Quantcast
Channel: historia i ja
Viewing all 2227 articles
Browse latest View live

Kotwica Polski Walczącej - kolejny spór z historią?...

$
0
0

"Zdaniem Platformy znak Polski Walczącej - „kotwica” - nie był symbolem walk o niepodległość w okresie komunizmu" - znalazłem ten tytuł na portalu wPolityce.pl. Nie pisałbym o tym na moim blogu, gdyby nie fakt, że to    m o j e   zdjęcie z 1981 r. znalazło się jako ilustracja dodana! P. i S., jak czytamy na wspomnianym portalu ma swój, odrębny punkt widzenia i oceny "...zdaniem posłów P. i S. ustawa powinna także przypominać, że znak Polski Walczącej był używany w okresie powojennym". Moje zdjęcie i dołączone kolejne są śladem tego, że Kotwica nie została zapomniana?

Nigdy nie ukrywałem, że z mieszanym uczuciem odnajdywałem je na bydgoskich murach AD 1981. Rozumiałem, że system, w którym tkwiliśmy trzeba kąsać. Czyż nie powtarzaliśmy "przeżyliśmy potop szwedzki, przeżyjemy i radziecki"? Ale... To "ale"dotyczyło właśnie znaku Polski Walczącej! Chcesz symbol? To go sobie stwórz. Nie zapożyczaj go z przeszłości. To tak, jak ze... skrótami ugrupowań politycznych. Po przewrocie majowym powstał B.B.W.R. (Bezpartyjny Blok Współpracy z Rządem). Zaprzyjaźniony z moim pradziadkiem policjant przychodził do Trepałowa (ówczesne woj. wileńskie) i podnosząc palec wskazujący ku górze, mówił "Józiuk,  J e d y n k a ". To był oczywiście numer listy wyborczej. Za prezydentury Lecha Wałęsy (1990-1995) powstał... B.B.W.R. (Bezpartyjny Blok Wspierania Reform)? 

P. i S. chce poprawki do stosownej ustawy, aby pojawił się tam taki zapis: "W związku z tym art. 1 ust. 1 brzmiałby następująco: Znak Polski Walczącej powstały jako symbol walki narodu polskiego z niemieckim agresorem i okupantem podczas II wojny światowej, będący także w okresie powojennym symbolem walki o niepodległość, stanowi dobro ogólnonarodowe i podlega ochronie należnej historycznej spuściźnie Rzeczypospolitej Polskiej".

Stanowisko  strony rządowej wyraziła Iwona Śledzińska-Katarasińska, oświadczając: "Nie rozumiem motywacji tej poprawki. My jednak ten znak czcimy jako ten znak, który powstał w określonym czasie z woli i racji określonych formacji (…). Nie wiem czy byśmy właściwie odpowiedzieli na poczucie środowisk kombatanckich rozciągając w czasie i w znaczeniach ten znak".

fot. Wikimedia Comons/domena publiczna/Historia i ja/Robert Grzybowski alias Karol Narocz/Histmag Eligiusz Brudziński

Jednego  nie da się zakwestionować (o czym m. in. świadczą zdjęcia wykonane przez piszącego te słowa przeszło 30. lat temu): kotwica Polski Walczącej była wykorzystywana w walce z komunistami w czasach PRL-u! Milicja miała robotę ganiać po ulicach choćby Bydgoszczy i zamalowywać je. Na szczęście kilka z nich uwieczniłem na swoich fotografiach. Innymi słowy: chwytajcie za aparaty i do dzieła! Alboż wiadomo, kiedy nasze kadry osiągną znamiona historycznego źródła? Źle by sie jednak stało, gdyby w obliczu 70. rocznicy wybuchu powstania warszawskiego do kolejnego sporu polsko-polskiego doczepić jeden z najważniejszy symboli narodowych!...


Spotkanie z Pegazem - 30 - Wacław z Potoka Potocki "Pospolite ruszenie teraźniejsze"

$
0
0
Nuże kawalerowie! do waszego szyku
Przyszła rzecz. Teraz szablą , co było w języku,
Pokażcie! ganialiście żołnierzów przy stole,
Ganialiście hetmanów: - jest zając, jest pole,
Puśćcie wczas; puście z głowy domy, żony, dzieci;
Wszak i kur, powiadają, śmielszy na swej śmieci,
I wyście to surowym ostrzegli statutem,
Żeby król za granicę  nie chodził z kogutem.

Umieliście przy skrzypcach, terazże przy trąbie
Ścinacie z Tatarami Turków jak głąbie!
Bierzcie w ręce pałasze, nie kieliszki, przy niej;
Nie za zdrowie, - o zdrowie każdy z was niech czyni,
Kładźcie na gołe głowy żelazne przyłbice!
- "Bodajci się święci  nasze Proszowice!
Swarz, nie bijąc, ile chcesz, - tu nie swarząc a bić!
Nie wskok się damy z domów na wojnę wywabić,
Ten krzemienia, ów nie ma w pistolecie kurka;
Wszystek rynsztunek ona nieszczęśliwa burka;
Szyszak kwoki, zaszargał sobie szarawary:
Niech żołnierze i Turki biją i Tatary.
Racz te, jak rozumiesz, wojnę uspokoić!
Puść nas, królu, do domu, znowu krowy doić!
Bodajci tłusty kapłon przy dziatkach, przy żonce!
A tu nigdy nie zsiadać z konia przy wędzonce".

Śreniawa h. W. Potockiego
Prawda, jaka smutna odmalowana panorama? Zacząłem nietypowo, bo od fraszki"Pospolite ruszenie teraźniejsze" Wacława herbu Śreniawa z Potoka Potockiego (1625-1696). Wersy zaczerpnąłem (zachowując oryginalną składnię, interpunkcję i ortografię) z"Wierszy wybranych"z objaśnieniem samego prof. Aleksandra Brücknera wydania krakowskiego z roku 1924 (s.12-13). Chyba po lekturze "Dymitriaszki..." warto krytycznym okiem zerknąć na anachroniczny już w XVII w. twór, jaki niestety charakteryzował wojsko Rzeczypospolitej Obojga Narodów. 
Kapryśne, niezmobilizowane i źle przygotowane pospolite ruszenie było dobre, gdy jaki magnat chciał na sejmik jechać lub zajazd na sąsiada uczynić. Przeciwstawiać ją zaciężnym rotom (Szwajcarów, Czechów, Szkotów i innych nacji!), to już było szaleństwo. "Potop" skutecznie odarł mrzonki z myślenia o pospolitym ruszeniu, jako sile zbrojnej! To, co się stało pod Ujściem najlepszym tego przykładem. Gdybym miał bronić wielkopolską szlachtę (z którą wiążą mnie tylko sentymenty ziemi, ale i związki heraldyczne), to mógłbym użyć tylko jednego argumentu: szlachcic w tym rejonie ostatni obcy najazd widział w 1331 r. za Łoktka? Po wojnach z Zakonem gnuśniała ona wśród łąk i pól, a jak któren (patrz - Mikołaj herbu Jastrzębiec Skrzetuski, zbarażczyk z 1649 r.) chciał karierę w wojsku robić, to udawał się na Litwę lub gnał ku Dzikim Polom. 
Typy szlacheckie z XVII w.
Do końca istnienia Rzeczypospolitej Obojga Narodów szlachcic za główną powinność uważał służbę zbrojną. Niestety wiek XVIII najpierw wybił Sarmatom z głowy używanie na polu bitwy (Kliszów 1702 r.) husarii, ale pospolite ruszenie zbierało się "jak sójka za morze". Nie ma, co biadolić nad niedojrzałością myśli wojskowej XVII i XVIII w. - niestety synonimem wstecznictwa stało się również pospolite ruszenie.

J. Brandt "Pospolite ruszenie u brodu"

Chmury nad Wiedniem... / Die Wolken über Wien...

$
0
0
JC-KM Franciszek Józef I
"Cały ciężar decyzji spoczywa teraz na Twoich barkach - muszą one ponieść  odpowiedzialność za wojnę lub za pokój" - czytał w liście do siebie skierowanym JIM car Mikołaj II Aleksandrowicz. Autorem tych słów był sędziwy starzec, który miał pchnąć swoje armie na ostatnią w jego życiu wojnę. Panowanie, które zrodziły barykady miało dotrwać do wystrzałów najokrutniejszej ze znanych wówczas wojen. Najwyższy darował Autorowi tragedii klęski i rozpadu państwa, na czele którego stał przez 68. lat! Całe pokolenia rodziły się, dorastały, dojrzewały, starzały się - tylko ON był niezmienny? Franciszek Józef I/Franz Joseph I  (1848-1916) - przesadzę pisząc, że... najnieszczęśliwszy władca w Wiedniu? Właściwie nie wiadomo, jak wyważyć ciosy, które na niego spadały. Te rodzinne czy te polityczno-militarne?

Zaczął panowanie w rymie "Marsza Radetzkiego"? Kiedy sędziwy wódz  odzyskał dla domu lotaryńskiego Lombardię, a car Mikołaj I z księciem warszawskim Iwanem Paskiewiczem topił w morzu krwi powstanie węgierskie! Miał szczęście lub nie (ocena subiektywna) pojąć za żonę najpiękniejszą kobietę XIX w. (nawet nie swoich czasów), Elżbietę z Wittelsbachów (Elisabeth Amalie Eugenie von Wittelsbach Herzogin in Bayern. Sam cesarski małżonek mówił o Niej: „Była to wyjątkowa kobieta, chluba mojego tronu i życia”. Piękna Sisi (Sissi) może stanowić morze postów! Ale zostawię to na inną okazję? Żeby nie gubić się w szczegółach rodzinnych starczy wspomnieć o synu Rudolfie i tajemniczej śmierci (?) w Mayerlingu w 1889 r. Śmierć samej Sisi/Sissi w 1898 r. (w wyniku bezsensownego zamachu) była niewyobrażalnym ciosem! Na oczach starzejącego się cesarza rozsypywała się jedność "domu habsburskiego"!... Odsyłam do popularnego opracowania Jerzego Łątki "Oskarżam arcyksięcia Rudolfa" (KAW 1983) - tam klarownie rozwinięte wątki zawiłości genealogicznych! Ciosy spadały na Wiedeń w 1859 r. (Solferino) czy 1866 r. (Sadowa/ der Schlacht bei Königgrätz/ bitva u Hradce Králové)

Cesarzowa Elżbieta / Sisi / Sissi
"Umawiające się Strony wzajemnie obiecują sobie pokój i przyjaźń i nie wejdą do żadnego sojuszu lub zobowiązania skierowanego przeciwko jednej ze Stron. Zobowiązują się do kontynuowania wymiany założeń wobec spraw politycznych i ekonomicznych natury generalnej, które mogłyby urosnąć, oraz obiecują sobie wzajemnie dalej wzajemną pomoc w granicach swoich własnych interesów". - czytamy w traktacie austro-węgiersko-włosko-niemieckim z 5 XII 1912 roku, tzw. Nowe Trójprzymierze. Ale stary cesarz miał inne zmartwienie, niż tylko sojusze? Nazywało się Franciszek Ferdynand de Austria-Este!
Hr. Z. Chotek
Szczęśliwa rodzina
Vladimir Dedijer w książce "Sarajewo 1914" (Łódź 1984) skrupulatnie wymienia:"W jego żyłach płynęła krew co najmniej 112 rodzin arystokratycznych - 71 niemieckich, 20 polskich, 8 francuskich i 7 włoskich". Raczej drobiazgowo wymienia domy:"...48 Wittelsbachów, 46 członków domu Nassau, 29 Hohenzollernów, 28 książąt heskich, 27 Kapetyngów, 27 Welffów, 23 Habsburgów, 19 przedstawicieli dynastii lotaryńskiej, 19 Wettinów, 19 Adenburgów, 12 Askejczyków, 10 Sabaudczyków itd." Ja bym dorzucił kilku Jagiellonów i Olgierdowiczów, Giedyminowiczów itd.? Oto "narodowo-dynastyczna skala"problemu? Prawdziwy "austriacki bigos"? Nie starczy być obciążonym tak rozgałęzionym drzewem genealogicznym, aby bez przeszkód zapanować nad pięknym, modrym Dunajem /an der schönen blauen Donau.  W 1895 r. w Pradze poznał hrabiankę Zofię Chotek (Sophie Maria Josephine Albina Chotek) - strzała Amora trafił celnie, ostatecznie i nieodwołalnie! Zakotłowało się w Wiedniu! "Znalazłem wreszcie kobietę, którą kocham i która mi tę miłość odwzajemnia (...)"- miał oświadczyć Franciszek Ferdynand. Wykazał się w swym dążeniu i uporem i konsekwencją. Przyszła księżna von Hohenberg i jej potomstwo tracili prawa do tronu!Warto tu odnotować fakt, który wyprzedza naszą opowieść, obaj synowie tej niezwykłej pary (Maksymilian i Ernest) będą więźniami KL Dachau!
"Ech biedacy Słowianie, co by poczęła Europa  bez niewolników, gdyby ich nie miała?... Tak, nasze plemię jest mieniem innych narodów niczym inne zwierzęta" - jeżeli ktoś pamiętał te słowa władcy Czarnogóry Piotra II Petrowića-Niegosza / Петар II Петровић-Његош (1830-1851), to trudno się dziwić, że sześćdziesiąt lat po jego śmierci znalazł się śmiałek, mściciel słowiańskich krzywd na Bałkanach. To ten władca był też autorem strof:

Pogrzebana jest nasza nadzieja
w grobie wspólnym na Kosowym Polu.
O Kosowo, miejsce zatracenia,
jak Sodomę niech cię płomień strawi!
Zmartwychwstania wszak nie bez śmierci.

"Niech żyją ci, którzy umierają na torturach, omdlali z gniewu i woni prochu, chorzy z poniżenia ogólnego. Niech żyją ci, którzy w mrocznych pokojach, cicho i skrycie gotują nowe bunty i snują nowe złudzenia. Ja taki nie jestem. Ale niech żyją i oni" - pisał w 1912 r. Ivo Andrić /Иво Андрић (1892-1975). Nie rozumiem jednego: czy w Wiedniu wywiad składał się z samych... idiotów?! "Bałkańska beczka prochu"czekała tylko na iskrę! Interesy mocarstw europejskich skupiały się tam, krzyżowały - nie trzeba było być mistykiem, aby to sobie poukładać! Jak można było planować wizytę znienawidzonej władzy na dzień 28  czerwca 1914 r., skoro każdy chyba wiedział, że to rocznica klęski na Kosowym Polu!

Bitwa na Kosowym Polu - 15 VI/28 VI 1389 r.
"Panie Ministrze,
Doniesiono mi, że oficerowie pełniący służbę w oddziałach pogranicznych Okręgu Naddrińskiego będą w tych dniach usiłowali przy pomocy naszych ludzi w Bośni przerzucić tam pewną ilość granatów i broni" - czytamy w tajnym raporcie z 22 maja. Sami Serbowie byli zaniepokojeni tym, co działo się na granicy z Bośnia I Hercegowiną. Na ile ich działalność była skuteczna, to inna sprawa. Te i inne raporty są znane od lat.  Godne chyba przypomnienia jest to, co jeszcze przed swoim osadzeniem w Dachau (oto przyczyna?)  w 1937 r. publicznie głosił Maksymilian Hohenberg, najstarszy syn Franciszka Ferdynanda i Zofii. Tak określił plany zamordowanego arcyksięcia i ich niedoszłe konsekwencje: "...nosił się z zamiarem stworzenia jednego sfederowanego państwa, które objęłoby wszystkie narody zamieszkujące monarchię austro-węgierską, i tą właśnie drogą, chciał rozwiązać trudną kwestię dunajską... Jednakże taka federacja narodów pod wodzą Habsburgów zagrażałaby interesom niektórych wielkich mocarstw, żywiących własne agresywne i zaborcze plany. Zamiary mojego ojca obudziły niepokój tych sił, które nie chcąc dopuścić do spełnienia jego reform, uzbroiły w Sarajewie płatnych morderców".  Dalej w swej wypowiedzi nie pozostawił żadnych wątpliwości, kto mógł wspierać (?) zamachowców: "Projekt ów wzbudził w Berlinie wielkie obawy i jest rzeczą udowodnioną, że niemiecka tajna policja działała  ręka w rękę z komitetami nad przygotowaniami zabójstwa w Sarajewie". Ile w tym rozgoryczenia, a ile podpartej faktami wiedzy? Nie wiem. O"wkładzie Berlina"raczej się nie wspomina. Mało tego, cesarz Wilhelm II był prywatnie i publicznie bardzo przychylny arcyksięciu i przede wszystkim jego małżonce Zofii von Hohenberg, która w Wiedniu traktowana była , jako przyszła... cesarzowa i królowa węgierska.

