Quantcast
Channel: historia i ja
Viewing all 2229 articles
Browse latest View live

Spotkanie z Pegazem... - 52 - Владимир Высоцкий "Охота на волков / Obława / Polowanie na wilki"

$
0
0
Włodzimierz Wysocki /  Владимир Высоцкий nie po raz pierwszy na tym blogu. I w tym cyklu (patrz odc. 8 i 38 z 1 VIII 2013 r. i 6 X 2014 r.) Powód ważny sprowadza nas "na temat": dzisiaj, 25 lipca, mija XXXV rocznica JEGO śmierci. Akurat trwały XXII Letnie Igrzyska Olimpijskie w Moskwie (19 lipca–3 sierpnia 1980). Demokratyczny świat zbojkotował je! 
Trudno sobie wyobrazić dojrzewanie m. in. pokolenia, do którego zalicza się piszący te słowa, bez tego chrapliwego głosu, drapieżnego akordu. Nasze roczniki nie miały problemu z rozumieniem rosyjskiego barda - uczono nas języka. Pewnie lepiej nim władałem wtedy, kiedy miałem naście lat, niż dziś. Skutek zaniku organu?...
Nie chcę powtarzać tego, co pisałem dwa lata temu (26 lipca 2013 r.). Twórczość Włodzimierza Wysockiego ma dla mnie ogromne znaczenie. Często wracam do Jego piosenek. I do Jego osoby. Co jak widać znajduje i tu swoje ślady... Jedną z najważniejszych dla mnie pieśni pozostaje niezmiennie: "Охота на волков / Obława / Polowanie na wilki"

Рвусь из сил и из всех сухожилий,
Но сегодня - опять, как вчера, -
Обложили меня, обложили,
Гонят весело на номера.

Из-за елей хлопочут двустволки -
Там охотники прячутся в тень.
На снегу кувыркаются волки,
Превратившись в живую мишень.

Идет охота на волков, идет охота!
На серых хищников - матерых и щенков.
Кричат загонщики, и лают псы до рвоты.
Кровь на снегу и пятна красные флажков.


Не на равных играют с волками
Егеря, но не дрогнет рука!
Оградив нам свободу флажками,
Бьют уверенно, наверняка.

Волк не может нарушить традиций.
Видно, в детстве, слепые щенки,
Мы, волчата, сосали волчицу
И всосали - «Нельзя за флажки!»

Идет охота на волков, идет охота!
На серых хищников - матерых и щенков.
Кричат загонщики, и лают псы до рвоты.
Кровь на снегу и пятна красные флажков.


Наши ноги и челюсти быстры.
Почему же - вожак, дай ответ -
Мы затравленно мчимся на выстрел
И не пробуем через запрет?

 

Волк не должен, не может иначе!
Вот кончается время мое.
Тот, которому я предназначен,
Улыбнулся и поднял ружье.

 

Идет охота на волков, идет охота!
На серых хищников - матерых и щенков.
Кричат загонщики, и лают псы до рвоты.
Кровь на снегу и пятна красные флажков.

 

Я из повиновения вышел
За флажки - жажда жизни сильней!
Только сзади я радостно слышал
Удивленные крики людей.

 

Рвусь из сил, из всех сухожилий,
Но сегодня - не так, как вчера!
Обложили меня, обложили,
Но остались ни с чем егеря!

 

Идет охота на волков, идет охота!
На серых хищников - матерых и щенков.
Кричат загонщики, и лают псы до рвоты.
Кровь на снегу и пятна красные флажков.  


Po latach Jacek Kaczmarski stworzy swój dowolny przekład, interpretację pt. "Obława". Ich twórczość zrosła się z czasami, w których powstawała. Wołodia odchodził, kiedy Jacek dopiero rozpoczynał swoją artystyczną drogę. Nie dane było im zbyt długo pozostawać między nami: Wysocki zmarł mając 42 lata, Kaczmarski 47. Jak bardzo dwaj bardowie są ze sobą spięci niech pozostanie w pamięci poruszające "Epitafium dla Włodzimierza Wysockiego", autorstwa Kaczmarskiego:

I pojąłem co chcą ze mną zrobić tu
I za gardło porywa mnie strach!
Koń mój zniknął a wy siedmiu kręgów tłum
Macie w uszach i w oczach piach!
Po mnie nikt nie wyciągnie okrutnych rąk
Mnie nie będą katować i strzyc!
Dla mnie mają tu jeszcze ósmy krąg!
Ósmy krąg, w którym nie ma już nic.

Przeczytania... (51) Jarosław Molenda "Bierut i Wasilewska. Agent i dewotka" (Wydawnicwto BELLONA)

$
0
0
Mamy za sobą 22 lipca - dzień dawnego komunistycznego świętowania, kiedy przecinano wstęgi na budowach, oddawano przed terminem inwestycji, obsypywano się "chlebowymi"orderami, to chyba dobra okazja, aby zerknąć w "Tajemnice życia prywatnego elit wczesnego PRL"!...
No i mamy kolejną książkę autorstwa Jarosława Molendy, którą Wydawnictwo Bellona wprowadza nas w "zakamarki"historii. Tytuł zdradza nam zawartość, że i głównych bohaterów nie ma co wymieniać:"Bierut i Wasilewska. Agent i dewotka". Wraca do nas postać towarzysza Tomasza, po raz pierwszy od lat mamy namiastkę biografii córki Leona Wasilewskiego. Piszący te słowa należy jeszcze do pokolenia, które w szkole podstawowej miało do przeczytania lekturę "Pokój na poddaszu". Nic z niej już nie pamiętam, choć opisałbym okładkę. Można wrzucić do wyszukiwarki tytuł i zerknąć, to ta brązowawa z przekrzywionym oknem. Część z nas pamięta pewnie serial J. Hoffmana "Do krwi ostatnie". Jeśli się nie mylę, to jedyny polski serial, w którym pojawiła się towarzyszka Wanda? W tej, dość sugestywnej roliKatarzyna Skolimowska. Jak pamiętam, to pada tam pewna nieścisłość biograficzna (o której zresztą nadmienia również J. Molenda) - z ust filmowej Wasilewskiej słyszymy, że była córką chrzestną marszałka Józefa Piłsudskiego. To tylko plotka. Zresztą kwestia religijnego wychowania W.W. jest też przedmiotem książki, która leży przed nami.

Dwie części ("Towarzysz Jekyll i Prezydent Hyde" oraz "Wanda, która takiej Polski nie chciała") dzielą niemal na połowę książkę. Dwie biografie ludzi tej samej epoki. a jednak dwa całkiem różne światy, które nie powinny były się nigdy nie spotkać. A jednak historia jest przewrotna. I "ten z chamów" i "ta z panów" spotkali się na niwie ideologicznej? Chichot i zgrzyt historii! I niech mi nikt nie powtarza, że historia jest nudna, że można się ni znudzić. Narracja może być do kitu, a tu taki przypadek nie zapada.
Książka Jarosław Molendy wpisuje się w nurt, o którym pisałem w poprzednich "Przeczytaniach...", które poświęciłem książce "Słynni playboye PRL" Iwony Kienzler. Powtórzę swoją tezę, że dobrze z jednej strony, że   t a k a   literatura znajduje swoje miejsce. Bo trzeba, aby od czegoś rozbudzić zainteresowanie. I świetnie, moim zdaniem że wzięto się do przedstawienia tych dwojga: Bieruta i Wasilewskiej.
Nie wiem, czytelnik w jaki przedziale wieku ma być odbiorcą tej serii wydawniczej (wnioskuję po szacie graficznej). Myślę, że to lektura (wiem - nie lubimy tego określenia, bo to źle się kojarzy?) bez ograniczenia wieku. No, nie - żeby wciskać przedszkolakowi, to nie! Powiedzmy - od gimnazjalisty w górę!
Skoro"skatalogowałem klasowo" bohaterów książki, to może należałoby pisać o... fenomenie socjalizmu i komunizmu, który promieniował z samego gniazda, tj. Moskwy. Droga Bieruta wiodła  z robociarskiej rodziny via sanacyjne więzienia. Wasilewska, jak zresztą czytamy w tekście, nigdy nie spędziła ani dnia za kratami Rawicza, Fordonu czy Berezy. Może i była trzeciorzędną pisarką w Polsce, ale gdyby jej intelekt zestawiać z "uczniem Hempla", to wypadłoby to bardzo blado dla tego drugiego. Nie wiem czy nie stanę się sprawcą niedźwiedziej przysługi, ale chwilami meandry kariery towarzysza Tomasza przypominały mi, to co było również doświadczeniem niejakiego... Adolfa Hitlera. Szczególnie na płaszczyźnie (już mnie dopada nowo-mowa post-komunistyczna?) samodoskonalenia, samokształcenia się! Kilka klas szkoły powszechnej, to raczej skromny bagaż intelektualnego rozwoju. Z drugiej strony chwilami można było podziwiać, jak mozolnie wdrapywał się ten Nikt na same szczyty. Mimo różnic ideologicznych Wanda nigdy nie wyparła się socjalistycznie myślącego ojca. Ona, zatwardziała komunistka? Żałować tylko należy, że nie doczekała przemian lat 70-tych i 80-tych, kiedy bankrutowała ideologia, której oddała ciało i duszę.
Bierut przy Wasilewskiej chwilami jawi się jak ubogi krewny, człowiek bez wyrazu i znaczenia! Jeśli ktoś przeczytał "Słynnych playboyów PRL", to niewiele ma do zaoferowania książka J. Molendy. Mam takie wrażenie, jakby oboje autorstwo pracowało przy jednym stole? Gdybym był wścibsko-złośliwy mógłbym się zastanowić czy między panią Kienzler, a panem Molendą? Mam przemożne wrażenie, że autor... sympatyzuje ze swoim bohaterem? Zabrakło mi miażdżącej oceny stalinowskiego oprawcy! W takich kategoriach ta postać prawie nie istnieje. Wiem, jest o nie stosowaniu przez B.B. prawa łaski, ale może należałoby pochylić się nad ofiarami tego stalinowskiego bandyty! Nazwać zbrodnie - zbrodnią! Zacytować jego "osobiste uwagi i adnotacje"? To podniosłoby walor poznawczy tej książki. Podpis towarzysza-prezydenta, to jak założenie pętli przez kata! Przecież należało zakwalifikować działanie tego "namiestnika Stalina" do kategorii zdrady i zniewolenia własnego Narodu! Wymienić z imienia i nazwiska kilka ofiar polityki. Dobrze, że powraca do zachowań nie licujących z socjalistyczną skromnością itp! Powraca kwestia "machinacji" wokół Hymnu.
Jeśli ktoś nie zna w ogóle Wandy Wasilewskiej, to jemu łatwiej będzie brnąć przez jej życiorys. Przyznam, że tu pozostaje pewien niedosyt, który chciałbym wyrazić jednym: czy nie warto napisać "samodzielnej"biografii tej działaczki komunistycznej? Wiem, że to trudno zrobić, ale przed czytaniem zalecam moim rówieśnikom: wyłączcie dawne skojarzenia związane z Wasilewską. Ja też pozwalam sobie myśleć o niej, że to... Ва́нда Льво́вна Василе́вская! Ciekawe, że na rosyjskiej stronie pierwsze informacje na temat Wandy Lwownej dotyczą: "...польская и советская писательница, поэтесса, драматург, сценарист и общественный деятель". Dopiero potem, że była członkinią W.K.P. (b)?ŻyciorysWasilewskiej, nawet w takiej "okrojonej wersji", daje nam wiele do myślenia. I chyba powinien nas uświadomić, że nie ma postaci jednoznacznie tylko białych i tylko czarnych! Nie, żebym przeszedł na stronę "czerwonej Wandy". "Bywsza Polka"  oddana "sprawie" i sprzedana! Mnóstwo opinii na jej temat. Dobra robota. Obiektywne wybory od Berlinga, Sokorskiego, członków rodziny po samego Stalina! Czy Wasilewska była kochanką gruzińskiego satrapy? No znajdziemy tam dosadnie, męskie (samcze) zdanie Koby na temat tego z kim... spała towarzyszka. W związku z tym, że znajoma mi nieletnie młodzież odwiedza mój blog, to daruję sobie cytowanie. Trzeba oddać sprawiedliwość dziejową (?), że mając ogromne możliwości (w relacjach z Kremlem) ratowała dzieci i rodaków z łagrów! Nic nie jest łatwe do skatalogowania. Życie Wasilewskiej, to nie jest książka. Czy można czegoś zazdrościć Wandzie Wasilewskiej? Tak. Dzieciństwa! Stosunku do niej rodziców! Mądrość ojca, który nie hamował córki w jej wyborach, nie krytykował, nie atakował, ba! ułatwiał karierę pisarską!   T a k i e g o   ojca życzyłbym każdemu.
Nie mnie oceniać, ile w Bierucie adonisa i odpowiadać na pytanie autora, co oni (czytaj: mężczyźni) widzieli w chłopo-babie Wasilewskiej. On do niedawna leżał na Powązkach, jak udzielny Cezar! Zniwelowana "oprawę" grobowca! Jeśli miarą wielkości człowieka jest jego... pogrzeb, to sięgnę po to, co napisał J. Molenda: "Kiedy umierał Piłsudski, naród przeżywał to jako moment dziejowy. Tu widzi się wyraźniej niż przy jakiejkolwiek innej okazji, że nie było żadnej więzi. Że to sprawa nie nasza. Śmierć funkcjonariusza". A Wasilewska? "Bywsza Polka" nie spoczęła w polskiej ziemi: "...zmarła na atak serca i spoczęła na kijowskim cmentarzu Bajkowo. Korniejczuk [Ołeksandr, wł. Олександр Корнійчук trzeci mąż W. W. - przyp. KN] przeżył ją o osiem lat i faktycznie został pochowany w innym grobie nekropolii". Nawet miejsce pochówku, jego wyboru dzielą tych dwojga. On - na świeczniku nowego ustrojstwa nad Wisłą; Ona - z wyboru (ciekawa rozmowa ze Stalinem) obywatelka Z.S.R.R. / С.С.С.Р. On - zakompleksiony nuworysz; Ona - dumna i władcza. 
Książka Jarosława Molendy opatrzona jest... nadtytułem (?): "Tajemnice życia prywatnego elity wczesnego PRL". Nie zdziwię się, jeśli autor "pójdzie za ciosem" i stworzy ciąg dalszy. Przyznaję uczciwie: to się dobrze czyta. Pozostawia niedosyt w postaci chęci sięgnięcia po jakiś ciąg dalszy!  Apeluję po raz kolejny, aby wystrzegać się określenia "wkroczenie Armii Czerwonej"dla określania agresji sowieckiej 17 IX 1939 r.! Książka "Bierut i Wasilewska", to dobry kierunek dla poznania, jak dochodzono do PRL-u. Czekam na biografię Cyrankiewicza!... Jeśli Bellona ma takową w planach, to ja już ustawiam się w kolejce po nią.

Zjazd wiedeński / Erster Wiener Kongress - 15-28 lipca 1515 r.

$
0
0
"Zasadnicze znaczenie kongresu wiedeńskiego polega nie tylko na tych czy innych konkretnych koncesjach jednej i drugiej strony, lecz na wytworzeniu nowej atmosfery. Jawni wrogowie podali sobie ręce, polityka polska została skierowana w dużej mierze, chociaż nie całkowicie, na tory prohabsburskie. Symboliczne niejako znaczenie miała zmiana, jaka zaszła w osobistych stosunkach między Zygmuntem a Maksymilianem"- ocenił wydarzenie z 1515 r. prof. Henryk Łowiański.

Maksymilian, Władysław i Zygmunt - rycina A. Dürera
Na zjazd przybyło trzech monarchów: cesarz Maksymilian Habsburg, król Polski i wielki książę litewski Zygmunt Jagiellończyk oraz król czesko-węgierski Władysław Jagiellończyk (starszy brat polsko-litewskiego gościa). Miano decydować o losach dynastii, które ścierały się pomiędzy sobą? Ciekawe czy cesarz miał świadomość swego... polskiego (mazowieckiego) rodowodu? W końcu był prapraprapraprawnukiem Konrada I Mazowieckiego, jakby dorzucić jeszcze dwa pra- to dotarlibyśmy do Bolesława III Krzywoustego!  Nie zapominajmy, że obydwaj Jagiellonowie to też (chociaż po kądzieli) byli... Habsburgami! Tak, w 50 %. W końcu ich matka, to słynna Elżbieta Rakuszanka (Habsburżanka), córka Albrechta II Habsburga - stąd jeden z jej synów nosił na drugie imię: Olbracht. To samo jeden z synów Zygmunta i Bony. Koneksje rodzinne między panującymi odgrywały ważną polityczną rolę. I o tym będzie też tu mowa.

JKM Zygmunt Jagiellończyk
Dla Zygmunta I (którego nikt w 1515 r. nie odważyłby się nazwać "Starym", choć miał już swoje 48 lat) ów zjazd mia ogromne znaczenie. Państwo, którym rządził znalazło się w konflikcie z Zakonem Krzyżackim oraz z Moskwą! Niewielu pamięta, że już wtedy, na początku XVI w. snuto niebezpieczne plany... rozbioru państwa polsko-litewskiego. O zgrozo jednym z uczestników tych planów był synowiec obu Jagiellonów, wielki mistrz Albrecht Hohenzollern (syn Zofii Jagiellonki). Wielki książę moskiewski Wasyl Rurykowicz już pewnie liczył ile ziem włączy do swego władztwa. Na szczęście w 1514 r. jego wojska zostały zniesione pod Orszą! Trzecim układającym się był... Maksymilian!

JKM Władysław Jagiellończyk
Cesarz miał sojusznika w nowym papieżu, Leonie X (Giovanni di Lorenzo de' Medici). Na szczęście dla "sprawy polskiej"Ojciec Święty wykazywał daleko posuniętą chwiejność w swoich decyzjach! Jak chyba zabawnie pisze o tym prof. Władysław Konopczyński: "Pięć breve [...] w sprawie pruskiej, a każde następne zadawało kłam poprzedniemu". O skutkach Orszy zaś napisał tak: "Na terenie międzynarodowym wyzyskano efekt Orszy znakomicie. Specjalni posłowie powieźli transporty jeńców do Budy, do Wenecji i do innych rezydencji, aby Europa dowiedziała się od samych Moskali, kto ich podżegał przeciw Polsce w momencie grożącego chrześcijaństwu od Turków niebezpieczeństwa. [...] Groza powszechnego najazdu na Polskę znikła [...]". 

JCM MaksymilianHabsburg
Zupełnie w innej atmosferze politycznej dochodziło do znaczącego w Europie spotkania! Wychodzi na to, że tzw. zjazd trzech monarchów odbywał się głównie nie w Wiedniu, ale Preszburgu / Pressburgu / Pozsony / Bratysławie. To pożar, który wybuchł w Preszburgu doprowadzi, że cesarz zaprosił obradujących "do siebie", czyli do Wiednia - tym bardziej, że wcześniej nie kwapił się do wspólnych rozmów! Trójstronne rozmowy przyniosły ze sobą wiekopomne postanowienia dla wszystkich układających się stron. Szczególnie dla Pragi, Budy i Wiednia? Dla Zygmunta I najważniejszym stało się porzucenie przez cesarza Maksymiliana moskiewskiego sojusznika. Często stawiany był przeciwko JKM zarzut, że był monarchą krótkowzrocznym, że nie wybiegał poza "tu i teraz"? Co odważniejsi podpierają się domysłem, że gdyby już wtedy małżonką była Bona Sforza d'Aragon  o żadnym układzie i mowy by nie było. Nie wiem skąd biorą się ci prorocy. Zresztą Zygmunt I stanowczo sprzeciwił się projektom cesarskim, aby rolę pośrednika odgrywała Dania!  W biografii monarchy pióra prof. Zygmunta Wojciechowskiego przytaczana jest współczesna opinia na ten temat: "....ten król Danii [Chrystian II z dynastii oldenburskiej - przyp. KN], mając za sąsiada margrabiego brandenburskiego, jest królowi podejrzany i nie podoba się mu się ten plan". Obawy polskiego Jagiellona były o tyle uzasadnione, że Chrystian II był zięciem cesarza (ba! był szwagrem przyszłego cesarza Karola V), a jego następca Fryderyk był wżeniony w rodzinę Hohenzollernów. Oj te gmatwaniny rodowe XVI w.! Nie ulega wątpliwości, o czym dalej pisze sam Wojciechowski, że znaczeniu "...aktu, który bądź co bądź nosił znamiona pierwszej ustępliwości w konsekwentnej dotąd polityce polskiej na terenie czeskim i węgierskim". Chodzi głównie o projekty przyszłych mariaży!...
Bo właśnie planowane małżeństwa w Preszburgu/Bratysławie i przypieczętowane we Wiedniu najbardziej kojarzą się ze zjazdem trzech monarchów. "...wnuka jego [tj. Maksymiliana - przyp. KN] Ferdynand - czytamy u prof. W.  Konopczyńskiego - otrzyma rękę córki Władysławowej, Anny [...], a królewicz Ludwik zaślubi Marię, siostrę Ferdynanda".  To córki tych dwojga (Elżbieta i Katarzyna) zostaną, mimo pokrewieństwa, żonami Zygmunta II Augusta, a syn-cesarz Maksymilian II spróbuje (w 1575 r.) sięgnąć po koronę swych jagiellońskich przodków.

