konie (...) w tym piekle gnały na olep oszalałe konie". Mimo strat rzucono raz jeszcze kawalerię do ataku!...
Bardzo ciekawy jest, poruszany przez B. Sokołowa, wątek oceny, ba! zestawienia dwóch obrońców Moskwy: Andrieja Własowa i Konstantego Rokossowskiego. Na korzyść tego drugiego przemawiało, to co napisał Autor:
"...Rokossowski [...] idąc na służbę do bolszewików, nigdy nie złamał danej im przysięgi, nawet gdy odsiedział dwa i pół roku w więzieniu". Własow
"...gotów był robić karierę za wszelką cenę". Wręcz sugeruje o ambitnych planach tegoż
"...zostać władcą podległej Niemcom Rosji". I to najprostsze wyjaśnienie kolaboracji Własowa?
"Nie smuć się, Lulu, bądź pełna otuchy i wiary, że spotkamy się i znów będzie jak dawniej. Całuję cię, promyczku, niezliczoną ilość razy" - tak, to co uwielbiam: listy! Ten pochodzi z lutego 1942 r. i był odpowiedzią (brak cytowania, być może nie zachował się) na ten, który dotarł na front od żony. Na tym etapie czytania jeszcze nie dowiemy się kim w wojennym (frontowym) życiu dla Rokossowskiego była... фронтовая подруга: Галина Таланова. Niestety książkę B. Sokołowa pozbawiono indeksu nazwisk, a i zdjęcia Galiny Tałanowy próżno szukać? Otóż - nie! Eufemizm w rosyjskim wydaniu "фронтовая подругa", tu nazwany jest dosadnie:
"kochanka Rokossowskiego"! Czy to jedyna kobieta, która zawróciła w głowie generałowi Rokossowskiemu? Proszę sprawdzić. Ze związku z Galiną urodzi się córka: Nadieżda Rokossowska! O relacjach z nieślubną, acz jak widać uznaną za swoją, doczką interesujące szczegóły na dalszych stronach biografii.
Nie wiedziałem, że Rokossowski był ranny. To - jeszcze nic. Nie ma w tekście B. Sokołowa frontowych poloników z walk pod Moskwą? Nie ma. Mnie zaskoczyło wspomnienie wnuka z pobytu jego dziadka w szpitalu:
"...mimo dotkliwego bólu [rana odłamkiem w plecy - przyp. KN]
dziadek potrafił z mamą żartować, śpiewał babci ich ukochane pieśni rosyjskie i polskie". Tak, polskie!
Nie chcąc pozostawić w cieniu bitwy stalingradzkiej, ale też i nie dać się całkowicie wchłonąć narracji samego Rokossowskiego (poprzez liczne i cenne cytaty) chcę przytoczyć chyba dość odważną tezę Borisa Sokołowa na temat swego bohatera:
"Wydaje mi się, że był on jednym z niewielu, jeżeli w ogóle nie jedynym wyższym rangą dowódców Armii Czerwonej, który z powodzeniem mógłby dowodzić wojskami krajów zachodnich, gdzie rzeczywiście należało oszczędzać ludzi i starać się osiągać maksymalny wynik przy minimalnych stratach". Czy po chwili nie zaprzecza sobie, pisząc:
"Próba prowadzenia walki z głową, zamiast wykorzystywania ilości, działanie zbyt samodzielnie prowadziłoby do nieuchronnej zguby"?
Rokossowski jeżdżący między pozycjami swoich i innych wojsk pod Stalingradem konno? Duch dawnego kawalerzysty szukał ujścia? Czyż nie tak zachowywał się na froncie wschodnim... feldmarszałek
Erich von Manstein (de facto von Lewinski)?Jeden z uczestników walk wspominał:
"Okazało się, że Rokossowski to mężczyzna bardzo wysokiego wzrostu. Ale poza tym miał sylwetkę sportową, która tak odmładza ludzi. Wiedziałem, że przewaliło mi się już z czterdzieści pięć lat, lecz młodzieńcza sprężystość, z jaką wstał od stołu, była tym pierwszym wrażeniem, na które potem nałożyły się kolejne". Dalej poznajemy i taki szczegół:
"W jego zachowaniu odczuwało się żywą inteligencję. Głośno śmiał się bardzo rzadko, częściej się uśmiechał. Przy tym jego twarz robiła się zadziwiająco piękna".