Franciszek Ferdynand (w jasnym płaszczu) na manewrach w Niemczech
Franciszek Ferdynand & Wilhelm II
Słowianofilskie plany Franciszka Ferdynanda były też z niepokojem śledzone w Belgradzie. Dla wielu Serbów, ale też i Chorwatów, Bośniaków podobne plany mogły grzebać ich plany związane z niepodległością i stworzeniem państwa południowych Słowian! Arcyksiążę planujący przeprowadzenie manewrów dał się zaprosić do Sarajewa? Miasto przypominał... pole bitwy! Barykady na ulicach? Jawne pogróżki  wezwania do... mordu na gościu? Nie zapominajmy, że tym gościem pierwotnie miał być sam cesarz Franciszek Józef I! Synowie jechał w zastępstwie cesarskiego stryja! A, że Zofia pojechała razem? Ona doskonale znała wybuchowy charakter swego małżonka. Kto inny umiał studzić burzącą się krew następcy tronu? Tylko Ona!

Zofia i Ferdynand w Sarajewie - niedziela 28 VI 1914 r.
Nie zapominajmy, że zamachów było...  d w a ! W drodze do ratusza podjęto pierwszą próbę zabicia F.F. - Nedeljko Čabrinović cisnął bombę!  Pocisk poszybował w kierunku kolumny samochodów!  Franciszek Ferdynand wykazał się wyostrzonym zmysłem uwagi?  Nadlatujący czarny przedmiot miał odbić, jak natrętnego owada. Ten przelobował samochód, odbił się o złożony dach, potoczył po bruku i wybuchł pod kołami kolejnego automobilu! W ratuszu oburzony cesarski bratanek wyrzucił z siebie, co myśli o takiej formie wizyty! Dostało się włodarzom Sarajewa! Tylko Zofii zawdzięczano, że furia nie przybrała groźniejszych rozmiarów!... I tu rodzi się pytanie: dlaczego nie zmieniono trasy przejazdu Dostojnych Gości?  Na każdym słupie był plakat z wytyczoną drogą, jaką będzie pokonywać kolumna. To jak zaproszenie lisa do kurnika!...

Para arcyksiążęca opuszcza ratusz w Sarajewie
Po opuszczeniu ratusza los obojga się dopełnił!... Gavrilo Princip, niespełna dwudziestoletni młodzian, pociągnął za spust Browninga M1910. Od jego strzałów ginie prawie na pewno od razu Zofia, agonia Franciszka Ferdynanda, to kwestia minut. Minut, które zmieniły oblicze świata! Spójrzmy na ten mord nie na jako polityczny epizod, ale... tragedię dwojga ludzi! Zawsze szukajmy człowieka! Wtedy dany fakt staje się naszym! Nie inaczej dzieje się z 28 czerwca 1914 r.  To ginie dwoje kochających się ludzi, na tyle dzielnych, że potrafili swoje uczucie przeciwstawić biurokratycznej machinie stęchłej monarchii austro-węgierskiej. On myślał tylko o jednym:"Sopherl, Sopherl, nie umieraj... żyj, proszę, żyj dla naszych dzieci...". Czy muszę kogoś przekonywać o dramaturgii tej chwili? Prawdopodobnie Zofia nie słyszała już męża. Princip okazał się wyjątkowo skutecznym egzekutorem!...

Gavrilo Princip morduje parę arcyksiążęcą
Świat, który istniał runął z hukiem! Miało się spełnić marzenie kilku pokoleń Polaków, które modliło się:
O wojnę powszechną za Wolność Ludów,
Prosimy Cię Panie.
O broń i orły narodowe,
Prosimy Cię Panie.
O śmierć szczęśliwą na polu bitwy,
Prosimy Cię Panie.
O grób dla kości naszych w ziemi naszej,
Prosimy Cię Panie.
O niepodległość, całość i wolność Ojczyzny naszej

Unia lubelska - 445 lat chwały - 30 VI / 1 VII 1569

$
0
0
Zygmunt II August Jagiellończyk panował w latach 1548-1572 (choć de facto dziesięcioletnie pachole w 1530 r. zwieńczono królewską koroną). Zanim wstąpił na tron, po przeszło czterdziestoletnim panowaniu swego ojca, wywołał skandal żeniąc się z  Barbarą z Radziwiłłów Gasztołdową. Małżeństwa królewskie były życiową porażką następcy tronu. Drugi związek zrodzony z wielkiej namiętności przerwała śmierć królowej. A niewiele brakowało, a sprzeciw szlachty mógł niemal doprowadzić do zerwania z kościołem rzymskim. Władca, który gromił Iwana IV Groźnego zasłużył na wdzięczność narodu z powodu wystawienia wiekopomnego dokumentu – unii lubelskiej. Schorowany monarcha, stojący niemal nad grobem, zdawał sobie sprawę, że brak potomka jest równoznaczne z wygaśnięciem dynastii jagiellońskiej. Ciężkie i tragiczne brzemię. Tym samym pod znakiem zapytania stawał los polsko-litewskiego państwa złączonego unią personalną w Krewiew 1385 r. przez szacownego pradziada Jagiełłę. Dlatego właśnie król Polski, wielki książę litewski Zygmunt August zwołał ma koniec roku 1568 sejm do Lublina.

Ciężkim orzechem do zgryzienie był oportunizm magnaterii litewskiej. Skupiona wokół byłego królewskiego szwagra, Mikołaja „Rudego” Radziwiłła (1512-1584), trwała w uporze i chęci zachowania odrębności politycznej Litwy. Mimo wcześniejszych klęsk w wojnie z Moskwą i utraty Połocka (1563 r.) bracia Litwini zachowywali się wyjątkowo niekonsekwentnie. Z jednej strony szukali zbrojnej pomocy w Koronie, a z drugiej bronili swojej niezależności. Ale i wśród nich nie było jedności. Butną demonstracją miała się okazać ucieczka części posłów w śnieżną noc z 28 lutego na 1 marca 1569 r.Tyle, że nikt chyba nie przewidział reakcji króla.
Zawsze imponowała mi owa stanowczość monarchy. Oto godny syn potężnego rodu. Oto król, który pokazał królewski pazur! Nie miałki jegomość na tronie, ale król z krwi i kości! Władca, który swoją stanowczością stanowi prawo, dzieje, którego wola jest rozkazem, łamie opornych, przeciąga na swoją stronę niezdecydowanych! Nie miała już, moim zdaniem, Rzeczpospolita władcy, który tak sobie poczynał. Stanowczość monarszą jeszcze będzie potrafił okazać przyszły szwagier Jagiellona szwagier, Stefan Batory. Ale to inne dzieje i inne czasy... Król w majestacie prawa ukarał krnąbrną Litwę pozbawiając ją Podlasia i Wołynia.5 marca 1569 r. wydał stosowne decyzje! To musiał być grom z jasnego nieba!... Mikołaj „Czarny” Radziwiłł (1515-1565) chyba przewracał się w grobie. Wiadomo, że „Rudemu” nie stawało roztropności, mądrości i politycznej rozwagi stryjecznego brata! Do Lublina już nie powrócił, skarżąc się na... chorobę? Nieobecność posłów w czasie obrad Sejmu w takiej chwili? Skąd my to znamy? Jak widać podobne zabiegi były już doskonale znane w XVI wieku. Nic się w tej materii nie zmieniło? "Rudy" równie dobrze mógł skończyć, jak Jerzy Chodkiewicz (1524-1569), którego decyzje króla po prostu... zabiły. Biedak umarł rażony apopleksją! Tą batalię Litwini przegrali... 

Jan Matejko "Uchwalenie unii lubelskiej"
Ale, jak się miało okazać na tym nie skończyło się okrajanie Wielkiego Księstwa! Ciekawe, że gro szlachty na ziemiach wcielanych do Korony nie burzyła się przeciwko stanowczości monarchy. Wręcz chętnie składano wymaganą przysięgę. Gorzej, co i nie dziwota, szło z senatorami, których król musiał złożyć z urzędów i ustanowić nowych, sobie posłusznych. Ostatecznie Litwinów załamała decyzja przyłączenia do Polski Kijowa. Nikt nie miał już wątpliwości, że los Wielkiego Księstwa wobec rosnącej potęgi Moskwy (gdzie wielkie książę moskiewski Iwan IV Wasylewicz mianował się carem Wszechrusi) był zagrożony. Wilno, jak nigdy potrzebowało Krakowa. Smutne, że trzeba było użyć takich mocnych argumentów politycznych, aby nie rozpadło się dziedzictwo blisko dwustuletniego panowania jagiellońskiego.

Oryginał aktu unii lubelskiej - AD 1569
Nie dziwię się oporom braci Litwinów. Bali się utraty swojej odrębności. Otworzenie drogi na Litwę (w ujęciu sprzed 1569 r.) dawało Polakom okazję do kolonizacji tych ziem! Sam wywodzę swój rodowód, chociaż po kądzieli, zza Niemna. Dumą napawa mnie bitność zaściankowej szlachty czasów wojen z Moskwą, „potopu”, powstań XIX wieku, heroizm ostatniej wojny światowej. Wiem, że tam nad Niemnem, Wilią żył lud heroiczny i chrobry. Czy nie zostały pewne proporcje zachwiane? Moi przodkowie, Głęboccy h. Doliwa, „przeszli” na Litwę z Mazowsza właśnie w XVI w. (szlachectwo"zdjął"z nich car Aleksander II w latach 60-tych XIX w.). Bez postanowień unii lubelskiej byłoby to utrudnione. Polonizacja Wielkiego Księstwa Litewskiego stawała się faktem. Tego przede wszystkim bali się bracia Litwini. Ale temu też służyło zachowanie odrębności pomiędzy obu częściami Rzeczypospolitej! 


Proszę znaleźć chwilę czasu na analizę godła Rzeczypospolitej Obojga Narodów.Czterodzielne pole z herbami Korony i Litwy. Równe pola! Oto jedno z osiągnięć unii lubelskiej. Nie ma podległości jednego wobec drugiego! Z czasem pojawi się w środku klejnot panującego monarchy elekcyjnego. Nie zmienia to faktu, że łączność obu państw, choć za cenę okrojenia Księstwa, została zachowana aż do tragedii rozbiorów w XVIII w. Treść unii była kompromisem, jaki udało się wypracować obu stronom. Tekst dokumentu zaprzysiężono 1 lipca 1569 r., a król powagą swego majestatu zatwierdził trzy dni później. 

J. Matejko "Śmierć Zygmunta augusta w Knyszynie"
 Na rok przed śmiercią Zygmunt August tak pisał w swoim testamencie:
...prosimy i upominamy, i zaklinamy, aby będąc obywatelami tak Korony Polskiej, jako Wielkiego Księstwa Litewskiego, beli jednym, nierozdzielnym na wieki ciałem, jednym ludem, jednym narodem, jedną nieróżną Rzecząpospolitą”. Unia była dziełem jego politycznej mądrości. Dalej pisał: „miłość, zgodę, jedność, którą przodkowie naszy nazywali po łacinie uniją i mocnymi spiski, wspolną obywatelów obojego państwa przysięgą utwierdzoną, na wieczność ukrzepili”.
Ostatni z Jagiellonów zmarł w Knyszynie 7 lipca 1572 r. „Wielu odbiegło go zaraz po śmierci i tak ciało jego zaniedbane leżało i kiedy nikt się o niego nie troszczył, Stanisław Czarnkowski, referendarz koronny, kazał własnym kosztem suknie i inne rzeczy do ubrania ciała potrzebne sprawić”- gorzko relacjonował Reinhold Heidenstein

J. Matejko "Zygmunt II August"
Smutne zejście dynastii, które Polsce i Litwie, ale i Czechom i Węgrom dała kilku królów. Dziedzictwo pozostało. Na kartonie J. Matejki widzimy króla dumnego, patrzącego jasno w dal (przyszłość?). Lewa dłoń spoczywa na rękojeści miecza. Ten królewski, zgodnie z tradycją, został przełamany. Prawa wsparta na pergaminie. Czy Państwo zwracają uwagę na te szczegóły w rysunkach mistrza Jana? Król opiera się o akt unii lubelskiej. Ten, który nie był władcą ludzkich sumień, powinien być wymieniany złotymi zgłoskami na kartach naszej historii. Aż do ustanowienia Konstytucji 3 maja trudno znaleźć bardziej doniosły dokument w historii naszego państwa, do którego się odwołujemy. Na koniec proszę poznać opinię Marcina Bielskiego o królu Zygmuncie II Auguście Jagiellończyku: „Był mądry, rozsądny i wielkimi dary od Boga obdarzony. (...) Był to pan trzeźwy, cichy, była w nim ludzkość wielka...”.

Bydgoszcz ma z powrotem swój "Potop"! / Bromberg ist zurück zu seiner "Hochwasser"!

$
0
0
Bydgoszcz odzierano z jej dziedzictwa w czasie zaborów, podczas II wojny światowej!. Z jakąś podłą konsekwencją nie pozwalano na powrót blasku, jakim okrywało miasto na przełomie XIX i XX wieku. Czy ktoś jest w stanie uwierzyć, że jest miastem, w którym po straszliwej wojnie (wcielaniu do III Rzeszy!) nie odbudowano żadnego zabytku? Gdzie jest dawny kościół ojców Jezuitów, gmach muzeum, cała tzw. pierzeja zachodnia? Czemu plac Teatralny jest  g o ł y  bez... teatru?! Dlaczego nie odzyskano "Potopu"- fontanny, która była symbolem miasta?!

Ferdynand Lepcke (1866-1909) podarował swoje niezwykle dzieło miastu równe sto dziesięć lat temu - w 1904 r. Kiedy w 1943 r. "Potop" zniknął w germańskiej hucie, by ratować sypiąca sie "tysiącletnią Rzeszę" powstała próżnia. Tym bardziej bolesna, że wielu bydgoszczan kończyło spacery w śródmieściu właśnie przy fontannie "Potop". Komunistyczni włodarze nie byli zainteresowani pozyskania z Coburga (rodzinnego miasta Artysty) identycznego zabytku! Ta bawarska fontanna posłużyła za model do podjęcia starań o rekonstrukcję.

Od 26 czerwca Bydgoszcz ma  s  w  ó  j   "Potop"! Dekadę trwało nim cel został ziszczony. Czy 2 000 000 złotych, to fanaberia? Niech na takie pytania odpowiedzą Ci, którzy odbudowywali swoje ratusze, zamki itp. obiekty, ba! dziś traktują je (o! zgrozo!) jako... świadków historii? Jakiej, bo ja tego swym umysłem nie ogarniam!


Nie wiem ilu bydgoszczan od 26 VI nacisnęło na"spusty"swoich aparatów? Znowu przysiadają na tle monumentalnych figur, jak pokolenie rodziców-dziadków-pradziadków, aby uwiecznić się na tak godnym miejscu. Pewnie, że i ja pognałem w to miejsce! Ale i wcześniej (co kiedyś jeszcze pokażę na innych zdjęciach) dokumentowałem "rozwój"żmudnej rekonstrukcji.


Chce się wierzyć, że już żadne wichry i burze nie odbiorą Bydgoszczy jej wyjątkowej fontanny. a jeśli nawet zły i wściekły los zagra na nosie, to przyszłe pokolenia bydgoszczan raz jeszcze postawią dzieło F. Lepckego na przeznaczonym dla niego miejscu! Jestem tego pewien. Nie twierdzę, że nie było nad Brdą słów sprzeciwu czy nawet oburzenia, że są inne wydatki... że to niemieckie dzieło... że zbyteczne marnotrawstwo... - takie ludzkie ble-ble-ble! Tłumy, które od 26 czerwca odwiedzają obecny park im. Kazimierza Wielkiego zadają kłam takiej oceny "Potopu". To wspaniałe, że mój roczny wnuczek Jerzy będzie mógł rosnąc w cieniu tego niesamowitego, odzyskanego skarbu!


Dramat rzeczywistego potopu nie uchodzi uwadze gości. Na razie jest duma, że fontanna wróciła! Po LXXII latach. Trzeba czasu, aby wczytać się w tragizm sytuacji, jaką utrwalił F. Lepke. Znaliśmy już część odtworzonych figur, bo dzieło wracało do nas w "kawałkach". Najpierw była niedźwiedzica, która ratuje swoje małe. Dawała nam namiastkę tego, co nas czeka. Jeśli o mnie chodzi, to nie zawiodłem się. Co innego widzieć najpiękniejsze nawet reprodukcje, a co innego widzieć skończone Dzieło. Tak przez wielki "D"! Nie ukrywam, że mnie zafascynował... lew!


