Quantcast
Channel: historia i ja
Viewing all 2090 articles
Browse latest View live

Paleta (XVII) Anton von Werner

$
0
0
Wiele można by napisać o służebnej roli sztuki wobec Władzy! Wiele narodów ma swoich "sztandarowych"malarzy, którzy swoim pędzlem nie tylko utrwaliło wielkie wydarzania historii, ale też ich wizje zdominowały sposób myślenia o nich. Jeden malarski kadr - i zostaje na lata wizja, bez której nie wyobrażamy sobie czasu minionego dokonanego! Czy inaczej było z malarzem, który jest dziś bohaterem "Palety"? Wątpię. Anton von Werner (1843-1915), bo on ci to jest, zmarł 101 lat temu, 4 stycznia 1915 r. Nie dożył upadku Cesarstwa przy którego narodzinach był. A na pewno, jak nikt, sugestywnie utrwalił to, co wydarzyło się 18 stycznia 1871 r. w Wersalu. I właśnie to wydarzenie stało się przyczynkiem, dla którego oddaję część XVII "Palety" we władanie tego niemieckiego Mistrza. Proszę się nie zdziwić, że wybrałem JEDNO płótno. Chyba jest to zrozumiałe. Jak żadna inna wizja malarska wpisuje się w tamten czas sprzed 145. laty - tym bardziej, że Anton von Werner  był naocznym świadkiem dziania się 18 stycznia 1871 r. w Wersalu. A wyjątkowo sam obraz staje się... pretekstem do pisania o głównych bohaterach tego naprawdę niezwykłego płótna...
Czy i na ile 18 stycznia 1871 r. był uwieńczeniem panowania króla Prus Wilhelma I Hohenzollerna (1861-1888)? Doskonale nastrój poprzedzający to ważne dla Niemiec i Niemców wydarzenie takimi słowy okrasił przyszły kaiser: "Ta ogromna zmiana w Niemczech staje się moim udziałem, można rzec , wbrew mojej woli i wbrew moim dążeniom"*. Nie zapominajmy, że już raz ofiarowywano królowi Prus - a był nim rodzony brat Wilhelma, Fryderyk Wilhelm IV (1840-1861) - koronę cesarską. Ale jej nie przyjął. Zrobił to pamiętny Parlament Frankfurcki wiosną 1849 r. Hohenzollern był zbyt dumny, aby "podnosić koronę z błota". Sytuacja w 1871 r. była zgoła inna?


"Ja, z moim sercem Prusaka, mam dożyć chwili, kiedy pruskie imię, które osiągnęło i stworzyło potęgę, ustępuje innemu, przez stulecia tak bardzo mu wrogie. Po raz kolejny mój los spiskuje przeciwko mnie i zmusza do czegoś, na co mogę się zgodzić jedynie z bardzo ciężkim sercem"* - czy to jest wypowiedź uwiedzionego blaskiem cesarskiej korony króla Prus? Że niby, co? Cesarz to ma klawe życie? - jak śpiewałby niezapomniany klasyk.


No to oddajmy głos "żelaznemu kanclerzowi", Otto von Bismarckowi (1815-1898). Jeden z architektów zjednoczenia "krwią i żelazem"II Rzeszy Niemieckiej tak pisał o t rudach dogadywania się z JKM Wilhelmem I: "Na końcowych obradach 17 stycznia 1871 r. odrzucił on określenie «niemiecki cesarz» i oświadczył, że chce być albo  «cesarzem Niemiec», albo wcale nie zostanie cesarzem"**. Czyli dzień przed jeszcze takie proceduralne fochy?... Na tym nie koniec.


Nastał 18 stycznia. Oto, co Bismarck napisał: "Sytuacja ta skłoniła mnie [...], aby przed uroczystości w Sali Lustrzanej odszukać Wielkiego Księcia Badenii, pierwszego spośród obecnych książąt, który prawdopodobnie zabrałby głos po proklamacji, i zapytać, jak zamierza określić nowego cesarza. Wielki Książę odpowiedział: «cesarzem Niemiec, wedle rozkazu Jego Wysokości». Wśród argumentów, które wyłożyłem Wielkiemu Księciu, wspomniałem, że końcowy okrzyk na cześć cesarza nie może mieć takiej formy; najmocniejsze było odwołanie do tekstu przyszłej konstytucji Rzeszy, już przesądzonego przez Reichstag w Berlinie. Apelując do jego konstytucyjnych zapatrywań wskazanie na decyzję Reichstagu skłoniło go do ponownych odwiedzin króla"**.  Pewnie dla niektórych z nas zaskakująca może być "konstytucyjność" postawy kanclerza Prus? Czy się nam to podoba czy nie - mamy przed sobą prawdziwego męża stanu! Dla ludzi pokroju Ottona von Bismarcka prawo i konstytucja nie była papierkiem, który można było gwałcić w zależności od swoich małych, ambicjonalnych i partykularnych interesików. Najważniejsze byłe po prostu zjednoczone NIEMCY!


Nie był świadkiem rozmowy Fryderyka I Badeńskiego / Friedrich I. Wilhelm Ludwig Großherzog von Baden (1856–1907) z Wilhelmem pruskim. "Przebiegu rozmowy nie znałem, tak więc podczas odczytywania proklamacji byłem pełen napięcia. Wielki Książę zrobił unik w ten sposób, iż okrzyk «niech żyje» wzniósł nie za cesarza niemieckiego ani za cesarza Niemiec, lecz za cesarza Wilhelma"**. Oto potęga dyplomacji? Czy to napięcie oczekiwania maluje się na obliczu Kanclerza na obrazie A. von Wernera? Dosłownie okrzyk ów brzmiał: "Niech żyje jego cesarska wysokość, kajzer Wilhelm!"*. Prywatnie wielki książę był zięciem cesarza.


Napięcie i atmosfera (to się chyba określa jako... ciśnienie wydarzenia historycznego?) oddaje list jaki książę Otto von Wittelsbach wysłał do swego królewskiego brata Ludwika II (1864-1886):"Nie potrafię Ci tego opisać, jak nieskończenie żałośnie i boleśnie czułem się podczas tej sceny... Wszystko takie zimne, tak wyniosłe, tak błyszczące, tak chełpliwe oraz bez serca i puste"**. Adresatem był doskonale rozpoznawalny, barwny i... szalony władca Bawarii z rodu Wittelsbachów, budowniczy m. in. uroczych zamków (z najsłynniejszym:Neuschwanstein) i protektor Richarda Wagnera. Oto, jak Wielka Sztuka łączyła się"z tronem".
"Ten poród cesarski był bardzo trudny, a królowie w tych chwilach mają dziwne pragnienia, jak kobiety [...].  Jako «akuszer» pragnąłem czasami stać się bombą i eksplodować, by cały budynek rozpadł się na  kawałki"* - czytała w liście od męża die Frau, Johanna Friederike Charlotte Dorothea Eleonore von Bismarck, geboren von Puttkamer (1824 - 1894). Choćby z tego fragmentu listu wynika jak bardzo zaangażowany był"w dzieło tworzenia" kanclerz. I, jak widać, nie było to bezbolesne "przyjmowanie porodu". Chyba można po ironizować nad 18 stycznia 1871 r. i  napisać: to był poród z komplikacjami. Cud, że "dziecko" w ogóle przyszło na świat?...


"Właśnie wracam z pałacu, dopełniwszy cesarskiego dzieła! Brak mi słów, by wyrazić, jak bardzo byłem przygnębiony przez tych ostatnich kilka dni, częściowo ze względu na dużą odpowiedzialność, jaką muszę teraz przyjąć, częściowo, i chyba przede wszystkim, ze względu na żal, z jakim rozstaję się z pruskim tytułem"- ten list z kolej mogła czytać inna żona uczestnika 18 stycznia 1871 r. Tak, królowa Prus, Augusta Marie Luise Katharina (de domo von Sachsen-Weimar-Eisenach). Małżonkowie od 1829 r. List może zaskakiwać szczerością swego zapisu. Potwierdza raz jeszcze w jakim nastroju był Hohenzollern: "Byłem tak zły na koniec konferencji... wczoraj, że o mało nie abdykowałem i nie przekazałem wszystkich obowiązków Fritzowi [tj. synowi, przyszłemu cesarzowi Fryderykowi III - przyp. KN] ! Dopiero po gorącej modlitwie odzyskałem opanowanie i siły! Niech Bo sprawi, by spełniły się wszystkie pokładane we mnie nadzieje i oczekiwania. Z mojej strony na pewno nie zabraknie uczciwych intencji"*. Nikt nie mógł przewidzieć, że rozpoczynało się 17-letnie cesarskie panowanie Wilhelma I. Kaiser zmarł w Berlinie 9 marca 1888 r. , na kilka dni przed swymi 91. urodzinami.


Gdzie w tym wszystkim gubi się nam Anton von Werner?  Zaglądamy do biografii Otto von Bismarcka. Odnajdziemy tam ciekawy fragment, który odpowie nam na pytanie: jak się ma wizja malarska do prawdziwości zdarzenia z 18 stycznia 1871 r.: "Ceremonia koronacjo została uwieczniona przez nadwornego malarza Antona von Wernera, który na zaproszenie następcy tronu Fryderyka Wilhelma był świadkiem tej uroczystości. Pierwotnie obraz oddawał wiernie chwilę powołania cesarstwa. Postacią centralną jest Wilhelm I stojący na podwyższeniu, niżej Bismarck. Wszyscy obecni, zgodnie z prawdą, ubrani byli w ciemnoniebieskie uniformy, Podniosły się jednak głosy krytyki, że niedostatecznie uwypuklona została postać Bismarcka. Werner popełnił więc kolejną wersję, na której Bismarck, niezgodnie z rzeczywistością, występuje w białym kirasjerskim mundurze. W morzu ciemnoniebieskich uniformów na nim przede wszystkim koncertuje się wzrok oglądającego. Podkreślić należy, ze takie ujęcie było wielkodusznym życzeniem cesarza"***. Wychodzi na to, że nie był to artystyczny wybieg Mistrza, ale wola i życzenie JCM Wilhelma I, którą ów po prostu uwzględnił w kolejnej wersji płótna. 
Skoro w tej bardzo uhistorycznionej "Palecie" pojawiła się wzmianka również o muzyku, to niech będzie też miejsce dla poety. Oto jedna z"natchnionych" strof Franza Emanuela Augusta Geibela (1815-1884). W styczniu 1871 napisał wiersz (odę?) "Do Niemiec":

Odrzuć od siebie znaki wdowy,
do nowych zaślubin czas się gotować,
O Niemcy, Niemcy zwycięskie!
Już minął czas żałoby
Co kładł się na nasze groby
pamięci kęski... **


PS: Cytaty zostały zaczerpnięte z następujących pozycji:
*Aronson Theo, Cesarze niemieccy 1971-1918, tłum. M. Czarnecka, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1998
**Krockow von Christian Graf, Bismarck. Biografia, tłum. M. Misiorny i J. Nowakowski, Wydawnictwo Magnum, Warszawa 1998
*** Trzeciakowski Lech, Otto von Bismarck, Zakład Narodowy imienia Ossolińskich - Wydawnictwo, Wrocław 2009

Przeczytania... (111) Stephen P. Halbrook "Szwajcaria i naziści. Jak alpejska republika przetrwała w cieniu III Rzeszy" (Wydawnictwo DOLNOŚLĄSKIE)