Jan Matejko "Zjazd królów Jagiellonów z cesarzem Maksymilianem pod Wiedniem"
Ciekawe, że w przypadku śmierci Władysława Jagiellończyka kuratelę nad czesko-węgierskim Ludwikiem mieli przejąć wespół Zygmunt  i Maksymilian! I to uważa się za wielki sukces polskiego króla! W cieniu tych planów pozostało jeszcze jedno małżeństwo: najmłodszej siostry obu Jagiellonów, Elżbiety z księciem legnickim Fryderykiem II (potomkiem w prostej linii Henryka I Brodatego i jego zacnych poprzedników). Sam Zygmunt I mógł być zaniepokojony stanem swej małżonki, królowej Barbary, która spodziewała się kolejnego dziecka. Anna Jagiellonka przyszła na świat, kiedy królewski ojciec zajmował się wielką polityką - 1 lipca 1515 r. (kiedy na świecie zjawi się królewicz Zygmunt, 1 VIII 1520 r., ojciec będzie na ostatniej wojnie z Krzyżakami!). Wiemy, że między małżonkami prowadzona była ożywiona korespondencja.
Ocena zjazdu jest chwilami zaskakująca. Prof. H. Łowmiański wraca uwagę m. in. tak: "Jeśli chodzi o pozytywne osiągnięcia obu stron, są one bardzo nikłe. Traktaty były, można powiedzieć, majstersztykiem kunsztu dyplomatycznego, które posunięciom nie mającym większego znaczenia praktycznego nadawały pozory realnej koncesji". Wątek polski:"Otóż korzyści, jakie Zygmunt osiągnął były raczej natury negatywnej, to znaczy ustało porozumienie między cesarzem a państwem, z którym Polska znajdowała się na wrogiej stopie, natomiast cesarz wcale się nie przyczynił do uregulowania sprawy czy to pruskiej, czy moskiewskiej po myśli Zygmunta". Jedno nie ulega: otwarta została przed Wiedniem (Habsburgami) droga do Pragi i Budy stanęła otworem. I tak aż do listopada 1918 r.!...

Epilog:
Barbara Zápolya, królowa Polski - zmarła 2 X 1515 r.
Władysław II Jagiellończyk, król czesko-węgierski - zmarł 13 III 1516 r.
Elżbieta Jagiellonka, księżna legnicka - zmarła 16 II 1517 r.
Maksymilian I Habsburg, cesarz - zmarł 12 I 1519 r.
Anna Jagiellonka, królewna polska - zmarła 8 V 1520 r.
Leon X, papież - zmarł 1 XII 1521 r.
Ludwik II Jagiellończyk, król czesko-węgierski- zginął w bitwie pod Mohaczem 29 VIII 1526 r.
Zygmunt I Stary, król Polski i wielki książę litewski - zmarł 1 IV 1548 r.


Warto zerknąć do cytowanych dzieł klasyków polskiej historiografii:
Konopczyński Władysław, Dzieje polski nowożytnej, Warszawa 1986, tom I
Łowmiański Henryk, Polityka Jagiellonów, Poznań 1999
Wojciechowski Zygmunt, Zygmunt Stary, Warszawa 1979

Przeczytania... (52) Ludwik Stomma "Antorpologia wojny" (Wydawnictwo ISKRY)

$
0
0
Każda linijka, którą zapisuje Ludwik Stomma zasługuje na naszą uwagę. W moim księgozbiorze, to nie pierwsza rozprawa Jego autorstwa."Antropologia wojny", którą wydały ISKRY, to lektura obowiązkowa. Posunę się do stwierdzenia, że każdy średnio inteligentny człowiek, ba! pasjonat historii musi wziąć "na czytelniczy warsztat" owe 290 stron. Nie wiem, jak Wy, ale lubię sobie "pogadać" ze Stommą. Nie sprowadzam się do pozycji szarżującego odyńca, bo po prostu w większości tez widzę odbicie swego myślenie. Zgadzam się. Będę tu sypał pewnymi cytatami. Powinni sobie je wziąć do serca ci, którzy lubią "potrząsać szabelką". Oj groźne to figury. Książka, którą mamy przed sobą, to niczym kubeł zimnej wody na łeb każdego militarysty!...
Nie ma w tej książce tego wątku, ale przed laty moja sympatia do generała/prezydenta Eisenhowera runęła, kiedy dotarło do mnie, jak ów lekko traktował kwestię zrzucania bomb atomowych...  Nie chcę nawet wysilać wyobraźni, ale strach pomyśleć, co by było gdyby ów zasiadał w Białym Domu w czasie tzw. kryzysu kubańskiego. Dlatego uważam, że wszelkie jastrzębie, którym marzy się siłowe rozstrzyganie sporów powinni koniecznie sięgnąć po "Antropologię wojny". Kilka egzemplarzy Wydawnictwo powinno wysłać do Moskwy! Czy zaślepienie opuściłoby awanturników z Kremla? Wątpię.
Nie wiem czy odważyłbym się podarować tą książkę np. byłem oficerom, włącznie z tymi, którzy służyli w L.W.P. Podskórnie odczuwam ukrytą w tekście awersję do "trepów tamtego okresu". Mnie też do tego grona zaliczcie. Choć zdaję sobie sprawę, że bez wsparcia pewnego pułkownika (Cz. B.) musiałbym przysięgać w latach 80-tych XX w. wierność ludowej armii i jej sojuszniczej Armii Czerwonej i innych krajów Układu Warszawskiego. Proszę zobaczyć, jakie demony obudziła ta książka. W życiorysy nastolatków, moich rówieśników, wdzierały się straszne litery: WKU! Na własny użytek twierdziłem, że WKU, jak śmierć - o nikim nie zapomina.
Kiedy przeczytałem zdanie:"Nasz zsakralizowany żołnierz, wcielenie narodowego ducha, jest i musi pozostać poza jakimkolwiek rozliczeniami, oskarżeniami i kpinami" wróciło do mnie wspomnienie z 1979 r. Z przyjacielem "Szymonem" fotografowałem przemiany na ul. K. Ujejskiego w Bydgoszczy. Na potężnej rurze (kanalizacyjnej?) siedział zamroczony żołnierz tzw. służby zasadniczej. Dokładnie takiej, jakiej próbował uniknąć każdy zdrowo myślący nastolatek tego czasu.Był zapalny, żeby rzecz z wojskowa "w cztery dupy!". Skierowałem na niego obiektyw mojej "Smieny 8". "Szymon" powstrzymał mnie:"Nie rób - powiedział. - On jest w mundurze". Nawet teraz mam ciarki na ręku... Warte zapamiętania jest choćby takie spostrzeżenie: "...z wojska się nie kpi. To wojsko ma ewentualny monopol na ośmieszanie i pogardę dla cywilów. Nigdy odwrotnie". Wprawdzie L. Stomma nie porusza wątku poznańskiego czerwca 1956 r., ale to po tej rzezi, jaką urządziło L.W.P. rozsądni ludzie podkreślali, że splugawiono polski mundur!
Można się nie zgadzać z tym, co pisze Ludwik Stomma. Nie pozostają te słowa obojętnymi, choćby na czytających. Wykpiwa ordery, lampasy, defilady? Jest miejsce na pompatyczną poezję i pieśń, która budowała narodowy charakter? Dostaje się wielu. Ucieszy na pewno nie-miłośników prozy H. Sienkiewicza, bo temuż szczególnie. Proszę sprawdzić:
  • Każda wojna, obronna czy agresywna, sprowadza się ostatecznie do obustronnego mordu.
  • Żołnierski fach jest, obiektywnie rzecz biorąc, zawodem zabójców.
  • Wojsko obrasta w mit, w który samo zaczyna wierzyć i skutecznie narzucać go społeczeństwu.
  • Ważne jest tylko, żeby za każdym razem stworzyć konstrukcję intelektualną, mityczną, udowadniającą, że nasze działania są słuszne, niezbędne i przede wszystkim racjonalne.
  • Wojna, wbrew jej sztabom i teoretykom, jest bezsensem i zawsze wymyka się spod ich kontroli [...].
  • Żołnierzowi na wojnie, co odróżnia go od wszelkiego cywilstwa, dane jest boskie prawo zabijania.
  • Jest żołnierz na polu chwały (cudowny i jakże charakterystyczny eufemizm na opisanie miejsca międzyludzkiej rzezi) istotą uwolnioną od obowiązujących gorsetów moralnych, wartości i przykazań.
  • Przeznaczenie do bohaterstwa wyrastającego ponad codzienność skundlonego dnia jest kolejnym elementem oddzielającym mundurowych od cywilnego świata.
  • Armia każdego kraju lubi [...] błyskotki. 
  • Nasz żołnierz (rycerz, powstaniec) nie zdradza, nie dezerteruje, nie tchórzy, nie gwałci, nie łupi, chyba że w jakichś zupełnie marginalnych, a więc niegodnych wspomnienia przypadkach.
  • Wojsko bez wojny jest defiladową operetką.
  • Między prawdą a kłamstwem rozpościera się szerokie pole półprawd, plotek, insynuacji i słuszności niemożliwych do ustalenia, pomiędzy białym a czarnym mieszczą się wszelkie odcienie szarości. 
  • Dopiero wojna pozwala przełamać człowiekowi zakaz, który oddziela go od bogów - tabu zadawania śmierci, dysponowania życiem bliźniego.
  • Kiedy przestaje istnieć elementarne piąte przykazanie, dlaczego miałyby obowiązywać szóste, siódme etc.
  • Wojna jest zapewne straszliwa i zbrodnicza, ale na samym końcu przynosi nam wyzwolenie. Katharsis. 
  • Upowszechnić piękno wojny podjęła się literatura, ale przede wszystkim artyści obrazu.
  • ...armia podczas wojny jest emanacją grupy, dynastii, narodu, państwa.
  • Szarże, symbole jednostek zbrojnych, sztandary pułkowe, traktowane są z godną Don Kichota śmiertelną powagą.
  • Wojna jest z istoty swojej niemoralna, zbrodnicza i nade wszystko cyniczna.
  • Wojna jest niezbędna wojakom.
  • Jaką nudą i rozczarowaniem jest dla zawodowego żołnierza siedzenie przed stołem z rozłożonymi mapami i rysowanie na nich planów operacji, które i tak nigdy się nie odbędą.
  • Marzenie o wojnie jest więc niezbywalną treścią życia każdego ambitnego wojaka.
  • Mówiąc "wojna" nie mówimy tylko o nieszczęściu u krzywdzie, ale przede wszystkim o totalnym, umykającym rozumowi absurdzie.
  • Wojna ważniejsza jest dla ludzkości niż pismo!
Uważam, że gdyby te słowa padły na bardziej zmilitaryzowany naród Autor miałby się z pyszna. Pewnie można by było dostać w mordę!... Nie byłoby łagodnego przemilczenia. Na szczęście już nam to nie grozi? Sam Stomma czuje swym wytrawnym nosem "pismo" i zastrzega się w pewnym momencie: "Książka ta nie jest w żadnym przypadku jakimkolwiek manifestem pacyfizmu". Czy aby na pewno? Z chęcią popolemizowałbym z Autorem "twarzą w twarz".
Rzadko o tym wspominam, ale... chciałem kiedyś podjąć starania o przyjęcia do szkoły... oficerskiej. Miałem nawet stosowne druki. Trzeba je było tylko złożyć w WKU. Zawahałem się, pomyślałem, podarłem je i L.W.P.  nie pozyskało  mnie. Co mnie przeraziło? Instytucja... rozkazu! Ja, który niczym basior lubiłem chadzać własnymi ścieżkami (i myślami miałem uginać się pod ciężarem czyjego rozkazu? Nie pasowało to do mnie. Tu znajdziemy coś na ten temat: "Wystarczy tylko słuchać rozkazów, stać się elementem zbiorowiska, żeby mieć niezaprzeczalną i patriotyczną rację". Teraz, po przeszło XXX latach służby, byłbym może w randze pułkownika lub generała? Nie zastanawiałbym się czy grozi nam niż demograficzny. I miałbym "błyskotki" i beretki! A tak - mam gówno!...
Jest coś na rzeczy, kiedy Ludwik Stomma uświadamia nam: "Polska wyspecjalizowała się w składaniu laurów przegranym. Kult kolejnych beznadziejnych powstań jest tego niezaprzeczalnym dowodem".  Już pewnie podnosi się kolejny głos: veto! veto!... Ale, to przecież marszałek Józef Piłsudski jest autorem takiego zdania: "W Polsce za mało obchodzi się rocznic wielkich zwycięstw odniesionych w naszej historii, a za dużo sentymentalizmu łączy nas z rocznicami tragicznymi". I wracam na karty "Antropologii wojny": "Nie ma takiej klęski, której by tradycja polska nie umiała przekuć w pomniki: Westerplatte, bitwa nad Bzurą, bitwa pod Kockiem, Olszynkę Grochowską". Po chwili jednak nas uspakaja, że to nie jest tylko polska specyficzność. W historii każdego państwa, wielu wojen znajdziemy różne Termopile! Uwaga - co na temat powstania warszawskiego znajdziemy!...
"Zwycięzcy i pokonani będą mieli prawo do pomników i pamięci" - konkluduje L. Stomma, kiedy pisze o "żołnierzach wyklętych". Trafnie uświadamia nam: "Partyzant, jak każdy inny organizm, musi się posilać. Dopóki jest akceptowany przez żywicieli, może być Robin Hoodem, kiedy z konieczności zaczyna wymuszać i kraść, staje się udręką obywateli bez względu na ideologię, którą reprezentuje". Uważnie przeczytać należy cytowaną wypowiedź Jacka Kuronia na temat Józefa Kurasia-"Ognia".
Proszę mi wierzyć, ale świetnie jest zestawić, to co napisał w "Antropologii wojny" L. Stomma, z tym, co mamy u Paula Hama w "1914 rok końca świata". Takie dopełnianie się naszego przeczytania tylko nasz wzbogaca. Tylko ktoś z bardzo grubą skórą mógłby po nich jeszcze piać peany na cześć wojny. Gdzie w tym wszystkim antropologia? Ja znajduję ją choćby w zdaniu: "Mord jest czynem  brutalnie zwierzęcym. Człowiek uważa się jednak za kreaturę wyższą - homo  s a p i e n s. Śmierć i akt jej zadawania mają więc dla niego nie tylko charakter zwierzęcy czy wynikający z przyziemnej walki o byt, ale także wymiar metafizyczny". Ma rację dodając po kilku stronach: "Zadaniem antropologa kultury jest dziwienie się. Spoglądanie z bolesną uwagą na przyjęte kanony mylenia, demaskowanie mitów". Owa demaskacja może... zaboleć. Szczególnie, kiedy dotyka takich "wojennych świętości", jak bitwa pod Wiedniem?  Jestem zdania, że to ostatnie robi L. Stomma od lat. I za to m. in. Go cenię. Ciekawe, co by powiedzieli Anglicy, gdyby o pamiętnej szarży pod Bałakławą przeczytali: "Heroizm i patos pozwoliły zapomnieć o bezsensie i tragedii". Nie znajdziecie, tu u L. Stommy, co bitwie o Monte Cassino napisał generał S. Sosabowski. Spróbujcie odnaleźć. Pouczająca lekcja czeka mitologów...
Rewelacyjne i prowokacyjne (i chyba dość odważne?)  jest stwierdzenie Autora: "Nie da się pójść na Wilno, to chodźmy przynajmniej do Kabulu albo Bagdadu. Wszystko da się jakoś uzasadnić i usprawiedliwić".
Tak, lektura L. Stommy, to chwilami gorzka piguła do strawienia. Bo naprawdę stawia nas przed problemami, z którymi oswoić się jest ciężko, a jeszcze je zaakceptować, kiedy to uderza w naszą... dumę narodową, wiekową tradycję: "Herosów tworzy wojna, a nie żmudna i jałowa służba społeczeństwu".
Że z natury jesteśmy militarystami? I ja się od tego nie uwalniam. Tyle huku dział, krwi i śmierci na mym blogu. Nie przestaję pamiętać, że jestem pierwszym w rodzinie pokoleniem, które nie zaznało koszmaru wojny. I niech tak pozostanie.
Czy są minusy "Antropologii historii"? Dla nikogo nie powinno być zaskoczeniem, że szukam (węszę, wpadam na... - niepotrzebne usunąć) - błędów. Niestety tekst, tak wytrawnego pisarza, jak Ludwik Stomma nie jest od nich uwolniony. Rzeczą ludzką jest błądzić? Zbłądzenie wdarło się do zdania:"Król Szwecji Karol X Gustaw (1622-1660), syn - żeby było śmiesznie, Jana Kazimierza, tyle że nie króla polskiego, swojego przeciwnika, ale palatyna Zweibrückeni Katarzyny córki Karola IX Wazy, kuzynki polskiego Jana Kazimierza". No - nie! Katarzyna Wazówna była kuzynką (siostrą stryjeczną), ale JKM Zygmunta III Wazy - czyli ojca "naszego" Jana Kazimierza. Dla tegoż króla była dalszą ciotką!... Kolejny błąd genealogiczny, kiedy opisuje "cud domu brandenburskiego", czyli nagły zgon carycy Elżbiety, kiedy nastąpiło "...wstąpienie na tron jej germanofilskiego syna Piotra III ocaliło Prusy Fryderyka Wielkiego przed, zdawałoby się, nieuniknioną klęską". Piotr III (de facto Karl Peter Ulrich von Holstein-Gottorp) nie mógł być synem Elżbiety, kiedy był synem jej siostry Anny! Ze zmarłą monarchinią łączyły go związki ciotka-siostrzeniec! Teraz ja stawiam "veto!" przy zdaniu: "chłopów, którzy inaczej nie oddaliliby się zapewne nigdy dalej niż trzydzieści kilometrów od rodzinnych zaścianków"? Protestuję, jako potomek litewskiej szlachty zaściankowej! W zaściankach mieszkała  s z l a c h t a ! Nie chłopi! Takowi mieszkali na wsi. Nie rozumiem zdania "Armia Juliusza, późniejszego Cezara [...]"? To znaczy, że rodowe cognomen spadło nań z wyróżnienia? Tak to w starożytnym Rzymie"nie działało".
Niech rozmyślanie nad sensem lub bezsensem wojny zamkną te zdania (klucze?), które zamykają to "Przeczytania...": "Ta książka nie daje odpowiedzi. Jest tylko przyczynkiem do wątpliwości. Jeżeli ktoś podejmie wyzwanie, będzie to już krok naprzód".

Podczytane - spotkanie 4 - Eustachy Rylski - "Historia jest taka, jakie są mity"

$
0
0
To nie będzie najświeższe spojrzenie na historię czy literaturę wybitnego pisarza. Wywiad pt. "Historia jest taka, jakie są mity" ukazał się bowiem na łamach "Gazety Wyborczej" 26 września 2006 r. Tak, prawie dekadę temu. Wycięty, wsunięty między książkami czekał na  s w ó j  czas? No, to doczekał się! Na dzień przed kolejną rocznicą wybuchu powstania warszawskiego lektura (w całości, jeśli gdzieś jest osiągalna) chyba warta przypomnienia. Bohater dzisiejszego "Podczytania" w końcu jest rówieśnikiem godziny "W"...