Moje zdjęcia nie oddają każdego detalu? Przyznam się, że pojechałem na pierwsze spotkanie z "Potopem" i nie sprawdziłem poziomu naładowania aparatu. Padł mi po kilku "pstryknięciach"? Wrócę tam i poprawię się!...


PS: Post dedykuję moim bydgoskim dziadkom, Stanisławowi i Jadwidze.

Wikingowie - magia rekonstrukcji - duch Ragnara Lothbroka

$
0
0
Zanim zabiorę się za oddawanie się pasji, jaką jest m. in. przelewanie wrażeń po obejrzeniu kolejnego odcinka serialu "Wikingowie" - zapraszam do obejrzenia, jak bezboleśnie możemy przeniknąć w bajeczny świat historii. Od razu chcę podziękować memu byłemu uczniowi z XV LO w Bydgoszczy Tomaszowi WIŚNIEWSKIEMU za udostępnienie swej bogatej dokumentacji fotograficznej. Żadne z prezentowanych zdjęć nie jest mego autorstwa. 99 % wykonał Tomek. Ostatnie jest dziełem mojej Córki. Niech mi bedzie darowane, ale zapomniałem gdzie Tomek ... wykonał swoje bezcenności. Jeśli odwiedza mój blog, a na pewno Jego znajomi, to proszę o uzupełnienie mej dziury w pamięci.


Te i inne zdjęcia  chciałem wykorzystać do postu o serialu? Ale, jak to często u mnie bywa forma przerosła zamiary? Zacząłem bawić się zdjęciami  Tomka. Zostało mi to po czasach, kiedy sam na wiele godzin zamykałem się w piwnicy-ciemni u moich Dziadków na Lisiej 32 i wywoływałem błony, wykonywałem odbitki, kadrowałem to i owo. To ostatnie było zabawnym doświadczenie - trzeba było widzieć miny utrwalonych w kadrze i reakcje typu "kiedy to zrobiłeś?". Jeśli tylko macie okazję przy czerwonej żarówce spędzić kilka (-naście) wakacyjnych godzin, to korzystajcie z tego. Doświadczenie - bezcenne!


Po co takie rozwinięcie? Bawcie się w "wyciąganie" detali - z każdego możliwego miejsca! Zobaczcie, cospotkało zdjęcia Tomka. Detal, drobiazg, szczegół - to dopiero gratka. Jak bardzo upada duch zdjęcia, kiedy widzimy  Wikinga/Warega/Normana w okularach lub z papierosem w zębach. Wyobrażacie sobie Ragnara Lothbroka, jak odpala fajkę od  Rolla lub przez komórkę rozmawia ze swoim Wróżem? A Lagertha ma na nosie okulary, bo tka jakąś materię? Zgroza! Skóra sama cierpnie. Co z tego, że widzimy spięcie wojów, kiedy miast nadciągającej odsieczy króla Horika wjeżdża wóz strażacki marki Mercedes-Benz? To byśmy również na zdjęciach Tomka znaleźli. Specjalnie popracowałem nad "kastracją"kadrów. Jest okazja zobaczyć piękno świata Wikingów poprzez ich rzemiosło!... Podziwiam tych, którzy współcześnie z taką misterią i dokładnością oddają się precyzyjnemu odtworzeniu tamtej sztuki. Kto śledzi  serial i losy Ragnara (rewelacyjna kreacja Travisa Fimmela) czuje tamte czasy poprzez wspaniały obraz.




Nie wiem czy wikińskie dziewczyny/kobiety nosiły dredy. Wątpię. Wianek chyba bardziej przystoi?... Ale warto zwrócić uwagę na biżuterię. Ta była też ozdobą mężczyzn. Pozwólmy oczom spuścić wzrok z toporów, mieczy, włóczni i tarcz. Niech nie mają nas tylko za militarystów. Choć czym innym jest misterna rękojeść miecza lub grawerunek topora, jeśli nie dziełem sztuki? A garnek? Mniej ciekawy?





Zatem bierzmy się do wakacyjnego wchłaniania historii. Szukajmy pól bitew, miejsc godnych, gdzie stanie wojenny namiot, gdzie nadciągną poczty zbrojnych. I ja kiedyś uległem magii ciężaru historii? Jeśli ktoś pod stalowym hełmem rozpoznaje moje rysy - to nie jest w błędzie. Jam ci to. Duch mego dalekiego krewniaka (a może przodka?) Bolka z Grzybowa, co to stawał między wsiami Łodwigowo-Stębark-Grunwald, na pewno zarechotał ze swej chmurki na taki potomka widok?...


Smakowanie Bydgoszczy (4) - bydgoskie murale...

$
0
0
Wiem, że nie każdy może cieszyć się ze swobody, jaką dają wakacje. Ale czy to szkodzi wykorzystać, to co piszę lub zamieszczam w formie zdjęć (najczęściej swego wykonania) na tym blogu? Zagonieni nie dostrzegaMY wielu wspaniałości. Miasta nam pięknieją. ZwolnijMY. Nie rzucajMY na czwarty i piąty bieg. Wróćmy do drugiego. Rozpędzeni zatrzymujMY się - dla swego dobra, dla nawet najdrobniejszej estetyki, która nas otacza, która tu i ówdzie pojawia się lub po prostu wdziera się nam przed oczy!




Bardzo żałuję, że byłem zbyt mały, aby w latach 60-tych ganiać po ulicach Bydgoszczy i fotografować neony. Te wspaniałe, zmieniające się kolorowe litery, obrazy. Nie ma ich. I raczej bezpowrotnie zniknęły. Kiedy dojrzewałem nadszedł rok 1980 i 1981 i wtedy na murach (co już przypominałem na tym blogu) pojawiały się buńczuczne napisy!... krzyczano o odrobinę wolności!... wzywano do walki!... 


Jakżeż teraz jest inaczej. Jakżeż normalnie!..
Nie trzeba biegać po całym śródmieściu Bydgoszczy, aby znaleźć obrazy, które tu zamieszczam (tych kilka kadrów zrobiłem pomiędzy ulicami P. Skargi, M. Reja, a 3 maja). Tak, obrazy - bo to są uliczne dzieła sztuki. Nagle szara, zatłoczona ulica, obdrapany dom, kamienica lub blok stają się sztalugami dla ludzi z farbą! Powstaje bajkowy, kolorowy świat. "Co mi z tego ,skoro jestem z Kielc?"- ktoś wzdycha z drugiego krańca Polski? Rozejrzyj się dookoła siebie. Na pewno Twoje miasto nie jest wolne od podobnego artyzmu.



ObróćMY się dookoła siebie! Nie szukajMY patosu. Może te wykrzywione usta, grymaśne oczy, rozbiegane oczy - to właśnie coś dla nas? Może to nam się nie podobać? Może. Gusta nie podlegają ocenie! Ale obojętnym być wobec tego? Nie radzę. Ileś lat będą z nami. Kiedy robiłem poniższe zdjęcia, które jest poniżej jakiś pan wychylił się z okna swego wieżowcowego mieszkania i zapytał: "Wie pan jak to się nazywa?". Nie wiedziałem. "Piotruś Pan" - założę się, że usłyszałem nutę dumy! Na moim bloku nic takiego nie powstało.




Źle sie dzieje, jeśli fasady naszych domów stają się ofiarami najróżniejszych wulgaryzmów, pseudokibicowskich fascynacji i wrogości - to nie ma nic wspólnego, że sztuką, o której tutaj piszę. To zwykłe chamstwo i wandalizm. Ale czy i ono nie jest znakiem naszych czasów?... Warto zastanowić się czy nie czas i taki vox populi zachować od zapomnienia...


Czy nie zrobiło się kolorowiej na sercu i duszy? Nie wierzę, że nie. Ile zajęło mi zrobienie tych kilku ujęć? To nic, że idziemy podziwiać fontannę "Potop". Nie zając, nie ucieknie!

Spotkanie z Pegazem - 31 - Andrzej Poniedzielski "O Epoko!"

$
0
0
O Andrzeju PONIEDZIELSKIM pisać? Nie, Jego trzeba słuchać. Ewentualnie czytać. Że mąż ElżbietyAdamiak? Że ojciec bliźniąt? Że doskonały satyryk? Że wspaniały tekściarz?  To chyba doskonale wiemy. Może wśród odwiedzających ten blog są i tacy, którzy czytali Jego wiersze, które pojawiały się w miesięczniku "Zwierciadło"? Trudno wybrać   j e d e n   wiersz. Okoliczność znakomita i znamienita, bo mistrz Andrzej kończy dziś, 4 lipca, 60. lat! Jeśli krzyknę"sto lat!", to mogę być odsądzony od czci i wiary, że tak niewiele Mu życzę, raptem cztery dekady? No to nie życzę. Życzę sobie tylko, aby słyszeć te Jego pogniecione, zmiętolone i spowolnione puenty przez kolejne dziesięciolecia!... Bo nikt tego tak nie potrafi, jak  O N ! Tego się nie da nauczyć. Trzeba po prostu urodzić się z tym!



Na jednej ze stron (http://www.kobieta.pl/gwiazdy/wywiady/zobacz/artykul/andrzej-poniedzielski-nieprzewidywalny/)  znalazłem wywiad z A. Poniedzielskim. Przednia uczta dla ucha i ducha. Pozwalam sobie zacytować jedną odpowiedź Jubilata, kolejna anegdota z życia wzięta: "Niedawno usiadłem w kawiarni. Podeszła kelnerka. Roztrzęsiona. A przecudnej urody. Kobieta to moim zdaniem promocyjna wersja człowieka… „To pan?”, spytała. „Ja”, odrzekłem. Zamówiłem kawę, ona ją przyniosła, trzęsąc się i ją rozlewając. Po chwili zjawiła się po raz trzeci, z bloczkiem kelnerskim i wyraźną prośbą o autograf w oczach. „Najmocniej pana przepraszam…”, zaczęła, „ale z tego wszystkiego zapomniałam, jak się pan nazywa”.
Poniedzielski nie byłby sobą, gdyby w Jego wierszu, piosence nie kryła się mądrość do przemyślenia i wyuczenia? Myślę, że "O Epoko!"doskonale wpisuje się w blog o tematyce historycznej. Jeśli się mylę? Proszę o wyrozumiałość. Ale są wakacje. Za bydgoskim oknem prazy słońce!

"O Epoko!"
O, moja ty Epoko, złota
Pozdrawiam Cię, całuję
Już prawie wszystko mam na pilota
Już naturalnie mam tylko cień
Wiara przenosi góry złota
Pod każdą bramą, kwesta na tlen
Babcia Nadzieja w papilotach
Już nie poznaje, a mówi – wiem

Gdy kwestią kwoty, każda psota
Nawet zwariować nie chce się
I tak naprawdę, Ziemia i kwoka
Całodobowo obraca się
Po wywrotowcach ślad na wrotach
Wiosną najlepiej kwitnie dżem
W ciągłej promocji jest głupota

I kurs debila umacnia się

O moja ty Epoko, złota
Pozdrawiam Cię, całuję
Już prawie wszystko mam na pilota
Już naturalnie mam tylko cień
Ech moja ty Epoko, złota
Nijak ominąć i rzucić Cię
Zresztą z porzucań jest tęsknota
Pozwalam sobie rzucić cień 



PS: Zdjęcie udostępniłem sobie z Facebooka samego Andrzeja Poniedzielskiego.

Zapmniana victoria (3) - Kłuszyn 1610

$
0
0
JKM Zygmunt III Waza
Nasłuchiwałem wczoraj. jak cztery lata temu... Efekt taki sam. Cisza wokół polskiego  4 lipca?! Niepojęte niedopatrzenie, historyczna odmiana amnezji?! Może zatem letnie wakacje to doskonała okazja, aby... podciągnąć się w historii? Gnamy pod Grunwald lub na inne pole znamienitej bitwy. Oj! dzieje się wtedy! Pęcznieje duma narodowa, czujemy więź z herosami sprzed stuleci. Wspominamy straszliwe klęski powstań narodowych! A nie chcemy pamiętać największego triumfu oręża polskiego?! Jak to możliwe, że jest w dziejach ojczystych bitwa wielka, triumf, jakiego nie odniesiono ani gromiąc Teutonów, ani Turków, ani Szweda czy Kozaka! I, co? I   c i s z a ?! Komu przeszkadza wspominanie 4 lipca 1610 r.?!...
Nasi wschodni sąsiedzi, Rosjanie, hucznie obchodzą rocznicę wygnania Polaków z Kremla, to może pora wnieść inicjatywę ustawodawczą i zacząć dobijać się o prawo obchodzenia rocznicy bitwy pod Kłuszynem? Tak lubimy naśladować Amerykanów. Oni mają swoje święto 4 lipca? Mamy i my, Polacy! Sponiewierana wojnami w XVII wieku Rzeczpospolita ma powody do dumy! Sarmackie dzieci dawał „pro memoria” Szwedom, Tatarom, Turkom, Kozakom, Siedmiogrodzianom, Rusinom (choć oczywiście z różnym natężeniem i skutkiem). Jak widać lista jest długa!