$
0
0
"Francja upadła, pozostawiając Szwajcarię z odsłoniętą i niezbyt sprzyjającą obronnie flanką rozmawiałem wtedy z jednym ze swoich przełożonych i zapytałem go: «Co zrobisz ze swoim żydowskim porucznikiem?». Odpowiedział «My dwaj zginiemy razem». Obaj słyszeliśmy niemiecką piosenkę, w której padały słowa: «Kiedy będziemy wracać [z Francji] przez Szwajcarię». [...]. W dniu upadku Francji niektórzy szwajcarscy oficerowie i żołnierze zniknęli i nigdy więcej nie wrócili. Sympatyzowali z nazistami. Czy zostaliby zabici przez Szwajcarów, gdyby nastąpiła inwazja?"- zaintrygowała mnie cytowana wypowiedź. Jej autorem był Robert S. Braunschweig, w przyszłości przewodniczący Federacji Szwajcarskich Wspólnot  Żydowskich. Kto i gdzie ją wykorzystał? Stephen P. Halbrook w swojej książce "Szwajcaria i naziści. Jak alpejska republika przetrwała w cieniu III Rzeszy". Ukazała się dzięki Wydawnictwu Dolnośląskiemu w doskonałej i cennej serii "Wojny i konflikty", w tłumaczeniu Tomasza Fiedorka.
Obruszamy się, kiedy ktoś na Zachodzie myli powstanie w getcie warszawskim (1943) z powstaniem warszawskim (1944)? Chyba jednak niepotrzebnie? A, co my wiemy o historii Szwajcarii? I to nie tylko "w zakresie" lat 1939-1945. Bez obrazy, ale pewnie większość z nas ma jedno skojarzenie: chłopiec z jabłkiem na głowie i mierzący doń (tj. do owocu) tatuś - tak Wilhelm Tell! O! że są trzyjęzyczne kantony. I to wszystko! I to szlus! No, tak, ale odezwie się znowu pan z tyłu"byliśmy przedmurzem Europy!". I, co z tego?! To, że czyjś dziadek był w AK (a nie, nie daj Boże,  w Wehrmachcie) nie czyni z nas lepszymi i mądrzejszymi (lub gorszymi). 
Ta nasza ignorancja na temat Szwajcarii to jakiś grzech? Czy ja wiem? Osobiście nie biłbym na alarm. Po prostu chcąc ten "stan rzeczy"zmienić proponuję sięgnąć po książkę "Szwajcaria i naziści. Jak alpejska republika przetrwała w cieniu III Rzeszy", której autorem jest właśnie Stephen P. Halbrook. W biogramie na okładce przeczytamy o Autorze m. in.: "...doktor nauk prawnych i filozofii społecznej. Wykładowca na renomowanych uczelniach, m. in. Howard University i Florida State University"
Historia II wojny światowej (1939-1945) chyba jeszcze długie lata nie zniknie z pola zainteresowań. Proszę wejść do najbliższej księgarni i przekonać się ile pojawia się nowości "na temat". Moglibyśmy doprowadzić każdy budżet domowy do ruiny, gdybyśmy chcieli zaspokoić nasz nienasycony głód ciekawości i czytelnictwa. Książka S. P. Halbrooka jest... wyjątkowa. Nie przesadzam. Po prostu mamy okazję przyjrzeć się losom państwa, którego dzieje rzadko kojarzymy z tym burzliwym okresem. Ci z nas, którzy oglądali sowiecki serial "Siedemnaście mgnień wiosny / Семнадцать мгновений весны" (reż. T. Lioznowej, z ciekawą kreacją W. Tichonowa) pamiętają, że to właśnie na terenie Szwajcarii krzyżowały się interesy wywiadów walczących stron, ba! dochodziło do poufnych rozmów Niemców z... Amerykanami? 
Warto książkę  S. P. Halbrooka poznawać od obejrzenia zdjęć? Jak zwykle? Ikonografia! Już samo przeczytanie podpisów pod fotografiami już wzbogaci naszą wiedzę? W 100 %! Kilka przykładów: 1. "Generał Henri Guisan zebrał swoich oficerów 25 lipca 1940 r. na historycznej łące w Rütli, wzywając ich do zdecydowanego przeciwstawienia się każdemu najeźdźcy za wszelką cenę"; 2. "To skrzydło szwajcarskiego myśliwca zostało podziurawione niemieckimi pociskami podczas walki powietrznej. Lotnictwo szwajcarskie zestrzeliło w sumie 11 maszyn Luftwaffe"; 3. "Kobieca Służba Pomocnicza (Frauenhilfsdienst - FHD) odgrywała ważną rolę w szwajcarskich siłach zbrojnych"; 4. "Generał Wilhelm von Leeb, który w 1940 r. sporządził plany inwazji na Szwajcarię. Wykonanie  «Zadania specjalnego - Szwajcaria» (Sonderaufgabe - Schweiz) powierzył Grupie Armii «C», rozlokowanej wzdłuż zachodniej granicy Szwajcarii"; 5. "Młodzi szwajcarscy kadeci ćwiczą z użyciem broni"; 6. "Strzelić nazistom z kuszy w tyłek. Występ Kabaretu «Korniszon». Skecz zatytułowany «Szczurołap»"; 7. "«Nowi przyjaciele» (Die neuen Freunde). Nazistowskie Niemcy i komunistyczna Rosja spływają krwią po dokonanym w 1939 r. na podstawie paktu Ribbentrop-Mołotow rozbiorze Polski". W sumie mamy równe 40. ilustracji. Brawo Wydawca!
Kiedy czytam książkę, która jest dla mnie swoistą  terra incognita wczytuję się z uwagą i skupieniem. Wyłuskuję, to na co kiedyś nie zwracałem uwagi, albo po prostu nie wiedziałem. Nie wstydźmy się przyznawać do tego, że nie wiemy, nie znamy. Nikt chyba nie rodzi się alfą i omegą? Wartością książki "Szwajcaria i naziści. Jak alpejska republika przetrwała w cieniu III Rzeszy" jest jej wartość źródłowa. Gdyby wystawiać opinię na podstawie samych przypisów, to robi wrażenie zasób archiwaliów, które poddano kwerendzie naukowej. Stąd m. in. wiele cytowanych raportów składanych dla Naczelnego Dowództwa Sił Lądowych (słynnego OKH, czyli Oberkommando des Heeres) lub Naczelnego Dowództwa Wehrmachtu (OKW, czyli Oberkommando der Wehrmacht). Dla zrozumienia złożoności stosunków niemiecko-szwajcarskich przytoczono m. in. bardzo obszerny cytat artykułu "Agitacja Konfederacji Szwajcarskiej przeciwko Niemcom", który ukazał się w XII 1938 r. na łamach nazistowskiego "Völkischer Beobachter": "Rzesza powinna z pełną determinacją domagać się od małego państwa neutralnego, aby przyjęło ono obiektywne i uczciwe podejście do wszystkiego, co niemieckie. [...] Rzesza musi żądać od Szwajcarii, aby powstrzymała bezwstydną agitację, jaką ten kraj prowadzi od lat, na temat wewnętrznych spraw Rzeszy. [...] Możemy z determinacją powiedzieć Szwajcarom, że nie są oni już neutralni, jeśli prześladują i potępiają wszystko, co jest proniemieckie, a jednocześnie pozwalają najbardziej antyniemieckim agitatorom na prowadzenie swej działalności skierowanej przeciwko Rzeszy [...]". Artykuł jest groźnym pomrukiem groźnego, ba! rozwścieczonego sąsiada! Proszę zwrócić uwagę na monity dotyczące... kabaretów szwajcarskich!
"Kanclerz związkowy Motta wyraził radość i wdzięczność z powodu kategorycznej deklaracji Führera i Kanclerza, złożonej dzisiaj wobec profesora Burckharda, iż Niemcy uszanują szwajcarską neutralność w każdych okolicznościach"- taka deklaracja padła ze strony III Rzeszy na tydzień przed wybuchem II wojny światowej. Stephen P. Halbrook skomentował to:"Szwajcarzy nie byli jednak tak naiwni, aby wierzyć w oficjalne deklaracje władz Trzeciej Rzeszy, i kontynuowali przygotowania do niemieckiej inwazji. Po wybuchu wojny obie strony konfliktu zaczęły wymieniać ze Szwajcarią  wzajemne deklaracje neutralności".
I jedno z zaskoczeń tej lektury. Odnajdujemy je w jednym z raportów, jakie słano ze Szwajcarii do OKW: "W przypadku ataku niemieckiego Szwajcaria przejdzie do totalnej wojny chemicznej i użyje gazu musztardowego. [...] Wzdłuż całej granicy na glebach trawiastych położono kilka tysięcy min". Jest też wzmianka o codziennych treningach armii szwajcarskiej, która ćwiczyła choćby "...ataki z maskami przeciwgazowymi, aby w każdej chwili być gotowym do ich użycia". Wzmiankowano również o zagrożeniu niemieckich Szwajcarów internowaniem w chwili ataku ze strony Hitlera!... Analiza każdego cytowanego raportu robi wrażenie: raz na ich szpiegowski charakter, dwa na zapis dotyczący determinacji Helwetów. To naprawdę robi wrażenie, jak bardzo szykowali się do konfrontacji z nazistowskim sąsiadem. Na dalszych stronach (kiedy czytamy o Blitzkriegu) przytoczony jest inny raport: "Mamy doniesienia, iż rząd szwajcarski nakazał uzbroić ludność cywilną, a te osoby, które nie spełniają wymogów służby wojskowej, powołano do służby pomocniczej. W Bazylei wszędzie buduje się barykady i bunkry".
W raporcie z XI 1939 r. znajdujemy cenne polonica: "Szwajcarska ludność według doniesień jest jednak nastawiona bardzo wrogo wobec Niemiec. Ludzie są  zdania, że Niemcy wywołali wojnę przez swoją bezwzględność. Dominuje opinia, że wysunięte wobec Polski żądania Gdańska i korytarza terytorialnego przez Pomorze mogły zostać rozwiązane na drodze pokojowych negocjacji. Nie było konieczności wciągania całego świata w katastrofę".  Wrogość do III Rzeszy rosła wprost proporcjonalnie do skutków prowadzonego przez nią Blitzkriegu. Zapis z 1940 r., już po klęsce Francji: "Wobec obywateli Rzeszy używa się tutaj obelżywych określeń, takich jakSauschwab [szwabska świnia] lub Nazihund [nazistowski pies], a niemieckim przedsiębiorstwom grozi bojkot. [...] Niemców żyjących obecnie w Szwajcarii postrzega się tutaj jako zagrożenie, gdyż pod naciskiem Rzeszy utożsamiają się z hitleryzmem". 
Kolejny "polski ślad" w szpiegowskim raporcie. O tyle ważny ślad, że określa stosunek do Polski: "Raporty pokazują, że Polska cieszy się wielką sympatią w całej Szwajcarii. W celu udzielania pomocy temu krajowi niektórzy Szwajcarzy utworzyli organizację charytatywną o  nazwie «Pro Polonia»". I dodaje: "...prasa nadal opisuje zniszczenia Warszawy spowodowane niemieckim bombardowaniem oraz cierpienia polskiej ludności". Okazuje się, że Szwajcarzy nie pozostawiali suchej nitki na pakcie Ribbentrop-Mołotow! Serce rośnie, kiedy się to czyta i ogląda (patrz wzmianka o ikonografii).
Naprawdę robi wrażenie, to pieklenie się niemieckiego donosiciela na antyniemieckość  Szwajcarów. Z tego wątku można byłoby śmiało wykroić oddzielny rozdział... : "Biorąc pod uwagę nasze rozległe doświadczenie, możemy stwierdzić, że obecna neutralność Szwajcarii jest neutralnością państwa, ale nie jego ludności. [...] Według doniesień wpływy angielsko-żydowskie w gazetach są bardzo silne, ponieważ najbardziej poczytne gazety szwajcarskie są opłacane przez Brytyjczyków i wielką rolę odgrywa w nich masoneria".
Tak, książka S. P. Halbrooka, to dla mnie nauczyciela kopalnia cytatów źródłowych! Nawet sobie nie zdajecie sprawy, jak bardzo podobny trud cytowania jest bezcenny na lekcji. O książce mogę zapomnieć (zresztą chcąc mieć każdą potrzebną na lekcję, to musiałbym wykupić... wielbłąda, bo tyle by tego było!), a kliknąć myszką i wrócić do właściwego "Przeczytania..."żadna robota.

Choć czarne dziewczę jest jeszcze trochę niemiłe i sztywne,
Gdy idzie obok swego silnego Czerwonego Kawalera,
Kto by jednak potępiał zakochanych?
Czyż ta para nie jest dla siebie stworzona?
wydaje nam się, że ich lun nastąpi już niedługo!

Założę się, że patrząc na okładkę książki nie spodziewamy się trafić na... satyryczne wiersze, jakie można było usłyszeć ze scen kabaretowych. Ma rację Autor: "Humor od zawsze stanowił potężną broń przeciwko napuszonemu pasowi totalitarnych władców". Chyba rozpoznajemy bohaterów tych strof? Tak, to Hitler i Stalin! Można rzec, że to nieomal proroctwo - w 1934 r. przewidzieli alians Berlina z Moskwą? Niemiecki konsul generalny Voigt w V 1942 r. donosił komu trzeba: "Wielokrotnie składaliśmy skargi, iż «Kabaret Korniszon» nadal prezentuje podburzające materiały. [...] Połowę jego programu stanowią uwagi oczerniające Niemcy, podczas gdy o wrogach Niemiec ledwie się wspomina, a jeśli nawet, to bardzo rzadko się ich krytykuje". Bolała widać mocodawców z Berlina kąśliwość humoru szwajcarskich satyryków? Jest ciekawy fragment rozmowy ambasadora z konsulem, w której ów pierwszy (von Biber) wspomina, jaki był stosunek do Führera:"...za szubienicę z nim, trzeba go powiesić, albo postawić pod murem i rozstrzelać". Trudno, aby podobne teksty wzbudzały entuzjazm wśród Niemców.
"Dramat wojny dosięgnął również samej Szwajcarii - czytamy dalej u S. P. Halbrooka. - kiedy w kwietniu 1944 r. amerykańska 8. Armia Powietrzna omyłkowo zbombardowała szwajcarskie miasto Szfuza, leżące na północnym brzegu Renu. [...] Kiedy w pobliżu granic Szwajcarii działania wojenne przybierały na sile napływały tysiące uchodźców. [...] Starcy, kobiety i dzieci oraz ranni - blisko 5 tysięcy osób - uciekaj z Niemiec przez granicę". Proszę zwrócić uwagę: pomoc Niemcom! Nie zaryglowali granicy, bo "groźni Hunowie" uciekali przed wojną, którą sami rozpętali! Znowu trafiamy na polskie ślady? "Pociągi sponsorowane przez Międzynarodowy Komitet Czerwonego Krzyża transportowały do Szwajcarii rannych Amerykanów, Anglików, Polaków, hindusów i Afrykanów, gdzie wymieniano ich na rannych jeńców niemieckich". Rzecz dotyczyła wymiany rannych jeńców. Ciekawą lekturę stanowią listy zacytowane w rozdziale "Służyłem wtedy w wojsku". Pewnie, że poznajemy nastroje zwykłych mieszkańców, ich reakcje i relacje (np. z Włochami mieszkającymi w Szwajcarii), ale i tu trafiamy na... Polaków:"Razem ze mną studiowało wielu Polaków, którzy byli w armii polskiej we Francji i walczyli z Niemcami podczas kampanii 1940 r. Po klęsce przedostali się do Szwajcarii i zostali internowani. Ci, którzy mieli odpowiednie wykształcenie, mogli studiować na naszych uczelniach. [...] Trzej z tych Polaków zostali później moimi wieloletnimi przyjaciółmi". Wzruszające. I kolejne zaskoczenie tej niezwykłej książki. Duch Wilhelma Tella nie opuszczał Szwajcarów? Bardzo spodobało mi się to, jak wspominał niejaki Hans Widmer (rocznik 1926): "Bez wątpienia walczylibyśmy z Niemcami zębami i pazurami. Podwędziłem ojcu pistolet Browninga". Nie zapominajmy (choć ten wątek jest mało spopularyzowany), że Niemcy szykowali się do zajęcia Szwajcarii w 1940 r.! Proszę wrócić do zapisu dotyczącego ikonografii. Nie przypadkowo wspomniałem o fotografii gen. W. von Leeba. Proszę mi wierzyć z książki S. P. Halbrooka wynika, jak bardzo Szwajcarzy byli gotowi do walki. Charakterystyka (źródło) armii tego niewielkiego kraju robi wrażenie. Bardzo ciekawym wątkiem są sprawy dotyczące mieszkających w kantonach Niemców. OKW wiedziało o przygotowaniach cywilów do "wszelkich ewentualności", a "...rząd szwajcarski nakazał wszystkim rodzinom zaopatrzyć się w zapasy wszystkiego, co jest potrzebne do życia, na okres dwóch miesięcy".  
Na dumnych Szwajcarach nie robiła wrażenia niemiecka wojskowa piosenka, w której porównywano ich do...jeżozwierza (ein Stachelschwein). Mieli doskonały wzorzec w Europie? Polska? Nie tym razem. S. P. Halbrook napisał:"Szwajcarzy wzorowali się i czerpali nadzieję z przykładu Finlandii, która stawiła czoło inwazji Związku Radzieckiego". Proszę uważnie przeczytać cytowaną krótką rozmowę między Baldurem von Schirachem a prokuratorem Th. J. Toddem przed Trybunałem Norymberskim w 1946 r. 
Książka  Stephena P. Halbrooka "Szwajcaria i naziści. Jak alpejska republika przetrwała w cieniu III Rzeszy" naprawdę robi wrażenie. Bo jeśli myślelibyśmy, że to"głuchy epizod", to tych kilka (-naście) przytoczonych cytatów jest dowodem na to, że Szwajcarzy zdali swój egzamin z patriotyzmu. Nie przytaczam całości, bo przy mojej drobiazgowości tekst ten ciągnąłby się jeszcze bardzo długooo. Nie ukrywam, że postawa Helwetów zaimponowała mi. Jeśli nie zachęciłem do tej ciekawej lektury, to znaczy, że próżny mój trud. Z czasem będę chciał wrócić do tej książki. Daje wiele możliwości do napisania samodzielnych postów. Chciałbym wierzyć, że Wydawnictwo Dolnośląskie pójdzie za ciosem i zaproponuje nam podobne książki choćby o Danii czy Belgii? Głównodowodzący armią szwajcarską generał  Henri Guisan (1874-1960)w "Planie operacyjnym" zamieścił myśli, które niech stanowią zwieńczenie tego "Przeczytania...":

"NARÓD, KTÓRY MUSIAŁ WALCZYĆ O SWOJĄ NIEPODLEGŁOŚĆ, 
NIE MOŻE ZREZYGNOWAĆ Z TEJ NIEPODLEGŁOŚCI BEZ WALKI. 
CI, KTÓRZY SĄ TCHÓRZAMI I SAMI ZRZEKAJĄ SIĘ SWOJEJ WOLNOŚCI, 
NIE ZNAJDĄ WYSTARCZAJĄCEJ SIŁY, ABY ODZYSKAĆ JĄ 
W BARDZIEJ SPRZYJAJĄCYCH WARUNKACH. 
CI, KTÓRZY SĄ ODWAŻNI, NIGDY NIE UZNAJĄ, 
ŻE WALKA JEST BEZNADZIEJNA".

Smakowanie Bydgoszczy... (27) - galeria

$
0
0
W historii każdego miasta są daty ważne i bardzo ważne. 20 STYCZNIA 1920 r. dla BYDGOSZCZY, to ta naj-, naj-, naj-data! Po 148. latach pruskiego zniewolenia BROMBERG na powrót stawał się BYDGOSZCZĄ! I żadnego z moich  przodków wtedy nie było nad Brdą? Nie! Jedni jeszcze całe czas w przebywali Westfalii (np. Mülheim Ruhr/Styrum), drudzy (na wileńskich Kresach) chyba nawet nie mieli pojęcia, że takie miasto w ogóle istnieje? A jednak spotkają się koniec końców tu!