Eustachy Rylski(Wikipedia- domena publiczna)
Imponuje mi szczerość z jaką ocenia samego siebie:"Widzę w swoim pisarstwie wiele zalet. [...] Ale brakuje mi tego, co uważam za wielkość. To jest albo tego nie ma. Na tym być może polega geniusz. A ja nim nie jestem". Warto dotrzeć do całego tekstu, bo wart jest tego. Jeśli ktoś wypatrzy zarozumiałość u autora "Stankiewicza", to już jego problem... Jak ustawić się wobec takiej wypowiedzi:"Uważam się za dobrego pisarza. Co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości".
Wiem, że dla wielu sam Eustachy Rylski (rocznik 1944) jest kościście niestrawny. Jedno chyba można o Jego pisarstwie napisać: nie stara się przypodobać gustom i guścikom. Nie pisze pod publikę. A, że chwilami   k ą s a  ostrością swoich sądów? Chyba potrzebujemy w życiu kogoś takiego, kto sprowadza nas z obłoków na ziemię. Robi to inteligentnie, bez chamstwa, ale cały czas przypomina nam: "Jesteś tylko człowiekiem".
Nie wiem na ile Eustachy Rylski przez minione lata odszedł od tego, co mnie urzekło przed dziewięcioma laty. Wraca w rozmowie z Jackiem Szczerbą kwestia czytania. Wspominając dzieciństwo pisarz przypomniał: "Dostęp do książek był łatwy, Mam wrażenie, że nawet bardzo prości ludzie je czytali. Gazety były załgane, tygodniki trudne, podobnie radio. Więc co było robić?". No, tak - Internetu nie było, telewizja w okresie dojrzewania E. Rylskiego raczkowała i mogła pochwalić się jednym programem: "Mielimy po 17-19 lat i rozmawialiśmy o literaturze. Nie było w tym szpanerstwa. Szalenie modny był wtedy Hemingway". Chyba nie ma szans na powrót od tego okresu.
No to kilka wypowiedzi z "Historii jest taka..."
  • Kraszewskiego znam chyba nieźle.
  • Bardzo poważam książki  Parnickiego.
  • Iwaszkiewicza uważam zresztą za jednego z najwybitniejszych pisarzy XX wieku. Choć przyznaję, że był nierówny.
  • ...jak większość Polaków byłem i jestem zafascynowany "Trylogią" i "Krzyżakami".
  • Ja w ogóle uważam, że w zderzeniu z literaturą historia musi przegrać.
  • Na polski XVII wiek patrzymy przez pryzmat "Trylogii", a nie przez pryzmat opracowań prof. Serczyka czy prof. Adama i Krystyny Kersten.
  • Na tym polega dramat historii i historyków - że wystarczy jedna dobrze napisana powieść i niewiele już mogą przekazać.
  • ...historia jest taka, jakie są mity, a nie taka, jaka była naprawdę. Zresztą jaka była naprawdę, nie wiemy.
  • Mam do historii stosunek ambiwalentny, podchodzę do niej bez nabożeństwa.
  • ...wszelkie interpretacje to już są rzeczy bardzo dowolne.
  • ...żeby uprawiać zajęcia artystyczne, trzeba mieć talent.
Eustachy Rylski zaskoczył mnie osobiście taką wypowiedzią:"W domu mam mało książek. w książkach gromadzi się kurz. Ale za bibliotekami nie przepadam, bo książki w ogromnym nagromadzeniu mnie onieśmielają. Myślę sobie: «Chryste Panie, przecież ja tego nigdy nie przeczytam». Czuję się przytłoczony". Rzekłbym: a ja zupełnie na odwrót! Samo posiadanie kolejnego tomu, to swoista gwarancja: mam ją - i w każdej chwili mogę po nią sięgnąć bez wychodzenia z domu. A, że wiele od lat czeka na swoje przeczytanie (i może nigdy się nie doczeka?), to drobiazg. Zamiast kolejnej setki wódki - wolę prozę Rylskiego lub Orłosia.

Mój Broniewski IV - "63"

$
0
0
Po blisko roku powracam do poezji Władysława Broniewskiego? Czy nie należałoby stworzyć odrębnego blogu dla przywracania tej nietuzinkowej twórczości? A może taki jest? Nie szukałem. Wielu z nas pozostaje pod urokiem, siłą, mądrością strof Poety. Sierpień przyniesie jeszcze okazję, aby wrócić do Niego - tylko, że w trochę innej "formie". Jakiej? A, to niech na razie będzie moją słodką tajemnicą.
1 sierpnia może tylko kojarzyć się z godziną "W"? Dla wielu z nas na pewno TAK. Wybuch powstania, 63 krwawych dni, śmierć tysięcy, męka, zagłada. Tak, warszawskie dzieci poszły w bój!... A na "tygrysy"miały visy? Nie zapominajmy o przerażającej statystyce: co 10 powstaniec miał jakąkolwiek broń. Dookoła nas coraz mniej uczestników, świadków tamtych dni. Z każdym rokiem kogoś ubywa. Na naszych oczach odchodzi "pokolenie kolumbów". Kiedy mój wnuk dorośnie - nikogo z Nich już nie spotka.
Ten wiersz Władysława Broniewskiego ma bardzo wymowny tytuł: "63". Mariusz Urbanek w poruszającej biografii "Broniewski. Miłość, wódka, polityka" (Wyd. Iskry 2011), której trochę już jest na tym blogu, wspomina: "Opublikowana w lipcu w dwutygodniku «W drodze» pierwsza część «Bani» wzbudziła zachwyt. Pisano, że to poetycki klejnot, utwór o szerokim oddechu i wielkiej formie, a Broniewski zasiadł do kolejnej części. Ale nie zdążył wiele napisać. Wybuchło powstanie warszawskie. Przyglądał się z daleka, jak umiera miasto, któremu poświęcił tyle wierszy". O tym okresie nie dowiemy się więcej, poza tym, że wiadomości nadchodzące znad Wisły wytrąciły Mu pióro z ręki. Że dotarła wiadomość o rzekomej śmierci żony? O "63" nie wspomina, nie analizuje. Szkoda.


Ujazdowskiej już nie ma Alei,
została Golgota Męstwa.
Ja wykreślam Aleję Nadziei
i Most Zwycięstwa.

Ja nie jestem urbanistą, specem
od ustawiania cegły,
ale moje słowa dolecą
do Niepodległej.

Ockną się martwe ulice,
spojrzą milcząc:
Wolska, Krakowskie, Waliców,
Krucza, Wilcza,

skrwawiony łeb Żoliborza
padnie na tors Śródmieścia,
upiory szepną: "Może?
Wreszcie!...",

zarąbany wstanie Mokotów,
Praga, wielekroć krwawa,
nieugięte Wola z Ochotą...
Wierzcie: z orlim skrzydeł łopotem
zmartwychpowstanie WARSZAWA! 


"Bani z poezją" nie dokończył. Idę drogą M. Urbanka i zacytuję fragment z tego dzieła, z którego zachowało się raptem "560 wersów z planowanych dziesięciu tysięcy, choć w liście do Tuwima Broniewski chwalił się, że ma już gotowe około półtora tysiąca":

Pół roku próżnowała "Bania
z poezją". Czemu? Od Powstania
w Warszawie - źle poetą być,
i wolę grzęznąć w ciężkie smutki
(na rym czytelnik czeka: wódki -
Nieprawda: wolę nie chcieć życ).
I choć tak nie chcę, choć tak wolę,
zalewam rozpacz alkoholem.

Obcowanie z Broniewskim za każdym razem jest jakimś zaskakującym odkryciem. Mam przed sobą wydanie "Wierszy i poematów" z 1970 r. (Wyd. PIW). Poszukajcie wiersza "Ja i wiersze". Niemożliwe, aby przejść obok tych strof obojętnie. Skoro je zostawiam tu, to znaczy, że mną targnęły (jak wiele innych w tym tomie).

troska, troska okrutna
o świat plugawy
i nieskończenie smutna
pamięć Warszawy, 

o której myślę codziennie
że może tam wszystko wymarło,
i co noc powtarzam bezsennie
twe imię, Mario.

Widziałem pod Nahariją
słońce, jak w "Smutno mi, Boże",
słońce było twoją wątłą szyją,
przerżniętą nożem.

Myślałem: "Z dymem pożarów
padły mury Starego Miasta..."
Miła, ja płaczę, daruj:
rozpacz narasta...  

Bezradny, samotnie sterczę
u wód Lewantu
i tępo musztruję te wiersze
na wzór sierżantów.

A mnie to na nic, na nic,
i niepotrzebne nikomu,
skoro moja ojczyma bez granic,
serce - bez domu. 

Że wyszło więcej, niż chciałem? "63" był tylko pretekstem. Do powrotu do Poety. Do innego zatrzymania się nad 1 sierpnia 1944 r.I tego, co działo się do 2 października 1944 r. W odległej Palestynie Poeta cierpiał, tęsknił. Dziwić się potem, że wrócił nad Wisłę? Że stał się piewcą rewolucji? On - jeden z wielu bohaterów wojny polsko-bolszewickiej, więzień sowieckich łagrów, żołnierz II Korpusu Polskiego? I dlatego warto wracać do Broniewskiego. Nie tylko 1 września, i nie koniecznie z samym tylko "Bagnetem na broń"...


Smakowanie Bydgoszczy... (24) - ślady pamięci - 1 VIII 2015 r.

$
0
0
Bydgoszcz w czasie okupacji hitlerowskiej została wydarta Macierzy i włączona do III Rzeszy. Status naszego miasta był zupełnie inny, niż Warszawy i całego Generalnego Gubernatorstwa. Tu była RZESZA. Ale to temat na oddzielne pisanie.

...przed kościołem Garnizonowym.
Bydgoszcz nie zapomina o Bohaterach 1 VIII 1944 r. Tych kilka miejsc i fotografii niech będą przykładem, że nie tylko o 17,00 (Godzina "W") rozryczały się nad miastem syreny alarmowe, ale że pamięć nie ginie nad Brdą.

Stary Rynek, to miejsce dla nas bydgoszczan szczególne. Kiedy w 1939 r. Warszawa broniła się tu już "rycerski Wehrmacht" rozstrzeliwał tych, którzy śmiali bronić miasta 3-4 IX. To miejsce kaźni! Jednej z pierwszych na ziemiach polskich publicznych egzekucji!  




Nie wiem ilu weteranów powstania mieszka w Bydgoszczy. Ta statystyka nie ma tu większego znaczenia. Najważniejsze jest, że  p a m i ę t a m y.



Przed kościołem Piotra i Pawła ułożono znicze w znak Polski Walczącej. 3 IX 1939 r. to był zbór ewangelicki i punkt oporu dywersantów niemieckich, którzy z wieży tej świątyni ostrzeliwali wycofującą się przez miasto Armię "Pomorze" generała Wł. Bortnowskiego. W 1994 r. na ścianie umieszczono pamiątkową płytę z inskrypcją: "BOHATERSKIM ŻOŁNIERZOM STOLICY I POMORZA POLEGŁYM W POWSTANIU WARSZAWSKIM W PIĘĆDZIESIĄTĄ ROCZNICĘ TEJ NAJWIĘKSZEJ BITWY ARMII KRAJOWEJ W AKCJI «BURZA»". Jako historyk mogę (i muszę) zżymać się na określenie"Pomorze", gdyż Bydgoszcz, to KUJAWY!...



A może oprócz kwiatów, zniczy, mszy, wspomnień - pomyślmy o tamtym czasie słowami poety-powstańca Tadeusza Gajcego (1922-1944), fragment wiersza "Epitafium":

Nie zapomnisz, bo woda oparzy 
wargi pyszne i zadusi kłos. 
Kraj ten mamy w oczach jak ołtarzyk 
z gajem dymów świecących jak kość. 
Twarz ukryjesz. Biodra matki suche 
nie wydadzą ziarna, gdyby po nas 
wawrzyn zostać miał mały jak uśmiech 
i jak dłoń albo serce - historia. 

Najważniejsze, abyśmy trwali w pamięci tamtych 63 dni...

Przeczytania... (53) - Stephen Hawking, Leonard Mlodinow "Jeszcze krótsza historia czasu" (Wydawnictwo ZYSK I S-KA)

$
0
0
Są książki, które swoim tytułem wymuszają na nas: weź mnie do ręki!... poznajmy się!... przeczytaj mnie!...  Jeśli jednym z autorów jest sam Stephen Hawking, to jakiej jeszcze trzeba rekomendacji? Wydawnictwo ZYSK I S-KA zadbało o to, że książka wybitnego uczonego, napisana wespół z Leonardem Mlodinowem pt.  "Jeszcze krótsza historia czasu" trafiła do księgarń. I do wielu księgozbiorów. Już pierwsze zdania, na które natrafimy są zaproszeniem, któremu trudno się oprzeć: "Żyjemy w przedziwnym i zarazem cudownym świecie. Potrzeba niezwykłej wyobraźni, aby pojąć jego wiek i rozmiary oraz docenić jego grozę i piękno". Historyk zachwycą się książką, której autorami są matematyk i fizyk? Przedstawiciele dwóch dziedzin (przedmiotów szkolnych), które nigdy nie leżały w obrębie moich zainteresowań! Matematyka i fizyka? - jeszcze teraz cierpnie mi skóra na ciele. Gorsza mogła być tylko mechanika techniczna lub technologia metali!...
Trudno oczekiwać, aby Hawking & Mlodinow mogli napisać swoją książkę w... oderwaniu od historii! Tak się nie da. Zawsze podziwiałem mądrość antycznych kultur - głównie tych wyrosłych między Tygrysem a Eufratem oraz nad Nilem. Mój humanistyczny umysł zawsze stawia sobie dręczące pytania: jak to się zaczęło?... kto pchnął świat w danym kierunku?... Dlatego cieszy mnie, kiedy czytam: "Starożytni usilnie próbowali zrozumieć wszechświat, lecz nie dysponowali narzędziami, które obecnie są do naszej dyspozycji: matematyką (i nauką w ogólności), komputerami ani teleskopami". A przecież precyzyjnie określali czas kalendarza! Starczy zerknąć na tarczę zegara (cyferblat!), aby uświadomić sobie rolę Sumerów w naszym życiu! Tyle tysięcy lat po Nich! To skąd ten zarzut o braku.. matematyki?
Jeśli nam daleko do Arystotelesa, to "Jeszcze krótsza historia czasu"  może to zmienić? A choćby poprzez to, że czytamy o jego teoriach. Tak, kulistości ziemi! Oponent krzyknie: ale unieruchomił ją w swym wszechświecie na stulecia! Ale patrzmy na te osiągnięcia, jako na jeden z kroków dla poznania wszechświata. Zapiszmy sobie gdzieś innego antycznego Greka, Ptolemeusza, którą przytaczają Hawking & Mlodinow, a która wielu nas podbija (-je?): "Kiedy śledzę obieg gwiazd, tudzież powroty ich, już nie dotykam ziemi". Tak, poznajemy "Model Ptolemeusza" - jego osiem sfer! Jakie to proste, kiedy nie musimy tego zakuwać na najbliższą lekcję! Bez obaw znajdą się i Kopernik, i Kepler, i Galileusz, i Newton, i................ tak do Einsteina! Niech będzie dla wszystkich zaskoczenie spotkania na kartach tej niezwykłej książki Roberta Oppenheimera
Warto zweryfikować swoje myślenie, poznane teorie i skonfrontować z tym, co podają Hawking & Mlodinow na temat czym jest teoria naukowa. Można się z nimi nie zgadzać? Chyba bym się nie odważył:
  • Teoria stanowi byt istniejący wyłącznie w umyśle człowieka - nie istnieje w żadnej innej rzeczywistości (cokolwiek by to miało oznaczać).
  • Teoria jest dobra, jeżeli spełnia dwa warunki. Powinna poprawnie i dokładnie opisywać dużą klasę obserwacji na podstawie modelu zawierającego tylko kilka arbitralnych parametrów oraz umożliwiać ilościowe przewidywania dotyczące rezultatów przyszłych obserwacji.
  • Każda teoria fizyczna stanowi prowizoryczną konstrukcję w tym sensie, że jest tylko hipotezą - nie da się jej udowodnić. 
  • W praktyce nowa teoria często stanowi rozszerzenie poprzedniej.
  • Ostatecznym celem nauki jest pojedyncza teoria, która będzie opisywać cały wszechświat.
  • Żyjemy w oszałamiającym świecie. Chcemy zrozumieć to, co widzimy wokół siebie.
 Za każdym razem, kiedy rodzą się nowe teorie ("Wszystkie wielkie prawdy na początku są herezją" - głosił G. B. Shaw) naukowe musi dojść do konfrontacji z Panem Bogiem? Hawking & Mlodinow stawiają czoła nauce objawionej? Polemizują z tymi, którzy są zdania: "...że nauka powinna się zajmować tylko [...] kwestią stanu początkowego traktują tak, jakby stanowiła przedmiot metafizyki lub religii. Ich zdaniem Bóg, jako istota wszechmocna, mógł zacząć wszechświat tak, jak chciał"? Odpowiadają sobie tak: "Być może, lecz w takim przypadku Bóg mógł także spowodować, aby wszechświat rozwijał się w całkowicie dowolny sposób". Podziwiam ludzi głębokiej wiary! Nie mają wątpliwości! wszystko jest oczywiste! - pstryk!  i powstał świat! Hawking & Mlodinow dalecy są od uzurpacji typu: mamy rację! tylko my! reszta do kosza! Liczą się, że mogą błądzić! Mam nadzieję, że stwierdzenie "...znalezienie pełnego rozwiązania przez badania cząstkowych, odizolowanych od całości problemów może się okazać niemożliwa"- jest tylko zostawieniem furtki dla kolejnych uczonych, którzy "rozszerzą poprzednie" myślenie. Postawienie kropki nad "i" byłoby zabójstwem! "Równie dobrze - czytamy dalej - może się przecież okazać, że dojdziemy do błędnych konkluzji. A może nie dojdziemy do żadnej ostatecznej konkluzji". Ale w innym miejscu trafimy na takie sformułowanie:"Bez odwoływania się do działania Boga, który świadomie dążył do stworzenia takich istot jak my, bardzo trudno byłoby wyjaśnić, dlaczego wszechświat zaczął się w taki właśnie sposób". Zaskoczenie? Bo dla mnie - ogromne! Proszę zwrócić uwagę na wypowiedzi Einsteina"dookoła Boga". Jak również na ostatnie zdanie-wniosek "Jeszcze krótszej historii czasu"!...
"Głód wiedzy to wystarczające uzasadnienie naszych nieustannych poszukiwań" - gdyby ktoś na tym zdaniu zniechęcił się do dalszego czytania, to i tak już jest... wygrany! Bo nie uwierzę, że na tym odłoży tą książkę. Zaczyna się wciąganie w krąg teorii. To deser! Nigdy nie przestanę powtarzać, że dla mnie myślą, która mnie pcha ku nowemu jest "Wiem, że nic nie wiem" wielkiego Sokratesa!
Walorem książki jest jego oprawa graficzna. Aż chce się krzyknąć: dlaczego w naszych książkach do fizyki czy matematyki  t a k i c h   nie było?! Stephen Hawking na swym wózku i "podwojona" Marilyn Monroe? A to w celu dopełnienia "grawitacyjnego przyciągania złożonych ciał"? A to wszystko, aby przybliżyć nam czyja racja była  m o j s z a : Newtona czy Arystotelesa? Godzą ich pisząc: "Odkryli także, że czas nie jest całkowicie oddzielny i niezależny od przestrzeni".
Przyznaję się, że moje braki w dziedzinie matematyki, fizyki, astrofizyki, astronomii - zostały obnażone w czasie lektury "Jeszcze krótszej historii czasu". Nie mogę udawać, że każda teoria jest mi znaną i każdy uczony. Straciłaby na tym moja historyczna wiarygodność. Z Duńczyków znałem J. Ch. Andersena, króla Chrystiana IX i... gang Olsena! O! jeszcze Tycho Brahe, a to dzięki lekturze przed laty "Świata Młodych" i opisanej historii, jak ów... stracił nos. Nie znałem do teraz Ole Christensena Rømera! Wstyd? Nie wiem. Po prostu, to nie postać z mojej bajki! O! przypomniano mi, że Duńczykiem był Niels Bohr. Nie pamiętam jednak czego dotyczyło jego prawo fizyczne!... Dlatego zaczynam czytać powoli, raz jeszcze trawię, co ten miał do powiedzenia na temat "prędkości światła". Bez wnikania w sens przepisuję, co podaje duet Hawking & Mlodinow:"Gdyby światło poruszało się z nieskończoną prędkością, to na Ziemi obserwowalibyśmy te zaćmienia [księżyców Jowisza - przyp. KN] w regularnych odstępach  czasu, dokładnie w tych samych momentach, w których zachodzą". Nie odważę się brnąć w kreśleniu obserwacji Rømera i poddaję się mądrości piszących, którzy stwierdzają, że "...było to wybitne osiągnięcie". Że kolejne pokolenia rozszerzały pole badań, potwierdzały dotychczasowe ustalenia - nie pomniejsza wkładu poprzedników (jak choćby ustalenia J. C. Maxwella). Tym bardziej, że zmierzamy w kierunku wielkości Alberta Einsteina! I oczywiście jego teorii względności.
Chyba każdemu taka formułka będzie prostą do zrozumienia: "Teoria względności Einsteina z 1905 roku nosi nazwę szczególnej teorii względności, ponieważ wyjaśnia ona, dlaczego prędkość światła jest taka sama dla wszystkich obserwatorów, a także opisuje, co dzieje się, gdy ciała poruszają się z prędkościami porównywalnymi z prędkością światła, lecz nie jest spójną z teorią grawitacji Newtona". Dla humanisty to jest aż nadto, aby to zaszeregować w swoich szarych komórkach.
Wiem, że może zniechęcić jakaś tam zakrzywiona przestrzeń, linia geodezyjna, widma promieniowania, zasada równoważności, jednostajne przyspieszenie, interferencja, czarne dziury czy tunele czasoprzestrzenne. Postarajmy się jednak otworzyć na inne pojmowania świata. Powiecie: to hermetyczny świat? A ja podpowiem, ale choć szczelinkę zróbmy i starajmy się go zrozumieć. Pewnie, że nie wszystko, co czytam jest dla mnie oczywiste i zrozumiałe. Mogę chyba napisać, że Hawking & Mlodinow robią wszystko, aby to nie był nudny, nadmuchany teorię akademicki wykład.. To może spójrzmy na tą książkę, jako na... kopalnię ciekawostek:
  • Orbita Merkurego nie jest idealnie kołowa, lecz stanowi dość wydłużoną elipsę.
  • W teorii względności nie istnieje absolutny  czas; każdy obiekt ma własną miarę czasu, która zależy od tego, gdzie znajduje się i w jaki sposób się porusza.
  • Planety Wenus, Mars, Jowisz i Saturn stanowi najjaśniejsze obiekty, jakie można zobaczyć na niebie w czasie bezchmurnej i bezksiężycowej nocy.
  • ...Słońce jest oddalone od Ziemi zaledwie o osiem minut świetlnych!
  • Widzimy około pięciu tysięcy gwiazd, co stanowi zaledwie 0,0001 procenta wszystkich gwiazd naszej Galaktyki.
  • Droga Mleczna jest tylko jedną z ponad stu miliardów galaktyk [...].
  • Gwiazdy są tak daleko, że postrzegamy je jako punkty światła.
  • Gwiazdy świecą na podobnej zasadzie jak węgiel w kominku - na skutek termicznych ruchów atomów, z których są zbudowane.
  • Odkrycie, że wszechświat się rozszerza, stanowi jedną z wielkich intelektualnych rewolucji dwudziestego stulecia.
  • Wiara w statyczny wszechświat była jednak tak silna, że przetrwała do początków dwudziestego wieku.
  • ...wiemy jedynie, że co miliard lat wszechświat powiększa się o 5 do 10 procent.
  • Czas będzie trwał wiecznie, przynajmniej dla tych z nas, którzy będą dostatecznie ostrożni, aby nie wpaść w czarną dziurę.
  • W momencie wielkiego wybuchu wszechświat był nieskończenie gorący.
  • W ciągu sekundy od wielkiego wybuchu wszechświat rozszerzył się na tyle, że jego temperatura spadła do około dziesięciu miliardów stopni Celsjusza [...].
  • Nasze Słońce prawdopodobnie ma zapas paliwa na kolejne pięć miliardów lat [...].
  • Określenie "czarna dziura" pojawiło się stosunkowo niedawno - stworzył je w 1969 roku amerykański fizyk John Wheeler [...].
  • Energia fotonu jest tym wyższa, im większa jest częstotliwość.
  • Teoria kwantowa ogranicza nasze możliwości przewidywania.
  • Czas zdarzeń nie może być jednoznacznie określony. 
  • Jak dotąd nikt nie zdołał jednak odkryć kwantowej teorii grawitacji.
  • Teoria strun ma ciekawą historię.
Odpowiedzmy sobie uczciwie: czy aby na pewno mieliśmy o tym mgliste pojęcie? Oto odkrywczy sens książki Hawkinga & Mlodinowa! Wciąga rozmyślanie nad taką hipotezą: "Być może istnieją całe antyświaty zamieszkane przez antyistoty zbudowane z antycząstek"? Nawet komputer uczy się nowych pojęć, bo kilka zacytowanych podkreślił czerwonym wężykiem. O! Czyli nie ma co się wstydzić naszej nie-wiedzy!... Trudno sobie wyobrazić temperaturę rzędu... miliarda stopni Celsjusza! Najważniejsze, że spotkane informacje robią na nas wrażenie. Mimo swych 50+ nie kryję zainteresowania i egzaltacji. Zostało mi po niezapomnianych programach TVP: "Eureka", a przede wszystkim "Sonda" (Kurek & Kamiński).
Humanistyczny umysł może nie ogarniać rewolucyjność takich sądów: "Jeżeli ogólna teoria względności jest błędna, to dlaczego wszystkie dotychczasowe eksperymenty ją potwierdzają?". Wręcz pada zaskakująca mnie, laika (lejka - jak w jednym z filmów powtarzał rewelacyjny Stanisław Sielański): "...ogólna teoria względności musi zostać zmodyfikowana". Jeśli nie pogubiłem się w swym czytaniu, to "Ogólna teoria względności Einsteina nie uwzględnia kwanowomechanicznej zasady nieoznaczoności, czego wymagałyby spójności z innymi teoriami". O "kwantowomechaniczności" komputer też nie słyszał. Jednak człowiek, taki jak ja, jest zapóźniony w tej konkretnej materii. I za to będę cenił "Jeszcze krótszą historię czasu" - że obnażyła moje pustki!
Robi się naprawdę ciekawie, kiedy czytamy: "Podróż w przyszłość jest możliwa". O kurcze!... Ależ Hawking & Mlodinow niemal podają receptę "wehikułu czasu": "Podróż polegałaby na tym, że maszyna rozpędzałaby się do prędkości zbliżonej do prędkości światła, kontynuowałby lot przez pewien czas (zależnie od tego, jak daleko w przyszłość chciałby się przenieść siedzący w środku podróżnik), a następnie wracałby do punktu startu". Odbiera mi mowę? Ale i... wzbudza strach? Wolę nie znać tego, co mnie czeka za rogiem życia... Zgadzam się, że wiele "...idei science fiction, na przykład łodzie podwodne i podróże na Księżyc, z czasem stało się rzeczywistością". I podpierają się m. in. autorytetem Kurta Gödela, którego wnioski, jak czytamy dalej zirytowały Einsteina! Pewnie, że wciąga czytanie o międzygalaktycznych podróżach. Muszę przyznać się, że nie jestem miłośnikiem literatury"rodem z Lema". Robi na mnie wrażenie, jak by to było, że oni lecą do Centrum Galaktyki i cała podróż trwałaby... 100 000 lat. "...wyprawa - wyjaśniają Autorzy -  może się wydawać znacznie krótsza z punktu widzenia podróżników niż tych, co pozostali na ziemi. Lecz powrót na planetę po kilkuletniej podróży nie byłby chyba zbyt radosny dla podróżnika, które przekona się, że wszyscy, których pożegnał przed wyruszeniem na wyprawę, są martwi od wielu tysięcy lat". Zaraz wracają sceny z pewnych filmów, choćby pierwotnej wersji "Planty Małp" w reżyserii Franklina J. Schaffnera. Zresztą stawianych jest tyle pytań i wyjaśnień, że mogłyby stanowić materiał na odrębną książkę. Nie odważam się dalej brnąć, bo nie wiem czy odważyłbym się skorzystać z tunelu czasoprzestrzennego. Strach pomyśleć, co by się działo, gdyby była możliwość dowolnego"ganiania po historii"! Kończą swoje wywody ostrożnym: "Nie radzimy jednak nikomu zakładać się, jak zostanie rozstrzygnięta [podróż w czasie - przyp. KN]. Nie radzimy jednak nikomu zakładać się, jak zostanie rozstrzygnięta. Jedna strona zakładu może mieć przewagę w postaci dostępu do informacji z przyszłości". Bajki? Czas pokaże. Podejrzewam, że nikt nie odważy się rzucić swego autorytetu na szlę i krzyknąć: bzdury! Bo, jeśli będzie, jak z powieściami Jules Vernea?
"Wraz z odkryciem mechaniki kantowej musieliśmy uznać, że zjawisk nie da się przewidywać z absolutną dokładnością - zawsze istnieje jakiś stopień niepewności"- nie pozwalają nam zapomnieć Hawking & Mlodinow. Wychodzi na to, że jeszcze w czasach Newtona "...wykształcona osoba miała szansę poznać i zrozumieć całość ludzkiej wiedzy, przynajmniej w ogólnych zarysach". Fakt! Bezsporny! Podetnie nam skrzydła chyba takie sformułowanie: "Ciągły dopływ nowych wyników i obserwacji powoduje, że teorie są wciąż zmieniane. Ulepszane i nigdy nie są w pełni dopracowane i zarazem dostatecznie uproszczone, aby zwykli ludzie mogli je zrozumieć". Chyba do tego grona, bez zbytniego krygowania się, zaliczę samego siebie. Dlatego z takim zaciekawieniem brnę poród pojęć i nazwisk, które wzbudzały moją rozpacz na lekcjach fizyki! Ale bałbym się, idąc tokiem myślenia Autorów, że kiedyś może stać się, że "odkryjemy kompletną, jednolitą teorię". Czy to nie będzie oznaczało naukowej stagnacji? Niezrozumiałości naukowe sprowadzone do poziomu "szkolnej wiedzy"? Zaczynam się bać. Nauka ma w sobie coś z... elitarności. Płacimy teraz za rozmnożenie się "szkół magisterskich". Choć trudno nie uznać tego, co dalej znajdujemy: "Kompletna, spójna, jednolita teoria to zaledwie pierwszy krok na drodze do całkowitego zrozumienia otaczających nas zjawisk oraz naszej egzystencji".
Lektura Stephena Hawkinga & Leonarda Mlodinowa wciąga. Pewnie, że chwilami (o ile nie siedzimy w zagadnieniach "po uszy") miesza nam się w mózgu. Upadamy! A może wrzaśniemy: co ja kupiłem?! Ale po chwili wracamy  do tekstu. Też musiałem to i owo "na spokojnie"przetrawić w swym humanistycznym mózgu. Warto. Naprawdę - warto! Mogę chyba powtórzyć za "Sunday Times": "Ta książka to mariaż dziecięcej ciekawości z intelektem geniusza. Podróżujemy przez wszechświat Hawkinga, podziwiając jego umysł".  Nie ukrywam, że nie jedna czarna dziura ujawniła się w moich szarych komórkach.
Zamknę to "Przeczytanie" wnioskiem (?), jaki odnalazłem w rozdziale "Wielki wybuch, czarne dziury i ewolucje wszechświatów":
"Wiek dwudziesty był świadkiem transformacji naszych poglądów na wszechświat: uświadomiliśmy sobie niepozorny status naszej planety w ogromnym wszechświecie, odkryliśmy, że czas oraz przestrzeń są zakrzywione i nierozdzielne, że wszechświat się rozszerza i że czas ma swój początek".