Oddanie się osobiście do niewoli feldmarszałka Friedricha Paulusa - wywołało zaskoczenie w szeregach dowódczych Armii Czerwonej.
"Że jak? Paulus - powtórzy pytanie Rokossowski. - Nie może być. Według informacji zwiadu on wyleciał do Niemiec..."- ten zapis gen. K. P. Trubnikowa chyba najtrafniej oddaje atmosferę tamtych dni, zimy 1943 r. B. Sokołow dopełnia:
"Sowieckich generałów najwyraźniej zdziwiło, że dowództwo niemieckie nie ewakuowało drogą powietrzną Paulusa i jego sztabu, a także innych generałów, chociaż miało taką możliwość". I przypomina zachowanie wierchuszki sowieckiej pod Sewastopolem. Mi to zdziwienie Rokossowskiego przywodzi na pamięć zachowanie von Moltkego pod Sedanem, kiedy dowiedział się, że cesarz Napoleon III dostał się do niewoli. Nie trafiony przykład rodem z 1870 r.?
W liście do rodziny, z dnia 29 VII 1943 r., znajdujemy ślady wiktorii na łuku kurskim:
"Wyniki walki znacie z gazet. W sumie nabiliśmy tu Fryców, wzięliśmy wielu jeńców, zdobyliśmy dużo sprzętu zmechanizowanego. Jednym słowem, daliśmy Niemcom łupnia".
Kochający Kostia informował o szczęściu, jakie go spotkało: bez szwanku wyszedł z domu, który rozniósł jakiś (nie określony) wybuch.
29 VI 1944 r. generał Konstanty Rokossowski otrzymał awans na Marszałka Związku Radzieckiego / Ма́ршалa Сове́тского Сою́за! Za wyzwolenie Białorusi! Boris Sokołow ani słowem się nie zająknął, że część tejże sowieckiej Białorusi, to de facto były przedwojenne ziemie polskie! Bliskie sercu nazwy: Słuck, Nieśwież, Brześć, Baranowicze. O! interesujące nas, Polaków, zdanie znajdziemy na stronie 317:
"18 lipca [1944 r. - przyp. KN]
wojska 1 Frontu Białoruskiego, przekroczywszy Bug, znalazły się na terytorium Polski w granicach uznanych przez Związek Radziecki". Jest mowa o PKWN, Armii Krajowej:
"Żołnierze i dowódcy AK uważali Wilno i Lwów za polskie i mieli nadzieję, że przy ustaleniu powojennych granic miasta te pozostaną w ich kraju". Jest mowa o rządzie polskim w Londynie, z którym sowiecki rząd
"...w latach 1941-43 pod naciskiem zachodnich aliantów musiał z nim współpracować". Jest mowa o Katyniu - tylko bez określenia kto za mord był odpowiedzialny. O tym dopiero bedzie wzmianka przy okazji opisu okoliczności powstania warszawskiego.
"...Armia Czerwona otrzymała rozkaz rozbrajania oddziałów AK i aresztowania oficerów. W razie stawiania oporu oddziały należało likwidować". Co z nimi robiono - już nie dowiadujemy się. Jest mowa o operacji "Burza". Czy spodziewaliśmy znaleźć w tej książce m. in. depesze generała Tadeusza "Bora" Komorowskiego? Tak, dochodzimy do wydarzeń 1 VIII 1944 r., a więc wybuchu powstania w Warszawie i wynikających z nich konsekwencji. I raptem rozpoczęły się problemy z... zaopatrzeniem, paliwem.