Czapka Monomacha - korona wlk. ks. moskiewskich

Dymitr Samozwaniec
Wasyl  IV  Szujski
Rzadki to zaiste przykład w dziejach Rzeczypospolitej Obojga Narodów wojny interwencyjnej. Chaos, który zapanował po odejściu dwóch ostatnich Rurykowiczów(Iwana IV Groźnego i jego syna Fiodora), a potem cara-boja Borysa Godunowa przeszedł do historii carstwa (choć w Warszawie długo i uparcie obstawano przy nazwie: Wielkie Księstwo Moskiewskie), jako "wielka smuta". Najazd dwóch (!) Dymitrów Samozwańców dolał oliwy do ognia. Dopiero z drugim z nich spotkał się król Zygmunt III Waza. Monarcha zwiedzony obietnicą nawrócenia schizmatycznego Wschodu ruszył na wojnę, która od czasów Stefana Batorego miała okryć chwałą polskie i litewskie chorągwie, choć niestety końcowy bilans będzie... bardzo ujemny!
Od pięciu lat wakowała buława większa. Po śmierci Jana Zamoyskiego król w ten sposób realizował politykę personalną państwa. Jeszcze minie kilka lat, nim hetman polny koronny Stanisław Żółkiewski sięgnie po godność hetmana wielkiego. Władał on dobrze szablą (dał tego dowody m. in pod Byczyną w 1588 r., kiedy brano w łyki arcyksięcia Rudolfa Habsburga) i piórem. Pozostawił bowiem po sobie oprócz pamięci, heroicznego przykładu śmierci na polu bitwy także pamiętnik! Rzecz ukazała się pod tytułem „Początek i progres wojny moskiewskiej”
Hetman S. Żółkiewski
Już we wstępie S. Żółkiewski oskarżał wojewodę sandomierskiego Jerzego Mniszcha o rozpętanie konfliktu z Moskwą:„Który dla ambicji i chciwości swojej Moskwicina Hrycka, syna Otrepiejowego, który per imposturam (przez szalbierstwo) zwał się carewiczem moskiewskim Dymitrem Iwanowiczem...”. Zresztą wystawił dalej o tej szlachcie, co na Moskwę poszła jak najgorsze świadectwo: „Nasi zaś, którzy przy nim byli, rozpustnie żyli, zabijając, mordując, gwałcąc, nie tylko czemu inszemu, ale i cerkwiom nie przepuszczali”. To i nie dziwota, że szala goryczy przechyliła się i 27 maja 1606 r. : „Przez sześć godzin z rzędu nie było słychać nic innego prócz bicia w dzwony, strzelaniny, uderzeń, tupotu, tętentu koni... Litości nad Polakami okrutni Rosjanie nie mieli.”- tak opisał dzień upadku i śmierci Dymitra oraz wielu Polaków świadek Konrad Bussów.Władze w Moskwie ujął nowy car, Wasyl IV Szujski!Ale my naszą uwagę skoncentrujemy na kampanii A.D. 1609 i 1610!
Za czasów królewskiego dziada, Zygmunta I Starego, utracono Smoleńsk! To nad tym zdarzeniem zasępia się „matejkowski Stańczyk”. Teraz nadeszła sposobna pora, aby po blisko stu latach sięgnąć po tą ruską warownię. Tym bardziej, że jak wspomina hetman króla: „...przyjdzie do tego, że na Smoleńsk chce iść, gdyż mu nadzieję uczyniono, że Smoleńsk dobrowolnie ma się poddać, że i teraz pan starosta wieliski (tj. Aleksander Gosiewski – przyp. K.N.) koło tego praktykuje...”.Sięgnąć po Smoleńsk, to raz, ale rozbić alians Moskwy ze Szwedem, to dwa!
JKM Karol IX Waza/Vasa
Król Szwedzki Karol IX Sudermański(oczywiście z dynastii Wazów, stryj JKM Zygmunta III) doskonale rozumiał zasadę „wróg mego wroga jest moim przyjacielem”. Postanowił wesprzeć Moskali swoim wojskiem. W marcu 1609 r. Karol IX i Wasyl IV podpisali pokój wieczysty w Wyborgu/Viipuri, który był wymierzony przeciwko Rzeczypospolitej! Bratankowi, Zygmuntowi III, nie udało się odciągnąć stryja od tego aliansu, co nie znaczy, że nie próbował. Jeszcze w listopadzie 1608 r. Krzysztof Radziwiłł pisał do brata: „Król snadź myśli, z Karolusem przymierze uczyniwszy, wszystką swoją moc na Moskwę obrócić i królewicza (tj. Władysława Wazę - przyp. K.N.) na to państwo osadzić”.
Smoleńsk okazał się twierdzą niemal nie do zdobycia! Hetman Żółkiewski znalazł się pod jego masywnymi murami (do sześciu metrów grubości) we wrześniu 1609 r. „Ufając tedy tej dużości murów – wspominał później – gotowości i aparatowi, który niemały był – dział do trzechset, oprócz inszej strzelby, prochów, kul dostatek, żywności gwałt – nie chcieli się oblężeni wdać w żadne traktaty”.Nadmienić tylko należy w tym miejscu, że twierdzę zdobyto dopiero w... czerwcu 1611 r. To wtedy wybito medal z dumną sentencją: DUM VINCOR LIBEROR (gdym zwyciężony, wolność odzyskuję). Gratulacje na ręce monarchy przesłał m. in. papież Paweł V i cesarz Rudolf II. Mógł się potem król uwieczniać na tle miasta na „triumfalnych płótnach”, które niemal w konspiracyjny sposób, przed 1989 r., omawiali na Wawelu przewodnicy...
JKM Zygmunt III Waza na tle Smoleńska - wg. T. Dolabelli
W styczniu 1610 r. pod Smoleńsk przybyło poselstwo moskiewskie, przeciwne rządom Wasyla IV, i zaproponowało tron królewiczowi Władysławowi. Królewskie plany waliły się z hukiem. Nie dane mu było w jednym ręku zjednoczyć Rzeczpospolitą Obojga Narodów i Moskwę.W lutym król wyrazi zgodę na koronację swego syna „w moskiewskim obrządku”.
Oblężenie Smoleńska trwało, kiedy stało się jasne, że nadciąga moskiewsko-francusko-szwedzka odsiecz, pod wodzą carskiego brata Dymitra Szujskiego! Samych Rosjan miało być około 30 000! Hetman S. Żółkiewski ruszył naprzeciw przeciwnika. Ocenia się, że wiódł ze sobą 6500 jazdy, 200 piechoty i raptem 2 działa! „Nieprzyjaciel z małości wojska naszego lekce nas ważył i nie mniej się nie spodziewał, jako tego, iżbyśmy tyle mieli śmiałości o tak wielką potęgę się kusić, i owszem byli tej nadziei, żeśmy mieli uciekać (...)”- czytamy we wspomnieniach polskiego wodza. Lekceważenie przeciwnika, jak uczy historia, już niejednego pysznego wodza doprowadziło do zguby.
J. De la Gardie
Porywał się hetman polny koronny na rzecz zdawało się niewykonalną. Pod Kłuszynem, 4 lipca 1610 r., rozgorzała jedna z największych lechickich bitew, o której potomni jakoś zapominają?! Zaczęło się optymistycznie dla polskich chorągwi, bo jak czytamy w hetmańskiej relacji: „Naszym, którzy na moskiewskie hufy przyszli, łacniejsza była sprawa, bo Moskwa nie strzymała razu, jęli uciekać, nasi gonić”. Nic nie było przesądzone, tym bardziej, że szwedzka piechota pod dowództwem Jacoba De la Gardie dawała skuteczny opór husarii, która nie potrafiła złamać przeciwnika. Uczestnik bitwy Samuel Maskiewicz wspominał:„To jedno przypomnę, do wierzenia niepodobne, że drugim rotom się trafiło razów ośm albo dziewięć przyjść do sprawy i potykać z nieprzyjacielem. (…) to najbardziej przed oczyma mając, że wpół ziemi nieprzyjacielskiej jesteśmy, a tak wielki tłum nieprzyjaciela okrutnego przed sobą mając, przed którym ani wyjść obronna ręka, o tym ani myśleć, wymodlić też niepodobna, jeno w łasce Bożej, w szczęściu, w rękach nadzieja” O wodzu zanotował:„Hetman (…) już zwątpił o sobie i o wszystkich nas i jako drugi Jozue, ręce do góry trzymając, po wszystek czas o zwycięstwo prosił”.Chwila słabości na szczęście nie trwała zbyt długo. Ponawiane ataki zaczęły kruszyć opór moskiewski! Trzeba było teraz rzucić husarię Marcina Kazanowskiego!

Szarża husarii - wg. H. Batowskiego
 „Aż kiedy już nie stało onych Niemców pieszych– snuł swoją opowieść hetman Żółkiewski – którzy przy płocie nam byli na przeszkodzie, skupiwszy się kilka rot naszych, uderzyli w onę jazdę cudzoziemską kopijami, kto jeszcze miał, pałaszami, koncerzami. Oni też destituti praesidio (pozbawieni ochrony) ludzi moskiewskich i onej piechoty nie mogli się oprzeć, jęli w swój obóz uciekać, ale i tam nasi na nich wjechali, bijąc, siekąc, pędzili ich przez ich obóz własny”. Dzielny J. De la Gardie salwował się ucieczką. Dymitr Szujski też nie czekał, aż go Lechici wezmą w łyka! Nie bez dumy hetmańskie pióro kreśliło jego obraz: „Choć niewiele ich za nim goniło, uciekał potężnie. Na błocie, konia, na którym siedział, i obuwia zbył. Boso na lichej chłopskiej szkapinie pod Możajsk do Monastyra przyjechał”. Może dziwić w przekazie „niewiele goniło” za bratem cara? Hetman nie kryje, jaka była rzeczy przyczyna: „Padli w obozie na łupie onym, bo też to Moskwa na to uczyniła, żeby naszych od gonienia zabawili”. A jak zawrócił do owego obozu„Było wozów, kolas ledwie nie więcej, niźli nas. Bo zaprzężone stały moskiewskie kolasy, które nasi naładowawszy łupami wieźli, (…) że jeździe mijać ich z trudnością przychodziło...”.
Droga na Moskwę stała otworem! Bojarzy sami obalili Wasyla Szujskiego. Nic więc dziwnego, że jak sam o sobie pisał hetman polny: „Prędko się ku Moskwie spieszył, napisał list do dumnych bojar, pochwalając, że Szujskiego z państwa złożyli (...)”.
Na polu pod Kłuszynem miało, według S. Maskiewicza, paść do 10000 Moskali, a drugie 5000 wybito w pościgu. Straty polskie miały być minimalne:„stu siedmiu towarzyszy poważnego znaku i stu czternastu rannych oraz kilkuset pacholików”?

"Bracia Szujscy na sejmie warszawskim" - wg. J. Matejki
Niech w pamięci pokoleń (bez szowinizmu, ironii i złośliwości) pozostają fakty: rozgromienie Rosjan (i Szwedów) pod Kłuszynem, pierwsze zdobycie Moskwy (następne będzie wespół z Napoleonem Bonaparte w 1812 r., co nikomu się jeszcze nie trafiło, aby dwukrotnie, wojennie na Kreml wjeżdżał!), wzięcie do niewoli cara Wasyla Szujskiego (i jego braci). To musiał być przedni widok, kiedy 29 października 1611 r. przez Krakowskie Przedmieście w Warszawie podążał szereg karet, w jednej z nich carski-jeniec  razem z braćmi! Rzucił ich hetman u stóp Majestatu! Jest-że potężniejsza w skutkach victoryja?! Jeńcy umrą w polskiej niewoli. 

Szujscy przed JKM Zygmuntem III i Sejmem - rycina z epoki
Dopiero 6 lutego 1618 r. król Zygmunt III Waza zdecydował się wręczyć Stanisławowi Żółkiewskiemu buławę wielką i uczynić go hetmanem wielkim koronnym. Wakat trwał 13. lat! Dwa lata później sędziwy wódz wyruszyć miał na swoja ostatnią wyprawę wojenną. To wtedy na kary polskiej wojskowości wpisane zostało tragiczne słowo: C e c o r a ! 

PS: Kilka lat temu Rosjanie  odgrażali się, że przemianują w Moskwie ulicę, przy której stoi polska ambasada na... Michaiła Murawiowa-"Wieszatiela". Ówczesny prezydent Warszawy Lech A. Kaczyński odpowiedział mniej tak (cytuję z pamięci): "Jeśli Rosjanie przemianują tak tą ulicę, to on w Warszawie zmieni tą,  przy której stoi rosyjska ambasada na... Dymitra Samozwańca". Prawda, jaka celna riposta? A moje historyczne serduszko bije radośniej, że historia wciąż jest żywa i coś znaczy...

Smakowanie Bydgoszczy (5) - bydgoskie murale... - schody Penrose'a

$
0
0
Przy ulicy Obrońców Bydgoszczy nr 11 w Bydgoszczy stoi kamienica. A na niej - jeden z najciekawszych miejskich fresków. Gościom podpowiadam, że można doń dotrzeć idąc K. Marcinkowskiego (boczna od Dworcowej i przedłużenie Sienkiewicza), albo wysiąść koło Opery Nova i idąc w kierunku, gdzie niedawno stała jeszcze Fabryka "Befama". Bez problemu można dostrzec, to dzieło. Oczywiście można wrzucić niezbędne dane, które i w tym akapicie zamieściłem,  do przeglądarki internetowej i... jesteśmy w domu! Lub raczej koło domu?...




I ja zerknąłem do źródła AD 2014 i wiem, że mural pojawił się na zachodniej ścianie kamienicy w kwietniu roku zeszłego. Odnalazłem artystyczne pseudonimy twórców! Na stronie toruńskich"Nowości"  czytaMY: "Chazme i Sepe to duet parający się street artem. W ramach Festiwalu Filmów Animowanych „Animocje” namalowali ogromny mural na jednej z kamienic". To wyjątkowe dzieło jest skutkiem "...to plenerowa część Festiwalu Filmów Animowanych „Animocje”, który odbył się w Bydgoszczy w dniach 24-28 kwietnia [2013 r. - przyp. K.N.]".



Pogrzebałem dalej  i na oficjalnej stronie Miejskiego Centrum Kultury w Bydgoszczy znalazłem wpisy dotyczące Autorów! O Sape jest napisane m. in.: "Urodzony w 1982 roku w Warszawie, absolwent Wydziału Grafiki i Malarstwa Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi (dyplom w 2008 roku pod kierunkiem prof. S. Iwańskiego) oraz Wydziału Architektury Krajobrazu na SGGW w Warszawie.(...) Jego prace można zobaczyć na murach takich miast jak: Monachium, Oslo, Praga, Berlin, Lille, Lucerna, Warszawa, Gdańsk, Łódź, Wrocław, Bydgoszcz, Szczecin, Katowice". O Chazme czytamy m. in.: "Urodzony w 1980 roku w Laufen w Szwajcarii, jest absolwentem Wydziału Architektury i Urbanistyki Politechniki Warszawskiej (dyplom w 2008 roku pod kierunkiem prof. Molskiego).(...) Jego prace można zobaczyć na murach takich miast jak: Praga, Berlin, Lille, Warszawa, Gdańsk, Łódź, Wrocław, Szczecin, Kraków. Wystawiał w Krakowie, Warszawie, Łodzi, Berlinie, Monachium, Glasgow". Robi wrażenie, prawda? Oczywiście są linki do oficjalnych stron obu Artystów. Można do woli podziwiać Ich dzieła, jakie zdobią inne miasta.



Wracam na stronę "Nowości", aby poprawnie zapisać po czym kroczą bohaterowie malowidła: "...przedstawia postaci kroczące po tzw. schodach Penrose'a - figurze geometrycznej możliwej na narysowania na płaszczyźnie, ale niemożliwej do odtworzenia w trójwymiarze". Nie ukrywam, że był to pierwszy bydgoski mural, który fotografowałem. Do którego podziwiania zapraszam! Proszę zauważyć, jak niezbędny jest w naszej pracy komputer!

...cisza nad tą urną?

$
0
0
Emocje opadły?
6 lipca przeszedł bez echa?
Będą wracać każdego 13 grudnia?
Do pierwszej publicznej próby uczczenia pamięci generała Wojciecha Jaruzelskiego?
Opinie na Jego temat długo będą dzielić i jątrzyć? Nie ma co udawać: był zbyt znaczącą postacią w historii Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, że pomniejszanie jej zakrawa na nonsens! Tego się po prostu nie da zrobić!


Źle się stało, jak się stało przed Cmentarzem na Powązkach. Wznosić okrzyki nad urną z prochami? Zakłócać Rodzinie czas żałoby - jakie to miałkie, płytkie i podłe. Nie sądzę, aby docierało to do ludzi, którzy wobec trupa zdobyli się na odwagę? Czemu jej nie stało przed 25 maja?
"PACHOŁEK ROSJI PRECZ DO MOSKWY", "HAŃBA", "PATRIOTÓW CHOWANO JAK PSY NA ŁĄCZCE, A ZBRODNIARZ Z HONORAMI", "CZEŚĆ I CHWAŁA OFIAROM GENERAŁA", "JARUZELSKI WON STĄD", "POWĄZKI NIE DLA ZDRAJCÓW", "ZDRAJCA WON POD KREML"- te hasła niczym trupie ptaki osaczały rodzinę Generała. Jaki obraz tego dnia weźmie ze sobą Córka czy Wnuk? Oni dziedzictwo Ojca-Dziadka będą dźwigać do swoich dni ostatnich.
Nie osądzono nigdy "rodzimego Pinocheta"! I to jest przykład ułomności systemu III Rzeczypospolitej Polskiej. Jedni powiedzą: "a kto miał to zrobić? zdrajcy z Magdalenki?",  "postkomunista, który zawdzięczał swą karierę i wyniesienie na urzędy reżimowi?". Nie pierwszy (i nie daj Boże nie ostatni) to przykład nieruchliwości polskiego aparatu sprawiedliwości! Źle się stało, że nie osądzono generała - ministra obrony narodowej - premiera - I sekretarza KC PZPR. Już słyszę głosy kontry: "starca?", "chorego człowieka?!". Francuzi nie mieli skrupułów dla bohatera spod Verdun, marszałka Philippe Pétaina. Osądzono go, kiedy miał 89 lat! Umarł we francuskim więzieniu, kiedy miał 95 lat. Generał Charles de Gaulle skorzystał z prawa łaski i wyrok śmierci zamienił na dożywocie. Sprawiedliwości stało się zadość? W cieniu tego procesu pozostał ten wytyczony innemu bohaterowi I wojny światowej generałowi Maxime Weygandowi. Blisko 80-letni starzec był również sądzony! Nam został tylko osąd historii! Nie dano rodzinom ofiar Generała satysfakcji Jego degradacji i wyroku w imieniu III RP.
Jeden ze znanych bydgoskich dziennikarzy, mój kolega z równoległej klasy maturalnej,  opowiedział mi przed  laty historię, którą bezimiennie tu przytoczę. Nie naruszam tym samych żadnych danych osobowych osób trzecich. Jego brat zginął tragicznie w czasie stanu wojennego. Oczywiście cała nienawiść zwaliła się na kark Generała. Kolega żył z pragnieniem spotkania tego, który miał jakiś udział w śmierci brata. No i okazja się zdarzyła. Organ prasowy, z którym jest od lat związany, wysłał go do Warszawy! Po co? Miał przeprowadzić wywiad z... autorem stanu wojennego! Nie wierzył we własne szczęście?! Całą drogę pokonywał z przeświadczeniem, że jak spotka Jaruzela, to... wygranie Mu... powie co myśli o stworzonym przez niego reżimie... Z każdym pokonywanym kilometrem stawało się jasne, że stanie oko w oko z... I stanął! I, co? Wygarnął? Usłyszałem z Jego ust coś takiego: "Wszedł stary, schorowany człowiek. Nie mogłem...". Nie wygarnął! Nie cisnął tragedią rodzinną w twarz kogoś, kto przez lata był określany, jako "oprawca"i "sprawca".
A jednak trudno mi godzić się ze słowami jednego z  mówców nad grobem Generała: "Żegnamy więc ciebie, żołnierzu. Żołnierzu, który wytrwale, dzielnie i wiernie służyłeś Polsce. Żegnamy cię żołnierzu i dziękujemy za wszystko. Dobrze zasłużyłeś się ojczyźnie. Wojciechu, żołnierzu, spocznij. Twoja służba skończona, a my baczność. Walka o dobre imię Wojciecha Jaruzelskiego trwa. Cześć twojej pamięci".Mówiący przejął się rolą, naczytał Trylogii?... Myślałby kto, że to ksiądz Kamiński z Kamieńca Podolskiego? Lepiej było zachować znaczące milczenie. Mam wrażenie, jakby wyszły z zakamarków demony przeszłości i rozpoczęły nad miejscem pochówku swój danse macabre. 
Generał Wojciech Jaruzelski należy już do historii. Nasz osąd będzie zawsze subiektywny. 6 lipca skończyłby 91. lat.