Warszawskie dzieci poszły w bój... - 01 - Witek Modelski - "Warszawiak"

$
0
0
Chyba wielu z nas zna GO. To zdjęcie z 1944 r. jest moim zdaniem jednym z najbardziej rozpoznawalnych: chłopiec-powstaniec we francuskim adrianie. Dziecko niepodległości? Przyszedł na świat 11 listopada 1932 r. Czy cieszył się, kiedy dzień Jego urodzin ogłoszono Świętem Niepodległości? Miał pójść do szkoły 1 września 1939 r. Gdzieś tam czekała na Niego i Jego rówieśników szkolna ławka. Nie dane mu było... O to już zadbali agresorze: Hitler & Stalin.

Warszawskie dzieci, pójdziemy w bój,
Za każdy kamień Twój, Stolico, damy krew!
Warszawskie dzieci, pójdziemy w bój,
Gdy padnie rozkaz Twój, poniesiem wrogom gniew!


Kapral Witek Modelski "Warszawiak" (11 XI 1932-20 IX 1944)

I poszedł! W czasie największej próby! W sierpniu 1944 r. We wrześniu walczył na Starym Mieści: "Ognisty zdaje sobie sprawę, że każda minuta jest ważna. Postanawia uprzedzić Niemców. Wysyła do dowództwa meldunek - czytamy w poruszającej książce Stanisława Podlewskiego "Przemarsz przez piekło" Warszawa 1994, s. 298. - Żąda saperów.
Strz. Warszawiak (Witold Modelski), jedenastoletni chłopiec, niezrównany łącznik bojowy, idący w ogień jak w wir dziecinnej zabawy, podejmuje się zanieść meldunek.
Na głowie ma hełm francuski, za pasem niemiecki trzonowy granat. Wokół szaleją pożary, zagrażają odcinkowi. Aby utrzymać jedyny szlak komunikacyjny, trzeba zasypywać piaskiem przejście z domu Hipoteczna 3. Nieprzyjaciel trzyma je pod nieustannym ogniem, jednak Warszawiakowi udaje się przejść.
W niespełna pół godziny powraca uradowany i melduje, że udało mu się szczęśliwie przyprowadzić saperów [...]".


Nie złamie wolnych żadna klęska,
Nie strwoży śmiałych żaden trud –
Pójdziemy razem do zwycięstwa,
Gdy ramię w ramię stanie lud.


Za swoje bohaterstwo otrzyma Krzyż Walecznych! Tego szczęścia, które miał na Starówce, zabraknie "Warszawiakowi"20 września 1944 r. Zginął na Czerniakowie!

Poległym chwała, wolność żywym,
Niech płynie w niebo dumny śpiew,
Wierzymy, że nam Sprawiedliwy,
Odpłaci za przelaną krew.


Grób Witolda znajduje się na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach w Warszawie. Po bohaterskim "Warszawiaku" pozostała pamięć, ta mogiła i słynne zdjęcia, na których uwieczniono Młodego Bohatera. Nie chce się wierzyć, że miał tylko niespełna 12. lat. Dojrzał i zgasł, nim dopełniło się 63 krwawych dni. Nie On jeden poszedł po godzinie "W" w bój! Znamy relacje zaskoczonych Niemców, którzy meldowali swym przełożonym, że... ostrzeliwują ich dzieci!


W te sierpniowe dni wspomnijmy"małe dziewczynki z AK-a"  i tych chłopców, co na "Tygrysy mieli wisy...". Kiedy 11 listopada przyjdzie nam wywiesić flagę lub wspomnieć listopad niepodległości - przypomnijmy też WITOLDA MODELSKIEGO - "WARSZAWIAKA",  bo to dzień Jego urodzin.

Spotkanie z Pegazem... - 53 - Mirosław Jeziorski "Mała dziewczynka z AK-a"

$
0
0
Jestem zdania, że ta powstańcza pieśń pozostaje w cieniu wielu innych. Pewnie wymienilibyśmy jednym tchem kilka tytułów. Smutne, że zaniedbuje się ich uczenia dzisiaj - kiedy można. Mnie "Marsza Mokotowa"czy "Hej chłopcy, bagnet na broń" uczono na lekcjach muzyki za tzw. komuny. Dziś niedoedukowana na tym polu młodzież nawet nie potrafi zanucić linii melodycznej! Że o wyartykułowaniu choć zwrotki lub refrenu nie wspomnę. To już nie jest smutne! To jest tragiczne! Bo za takie zaniedbanie przyjdzie kiedyś zapłacić. Tym bardziej cieszy to, czego byliśmy świadkami 1 sierpnia na ekranach TVP - chyba, że ktoś był osobiście na placu Marszałka Piłsudskiego w Warszawie.


Według niektórych opracowań autorem "Małej dziewczynki z AK-a"był strzelec "Karnisz", czyli strzelec Mirosław Jeziorski (1922-1967). Według strony Muzeum Powstania Warszawskiego służył w Komendzie Główna Armii Krajowej - pułk "Baszta" - VI batalion Wojskowej Służby Ochrony Powstania - 2. kompani. Walczył na Mokotowie. Muzykę skomponował Jan Markowski - "Krzysztof". Ten sam duet napisał również "Sanitariuszkę Małgorzatkę". 
Proszę skorzystać z dobrodziejstwa YT i wsłuchać się w tą piosenkę.  "Mała dziewczynka z AK-a" powinna wrócić do naszych serc - jako wiadomy ślad po tych niesamowitych istotach, które na równi ze swoimi kolegami walczyły i ginęły w czasie krwawych 63 dni. Wróg nie miał litości. Jeśli poznawanie powstania zatrzymało się dla nas na lekturze Romana Bratnego i filmowej adaptacji Janusza Morgensterna, to przypomnijcie sobie śmierć "Niteczki" lub "Ałły". Mnie obie poruszają za każdym razem i tak jest od pierwszego oglądania... Czyli od przeszło 40-stu lat?

Ta nasza miłość jest najdziwniejsza,
Bo przyszła do nas z grzechotem salw,
Bo nie wołana, a przyszła pierwsza,
Gdy ulicami szedł wielki bal.
Szła z nami wszędzie przez dni gorące,
Gdy trotuary spływały krwią,
Przez dni szalone, gwiaździste noce,
Była piosenką, uśmiechem, łzą.



Moja Mała Dziewczynko z AK,
Przyznasz chyba, że to wielka była gra,
Takie różne były końce naszych dróg
I nie wierzę, bym Cię znowu ujrzeć mógł.
Choć na dworze była jesień, u mnie wiosna,
I bez trwogi, że dokoła płonął świat,
Tak na wskroś Cię przecież wtedy chciałem poznać,
Moja Mała Dziewczynko z AK.



Nadzieję tchnęła, tak jak umiała,
Kryła się z nami we wnękach bram,
W ciasnych uliczkach, mrocznych kanałach,
Bo już się wielka kończyła gra.
Kiedy się wszystko dla nas skończyło,
Kiedy ostatni zamilkł Peem,
Na barykadzie została miłość,
Razem z Twym sercem i żalem mym.



Moja Mała Dziewczynko z AK,
Przyznasz chyba, że to wielka była gra
I tak różne były końce naszych dróg,
Przecież ujrzeć Ciebie już nie będę mógł.
Dziś na dworze szara jesień, u mnie jesień
I ta trwoga, choć dokoła spłonął świat,
Już mi Ciebie nic nie wróci, nie przyniesie,
Moja Mała Dziewczynko z AK. 



Już mi Ciebie nic nie wróci, nie przyniesie,
Moja Mała Dziewczynko z AK...  



Trudno sobie wyobrazić konspirację, a później walkę bez udziału w niej Dziewczyn z AK. Ten post jest cichym hołdem złożonym Ich ofiarności, poświęceniu, bohaterstwu. Kiedy przed laty byłem na obchodach 50. rocznicy wybuchu Powstania robiły na mnie wrażenie dystyngowane panie, damy z wpiętymi do bluzek, żakietów miniaturkami Krzyży Walecznych i Virtuti Militari. Oto były nasze Walkirnie! Heroski! Za piękne oczy czy słodki uśmiech nie nagradzano...

Pierwsza kadrowa... - głos do dyskusji?

$
0
0
"Po bezskutecznej próbie przebicia się do Warszawy i wywołania tam powstania, Pierwsza Kadrowa powróciła do Krakowa, stając się w grudniu 1914 roku zalążkiem Pierwszej Brygady Legionów Polskich" - czytamy na stronie Polskiego Radia. Autor (-rka) podpisujący (-ca) się jako "mk" napisała to zdanie w artykule "Pierwsza Kompania Kadrowa – zalążek wojska polskiego". I siadam do pisania?...

Jerzy Kossak "Wymarsz Pierwszej Kompanii Kadrowej"
Jakim"zalążkiem"? Rok temu pozostawiłem trochę na tym blogu, co dotyczy Kadrówki! Nie chcę powtarzać tego, co wtedy napisałem. Ale, jak widać - nigdy wiele powtarzania i... utrwalania. 
Może czepiam się tylko "potknięcia" Autora (-rki)? Czytając taki fragment mam odczucie, że stworzenie Pierwszej Kadrowej, to dalekowzroczny zamysł Józefa Piłsudskiego. Błąd! I stąd moja irytacja. I stąd mój "powrót do tematu"! Pierwsza Kadrowa miała wywołać powstanie w Kongresówce! Porwać Lechitów do walki ze znienawidzonym Moskalem-ciemiężcą! Nic takiego nie nastąpiło. 
Z uporem maniaka będę powtarzał, choć piłsudczyk w 100% i wnuk Kresów wileńskich, Józef Piłsudski nie był twórcą  ż a d n y c h  Legionów! Tak, jak   n i g d y   nie stał na ich czele! Wiem, że lubimy brnąć w mitologii historycznej, ale to nie jest rzetelna wiedza. Opowieści mego wileńskiego Dziadka też musiałem z czasem weryfikować. Nie mógłbym trwać w tym idyllicznym przekazie, bo schodziłbym na manowce! Nieścisłości historyczne dobijają mnie swoim brakiem profesjonalizmu.

Jerzy Kossak "My Pierwsza Brygada"
Zaskoczenie połączone z oburzeniem targa mną, gdy o Legionach Piłsudskiego piszą profesorowane głowy... Gdzie mi tam, zwykłemu magistrowi do nich!... Ale w podobnych chwilach milczeć nie mogę. Dlaczego? Bo boję się tego momentu, kiedy uczeń chwali się swoją wiedzą i powtarza podobne banialuki. I może dostać nieciekawą ocenę. A do tego zirytować słuchającego? Smutne, kiedy to z ust magistra historii pada kwestia o Legionach Piłsudskiego!...
Cieszy mnie, że przy okazji 101. rocznicy Wymarszu przypomina się choć fragment słynnego przemówienia Józefa Piłsudskiego. To jedna z najpiękniejszych i najważniejszych mów Brygadiera: "Wszyscy jesteście równi wobec ofiar, jakie ponieść macie. Wszyscy jesteście żołnierzami. Nie naznaczam szarż, każę tylko doświadczeńszym wśród was pełnić funkcje dowódców. Szarże uzyskacie w bitwach. Każdy z was może zostać oficerem, jak również każdy oficer może znów zejść do szeregowców, czego oby nie było… Patrzę na was, jako na kadry, z których rozwinąć się ma przyszła armia polska, i pozdrawiam was, jako pierwszą kadrową kompanię".
 
Józef Piłsudski - rysunek Leopolda Gottlieba - Konary 1915

Swoją drogą nie zapominajmy 6 sierpnia o tych, o których mówiono, że stumanieni...lali krew osamotnieni... a swój los rzucili na stos!...Królestwo na nich nie czekało.