148. lat to bez mała pięć/sześć pokoleń. Połowa mnie to zabór pruski! Wielkopolska, ziemia tucholska! Nie wiem kiedy moi niemieccy przodkowie (Müllerowie spod Mąkowarska, niem. Monkowrsk) osiedli na tych ziemiach. Na pewno byli już tu w XVIII w. W żyłach wielu z nas "z tych stron" płynie domieszka niemieckiej krwi. Zgłaszam to w tym uroczystym dla wielu bydgoszczan dniu, żeby później ktoś nie "wyciągał nam" germańskiego przodka i z tego powodu "pluł nam w twarz". Starczy uważnie przejść się po naszym mieście, aby odnaleźć tamte ślady...







Temu ma służyć ten"galeryjny" spacer? Nie, żeby uprawiać historyczny germanofilizm.  Nie mogę udawać, że historia nad Brdą (deutsch Brahe) nie była pisana tzw. schreibschriftą! Bo była! Czy to się komuś podoba czy nie, to sto lat temu miasto było bardzo, bardzo, bardzo zgermanizowane i chyba nikt o zdrowych zmysłach nie powiedziałby wtedy na Fridriechplatz, że za kilka lat będzie polskim Starym Rynkiem i miast na Neuhofferstrasse będzie się można spotkać na Nowodworskiej? 







 20 STYCZNIA 1920 r. jest, moim zdaniem, nawet ważniejsze od 19 IV 1346 r. De facto ów akt lokacji (o czym wie każdy miłośnik regionalnej historii, niekoniecznie zawodowy historyk) nawet nie wzmiankuje o Bydgoszczy! 20 STYCZNIA 1920 r. stała się tu Polska! I bardzo szybko miasto stało się polskie! Że pozostało jednym z najbardziej niemieckich w II Rzeczypospolitej, przy niewielkim odsetku Niemców (niespełna 7 % przed wybuchem II wojny światowej), to już inna sprawa i historia. Za polskość Bydgoszczy przyszło bydgoszczanom krwawo zapłacić we wrześniu 1939 r.







Historie naszych miast nie są tylko białe i tylko czarne! Nie wolno nam o tym zapominać. W ich dzieje wpisane są mnogie narodowości. Używanie narodowych (a de facto: antynarodowych i antypaństwowych) haseł dla wsparcia swego politycznego ego, to rzeczywisty gwałt na naszej wspólnej historii i dziedzictwie. Nie zapominajmy o tym choćby konsumując rzekomo polskiego schabowego z ziemniakami (kartoflami)...








Nie da się na kilku (-nastu) zdjęciach pokazać wszystkiego czym jest Bydgoszcz. Ta galeria nie miałaby końca. Wybrać z setek zdjęć tych kilka? Bardzo trudno. Przepraszam te urokliwe miejsca, które tu nie znalazły się. Będę to uzupełniał w kolejnych "Smakowaniach..." mego miasta.








*     *      *

W bydgoskiej prasie w styczniu 1920 r. pisano: 

 Hej, polscy ułani, witajcie nam! Witajcie! 
To nie sen, nie! To jawa! 
Już Bydgoszcz polska, już jesteśmy złączeni 
z naszą macierzą w jedną, 
niepodzielną całość. 
Nasi bohaterzy są już wśród nas. 
Cześć im i chwała”.


PS: Tekst z dedykacją dla osobistego Syna, w dniu Jego XXVIII urodzin.

Przeczytania... (112) Paweł Wieczorkiewicz "Historia wojen morskich. Wiek Żagla" (Wydawnictwo ZYSK I S-KA)

$
0
0
Nie jest marynistą. Tym niemniej sięgam po tom"Historia wojen morskich. Wiek żagla" Pawła Wieczorkiewicza, jaki wydało ZYSK I S-KA. Większość z nas raczej kojarzymy zainteresowania śp. Pana Profesora trochę w innym przedziale historii - tym bardziej warto poznać dziedzinę tej nauki, w której jak się okazuje również był znawcą. Nie ukrywam, że czytanie o morskich potęgach, ich rywalizacjach i upadkach, to kawał dobrej literatury. Nuda nam na pewno nie grozi. Tym bardziej, że niemal na każdej stronie poczujemy groźny łopot żagli, huk dział, okrzyki komend!... Od pierwszej strony jesteśmy oczarowani światem żaglowców, dzielnych marynarzy, pysznych admirałów!...
Nie jest marynistą.Tym bardziej siadam nad przeszło pięćset stronicowym tomem. I trochę przypominam małego dzieciaka, który z rozdziawioną gębą poddaje się wspaniałej narracji Autora. Od samej okładki, na której przypomniano obraz Abrahama Storcka "Bitwa czterodniowa" poprzez kolorową wklejką , z których spozierają na nas m. in. sir Fr. Drake, admirał Maarten Tromp, kardynał Armand du Plessis książę de Richelieu czy wiceadmirał Louis Villaret de Joyeuse - bogaciej staje się z naszą wiedzą. Moją - na pewno. Tym bardziej, że gro strojonych, ufryzowanych, z pysznymi minami admirałów, to dla mnie novum!

Nie jestem marynistą. Gdybyście przed czytaniem tej pasjonującej księgi zapytali mnie w jakiej bitwie w morderczym uścisku spotkały się okręty"Royal James" i "De Zeven Provincien"- żadne naciski nie wymusiłyby ze mnie choć kropli odpowiedzi? Kto zginął na pokładzie żaglowca "Tonnant" 2 VIII 1798 r.? Rozłożyłbym bezradnie ręce i stał jak ten baran, i ani "be!", ani "me!". Nawet nie potrafiłbym umiejscowić w czasie, kiedy rozegrały się te bitwy!
Nie jestem marynistą. Zabijcie mnie - nic mi nie mówi "bitwa pod Barfleur"! Skupiam swoją uwagę nad nią, gdyż 271. lat później... przyszedłem na świat. No, nim wedrę się w tekst mam (-y) dla ułatwienia mapę. Nie tylko podano na niej ruch wiatru i zorientowano położenie względem Północy, ale jest podane kto z kim tam walczył: Anglicy, Holendrzy i Francuzi. Bardzo schematyczne ukazanie ustawienia okrętów wzbogacono (w legendzie) nazwiskami dowódców walczących jednostek. A rzecz była "przedłużeniem" politycznej ułudy, jaką Jakub II Stuart mamił "swego królewskiego kuzyna", Ludwika XIV Bourbona. I jak czytamy dzięki Pawłowi Wieczorkiewiczowi: "Ludwik [...] wziął nadzieję zdetronizowanego króla za dobrą monetę i oddał mu do dyspozycji 30 tyś. wyborowych żołnierzy rozkwaterowanych pod dowództwem marsz. Bernardina Bellefondsa między Quineville a wybrzeżem zatoki La Hougue". Zamarzyło się Francuzom zdobycie Londynu? Powtórzenie wyczynu pewnego Bastarda z Normandii z XI w.? "Londyn jest bez obrony - cytuje wypowiedź jednego z francuskich polityków, a mianowicie François d'Usson markiz de Bonrepaus. - zdobyć to miasto oznacza owładnąć królestwem". Mały drobiazg: należało rozprawić się z flotą Wilhelma Orańskiego. Czytamy o dysproporcji sił: 125 do 90 na korzyść przebywającego we Flandrii Wilhelma! Okazuje się, że admirał i marszałek Ludwika XIV, Anne Hilarion de Contentin, hrabia de Tourville nie podzielał optymizmu JKM (Autor cytuje bojową instrukcję, którą zatwierdził monarcha) i wyraził to słowami:"Ludzie ci nie mają najmniejszego pojęcia o sprawach marynarki". Matka Natura (czy równie tajemnicza, jak w znanej reklamie soków?) sprzysięgła się przeciwko Francuzom? 12 maja 1692 z Brestu wypłynęły zaledwie"...44 liniowce, 24odział i 20 900 oficerów i marynarzy". Jak uzupełnia tą statystykę Autor książki: "...siły niewystarczające nie tylko do osłony inwazji, ale nawet stawienia czoła samej flocie angielskiej". Kiedy polityka wdziera się do rozkazywania wojskiem nie dziwota, że de Tourville czytał list następującej treści: "Nie do Pana należy komentowanie instrukcji królewskiej, a jedynie jej ścisłe wykonywanie i wejście na Kanał. Proszę donieść, czy wypełni ją Pan w innym bowiem wypadku król mianuje w pańskiej miejsce kogoś bardziej posłusznego i mniej przezornego". Co z tego wynikło na chwałę JKM i Francji? A to proszę zerknąć do "Historii wojen morskich...". Proszę zarazem zwrócić uwagę na przypis (s.191): wkradł się tam błąd natury genealogicznej! O ile Henry Fitz-James był siostrzeńcem Johna Churchilla księcia Marlborough (tak, przodka - o czym skrupulatnie przypomniano - wielkiego Winstona), to ów (będąc bratem jego matki) nie mógł być mu stryjem, tylko wujem.
Nie jestem marynistą. Tym czujniej wsłuchiwałem się nie tylko w pomruk zwodniczych burz, huku dział, ale wyłuskiwałem ciekawostki natury... technicznej. Przyznaję się, że nie odróżniam fregaty od brygu, galeonu od korwety. Wiem, gdzie jest rufa i czym jest kilwater, ale ożaglowanie, maszty, grotmaszty, cały takielunek - to dla mnie hieroglify! Przeliczyć węzły na pokonane kilometry? Równie dobrze moglibyście mnie pytać o prawo Pitagorasa (to jakiś trójkąt?). Dlatego w moim zakresie wiedzy marynistycznej miast wyporności okrętów (żaglowców) pewnie bardziej zalegnie wiedza, jaką odnalazłem choćby czytając, to co np. powiedział wielki ekonomista Jean Baptiste Colbert: "Nie ma we flocie problemu ważniejszego, któremu należałoby poświęcić więcej baczenia, niż konserwacja okrętów". Na mnie, laiku, wrażenie robi zapis, że francuski"...liniowiec «Valmy» [...] podnosił jednorazowo 4500 m²; grotmaszt tego okrętu mierzył, licząc od linii wodnej, 70 metrów!". Takie liczby robią na mnie rważenie. Szczególnie owe metry kwadratowe, bo moje mieszkanie to jakieś 47 m²...
Nie jestem marynistą.  Tym bardziej zachęcam każdego laika, aby zagnał swoją ciekawość do książki prof. Pawła Wieczorkiewicza. Bo to chwilami swoiste abecadło dla nas, nieuświadomionych marynistycznie! Sam już rozdział "Technika morska i taktyka walki", to dla bogata  kopalnia wiedzy i źródło bez którego błądzilibyśmy, jak we mgle.
Nie jestem marynistą. Ale nawet na mnie, historycznym szczurze lądowym, robią wrażenie zapisy choćby o niejakim kapitanie Jacques Colaertcie, który "Chlubił się tym, że w czasie swej szesnastoletniej kariery [zmarł/zginął, nie mam źródła, we IX 1600 r. - przyp. KN] zagarnął 109 statków, 22 okręty i blisko 1500 armat, a więc prawdziwą flotę". Nawet teraz, tyle stuleci po opisywanych wydarzeniach, robią wrażenia opisów morskich batalii z czasów wojny trzydziestoletniej (1618-1648): "Straszliwy ogień, buchający wielkimi falami przez wszystkie ambrazury, ogarniał hiszpańskie galeony, podsycane przez smołę, lizał olinowania, które w jednej chwili ogarniały jęzory płomieni".
Nie jestem marynistą. Rozsiane po stronach i wśród przypisów myśli o strategii czy roli marynarki, to dopiero materiał do odkrywania! Istne skarby odnalezione na dnie... Kilka pozwalam sobie zacytować, bo to jeden z atutów, że "Historia wojen morskich..." jest dla WSZYSTKICH! Nie stawia się ku nam rufą lub co gorzej burtą najeżoną działami swych mądrości i szydząca, że nie wiem tego czy owego. Oto kilka wybranych perełek:
  • Czy wie Pan, co to jest bitwa morska? Wyjaśnię to Panu. Floty manewrują, ścierają się, wymieniają salwy z dział, potem zaś się rozchodzą [...], a morze wciąż pozostaje słone - Jean-Frédéric Phélypeaux, hrabia de Maurepas (1701-1781).
  • Co do mnie zamierzam walczyć i umrzeć jak mężczyzna! - Antonio de Oquendo (1577-1640).
  • Bóg rozstrzygnął bieg spraw inaczej, niżbyśmy sobie tego życzyli - Alonso Pérez de Guzmán el Bueno y Zúñiga, 7. książę Medina-Sidonia (1550-1615).
  • Najpierw uczyńmy, co najważniejsze: lepiej jest pomóc przyjaciołom niż zaszkodzić wrogom - Michiel Adriaenszoon de Ruyter (1607-1676).
  • Gdy idzie o handel jest to wasza ostatnia linia obrony, to wasz ostatni okop: powinniście go bronić lub zginąć -  William Pitt (-starszy), 1. hrabia Chatham (1708-1778).
  • Najlepszą obroną naszych kolonii, a także naszego pobrzeża, jest utrzymywanie na zachodzie w gotowości eskadr w każdych okolicznościach mogących zatrzymać Francuzów w bazach i gotowych wydać im bitwę, jeśli tylko zechcą opuścić swe kotwicowiska" - George Anson, 1. baron Anson (1697-1762).
  • Gdy płonie dom, nie czas zajmować się ratowaniem stajni! - Nicolas René Berryer, hrabia de La Ferrière (1703-1762).
  • Podtrzymywanie świetności bandery francuskiej, aby łopotała wysoko [...], trzeba zapomnieć o nieszczęściach i dawnych błędach - Antoine Raymond Jean Gualbert Gabriel de Sartine, hrabia d'Alby (1729-1801).
  • ...gdyby d'Estaing był tak utalentowanym marynarzem, jak odważnym jest człowiekiem, nigdy nie pozwoliłby ujść 4 nieprzyjacielskim okrętom, pozbawionym już masztom - Pierre André de Suffren, markiz de Saint Tropez (1729-1788). 
  • Żadnych manewrów, żadnej sztuki. Żelazo, ogień, patriotyzm - Louis Lazare Hoche (1768-1797).
  • Nie mamy czasu do stracenia. Los darowuje mi zaledwie trzy dni. Jeśli ich nie wykorzystam, będziemy straceni - Napoleon Bonaparte (1769-1821).
  • ...żadne z Francuzów nie może zgodzić się, aby żyć bez statków, handlu morskiego i kolonialnych posiadłości - Napoleon Bonaparte (1769-1821).
  • Anglia oczekuje, że każdy wypełni swój obowiązek - Horatio Nelson (1758-1805).
Nie jestem marynistą. Pewnie, że wiem o zagładzie Wielkiej Armady, podziwiam jak mała Anglia stała się"królową mórz". Tym bardziej cieszy mnie, że Autor "Historii wojen morskich..." tak wiele miejsca poświęcił morskiej polityce ostatniego Jagiellona! Zdobył mnie zdaniem: "Zygmunt August był jednym z najwybitniejszych polskich monarchów. Doceniając znaczenie morza Bałtyckiego, starał się zrealizować program zdobycia hegemonii w jego basenie - dominium Maris Baltici".  Możemy prześledzić, jak wyglądała rywalizacja JKM ze szwedzkim Erykiem XIV Szalonym. Jeśli żyjemy w przekonaniu, że tylko Dania lub Szwecja "rozpychały się" nad Bałtykiem, to jest okazja wyprowadzić się z błędu. Kolejne wojny! Stefan Batory i Zygmunt III Waza (synowiec obłąkanego Eryka). Żyjemy w świetle chwały Kircholmu. Tu znajdziemy prysznic na sarmackie nasze głowy: "...nawet klęska zadana w 1605 r. [...] nie złamała armii Karola IX, uzupełnionej natychmiast przywiezionymi pospiesznie z kraju posiłkami". Warto wziąć sobie do serca słowa hetmana i kanclerza wielkiego koronnego w jednej osobie Jana Zamoyskiego, któren powiedział:"Najbardziej potrzeba nam floty, którą gdybyśmy posiadali, nic by nie miał Sudermańczyk do roboty w tych stronach". Kilka lat później do takich samych wniosków dochodził JKM Zygmunt III mając na myśli swą walkę ze szwedzkim bratem stryjecznym, Gustawem II Adolfem:"Armata na morzu jakby nam potrzebna była, chyba szalony nie widzi, boby to primam salutem Rzeczypospolitej dało od  ściany szwedzkiej"! No i odnajdujemy zapis o stoczonej 28 X 1827 r. bitwie pod Oliwą!...
Nie jestem marynistą. Nie twierdzę, że po lekturze Pawła Wieczorkiewicza rzucę się łapczywie na każdą marynistyczną książkę. Jednego mogę być jednak pewny: mój kąt widzenia bezpowrotnie rozszerzył się! Nie wykluczone, że wrócę do tekstu, który... zaległ w moim blogowym archiwum. Tak, akcję (ja marynistyczny laik) umieściłem na francuskim okręcie doby wojen napoleońskich. I choć nie gwarantuję, że będę potrafił jednym tchem wymienić wszystkich niderlandzkich, hiszpańskich, angielskich czy francuskich admirałów, ba! pewnie 99.9 % z nich na dłużej nie zakotwiczą w mej pamięci, to na pewno będę wiedział, że świat nie zaczyna się i nie kończy na Horatio Nelsonie, a przy jakichś wątpliwościach i brakach będę wiedział, że mam zerknąć do  "Historii wojen morskich. Wieku Żagla". Nie wykluczone, że  poproszę zaprzyjaźnione Wydawnictwo ZYSK I S-KA o... tom II pt. "Historia wojen morskich. Wiek pary", tym bardziej, że jak widzę (zerkam na stronę w/w) i widzę chyba stalowy okręt z czasów wojny secesyjnej / civil war. Czy będzie mi dane wrócić do tematu? Nie wiem. Czas pokaże na ile 2016 r. będzie pod tym względem dla mnie łaskawy?...