Dwaj mundurowi dyktatorzy: F.  Castro i  W. Jaruzelski

Przeczytania ... (1) - Jerzy Stuhr "Tak sobie myślę..."

$
0
0
Oderwałem się od biografii Goebbelsa (D. Irvinga)! Zupełny przypadek. Poszedłem do mojej osiedlowej biblioteki, aby oddać książki. Myślałby kto, że mój prywatywny księgozbiór taki mały i nie mam, co na wakacje do przeczytania? Przecież w kolejce ustawia się m. in. opasłe tomisko P. Longericha "Himmler. Buchalter śmierci", to 896 stron bez przypisów i bibliografii. Na bibliotecznej półce stała książka Jerzego Stuhra "Tak sobie myślę...". Wziąłem do ręki, przewertowałem, odłożyłem, wyszedłem z biblioteki, aby za kilkanaście minut do niej wrócić po...
Ani się odważę pisać tu recenzję pamiętnika Jerzego STUHRA. Zanim poznałem wspaniałe kreacje z "Amatora" czy "Wodzireja" (do których wracam często) krakowski aktor kojarzył mi się z konferansjerką, jaką przez lata prowadził w "Spotkaniach z Balladą". Dopiero potem było kino i czy telewizyjny serial "Z biegiem lat, z biegiem dni...". Nie ma, co się czarować przewspaniała kreacja w "Seksmisji"!
Jeśli ktoś w zapiskach J. Stuhra ma zamiar szukać taniej sensacji, to niech lepiej w ogóle nie zabiera się do lektury. Powinni po nią sięgnąć m. in ci wszyscy, którzy wpędzają się w kompleksy, poddają się im! Już w pierwszym zapisie osobistego pisania czytamy: "Teraz nie ma juz moich dokonań, uznania u publiczności, pozycji, popularności. Jestem tylko ja i choroba. I jest jeszcze moja żona Basia". Oczywiście, że wiedziałem o chorobie, z którą walczył Aktor. Jej cień też pada na... mnie? Zbyt wielu mych krewnych i przodków nie miało tego szczęścia. Przegrał ją m. in mój bydgoski dziadek, którego nigdy nie poznałem, bo zmarł na półtorej roku przed mym nadejściem. Musiałem sam sobie zbudować Jego obraz. Pewnie go wyidealizowałem. Piszę o tym w kontekście oczekiwania Autora na narodzin wnuczki Heleny (Lenki). Mój dziadek nie mógł na mnie czekać, bo w styczniu 1962 r. nie dokonało się jeszcze dzieło poczęcia...
Nie chciałbym jednak, aby ten post odbierać, jako moją recenzję. To kilka refleksji po lekturze, która pochłonęła mnie bez reszty. I, nie ukrywam, chwilami wzruszyła. Bo pamiętnik Jerzego Stuhra jest prawdziwym zbiorem myśli znalezionych! Nie mogłem po nim bezkarnie gryzmolić i nanosić notatek, bo to nie jest moja książka. Na użytek tego pisania wracam do tekstu i zostawię tu kilka cytatów. Może nawet nie reprezentatywnych dla całości dzieła. Tym bardziej namawiam do jego poznania. Pewnie, że wątki domowo-rodzinne są.
"Pomału, z własnej woli, zamieniam się w obserwatora rzeczywistości. I może dlatego warto dla samego siebie to pisać" - to chyba dylemat każdego, kto pisze swoje pamiętniki. Nie jestem od tego wolny. I tu pewnie leży główna przyczyna dlaczego sięgnąłem po "Tak sobie myślę...". Po co? Dla kogo? Psu na budę!... Zwykła huśtawką nastrojów. A przecież wielu z nas nie ma na sobie ciężaru niepewności, jak choroba Autora. Przed laty wpadła mi w rękę książka o... testamentach gwiazd amerykańskich. Co mnie zaskoczyło? Że pierwsze tego typu dokumenty sporządzali w wieku... trzydziestu kilku lat? Nie, nie odejdę od komputera, aby go napisać. Nam się wydaje, że jesteśmy niezniszczalni? Że zawsze będziemy? 
Wobec choroby, która może zabić czym są kolejne spory polityków AD 2011? "Właściwie mało mnie to obchodzi, czasem jeszcze śmieszy. Ważne staje się to, co blisko wokół mnie, i  jak to we mnie przenika, co powoduje". Chcemy kolejnego protestu?  Chcemy drugiej i trzeciej barykady nienawiści? Proszę bardzo. Tylko - po co? Zawsze nowo poznanym uczniom rysuję szkic demoniczny swej osoby, którą mogą poznać. I wtedy cytuję swoje: tylko po co?
"Boże! Daj, żeby nigdy już w tym kraju nikt nie nazwał mnie gwiazdorem. To jeszcze jeden powód, aby zająć juz pozycję obserwatora". To na fali, jak skundlono  pewne określenia i terminy. Temu zagadnieniu Stuhr poświęci dużo miejsca. Nie uwolni się od roli życiowego cenzora. I bardzo dobrze. Bo Jemu wolno! I choć zastrzega się, aby tak o Nim nie pisać, to ja napiszę: WIELKA GWIAZDA!
"Tak sie boję codziennie, kiedy robię sobie prasówkę, a by nie zobaczyć swojego nazwiska okraszonego epitetem CELEBRYTA. Już robię wszystko, aby zejść tabloidom z oczu". Pewnie, że odnajduję cytaty, które wyrażają również mnie! To bardzo subiektywne odkrywanie myśli Jerzego Stuhra, które są również moimi! Te dwa pojęcia "gwiazda" i"celebryta"wylewają się z różnych kątów. Kiedy ktoś mnie przekonuje o"gwiazdkowatości"tej czy innej osoby pytam się: a co zagrała? a u kogo zagrała? Ale ja nie jestem aktorem "Teatru Starego" i rektorem artystycznej uczelni! 
"Od pacholęctwa często słyszałem na korytarzu w szkole:Niemiec! A co twój dziadziuś robił w czasie wojny?. Potem pamiętam, że im bardziej mi sie podobał Goethe od Mickiewicza, Mann od Orzeszkowej, Heine od Asnyka, czy nie daj Boże Konopnickiej, rósł naokół mnie mur milczenia". Jak tumanom wyjaśnić, że nie istnieje 100 % Polak?! Bo niby jak się uchował w wielonarodowej,  wielokulturowej, wieloreligijnej Rzeczypospolitej Obojga Narodów?! Potomkowie tych, którzy używali przeszło 30-tu języków nie mogli się rozpuścić w powietrzu! May ich w swoim DNA! Sam po kądzieli ciągnę swe korzenie z litewskiej gleby. Ale bliżej mi pokoleniowo do mych... germańskich przodków Müllerów z Mąkowarska, niż Poźniaków spod Połocka z XVI w. Niech ktoś rzuci na szalę rozważanie o "czystości krwi polskiej"! To już nie nacjonalizm, to faszyzm w najczystszej postaci! A, czy mi darowano opowieści o "hołocie ze Wschodu, przez którą wypędzono Niemców z ziem polskich"? Nie! Znam to z autopsji! Dlatego też przed laty wziąłem udział w prasowej dyskusji na łamach jednej z bydgoskich gazet na temat "Deportacji i III grupy". Kwestii D.V.L. na ziemiach wcielonych do Rzeszy (!) chyba nie są w stanie ogarnąć swym wyobrażeniem niektórzy 100 % Polacy... Ale plwać "od Niemców"? Jakie to proste?... Jakie to podłe!... Jakie to polskie?...
Zapiski Stuhra nie są wolne od teraźniejszości? 3 XI 2011 r. zanotował: "Polski pilot lądował z niewysuniętym podwoziem i uratował dwustu trzydziestu ludzi. I Polska oszalała! Takiej bezinteresownej dumy i radości, że ktoś coś perfekcyjnie wykonał, już dawno nie widziałem. Czyli można. Można w tym narodzie jeszcze wzbudzić pozytywne emocje. Jakże Polacy pragną pozytywnego bohatera". Tym pozytywnym bohaterem był kapitan Tadeusz Wrona! O awaryjnym lądowaniu Boeing 767-300 ER (lot PLL LOT 016) mówiła cała Polska! Smutne, kiedy dalej czytamy o naszych narodowych nastrojach "...wydaje się, że nasze życie codzienne to podkopać, znaleźć haka, ośmieszyć"?
"Dzisiaj Święto Niepodległości. Wycierają sobie nim gęby politycy różnego autoramentu, zwłaszcza w okolicach świąt narodowych. Dzisiaj boję się otworzyć telewizor, włączyć radio, żeby nie zobaczyć chuligańskiej rozróby, pobitych policjantów, nie usłyszeć o tym. Tak świętuje mój Naród!". Smutkiem zabarwiona dygresja. Odrabiamy tą ponurą lekcję każdego 11 listopada.
Tą książkę powinna przeczytać nasza młoda, rosnąca, kwitnąca inteligencja! Kto dziś uczy obycia? Zamawia zastawę od Wierzynka  i daje pokaz "podstawowych zasad zachowania się przy stole"? Na pewno wielu z nas pamięta ten okres, kiedy dzieci siedziały przy swoim stoliku, w swoim pokoju. Wtedy naprawdę obowiązywała zasada, że "ryby i dzieci głosu nie mają"! U Stuhra znajdziemy takie cudo: "Tak, odwaga wstydu, że się czegoś nie wie, że jest sie niedouczonym, nieoczytanym, nie na bieżąco, nie trendy i umiejętność przyznania się do tego również - w połączeniu z dyskrecją zajmowania stanowiska - nieodłączne cechy inteligenta". Nikt nie jest alfą i omegą!... Ale przyznać się do tego? Bardzo trudne. Ale uczciwe. Nie będę udawał  marynisty, bo nim nie jestem. Szybko wykazano by moją w tej  materii niewiedzę. Oddaje pole tym, co są! moi uczniowie, to wiedzą.
Smutne są wtrącenia o kolejnych śmierciach bliskich i znaczących. Nie muszę dodawać, jak bardzo bolesne, kiedy samemu cierpi się i walczy o swoje życie. A padają tu nazwiska wielkie dla polskiej kultury: Wisława Szymborska czy Adam Hanuszkiewicz."Jaki przystojny był ten Hanuszkiewicz. Jak sie jest tak przystojnym, to już nie trzeba nic grać, nic się nie musi". O Noblistce napisał: "Pani Szymborska odeszła. Nie wiem, co pisać. Piszą o niej pięknie. Jeszcze wiele pięknych rzeczy napiszą. Więc już nie trzeba".  Nagle okazuje się, że matka Jerzego Stuhra była uczennicą "u Sióstr Urszulanek w Krakowie", do której chodziła Poetka. Musiały mijać się na szkolnym korytarzu, bo dzielił je tylko rok edukacji!  Proszę wpatrzeć się w zdjęcia obu dziewcząt (s. 133). Jaka  piękna ocena Václava Havla, kiedy pisze, że "nikt złego słowa" i wyjaśnia nam to: "...pan Havel w ogóle nie musiał niczego udawać. Normalnie udawać, tak jak dziewięćdziesiąt procent ludzi udaje, żeby się przedstawić w świetle korzystniejszym, albo też prowadzą skomplikowaną gombrowiczowską grę gęby uzależnionej od adwersarza". Mnie masek panowie politycy. to może i  mniej afer, a dla nas wyborców rozczarowania?
Proszę sięgnąć po pamiętnik Jerzego Stuhra. Poznać okoliczności Jego spotkania z papieżem Janem Pawłem II czy... Sylvią Kristel, kolejne wątpliwości co do pojmowania wartości przez Rodaków. Zrozumieć irytację Aktora tej miary do przyszłej adeptki sztuki aktorskiej, dla której nie istnieje Szekspir, ale... wyjątek z Internetu? I to bez zawstydzenia!  Może warto znaleźć odpowiedź na zapis, który cytuję na zakończenie, niepełnego postu:"Zaczynam się bać młodych. (...) Tych, których kompletnie nie interesuje, co mówię". Wiem, że z tych wypowiedzi wybitnego Aktora i Pedagoga układa się stosowny moralitet, kanon zasad i prawideł. Ale jest to tez kubeł zimnej wody na nasze rozpalone umysły. Warto, aby książki z takim przesłaniem stały na naszych półkach. Mam nadzieję, że Jerzy Stuhr poznany, jako... pisarz stanie się niemniej blisko, jak role, które stworzył.

Smakowanie Bydgoszczy (6) - Łuczniczka wg. Macieja Jagodzińskiego-Jagenmeera

$
0
0
Była współilustacją blisko rok temu, kiedy pisałem"Bydgoskie abecadło? - cz. 1". Te zdjęcia, które tu zamieszczam zrobiłem w lipcowy ranek. Dokładnie 10 lipca od godziny 7,47. Na swej pierwszej w tym roku rowerowej wycieczce. Letnie słońce grzało i oświetlało nowe wcielenie bydgoskiej Łuczniczki.
To tylko "luźne" nawiązanie do dzieła Ferdynanda Lepckego, któremu ostatnio poświęcam więcej miejsca z racji odsłonięcia rekonstrukcji fontanny "Potop". Jedno mogę zapewnić: pojawienie się dzieła Macieja Jagodzińskiego-Jagenmeera nie wywoływało protestów społecznych!

 Oczywiście obie wizje dzielą lata historii - dokładnie 100! Ale, gdyby w styczniu 1945 r. Sowieci nie spalili Teatru Miejskiego, a bezmyślne władze nie zdecydowały się na wyburzenie spalonych murów, to mielibyśmy oba pomniki w sąsiedztwie! Sędziwa, choć czas łaskawie się z nią obszedł, Łuczniczka stałaby na placu Teatralnym. Ta nowa, złotem iskrząca się, jest ozdobą skweru przy Operze Novej. Jakby nie mierzyć, to kilkaset metrów od pustego dziś placu Teatralnego.


Właściwie powinniśmy być zadowoleni, że Łuczniczka Lepckego stoi bezpiecznie przy al. Mickiewicza. Przykry despekt dałaby tej nowej, prężącej się po wypuszczeniu strzały. Bo gdyby ta z dzieła Macieja Jagodzińskiego-Jagenmeera wyprostowała się, to skazana by była na oglądanie... nagich pośladków swego pierwowzoru?

Tak, tu już nie widzimy strzały. Ta poszybowała w kierunku Wyspy Młyńskiej (na jej temat innym razem). To nie byłby głupi pomysł, gdyby ktoś takową  wykonał i umieścił np. w ożebrowaniu jednego z zabytkowych gmachów muzealnych?

Nie wyobrażam sobie radnych Brombergstadt, gdyby im  przedłożyć projekt Macieja Jagodzińskiego-Jagenmeera? Co by wysapali spod swych wąsów i bokobrodów? A duchowni wszelkich wyznań, głównie jednak ewangeliccy? Na szczęście mamy XXI wiek. Ocenę pozostawiam każdemu z nas. To wspaniałe, kiedy wizja artysty pobudza nas do dyskusji, miesza nam w głowach, doprowadza do bulgotu krew - sztuka wtedy przestaje być obojętna. Może czas popracować nad cyklem "Bydgoskie pomniki"?