PS: W dniu 80. urodzin mojej Mamy. To chyba niemożliwe? 

Warszawskie dzieci poszły w bój... - 02 - Wojtek Zalewski - "Orzeł Biały"

$
0
0
To jedno z tych ponurych zdjęć powstania... Powstaniec ściąga z przedpola ciało chłopca. Niemiecki strzelec (snajper?) nie miał oporów oddać strzał do Niego. Zginął w dwudziestym pierwszym dniu powstania, 21 sierpnia 1944 r. Wojtek Zalewski, czyli "Biały Orzeł"lub "Wojtuś" od 1 sierpnia  był żołnierzem-łącznikem  grupy szturmowej, którą dowodził st. sierżant (później kapitan) "Grześ", czyli  Lech Grzybowski [ I Obwód "Radwan" (Śródmieście) - zgrupowanie "Chrobry II" - II batalion "Lecha Grzybowskiego" - 5. kompania kompania - III pluton] . Miał zostać odznaczony Krzyżem Walecznych, za to, że wyprowadził oddział z niemieckiego okrążenia. Nie zdążono... Chłopiec poległ. Tego meldunku już nie doniósł!... Na ironię zakrawa fakt, że oddział walczył wtedy u zbiegu ulic Grzybowskiej i Ciepłej. Wojtek miał 11 lat.

Wojtek Zalewski-"Orzeł Biały" - 21 VIII 1944 r. - nie żyje!
Po Wojtku Zalewskim pozostały te filmowe kadry wykonane po Jego śmierci. Jest też pieśń "Orzeł Biały":

Na ulicy w powstańczej Warszawie
sprzedawano blaszane Orzełki
zanim dziecko Virtuti dostanie
niech Orzełkiem na czapce się cieszy

Nie chciał nikt żeby dzieci walczyły
Nie chciał nikt by co dnia umierały
Lecz powstrzymać ich nikt nie miał siły
Same sobie broń zdobyć umiały

Ile Orłów sprzedano zbyt tanio?!?!
Ile Orłów sprzedano zbyt drogo...
Cena prawdą umarłych zostanie...
Żywi z bólu rozliczyć się mogą...

Na powstańczej kronice zostały
Zdjęcia chłopca co poległ na Ciepłej
Jedenaście miał lat Orzeł Biały!!!
A nazywał się Wojtuś Zaleski

W Chrobrym II każdy Orła doceniał
Umiał przejść wszystkie linie niemieckie...
Wyprowadził bez strat z okrążenia
Grupę "Grzesia" - znał drogi bezpieczne

Ile Orłów sprzedano zbyt tanio?!?!
Ile Orłów sprzedano zbyt drogo...
Cena prawdą umarłych zostanie...
Żywi z bólu rozliczyć się mogą... x3

Potem poległ i Tygrys i Magik
I tysiące z tych co nie walczyły...
Umierały też Dzieci Warszawy
Które Matki szaleńczo chroniły

Orzeł Biały miał grób na Ceglanej
W bramie była Maryi figurka
Krzyż Virtuti przyznany zostanie
Wszystkim Dzieciom 
Z Naszego Podwórka


Szukałeminformacji, gdzie pochowany został 11-letni Bohater. Prawie wszędzie jest  przytoczona taka informacja:Orzeł Biały»" został pochowany w mogile na podwórku przy ul. Ceglanej 3. Powstańczy pogrzeb młodego bohatera odbył się wszelkimi honorami. Ceremonię poprowadził ks. mjr Władysław Zbłowski «Struś», a żołnierze i oficerowie z powstańczych szeregów oddali młodemu bohaterowi hołd". A po wojnie? Co się stało z mogiłą Małego Powstańca?

Przeczytania... (54) Bracia Rojek "Myśli ludzi wielkich, średnich oraz psa Fafika" (Wydawnictwo ISKRY)

$
0
0
SięgaMY po wyjątkową pozycję Wydawnictwa "ISKRY": "Myśli ludzi wielkich, średnich oraz psa Fafika"wykreowanych przez mistrza Ildefonsa Braci Rojek ("Ten kosz to wszystko moje, / ma dwie koszule w nim. / Ja się nie boję braci Rojek. / RYM. CYM. CYM".). Prehistoryczni oglądacze "Kabaretu Olgi Lipińskiej" doskonale pamiętają, jak zaczynał się każdy z nich! Poeta otrzymał nawet oficjalny protest od jakichś autentycznych braci Rojek w obronie czci rodowej!... Ci, którzy wychowali się (jak piszący tego bloga) na krakowskim "Przekroju" mają niezaprzeczalną okazję wrócić na środkową stronę, gdzie znajdowaliśMY właśnie "Myśli". Nie zdziwiłbym się, gdyby od tego czytania nie wykiełkowała w wielu z nas (ze mną włącznie) mania chomikowania różnych sentencji, mott (czy to przepisanych, czy to wyciętych z gazet lub kalendarzy).
Tym jest ten sympatyczny tomik. Chyba nie przekroczyłem dobrego smaku pisząc na Facebooku:"Pod rozwagę, zadumę, poprawę humoru, dowartościowanie - polecam nowość ISKIER". Oczywiście za "Myślami" krył się konkretny człowiek - AUTOR! Czytamy w komentarzu "O Autorze" m. in. tak:"Marian Eile - starszy Pan w okularach, o przenikliwym spojrzeniu ciemnych oczu, z nieodłącznym papierosem w szklanej lufce. [...] W pamięci wielu osób pozostał jako uroczy człowiek potrafiący wspaniale mówić, a także słuchać". Choć Maria Teresa Radomińska poświęca Mu tylko kilka stron, ale proszę mi wierzyć stajemy wobec życiorysu niezwykłego.
Na blisko dwustu stronicach myśli rozbrykane! Zaraz kilka tu zamieszczę. Co tu komentować? Tego się po prostu zrobić nie da. To prawdziwa kopalnia dla moich "Myśli wygrzebanych"! Jest jedna część tomiki pisana w 100 % prozą: "Krzesła Ludwików". Ale ja nabieram pełną garścią słowa, słowa, słowa... Tak, na chybił-trafił!
  • Och, wyjść z siebie i więcej nie wracać! (H. Olekinaz) 
  • Ile mnie to w życiu kosztuje, żeby nie być świnią! (Juliusz Drak, Wrocław)
  • KOŚCI, gdy twoje - nikomu nie daj i sam nie jedz (Fafik)
  • Pragniemy być kochani brutto, nie netto. (Friedrich Hebbel)
  • Smutki jak krokodyle... rodzą się o każdej porze i nocy. (Joanna Olczkówna)
  • Szofer: najniebezpieczniejsza część samochodu. (Lord Gallux)
  • Jedna trzecia ludzi w Ameryce chce schudnąć, jedna trzecia pragnie utyć, a jedna trzecia jeszcze się nie ważyła. (John Steinbeck)
  • Złe obyczaje człowieczka wykuwa się w brązie, cnoty - zapisuje się na wodzie. (Shakespeare)
  • Konia i kobietę trudno dostać bez wad. (ludowe, wiejskie)
  • Kiedy mężczyzna myśli o kobiecie, że nic nie jest dla niej zbyt piękne i nic zbyt dobre, ofiarowuje jej siebie. (Spencer Tracy)
  • Nie powiedziałem nic. (pstrąg - ryba)
  • Jeśli w winie jest prawda, to co jest w piwie? (B-cia Rojek)
  • Wierzę, że dwa razy dwa jest cztery. (Molière)
  • ELEGANCKA kobieta, idąc na wizytę, zostawia zmartwienia w domu. (Jan Kamyczek)
  • Świat jest mały, ostatecznie wszyscy kiedyś spotkamy się w łóżku. (Brigitte Bardot)
  • Niewiasta piękna a głupia - jest jak kolce złote w pysku świni. (Salomon)
  • Dwa słowa, które najbardziej przerażają: wspólny dół. (Alojzy Kaczanowski)
  • Historia ludzkich poglądów jest rzadko czymś więcej niż historią ludzkich błędów. (Voltaire)
  • Życie jest jak obgryziona kość: spróbuj, przekonasz się! (Fafik)
  • Najspokojniejszym człowiekiem w więzieniu jest dozorca. (G. B. Shaw)
  • Inni pracują za mało. (podpis nieczytelny)
  • Życie jest jak cytryna: wyciśniesz - będziesz miał sam kwas; nie wyciśniesz - nie będzie ona przez to słodsza. (B-cia Rojek)
  • Pocałowanie to ślub dla czystych dziewic. (Juliusz Słowacki)
  • Narody szczęśliwe nie mają historii. (znane)
  • Wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy. (Albert Einstein)
Zabawnym i cennym dodatkiem tomiku jest zbiór... pocztówek. Tym bardziej, że jest też specjalny "Dodatek o pisaniu pocztówek"! Nie wiem, jak dzisiaj z wysyłaniem pocztówek z naszych wojaży. Często ograniczały się one do: "Serdeczne pozdrowienia ......... (tu wpisujemy "rzeki", "jeziora", "morza" i inne grody odwiedzane) zasyła ............. (no i oczywista imię, o ile  jest to karta do szefostwa to jeszcze nazwisko)". I koniec. Może więc nie ma co drzeć szat, że upadło"wakacyjne pozdrawianie się"? Pewnie - wiele osób straciło na takim braku. Ale wracając do "Dodatku...", jeśli już zdobędziemy się na takowe pisanie, to może warto kilka rad tu pozostawić:
  • Takie kartki z myślami można, i warto, wysłać nie tylko z podróży, ale i przy różnych innych okazjach: na Nowy Rok, na święta, na imieniny , na urodziny (mężczyznom), z okazji kupna psa przez adresata, na rocznicę ślubu (bez dowcipów!), wygrania w totka, narodziny potomka, uzyskania mieszkania itp., itd.
  • Myśli dobieramy w stosunku do adresata trafnie, ale nigdy złośliwie,
  • Te kilka słów na pocztówce piszemy czytelnie.
  • Podpis także czytelny, prosty, bez zawijasów (prowincjonalne i pretensjonalne).
"Myśli ludzi wielkich, średnich oraz psa Fafika", to świetna intelektualna przekąska. Można ją czytać chronologicznie (tj. od deski do deski), huraganowo (tj. skacząc po kartkach dowolnie), detektywistycznie (tj. tropiąc  konkretnego autora), metodycznie (tj. tylko autorstwa B-ci Rojek i psa Fafika"). Jedno jest pewne: ta książeczka nas nie zamęczy, nie przestraszy i nie odstraszy. Jeśli zaczniemy w niej ołówkiem (lub innym pisadłem) zaznaczać te myśli, które nas urzekły, podbiły, wkurzyły, doprowadziły do furii (innych określeń używać nie będę) - to też bardzo dobrze. Bo wyjdzie na to, że dzieło B-ci Rojek alias Mariana Eilea (1910-1984)  jest żywe, aktualne, ba! ponad czasowe!... No to pakujemy do plecaka, torby, samochodu, samolotu (i czego tam jeszcze) "Myśli ludzi wielkich, średnich oraz psa Fafika" i jak śpiewał inny klasyk: "W Polskę idziemy, drodzy panowie...". I Panie oczywiście też. Kładziemy się cieniu prapolskiej płaczącej wierzby, aby upał nie przepalił nam tego i owego, i chłoniemy  M Y Ś L I  !

PS: Proszę przestudiować "Indeks autorów". To również może być ciekawa lektura...

Warszawskie dzieci poszły w bój... - 03 - Tadeusz Rajszczak - "Maszynka"

$
0
0
Na Facebooku umieściłem "okolicznościową kartkę" za demotywatorem z podpisem "Warszawskie dzieci pójdziemy w bój..." (skan poniżej). Dołączyłem taką prośbę/apel: "Niech mnie ktoś wzbogaci wiedzą: kim jest dziewczyna, która uśmiecha się z tego znanego zdjęcia? Jest co najmniej jeszcze jedna zachowana fotografią z Nią. Czy ktoś potrafi dopisać ciąg dalszy Jej losów? Będę wdzięczny."


No i strzeliłem sobie w... piętę? Nim ktoś mnie poprawił, sprostował, oświecił (niepotrzebne skreślić) - sam zabrałem się za poszukiwania. Ten uśmiech po prostu zobowiązywał, aby poznać losy jak mniemałem dziewczyny z powstania. Oczy przetarłem ze zdziwienia, kiedy na stornie Narodowego Archiwum Cyfrowego znalazłem to słynne zdjęcie. Podpisane tak:"Chłopcy z Batalionu Miotła w rejonie włazu kanałowego na ulicy Wareckiej - od lewej: Tadeusz Rajszczak «Maszynka», Kazimierz Gabara «Łuk» , Mieczysław Lach «Pestka», 1944"? Wryło mnie! Chyba tylko lądowanie Marsjan zaskoczyłoby mnie bardziej!... Pierwszym z lewej był... TADEUSZ RAJSZCZAK ps. "MASZYNKA"?

Tadeusz Rajszczak - "Maszynka" (1929-1996)
Pewnie, że wszedłem na stronę Muzeum Powstania Warszawskiego i odnalazłem biogram Tadeusza! Już nigdzie indziej nie zerkam. Podaję wszystkie informacje za tym wiarygodnym źródłem: Tadeusz Rajszczak urodzony 15 stycznia 1929 r.; przed powstaniem mieszkał przy ul. Twardej (brak numeru domu), Armia Krajowa - zgrupowanie "Radosław" - batalion "Miotła" - pluton "Torpedy" - ochotnik, do oddziału dołączył 6 sierpnia na Woli. Po rozwiązaniu batalionu "Miotła" nadal w plutonie "Torpedy" w batalionie "Czata 49"; walczył:  na Woli.  Starym Mieście, w Śródmieściu Północ i Śródmieściu Południe; po upadku powstania nie poszedł do niewoli, opuścił Warszawę razem z cywilami; po wojnie z siostrą Mirosławą zostali uhonorowani w 1978 r. tytułem "Sprawiedliwi wśród Narodów Świata."; zmarł 26 marca 1996 r.


Tadeusz Rajszczak- "Maszynka" - na pierwszym planie
Napisałem już wtedy post o"Małe dziewczynce z AK-a". Jak myślicie czyje zdjęcie umieściłem na samym początku? Oczywiście, że je usunąłem. Dałbym się w plasterki salami zamienić, że ten zniewalający uśmiech jest dziełem nadobnej dziewczyny! A nie... 15-letniego chłopca. Rzeczą ludzką jest się mylić? Mogę tylko bić się w pierś i przeprosić ewentualnych krewnych Weterana, Bohatera powstania Tadeusza Rajszczaka, że od zawsze żyłem w złym przekonaniu...


Nie mogłem wiedzieć, jak bardzo   o d k r y w c z e  spotkanie z historią zafunduję sobie. Mamy więc kolejny przykład, że całe życie to nieustanna nauka. A poszukiwania mogą być uwieńczone  tak zaskakującymi wynikami!  Mój błąd wyniknął ze "złego odczytania"zdjęcia.  Ale proszę zwrócić uwagę na plakat, którego skan też zamieściłem na moim Facebooku. I, co? Jak się muszą czuć ci, którzy go opracowali, wydrukowali, ba! a potem gdzieś rozwiesili "na mieście"? Już widzę powstańczych kolegów "Maszynki", jak jeden drugiego trąca w ramie i mówi:"Widziałeś na placu Krasińskich plakat? Znowu Tadzia pomylili z dziewucha!". Pytanie tylko czy trzęsą się z oburzenia czy ze śmiechu... Proszę zwrócić uwagę na bardzo, moim zdaniem, istotny szczegół tego plakatu: opublikowało go Muzeum Niepodległości w Warszawie w 2011 r.!

"Przeczytania..." (55) Krzysztof Masłoń "Puklerz Mohorta. Lektury kresowe" (Wydawnictwa ZYSK I S-KA)

$
0
0
To jest książka z gatunku tych, w których zakochujemy się od pierwszego ich ujrzenia na księgarskich półkach. Potem trzeba ją już tylko posiąść, zdobyć, przeczytać i mieć na własność. Tak, raz pojmana nie może już nas opuścić. Zachłanność czytelnicza zostaje zaspokojona! Do tego jej oprawa graficzna - poczynając od okładki z Juliuszem Kossakiem po wykorzystane zdjęcia (nazywane najczęściej: archiwalnymi) ! Bajka! Nad czym takie moje hymny pochwalne? Nad "Puklerzem Mohorta. Lektury kresowe"  Krzysztofa Masłonia. Wydawnictwo ZYSK I S-KA znowu naraża nas na... złamania solennej obiecanki żonie lub mężowi: "koniec! żadnej więcej książki!". No i pod ciężarem naszej chęci posiadania, zatopienia się w księdze łamiemy dane słowo? Wiarygodność nasza runie! Nie  po raz pierwszy. Nie po raz ostatni. Zdaję sobie sprawę, że to, co piszę jest nie wychowawcze. Są gorsze nałogi od książek. Jedno, co boleśnie doskwiera, to brak miejsca na kolejny wolumen. "Puklerz Mohorta" musi jednak znaleźć się w księgozbiorze każdego, komu bliskie są wschodnie Kresy!
Nie bez przyczyny nazywam sam siebie: wnukiem Kresów. I szybko dodaję: tych wileńskich. I obruszam się, kiedy ktoś wtrąca: "To wy zza Buga?". "Nie - poprawiam - zza Niemna!". Choć rzeką iście rodzinną pozostawała dla mojej rodziny po kądzieli Wilia! I powiaty oszmiański i wilejski (od Starej Wilejki - nie mylić z tą, w której urodził się Tadeusz Konwicki, bo to Nowa Wilejka, nieopodal samego Wilna)! O tą ziemię przelewali krew bliscy i dalsi krewni na pewno od 1863 r.! Siedzieli w okolicach szlacheckich  i zaściankach od co najmniej XVII w. Wszystko runęło ostatecznie po 1944 r., kiedy rozpoczęła się druga sowiecka okupacja Kresów (nie tylko wileńskich). Tak więc widać nie jestem przypadkowym, czy "sezonowym" odbiorcą.
Dech zapiera od samych nazwisk, które dla Krzysztofa Masłonia stały drogowskazami do wędrówki po  n a s z y c h  Kresach. Kogo tu nie znajdziemy? Postaram się wymienić tych, co do których nie mamy wątpliwości "skąd ich ród". To niemal kanon naszej wielkiej literatury: Adam Mickiewicz, Juliusz Słowacki, Seweryn Goszczyński, Władysław Syrokomla, Marian Hemar, Jarosław Iwaszkiewicz, Paweł Jasienica, Jerzy Janicki, Tadeusz Konwicki, Stanisław Lem, Józef i Stanisław (Cat) Mackiewicze, Kornel Makuszyński, Czesław Miłosz, Eliza Orzeszkowa, Ksawery Pruszyński, Maria Rodziewiczówna, Melchior Wańkowicz, Kazimierz Wierzyński, Bruno Schultz, Zbigniew Herbert! A przecież na kartach tej cudownej książki znajdziemy też tych, których można nazwać "dziećmi Kresów"z wyboru lub tych, którzy sławili je piórem i czynem? A choćby: Antoni Malczewski, Aleksander hrabia Fredro, Wincenty Pol, Józef Ignacy Kraszewski, Henryk Sienkiewicz, Konstanty Ildefons Gałczyński, Zofia Kossak-Szczucka czy Andrzej Mularczyk. Szkoda, że "formuła książki"ograniczyła się do swoistych "wypisów" literackich. Szkoda, że musiało zabraknąć takich indywidualności, jak Napoleon Orda, Bernard Ładysz, Zbigniew Cybulski, Stanisław Jasiukiewicz, Emil Karewicz, Pola Raksa, Czesław Wydrzycki (Niemen)  czy nawet... gen. Mirosław Hermaszewski oraz Wanda Rutkiewicz? Jest Stanisław Moniuszko, ale tylko jako przyjaciel Syrokomli?
"Na Puklerz Mohorta w większości złożyły się artykuły pisane do kresowego dodatku «Rzeczypospolitej», ukazujące się tam w latach 2010-2011, co tydzień pod winietami: «Lektury kresowe» i «Ta joj»" - czytamy we "Wstępie". Każdy rozdział, to kolejny żywot, odczuwanie Kresów tych poleskich, wołyńskich, wileńskich, grodzieńskich. Dla kogoś kto zaczyna po raz pierwszy wdychać klimat tych stron - to zaiste wspaniały prezent. Przechodzimy od strof do prozy. Płyniemy. Nie wyobrażam sobie nawet wzruszenia tych naszych Rodaków (Czytelników), którzy urodzeni nad Prutem, Niemnem, w cieniu katedry św. Jura lub św. Kazimierza mogą znów iść ścieżkami swego dzieciństwa, dorastania. Ja jestem tylko wnukiem Kresów (tych wileńskich), a mną ta książka chwilami wstrząsnęła. I było, jak z... Cz. Miłoszem, który pisał: "I ja też pamiętam. Zawsze pamiętałem, ale ta pamięć była jakby przysłonięta i to jedno zdanie ją w całej świeżości przywróciło". Gdzie mnie tam porównywać się do laureata Nagrody Nobla! Ale chodzi mi o sens tych słów: bo wiele z tego, co znajduję tu na kartach tej książki, to też historia moich bliskich! Zakochać się w mieście, którego nie widziało się na oczy? Znać jego topografię na podstawie szkicu miasta z... 1794 r.? Widzieć zdziwienie rodowitego wilnianina, który dopytywał się innych: "...kiedy był w Wilnie?". 
Czytam tu o dramacie pokolenia, które wyzuto z Kresów! Ludziach, którzy czekali na powrót do   
n a s z e g o  Wilna i Lwowa? Umierali z tęsknoty za Rossą czy Łyczakowem. Sam miałem ciotkę, która przez lata uciekała z domu i pieszo szła do kochanego Wilna. Padała ofiarą wyzysku innych! Harowała u kogoś, bo ten ktoś obiecał, że ją tam zawiezie. Wredne państwo (PRL) wpisywało takim ludziom: urodzony w ZSRR! Podziwiałem odwagę mego własnego Dziadka, prawdziwego Kresowego Żubra, który odważył się w 1973 r. pojechać TAM! Przecież świat, który zostawił w styczniu 1946 r. już nie istniał! Po dworkach, domostwach - nie pozostało śladu. A przecież było z nimi, jak w nieśmiertelnych strofach (Krzysztof Masłoń ich nie cytuje):

Na pagórku niewielkim, we brzozowym gaju,
Stał dwór szlachecki, z drzewa, lecz podmurowany;
Świeciły się z daleka pobielane ściany,
Tym bielsze, że odbite od ciemnej zieleni
Topoli, co go bronią od wiatrów jesieni.