"W głowie mi się nie mieściło, że nasz Kostik, którego pamiętałam jako młodego, takiego chudzinę żołnierzyka, kochanego brata, ulubieńca rodziny, życzliwego dla wszystkich i takiego swojego, mógł zostać jakimś znanym i groźnym człowiekiem"- wspominała Helena Rokossowska. Czy spodziewaliśmy znaleźć w tej książce stenogram rozmowy premiera Stanisława Mikołajczyka ze Stalinem z 3 VIII pamiętnego roku? Jak Boris Sokołow tłumaczy bierność (wrogość?) wobec powstania? Krótki komentarz do w/w rozmowy:
"...Iosif Wissarionowicz już postanowił: Armia Czerwona warszawskim powstańcom nie będzie pomagała. Najwyraźniej nie doceniał bojowych możliwości Armii Krajowej, wierząc w doniesienia partyzantów sowieckich, że «akowcy» nie przedstawiaj poważnej siły. Stalin wierzył, że Niemcom szybko uda się zdławić powstanie, po czym Armia Czerwona spokojnie wznowi natarcie i łatwo zajmie Warszawę, a stamtąd do Berlina niedaleko". I cytuje list do Churchilla, jaki skreślił Stalin dwa dni po rozmowie z Mikołajczykiem:
"Myślę, że przekazana Panu informacja od Polaków jest wyolbrzymiona i nie wzbudza zaufania. Do takiego wniosku można dojść choćby po tym, jak to Polacy-emigranci prawie że przypisali sobie zdobycie Wilna poprzez jakieś oddziały Armii Krajowej, i nawet ogłosili to przez radio. [...] Armia Krajowa Polaków składa się z kilku oddziałów, które nieprawidłowo podają siebie za dywizje". Nie czarujmy się, dla nas Polaków, nawet 72. lata po 1944 r. - takie oświadczenia, to cios! ból! brutalność! niesprawiedliwość! wiadomo kto Cezara grał, jak wyśpiewywał przed laty Jacek Kaczmarski... To nie jedyny list, jaki cytuje Autor biografii. O! zgrozo podnosić może nas na duchu (?) to, co o sukcesach powstańców dni pierwszych napisał niemiecki generał Kurt Tippelskirch! Znajdziemy też cytaty z samego Heinza Guderiana. Rażą bez wątpienia te karkołomne określenia, jak
"Polacy-emigranci", "londyńscy Polacy", "Londyńczycy", "awanturnicy"(to w odniesieniu do powstańców warszawskich). Ale i cały czas zgrzyta (używany takoż przez Rokossowskiego) zwrot:
niemiecko-faszystowski!