Pod postem o powrocie "Potopu" (oj wraca on ci w te wakacje!)  znalazł się taki, anonimowy komentarz: "Bardzo... erotycznie wyszły Tobie te zdjęcia? Czy to tylko wina pomnika-fontanny? Piękna! Trzeba zjawić się w tej Bydgoszczy".  Jeżeli wydobywam jakieś niezamierzone efekty rzeźbiarskiego mistrzostwa, to chyba dobrze. A może na swój sposób "odczytuję"je? Stąd liczne ujęcia, pozycje, szczegóły? Zawsze lubiłem bawić się fotografią. Zostało mi to z czasów, kiedy miałem swoją ciemnię, ba! kiedyś nawet prowadziłem w szkole zajęcia "Koła fotograficznego". Skutkiem tego była późniejsza edukacja jednej z uczestniczek w technikum fotograficznym?...

Darwin...

$
0
0
„Ogólnym wnioskiem, do jakiego powoli dochodzę, przeciwnym moim poprzednim poglądom, jest to, że gatunki są zmienne i że gatunki pokrewne pochodzą od jednego wspólnego przodka. Wiem, jak bardzo się narażam na naganę z powodu takiego wniosku, lecz przynajmniej doszedłem doń rzetelnie i w sposób przemyślany”- tak 12 października 1844 r. pisał do Leonarda Jenynsa Karol Robert Darwin. Chcę Was zabrać na jedyną i wyjątkową podróż! Sięgam głównie po listy, jakie pisał młody K. R. Darwin z pokładu„Beagle”
Ci wszyscy, którzy przemierzyli życiowe ścieżki K. R. Darwina na pewno zwrócili uwagę na fakt, że był to człowiek wyjątkowo cichy i skromny. Trudno byłoby mu przeżyć w cywilizacyjnej dżungli, gdzie nie wystarczy rozpychanie się łokciami, ale trzeba obnażyć swoje kły i pazury. Typem wojownika na pewno nie był. Najlepszy przykład list, który powyżej cytuję i faktu, że głośna książka „O powstawaniu gatunków...” ukazała się dopiero kilkanaście lat później! Odważna (i niebezpieczna) hipoteza leżała w biurku, aż do chwili, kiedy w 1859 r. „...p. Wallace, Który studiuje obecnie historię Archipelagu Malajskiego, doszedł w sprawie powstawania gatunków do prawie tych samych ogólnych wniosków, co i ja”.Jest okazja poznać poglądy Alfreda Russela Wallachea, gdyż ukazała się po raz pierwszy w Polsce na półkach księgarskich książka „W cieniu Darwina”.

T. H. Huxley
R. Darwin
Teoria musiała wywołać naukowe i teologiczne trzęsienie ziemi. W jej obronie wystąpił przyjaciel K. R.Darwina, Tomasz H. Huxley! To jemu biskup S. Wilberforce rzucił słynne: „Chciałbym zapytać, profesorze, czy naprawdę uważa pan, że pochodzi pan od małpy? A jeśli tak, to interesowałoby mnie, jakiego rodzaju jest to pokrewieństwo – po mieczu czy po kądzieli?”. Zaatakowany nie pozostał dłużny: „Człowiek nie potrzebuje się wstydzić, że jego przodkiem była małpa. Wstydziłbym się bardziej przodka próżnego i ględzącego, który zamiast zadowolić się wątpliwym sukcesem własnej działalności, miesza się do problemów naukowych, o których nie ma żadnego pojęcia...”
Nie byłoby genialnej teorii, gdyby w 1831 r. nie zmiękczono uporu Roberta Darwina, ojca niedoszłego... duchownego! Absolwent Cambridge nie mógł przedsięwziąć niczego bez zgody swego rodzica. A żaglowiec „Beagle” praktycznie już czekał. Czego bał się Robert Darwin? Syn w późniejszym okresie wymienił owe zastrzeżenia, przypomnę tylko kilka: podróż mogła zaszkodzi reputacji przyszłego pastora, niewygody w czasie rejsu, chęć zmiany drogi życiowej, a w ogóle, to bezużyteczna wyprawa i strata czasu.Ale podstępem zdobyto zgodę seniora rodu. I Karol mógł zaokrętować się na żaglowiec! 

HMS "Beagle"
Karol tak pisał do siostry Susan: „Załoga liczy 60 ludzi, 5 lub 6 oficerów etc., ale jest to mały statek. (...) Zapłacę za mesę tak samo jak płaci kapitan, czyli 30 funtów rocznie...”. 27 grudnia 1831 r. kapitan Robert FitzRoykazał podnieść kotwice i statek odbił od brzegu portu w Plymouth. Rozpoczynała się podróż życia młodego Anglika. Czy ktoś mógł przewidzieć, że otwiera się najnowsza karta historii! Nic już nie miało być takie same...
Kpt. R. FitzRoy
Z dalekiej Brazylii Karol pisał do ojca: „Zacząłem traktować (...) wyjścia w morze jako coś zupełnie zwyczajnego, tak jak się traktuje powrót do domu po dłuższej nieobecności. Krótko mówiąc, uważam statek za bardzo wygodny dom...”. W innych miejscach zdradzał, jak bardzo dokuczliwą okazała się morska choroba. Ale tak naprawdę cierpiał z powodu jednej przypadłości: rozłąki z rodziną. Wypływając sądził, że nie ujrzy rodziny na okres trzech lat. Ale rejs potrwał o dwa dłużej! Nie dziwi więc to, co kreślił do siostry Caroliney w kwietniu 1832 r.: „Posłałem do diabła drzewa i wodę, palmy u katedry i ruszyłem pod pokład, gdzie delektowałem się lekturą i odczuwałem dreszcz radości czytając o Was wszystkich”.
Nie da się w kilku zdaniach zatrzymać wszechzachwytu, jaki ogarniał młodego podróżnika na widok świata. Doświadczenia są tak dla niego nieprawdopodobne, że boi się o nich pisać. Inaczej nie wspominałby w liście do swojego nauczyciela, profesora botaniki Johna Stevensena Henslowa: „Teraz lepiej zamilknę, bo może mnie Pan uznać za barona Münchhausena wśród przyrodników”.Posyła do Anglii skrzynie pełne eksponatów. Zakonserwowane w słojach zwierzęta, ale i odnalezione lub... odkupione od handlarzy kości lub skamieliny. Kilka miesięcy później pisał do nauczyciela, który katalogował zbiory: „...w tej samej formacji znalazłem duży fragment wielobocznych płytek kostnych, które (...) należą do Megaterium. Gdy tylko je ujrzałem, pomyślałem, że musiały należeć do ogromnego pancernika, którego żyjące gatunki są tu bardzo liczne”.Trudno się dziwić, że troszczył się o swoje trofea. Stąd kilkanaście linijek poniżej znalazło się: „Obawiam się, że jęknie Pan lub raczej, że jęknie podłoga sali wykładowej, kiedy przyjdą beczki. Bez Pańskiej pomocy byłbym całkowicie bezradny. Mała beczułka zawiera ryby; proszę ją otworzyć i sprawdzić, czy spirytus wytrzymał parowanie w tropikach”. 

Trasa, jaką pokonał HMS "Beagle"
Poznając listy Karola Roberta zazdroszczę mu, że poznawał dziewiczy jeszcze świat. Chwilami mam wrażenie, że czytam zapiski K. Kolumba lub J. Cooka. Pisząc w 1833 r. do J. H. Henslowa wspominał nie bez dumy: „Nie wydaje mi się, żeby jakikolwiek widok był bardziej interesujący niż ujrzenie po raz pierwszy człowieka w całej jego pierwotnej dzikości. Jest to ciekawość, której nie można sobie dobrze wyobrazić, dopóki się jej nie doświadczy. Nigdy nie zapomnę wrzasku, jakim to bractwo nas przyjęło, gdy wchodziliśmy do Zatoki Good Success”.Z Falklandów pisał na jego ręce o kolejnej osobliwości biologicznej: „Lecz rzeczą mającą ogólniejsze znaczenie jest, jak mi się wydaje, niezaprzeczalnie istnienie innego gatunku strusia obok Struthio rhea. Wszyscy gaucho i Indianie twierdzą, że tak właśnie jest, a ja jak najbardziej wierzę ich obserwacjom. Mam głowę, szyję, kawałek skóry, pióra i nogi jednego z tych ptaków”.
W kwietniu 1835 r. odpisywał z Valparaiso na list siostry Susan, który ona pisała do niego w listopadzie roku poprzedniego: „Przygotowuję ostatni ładunek z okazami do wysłania do Anglii. Ostatnia wyprawa dostarczyła połowę obciążenia muła. Jeśli nie będę miał wystarczająco licznych dowodów, nie spodziewam się, aby dano wiarę choćby jednemu słowu z tego, co napisałem powyżej”.W co mieli nie uwierzyć „niewierni Tomasze”? Karol Robert Darwin badał Andy. Natknął się na „pokład gipsu o miąższości prawie 2000 stóp – chyba nigdzie na świecie nie występuje taka ilość tej substancji. A jeszcze większe znaczenie ma fakt, że znalazłem kopalne muszle (na wysokości 12 000 stóp)”. Nie wiedział, że miał przed sobą jeszcze przełomowe odkrycia na Galapagos!...


29 kwietnia 1836 r. pisał do siostry Caroline: „Wszystkimi zupełnie owładnęła tęsknota za domem. Jestem pewien, że istnieje wielka różnica między opuszczeniem swego domu i pozostawaniem przez pięć lat w jakimś obcym kraju a podróżowaniem przez cały ten czas”. Morze musiało mu przez te wszystkie lata jednak dać nieźle w kość skoro na dwa miesiące przed postawieniem stopy na rodzimej angielskiej ziemi pisał do Susan: „Brzydzę się morza, czuję wstręt do niego i do wszystkich statków, które po nim pływają”.

HMS "Beagle" pod żaglami

3 październik 1836 r. kapitan Robert FitzRoy zarzucił kotwicę w Falmouth. Cztery lata i dziewięć miesięcy podróży dobiegły końca. Biografowie K. R. Darwina (White M., Gribbin J., Darwin. Żywot uczonego, Warszawa 1998) tak ocenili trud i skutki wojażu: „Opuścił Anglię jako młody absolwent uniwersytetu, wyposażony jedynie w dobre wychowanie, głęboko zakorzeniony entuzjazm i amatorska znajomość geologii i przyrody. Wracał z 1383 stronami notatek geologicznych, 368 stronami notatek zoologicznych, katalogiem 1529 okazów w alkoholu i 3907 oznaczonymi skórami, kośćmi i innymi próbkami. (...) Jego dziennik liczył 770 stron (...)”. Zrobiła na mnie szczególnie wrażenie ta opinia: „Wracał do Anglii wprawdzie tylko trochę starszy, ale jego wiedza i mądrość wzrosły na miarę uczonego”
Wiekopomne dzieło K. R. Darwina ukazało się dopiero 24 listopada 1859 r.! T. H. Huxley zapewniał przyjaciela: „Jeśli będzie potrzeba, gotów jestem na stos. (...) Ostrzę sobie zęby i pazury, żeby być w gotowości”. Właściwie batalia trwa nieprzerwanie od 150 lat! Kreacjonizm czy ewolucjonizm?Przed takimi dylematami stają nauczyciele. Czy mają powoływać się na odczucia sumienia?  Do dziś w tzw. cywilizowanym świecie zdarzają się przypadki karania nauczycieli za opowieści o australopitekach, homo erectusach czy neandertalczykach. A mi się zdaje, że w takich chwilach powinniśmy sięgnąć do słów wielkiego Karol Robert Darwin, który napisał w 1857 r.: „Każda krytyka ze strony życzliwego człowieka jest dla mnie cenna”.


PS: Warto chyba przyswoić sobie jeszcze jedną mądrość, który wyszła spod pióra Wielkiego Uczonego:

„Uważam, że człowiek, który ośmiela się zmarnować godzinę swego czasu, nie odkrył jeszcze wartości życia”.


Fontanna "Potop" F. Lepckego w Bydgoszczy - zaproszenie 1

$
0
0
Od 26 czerwca 2014 r. bydgoszczanie mogą podziwiać zrekonstruowaną po 71. latach fontannę Ferdynanda Lepckego "Potop". Należę do tego grona mieszkańców nad Brdą, która czekała na ten moment. I doczekała się. Oto zaproszenie pierwsze. BędzieMY sobie spacerować wokół tego wyjątkowego dzieła.

F. Lepcke stworzył bardzo ekspresyjną wizję "Potopu". Przeciwnicy odtworzenia jego dzieła podnosili wątpliwe walory artystyczne? Czytałem o tym z niedowierzaniem! Bo niby, co to za przyjemność oglądać ludzka tragedię - tak można w skrócie wyjaśnić sens tych sprzeciwów. Na szczęście walczący o powrót dzieła mieli inne zdanie.


Przed drugą wojną światową "Potop" był często tłem dla robienia zdjęć bydgoszczanom. Sam nie mogę się takim pochwalić, choć gdy mój pradziad osiadał tu (po tułaczce po pruskim zaborze) - ona już stała od trzech lat. W czasie Wielkiej Wojny (1914-1918) nikt nie śmiał podnieść na niej ręki. Przemysł II Rzeszy nie upomniał się o jej przetopienie. Hitlerowska III Rzesza nie była już tak wspaniałomyślna. Kiedy w 1943 r. rozpoczęło się regularne lanie na ostfroncie "Potop" wywieziono do huty i przetopiono.


Po siedmiu dekadach mamy kompletną fontannę! Zapraszam do szczegółowego jej oglądania. Sięgam po bardzo tajemniczą postać?  L  w  a !  Robi na mnie wrażenie. Smukła, potężna sylwetka niemal okrąża wzniesienie, które ma być ostatnią piędzią ziemi dla ratujących się ludzi? Tylko, że w zasięgu potężnej głowy jest kobieta i dziecko. Jedno machnięcie potężną łapą i staną się tylko posiłkiem?


Nie ma nikogo, kto powstrzymałby bestię przed zadaniem ostatecznego ciosu? Nie! Tu już trwa walka. O życie! Śmierć albo w nurtach podnoszącej się wody, albo... Dookoła jest tylko śmierć! Bo matka tego malca już chyba nie żyje? Może sobie łkać! Za chwilę pazury i kły dopiszą ciąg dalszy... Tylko, że lew zapomina, że i jego dni są policzone!...


Cudowna gra mięśni! Ich napięcie!... Wyczekiwanie na kolejny ruch? Nie chce się wierzyć, że zaraz jednym susem nie znajdzie się przy swej ofierze! On to musi zrobić? A może to... dopełnienie sprawiedliwości?


Oto potęga natury! Jakżeż bezbronna zdaje się ludzka stopa wobec potęgi lwiej łapy? Tu nie ma złudzenia kto wygra. Śmierć zaraz ich pogodzi? Czy otumaniony z głodu król zwierząt nie baczy, że nadciągający kataklizm i dla niego znaczy zagładę? 


Przeczytania... - (2) - Ludwika Włodek "Pra. O rodzinie Iwaszkiewiczów. opowieść prawnuczki Jarosława"

$
0
0
"Nie miałam ambicji napisania kolejnej biografii Iwaszkiewicza ani dzieła o kulturotwórczej roli Stawiska. Interesowało mnie, jaka była ta rodzina i jak życie w niej wpłynęło na najbliższe osoby, ze mną samą włącznie" - usprawiedliwiała się (broniła?) Ludwika Włodek, rocznik 1976, na pierwszych stronach swej książki "Pra. O rodzinie Iwaszkiewiczów. opowieść prawnuczki Jarosława". Trzeba dodać pani Ludwiko: odważyła się Pani zabrać czytelnika (czytaj mnie) do świata nieomal bajecznego? do świata osobistych przemyśleń? I to jest odwaga! Odsłaniać przed obcym (obcymi) świat rodzinnego domu. Że od czasu do czasu wielu z nas (włącznie z piszącym te słowa) poważa się na taka desperację i publikuje wybrane opowieści rodzinne? Tylko, że żadne z nas nie jest z Iwaszkiewiczów, choćby po kądzieli...