Dla mojej Babci świat TAM zatrzymał się na przełomie 1945/1946! Ja TAM byłem! W 1976 r. Nic z tego, co mi opowiadała nie mogło się sprawdzić. Bo TYCH miejsc nie ma! Co zostało? Groby pradziadów i klon w miejscu, które było kiedyś prastarym zaściankiem Domanowem, który zasadził w XIX w. jeden z moich przodków!  Powiecie:"po co on to pisze?". Bo  t a k i   jest skutek czytania tej książki! Odsłania pamięć. Jeśli tylko moją, to co dzieje się w sercach córek i synów Kresów. Czego by nie dotknąć, jaki by rozdział nie otworzyć - odmyka drzwi rodowej dumy, tragedii, dramatu, czasu bezpowrotnie minionego. Jeśli dla nas obojętne jest oglądanie filmowej adaptacji "Nad Niemnem" i moment, kiedy pada okrzyk "Na Niemen!"- to ta książka nas nie poruszy. Mogę się mylić. 
Dla"100 % Polaków" (taki gatunek naprawdę nie istnieje), albo inaczej"tutejszych Polaków" Kresy, to Kargul i Pawlak. Dla wielu Krużewniki, to cała prawda o Kresach. Znam takich Kresowiaków, którzy na kolejną emisję w TV po prostu wyłączaj odbiornik. Niemal z furią w oczach!  Nie jak krewny opisywany przez Andrzeja Mularczyka! Jest okazja "podejrzeć" pierwowzory filmowo-książkowych bohaterów. Założę się, że wielu z nas (potomków tych, co w bydlęcych wagonach jechali "z Polski do Polski") odnajduje w tych typach   s w o i c h  ! Po prostu w naszych rodzinach pełno byłoby analogii. Widząc aktorów jestem w stanie podporządkować konkretnego krewnego lub sąsiada (oczywiście "też z Krużewnik"!). Krzysztof Masłoń podpowiada nam (przypomina) kilka urokliwych powiedzonek "rodem z Kargula i Pawlaka": "Z niej taka rozdziawa, że nie daj Boże", "Ty zbiesił sia czy jak? Taż Jadźka to koczerbicha jedna", "Ot, durna bźdźwiągwa". Kto nie zna, a chce poznać język niech zruca się do szukania "Wincuk gada"Stanisława  Bielikowicza.  Starczyło siąść na koźle, przy moim wileńskim Dziadku i nasłuchać się kresowych przekleństw: "A żeb cię wołki dusili, gadzina jedna!". Kiedy jechałem z osobistą córką (prawnuczką Kresów) na Litwę pytała mnie o takie dziwne określenia kresowe. I wymyśliła sobie nowe określenie: "bradziagiswołocze". To Jej osobisty neologizm. Mój "kresowy zaśpiew" w niczym nie ustępuje rodowitym wilniukom! Pewnie, że budzą wspomnienia zapisy Dziadka na fotografiach typu: "Gienia z żono i córko".
"Myliłeś się, kundlu - «szczęśliwy», że wykradziono nam prastare polskie miasto - bo póki żyją jeszcze «szowiniści» mojego rodzaju i dawni Lwowiacy, legenda Lwowa będzie wielka jak katedra wspomnień" - czyj to głos i w jakiej sprawie? Tak pieklił się warszawiak z urodzenia Waldemar Łysiak pod adresem lwowianina Jacka Kuronia, który będąc w 1992 r. w swym rodzinnym mieści wyrażał szczęście,"...że Lwiw jest miastem ukraińskim". Dalej dostaje się programom szkolnym, że rzekomo nie uczy się o orlętach lwowskich? Nie wiem skąd ta wiedza u W. Łysiaka? Proszę pogrzebać na moim blogu - jest tam wzmianka o niechlujstwie wydawniczym dotyczącym właśnie orląt. Do dziś nie doczekałem się odpowiedzi na moją prośbę o sprostowanie błędu. Ciekawa sprawa, bo w książce K. Masłonia jest fotografia, o której wykorzystaniu pisałem. Na s. 31 jest zdjęcie z pogrzebu pod Rokitną (tych, którzy polegli w pamiętnej szarży 13 VI 1915 r.)! Czemu ono tam służy? Nie widzę logiki. Tym bardziej, że jednym z walorów "Puklerza Mohorta..." jest jego oprawa ikonograficzna! A o   n a s z y c h   orlętach po prostu zapominać nie wolno. Jeśli komuś na lekcjach umyka ten ważny fakt, to niech w trymiga się poprawi!...
Miło spotkać wiersz, który sam (w całości) zamieściłem w mojej pracy magisterskiej: Wacława z Potoka Potockiego "Na sejm grodzieński". Tak, zjawiają się... boćwiniarze. Któż "z domu kresowego"nie jadał latem boćwiny? Uogólniam? Pewnie, że w każdym nie byłem. Ale to naprawdę  n a s z a   potrawa! Wypierać się jej? A   n a s z  a   litewskość? Podoba mi się cytat w rozdziale o Marii Rodziewiczównie (w   n a s z e j  okolicy były one słynne Rodziewicze, gdzie siedziała szlachta tego nazwiska, herbu Łuk): "W koronie nie ma Polaków. Są endeki, pedeki, esdeki i legion innych. Nam nie wolno nazywać się Litwinami ani Polakami, bo Litwin to ten, co mówi po litewsku, siedzi nad Szeszupą nad Niemnem i na Polaku psy wiesza". Kiedy przedstawiam się moim nowym uczniom pokazuję im godło Rzeczypospolitej Obojga Narodów i mówię, że jestem jak ono: Polak (Orzeł) i Litwin (Pogoń). Gro z nas szuka przecież swych antenatów wśród szlachty litewskiej, a nie koroniarskiej! Tak, historycznie jestem Litwinem. Dodajemy zaraz: w znaczeniu Mickiewicza! Alboż nie jestem skoligacony z Wereszczakami i Mickiewiczami? Że to inni? Ale - jak to brzmi!
Wspaniale jest spotykać "starych znajomych" tej miary, co S. Goszczyński, W. Pol, W. Syrokomla, K. Ujejski. Zaniedbałem pewien cykl, który pojawiał się na tym blogu. Jest napisany - tylko z publikacją odpuściłem sobie? Tym bardziej ucieszyło mnie, że  Krzysztof Masłoń wrócił do twórczości tych poetów. Tu zgodzę się z tym, co pisze o jednym z Nich: "...kto dziś czyta Wincentego Pola? Kto w ogóle wie, kim był ten pierwszy piewca Kresów?". Tu dopiero byłby materiał dla "100% Polaka"! Ile Polaka w tym poecie? Wyjdzie, że... N I C ! Chopin miał choć 50 %! A ile Żyda w Mickiewiczu? Proszę zajrzeć. Przy okazji proszę zestawić strofy Feliksa Konarskiego z tym, co pisał Leon Pasternak. A to po to, żeby mieć pełny obraz, jak pojmowano Kresy i własne względem nich uczucia! Po raz kolejny przekonamy się, że różnymi ścieżkami zmierzano... Ku czemu? Proszę przeczytać.
"Puklerz Mohorta" jest lirycznym powrotem  do:

Do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych,
Szeroko nad błękitnym Niemnem rozciągnionych;
Do tych pól malowanych zbożem rozmaitem,
Wyzłacanych pszenicą, posrebrzanych żytem

Nie sądzę, aby ktoś potraktował tą książkę, jako... polski szowinizm!  odgrzewanie resentymentów na usługach "polskiego imperializmu"! Nikt o zdrowych zmysłach nie podniósłby okrzyku "na Kijów! po Lwów! a potem na Psków!" (proszę nie szukać tego, bo to... moje młodzieńcze porywy). Wracamy na  n a s z e   dawne Kresy. Ta książka nam to ułatwia. Nie wiem, jakie miał intencje Krzysztof Masłoń, ale może ci, dla których ich kresowość to zbyteczny balast i niepotrzebność - teraz zastanowią się i powrócą niczym marnotrawne dzieci. Ktoś kiedyś powiedział, że my (potomkowie Kresów) mamy mentalność emigrantów. Należymy do pokolenia, które TAM wraca. Nie mamy w sobie bagażu dramatu opuszczania. Ale od dziecka słyszeliśmy, jeśli nie o Murawiowie, to rzeziach jakich dokonywała UPA. Dla wielu z nas nazwy Wilno, Lwów, Stanisławów, Grodno, Brześć, Pińsk (o! zabrakło mi Ryszarda Kapuścińskiego!), Baranowicze, Lida, Oszmiana - to nie są tylko plamki na mapie. Będąc na seminarium magisterskim (z historii Wielkiego Księstwa Litewskiego) mój promotor (syn Kresów wileńskich) prof. S. Alexandrowicz zapytał nas o motywację, dlaczego wybraliśmy Jego zajęcia. Padały różne odpowiedzi. Kiedy padło na mnie, podszedłem do wiszącej nieopodal sowieckiej mapy Białorusi machnąłem ręką między Wilejką, Oszmianą i Naroczą: "Stąd pochodzi moja rodzina". 
Nie wyobrażam sobie, aby "Puklerz Mohorta. Lektury kresowe" na znalazł się na półce każdego komu bliska jest myśl kresowa. Mój stoi m. in. obok zbioru poezji ukochanego Syrokomli. To cenny zbiór, który naprawdę pobudza do stawiania pytań, odpowiadania sobie na jedno z nich: skąd jestem? skąd się tu wziąłem? dlaczego chcąc odwiedzić groby swoich przodków muszę jechać za granicę? Nie zapomnę, co mój brat wykrzyczał do sowieckiej konduktorki na dworcu w Wilnie, kiedy ta umundurowana baba krzyczała do nas "My was tu nie prosili!", a on wtedy wypali"My do was nie przyjechaliśmy, tylko do siebie!". Kurcze miał 16. lat! To było i odważne, i szalone. Sumasaszoł?...

PS: Chyba jednak powinniśmy się przełamać i dodawać: wschodnich Kresów? Kolejna dygresja osobista sprzed blisko trzydziestu lat. Poprawkowy egzamin przed moim śp. mistrzem prof Jackiem Staszewskim. Przypadło mi m. in. omawiać przebieg powstania kościuszkowskiego. Madaliński, Kraków, Racławice, Warszawa - przejechałem po łebkach! Kiedy dorwałem się do Wilna i czynu Jakuba Jasińskiego nie mogłem z tego wyjść. Profesor przerwał mi: "Coś się pan uczepił tego Wilna?". "Bo moja rodzina z tych kresowych stron"- broniłem się. "Tu też były kresy" - uświadomił mi uczony adwersarz. Od tego czasu  s z e r z e j  patrzę na kresowość.

Mój Broniewski V - od Kijowa do Warszawy... - (IV-VIII 1920 r.)

$
0
0
"Tak, zacne wydawnictwo P.I.W. wydało "Pamiętnik 1918-1922". To do dzisiaj jedyna w moim księgozbiorze książka wydana oficjalnie (w tzw. pierwszym obiegu?), w której zaznaczono wtrącenia cenzury. Na wielu stronach pojawiły się znaczki: [----]. Od blisko 30. lat czekam na wznowienie pamiętnika bez owych cenzorskich interwencji"- pisałem 9 III 2013 r. o pamiętniku Władysława Broniewskiego. No i doczekałem się: "Pamiętnik" ujrzał świat w całości dzięki Wydawnictwo Krytyki Politycznej (Warszawa 2013 r.).

Władysław Broniewski z babką Jadwigą Lubowidzką (Płock 1921 r.)
Sam swoje pisanie Broniewski określił jako "śmietnik umysłowy". Okastrowane  wydanie z 1984 r. i tak było dla nas, czytelników, s e n s a c j ą ! Nie mielimy wtedy szansy na jawne (!) dotarcie do pamiętników, wspomnień, analiz tamtego okresu. Czytanie bełkotu, który był dostępny doprowadzało tylko do furii! A tu nagle mogliśmy wczytać się w Broniewskiego, jakiego nam nie podawano na żadnych lekcjach (tak historii, jak języka polskiego):"Piszę w wagonie, jadąc już trzeci dzień na Ukrainę. Minęliśmy Sarny, Równo i wyładowywać się mamy w Zwaihlu, po czym prawdopodobnie robimy «skok» na Kijów. Imponuje mi ogrom wojskowych transportów podążających bezustannie jedne za drugimi, ogrom zajętych terenów, masy wojska na wszystkich stacjach [...]". Nam też imponowało samo czytanie. Oczyma wyobraźni widziało się, jak "szlakiem Bolesławów" szły polskie zastępy AD 1920! Po prostu serce rosło.
Frajdą było móc czytać uczniom taki zapis z 12 maja: "Już od kilku dni w Kijowie. Zajęliśmy go bez wystrzału - bolszewicy sami uciekli. Później«odkuwanie się», wreszcie kwatery. [...] W Kijowie. łatwo o znajomość, dziewczynki nadzwyczaj przystępne [...]. Na randkę jednak nie mogłem się stawić, ponieważ wysłano mnie na rekwizycję bydła". Że mało patriotyczne? Szukanie patosu? Wszystko w swoim czasie.
Móc obcować z tą garścią fotografii z okresu walk z bolszewizmem - to była iście wartość dodana. Wtedy, w 1984 r.? Bezcenność. Móc przeczytać pod jedną z nich coś takiego:"Kompania szturmowa 1 p. p. Legionów w Wilnie (wiosna 1919 r.)".  A na niej autor - oznaczony strzałką pod porucznik Broniewski, co miłemu sercu miasto niósł wolność! W nowym wydaniu tego zdjęcia nie reprodukuje się? Nie. Nie wiem dlaczego.
29 maja zapisał: "Ataki bolszewickie na Białą Cerkiew. Bolszewicy wdarli się  między II a III armię, to znaczy na nasze prawe skrzydło. [...] Nie opuszcza mnie jakoś depresja, chociaż dziś po raz pierwszy udało mi się coś napisać. W pobliżu sztabu są jakieś dziewczęta, z którymi «od nieczewo diełat'»  romansuję. [...] Przerwano mi w tej chwili pisanie - muszę ekspediować amunicję na pozycje". Czterdzieści trzy lata później przyjdzie na świat piszący te słowa...
Sytuacja na froncie nie pozwala młodemu oficerowi na bieżące, systematyczne pisanie. Odwrót spod Kijowa! Sowiecki walec ruszył siłami Budionnego (Будённoго) i Tuchaczewskiego(Тухачевскoго). W czerwcu zostawi w pamiętniku tylko cztery zapisy - z 9, 14, 26 i 29 dnia tego miesiąca. Cytuję zapis z 14 VI: "Cofnęliśmy się. Od pięciu dni po raz pierwszy jestem w miejscu względnie bezpiecznym, [...] a więc rozkładam niniejszą księgę, którą dla pewności nosiłem w mapniku. Od pięciu dniu nie jadłem nic porządnego (nawet teraz piszę głodny), nie spałem, nie rozbierałem się - jednym słowem [...] czuję się jak każdy przeciętny żołnierz liniowy, a może nawet gorzej. [...] Bolszewicy rzucili na nas jakieś lepsze, bitniejsze wojska i w dużej ilości. Trudno było w niektórych momentach utrzymać żołnierza". Najgorsze miało dopiero nadejść!...

Wł Broniewski - 1919 r.
W zapisie z 29 czerwca pojawia się wspominany przeze mnie cenzorski znaczek: [----]! W starym wydaniu, a oba mam teraz otwarte (s. 183 - z 1984 r.; s. 267 - z 2013 r.), czytamy: "Teraz dopiero przypomina się stara wojna, kiedy to nie spało się, nie jadło, tylko biło [----]". Wyobraźnia podpowiadała jedno rozwiązanie: coś musiało "być na rzeczy", tj. antybolszewickiego! Czekałem trzy dekady na potwierdzenie. Zdanie powinno skończyć się tak: "...tylko biło Moskali i wszy".  Pacyfista to w tym zapisie znajdzie zdanie: "Im dłużej jestem na wojnie, tym pewniej dochodzę do wniosku, że wojna w imię czegokolwiek jest niedorzecznością". Nie zapominajmy w jakich okolicznościach i kto to pisał! Oficer Wojska Polskiego w ogniu walki z nawałą sowiecką!...
Cenzorowi w PRL nie przeszło przez gardło, to co przyszły poeta rewolucyjny napisał jeszcze tego samego dnia (w oryginale, to dwie strony tekstu: 267-268). Wykreślił: "Jutro zbledną, zmaleją socjalizmy, komunizmy i ludzkość stworzy sobie nowych Chrystusów i zawsze ją będą za nas jacyś nad-ludzie prowadzić".
Ciężko przychodziło czytać uczniom zapisy z 11 lipca: "Przeżyłem ciężkie dwa tygodnie. Defensywa. Rzadko ją robiłem, więc nic dziwnego, żem nie przyzwyczajony. [...] Cofnęliśmy się ogółem około trzystu wiorst i zakładamy stał już i ostateczną pozycję na Styrze. [...] Od czasu gdy pisałem po raz ostatni, nie spałem, zdaje się, porządnie ani jednej nocy i nie siedziałem ani dnia na miejscu". Jest i przejmujący opis jak z "oleodruku z zamierzchłej przeszłości". Dalej opis walk o Równe: "Nad ranem natknęliśmy się na placówki bolszewickie pod miastem. Kilka strzałów i wdarliśmy się na ulice. Z boku uciekły tabory, artyleria, kawaleria, które ostrzeliwały z k. m. [...] Uporczywa, zawzięta walka trwała cały dzień".
Okazuje się, że brak cenzorskich [----] wcale nie oznacza, że tekst nie został okaleczony! Starczyło postawić zwykły "[...]"?  Ze sporego akapitu, który rozpoczyna zapis z 13 lipca (mej żony dziadek Stanisław kończył akurat tego dnia osiem lat) usunięto to, co teraz przytaczam (bez uwagi na temat Brusiłowa): "Sowdepja wytężyła wszystkie swoje siły przeciw Polsce; hordy Wielkorusów półdzikich Baszkirów, Chińczyków walą na nas pod hasłem «Śmierć Polsce». Kilka lat temu brzmiało to:  «Śmierć buntowniczej Polsce» - dzisiaj dosłownie przeczytałem w jednym z bolszewickich świestków:  «Śmierć pańskiej Polsce»! Treść ani trochę się nie zmieniła. Jest to walka dwu nacji - walka ognia z wodą - walka idei narodowości z zaborczością - wszystko jedno czy pod hasłem  «zjednoczenia słowiańszczyzny» czy  «zjednoczenia proletariatu». Rewolucja rosyjska jest obecnie grą polityczną na wielkie stawki, grą, którą się wygrywa lub przegrywa jednym va banque". Komunistyczny urzędas musiał wiele satysfakcji, kiedy zatrzymywał podobną, według niego, "herezję"? Swoją drogą ciekawe co ów towarzysz robi obecnie? 
Jedenaście dni później Broniewski napisał m .in.:"Przygnębiło wszystkich wzięcie Wilna, Lidy - i te rokowania pokojowe. [...]". Co tym razem stanęło na przeszkodzie publikacji? Jedno zdanie i poetyckie strofy p.por. Broniewskiego! Zdanie wymowne: "Wilno bezwzględnie powinno być odebrane". No, to trudno się temu rakarzowi literackiemu dziwić? Oni bali się samych dźwięków: Wilno! Lwów! Kresy!... Ale poezja? Nie ma tam nic na hordy azjatyckie, Lenina, Trockiego czy kozaków z Kubania!... 
Mam dylemat, co wybrać "z dnia 25 lipca". O dziwo nie pokrojonego, a tu tyle o Wilnie! Bo i troska o bliskich, i o pogłoskach że "mają nas przerzucić na Wilno celem odebrania go". Jest i o pogrzebach, nekrologach i zwykłej żołnierce - życiu i walce. Ale jest też gorycz wobec... społeczeństwa? Gorzko robi się w gębie (jak prapradziadowi Stanisławowi, kiedy tego dosięgał knut Murawiowa!) , kiedy padają słowa: "Czym my jesteśmy i czym dla mas jest społeczeństwo paskarzy, zbogaconych chamów - zarówno chłopów, jak i arystokratów, zbiurokratyzowanych łapaczy posad, zwariowanych politykomanów? Czym oni są ze swym milionem kłopotów, trosk, zabiegów, radości i smutków? Takie to wszystko nędzne, małe, podłe i przyziemne. [...] Od Kijowa cofamy się w zwycięstwach, groby szańcami stają na granicach, i lekko, obojętnie to się traktuje. to jest nasza duma". Proszę wrócić "do dnia 13 lipca" - już tam znajdziemy taką informację: "W kraju? - popłoch, zapał, tchórzostwo, ofiarność". 
I znowu, tym razem w zapisie z 4 sierpnia (brak notatek między 26 VII, a 3 VIII), w wydaniu z 1984 r. na s. 191: [----]. Opis starcia z Armią Czerwoną tak "uszkodzony": "Imponująco wyglądały trzy kompanie rozwinięte w linię. Bolszewicy natychmiast zaczęli odwrót [---] - mieli na przedpolu bagno, które po pas i po szyję musieliśmy przechodzić". Nie uwierzycie, co ta nadgorliwa kanalia rodem z PZPR (?) wydarła! Jedno słowo! "Idioci". Że co? No powinno być tak: "Bolszewicy natychmiast zaczęli odwrót. Idioci - mieli na przedpolu bagno, które po pas i po szyję musieliśmy przechodzić". Gorliwość godna Sztandaru Pracy! Zapis tego dnia zajmuje sześć-siedem stron w zależności od formatu wydania.