A Rokossowski? Z niedowierzaniem przyjmuję, to co napisał w końcu dowódca 1 Frontu Białoruskiego:
"2 sierpnia nasze rozpoznanie otrzymało informację, że w Warszawie, podobno, wybuchło powstanie przeciwko niemiecko-faszystowskim okupantom. Ta wiadomość mocno nas zaniepokoiła. [...] Wszystko odbyło się tak nieoczekiwanie, że gubiliśmy się w domysłach i z początku nawet myśleliśmy, czy to nie Niemcy rozsiewają takie pogłoski, a jeśli tak, to w jakim celu?". Mamy-że uwierzyć, aby nie znał sytuacji w mieście, do którego się zbliżał? Marszałek nie ośmieszał tym samym własnego wywiadu? Potem już brzmi groźniej:
"...oddziały tak zwanej Armii Krajowej, stworzonej przez polski rząd emigracyjny z zadaniem przewrócenia w kraju ustroju burżuazyjnego, poprowadził prawie nieuzbrojony naród przeciwko hitlerowskim wojskom. Popchnęli uczciwych patriotów do czystej awantury i nawet nie uznali za stosowane poinformować nas o tym". Oczywiście, że B. Sokołow idzie wytrawnym, po-sowieckim duktem argumentacji:
"Sowieckie natarcie na Warszawę faktycznie stanęło już 6 sierpnia. Przed nowym natarciem należało staranniej przygotować operację, uzupełnić straty w ludziach i sprzęcie, przerzucić wsparcie i amunicję". Oj! sypie się cytat za cytatem. Bardzo pouczająca lektura! I, to co pisał generał Siergiej Sztiemienko /
Серге́й Матве́евич Штеме́нко, i to, co meldował do Sztabu Naczelnego Wodza gen. Bór. Nie wiem czy rosyjski czytelnik orientował się kim był ówczesny Naczelny Wódz. Brak nazwiska. Nikogo chyba nie zaskoczę, że u Sztiemienki występuje wyłącznie "głównodowodzący Wojska Polskiego generał Michał Rola-Żymierski". Chyba jednak w zalewie nadmiaru źródeł tego okresu tonie nam... główny Bohater! Znamienny jest list Andrieja Wyszynskiego - zalecana lektura. B. Sokołow skwitował: "To był wyrok na powstanie warszawskie" i dalej o Marszałku"Co oczywiste, żadnego stop-rozkazu Rokossowski nigdy nie otrzymał. Ale po 13 sierpnia zrozumiał, że jego wojska nie otrzymają sił i środków wystarczających do zdobycia Warszawy, dopóki Niemcy nie skończą z powstańcami". I cytuje rozkaz tegoż z 15 VIII 1944 r. A Rokossowski? Kolejną zaskakującą lekturą w lekturze jest wywiad, jakiego w tym czasie udzielił K. Rokossowski. To przeszło dwie strony cytatu. Ciekawa jest opinia Autora biografii:
"Jako Polakowi i rodowitemu warszawianinowi, Rokossowskiemu zapewne szkoda było rodzinnego miasta i powstańców bohatersko walczących na jego ulicach. Ale gdy mówił Werthowi «my», to oznaczało, że już całkowicie utożsamiał się ze Związkiem Radzieckim i Armią Czerwoną. A dla nich i dla Rokossowskiego polski rząd w Londynie i Armia Krajowa byli wrogami". Aż mi zgrzytnęło. Pokonujemy strony za stroną i jakoś nie wpadamy na drobne choć ślady... deklarowanej przez Rokossowskiego polskości (po raz kolejny odsyłam do W. Białkowskiego i znamienna scena, kiedy przez peryskop lustrował płonące miasto!). Wygląda, jakby
"od wczoraj" Marszałek czuł się Rosjaninem. A
"warszawska awantura" trwała dalej... Oczywiście sarkazm wyjęty z oficjalnej sowieckiej retoryki. A jakże, mamy opis wyzwalanej Pragi. Raz jeszcze czytamy, co na ten temat wspominał gen. S. Sztiemienko:
"Ludność warszawskiego przedmieścia - Pragi - z ogromną radością witała swych wyzwolicieli, sowieckich i polskich żołnierzy. kobiety pod ostrzałem opiekowały się rannymi, poiły ich i karmiły, chowały zabitych. [...] Wojska sowieckie i polskie dotarły do linii, skąd można było podać pomocną dłoń powstańczej Warszawie". Dowiadujemy się o telegramach, które via Londyn do Moskwy słał generał Bór do Rokossowskiego.