Spotkanie z Pegazem (64) Włodzimierz Wolski "Marsz powstańców".

$
0
0
1863 rok - to był najtragiczniejszy zryw narodowy! Mściwy Moskal wiedział, jak okaleczyć Naród, chciał zniewolić jego ducha. Ciało można było zabić. Ale ten przeklęty lechicki duch buntu i wolności! Za sprawą różnego pokroju Bergów, Murawiowów - najpodlejszej swołoczy, jaką wyhodował JCM Mikołaj I, a z dorobku czerpał umiłowany syn Aleksander II - ziemie wydarte Rzeczypospolitej Obojga Narodów przez ich przodkinię Katarzynę II (na jakąś ironię zakrawa, jeśli Polak pisze przy tym imieniu: "Wielka"?) spłynęły krwią! Najeźdźca kałmucki nie mógł zbagatelizować kolejnego polskiego buntu! Szubienice, knut, tiurmy, zesłania! - oto język, jakim przemówił Petersburg wobec Wilna czy Warszawy! Przed plutonami egzekucyjnymi stawali najlepsi synowie Matki Ojczyzny. Iloma z nich dowodzili również... Polacy? Jakoś wokół tego cicho, jak po śmierci organisty.

Jakie to smutne, że dzisiejsze młode (ale i średnie też) pokolenie nie potrafi zanucić frazy "Marsza powstańców"! Nie wie kim był autor! Tak, Włodzimierz Wolski (1824-1882). A przecież średnio inteligentny człowiek chyba choć słyszał, że był ci niejaki Stanisław Moniuszko (1819-1872)! Mylę się? Oby nie. I, co dalej? A"Szumią jodły na gór szczycie" słyszeli? Tylko już z kojarzeniem opory mają bruzdy i zakola mózgów? A to właśnie Włodzimierz Wolski! A to właśnie "Halka", a dokładnie fragment libretta, które do dziś porusza i wzrusza. Sam widziałem kiedyś łzy w Teatrze Narodowym w Poznaniu u jednej ze słuchaczek.


Włodzimierz Wolski napisał też jedną z najbardziej poruszających i zapomnianych pieśni styczniowej insurekcji. Tak, wybuchła 22 stycznia 1863 r. Że zryw nie przygotowany? Że było kolejnym porywaniem się z motyką na słońce? Nasze narodowe, historyczne dziedzictwo bez 1863 r.? Nie wyobrażam sobie. Tak, jak nie wyobrażam sobie  wspomnienia tamtego zrywu bez strof właśnie W. Wolskiego. Rozumiem, że polscy sowietyści (czytaj: PZPR itd) nie byli zainteresowani, aby wpajać młodzieży podobne pieśni. Każde złe skojarzenie ze Wschodem mogło spotkać się z odpowiednią reakcją, odpowiedniej ambasady. Przypomnijmy sobie, co zrobiono z wystawieniem "Dziadów" A. Mickiewicza w 1968 r. (czy pamiętamy, że na 50. rocznicę wybuchu bolszewickiej rewolty Lenina i Trockiego?). Godzić się na nie-pamięć tych strof dzisiaj, to tak jak przyznać rację zaborcom i podziękować im za okrucieństwo, mściwość, kajdany!...

Za ojców, braci kości bielejące
W Sybiru śniegach, wśród Kaukazu skał,
Sióstr, żon i matek naszych łzy gorące,
Со wróg im hańbę w żywe oczy plwał.
Za plemion całych zmarnowane lata,
Со im w zepsuciu truto myśl i cześć,
Za niecne jarzmo, cośmy wobec świata
Jęcząc i drzemiąc, mogli dotąd zniść.

Na bój, Polacy, na święty bój!
Wolności duch — to Boga miecz.
Na bój, na bój! Nikczemny zbój,
Jak zwierz spłoszony, pierzchnie precz.

Za męczenników naszych krwawe płacze,
Odbite głucho о więzienny sklep,
Wygnańców naszych cierpienia tułacze,
Ich gorzki, bo z rąk obcych brany chleb.
Za chytre prawa dla rodowej dumy,
Gdy lud i pracę hańbił prawem car.
Jak bydło kazał smagać, bo te tłumy
Nie ludzie jeszcze, według carskich kar.
Na bój, Polacy, na święty bój...

Za niecne pysznych panów z wrogiem zmowy,
Od Targowicy aż do naszych lat,
Za podstęp piekła, którym lud wioskowy
W oprawców próżno chciał zamienić kat,
Za bezczeszczone przez pogan kościoły,
Za poniżenie wiary naszej sług,
Miast i wsi tylu dymiące popioły,
Gdy na ich zgliszczu dziko śmiał się wróg.

Na bój, Polacy, na święty bój...

Za rzeź bezbronnych, klęczących w ulicach,
Z modlitwą jeszcze za ciemięzców swych;
Za tych szlachetnych, со na szubienicach,
Jakby złoczyńców, drgały ciała ich.
Za bohaterów, których rozstrzelano,
Gdy im szyderstwem wróg-oprawca truł
Ofiarę, jak łza matek, nieskalaną,
Półżywych potem zakopywał w dół.

Na bój, Polacy, na święty bój...

Za te krwi zdroje, со ich już nie zetrze,
Во z nich w narodzie wiecznie krwawa łza,
Za ziemię, wodę, ogień i powietrze,
Do życia prawo, jakie każdy ma.
Za cześć dla chwili, w której naród dzielny
Zbudził się, poczuł, że za długo śni —
I że powinien swój bój nieśmiertelny
W odwiecznych wrogów swoich obmyć krwi.

Na bój, Polacy, na święty bój...

Za wolność, hasło jedynego celu,
Wy z miast, od rzemiosł, coście wszędzie wprzód,
Młodzieży Polska, polski Izraelu,
Do chat, dо ludu, budźcie wiejski lud!
On wam uwierzy, bo wy w nim braterską
Uczcicie pracę, proste serce, krew —
A z ludem młoda Polska bohaterska,
Wymiecie wrogów, jakby kupę plew.

Na bój, Polacy, na święty bój...

Za wszystkie męki Polski, męki Litwy,
W imieniu wszystkich naszej Rusi mąk,
Do bitwy, bracia, do wytrwałej bitwy!
Zwyciężym — jeśli nie opuścim rąk.
Во biały Orzeł i pogoń z aniołem,
Opromieniony, musi lot swój wznieść;
Cześć tym, со umią z ludem walczyć!
Im Naród cały powie kiedyś: cześć społem.

Na bój, Polacy, na święty bój...

Jeśli kiedyś dane mi będzie  spotkać pana Jerzego Antczaka, to mu uścisnę prawicę, podziękuję za sceny z odc. 1 serialu "Noce i dnie". Kiedy widzę pobojowisko, wydzierany z rąk prawie martwego Bogumiła Niechcica sztandar, damy w narodowej żałobie i akordy "Warszawianki 1831 r." - serce ściska, gardło tchu szuka... Ale jest też drobna, ale jakże przejmująca rola wuja Klemensa (w cudownej kreacji nieodżałowanej pamięci Henryka Borowskiego) i jego śpiewanie pieśni W. Wolskiego. To mnie po prostu rozkłada.


Wielokrotnie już  pisałem o powstaniu, o moich rodzinnych związkach, torturach Murawiowa, konfiskacie majątku jednego z litewskich prapradziadów - rok 1863 r. zmasakrował losy moich krewnych! Trudno w takich chwilach nie wspomnieć tego, który wyrósł na micie tego wydarzenia. Ten pogrobowiec powstania, urodził się w Zułowie w 1867 r., kiedy rany były świeże - nazywał się Józef Klemens obojga imion Piłsudski. Dlatego raz jeszcze sięgam po cytat, który wrył się w moją pamięć. Moi uczniowie mogą potwierdzić: znamy go! czytano nam to! Może ktoś z nich też go przeczyta swoich uczniom?... Chciałbym, choć ja zapewne tego nie doświadczę.

 „ROK 1863 STOI NA PRZEŁOMIE NASZYCH DZIEJÓW; STARA POLSKA UMIERA – NOWA SIĘ RODZI.NA PRZEŁOMIE DZIEJÓW STAJE EPOKOWE ZDARZENIE – POWSTANIE NASZEGO NARODU,WALKA ORĘŻNA, DŁUGO TRWAJĄCA,
DŁUGO ZALEWAJĄCA KRWIĄ I POŻOGĄ ZIEMIĘ NASZĄ.
NA PROGU NOWOCZESNEGO ŻYCIA SPOŁECZNEGO STOJĄ 
WYDARZENIA 1863 R.
WYRASTA MUR OLBRZYMI, DZIELĄCY POKOLENIA OD POKOLEŃ, 
CZYNIĄC NOWE ŻYCIE, ZAMYKAJĄC STARE –
MUR, 
NA KTÓRYM TRYSKAJĄ OGNIEM CYFRY
1   ,    8,    6,    3”.

Przeczytania... (113) Arthur Conan Doyle "Przygody brygadiera Gerarda" (Wydawnictwo DAMIDOS)