Ma Pani rację kończąc swoją opowieść m. in. zostawiając takie zdanie:"I nie dlatego ta rodzina jest dla mnie ważna, że to jego - słynnego pisarza -  rodzina, tylko dlatego, że to moja rodzina. Też się zastanawiam, co we mnie jest z nich wszystkich". Takie rodzinne puzzle? Takie wspólne doszukiwanie się na ile jestem z Nich wszystkich? Czy oskarżamy się za przeszłość? Pani musiała zmóc się z przeszłością swego klanu. Chwilami ciężko dźwigać na sobie brzemię przeszłości. Dlatego nie ukrywam jestem Pani wdzięczny, że nie zapomniała Pani wspomnieć o... pogrzebowym uniformie Pani Wielkiego Pradziadka. "...w sam raz do trumny. Oszczędzi się na ubraniu" - zacytowała Pani Pra, kiedy pojawił się w górniczym mundurze. Mało tego dodała Pani zdjęcie tej chwili do książki. Nie wspomniała Pani (choć o samym I sekretarzu KC PZPR Edwardzie Gierku - wiele ciepłych słów) o tym, jak "ulica" komentowała ten fakt - raczej dość jednoznacznie politycznie, służalczo wobec ówczesnej władzy partyjno-państwowej. Choć sama Pani ów określiła owo ubranie: "kompromitującym strojem"! Jeśli szczątkowo wiedza o tym czasie dotrwa do XXVII w. n.e. będą mieli problem archeolodzy skąd taki przyodziewek na ciele Wybitnego Pisarza?
Przy tak skomponowanej książce odpoczywa się. Trudno chwilami zrozumieć wybory Pani Pradziadka, ale widać rodzima trauma sięgająca czasów powstania styczniowego była silna w świadomości syna powstańca. Kiedy ja, początkujący nauczyciel historii, opowiadałem własnemu dziadkowi (rocznik 1906 r. z guberni wileńskiej), że uczę o Murawiowie-Wieszatielu, to ten chwytał się za głowę i wołał, że mnie ze szkoły wyrzuco... Nie wyrzucili. Skoro na mnie w 1984 r. padał cień 1863 r., to co powiedzieć o Wielkim Pisarzu? Proszę mi wierzyć - łatwiej mi to zrozumieć.
"Wojna w historii Iwaszkiewiczów, czyli wojna opowiedziana mi przez babcię Marysię i Teresę, jawi się jako pasmo zabawnych anegdot, zgryw, dziwacznych postaci i smiesznych pomyłek. Mało tam tragicznych wydarzeń"- zaczyna Pani trzeci rozdział swej gawędy. Mnie od zawsze nurtowało jedno pytanie: jak to mozliwe, że w czasach bestialskiego mordowania polskiej inteligencji okupant hitlerowski nie zdawał sobie sprawy kto mieszkał na Stawiskach? Czy to byli bezmyślni imbecyle? Nikt "z życzliwych" nie doniósł? Przecież Pani Pradziad nie był trzeciorzędnym pisarzyną, powiatowym gryzipiórkiem!... Pozostaję bez tej jednej ważnej odpowiedzi: jak to możliwe?
"Nigdy niczego nie pisałem nieszczerze i ten wiersz też jest całkiem szczery" - cytuje Pani list z 24 IV 1952 r. (akurat mój bydgoski dziadek kończył wtedy 42. lata). Oto smutny epizod uwikłania w pochwałę stalinowskiego zbrodniarza, jakim był Bolesław Bierut i pamiętny wiersz "List do prezydenta". Nawet pojawił się fragment tego panegiryku. Ja dam część z ciągu dalszego:

Więc przebacz mi te śmiałość i ton tego listu,
W Tobie zawsze dostrzegam wzór takiej prostoty,
Że Ci śmiele przesyłam proste pozdrowienie.
Nie czas już teraz na olbrzymie słowa,
Bo teraz czas na olbrzymie czyny
Mówię więc Ci zwyczajnie zwyczajne wyrazy:
„Żyj długo, pracuj długo – my Ci pomożemy”.

Odwieczny dylemat: twórca i władza? Pani cytuje mądrą wypowiedź Pradziadka: "Ja na przykład nie am nigdy wyrzutów sumienia i nie staram się tłumaczyć siebie. Tak wyszło, bo myślałem, że tak musiało być. Potem zobaczyłem, że byłem naiwny jak dziecko i bardzo sie myliłem (w ocenie Bieruta na pewno nie tak bardzo, jak sie dzisiaj, w tej chwili sadzi) - i kropka". Pani powie, że to jakieś doczepianie się do dyszla Pani opowieści, ale w dniu, kiedy Pisarz stawiał te litery rodził się mój brat!... Dobrze, że to Pani, jako prawnuczka napisała: "Ja zastanawiam się głównie , czy rzeczywiście można było, będąc człowiekiem mądrym i wykształconym oraz mającym za sobą doświadczenia, które miał mój pradziadek, dać się tak omamić". Pani Prababka też miała okres fascynacji osobą Bieruta? Sama napisała w 1947 r. "Ze szczerym wzruszeniem śledziłam dni otwarcia Sejmu, przysięgę Prezydenta, do którego mam głębokie zaufanie, wszystkie jego posunięcia dowodzą wielkiego rozumu i niezwykłego taktu. Chciałabym bardzo poznać go osobiście". Sama Pani dodała:"Gdy [komuniści - przyp. K.N.] zaczęli otwartą wojnę z klerem i Kościołem, stosunek prababci do nich diametralnie sie zmienił. Hania nigdy nie chodziła z mężem na przyjęcia do ambasady radzieckiej". Ranić może wiele uczuć opinia Pisarza o KOR-ze i jego działaczach: "...zaczęły się te bzdury z KOR-em, czyli komitetem Obrony robotników. Tak, jakby polski robotnik (wspaniały i rozumiejący) nie umiał dać sobie rady i potrzebował opieki starego durnia i pijanicy Andrzejewskiego i jeszcze podobnych facetów. I znowu Zachód będzie twierdził, że to jedyna Polska, ten zapijaczony pederasta Karol Modzelewski, Żyd rosyjski nie mający w sobie ani kropli krwi polskiej w żyłach, i tym podobne chaziajstwo". 


I właśnie dla takich obrazów należy sięgnąć po książkę pani Ludwiki Włodek. Raz dla walorów historycznych, dwa dla języka. Nie wiem ile z geniuszu Pradziada przeniknęło w Prawnuczkę, ale "Pra." czytać można i przy profesorskim biurku, i pod wiklinowym koszem na plaży, i na łące wśród traw wszelakich. Uważam, że ta opowieść-gawęda-saga możne nam ułatwić kontakt z biografią, której autorem jest Marek Radziwon pt. "Iwaszkiewicz pisarz po katastrofie".Zafascynowany postacią Pisarza (już dałem tego wyraz kiedyś) będę chyba szukał tez biografii (na razie wyszedł tylko tom I ?) Radosława Romaniuka "Inne życie. Biografia Jarosława Iwaszkiewicza". Na razie jej cena trochę mnie paraliżuje... No i trzeba będzie poszukać "Listów do córek"oraz tomów "Dzienników". Całkiem przypadkowo wpadło mi w ręce: "Książka moich wspomnień"!


Spójrzmy na opowieść pani Ludwiki Włodek jeszcze pod... naszym, czytelniczym kątem. Zaczynamy stawiać pytania o... samych siebie i o przeszłość swoich rodzin, ich uwikłanie w czas przeszły... Wtedy wybory Pisarza oceniamy zupełni inaczej?... Nic nie jest już takie proste?... A może pora abyśMY sami zaczęli pisać o swoich Pra?

Operacja "Ostra Brama" - pierwsza krew... (6/7 VII 1944 r.)

$
0
0
"Sztab polowy, m.p. 26. 26. 06. 1944 r.
Rozkaz operacyjny nr 1 "Ostra Brama"
Część I
Zadanie
- Zdobyć Wilno.
- Walką żołnierza polskiego zadokumentować polskość i nienaruszalność ziem północno-wschodnich Rzeczypospolitej Polskiej.
Myśl przewodnia
- Uderzyć na Wilno samodzielnie przed wkroczeniem wojsk radzieckich".
"Wilk"
70. lat temu  komendant Okręgu Wileńskiego Armii Krajowej "Wilk"zawierzył deklaracjom, jakie składali Sowieci? Po tym, czym była pierwsza okupacja polskiej Wileńszczyzny (17 IX 1939-22 VI 1941 r.)? Jak to możliwe?! Irytował się, kiedy na jednej z odpraw usłyszał uparte "...czy bić, czy uciekać, czy też poddać się?", bo podwładny miał wątpliwości i raczej nie wierzył w szczerość deklaracji dowództwa Armii Czerwonej. "...jest porozumienie" - słyszano z jego ust?

Wilno miało być pierwotnie bronione. Hitler jeszcze w marcu 1944 r. wydał stosowny rozkaz - stąd wokół miasta rozpoczęto przygotowania! Że niewiele z tego zrealizowano wynika chyba z powodu parcia frontu sowieckiego. W "Rozkazie nr 3 do Obywateli i Żołnierzy AK północno-wschodnich ziem Rzeczypospolitej"komendant  "Wilk" napisał: "Zwycięska Armia Sowiecka idzie w ślad za odchodzącymi Niemcami jako sprzymierzeniec naszych wielkich aliantów. Wierzymy, że uszanuje nasze umiłowanie Ojczyzny, Jej Wolność, Niepodległość i Niepodzielność. spotykamy Armię Sowiecką jako sprzymierzeńca naszych Aliantów i nadal wesprzemy jej zbrojny wysiłek w walce z Niemcami, bijąc oddziały wroga i udzielając wkraczającej Armii Sowieckiej poparcia i pomocy".
O tym, że Niemcy na poważnie chcą bronić miasta świadczy fakt, że 5 lipca zjawił się nad Wilią sam feldmarszałekWalter Model!... W tym samym czasie Sowieci zagarniali kolejne kresowe, bliskie sercu piszącego, miasta: Wilejkę, Smorgonie i Mołodeczno. Następnego dnia "Wilk" w Wołkorabiszkach zwołał ostatnia odprawę sztabu operacyjnego! Przyspieszono wykonanie operacji"Ostra Brama"! Jeden z oficerów uczestniczących w tej odprawie wspominał później: "Stary wybrał moment uderzenia idealnie. (...) atak nastąpił na 8 godzin przed nadejściem wojsk sowieckich". Dodaje też (i to chyba nie wystawia dobrej noty dowództwu?): "...wskutek przyspieszenia terminu i braku sprawnej łączności nie rozporządzaliśmy nawet połową przewidzianego wojska. Uderzenie w takich warunkach jest sprzeczne ze sztuką wojenną, ale względy wojskowe musiały ustąpić na drugi plan". Bardzo krytycznie, co do planów współpracy z nadciągającymi od Wschodu Sowietami wypowiadał się m. in. mjr "Łupaszka".
 6 lipca ruszyło natarcie! "Na przedpolu zaczęły grać karabiny maszynowe, słychać było wystrzały moździerzy i artylerii. Wszystkie rodzaje nowoczesnej broni niemieckiej dawały pokazowy koncert. Chłopcy nasi przyjmowali chrzest bojowy w starciu z doborową, regularną armia okupanta" - wspominał jeden z uczestników walk. Nie doszło do koncentrycznego, z czterech stron, ataku! Mam przed sobą dane liczbowe i według nich w uderzeniu na Wilno wzięło udział 4040 żołnierzy, co miało stanowić "...zaledwie 26 % wojska obu okręgów [tj. nowogródzkiego i wileńskiego - przyp. K.N.] pod bronią, a 40 % oczekiwanego stanu". Z motyką na słońce? Niemiecka załoga liczyła około 17 000! Do tego dorzućmy broń pancerną, artylerię i lotnictwo!
"Warkot samolotów sygnalizował dalsze wzmocnienie aktywności wroga. Piekielna kanonada znowu się wzmogła, ale już byliśmy w odwrocie. Zdaliśmy sobie sprawę, że bitwa przegrana. (...) Chłopcy patrzyli śmiało na niemieckie samoloty, które siały śmierć" - czytamy dalej wspomnienie uczestnika walk. Biograf "Wilka" nie pozostawia złudzeń: "Nacierając na Wilno oddziały AK nie osiągnęły zakładanych celów: militarnego i politycznego. Miasto nie zostało zajęte przez Polaków przed wkroczeniem Armii Czerwonej. AK nie mogła więc wystąpić w roli gospodarza terenu".
Już  następnego dnia,7 lipca, doszło do pierwszego kontaktu z Sowietami w Popielanach! Wysłano w ich kierunku akowskich parlamentariuszy. Trudno nazwać owo spotkanie przyjaznym. Wręcz przeciwnie! Żądano bezwarunkowego poddania się Polaków! Aresztowano wtedy por. "Porębę", a jednego z żołnierzy odesłano z powrotem z ultimatum następującej treści: "Jesteście otoczeni, poddajcie się natychmiast. W przeciwnym razie otwieramy ogień, a waszego oficera zastrzelimy jako zakładnika".
Załamanie się ofensywy doprowadziło do wycofania części okrwawionych oddziałów do Wołkorabiszek. Biograf "Wilka" stwierdza:"Oddziały AK znalazły się w potrzasku. Wilk musiał się liczyć z tym, że dalsze funkcjonowanie na zapleczu frontu bez aprobaty Armii Czerwonej nie bedzie możliwe".9 lipca na odprawie komendant Okręgu Wileńskiego Armii Krajowej oświadczył:"Rozmowy z dowództwem radzieckim nie będą łatwe (...). Jestem przekonany, że dojdę z nimi do porozumienia. Musicie tylko zachować absolutną dyscyplinę i żelazne nerwy".
Walki o Wilno trwały do 13 lipca 1944 r. "Walka przybierała na sile. Częścią zgrupowania wdarliśmy sie na Rossę. Obsada niemieckich bunkrów zdawała się wycofywać. (...) Brak łączności radiowej lub telefonicznej paraliżował" - znajdujemy taki opis-wspomnienie walk. Cmentarz na Rossie do dziś nosi rany tamtej walki. Nie zapominajmy o jednym: kiedy padały te strzały nikt w Warszawie jeszcze nie decydował się do poderwania do powstańczej walki. Wilno - było pierwsze! Dalej znajdujemy taką ocenę "chłopców z lasu", którzy podjęli nierówną walkę w zupełnie dla siebie nieznanym terenie - mieście: "Partyzanci nasi po tragicznym zrywie i straszliwym chrzcie ogniowym w starciu z elitarnym żołnierzem okupanta zrozumieli, że nie należy kapitulować. Wiedzieli, że dopóki znajdują się w szeregach, maja mundur na sobie i karabin w ręku, nikt im wiary w lepsze jutro nie odbierze".
Współdziałanie AK i Sowietów stawało się faktem. Jeden zuczestników walk przyznaje:"Zwykła uczciwość każe powiedzieć, że chwała tego zwycięstwa przypada artylerii sowieckiej, nasz wkład był w tym na miarę skromnego uzbrojenia i ograniczonych kwalifikacji młodzieży żołnierskiej". Czar prysł równe 70. lat temu - pamiętnego 17 lipca, kiedy "Wilk" został przez Sowietów aresztowany! "Naiwna wiara Wilka w możliwość współpracy AK z armią sowiecką została brutalnie przekreślona"- czytamy w biografii Mu poświęconej. Euforia wywołana wyzwoleniem polskiego Wilna zgasła pod ciężarem sowieckich represji!

Jakżeż czytelny symbol dla każdego Wilniuńczyka...
Czy w świetle tego, co stało się nad Wilią decyzja Komendanta Głównego Armii Krajowej "Bór" nabiera innego wymiaru? Ocena tego, co się stało w lipcu 1944 r. na Wileńszczyźnie niech nas nie dzieli. Nie gdybajmy, co by było, gdyby 100 % żołnierzy Okręgu wileńskiego ruszyło do szturmu "na kochane sercu miasto". Bo nie ruszyło. Zostawiam Was z taką opinią, która mnie jako w 50 % wnuka ziemi wileńskiej satysfakcjonuje:"Rachunek polskiej tragedii zawiera jednak pewne wartości dodatnie. Dramat wileński był początkiem nie tylko tragedii Polski, ale całego bloku  Europy Środkowo-Wschodniej. Wykazał zagrożenie całego wolnego świata i wskazał na konieczność reorientacji politycznej i militarnej. Dziś chodzi o to, by nasi alianci z czasów II wojny światowej wyciągnęli z tragicznej przeszłości właściwe nauki na teraz i na przyszłość".