"Nie wiadomo, czy Rokossowski czytał te telegramy. Najprawdopodobniej nikt mu ich z Moskwy nie przekazał" - kwituje te fakty B. Sokołow. Na pewno zainteresowani powstaniem, jego politycznymi kulisami powinni być usatysfakcjonowani. Ciekawie potraktowano wątek usunięcia z dowództwa 1 Armii Wojska Polskiego generała Zygmunta Berlinga. Chyba jednak Sokołow nie docenił tegoż wystawiając o nim opinię treści:
"...Berlinga podejrzewano, że jak przyjdzie co do czego, to nie zgodzi się na rozbrajania oddziałów AK i aresztowanie ich dowódców. Berling, jak też pewnie wielu członków PKWN, nie chciał być sowiecką marionetką, a sojusznikiem. Ale w Polsce Stalin potrzebował wyłącznie marionetki". Chyba Autor nie odrobił podstawowych lekcji z dziejów wojennych Polski lat 1939-1945. Zwracam uwagę na powrót... wątku katyńskiego. Śmieszą mnie takie (i to nie tylko w tym miejscu) przypuszczanki Autora:
"Rokossowski z pewnością przeżywał to, że okoliczności polityczne nie pozwoliły mu na zdobycie Warszawy i rozgromienie Niemców w ojczystej Polsce". Co to znaczy
"z pewnością"? I to wracanie do polskich korzeni? W. Białkowski o tym pisze dobitniej...
Ale i Rokossowskiego nie omija odebranie dowództwa! 2 Front Białoruski, to nie wyróżnienie, a znaczące pogrożenie palcem. Pocieszeniem miało być oddzielne przyjmowanie na Kremlu - bez Żukowa czy Koniewa? Ale jest i szturm Berlina! Niezwykłe spotkanie:
"Wymieniamy mocne uścisku dłoni i gratulacje z okazji zwycięstwa. [...] A po ceremonii doszło do żywej dyskusji. Nasi i brytyjscy generałowie i oficerowie włączają się do ogólnej rozmowy. Prowadzimy ją przez tłumaczy i bez nich. [...] Na stołach - poczęstunek". To ze spotkania z Montgomerym. Jest o rewizycie, jest i zdjęcie: obaj wodzowie, a nad nimi potężny portret generalissimusa Stalina! Boris Sokołow zarzuca... swemu bohaterowi kłamstwo! Sytuacja dość kuriozalna w chwili, kiedy Rokossowski wspominał stosunek jego żołnierzy do jeńców. Jakie dobro i szlachetność bije spod sołdackich szyneli. Wychodził łzawy sentymentalizm. Sowieci dobrodziejami dla niemieckiej ludności i jeńców! Sokołow broni wspomnienia marszałka:
"Bzdury też wypisywał Rokossowski o niemieckich cywilach, ale - zapewne przez wzgląd na cenzurę - inaczej nie mógł. [...] Oczywiście, że w obecności Rokossowskiego jeńców nie rozstrzeliwano. Robiono to później, gdy samochody z władzą znikały z widoku". Nie omieszkał nadmienić, że pisząc swoje wspomnienia Rokossowski musiał stosować auto-cenzurę, a po latach
"...na starość, przekonał sam siebie, że do żadnych masowych bestialstw ze strony sowieckiej w Niemczech nie dochodziło". Dalej Sokołow przyznaje:
"Zachowanie żołnierzy-wyzwolicieli w europie często przekraczało wszelkie granice dzielące dobro od zła. Znaczyło się masowymi gwałtami, rabunkami i mordowaniem cywilów". Trzeba oddać sprawiedliwość, ale Autor biografii bardzo drobiazgowo i szczegółowo informuje czytelników o okrucieństwach, jakich dokonywali krasnoarmiejcy.