$
0
0
"Drodzy przyjaciele, nie jest przyjemnie rozmawiać o rzeczach przerażających ani też myśleć o nich i  nie chcę , żebyście dziś w nocy mieli senne koszmary - ale nie mogę was prowadzić między bandę hiszpańskich zbójów, nie ukazując, jakimi byli ludźmi i jakiego rodzaju toczyli wtedy wojnę. Mogę wam tylko powiedzieć, że zrozumiałem, dlaczego koń monsieur Vidala stał samotnie w lesie i miałem tylko nadzieję, że komisarz zniósł swój straszny los z odwagą godną prawdziwego Francuza"- to drobny fragment z gawędy, jaką snuje bohater tytułowy  czytanej teraz książki. Pewnie niektórych zaskoczy autor: sir  Arthur Conan Doyle (1859-1930)?"To on nie napisał tylko Sherlocka Holmesa?" - zdziwi się pani w zielonym bereciku ze stokrotką. Nie, proszę panie. Leży przede mną powieść "Przygody brygadiera Gerarda / The Exploits of Brigadier Gerard", w tłumaczeniu Jana S. Zausa. Książkę posiadam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Damidos. Zaskoczeniem może być również fakt, że szkocki pisarz, poddany brytyjskiej korony napisał powieść, której bohaterem został francuskich oficer czasów napoleońskich? Sir Arthur Conan Doyle dokłada kolejną cegiełkę do legendy napoleońskiej? To, przyznaję dla Polaka mało zrozumiałe! Bo choćby w rozdziale, z którego zaczerpnąłem pierwszy cytat, to raczej powinna być pochwała dla... bohaterskich hiszpańskich górali-partyzantów. Dla kogoś wyhodowanego na triumfie Somosierry, to zupełne zaskoczenie. 
Bardzo trudno pisać w "Przeczytaniach..." o powieściach. Ale skoro mam ją i czytam, i los jej bohatera mnie wciąga... Szkoda, że wiem, że włos mu z głowy spaść nie może.  Sir  Arthur Conan Doyle przyjął formę gawędy wiarusa o latach minionych. Coraz to rzadziej mamy okazję usiąść przy ognisku i usłyszeć opowieść bohatera? Może dlatego pielęgnuję pamięć o spotkaniu (latem 1971 r.) w Zakopanem z panem Stanisławem Marusarzem i nie zapomnę nigdy Jego łez, kiedy mówił o śmierci swojej siostry (Heleny Marusarzówny) i przyjaciela (Bronisława Czecha). Dziwne skojarzenia? Nie, wartość powieści, że... przywraca nam pamięć choćby o takich zdarzeniach.
"Przez dwadzieścia lat uczyliśmy Europę, jak walczyć, a gdy przyswoiła sobie tę lekcję, tylko termometr - nigdy bagnet - mógł pokonać Wielką Armię. Berlin, Neapol, Wiedeń, Madryt , Lizbona, Moskwa - tam wszędzie w stajniach stały nasze konie"- czyż takie zdania nie pchną nas ku poznaniu losów bohatera? Coraz rzadsza to okazja odwiedzić epokę napoleońską z powieścią w dłoni! Niemniej...
Bardzo trudno pisać w "Przeczytaniach..." o powieściach. Najprościej zacząć i skończyć podobne pisania krótkimi: "podobała się", "e! taka sobie", "kit!", "szkoda na nią czasu". Wprawdzie po  Sir  Arthura Conan Doyle'u spodziewalibyśmy się pochwały "hiszpańskich wyczynów" sir Arthura Wellesley'a, 1. księcia Wellingtona, to podobne zaskoczenie i rozczarowanie (?) powinno tylko wzmocnić chęć przejścia wojennej drogi (wysłuchania opowieści) pnącego się stopniach wojskowej kariery Etienne'a Gerarda. A jest co! Chwilami dech zapiera? Z wrażenia?... Czy jesteśmy zatem pozbawieni okazji spotkania sir Arthura Wellesley'a, 1. księcia Wellingtona? Uzbrajamy się w cierpliwość.
"...wszystkie marzenia zostały zniweczone bitwą pod Waterloo i chociaż moje nazwisko nie zapisało się na kartach historii, to jest wystarczająco dobrze znane tym wszystkim, którzy służyli ze mną pod Cesarzem, w tej wielkiej wojnie" - taka "fraza" sprawia, że bohater wchłania nas. Awanturnicza forma, ocierająca się swoją fabułą o...  płaszcz i szpadę (szablę) na pewno nam to tylko ułatwia. A o ile ktoś czuje epokę napoleońską, to właściwie czuje, że znalazł powieść skrojoną na "swoją miarę"? Jak Wam się podoba taki opis jednego z filaru antynapoleońskiej koalicji: "Chociaż stary buldog zza Kanału ciągle warczał, jednak nie miał dość odwagi, aby oddalać się zbytnio od swojej budy"? Jak takie "deklaracje" pod koniec XIX w. znosili "synowie Albionu"? Ciekawi mnie (jak bardzo), jaki był odbiór tej powieści w wiktoriańskiej Anglii.
Trzeba przyznać, że bardzo umiejętnie Autor wprowadza nas w chronologię opisywanych wydarzeń. Nie robi tego nachalnie! Nie wbija nam do oczu, że to rok taki, a taki... Jest bardziej subtelny. Podam dwa przykłady na określenie tego samego roku: 1. "Minionego roku, w październiku zginął pod Jeną, nie ukończywszy swojej misji"; 2. "Może doszły do niego słuchy o wziętych przez nas armatach pod Austerlitz, chociaż minęło już dwa lata od tej bitwy?".
Nie będę zdradzał fabuły każdego rozdziału/opowieści. Posłużyłbym się chętnie zaczerpniętymi stąd opisami (choćby postaci) do quizu historyczno-literackiego? Oto opis dwóch znaczących person tamtych czasów. Oto, jak opisuje je Gerard (Conan Doyle): "Tych dwóch mężczyzn stanowiło taki kontrast, że nie mogłem się oprzeć, aby nie błądzić wzrokiem od jednego do drugiego: przebiegły polityk w czerni  i duży, masywny huzar w błękitnym mundurze, z jedną ręką wspartą na biodrze, drugą na rękojeści szabli". Nie, nie zdradzam specjalnie kim owi są. Podpowiem, że jeden wywrze poważny, polityczny ślad na dziejach Europy. Biografie obu panów są w posiadaniu piszącego tut teraz. Żadna wskazówka? Sądzę, że "przebiegły polityk w czerni" już jest rozszyfrowany.  Druga zagadka bardziej wyrafinowana: "Niczego sobie bardziej nie życzyłem, jak tylko pobiec prosto do niego i chociaż niektórzy mówili, że w jego żyłach płynie żydowska krew, to był on najwspanialszym Żydem, o jakim słyszałem od czasów Jozuego"? O kim tak wspominał E. Gerard?
"Zawsze był dla nas bardzo uprzejmy, wiedział bowiem, skąd pochodzi jego potęga. My też wiedzieliśmy i pokazywaliśmy to naszym zachowaniem. Wszyscy byliśmy zgodni, że był najlepszym wodzem na świecie - no, rozumiecie ! - ale też nie zapominaliśmy, że dowodził najlepszymi ludźmi"- zachwyt nad Wodzem i samouwielbienie względem siebie? Tu chyba nie mamy wątpliwości kim był TEN, co był uprzejmym, najlepszym wodzem. Tak snuje swoje gadanie stary wiarus o Fontainebleau (jakże w 1814 r. smutnie zapisane w dziejach i Francji, i jej wyjątkowego Bohatera): "...tłumnie do niej zjeżdżali, tłocząc się wokół Napoleona niczym marionetki wokół swojego mistrza - każdy z nadzieją, że rzuci im w swej łaskawości jakiś ochłap". Nie ukrywam, że czytając powieść oprócz satysfakcji przeżycia pasjonującej przygody - szukam też takich cytatów. Tak, potem garściami wykorzystuję je, kiedy mówię o Cesarzu. Bardziej one przemawiają do wyobraźni słuchających, niż nie jedna monografia Napoleona! I znowu wraca do mnie, to co powiedział Eustachy Rylski (a ja po raz kolejny cytuję to zdanie na tym blogu!): "Na tym polega dramat historii i historyków - że wystarczy jedna dobrze napisana powieść i niewiele już mogą przekazać". Bo taka jest prawda!
Powieść Arthura Conana Doyle'a "Przygody brygadiera Gerarda" ma w sobie wszystko, co niesie z sobą tzw. powieść awanturnicza! Wartką akcję, krzyżujące się szable, szczyptę autentycznej historii. "Słyszałem, że gdy tylko zjawiliście się w wolnej Polsce, zaraz wszyscy stali się waszymi niewolnikami... niewolnikami tego małego arystokraty w szarym płaszczu i trójgraniastym kapeluszu" - pada z ust"pana na zamku Gloom". Podejrzewam, że czytając o okrucieństwach hiszpańskich partyzantów wróci do nas coraz to bardziej wypierana ze świadomości czytelniczej twórczość takich gigantów rodzimej lietartury, co S. Żeromski czy W. Gąsiorowski? O ile po poznaniu losów pułkownika E. Gerarda sięgniemy do polskich powieści, to będzie super-sukces czytelniczy! Swoją drogą ciekawi mnie, jak Hiszpanie czytając o rozważaniach nad ucieczką z pętów tytułowego bohatera powieści czytają o  swoich dzielnych obrońcach ojczymy, że to "górskie robactwo", a o "ludziach Covilha", że to po prostu "banda"?
"...tyle tylko osiągnąłem po tych wszystkich trudach, walce i staraniach. I teraz, jak jakaś biedna, zbłąkana owieczka zostanę odstawiony do stada" - o czym, z takim rozgoryczeniem, wspominał brygadier Gerard? Nie jest moim zadaniem zdradzać każdy zakamarek fabuły tej powieści. Naprawdę ta lektura podsuwa pomysły mnogich pytań"do fabuły"! Przeżywane peregrynacje głównego bohatera na pewno nie zanudzą nas. Coś, co fachowcy zwą"zwrotami akcji" pojawiają się w każdej gawędzie. Pewnie, że mnie zatrzymują owe historyczności, bez których dobrze skrojona powieść historyczna nie miałaby, co szukać w naszych rękach: "To prawda, że nigdy nie awansowałem wyżej niż na dowódcę brygady, ale wszyscy przecież wiedzą, że okazję wspięcia się na szczyt mieli tylko ci, których spotkało szczęście towarzyszenia Cesarzowi w jego wcześniejszych kampaniach. Z wyjątkiem Lasalle'a. Labau'a i Droueta nie pamiętam żadnych innych generałów, którzy nie zdobyliby już sławy przed kampanią egipską". To prawda? Nie sprawdzałem nigdy tego.
A kto tak beształ naszego dzielnego  bohatera: "Czy nie rozumiesz kretynie, że ta wiadomość zawierała fałszywe informacje i ze zamierzałem wprowadzić wroga w błąd, podczas gdy w rzeczywistości miałem zamiar realizować całkiem inny schemat działania?". 
Ciekawe gdzie i kiedy brygadier Gerard usłyszał pełne oburzenia i ironii: "Byliśmy potężnym, bogatym miastem, kiedy Francja była pustynią"?
Tropiciele poloniców w literaturze zachodniej (jakżeż zwykle dla naszej nacji nieżyczliwej i niesprawiedliwej!) chyba powinni być usatysfakcjonowani, kiedy odnajdą takie Polaków opisanie: "Widok był potworny, gdy Polacy rozprawiali się z nimi, niczym wygłodniałe wilki ze stadem tłustych baranów dlatego, że - jak wiecie - mieli osobiste porachunki z Kozakami. [...] Ci Polacy to groźni żołnierze, chociaż wydaje mi się, że nieco za ciężcy dla swoich koni. Żołnierze w żołnierza, wszyscy tak wielcy, jak kirasjerzy Kellermana". Prawa wojny? Arthur Conan Doyle chyba dobrze odrobił lekcję z topografii polskiej, kiedy wkłada w przekaz Gerarda takie oto porównanie: "...oświadczyłem mojemu ponuremu towarzyszowi niedoli, że czas już mówić o przekraczaniu Wisły, nawet jeżeli jest się jeszcze nad Renem". Podejrzewam, że nasza sympatia do Autora "Przygód brygadiera Gerarda" wzrasta wprost proporcjonalnie do każdej, nawet drobnej wzmianki. Nie zapominajmy, że książka powstała pod koniec XIX w. Jak podobne fragmenty musiały podziałać na nastroje rozrzuconych po Europie Polaków? Skoro sto dwadzieścia lat później cieszą oko polskiego Czytelnika (czytaj: mnie, piszącego to tu!).
Naprawdę czytając powieść sir Arthur Conan Doyle "Przygody brygadiera Gerarda" nie mogę wyjść z jego podziwu nad osobą Cesarza. Czy to tylko literacka kurtuazja, handlowe wyrachowanie podpowiadało mu takie zdania: "Pączki już pękają, ptaki śpiewają, moi przyjaciele. Możecie zająć się czymś lepszym niż wysłuchiwaniem w jasny, słoneczny dzień opowieści starego, połamanego żołnierza. A jednak, zachowajcie w pamięci to, co powiedziałem, a pączki jeszcze wiele razy rozwiną się, a ptaki zaśpiewają, zanim Francja ujrzy takiego władcę jak on, któremu z dumą służyliśmy". To nie koniec powieści, liryczne i trochę trącające apoteozą zwieńczenie gawęd brygadiera Gerarda. Znajdziecie jeszcze grozę walk w Hiszpanii (tak, po raz kolejny) i beznadzieję klęski w odwrocie spod spalonej Moskwy pamiętnego 1812 r.: "Krew i lód, lód i krew. Dzikie twarze z oszronionymi wąsami. Zsiniałe od mrozu ręce wyciągające się po chleb. A na wielkiej, białej równinie długa, czarna linia wlokących się postaci". I mamy krytyczne spojrzenia na Cesarza?... Wilno! Mińsk! Smoleńsk! Borodino! Moskwa! I Polacy, skoro pisze o podległych mu trzydziestu polskich lansjerach... Piękne jest zdanie (przyznajcie mi to):"Kiedy w końcu zatrzymaliśmy się w Warszawie, zostawiliśmy za sobą armaty, resztki podwodów i ponad połowę towarzyszy broni. Lecz nie zostawiliśmy tam honoru Etienne Gerarda". Odwrót Wielkiej Armii opisany jest z mrożącym dramatyzmem. I nie ukrywam dołączę go do tego, co już zwykłem czytać moim uczniom, kiedy omawiam ten dramat.
"Jeszcze nigdy nie było takiego oblężenia! Zwykle miasto pada, gdy zostaną zdobyte fortyfikacje, ale w tym wypadku prawdziwa bitwa zaczęła się dopiero wtedy, kiedy zajęliśmy forty. Każdy dom był fortecą, każda ulica polem bitwy [...]"  - miłośnicy epoki chyba domyślają się, jakie miasto na kontynencie tak zawzięcie brało się za bary z "napoleońskim najeźdźcą". To Saragossa! Mamy skojarzenia? Płótno J. Suchodolskiego, "Popioły" S. Żeromskiego lub filmowa adaptacja A. Wajdy! "...po zapaleniu hubki, przeniosłem płomień na długą, woskową świecę. Uniosłem ją wysoko i to, co ujrzałem [...] spotęgowało grozę na widok tego, co ukazało się w jej świetle" - specjalnie przerywam tu narrację dzielnego Francuza. Zerknijcie do książki. Nie czytajcie tego... dzieciom. Podobną scenę znajdziecie w filmie A. Wajdy. Szkoda, że tym razem nie spotykamy Polaków. Apetyt rośnie w miarę czytania? W końcu J. Chłopicki za ładne oczy nie został utrwalony dla potomności na jednej z płyt Łuku Triumfalnego w Paryżu - choć w bardzo "sfrancuziałej" formie jako: Klopicky!    
"Cały czas słychać było ryk bitwy - jakby wszystkie ziemskie rzeki zbiły się w jeden nurt, grzmiący i huczący w gigantycznym wodospadzie, nad którym unosił się welon dymu i wzbijał wysoko nad korony drzew" - a jakże, to Waterloo! O dawnych jeńcach-Francuzach, którzy wracali do swych szeregów i dalej bili się za uwielbianego Cesarza przeczytamy o: "Byli to ludzie groźni, weterani dwudziestu bitew, tęskniący za swoim dawnym fachem, z sercami przepełnionymi nienawiścią i chęcią zemsty. [...] Wściekle, wręcz fanatycznie wielbili Cesarza, niczym mamelucy swojego Proroka, gotowi paść na właśnie bagnety, gdyby ich krew mogła mu służyć". A po chwili wbija nas w żałość okrutną, bo nie mogliśmy być świadkami tego, co widział brygadier Gerard: "Gdybyście mogli widzieć tych dzikich, starych weteranów idących do bitwy, ich błędny wzrok, słyszeć ich okrzyki, to pewnie bylibyście zdziwieni, że ktoś mógł im stawić czoła". Trudno zgodzić się z opisem angielskich szeregów Wellingtona: "...Anglicy, nie mieli w sobie ani ducha walki ani duszy, a tylko stałą, niewzruszoną postawę wołów, z którą my daremnie walczyliśmy. [...]  Nasze nadzieje, nasze ideały, nasze marzenia - wszystko rozbijało się o ten potworny mur z wołowiny Starej Anglii". Zali sir Arthur tak bardzo pałał niechęcią ku nacji, z którą żył? Niech mnie ktoś doświeci i napisze: jak ówczesna krytyka oceniła literackie wysiłki pisarza. Imponująco opisuje Starą Gwardię! Czuje się, że jesteśmy  tam... niedaleko Brukseli... 18 czerwca 1815 r. I wierzcie mi znowu budzi się zniecierpliwienie i gniew? Jakby to mogło odmienić los pamiętnej (i tragicznej w skutkach) bitwy: "Gdzie jest Grouchy?". I ta złudna nadzieja, której ofiarą padnie sam poznawany na kartach powieści bohater? I w dramatycznym momencie spotkanie z... Polakiem? Polskim lekarzem w pruskim mundurze? Sir Arthur "czuł miętę" do naszych rodaków? Kolejne pytanie do naszego quizu? Czyją rozmowę podsłuchał brygadier Gerard? A słowa z ust tego tam padły takie: "Obiecałem Wellingtonowi, że będę tam z całą armią, nawet gdyby mnie przywiązano do mojego konia! Korpus Bülowa jest już w akcji i wesprze go każdy człowiek i armata Ziethena. Do przodu, Gneisenau, do przodu!". Opis pola bitwy, (jaki był w niej udział naszego bohatera?) może przygnieść waleczne serce:"...na widok, jaki ukazał się moim oczom, stanąłem jak wryty, niczym posąg jeźdźca. [...] na dwóch grzbietach, wlokły się zdziesiątkowane, okaleczone, skrajnie wyczerpane pułki, a między nimi leżała armia trupów i rannych. Na długości dwóch mil ziemia była nimi zasłana". Taki obraz na pewno zatrwożyłby serce cywila, ale starego wiarusa już mniej. Nasz bohater jest jednak świadkiem zdawało się czegoś nieprzewidywalnego i nieprawdopodobne: klęski Gwardii!...
Jestem zdania, że mimo upływu lat powieść sir Arthura Conan Doyle "Przygody brygadiera Gerarda" broni się dzielnie. Zaliczyłbym ją do gatunku gawędziarsko-historycznego. Świetnie, że   Wydawnictwo Damidos pomyślało o wykorzystaniu oryginalnych ilustracji. świetnie byłoby mieć w ręku wydanie reprintowe.  Zyskałyby zapewne na tym graficzne wizje W. B.  Wollena. Zresztą starczy wrzucić do przeglądarki to nazwisko i będziemy mieli przedsmak tego, co nas czeka trzymając w ręku powieść. Dobrze się stało, że Wydawnictwo Damidos przypomniało nam "Przygody brygadiera Gerarda" - powrót do epoki napoleońskiej via fabuła  sir Arthura Conan Doyle, to wspaniała propozycja na długie, zimowe wieczory.Tym bardziej, że fabuła potrafi nas zaskakiwać? Jak ostatnia przygoda brygadiera Gerarda. Jaka? A - nie powiem, nie napiszę. Z tej gawędy zaczerpnąłem zdanie, pod którym pewnie gro z nas ochoczo podpisałoby się:


"Drodzy przyjaciele, nie smućcie się, bo cóż może być piękniejszego od honorowego życia, od przyjaźni i miłości?".