Ciekawe rozważania na temat ewentualnej przyszłości Polski, jeśli bolszewikom udałoby się jednak zdobyć Warszawę, znajdziemy w notatce z 10 sierpnia: "...z pewną dozą ironii o... zapanowaniu bolszewizmu w Polsce, o naszym losie na skutek tego, o robocie przyszłej, o emigracji. Nie jest to przecież wykluczone".  
15 sierpnia z tekstu Broniewskiego w 1984 r. opublikowano (na s. 197): "Ja, nałogowy optymista, wierzę [----] [Bolszewicy] są już dziś w Płońsku i Sierpcu, dochodzą do Modlina". Pan pod porucznik dorzucić za słowem "wierzę, że":"...my jeszcze mamy prawo dać w d... bolszewikom" - koniec cytatu! Zwracam uwagę na owo "d...". Jakże dziś brakuje tej subtelności! No, bo skoro "gwiazdy" publicznie, "na TV" mówią "zaje....iście", to dziwić się maluczkim? W takim tekście nawet pospolita (?)"dupa"nie przeszła by!... Jak daleko odeszliśmy od tamtego poziomu.
Ostatni fragment "Pamiętnika", którego tutaj cytat pozostawię,a dotyczący 26 sierpnia - został zaatakowany w kilku miejscach! Miał ten gnojek z nożyczkami, co robić! I etat miał, i emeryturę wyrobił! Psiakrew!... Zapis z 1984 r. (s. 198) od razu zaczyna się: [...]. A powinno zabrzmieć tak: "Dziewięć dni i «finis bolszewiae»". Dalej jest o walkach o Białystok: "Walimy dalej, przecinamy tor. Po chwili słychać huk wysadzanego mostu. [----]". A w to "wyczyszczone miejsce"wstawimy to (s. 290 z wyd. 2013 r.): "Na Wołkowysk jeszcze wieją tabory bolszewickie. Idioci. Bierzemy to i nie ciągnąc nawet za sobą walimy dalej. Cofa się to, boi, poddaje". No i w ciekawym momencie "trzecie rąbanie tekstu" nastąpiło po zdaniu: "...później zwycięstwo nasze było już jasne. Jeńcy prowadzeni setkami, zdobycz, konie... [----]". Po trzydziestu latach mogę się wreszcie nasycić triumfem oręża polskiego bez obawy o zarzut, że podważam sojusze ze Związkiem Radzieckim.  Władysław Broniewski nie omieszkał dodać: "Czterema baonami rozbiliśmy pięć dywizji bolszewickich, które jednak częściowo przedarły się przez miasto. Uległy jednak takim stratom i zdemoralizowaniu, że nie spodziewałem się. Wzięto około pięciu tysięcy jeńców".

*      *      *
Prawda - jaka może być pouczająca taka analiza porównawcza dwóch wydań niby tego samego pamiętnika. Czy z pierwszej edycji byłem niezadowolony? Nic podobnego! Powinienem podziękować tym "systemowym rzeźnikom" (przepraszam wszystkich wykonujących ten zawód za zapożyczenie)! Za co? Ano, za to, że pozwolili Państwowemu Instytutowi Wydawniczemu (który ginie na naszych oczach pod ciężarem... wolnego rynku?) na wydanie książki z [----]. Do dziś pokazuję swoim uczniom te znaczki, jako pozostałość cenzury PRL-u! Nawet  t a k  okaleczony "Pamiętnik" Władysława Broniewskiego stanowił doskonałe źródło dla poznania okresu walk z Sowietami! Pewnie, że nie mogłem później zrozumieć, jak ktoś kto ratował Ojczyznę przed zalewem bolszewizmu mógł mu później służyć. To jednak materiał na inną opowieść.

*      *      *

"Wczoraj z wielką paradą przypięto mi Virtuti Militari - na razie zamiast krzyża wstążeczkę".
Władysław Broniewski - 2 IX 1920 r.

Spotkanie z Pegazem... - 54 - Jaromír Nohavica "Kometa"

$
0
0
Jaromír Nohavica (rocznik  1953)  nie po raz pierwszy na tym blogu. Nie po raz pierwszy po czesku! Ale po raz pierwszy w "Spotkaniu z Pegazem...". Zaczarowała mnie płyta  "Těšínské Niebo – Cieszyńskie Nebe"od pierwszego przesłuchania w pewnym markecie. Stałem w słuchawkach przy "muzycznym słupku" i świat dla mnie nie istniał. Nie robiła na mnie wrażenia Angelina Jolie, która na potężnym ekranie fruwała jako jakaś demoniczna wróżka (?).  Za pierwszym razem nie kupiłem płyty. Sam tego nie rozumiem. Przecież i tak wiedziałem, że po nią wrócę. I wróciłem. 


Nie, nie wykupiono jej. Nie groziło jej? Pewnie, że żałuję. Pewnie dla kogoś to może być... niszowa strefa muzyki? Jakiś folk z pogranicza cieszyńskiego? No to ja się z czymś zdradzę: raz jeden odwiedziłem Cieszyn. Latem 1998 r. Prowadziłem obóz wędrowny po Beskidzie Żywieckim, którego trasa zaczynała się w Bielsku-Białej, a kończyła w Cieszynie. I zakochałem się w mieście, które rozdzieliła Olza i jej pogmatwana historia. Różnica z dziś, a wtedy przed 17. laty jest taka, że dziś most na Olzie już nie dzieli. Nie miałem wtedy paszportu, więc nie mogłem "pójść na czeską stronę". Dlaczego nastąpił stan... zakochania? Ze względu na historię! A jakże! To niewielkie galicyjskie miasto umie cudownie czcić pamięć swych godnych synów! 
Cieszyn, to miasto pogranicza. Kolejna kresowa stanica? Krzyżowały się szlaki, losy rodzin, historia dookoła nie była (i nie jest) jednoznaczna. Ja bym nad Olzą nie powtarzał slogany typu:"Kto ty jesteś?Polak mały?"lub"Każdy Polak, to katolik". Wielokulturowy tygiel? Nie lubię tego drugiego określenia. Ten narodowościowy kogel-mogel odnajdziemy na płycie.   I na moim Facebooku, bo zapożyczyłem z YT urokliwą wersję (kilkujęzyczyną) "Komety"Jaromíra Nohavicy. Zupełnie inne wykonanie (fachowo nazywa się to: interpretacja), niż na płycie, o której wspominałem dwa miesiące temu (pt. "Kometa - The best of Nohavica")

Spatřil jsem kometu oblohou letěla
chtěl jsem jí zazpívat ona mi zmizela
zmizela jako laň u lesa v remízku
v očích mi zbylo jen pár žlutých penízků

Penízky ukryl jsem do hlíny pod dubem
až příště přiletí my už tu nebudem
my už tu nebudem ach pýcho marnivá
spatřil jsem kometu chtěl jsem jí zazpívat

O vodě o trávě o lese
o smrti se kterou smířit nejde se
o lásce o zradě o světě
a o všech lidech co kdy žili na téhle planetě

Na hvězdném nádraží cinkají vagóny
pan Kepler rozepsal nebeské zákony
hledal až nalezl v hvězdářských triedrech
tajemství která teď neseme na bedrech

Velká a odvěká tajemství přírody
že jenom z člověka člověk se narodí
že kořen s větvemi ve strom se spojuje
krev našich nadějí vesmírem putuje

Spatřil jsem kometu byla jak reliéf
zpod rukou umělce který už nežije
šplhal jsem do nebe chtěl jsem ji osahat
marnost mě vysvlékla celého donaha

Jak socha Davida z bílého mramoru
stál jsem a hleděl jsem hleděl jsem nahoru
až příště přiletí ach pýcho marnivá
my už tu nebudem ale jiný jí zazpívá

O vodě o trávě o lese
o smrti se kterou smířit nejde se
o lásce o zradě o světě
bude to písnička o nás a kometě

Rzadko na tym blogu dzielę się swymi muzycznymi zauroczeniami? To jest wyjątkowe. Słucham  kompaktu "Těšínské Niebo – Cieszyńskie Nebe"i nie mogę wyjść z podziwu.  Liryzm, piękno, nuta, muzyka -  poezja dla ucha. Chciałbym wierzyć, że wielu z nas uciekając przed chaosem muzycznym, który masakruje nasze uszy - wciąż poszukuje  s w o j e j   m u z y .  Czy to będzie ta płyta? Ja tego nie wiem. Posuwam pomysł, że warta jest uwagi subtelnego odbiorcy. Dla mnie to kolejny przykład, że muzyka zbliża, jednoczy, skupia wokół projektu ludzi, których może przodkowie patrzyli na siebie wilkiem? Chcąc zrozumieć kresowość warto zapatrzyć się w těšínské niebo i nauczyć się pewnej historycznej oczywistości: różne są drogi i rozdroża... Nie ma jednej Polski i jednego Polaka! I to jest nasza wartość, którą wnosimy do Europy. Jeśli uczy nas tego piosenka czeskiego barda Nohavicy, to też pięknie! 

PS: Kiedy byłem w Rajczy-Nickulinie i patrzyłem na góry wracał do mnie... Tadeusz Woźniak i jego "Hej Hanno":"...a ja mam dziewczynę po słowackiej stronie". Otwieram furtkę dla ciągu dalszego?

Paleta (VI) - Eugène Delacroix

$
0
0
Eugène Delacroix - autoportret
"Talleyrand jest ojcem dwu arcydzieł: pierwsze nie nosi jego nazwiska, ale pod drugim się podpisał.Pierwsze jest arcydziełem sztuki: zostało poczęte w cieniu alkowy i nazywa się Eugeniusz Delacroix. Drugim, które powstawało na oczach całej Europy i w pełnym świetle reflektorów Historii, jest kongres wiedenki"- czytamy u Jeana Orieux w biografii pt. "Talleyrand, czyli niezrozumiany sfinks" (Wyd. PIW 1989). Zresztą nie ma on żadnych wątpliwości, co do ojcostwa przyszłego geniusza pędzla! Chłopca urodzonego 26 kwietnia 1798r. nie mógł spłodzić pan Charles Delacroix - z powodu pewnej operacji, o której znajdziecie szczegóły w kolejnych akapitach cytowanej biografii. 
Idziemy tokiem myślenia Jeana Orieux: "Ojciec i syn zachowali milczenie na temat łączących ich związków. Byli do siebie wystarczająco podobni, by nie rozgłaszać tego, co ludzie dobrze poinformowani wiedzieli już od roku 1798". Dalej snuje, jak pomyślnie układała się kariera artystyczna młodego artysty! Bez protekcji eks-biskupa Autun byłoby to po prostu niemożliwe. Z drugiej strony Jean Orieux chwilami jest niekonsekwentny, skoro w jednym z przypisów podaje: "Opinie co do pochodzenia Delacroix są podzielone, bowiem na ich poparcie można przytoczyć jedynie przypuszczenie". Żeby jeszcze bardziej zamieszać nam w głowach kończy odpowiedni rozdział zdaniem, które robi wrażenie: "Talleyrand spłodził więcej niż arcydzieło: spłodził twórcę arcydzieł".

"La Barque de Dante'
Kiedy zapytać przeciętnego odbiorce sztuki: jakie ma skojarzenia z malarstwem Eugène Delacroix? - to bez wątpienia odpowie, że "Wolność wiodąca lud na barykady"! Mało kto dziś pamięta, że powstanie tego wiekopomnego płótna, to zasługa... rządu francuskiego! Tak, to było urzędowe zamówienie. Że później za bardzo nie wiedziano, co z tym arcydziełem zrobić, to zupełnie inna sprawa. Przypominać JKM Ludwikowi Filipowie, że zawdzięczał swe wywyższenie lipcowej rewolucji? Duży nietakt. A i artystyczna wizja drażniła współczesnych. To, że koniec końców znalazł się w Luwrze, to duże szczęście. Choć i tam była narażona na... ataki!

"La Liberté guidant le peuple"
Innym obrazem Delacroix, z którym były niejakie kłopoty była"Masakra na Chios"! Znowu zerkamy do biografii jego naturalnego ojca (jak enigmatycznie określano taki stan posiadania dzieciątka): "...wywołało straszliwy skandal: widniały na nim stosy zielonkawych ciał zruconych byle jak niczym prawdziwe trupy, całkiem inaczej, niż układano ciała martwych bohaterów w Królewskiej Akademii Malarstwa. Tego było już za wiele: oficjalne malarstwo chciało skończyć raz na zawsze z rewolucją palety i z Delacroix". Czym się ten "huczek" skończył? "...państwo - czytamy dalej - zakupiło rewolucyjny obraz za 6000 franków!".

"Le Massacre de Scio"
My Polacy powinniśmy mieć wyczulony smak na paletę Mistrza Eugène, bo przecież to ON stworzył najsłynniejszy portret Fryderyka Chopina! Obraz nie została ukończony, ba! został później rozcięty! Po tym barbarzyństwie  rozdzielono Fryderyka od jego kochanki, czyli George Sand. To, co oglądamy jako "całość" stanowi jakby rekonstrukcję pierwotnego dzieła. Bez wątpienia pomocny okazał się szkic do tego dzieła.



Trudno chyba znaleźć, w naszym polskim odbiorze, drugiego takiego francuskiego malarza, który byłby rozpoznawalny na równi z Eugène Delacroix. Może jeszcze Jacques-Louis David? I na tym koniec? Chyba tak. Nie miejmy przeto pretensji, że ci sami Francuzi w XIX w. nie rozumieli Jana Matejki i pewnie ich potomkowie dziś nie wysililiby umysłów, aby wymienić innych mistrzów XIX-wiecznej palety polskiej. 


Strach pomyśleć o ile świat byłby uboższy, gdyby pani Victoire Œben była bardziej cnotliwą damą swoich "zepsutych czasów". Nie mielibyśmy czego podziwiać i o kim pisać? I nie byłoby urokliwego portretu Fryderyka Chopina. Eugène Delacroix zmarł w Paryżu 13 sierpnia 1863 r.

Przeczytania... (56) John Dinges "Czas Kondora. Jak Pinochet i jego sojusznicy zasiali terroryzm na trzech kontynentach" (Wydawnictwo CZARNE)