Policzkiem dla Rokossowskiego było wzniesienie uroczystego toastu (rzecz działa się na Kremlu, 24 maja 1945 r.) za jego zdrowie dopiero po wypiciu za Żukowa i Koniewa! Nie dość na tym: wzniósł go tylko Wiaczesław Mołotow, a nie sam Stalin! Ale to Rokossowskiemu przypadło w udziale prowadzenie 24 VI Defilady Zwycięstwa na
Красной площади w Moskwie. O ile ktoś nie zna tego ważnego epizodu (cały czas toczącej się II wojny światowej) włącza YT i znajduje. Widzimy podniosłość, przemierzających Plac konno marszałków Sowieckowo Sojuza. Warto przytoczyć, jak ten dzień opisał wnuk Marszałka:
"W dniu Defilady padał deszcz. Dziadek nie mógł ukryć się pod dachem - był z wojskami i kiedy przyjechał do domu, nie można było z niego zdjąć przemoczonego do suchej nitki munduru galowego. Mama musiała nożyczkami rozcinać mundur w szwach". Już wtedy wiadomo było, że dwukrotny Герой Советского Союза był głównodowodzącym Północnej Grupy Wojsk, czyli w Polsce, czyli w Legnicy (
"małej Moskwie").
Boris Sokołow rysuje panoramę powojenne Polski, opisuje (i cytuje stosownie) m. in. na temat ekscesów anty-niemieckich, ale w wykonaniu również Polaków.
"Nie wiemy, jaki miał do tego stosunek - czytamy dalej. -
Może uważał to za «prawomocny przejaw» zemsty? A może gnił w duchu, uznając podobną politykę za nieludzką, ale nic nie mógł zrobić? Obawiam się, że nigdy nie poznamy odpowiedzi na to pytanie". Jest za to wspomnienie gen. P. Batowa, który znał okoliczności, jak sowiecki marszałek stał się piątym w historii Polski marszałkiem:
"...trzeba, abyście stanęli na czele armii Polski Ludowej. [...] Bardzo chciałbym, Konstanty Konstantynowiczu, abyście zgodzili się, inaczej możemy stracić Polskę. Uregulujecie tam sytuację i wrócicie na swoje miejsce". Rzecz jasna wyrazicielem tego życzenia był sam Stalin!...
"Rozumie się - kontynuuje B. Sokołow. -
że propozycja Stalina była z rodzaju tych, których się nie odrzuca". Jest fragment z zapisu posiedzenia Rady Państwa z 6 XI 1949 r., kiedy Bierut ogłosił chęć poproszenia Rządu Radzieckiego (tak w dokumencie) o zgodę, aby marszałek Rokossowski został skierowany
"dla służby w wojsku Polskim".
Boris Sokołow popełnił błąd historyczny. Nie wiem czy pierwszy, czy coś umknęło mi wcześniej. Tak pisze o prominentnym towarzyszu Wł. Gomułce:
"Z polskich przywódców Stalin najbardziej podejrzewał o sprzyjanie ideom narodowego komunizmu - na wzór titowskiego - Władysława Gomułkę, który po wojnie został sekretarzem generalnym PZPR". Po pierwsze nie było takiego stanowiska, jak sekretarz generalny. Po drugie Gomułka był już odsunięty, kiedy 15 XII 1948 r. powstała PZPR (zróbcie przy okazji sondę wśród nastolatków na wyjaśnienie tego skrótu! - będzie się działo!... zapewniam). Czujność! Na każdym kroku czujność!... No i wraca, jak bumerang, sprawa narodowości. Jeden z polskich Rosjan (?) tak napisał:
"...dobrze znał język polski. Kochał swoją ojczyznę. Był polskim patriotą. Ale jego historia tak się ułożyła, że w Rosji, wśród Rosjan, był Polakiem, a tam, w Polsce, wśród Polaków, był Rosjaninem, człowiekiem sowieckim". Ale sam B. Sokołow nie pozostawia złudzeń, co do roli, jaką miał do odegrania Konstanty Konstantynowicz:
"Teraz Rokossowski był mniej więcej w sytuacji swojego imiennika, wielkiego księcia Konstantego Pawłowicza, który w latach 1815-1830, stojąc na czele wojsk polskich, faktycznie decydował o całej polityce rosyjskiej w Polsce, choć formalnie w Warszawie był jeszcze i cesarski namiestnik". Powołując się na rosyjskich autorów dostajemy do ręki obraz reformatora i zbawcy LWP? Nie znajdziemy śladu o represjach w jej szeregach. Znalazło się też miejsce dla opinii generała Wojciecha Jaruzelskiego:
"Wojsko Polskie przy Rokossowskim urosło oczywiście w siłę, zwiększyło swoją liczebność, ale duża armia dużo kosztowała". Po raz kolejny wypływa sprawa Katynia!