Herbowe opowieści... - odc. 7 - Rawicz

$
0
0
"W Drohojowskiej jest senatorska krew. Prawda i to, że tam nasze pobrzeżne kasztelanie to nie krakowska, a są i takie, o których mało kto w Rzeczypospolitej słyszał; ale przecie kto raz na krześle zasiadł, ten swój splendor i potomstwu przekazuje. Co zaś do paranteli, to Jeziorkowska prawie jeszcze Drohojowską przewyższa" - pamiętamy, jak pani stolnikowa Makowiecka, siostra J. M. Wołodyjowskiego, wyłuszczała Imć Onufremu Zagłobie rodowody swoich podopiecznych: panny Krzysi Drohojowskiej i panny Barbary Jeziorkowskiej? Urokliwa scena powtórzona za Henrykiem Sienkiewiczem i jego "Panem Wołodyjowskim" (ta tylko w serialu TVP "Przygody pana Michała"). Cudownie zagrane w serialu"Przygody pana Michała" przez Barbarę Krafftównę i nieodżałowanej pamięci Mieczysława Pawlikowskiego, jako Zagłoby. Świetnie byłoby przeprowadzić quiz pt. "Herby bohaterów Trylogii". Przed laty zrobiłem tablicę o  takiej tematyce. A wracając do serialu: proszę dokładnie obejrzeć ten "cytowany"odcinek i zwrócić uwagę na pewien błąd w... usadzeniu aktorów prowadzących dialog. A jeśli znajdziecie wolną chwilę, to sprawdźcie kto w kinowej wersji "Pana Wołodyjowskiego" zagrał siostrę głównego bohatera.


 O "Rawiczu", klejnocie hajduczka, która "z Ketlingowego szturmaka przymierzała się", Bartosz Paprocki w XVI w. snuł długą opowieść wierszowaną, wywodząc go aż z... Anglii? Jest cenna (trudna do potwierdzenia) informacja:"Przyjście Ursynów do Polski roku 1002 według dawnych historyków opisania [...]". Ciekawi mnie bardzo kim byli owi "dawni historycy", bo zaiste Anonim tzw. Gall milczy niczym grób. No i snuje makabryczną historyję, jak to wredny brat (z rodu królewskiego) nie chcąc zubożyć się przez podział majętności z rodzoną siostrą, postanowił się jej "zgrabnie pozbyć"? Podsunięto mu pomysł... Miano "...niedźwiedzia w osobnej jaskini, / Co go zawsze karmili ludźmi swowolnymi, / Pannę wielkiej pokory dać mu rozkazali". Na szczęście panna była cnotliwa i pobożna,"...która w czystości o Bogu myśliła". Natchniona modlitwą zyskała tak skutecznie u Boga, że "Tenże jej zaraz stróża dał z nieba śmiałego, / Który zamknął paszczękę zwierza zuchwałego". Finał dalszy tego niezwykłego zdarzenia wymalowano jak na herbowej tarczy: bo panna "Wsiadwszy nań, zaraz z kluzy onej wyjechała". Srogi brat królewski posłyszawszy, że siostra"wierzchem na niedźwiedziu jedzie" przez miasto o zmiłowanie i wybaczenie niegodziwości ją poprosił...
Trzeba oddać, że ten któren pierwszy tę historyjkę układał miał fantazję. Nie znam heraldyki angielskiej, więc może ktoś mi pomoże i odpowie na pytanie: czy jest faktycznie w Anglii identyczny w wyobrażeniu herb? i jak się tam zowie? Bo u nas: Niedźwiada, Miedźwiada, Miedźwoda, Niedżwieda, Niedźwioda Rawic, Rawicz, Rawa, Rawita. Najstarsza zachowana pieczęć pochodzi z 1306 r., jak z XIV wieku pojawia się w źródłach pisanych. Ciekawe czy inny bohater "Trylogii", pan Zaćwilichowski, też pisał się Rawiczem?
A pani stolnikowa ciągnęła swą opowieść dalej:"Z tak wysokiego gniazda Jeziorkowska się znowu nie wywodzi, ale jeśli waćpan życzysz posłuchać... bo my tam w naszych stronach każdego domu na palcach możemy wyliczyć koligacye... owóż ona jest krewna i Potockich i Jazłowieckich i Łaszczów. Widzi waćpan, to było tak...[...] Córka pana Jakuba Potockiego, Elżbieta, z drugiej jego żony Jazłowieckiej, wyszła za pana Jan Śmiotanko, chorążego podolskiego... [...] Z tego małżeństwa urodził się pan Mikołaj Śmiotanko, takoż chorąży podolski. [...] Ten był żonaty pierwszy raz z Dorohostaj... nie! z Rożyńską... nie! z Woroniczówną... Bodaj-że cię! zapomniałam! [...] A drugi raz ożenił się z Łaszczówną... [...] A z czterech córek, najmłodsza Anna poszła za Jeziorkowskiego, herbu Rawicz, komisarza do rozgraniczenia Podola, któren był potem, jeśli się nie mylę, i miecznikiem podolskiego. [...]Z tego małżeństwa, widzisz waćpan, rodzi się Basia". Prawda - jakie to proste? Przydałby się ino inkaust i kawał papieru, aby krok po kroku zapisywać, bo gubimy się?
O ile znamy ten dialogo-monolog, to wiemy, że Imć Onufry pomrukiwał i rzucał krótkie "przerywniki", ale kiedy przyszło do zalet Jerzego Michała opisywania, zrobił to tak:"Michałową fortunę wojna zjadła, choć wiem, że ma coś grosiwa na prowizyi u wielkich panów. Braliśmy nieraz znamienite łupy, mościa pani, a choć się te na dyskrecyę hetmańską oddawało, przecie część szła na podział, jak się to mówi u nas po żołniersku: „od szabli.“ Na Michałową tyle nieraz wypadało, że gdyby był wszystko zachował miałby dziś piękną fortunę. Ale to żołnierz, nie patrzy na jutro jeno dziś hula. A Michał byłby i wszystko przehulał, gdyby nie to, żem go zawsze powściągał. Powiadasz tedy waćpani, że to dziewki wielkiej krwi?". 
Mimo wszystko można pozazdrościć pani Makowieckiej, że tak doskonale orientowała się w koligacjach swoich podopiecznych panien. Teraz patrzymy na siebie? I odpowiadamy na krótki pytanie: a my ile pokoleń wymienimy?


Pani stolnikowa Makowiecka - w tej roli Barbara Krafftówna

Warszawa jedna twojej mocy się urąga... - 25 stycznia 1831 r.

$
0
0
"Nadeszła chwila stanowcza. C a r   M o s k w y   r o z k a z a ł   h o r d o m   s w o i m   w k r a c z a ć   n a   z i e m i ę    p o l s k ą, aby skruszone pęta na nowo wolnością tchnącemu narodowi narzucić. Już to nie po raz pierwszy Tatarzy najeżyli ją kośćmi swymi i krwią użyźnili. Czyliż trwogą przejęci lub dawnym ujarzmieni nałogiem upatrywać jeszcze będziem w Mikołaju prawego naszego monarchę? Nie zaiste! [...] Niech Europa przestanie w nas widzieć zbuntowanych poddanych, niech w nas uzna niepodległy naród, który podług praw mu od Boga nadanych istnieć powinien" - padło z ustmarszałka sejmu Królestwa PolskiegoWładysława Ostrowskiego (1790-1869).Wtórował mu rodzony brat, Antoni Ostrowski (1782-1845):"Świat zaś cały wie, i sumienie nasze tą żywą przejęte jest prawda, a nawet sam cesarz Mikołaj tego pewno w sobie nie tłumi uczucia, że początkowanie zerwania stosunków konstytucyjnych z Królestwem Polskim od samego poszło źródła, od prawodawcy, od tej pierwszej kontraktującej strony". Detronizacja cara/króla Mikołaja I (Николай I Павлович) stawał się faktem - w Warszawie 25 stycznia 1831 r.! 185. lat temu Warszawa jedna jego mocy się nie... "Mikołaj przestał być królem o godzinie kwadrans na czwartą po południu..." - skrupulatnie odnotowałMaurycy Mochnacki (1803-1834).


"Działo się na posiedzeniu połączonych Izb Sejmowych dnia 25 stycznia 1831 r. w Warszawie. Najświętsze i najuroczystsze umowy o tyle są nienaruszalne, o ile wiernie są dotrzymywane przez obie strony. Długie cierpienia nasze znane są całemu światu. Przysięgą poręczone przez dwu panujących, a pogwałcone tylekroć swobody – nawzajem i naród polski od wierności wobec dzisiejszego panującego uwalniają. Wyrzeczone na koniec przez samego Mikołaja słowa, że pierwszy ze strony naszej wystrzał stanie się na zawsze hasłem zatracenia Polski, odejmując nam wszelką nadzieję sprostowania naszych krzywd, nie zostawiają jak rozpacz szlachetną. Naród zatem polski, na sejmie zebrany, oświadcza: iż jest niepodległym ludem i że ma prawo temu koronę polską oddać, którego godnym jej uzna, po którym z pewnością będzie się mógł spodziewać, iż mu zaprzysiężonej wiary i zaprzysiężonych swobód święcie i bez uszczerbku dochowa" - od teraz nie było odwrotu. Pozostała walka! Zdać się na łaskę cara/króla, który zniweczył utopijne powstanie dekabrystów? Trzeba było dużej determinacji, aby po tym, co się stało po 29 listopada 1830 r. stanąć kornie przed majestatem Mikołaja I (1825-1855). Warszawa jedna... - powiedziała zdecydowane "NIE!". Armia Iwana Dybicza (de facto Hans Karl Friedrich Anton von Diebitsch-Sabalkanski) czekała tylko rozkazu, aby spod jego skrzydła wylała się ściśniona piechota... Wkrótce Europa miała poznać nowe nazwy na mapie: Stoczek, Grochów, Wawer, Ostrołęka...

Kat powstania listopadowego JCM/JKM Mikołaj I (1825-1855)
"Sejm uznając rewolucją powinien był detronizować Mikołaja 18 grudniowego. Nie uczynił tego, a więc nie odgadł rewolucji. Detronizacja (gdyby była miała miejsce 18 grudnia) mogła zapobiec stracie pięciu tygodni czasu strawionego na niczym od 18 grudnia do 25 stycznia: w takim razie batalie lutego nie byłyby przypadły pod Warszawą, lecz na Litwie. [...] Detronizacja pod koniec stycznia, gdy już się kolumny moskiewskie nad granicą koncentrować zaczęły, została formalnością: albowiem wykonanie tego aktu zależało od losu oręża, podług wszelkiej rachuby ludzkiej bardzo już wątpliwego" - bardzo krytycznie oceniał stracony czas M. Mochnacki.

Książę Adam J. Czartoryski
Akt detronizacja odczytał Julian Ursyn Niemcewicz (1758-1841), dawny Kościuszki adiutant. Składając swój podpis pod aktem książę Adam Jerzy Czartoryski (1770-1861) rzekł:"Zgubiliście Polskę". Nie on jeden robił to wbrew sobie. Jakby na to nie patrzeć (i nie oceniać) - oto bankrutowała cała polityka Jego Książęcej Mości! Wiązanie losu Polski z Petersburgiem spotykał finał na akcie pozbawienia tronu wnuka Katarzyny II.  "Lelewel podzielał jego zdanie; był także przeciwny detronizacji, którą podpisywał, i  bardzo naturalnie, tym bowiem sposobem Mikołaj król polski konstytucyjny nie mógł walczyć z Mikołajem cesarzem samowładnym Wszechrosji, jak sobie życzył poseł żelechowski wedle dowcipnej rady Lubeckiego*: jedna ze stron wojujących upadła, Mikołaja króla polskiego już nie było - został tylko na nieszczęście car samowładny"- trudno nie oddać sprawiedliwości ocenie cytowanego wyżej M. Mochnackiego.

Maurycy Mochnacki
Ślad wydarzenia z 25 stycznia 1831 r. odnajdziemy w jednym z najważniejszych (choć mijającego, co do szczegółów, z faktami historycznymi) utworów epoki: "Reducie Ordona" Adama Mickiewicza (1798-1855). Raz jeszcze odsyłam do "Syzyfowych pracy" S. Żeromskiego (czy idzie o pierwowzór literacki czy serial TVP w reż. P. Komorowskiego). Tych strof nie można nie znać. Nie pysznijmy się, że tego nie znamy. Szukamy całości i czytamy:

Gdzież jest król, co na rzezie tłumy te wyprawia?
Czy dzieli ich odwagę, czy pierś sam nadstawia?
Nie, on siedzi o pięćset mil na swej stolicy,
Król wielki, samowładnik świata połowicy;

Zmarszczył brwi, - i tysiące kibitek wnet leci;
Podpisał, - tysiąc matek opłakuje dzieci;
Skinął, - padają knuty od Niemna do Chiwy.
Mocarzu, jak Bóg silny, jak szatan złośliwy,
Gdy Turków za Bałkanem twoje straszą spiże,
Gdy poselstwo paryskie twoje stopy liże, -
Warszawa jedna twojej mocy się urąga,
Podnosi na cię rękę i koronę ściąga,
Koronę Kazimierzów, Chrobrych z twojej głowy,
Boś ją ukradł i skrwawił, synu Wasilowy!

Car dziwi się - ze strachu. Drżą Petersburczany,
Car gniewa się - ze strachu mrą jego dworzany;
Ale sypią się wojska, których Bóg i wiara
Jest Car. - Car gniewny: umrzem, rozweselim Cara.
Posłany wódz kaukaski z siłami pół-świata,

Wierny, czynny i sprawny - jak knut w ręku kata.

Ura! ura! Patrz, blisko reduty, już w rowy
Walą się, na faszynę kładąc swe tułowy;
Już czernią się na białych palisadach wałów.
Jeszcze reduta w środku, jasna od wystrzałów,
Czerwieni się nad czernią: jak w środek mrowiaka
Wrzucony motyl błyska, - mrowie go naciska, -
Zgasł - tak zgasła reduta. Czyż ostatnie działo
Strącone z łoża w piasku paszczę zagrzebało?
Czy zapał krwią ostatni bombardyjer zalał?
Zgasnął ogień. - Już Moskal rogatki wywalał.

Adam Mickiewicz
Wydarzenia z 25 stycznia 1831 r. w Warszawie zbladły w oczach potomnych? Alboż Sejm Rzeczypospolitej Polskiej VIII kadencji (w osobie jej marszałka M. Kuchcińskiego) uczci to godne wydarzenie? Wątpię. Nikogo ta rocznica po prostu dziś nie obchodzi?  Nie zapominajmy, że zanim przemówiły armaty posłowie w Warszawie rzucili wyzwanie największemu despocie Europy, którego będzie się określało mianem "żandarma Europy"! Na to trzeba było niezwykłej odwagi! Nie bez dumy przypominam na zakończenie zdanie posła jędrzejowskiego, Jana Ledóchowskiego (1781-1864): "TO, CO JEST W NASZYCH SERCACH, NIECHAJ WYJDZIE PRZEZ USTA NASZE - WYRZEKNIJMY WIĘC RAZEM:   N I E   M A    M I K O Ł A J A !"

"Nie wiem, czy będzie jeszcze kiedy jaka Polska, ale tego jestem pewien, że nie będzie już Polaków" - powiedział po stłumieniu powstania listopadowego dumny imperator Rosji.

Czytaj więcej na http://nowahistoria.interia.pl/kartka-z-kalendarza/news-25-stycznia-1831-r-sejm-krolestwa-polskiego-detronizuje-miko,nId,1594837#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox
* Aluzja do zdanie księcia Franciszka Ksawerego Druckiego Lubeckiego  (1778-1846):"Niechaj się wojna rozpocznie, niechaj król konstytucyjny walczy z cesarzem samowładnym, a rewolucja przez to samo rozwinąć się musi".

PS: Swoją drogą ciekaw jestem jak czują się klienci restauracji, którą zrewolucjonizowała pani M. Gessler, którzy jedzą schabowego z kapustą pod portretem kata powstania listopadowego Mikołaja I? Smacznego! 
"Nie wiem, czy będzie jeszcze kiedy jaka Polska, ale tego jestem pewien, że nie będzie już Polaków" - powiedział po stłumieniu powstania listopadowego dumny imperator Rosji.