*      *      *
Jest na bydgoskim osiedlu Wyżyny (pomiędzy ulicami Modrakową i Obrońców Kragujewca)  p l a c . Przed laty patronem jego uczyniono... generała Aleksandra Krzyżanowskiego "Wilka"? Przyznaję, że byłem w gronie zaskoczonych tym wyborem. Tablica wmurowana na głazie przypomina krótko sylwetkę Patrona i Jego związki również z Bydgoszczą.

PS: Post dedykuję pamięci moich krewnych, żołnierzy Okręgu Wileńskiego Armii Krajowej: Mieczysława GŁĘBOCKIEGO, braci Rafała i Wacława MACULEWICZÓW.

Smakowanie Bydgoszczy (7) - rozkopalisko!...

$
0
0
O tym się mówi!...
O tym sie pisze!...
O tym na własnej skórze przekonujecie się Wy przyjezdni i My tubylcy!
Tu wykop! Tam wykop! Jednego można ominąć, aby na drugi się naciąć. Proza polskich miast? Chcę Was zabrać na Stary Rynek w  Bydgoszczy, a tu z podjazdem lub odjazdem problem? Nastawiali balustrad! Powtykali znaków! Bruk nawet zerwali! Myślałby kto, że czeka nas jaka rewolta lub rekonstrukcja walk o Bastylię?...

 Ale z drugiej strony cieszy widok, że jednak coś się robi... że po latach stagnacji idzie ku nowemu... że ogólnie fajnie jest... bo mamy o czym pisać! Jest szansa, że przy okazji na coś nowego, zapomnianego natrafią? Nie tylko na skorodowaną czasem rurę czy potłuczony garnek?

Tak wygląda obecnie ul. Batorego
Morze bruku przy ul. Batorego
Wiem, że nie Bydgoszczy równać się z rynkami miast zasłużonych lub po prostu bogatszych. Bo to bogactwo mieszczan budowało obraz miast i pozostawiło ślady urbanistyczne! Żaden tu nacjonalizm czy szowinizm międzymiastowy, ale Bydgoszcz nigdy pod tym względem nie wygra konkurencji z Toruniem. Nie ma szans. Dlatego trzeba się godzić z pewnymi faktami i  s z l u s !

Ul. Jezuicką też nie pojedziemy
Rozkopali nam, rozryli ulice Batorego i Jezuicką. Utrudniono przejście na Wyspę Młyńską. Zamknęli dla ruchu kołowego most im. Jerzego Sulimy Kamińskiego, który nie tylko lokalnym pisarzem-historykiem był, ale i delektował się jajkami, które znosiły kury na Lisiej 32!

Most im. J. Sulimy Kamińskiego
Postanowiłem zmienić tytuł cyklu. Jedno słowo! Mało? "Uroki..."na "Smakowanie...". Taki mały udział w zapraszaniu do poznawania miasta, którego pewnie większość po prostu nie zna, nigdy nie pozna, a tak... Są portale bydgoskie, można do nich zaglądać. Nie czynię sobie praw do konkurowania z nimi. Robią doskonałą robotę. Ale, skoro moja rodzina (po mieczu) osiadła tu około 1907 r., to chyba mam prawo do kreślenia swoich kilku słów więcej?...

Nawet Jerzyka zaskoczył ogrom prac budowlanych?...
W te wakacje owego   s m a k o w a n i a   trochę będzie, to pewne! Zapraszam do tego. A jeśli wykop tu i tam wydłuży naszą drogę? Nic to! Brda pięknieje! Aż mnie ostatnio korciło, aby rzucić się w jej chłodny nurt i przepłynąć na drugi brzeg. Czemu tego nie zrobiłem? A kto mi rowera przypilnowałby, a? Moja "Ukraina / Украи́на", to niemalże zabytek!...
Tędy na Wyspę Młyńską na pewno nie dostanieMY się...

Das Attentat vom 20. Juli 1944 - ostatni lot Walkirii? / Letzte Flug der Valkyrie?

$
0
0
Kiedy wspomina się nieudany zamach z 20 lipca 1944 r. przypomina się dwa istotne fakty: 1.  odprawa nie odbywała się, jak zwykle, w betonowym bunkrze; 2. przestawiono teczkę, którą zostawił zamachowiec za dębową nogę stołu, co sprawiło, że podmuch wybuchy skierował się w górę i uchronił Adolfa Hitlera od niechybnej śmierci. Jestem zdania, że naprawdę zawiódł tu ten, który przyjął na siebie wykonanie zamachu. Tak, pułkownik Claus Philipp Maria Schenk Graf von Stauffenberg. Przy ocenie skutków nieudolności wykonania operacji "Walkiria"należy zadać sobie dwa pytania: 1. dlaczego Stauffenberg nie użył drugiej bomby, którą miał ze sobą?; 2. dlaczego Stauffenberg nie pozostał w baraku i nie poświęcił sie "dla sprawy"? Należało osobiście pozostać na miejscu planowanego zamachu i sprawić, aby żadne czynniki nie zakłóciły misternej konstrukcji planowania. Osobą winną, że fatalne przeprowadzenie "Walkirii" jest kaleki pułkownik Wehrmachtu! Reszta nieszczęść była już tylko konsekwencją tego, co stało się na miejscu eksplozji...


Płk. Claus Ph.  M.  Schenk Graf von Stauffenberg (1907-1944)
 1. Göring
"Gdy oglądałem wczoraj pomieszczenie, w którym dokonano tego ohydnego czynu zastanawiałem się, jak ktoś mógł wyjść cało z tej eksplozji. Ta machina piekielna wybuchła przecież nie dalej jak metr od Führera (...), a jednak cudownym zrządzeniem losu wyszedł on bez szwanku. Przypadkowo nie byłem tam obecny, przybyłem na miejsce pół godziny później"- oświadczy marszałek Rzeszy Hermann Göring. Dziwne, bo był na miejscu w Wolfsschanze nieopodal ówczesnego Rastenburga (obecnie Kętrzyna) , dosłownie kilkaset metrów od drewnianego baraku? Göring zajęty był rozmową z  pułkownikiem Friedrichem Klessem, który tak zapamiętał 20 lipca '44: "Nasza prywatna rozmowa odbywała się w nad wyraz gorączkowej atmosferze. Nagle Göringowi przekazano telefonicznie wiadomość nadzwyczajną. Kilkaset metrów dalej dokonano zamachu na życieFührera". Zastanawiające jest zdanie-pytanie, które postawił biograf Marszałka, David Irving:"Czy nieobecność  Göringa pamiętnego popołudnia w baraku narad była czymś więcej, aniżeli tylko przypadkiem?".  

Marszałek Rzeszy Hermann Göring na miejscu wybuchu
 2. Goebbels & Remer
"Wzywa się Gauleiterów do zachowania wzmożonej czujności i dopilnowania, by ich organizacje partyjne utrzymały zdolność do skutecznego działania; by nie doszło do ich indoktrynacji szkodliwa ideologią, jak również by za wszelką cenę zachowały one zdolność do czynów i energię. Dalsze dyrektywy niebawem. Heil Hitler"- takie m. in. zdania znalazły się w teleksie, jaki rozesłał po Rzeszy dr Joseph Goebbels. Jedną z niepokojących tajemnic ministra propagandy III Rzeszy  jest brak jego działania przez kilka godzin? Między 13, a 17 - cisza? D. Irving drążył problem: "Czyżby brał również pod uwagę ewentualność śmierci Hitlera? A może czekał, czy i w którą stronę powieje wiatr?". Zachował zimną krew i jak nikt inny w Berlinie umiał zatrzymać bieg zdarzeń? Kiedy zjawił się major Otto Remer (na zdjęciu obok) znał sytuację w Prusach.  Remer powinien był wykonać rozkaz generała Paula von Hase i aresztować m. in. Goebbelsa.  Zdziwienie i wątpliwości ogarnęły go, kiedy w kancelarii Ministra usłyszał na temat śmierci Hitlera: "Bzdura, sam z nim rozmawiałem kilka minut temu". Po chwili połączono się z Kwaterą w Prusach i Remer mógł na własne uszy usłyszeć głos rzekomo zabitego: "Do chwili przyjazdu Reichsführera do Berlina spoczywa na panu obowiązek dławienia wszelkich spisków przeciw władzy państowej".

A. Hitler odwiedza rannych w zamachu
 3. Himmler
"Jako stary nazista (...) - powiedzmy to sobie szczerze i po niemiecku - zawsze oczekiwałem, że coś takiego wyjdzie z tych kręgów. A jako  Reichsführer SS, dysponując źródłami informacji i własnym instynktem politycznym, od dawna spodziewałem się, że reakcyjne elementy spektrum politycznego podejmą jakieś działania. Wiedziałem, że to tylko kwestia czasu"- skoro "spodziewał się", to dlaczego nie chronił skuteczniej swego Wodza? Już dzień po zamachu, 21 VII, "...powstała specjalna komisja do spraw 20 lipca w IV Urzędzie RSHA (...)"- podaje biograf Heinricha Himmlera, Peter Longerich. Wciągu kilku dni aresztowano blisko 700 osób. Represje spadły również na rodziny spiskowców, w tym oczywiście też Stauffenberga! W więzieniach i obozach umieszczono ponad 140 osób "tej kategorii"! Dla Himmlera spisek i nieudany zamach były doskonałym pretekstem do likwidacji przeciwników politycznych, wywodzących się m. in. z szeregów KPD i SPD! To wtedy zamordowano w KL BuchenwaldErnsta Thälmanna (na zdjęciu obok)! Pod kluczem znalazł się były burmistrz kolonii, Konrad Adenauer! Te represje miały dotknąć około 5000 przeciwników reżimu nazistowskiego? W cieniu tych wydarzeń pozostaje fakt o znaczeniu wojskowym: Reichsführerowi SS podporządkowano Armię Rezerwową, ważną część składową  Wehrmachtu!...
4 Manstein & Stahlberg
Adiutant Alexander Stahlberg:
- Sir, uważam za swój obowiązek powiadomić pana, że dzisiaj lub w najbliższych dniach  führer zostanie zabity"
Feldmarszałek Erich von Manstein (wł. Fritz Erich von Lewinski):
- Powtórz, co powiedziałeś!
(...)
Feldmarszałek Erich von Manstein 
- Stahlberg, obaj mamy teraz nie lada wiedzę".
Taki fragment rozmowy obu oficerów przytacza biograf von Mansteina, Mungo Melvin. Warto chyba zanotować, że Stahlberg był kuzynem jednego z głównych spiskowców, general majora Henninga  von Tresckowa (na zdjęciu obok). Ten zresztą popełnił samobójstwo 21 lipca unikając losu swoich współtowarzyszy. Zachowanie feldmarszałka było dość dziwne? Tak niebezpieczną wiadomość pozostawił dla siebie? Nie zrobił z niej użytku? To już tylko kwalifikowało go do postawienia pod ścianą lub wyboru, jaki wymuszono na E. Rommlu... Bierność tak wybitnego, hitlerowskiego dowódcy jego biograf tak tłumaczy: "Mansteinowi zapewne chodziło przede wszystkim o to, by nie widziano go w okolicach Berlina ani tym bardziej w pobliżu któregoś z członków ruchu oporu". Bierność i... wierność zapewniła, że feldmarszałek zmarł we własnym łóżku w 1973 r.,  w wieku 86 lat.
5. Hitler
"Maleńka klika ambitnych, pozbawionych skrupułów i jednocześnie przestępczych, głupich oficerów uknuła spisek w celu zgładzenia mnie, a wraz ze mną jednocześnie praktycznie usunięcia kadry dowódczej niemieckich sił zbrojnych (...). [Moje ocalenie] jest znakiem opatrzności, że muszę kontynuować moje dzieło, dlatego też będę je kontynuował" - pieklił się Führer! Uwierzył w ochronę opatrzności? Mówił już o tym tego samego dnia, kiedy zjawił się Benito Mussolini. Wręcz wspominał o "piekielnej machinie". Czy miał na myśli zamach na życie konsula generała Napoleona Bonaparte? Doskonale te mistyczne bajania skwitował Ian Kersahw: "W rzeczywistości, jak się często w życiu zdarza, to nie opatrzność go ocaliła, lecz po prostu miał szczęście: piekielne szczęście". Wojna w Europie miała trwać do maja następnego roku. 

B. Mussolini i A. Hitler na miejscu zamachu - 20.07.1944 r.
PS: Wykorzystano zdjęcia z dostępnych zasobów Bundesarchiv Bild. Skany okładek książek - księgozbiór autora blogu.

Spotkanie z Pegazem - 32 - "Planowanie"

$
0
0
22 lipca, to kapitalna okazja, aby przypomnieć czym była Polska Rzeczpospolita Ludowa.  Mam przed sobą  księgę pt. "Szeptane procesy. Z działalności Komisji Specjalnej 1945-1954". Stalinizm w najczystszej formie. Zresztą na okładce jest reprodukowana płaskorzeźba z ideologami ustroju: Marksem, Engelsem, Leninem i Stalinem. Utwór, który tu przypominam, to "dowód rzeczowy: wiersz o treści antypaństwowej". Bardzo śmiesznie odbierany jest przez słuchaczy. Do czasu, kiedy czytam "komentarz". Miny zrzedną? "Planowanie" - to ślad po radosnym Polski Ludowej budowaniu i... niszczeniu tych, którzy inaczej myśleli!

 Zachęcam do lektury opasłego tomu (317 stron). Dostarcza wstrząsających doznań czym był tzw. wymiar sprawiedliwości komunistycznej Polski! Często słyszymy, że "za komuny było..." i sypie się katalog, wyliczanka... W podobnych chwilach, ja 51-latek, zachodzę w głowię: skąd się tacy ludzie biorą? W słoiku mieszkali do 1989 r.? Dostać miesiące więzienia za tzw. "szeptankę"? Związek Radziecki nie był tak wyrozumiały dla swoich obywateli! Tam  można było "na dzień dobry" dostać... 10 lat łagrów!  Niech ten anonimowy wiersz będzie też przypomnieniem do jakiej paranoi może doprowadzić ideologia, absurdalne nakazy i zakazy... Na szczęście mamy ten ustrój z głowy?

Przed wychodkiem miejskim stali
Dwaj panowie i czekali
Bardzo się nasamprzód dziwią
Potem się już niecierpliwią
Wreszcie bierze ich cholera
Że im babcia nie otwiera
Trudno nie ma innej rady
Piszą skargę do Sraj Rady
Referatu Konkretnego
Zjednoczenia Gównianego
Piszą z żalem i bez liku
Do trybuny czytelników
W każdej środzie reklamują
To nie demokratycznie
To po prostu skandalicznie
Człowiek pracy mój ty Boże
Nawet wysrać się nie może
Aż po pięciu dniach bez mała
Komisja się zebrała
Wącha, bada i dochodzi
W końcu zgodnie uradzili
I drzwi siłą wyważyli
Gdy podowje się otwarły
Wszystkie twarze pobladły
Bo za drzwiami na podłodze
Babcia obesrana srodze
Leży sobie ledwo żywa
I w te słowa się odzywa:
"W/g planu sześcioletniego
Naród żyje już w sytości
Ale co wynika z tego
Kogo widzę - same kości
Jedzą same galop - zupki
Coraz mniejsze robią kupki
Wszyscy, co tu przesiadują
Moją nowinę sabotują
Chłop, robotnik - jedna gromada
Wygłodniała cała banda
Inteligent też bez formy
Wszyscy srają niżej normy
A gdzie plan mój? moja premia?
Niech to wszystko wchłonie ziemia
Ile mogłam za was srałam
Lecz planu nie wykonałam
Brak do normy kupki ćwierć
Choć zasrałam się na śmierć
Choć panowie z planowania
Miejcie moją śmierć na względzie
Gdy stworzycie plan do srania
Niechaj w nim spisane będzie
Jedna krótka mala treść:
Chcecie gówna, dajcie jeść.

"ORZECZENIE KOMISJI SPECJALNEJ 23 KWIETNIA 1953 R. 
STANISŁAWĘ O. SKAZANO NA 12 MIESIĘCY OBOZU PRACY, 
ZAŚ BOGDANA W. NA KARĘ 15 MIESIĘCY  OBOZU PRACY

Zbiory autora blogu

Winą Stanisławy O. było przepisanie cytowanego wiersza, a Bogdana W. posiadanie zeszytu z tymże wierszem i udostępnienie go innym... Ilekroć sięgam po ten wiersz zastanawiam się: śmiać sie czy płakać?... Ocenę pozostawiam każdemu Czytelnikowi.
Viewing all 2227 articles
Browse latest View live