"Rokossowski nigdy i z nikim nie rozmawiał ko Katyniu. [...] Podejrzewam, że robił to wszystko, żeby siebie samego przekonać, że polscy oficerowie byli wrogami klasowymi, którzy przeszkadzali w sowietyzacji Polski i dlatego należało ich zlikwidować". Stwierdzanie, że
"podejrzewam" stanowi moim zdaniem nadużycie Autora. Nie powinien podejrzewać - tylko wiedzieć lub milczeć. W przeciwnym wypadku cała praca nad książką nabiera znamion prywatnych spekulacji!... Czy kiedykolwiek dane nam było poznać okoliczności zamachów na
"marszałka dwóch Narodów"? Tu kilka epizodów wspomina się, w tym ostrzelanie wozu z broni maszynowej w Poznaniu w 1950 r. Nieufność w kręgach partyjno-rządowych rosła po śmierci Stalina!
"Faktycznie Ochab, Berman, Minc i inni członkowie biura Politycznego często naradzali się w wąskim kegu, na które to narady Rokossowskiego nie zapraszali. [...] W Polsce był «człowiekiem obcym»" - odnajdziemy taką opinię w tekście biografii. Szkoda, że nie wymieniono z nazwiska polskich oficerów i generałów, z którymi utrzymywał przyjazne i życzliwe stosunki.
Nie ukrywam, że interesował mnie zawsze udział Rokossowskiego w zaangażowanie wojska w walki uliczne w Poznaniu w czerwcu 1956 r. Kiedy B. Sokołow pisał swoją książkę, tj. 2010 r., w Polsce trwało śledztwo w sprawie poznańskiego powstania. Autor cytuje wypowiedź prawnuczki swego bohatera:
"Na pytanie dziennikarzy, kto odpowiada za tragedię, czy przypadkiem nie Rokossowski, prokurator odpowiedział, że nie ma żadnych dokumentów i rozkazów podpisanych przez Rokossowskiego dotyczących wprowadzenia wojsk albo otwarcia ognia. Rozkazy podpisane są przez innych ludzi". Czy takie ujęcie sprawy nie rzucałoby cienia na karność podległego marszałkowi wojska? Jeśli nie ON, to KTO miał prawo pchnąć czołgi na Poznań? Szkoda, że książki nie zaopatrzono w
"Posłowie", gdzie podobne kwestie wyświetlono by z polskiego punktu widzenia. No, chyba, że komuś zależy na podgrzewaniu niepewności w tej sprawie. Na szczęście B. Sokołow nie ma wątpliwości, kto pchnął Ludowe Wojsko oraz dwie dywizje Armii Czerwonej w kierunku Warszawy! Październik 1956 zmiótł Rokossowskiego! Rozżalenie! Gniew!
"Moja noga tu więcej nie postanie"- to, jak widać, bardzo emocjonalna i teatralna deklaracja! Wnuk wspominał:
"Stracił siedem lat, żeby Wojsko Polskie przekształcić w nowoczesną armię, w łożył w to całą duszę. Był żołnierzem, w polityce nie orientował się w ogóle". Boris Sokołow zupełnie nie dostrzegł represyjnego charakteru aparatu bezpieczeństwa w LWP pod dowództwem marszałka K. Rokossowskiego? Jakby nie było zbrodni, wypaczeń, mordów?!