Czytaj więcej na http://nowahistoria.interia.pl/kartka-z-kalendarza/news-25-stycznia-1831-r-sejm-krolestwa-polskiego-detronizuje-miko,nId,1594837#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox

Przeczytania... (114) Andrzej Ćwiek "Hieroglify egipskie. Mowa bogów" (Wydawnictwo POZNAŃSKIE)

$
0
0
"Hieroglify dla każdego? No, niezupełnie. Tylko dla tych, którym się chce. W dzisiejszych czasach lenistwa i powierzchowności wróciliśmy w jakiś sposób do sytuacji ze starożytnego Egiptu, gdzie znajomość trudnego do nauczenia i stosowania systemu hieroglificznego była elitarną umiejętnością, dostępną jednemu procentowi społeczeństwa. Ale nie bez powodu hieroglify nazywano «mową bogów». Ci, którzy ją opanowali, dzięki swej mądrości byli jak bogowie" - tak kończy odpowiedź na pytanie "Hieroglify dla każdego?", jakby we wstępie do swej książki, "Hieroglify egipskie. Mowa bogów" (Wydawnictwa Poznańskiego) doktor Andrzej Ćwiek. Zainteresowanych kariera naukową Autora odsyłam na stronę Instytutu Prahistorii przy Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Tam życiorys zawodowy, wykaz publikacji z ostatnich lat oraz wyszczególnione zainteresowania badawcze i inne. O ile ktoś po lekturze chciałby napisać do Autora, to znajdzie tam również adres mailowy. Taki skutek postępu XXI w.? Gdzie te czasy, kiedy pisało się listy? Chyba już bezpowrotnie odeszły. Zakładając, że promotorem pracy doktorskiej był sam prof. dr Karol Myśliwiec, to i nie dziwota, że mamy przed sobą książkę o tej właśnie tematyce. Zapewne część z nas posiadła przed laty książkę "Święte znaki Egiptu" (Warszawa - Wydawnictwo Iskry - 1990). Nie, nie będzie analizy porównawczej. Po prostu zwracam uwagę, że uczeń stąpa po ścieżce swego mistrza!
Proszę nie poddawać się sugestii samego tytułu książki. To nie jest li tylko wykład o hieroglifach, ich znaczeniu itp. Pewnie, że są (liczne nawet) przykłady zapisów. Inaczej być nie mogło. Inaczej czym-że byłaby ta książka? A tak mamy, na blisko trzystu stronach, cudowny spacer poprzez historię starożytnego Egiptu.
Bo mamy przed sobą książkę do czytania (normalne) i wnikliwego oglądania (a to już wcale nie jest takie oczywiste). Już wizerunek Horusa na okładce budzi zaciekawienie i... respekt. Niewielu z nas obroniło się przed magią antycznego Egiptu. Imiona bóstw, faraonów, władczyń, genialnych kapłanów chyba od zawsze tchnęły magią? Nie ma wśród nas nikogo kto mylnie ulokowałby pochodzenie imion Izyda, Ramzes, Tutenchamon (rzadziej Tutenchaton), Tutmozis, Anubis, Ozyrys, Kleopatra. Na określenie cech religii egipskiej chyba byśmy nie musieli długo czekać. No i mumie, i piramidy, i hieroglify! Nie trzeba urodzić się Napoleonem, aby stanąć pełnym zachwytu wobec potęgi Sfinksa... Ci wychowanie na pewnym polskim serialu TVP dla dorastającej młodzieży pewnie pamiętają egipskie imię: Rademenes.
"Nie mamy zazwyczaj świadomości, jak dalece nasza kultura tkwi korzeniami w starożytnym Egipcie, zaś hieroglify to dla nas tylko obrazki, mające walor ornamentu" - tym zdaniem rozpoczyna się ta pasjonująca książka. Choć wnikliwy Czytelnik powie: "A nie prawda! Jest cytat ze steli króla Neferhotepa z Abydos z ok. 1600 r. p. n. e. "Moje serce zapragnęło ujrzeć pisma z najdawniejszych czasów". I cenność tego wydania: jest zapis hieroglificzny.
Wydawnictwo Poznańskie oddaje w nasze ręce książkę naprawdę edytorsko wydaną! To jest smak, elegancja i profesjonalizm najwyższych lotów. Włącznie z wstążką-zakładką? Powiecie, że czepiam się nic nie znaczących drobiazgów? Nie zgadzam się. Bo właśnie te drobiazgi czynią, że tak wydaną książkę bierze się z przyjemnością z półki. I wściekamy się, kiedy cena jest zaporą uniemożliwiając jej posiadanie!...
Tak, i znowu mądrością dla mnie tak mądrze napisanej książki są cytaty. Każdy nieomal (powtarzam się, wiem) w zapisie staroegipskim:
  • Naśladuj swych ojców i swych dziadków, / a [osiągniesz] sukces dzięki wiedzy - Nauki dla Merikara.
  • Spraw, by twoje dzieła trwały dzięki miłości do ciebie - Nauki dla Merikara.
  • Każdy Król Górnego i Dolnego Egiptu jest bogiem, dzięki któremu wszyscy żyją, ojcem i matką [wszystkich ludzi], jedynym w swoim rodzaju, niemającym sobie podobnego - tekst w grobowcu Rechmira, 18. dynastia.   
  • Ozyrysie Królu, odszedłeś, lecz powrócisz, zasnąłeś, lecz obudzisz się, umarłeś, lecz będziesz żył - Teksty Piramid, § 1975.
  • Szukaj zawsze doskonałości, aby twe plany były dzięki temu bezbłędne - Nauki Ptahhotepa. 
  • Księga [...] więcej daje pożytku niż pomnik nagrobny, niż trwały grobowiec [...] - Pieśń Harfiarza.
  • Biblioteka jest pełna tajemnic i zakryta przed wzrokiem - pAnastasi I.
Przesłanie Andrzeja Ćwieka jest jasne: "Uczmy się hieroglifów, by móc czytać egipskie teksty w oryginale. Ale jest i inny powód ogromnego znaczenia nauki hieroglifów. Był to nie tylko sposób zapisu języka, lecz także rozbudowany system obrazowania świata". Nie mam najmniejszej wątpliwości kilkoro z nas po przeczytaniu "Hieroglifów egipskich..." całkiem na poważnie podjedzie do przesłania Autora. Móc samodzielnie przeniknąć do tego niezwykłego świata? Dołączyć do grona tych, dla których to nie tylko zbiór obrazków...
Musi budzić respekt takie choćby zdanie: "Najstarsze zapisy  języka egipskiego datowane są na ok. 3200 p. n. e., były to pojedyncze słowa, przede wszystkim napisane hieroglifami imiona i toponimy".  3200 + 2016 = 5216. Jak skromnie (żeby nie rzec "blado") wypada jakie tam 1050 lat historii Polski. 1/5 - trudno żeby nie budziło to naszego podziwu czy nawet właśnie respektu. A gdyby tak jeszcze dokonać tego obrachunku w cieniu kolosów Memnona?...
"Hieroglify pełniły fundamentalną rolę w egipskiej religii, ideologii władzy, filozofii i nauce, a także w praktyce życia codziennego, chociaż znała je tylko wąska elita. To jednak ten jedne procent znających pismo decydował o wszystkich aspektach życia" - oto prawdziwa istota potęgi nauki i kultury, władzy i zniewalania: W I E D Z A ! W tym wypadku,  w dosłownym tego słowa znaczeniu, zaklęta w specyficznym zapisie tekstu.
Kiedy czytam książkę A. Ćwieka zaczynam się... bać. Czego? Tego, co mogą kiedyś uczynić skrajni islamiści. Co to ma wspólnego z książką, którą czytamy? Wpadamy na taką wiadomość (oczywiście jedn z wielu, ale jakże dla mnie aktualną, skoro skupiła moją uwagę i piszę o tym właśnie!): "Wiara w realność magii sprawiała, że w okresie Starego Państwa starano się unikać żywych istot w komorach grobowych, a hieroglify wyobrażające ludzi i zwierzęta były niekiedy z założenia «przecinane» na pół lub rzeźbione bez nóg, by odebrać im możliwość materializacji i zaszkodzenia zmarłemu". I dalej czytamy: "...chrześcijańscy i muzułmańscy następcy żywili podobne obawy, zabezpieczając się w podobny sposób, czego ślady w postaci dokonanych w średniowieczu i w czasach nowożytnych uszkodzeń reliefów widoczne są w wielu starożytnych budowlach". A jeśli jakiemuś imamowi strzeli do głowy: zniszczyć starożytne świątynie, reliefy, artefakty?! Czy to tylko moja apokaliptyczna wizja: stos w Kairze i płonąca na nim mumia Ramzesa II Wielkiego? Zresztą możemy oglądać te dewastacje, bo zadbano o bogatą warstwę ikonograficzną książki!
Idę o zakład, że po lekturze książki dr Andrzeja Ćwieka wielu Czytających (lub oglądających, szczególnie nieopierzonej młodzież) sięgnie po... ołówki i zacznie odrysowywać "Ważniejsze determinatywy (taksogramy)". Bo ciekawe, bo proste w rysowaniu? A jakie pouczające. Może nawet należałoby zacząć lekturę  "...Mowy bogów" właśnie zacząć od strony 107? A potem dać się ponieść mądrości rozdziału, który kryje w sobie jak się ma egipski hieroglif do "naszego" alfabetu? Gwarantuję, że dzieci mielibyśmy "z głowy" na dobre godziny. W zimowe ferie, to po prostu propozycja doskonała. Bez nachalnego dydaktyzmu i przymuszanki do nauki mamy same korzyści! Szczególnie proponuję wszystkim MARTOM, aby poznały, jak "po hieroglifowemu" wyglądałoby ich imię. Omówienie zasad pisania, zwrotów - to po prostu przyjemność dla oka i ducha. Twórcy hieroglifów byliby zaskoczeni, że 5216 lat po pierwszych zapiskach kogoś to jeszcze interesuje, ba! urzeka i fascynuje!
Jakżeż boleję, że nie mogę zacytować dosłownie tego, co podaje nam Autor. Pewnie, że w Internecie znajdziemy wiele możliwości, ale wkomponowanie hieroglifów w tekst sprawia, że filologiczne terminy typu  "semantyk", "sufiks", "zaimki osobowe", a nawet "czasownik" czy "liczebniki" przestają nas odstraszać? I mamy takie odkrywcze stwierdzenie:"Najprostsze zdania można zapisać, nie używając w ogóle czasownika. Są to tzw. zdania niewerbalne". Bardzo bym chciał tu napisać "Amon jest zadowolony". Pozostaje mi (nam) możliwość podziwiania kartuszy z imionami władców, włącznie z niezwykłą Hatszepsut!
"Egipt był centrum wszechświata zamieszkałego przez bogów i ludzi, w którym nad ziemią znajdowało się niebo, które miało właściwości wodnego przestworu. Przemieszczające się na nim ciała niebieskie: słońce, księżyc i gwiazdy wyobrażano sobie jako żeglujących na łodziach bogów" - okradam tym cytatem każdego... potencjonalnego czytelnika książki A. Ćwieka! Co ja bredzę? To proszę zerknąć do rozdziału, który "zajmuje się" geografią/kosmografią. I bedzie wiedział. Autor wpisał w owe zdania hieroglify!
Proszę się ni obawiać terminów "Stare Państwo" czy "Nowe Państwo". Autor nie zapomina, aby wesprzeć nasze ewentualne braki dotyczące chronologii egipskiej. I nie "wrzuca" tego gdzieś na szary koniec teksu. Przypomina nam o "współczesnej transkrypcji" imion choćby faraonów. Szczegółowo rozpisuje imię "Totmes=Thotmes=Tutmozis=Thutmosis=Tuthmosis=Dżehutimes". Sam komputer podkreślił cztery z sześciu cytowanych tu form. Nie będę ukrywał, że zaskoczyła mnie forma "nowego imienia" faraona-heretyka Amenhotepa IV. Raczej przywykłem do zapisu "Echnaton". Spotykałem się z zapisem "Achnaton", a Autor "Hieroglifów egipskich..." podaje "Achenaton".
Jestem zdania, że książka dra A. Ćwieka powinna znaleźć się w rękach każdego nauczyciela! Ile tu dla nas pól do popisu, a może dokładniej do zapisu! No, chyba, że hołdujemy oburzeniu, jakie było udziałem przed laty studentki/praktykantki, która na moją sugestię "dlaczego nie rysowała z uczniami na tablicy?" obruszyła się, wykrzywiła się i oświadczyła"ja mam rysować?!". Jestem zdania, że książka dra A. Ćwieka powinna znaleźć się w każdej klasowej (nie tylko szkolnej) bibliotece! "A, co zrobić z cytatem ze strony 21, gdzie jest zamieszczony cytat  ("Tekst Piramid", § 1248 a-d)" - to byłby dopiero dylemat dla studentki/praktykantki, ale i koleżanki przed emeryturą? Hm... Zawsze można rzec: to mitologia. Zaznajomiony w temacie pan X zaraz zapyta "a «papirus turyński» też pokazujemy?". Ale o tym zabytku książka milczy... Wylazł ze mnie belfer?
Za to mamy "Ekskurs: mumia". Proszę mi wierzyć, gdybyście (bez względu na poziom edukacji) zaproponowali swoim uczniom wyjaśnienie terminu "mumia" mielibyście ciekawy "materiał porównawczy". Kiedyś nawet zbierałem podobne "humory zeszytów". Skapitulowałem, kiedy uzbierało się kilka setek? Autor dotyka kwestii "film a jego skutek na myślenie historyczne"! Warto zakonotować sobie choćby takie stwierdzenie: "...duchowe aspekty istnienia człowieka po śmierci wymagały materialnego punktu zaczepienia - ciała, ale ciała nowego typu, odpowiedniego dla zaświatowej rzeczywistości. Jego najważniejszą cechą miała być trwałość, stąd procedury mumifikacji zmierzały do usunięcia nietrwałych elementów i przekształcenia ciała w rodzaj posągu".
Książka Andrzeja Ćwieka "Hieroglify egipskie. Mowa bogów" (Wydawnictwa Poznańskiego) stanie na półce przy innych "egipskich" tytułach. Bezradnie wczytuję się w "Zakończenie"? Co jest przyczyną tego stanu? Chcąc uzasadniać sens posiadania i czytania o hieroglifach musiałbym przepisać to, co zamyka tą niezwykłą książkę. Nie da się. To wyjmę tylko cytat z "Nauki Ptahhotepa", niech będzie ku przestrodze bufonów i megalomanów, przeuczonych i bezmyślnych kujonów:

"NIE PYSZNIJ SIĘ Z POWODU TWEJ WIEDZY".

Paleta (XVIII) Jan Chełmiński / Jan V. Chelminsky

$
0
0
Nikt nie uwierzy w podobny (drugi w ciągu miesiąca?) zbieg okoliczności. Nie zwykłem pisać tu banialuków. Trudno bym szukał nadmiernej popularności, bo podobny blog nie ma szans z kulinarnymi lub modowymi stronami. Pomyślałem, że czas do "Palety" zaprosić polskiego malarza. I jeszcze najlepiej takiego, który jakoś został w cieniu, ba! przeciętny odbiorca sztuki miałby chyba kłopot, aby określić tematykę jego płócien lub rozpoznać go w galerii bez przeczytania tabliczki na ramie obrazu. No to zerknąłem do mego blogowego archiwum i sięgnąłem po plik zatytułowany: Jan Chełmiński. I tu owo zaskoczenie: dzisiaj, 27 stycznia, przypada 165 rocznica urodzin Malarza. Stało się w Brzóstowie 27 stycznia 1851 r. 

Już jasne (po pierwszej reprodukcji) staje się, że "tematycznie"Jan Chełmiński alias Jan V. Chelminsky wpisuje się doskonale w mój blog. Kiedy do tego dorzucimy, że Jego Mistrzami byli m. in. Juliusz Kossak oraz Józef Brandt, to już "jesteśmy w domu"? Mam jednak kłopot z... biografią Bohatera? Zerknąłem w dwa miejsca. i, co powiecie? Dokonajcie tzw. analizy porównawczej i wyciągnijcie wnioski.