$
0
0
Gdyby mnie kto zapytał"jakie światowe wydarzenie pamiętam ze swego dzieciństwa?", to odpowiedziałbym bez wahania, że zamach w Chile w 1973 r. Nazwiska Allende i Pinochet były dla mnie czytelna na równi z Gomułką czy Gierkiem. Byłem w wieku 10. lat tak dojrzale wyedukowane? Bez przesady. Pamiętam przekazy TV i to bynajmniej nie chodzi o jakieś archiwalne powtórki, kiedy moja świadomość wzrosła kilka lat później. Nie pamiętam kto w 1973 r. był premierem Wielkiej Brytanii, albo prezydentem RFN/BRD, ale facjata w generalskim mundurze i w ciemnych okularach zapadła głęboko. I nie był to wtedy jeszcze nasz "rodzimy Pinochet", którego kojarzymy z 13 grudnia 1981 r. Resentyment do postaci chilijskiego dyktatora pozostały? Może lepiej nazwijmy to: zainteresowaniem. Choć, jak się sami przekonacie, analogie będę się jeszcze w tym pisaniu pojawiać.
To dlatego sięgnąłem po książkę Johna Dingesa "Czas Kondora. Jak Pinochet i jego sojusznicy zasiali terroryzm na trzech kontynentach" (Wydawnictwa  CZARNE). Właściwie od pierwszych stron czujemy, że to nie jest tylko dobra robota dziennikarska. Piszący wtedy dla "The Washington Post" Autor był TAM! tak, w Chile, kiedy upadał rząd Salvadora Allende. Miał wątpliwą przyjemność być aresztowanym przez chilijską służbę bezpieczeństwa. To doświadczenie raczej nam obce. Przyznam, że po przeczytaniu "Czasu Kondora" odetchnąłem z ulgą, że mogłem tylko via czytelnik poznać mroczne zakamarki dyktatury Pinocheta oraz innych południowoamerykańskich reżimów. Ale nawet z pozycji biernego odbiorcy skóra cierpła, kiedy czytałem o torturach stosowanych w kazamatach.
Pewnie - na sprawę (treść książki) trzeba patrzeć przez pryzmat globalnego konfliktu na linii Moskwa-Waszyngton! "Zimna wojna" nie była przecież czczym wymysłem! "Żelazna kurtyna" oddzielała państwa i... sposoby myślenia? To, co wydarzyło się w Chile i innych państwach Ameryki Południowej usprawiedliwiano w jeden zdawałoby się prosty sposób:"...za wszelką cenę należy powstrzymać komunizm". Przykład Kuby, popularność Fidela Castro i Che Guevary nie była dla nikogo zaskoczeniem. Podejrzewam, że dla większości z nas na tym wyczerpuje się zasób wiedzy o "politycznym obrazie"Ameryki Łacińskiej w II połowie XX w. Przesadzam? Zupełnie nie! Zapytajcie sami siebie kto był prezydentem Paragwaju, Wenezueli, Boliwii czy nawet Brazylii. Prędzej zidentyfikujemy gdzie na Wunder Master '74 grał Carnevali, albo w jakim rodzimym klubie "piłkę kopał" Pele (czyli Edson Arantes do Nascimento). Mamy problem w odróżnieniu Majów od Azteków, a co dopiero pojąć meandry polityki południowoamerykańskiej po wstrząsającym 11 września 1973 r. / del 11 de septiembre de 1973.
Możemy odetchnąć z ulgą? Mamy "Czas Kondora..." - i rozjaśnia się nam horyzont polityczny. Rączki podnoszą w górę ci, którzy znają termin"Południowy Stożek"? Tłumów nie widać. To tych państwach J. Dinges podaje: "Chile, Argentyna, Brazylia, Urugwaj, Paragwaj i Boliwia bez wyjątku [...] są wolne od autorytarnych rządów wojskowych. Jednak na konstytucyjne rządy prawa w tych krajach cień rzucają zbrodnie reżimów wojskowych z przeszłości. Jest to cień bezkarności". Ciekawe, co Autor napisałby o środkowoeuropejskich reżimach komunistycznych? Jeden Ceaușescu odpowiedział i zapłacił za swoje rządy...
Po co moja "ucieczka w tą stronę"? Bo analogia sama pcha się na usta, kiedy znajduję takie opinie: "Oficerowie, którzy kiedyś byli oprawcami, panami życia i śmierci w obozach koncentracyjnych, zostali później awansowani lub po osiągnięciu stosownego wieku przeszli w stan spoczynku z pełnymi honorami i wszelkimi przywilejami związanymi z ich stopniem wojskowym". Gdybym ten cytat wykorzystał w "polskich realiach", to nie byłoby zgrzytów. Dlatego nie dziwi mnie taka "metamorfoza". Przypomnijmy sobie, jak w jedną noc komuniści (PZPR) stali się... socjaldemokratami (SdRP). To dopiero fenomen!Nie inaczej było z Pinochetem. Proszę zwrócić uwagę na takie zdanie: "Złowrogi wizerunek Pinocheta z 1973 roku - dyktatora w szarym płaszczu wojskowym i ciemnych okularach, ustąpił miejsca jego wizerunkowi z 1998 roku, który budził skojarzenia z dobrotliwym dziadkiem". 25 maja 2014 r. zmarł w Warszawie ktoś, kto również uniknął odpowiedzialności. Przy okazji zwróćcie uwagę, że w chwili śmierci obaj generałowie byli niemal w tym samym wieku: (1915-2006, 1923-20014). Te paradoksy historii!...
Kwestia odpowiedzialności, łamania praw człowieka stanowi wątek całej książki. Nie ma usprawiedliwienia dla deptania godności człowieka. Nie ma zgody na upodlenie! Ta książka jest oskarżeniem latynoskich reżimów. Nie wiem czy przywódcy "Południowego Stożka" zdawali sobie sprawę, jak w niewielkim stopniu różnili się od bandytów, jakich wydał system komunistyczny. Czytając, jak składali się do współpracy z "duchami Che", miałem wrażenie, że obserwuję nowe wcielenie... Świętego Przymierza! Tak, tego z 1815 r.! W jednym i drugim przypadku stawiano sobie za punkt honoru właśnie walkę z rewolucją! "...każda z uczestniczących w nim agencji mogła umieszczać swoich agentów w innych krajach za zgodą miejscowych służb. Do czasu zawiązania Operacji Kondor wszelkie przypadki obecności przedstawicieli formacji militarnych w obcych krajach ograniczały się do formalnych urzędów attaché wojskowych w ambasadach". John Dinges cytuje dostępne dokumenty, m. in te wydane przez DINA (Dirección de Inteligencia Nacional). Cały czaswieje z nich grozą: "Chile zaproponowało przeprowadzenie operacji mających na celu wyeliminowanie naszych wrogów na całym świecie [...], eliminowanie ludzi, którzy wyrządzili szkodę naszym krajom [...]". W te same nuty grali również w Argentynie:"Jeśli zajdzie taka konieczność - powiedział generał Jorge Videla - to w Argentynie zginie tylu ludzi, ilu będzie potrzeba dla przywrócenia pokoju w kraju".
Cel uświęcał środki! Tworzono szwadrony śmierci (Escuadrón de la Muerte) ! Nie  ograniczano się do prześladowania, torturowania i mordowania swoich "na miejscu". Ci, którzy opuszczali swoje kraje szybko mogli przekonać się, że nie są pewni dnia, ani godziny! "Mściwa ręka"różnej maści służb bezpieczeństwa dosięgała ich nawet w Stanach Zjednoczonych. Zamachy na Orlando Leteliera jest tego najjaskrawszym przykładem.
Zaskakująca może wydawać się reakcja ówczesnego prezydenta Wenezueli  Carlosa Andrésa Péreza. Jak podaje John Dinges "...to jeden z nielicznych w tamtym czasie demokratycznie wybranych przywódców w Ameryce Łacińskiej. Był zarówno żarliwym antykomunistą, jak i bezkompromisowym przeciwnikiem Pinocheta, ponieważ uważał, że ten zniszczył chilijską demokrację". To kolejny przykład, że nie wolno nam uogólniać i powtarzać"wszyscy popierali"juntę! Zresztą J. Dinges miał to szczęście, że rozmawiał np. z byłym szefem wenezuelskiego DISIP (Dirección Nacional de los Servicios de Inteligencia y Prevención): "Contreras [Juan Manuel Guillermo Contreras Sepúlveda, szef DINA, jeden z nielicznych po latach skazanych za swoje zbrodnie - przyp. KN] chciał, żebyśmy łapali chilijskich emigrantów politycznych i przekazywali ich Chile, nie zachowując przy tym żadnych procedur prawnych. Liczyli na to, że po prostu będziemy ich ładować do samolotu". Analiza dokumentów CIA to dopiero gratka!
W cieniu Chile i Argentyny (bo o tych juntach naprawdę dużo pisało się w PRL-u, na tyle, że w ogóle mieliśmy świadomość o ich istnieniu, później wiele pojawiało się o nikaraguańskim dyktatorze Anastasio Somozie) pozostawał choćby Paragwaj! Znajdziemy opisy "metod śledczych", jakie stosował "el Jefe del Departamento de Investigaciones de la Policía de la Capital del Paraguay" - czyli Pastor Coronel. Cytowana jest wypowiedź Amílcara Santucho: "Przesłuchanie miało miejsce w biurze szefa wydziału śledczego. W czasie jego przesłuchania aplikowali mi elektrowstrząsy do uszu. Było tam kilku Argentyńczyków, nie wiem,  z policji czy z armii. Odniosłem wrażenie, że stanowili personel ambasady argentyńskiej w Paragwaju".  J. Dinges dopowiada na ten temat pewne szczegóły:"...więźniowie przebywali w zamkniętych celach, czasami całymi dniami mieli ręce i nogi zakute w grube żelazne kajdany. Do tych metod, które niewiele różniły się od tortur stosowanych w lochach mrocznego średniowiecza, policjanci dodawali również nieco nowsze techniki, takie jak elektrowstrząsy i podtapianie". Jedno z więzień Paragwajczycy nazywali: "«El Sepulcro de los Vivos» (grób dla żywych)".
Pewnie, że koordynacja, w ramach "Operacji Kondor", przynosiła wymierne efekty! A o czym innym ja tu piszę? Argentyńskie i boliwijskie służby bezpieczeństwa zwalczały w Boliwii działalność członków Tupamaros. Okazuje się, że władze boliwijskie były przekonane, że jej bytowi państwowemu zagraża "międzynarodowy komunizm"! Gdzie szukali jeszcze pomocy? A to nikogo nie powinno zdziwić - oczywiście u Amerykanów! Stąd prośby o informacje wywiadowcze? J. Dinges cytuje list ambasadora USA, w którym pada m. in. takie zdanie: "Sądzę, że z pożytkiem dla nas jeden z naszych czołowych specjalistów w kwestii międzynarodowego komunizmu mógłby odwiedzić Boliwię i odbyć rozmowy z ministrem [spraw wewnętrznych w latach 1974-1977, Juan Pereda Asbún - przyp. KN]". Z jakim skutkiem? Proszę zerknąć do "Czasu Kondora...".
Czytając, tą okrutną w treści, książkę mam chwilami wrażenie, że śledzę losy jakiejś rozgałęzionej rodziny mafijnej. Że duch "wuja Sama" unosiła się nad Ameryką Łacińską niech posłużą zdania, które J. Dinges wykorzystał jako motta do jednego z rozdziałów: zdanie 1 - "Jak wiecie, w Stanach Zjednoczonych sympatyzujemy z tym, czego stracie się tutaj dokonać"; zdanie 2 - "Jesteśmy z wami. Jesteście naszym liderem". Mini-zgadula: kto jest autorem 1 i 2 zdania? Odpowiedź w kolejności powinna brzmieć: Kissinger & Pinochet! To nie jest dla nikogo odkrywaniem Ameryki, że "...obalając rząd Allende w 1973 roku, Kissinger i CIA bezpośrednio zaangażowali się w pomoc chilijskiej junty wojskowej". Cynizm polityki amerykańskiej jest istotą innej wypowiedzi doradcy Nixona do spraw bezpieczeństwa, jaką skierował do ambasadora w Santiago de Chile: "Powiedzcie Popperowi [David Henry, dyplomata i ambasador w latach 1974–77 - przyp. KN]  żeby dał sobie spokój z wygłaszaniem pogadanek z zakresu nauk politycznych". Doskonałym pomysłem było umieszczenie protokołu z rozmowy, jaką w 1976 r. przeprowadzili ze sobą Kissinger & Pinochet. Warto dodać, że chilijskie władze chwilami grały nie fair ze swym potężnym sojusznikiem: "...DINA zwerbowała nowego kubańskiego agenta Rolanda Otero, który przybył do Santiago w tajemnicy przed FBI, gdyż był poszukiwany z powodu udziału w zamachach bombowych w Miami". Proszę pogrzebać w Internecie, to znajdziecie odtajniony dokumentny z 29 VII 1976 r. Departamentu Sprawiedliwości  USA  (United States Department of Justice), w którym znajdują się adnotacje na temat m. in. R. Otero. Widzicie do czego prowadzi  do b r a  książka? Zaczynamy szukać! Jaką mielibyśmy ochotę robić to bez książkowego bodźca? Ale odpowiedzcie uczciwie.
Tak, mnogość wykorzystanego materiału źródłowego przez Autora "Czasu Kondora...", to bogactwo i wartość tej niezwykłej książki. Depesze, raporty, wspomnienia. Chyba J. Dinges nie ominął żadnej okazji, aby swoją narrację uczynić naprawdę odkrywczą dla czytelnika. Amerykanie zdawali sobie sprawę jak groźny może być latynoamerykański terroryzm i cytowany jest asystent sekretarza stanu USA do spraw latynoamerykańskich Harry W. Shlaudeman. Oto jego wypowiedzi, z osobistymi podkreśleniami: "Za horyzontem kryje się groźba poważnych zaburzeń na skalę światową. [...] Planują [reżimy południowoamerykański - przyp. KN] własne operacje antyterrorystyczne w Europie". Zresztą w dalszych rozdziałach znajdziemy choćby ten raport CIA: "Wraz z podjęciem przez Brazylię decyzji o ograniczeniu działań do terytorium krajów uczestniczących w operacji Kondor, w Buenos Aires rozpoczęto szkolenie agentów argentyńskich, chilijskich i urugwajskich, mających prowadzić działania w Europie Zachodniej". Zaskoczeniem może być, że Operacja Kondor w Europie miała być uderzyć w... lewackich terrorystów tej miary, co grupa Baader-Meinhof? Miano walczyć również z IRA i baskijską ETA. Celem miał się też stać Ilich Ramírez Sánchez, czyli słynny terrorysta "Szakal" ("Carlos").
Jeśli kojarzyliśmy Brazylię tylko z Pele, piłką nożną i sambą, to na zakłócenie tego idyllicznego obrazka proponuję fragment dokumentu sił powietrznych tego kraju z 1977 r.: "Jako że porzucanie zwłok w rzece La Plata stwarzałoby problem dla Urugwaju, podobnie jak pojawienie się okaleczonych ciał na nadmorskich plażach, piece krematoryjne znajdujące się w państwowych szpitalach są wykorzystywane do spopielenia zlikwidowanych wywrotowców". Ostatnim uczestnikiem Operacji Kondor stało się Peru! Tu również "pomoc argentyńska"zaprowadziła terror, dochodziło do politycznych mordów! Ponoć, to co działo się w Peru uważa się za "ostatnią operacją"Kondora.
Kres"czasu Kondora" następował jeszcze pod koniec lat 70-tych XX w., kiedy zaczęło psuć się na linii Santiago-Buenos Aires! John Dinges oceniając Operację Kondor, napisał: "Spustoszenie poczynione przez Operację Kondor pozostawiły blizny, które miały się goić jeszcze przez długie lata, a nawet dziesięciolecia. Państwowy terror zadał potężny cios demokratycznej i pokojowo nastawionej opozycji politycznej z Ameryki Południowej [...]". Przytoczył też wypowiedź paragwajskiego generała Alejandro Fretes Dávalos:"To było bardzo udane przedsięwzięcie. W ten sposób położono kres międzynarodowej działalności wywrotowej. W przeciwnym razie mielibyśmy komunistyczne rządy we wszystkich krajach naszego regionu". 
Nie da się z obojętnością trawić treści z czterystu stron, jakie opracował John Dinges. Rzetelna historyczna robota. To fakt. Przeszło czterdzieści stron przypisów nie są tylko balastem. Szkoda, że jesteśmy zmuszeni do przerzucania kartek, aby dopełnić swoją wiedzę. Wiem, to dla wielu wydawnictw dylemat. Korzystniej byłoby jednak mieć je na stronie, pod tekstem. I minus książki, wobec którego nie mogę "nabrać wody w usta": brak zdjęć! Ani jednej fotografii? Gdzie poglądowość?  Mimo wszystko posiąść "Czas Kondora...", to cenny nabytek. Jedno jest pewne: jest doskonała okazja wzbogacenia naszej wiedzy o Ameryce Łacińskiej lat 70-tych XX w., a właściwie nauczenia się tego okresu. Odkładam ją na półkę z większą wiedzą, niż posiadałem ją nim otworzyłem  "Czas Kondora. Jak Pinochet i jego sojusznicy zasiali terroryzm na trzech kontynentach" (Wydawnictwa  CZARNE). To chyba nie jest wstyd przyznać się, że wiem więcej, że to zasługa książki Johna Dingesa.

Rok 1920 - część I - Lenin

$
0
0
Włodzimierz Iljicz Uljanow, który przeszedł do historii jako LENIN (1870-1924)  dzięki wsparciu niemieckiego wywiadu w czasie wielkiej wojny znalazł się w Rosji i doprowadził do wybuchu bolszewickiej rewolty. Usunąwszy "białych" rozpętał "czerwony" terror. Jeśli ktoś do dziś widzi w nim rosyjskiego Robespierrea, to mogę tylko współczuć tak dalekim analogiom.
System stworzony przez Lenina miał rozlać się po ówczesnej Europie. Leninizm (udoskonalona utopia Marksa und Engelsa) miał stać się programem rozwoju nowego i ponoć lepszego świata! W 1920 r. na przeszkodzie tej  demagogii stanęła odradzająca się Rzeczpospolita Polska! Niestety ćwierć wieku później wróciła ze Wschodu zaraza, którą powstrzymano pod polskim Lwowem, Płockiem czy Radzyminem. Nieudolnie starano się splugawić ducha Walecznych AD 1920 r. Gloryfikowano zdrajców, renegatów, którym stawiano pomniki - różnym Marchlewskim, Dzierżyńskim, Świerczewskim, Nowotkom czy Konom!

Włodzimierz Lenin (ros. Владимир Ленин)

Zatruto umysły pokoleniu po 1944 r. Pokolenie awansowanych "z chamów" garnęło się ku nowej, słusznej, ludowej władzy! Odrzucano świat i wartości ojców swoich, ostoi polskości kościoła rzymskiego - przyjmowano propagandową sieczkę. Niektórzy do dziś jeszcze karmią się nią. Można tylko im współczuć. Powtarzają brednie, jak to "wredna Polska (dobrze, że nie Polsza) napadła na Rosję Sowiecką (raczej mówią: Związek Radziecki)". Dlatego zaczynam  m ó j   Rok 1920 od kłamliwego bełkotu Lenina! Sięgamy do samego źródła deprawacji i mordu, zakłamania i zagłady, jaką gotowano młodemu państwu polskiemu.


Podstawą tych cytatów są przemówienia Lenina z 1920 r  - jedno wygłosił 12 czerwca, a drugie 22 września, trzecie 21 listopada. Skrajne okresy? Najpierw, kiedy nawałnica sowiecka parła na Wilno i Lwów; a kolejne, gdy bolszewicki gad został zdruzgotany nad Wisłą i dobity nad Niemnem. Mój komentarz uważam za zbędny dodatek? Ależ nie - on będzie, ale poniżej. Nie mogę stać obojętnie, kiedy  t a k i e   kalumnie tworzył "wiecznie żywy Wódz"?  Ufam, że po-sowieckie truchła rozsypują się i nie straszą kolejnych pokoleń swymi propagandowymi bredniami. Młodszym tylko przypominam - owa  p o ż o g a  , o której pisała kiedyś Zofia Kossak była tym groźniejsza, że ludzie ją podsycający nie byli pozbawionymi inteligencji indywiduami! Język, jakim operował Lenin, to całkiem niebezpieczna literatura. Kto uwierzył w jej "melodię"był zgubiony...
  • ...rząd Polski waha się już i miota, i już oświadcza, że zaproponują nam nowe warunki pokoju. Prosimy bardzo, panowie obszarnicy i kapitaliści, rozpatrzenia polskich warunków pokoju nigdy nie odmówimy. widzimy jednak, że rząd prowadzi u nich wojnę wbrew swojej własnej burżuazji, że polska demokracja, odpowiadająca naszym kadetom i  oktibrystom - najbardziej zajadli kontrrewolucyjni obszarnicy i burżuazja - są przeciwko wojnie, wiedzą oni bowiem, że w takiej wojnie zwyciężyć nie można; widzimy, że wojnę prowadzą polscy awanturnicy, eserowcy, partia polskich socjalistów, ludzie, wśród których najwięcej obserwujemy tego, co obserwujemy u eserowców, a mianowicie - rewolucyjnych frazesów, chełpliwości, patriotyzmu. szowinizmu, bufonady i nadętej nicości. Znamy tych panów. 
  • ...my również będzie nasze wojska w kontrofensywie doszły do Warszawy o pokoju, ale nie z wami, polscy obszarnicy i polscy burżua, lecz z polskimi robotnikami i chłopami, i zobaczymy, co z tych rozmów wyniknie.
  • Napaść Polaków na nas poprzedzał epizod charakterystyczny dla stosunków międzynarodowych, jakie się wówczas wytworzyły.  Kiedy w styczniu zaproponowaliśmy Polsce pokój - pokój nadzwyczaj korzystny dla niej, bardzo niekorzystny dla nas - dyplomaci wszystkich krajów zrozumieli to po swojemu: "bolszewicy czynią niezmiernie wielkie ustępstwa - są zatem słabi". Jeszcze raz znalazła potwierdzenie prawda, że dyplomacja burżuazyjna nie jest zdolna do zrozumienia metod naszej nowej dyplomacji, polegającej na otwartych, szczerych oświadczeniach.
  • ...wybuch wściekłego szowinizmu w Polsce, Francji i w innych krajach i popchnęły Polskę do napaści. Polska zrazu zagarnęła Kijów, następnie nasze wojska w kontrofensywie doszły od Warszawy; później nastąpił przełom i cofnęliśmy się więcej niż o sto kilometrów.
  • ...udowodniliśmy, że Polska zwyciężyć nas nie może, my natomiast i byliśmy, i jesteśmy niedalecy zwycięstwa nad Polską.
  • Polska, ostatnia twierdza przeciw bolszewikom, znajdująca się całkowicie w rękach Ententy, jest tak potężnym czynnikiem tego systemu, że kiedy Armia Czerwona zagroziła tej twierdzy - zachwiał się cały system.
  • Przedstawiciele partii drobnoburżuazyjnych wiedzą, że jeszcze przed wojną Polska znajdowała się w przededniu kryzysu, że wojna przynosi ruinę, i dlatego wolą pokój.
  • Spośród małych państw, które wchodziły dawniej w skład byłego imperium rosyjskiego, Polska - w ciągu trzech ostatnich lat - należała do liczby tych, które żywiły najbardziej wrogie uczucia do narodowości wielkoruskiej oraz rościły najwięcej pretensji do dużej części terytoriów nie zamieszkałych przez Polaków.
  • Polska rości pretensje do Ukrainy i Litwy. 
  • Zaopatrzenie Polski w sprzęt wojenny było, rzecz jasna, głównym przedmiotem starań Francji i innych mocarstw [...].
  • ...zwycięstwo, które pomimo porażki pod Warszawą odniosła w ostatecznym wyniku Armia Czerwona - ma szczególnie wielkie znaczenie; zwycięstwo to postawiło bowiem Polskę w takiej sytuacji, że nie ma ona absolutnie sił do dalszego prowadzenia wojny.
  • Nienawiść polskich kapitalistów do Władzy Radzieckiej jest bardzo silna; z niesłychanym okrucieństwem tłumią oni najzwyklejsze strajki.
  • Wojna polska była wojną na dwa fronty, przy istnieniu groźby ze strony Wrangla, wojną, której nie można było nazwać wojną kresową, gdyż linia Piłsudskiego przebiegała w niezbyt wielkiej odległości od Moskwy.
Prawda jaka specyficzna retoryka? I ten język! Zwróciliście uwagę na "subtelność"sformułowania: "cofnęliśmy się więcej niż o sto kilometrów"? To jest dopiero majstersztyk słowotwórczy i... taktyczny! Tego nawet Goebbels by nie wymyślił! Czytając "dieduszkę Wołodię" ma się wrażenie, że to jego krasnoarmiejcy wygrali nad Wisłą, a potem nad Niemnem! Takie małe "czary-mary", "abra-kadabra"! Nie wiem, jak na Was, ale na mnie pozytywnie podziałało stwierdzenie, że "Polska, [to] ostatnia twierdza przeciw bolszewikom". Że Lenin nie nazwał znowu kraju nad Wisłą "ostatnim psem Ententy"? Bo takie zdanie przecież krzyczy do nas z wielu sowieckich plakatów tego okresu!... 



95. rocznica bitwy warszawskiej powinna pobudzać do refleksji. Patrzenie na nią oczami różnych jej uczestników jest moim zamiarem. Jedno określenie w moim pisaniu, mówieniu i nauczaniu  n i g d y  nie pada: "cud nad Wisłą". Chyba żaden piłsudczyk nie wyartykułuje podobnego w brzmieniu stwierdzenia. Kalałby tym samym dobre imię swego Marszałka. A na to, po latach zohydzania Jego osoby, pozwolić sobie nie możemy. Ja w każdym razie do tego ręki nie przyłożę. 

Viewing all 2229 articles
Browse latest View live