O nie najlepszych stosunkach na linii Żukow-Rokossowski dowiadujemy się na wcześniejszych stronach tej biografii. nie wiedziałem, jak bardzo był zaangażowany w walkę przeciwko byłemu ministrowi obrony ZSRR. W czasie obrad plenum KC KPZR z 28-29 X 1957 r. marszałek Rokossowski wystąpił z miażdżącym oskarżeniem przeciwko eks-wodzowi! Zestawiał jego chamstwo, próżność i zarozumialstwo z... Stalinem. Do jakich dochodził wniosków? Żukow, to pospolity cham! Stalin - wódz, spokojny analityk, ba! wyrozumiały i pomocny. Ciekawy był stosunek Rokossowskiego do destalinizacji, jak również przebiegu i głośnego referatu Chruszczowa na XX Zjeździe KPZR.
Ujmujące są wspomnienia wnuka, też Konstantego. Obraz dziadka - przeuroczy. Rodzinna - ale bez pysznienia się kim jestem. Cudowna historia szabli, jaką ofiarował wnukowi z mądrą przestrogą:
"Kostia, jesteś już duży, weź ją, to dla ciebie. Daj Bóg, żebyś nigdy nie musiał jej wyjmować z pochwy!". To tę szablę widzimy u boku Rokossowskiego na pamiętnej paradzie z czerwca 1945 r. Przy okazji wnuk
"...obala szereg legend krążących o marszałku. Na przykład, że jakoby «Rokossowski woził z sobą ikonę i modlił się do niej»". Relacje przyjaciół - bezcenne. Jaka szkoda, że nie ma wzmianki o 70. urodzinach. Znów odsyłam do książki M. Białkowskiego.
Celowo pominąłem epizody związane z I wojną światową, wojną domową w Rosji i tego, co działo się do aresztowania. Droga życia kawalera Krzyża św. Jerzego była nieomal klasyczną dla pokolenia, które uwiodła bolszewicka władza. Konstanty Rokossowski, jak wielu Polaków (nawet moich dalszych krewnych, np. kuzynów mego wileńskiego Dziadka) dokonał wyboru. Jest okazja poznać los brata stryjecznego, Franza Rokossowskiego. Nie wiem czy wytknąć błąd tłumaczowi czy komu innemu, ale kiedy utrwalimy sobie, że
"wuj", to brat matki, a nie ojca, bo ten to
"stryj". Wuj nie mógłby nazywać się
"Rokossowski"! Powiecie:
"czepia się". I będę czepiał. Bo od książki historycznej wymaga się pewnej sumienności. Jak chyba wykazałem - nie na wszystkie pytania otrzymamy odpowiedzi. Dobrze, że biografia Borisa Sokołowa ukazała się za sprawą Wydawnictwa Poznańskiego. Brawo! To potrzebna książka. Biografia
"marszałka zwycięstwa" leży kamieniem między nami, a Rosjanami. Ma rację B. Sokołow pisząc:
"W dzisiejszej Polsce prawie o nim zapomniano, natomiast Rosjanie pamiętają i do tej pory są wdzięczni temu jednemu z wybawców Moskwy w 1941 roku i zwycięzcy nazistowskich Niemiec". Minęły chyba bezpowrotnie czasy, kiedy książka o takiej tematyce rozpalałaby umysły i wzywała do ogólnonarodowej dyskusji! Należę do tych, którzy czekali na biografię Rokossowskiego. Polska świadomość historyczna wyparła tego pół-Polaka, pół-Rosjanina. Na dobrą sprawę: kogo dziś ON interesuje? A przecież lektura książki Borisa Sokołowa naprawdę pozostawia nam obraz ciekawego człowieka. Kontrowersje wokół Rokossowskiego budzą się wśród wielu z nas każdego 1 VIII, w rocznicę godziny "W", a tym samym wybuchu powstania warszawskiego. Ewentualna niechęć do radzieckiego marszałka nie powinna jednak przysłaniać nam faktu, że Konstanty Rokossowski był jednym z najwybitniejszych dowódców II wojny światowej. Pewnie, że pozostaje niedosyt.