"Jan Chełmiński, popularny malarz z kręgu „polskich monachijczyków“, naukę rozpoczął u Juliusza Kossaka, a następnie kształcił się w warszawskiej Klasie Rysunkowej oraz w Monachium - w Akademii u Alexandra Strähubera i Alexandra Wagnera (1873-1875) i prywatnych pracowniach Józefa Brandta (1875) i batalisty Franza Adama (1876). Po studiach przebywał już stale za granicą - w Monachium, Londynie (lata 1882, 1888-1899), Paryżu (1899), jeździł do Petersburga (1889) i Nowego Jorku (1884), gdzie później, około 1915 zamieszkał na stałe. Nie zerwał jednak kontaktów z krajem, a swoje prace często przesyłał na warszawskie wystawy. Jego obrazy cieszyły się ogromnym powodzeniem. Malował przede wszystkim sceny wojskowe i batalistycznie, najchętniej z czasów Księstwa Warszawskiego i wojen napoleońskich, a także obrazy rodzajowe i epizody z polowań. Zajmował się ilustracją książkową; m.in. ilustrował tom myśliwskich opowiadań Theodora Roosevelta. Był kolekcjonerem dawnej broni i wybitnym znawcą żołnierskiego umundurowania. Wiele obrazów artysty wciąż znajduje się za granicą - w Anglii, Niemczech czy Stanach Zjednoczonych. Nieliczne z nich pojawiają się w sprzedaży antykwarycznej, stale budząc żywe zainteresowanie zbieraczy"- AgraArt (Auction House). 



"Naukę rysunku rozpoczął u Juliusza Kossaka w Warszawie, ok. 1873 wyjechał do Monachium gdzie od 14 kwietnia 1875 na tamtejszej Akademii Sztuk Pięknych studiował w pracowniach Alexandra Strähubera i Alexandra Wagnera. Uczęszczał również na prywatne lekcje do Józefa Brandta i batalisty Franza Adama. W 1882 ukończył studia i pozostał w Monachium, skąd w 1888 wyjechał do Londynu. W 1893 otrzymał obywatelstwo brytyjskie i zaczął używać angielskiej pisowni swojego nazwiska "Jan V. Chelminsky", przez jedenaście lat przebywał w Wielkiej Brytanii mieszkając w różnych miastach. W 1897 podczas pobytu w Paryżu założył Towarzystwo Opieki nad Sztuką Polską, w mieście tym pojawił się na krótko w 1899 skąd udał się do Petersburga gdzie mieszkał szesnaście lat. W 1915 emigrował do Nowego Jorku, gdzie spędził resztę życia.

Jego obrazy przedstawiają głównie sceny wojskowe i batalistyczne, większość z czasów wojen napoleońskich i Księstwa Warszawskiego. Jego pozostałe prace to głównie obrazy rodzajowe, polowania, a także ilustracja książkowa" - Wikipedia.





"Wątek pogodowy" nie jest przypadkowy. Skoro mamy zimę, to niech nam pośnieży z płócien. Kiedy piszę za oknem już odwilż. Z - 15 °C zrobiło się już + 5 °C. Małe 20° różnicy? I jakie wnioski po analizie cytowanych stron? "Kto od kogo?", "Niebezpieczna zbieżność?"- nie ciśnie się nam na usta. Szczególnie polecam artystyczny portal (aukcyjny). Można poznać ceny, za jakie "chodzą" płótna dzisiejszego Bohatera "Palety". Może okazać się, że nas stać na ich posiadanie? 



A, oto co strona DESY podaje: "Był uczniem warszawskiej Klasy Rysunkowej w latach 1866 - 68. Równolegle uczył się u Juliusza Kossaka i pracował jako litograf. Naukę kontynuował w Monachium, początkowo (1873 r.) u A. Straehubera i A. Wagnera, a od roku 1875 w pracowni Józefa Brandta, później u Franza Adama. W 1882 roku przeniósł się do Anglii, a od 1884 roku, z przerwami na podróże do Europie, mieszkał w Nowym Jorku. Debiutował na wystawach w Krakowie i warszawskiej Zachęcie, a od 1875 roku wystawiał w Monachium, Wiedniu, Berlinie, Londynie i Paryżu. Był jednym z członków założycieli powstałego w Paryżu w 1897 roku Towarzystwa Opieki nad Sztuką Polską. Początkowo malował sceny z polowań oraz scenki rodzajowe w kostiumach osiemnastowiecznych, później głównie sceny związane z wojnami napoleońskimi oraz legionami polskimi. Twórczość Chełmińskiego była niezwykle ceniona, a obrazy chętnie kupowane przez kolekcjonerów". Dość tego detektywizmu? Niech autorzy notatek sami się ocenią... Nam niech pozostanie w pamięci"kreska"Jana Chełmińskiego / Jana V. Chelminsky'ego? I oto chodzi w tym pisaniu. A jeśli w muzeum spotkamy obraz Malarza powiemy sobie: znam GO! to na pewno Chełmiński. I wywołamy zdziwienie w oczach naszej Kaśki,  Baśki lub Krystianka...  
Ubawił mnie ten nie-zimowy obraz pt. "Przednia straż". Proszę zwrócić uwagę na... drogowskaz! Chyba Jan Chełmiński miał poczucie humoru.


 PS: Post poświęcam pamięci mego bydgoskiego Dziadka, w LIV rocznicę Jego śmierci. 

Herbowe opowieści... - odc. 8 - Pobóg

$
0
0
Z domu Zagłobczyków był mąż dowcipny wszego,
Starał się, aby zgubieł zmazę przodka swego.
Bogobojność do tego w sobie wielką mając,
By sławę pierwszych przodków w domu swym naprawie,
W zacności onej dawnej potomki zostawił.
Od cesarzów, od królów, także książąt zacnych
Do papieża miał listy przyczynne spraw zacnych.
Ocie święty, ujźrzawszy męża podobnego,
Przeczedł listy, pochwaleł wszystkie sprawy jego.
Dał mu krzyż, a przyczynne listy pisał k temu,
By go król polski włożył w pierwsze miejsce jemu.
Król, iż widział na oko, co o nim pisano,
Męstwo, także pobożność jego wysławiano,
Włożył krzyż na podkowę, znacznie udarował,
Ustawicznie przy sobie na swym dworze chował.
Miasto ptaka przydał w hełm pół charta rączego,
Który znaczy w nim wielką pilność pana swego


- proszę mi wierzyć: trzeba wiele skupienia, aby przenieść staropolski tekst Bartosza Paprockiego. Dla nas rzadka sposobność spotkania się ze staropolszczyzną. Swoją drogą ciekawe, jakby wyglądał dialog pomiędzy sarmatą z końca XVI w., a żyjącym w XXI w. Polakiem? To by się dziwowano! Kto komu zdałby się śmieszniejszy? Że nam się język zwija w nieokreśloną trąbkę? To chyba jednak byłaby jakby rozmowa nieomal w różnych językach, aliści... Takie opisanie herbu Pobóg znalazło się w herbarzu B. Paprockiego.
Trudno nam z cytowanego wiersza dojść do "historycznego ładu"? "Zagłobczyk", czyli ktoś kto wcześniej pisał się "Zagłobą". Ciekawe, że u H. Sienkiewicza bohater "Trylogii" jest herbu "Wczele", a nie własnego? Proszę zerknąć do herbarza lub Internetu i porównać oba klejnoty? Powtarza się motyw podkowy. B. Paprocki  wywodzi "Zagłobę" od "Jastrzębców"? Też podkowa! Warto by napisać jedną opowieść o odmianach herbowych? Niektóre (tak to rozumieć) poszły tak daleko, że stworzył się nowy herb? Polska heraldyka trochę, co do zasad, różni się od wielu innych. O jakiego papież chodzi? Rozkładamy ręce. O jakiego polskiego króla chodzi? Trudno wydumać!... Nie mam przed sobą choćby reprintu dzieła B. Paprockiego, wspomagam się jak zwykle tym, co zacytował M. Kazańczuk w swojej książce*.


Pobóg - zwany także: Pobodze, Pobożanie, Pobożany, Pobożeny. Najstarsza zachowana pieczęć liczy sobie równe 620 lat i należała do Bartłomieja Biernatowicza z Chalina. "Rodziny używające tego herbu zamieszkiwały ziemie: krakowską, łęczycką, poznańską, sandomierską, sieradzką, a także na Mazowszu" - podają S. Górzyński i J. Kochanowski*. Do najznaczniejszych, którzy pieczętowali się Pobogiem należał hetman wielki koronny Stanisław Koniecpolski (1591-1646), uczestnik tragicznej bitwy pod Cecorą (1620 r.), pogromca "Lwa Północy" (JKM Gustawa II Adolfa Wazy) pod Trzcianą (1629 r.). To o hetmanie polnym czytamy w opisie cecorskiego pogromu u Samuela Złotopolskiego:"Skoczyło na nas ze dwa tysiące Tatarów, zaraz wszyscy a wszyscy, co konie mieli, poczęli uciekać... Nie zostało nas, tylko jedenastu, a pan hetman dwunasty, z panem kanclerzem (trzynastym). Szliśmy z nimi pieszo na kilka strzelań z łuku, prosząc go, aby na konia wsiadł i równo z drugimi uchodził"- wspominał dalej Złotopolski. Przypomnę tu, co hetman pisał na okoliczność walk na Ukrainie z Kozakami: "Jeżelibyście też ich dostać nie mogli, abyście Waszmościowie onych na żonach, dzieciach karali i domy w niwecz obrócili, gdyż lepsza jest rzecz żeby pokrzywa na tem miejscu nie rosła, aniżeli żeby się zdrajcy Jego Królewskiej Mości i Rzeczypospolitej mnożyli".


Nie jeden oczywiście Koniecpolski  nosił Poboga! Każdy, kto interesuje się dziejami II Rzeczypospolitej i osobą marszałka J. Piłsudskiego musi znać Władysława Pobóg Malinowskiego ( 1899-1962). Każdy, kto interesuje się dziejami II Rzeczypospolitej i osobą marszałka J. Piłsudskiego trudno, aby nie znał "pana Romana", czyli Romana Dmowskiego (1864-1939). Każdy, kto interesuje się dziejami II Rzeczypospolitej i osobą marszałka J. Piłsudskiego powinien znać generała Daniela Konarzewskiego (1871-1935). Wśród szturmujących 29/30 XI 1830 r. Belweder był poeta Seweryn Goszczyński (1801-1876). A! jakże - także Pobóg! Chyba ten ci herb miał szczęście do poetów, bo wśród nich znajdziemy jeszcze  takich herbownych, jak Franciszek Ksawery Dmochowski (1762-1808) czy  Teofil Lenartowicz (1822-1893). Z bardziej nam współczesnych artystów Andrzej Pągowski.  

* Sprawdzamy w bibliografii wcześniejszych odcinków. 

Smakowanie Bydgoszczy... (28) - styczniowy spacer

$
0
0
To "Smakowanie..." nie było jakimś uciążliwym poszukiwaniem celu fotografowania. Łowy same niemal prosiły się o uczynienie z nich trofea? Tak, to jest, kiedy zwolnimy biegu i zamiast gnać na kolejne spotkanie (biznesowe, towarzyskie, zawodowe) dajeMY sobie czas na podniesienie głowy i rozejrzenie się po murach (ścianach), które mijamy w takim pośpiechu. Idę o zakład, że zawsze coś nowego... odkryjeMY!
Dopisuję obiecywaną dedykację paniEwie Pawłowskiej za rozwiązanie zagadki na Facebooku:  trafne zidentyfikowanie orła, który poniżej (jest ozdobą kamienicy przy ul. Pomorskiej).


Ze mną też tak było. Lekko zboczyliśmy z główne osi centrum Bydgoszczy. Po prostu miast iść centralną Gdańską (za bolszewii: Aleje 1 maja)"odbiliśmy"na Pomorską. Mało kto dziś pamięta, że na początku XIX w., to ona była główną ulicą Bydgoszczy (Brombergu). Niestety tych kilka (-naście, -dziesiąt) metrów czyni ogromną różnicę. I nie chodzi tylko o ruch, klientelę, ale w tym wypadku FASADY starych kamienic.





Że wiele z nich zachowało ducha swoich czasów - nikogo nie trzeba przekonywać. To chwilami są perełki. Że wiele z nich zachowało się w stanie, jaki "zapisują" te moje zdjęcia AD 2016? Smutne. Bardzo smutne.


W ruinę (rzeczywistą, a nie tak na potrzeby kampanii politycznej) powoli przemieniają się bezcenne elementy elewacji. Gzymsy, płaskorzeźby, pół-kolumny... Pamiętają lata świetności, czyli "za tego drugiego Wilhelma"! Ileś tam pokoleń przyszło na świat i obróciło się w proch. Za oknami tych kamienic rozgrywało się ich życie! Radości, smutki, uniesienia, upadki - proza. Warto zachować je przed całkowitą zagładą.



Wiem, wszystko rozbija się o pieniądze. Czasy komuny, pozbawienie właścicieli ich własności nie służyło utrzymaniu tych kamienic w nienagannym stanie. Mszczą się tamte lata. Za jednym pociągnięciem ołówka nie da się przywrócić blasku dawnej dumy. Obawiam się, że dla wielu kamienic czas reaktywacji nigdy nie nastąpi!




Szczęście ma Gdańska, Śniadeckich, Cieszkowskiego, ale inne przecinające lub stykające się z Pomorską, np. Mazowiecka, Zduny czy Podolska? Szukam tam też śladów własnego dzieciństwa, którego część upływała w Śródmieściu.




Mam nadzieję, że to "Smakowanie..." nie odstraszyło od Bydgoszczy. To nie był mój zamiar. Nie ma obawy - na głowy nie spadają (jeszcze!) elementy elewacji. Chciałem tylko zwrócić uwagę jak bardzo przemijanie może być okrutne i nie sprawiedliwe dla naszych miast - tylko dlatego, że Pomorska nie jest Gdańską. Nie zapominajmy o bocznych ulicach i uliczkach. Ominie nas wtedy przygoda poznania perełek. Głowy do góry! Aparaty do rąk! I do dzieła! "Avanti!" - jak wołają Włosi. 





Dla mnie ten spacer był kolejnym miasta poznawaniem.  Starajmy się odnaleźć piękno i oryginalność nawet tam, gdzie szaro, buro, psy nasrały, a pan Mietas zaparkował swego zdezelowanego samochoda w poprzek chodnika. Gorzej, jeśli kompozycję zdjęcia psuje nam bezmyślnie postawiony znak drogowy...



PS: Dla bydgoszczan zadanie na wysilanie szarych komórek: gdzie dokładnie są upatrzone tu budynki?

Przeczytania... (115) Katrin Himmler, Michael Wildt "Himmler. Listy ludobójcy" (Wydawnictwo PRÓSZYŃSKI i S-ka)

$
0
0
"Jeśli ma Pan do czynienia tylko z ludźmi nieprzyzwoitymi wewnętrznie, może się Pan cieszyć. Są jeszcze zupełnie inne indywidua, o których nie da się powiedzieć, że są ludźmi. Byłabym wdzięczna losowi, gdyby stawiał na mojej drodze tylko tych nielicznych, których życie ma treść. Dzięki którym samemu można dojść do wniosku, że życie ma coś do zaoferowania, że ma zadanie, ma cel" - tak pisała z Berlina 4 listopada 1927 r.  Margarete (Marga) Siegroth (1893-1967). Wkrótce żona Heinricha Himmlera, Reichsführera-SS. Jestem po lekturze książki bardzo trudnej do... oswojenia. Katarina Himmler und Michael Wildt przygotowali, opracowali i poskładali książkę "Himmler. Listy ludobójcy", którą dla nas przełożył Sławomir Kupisz, a wydało  Wydawnictwo Prószyński i S-ka. Odkładam ją z bardzo mieszanymi uczuciami. Smaku publikacji osobistej korespondencji bez wątpienia dodaj fakt, że współautorką jest stryjeczna wnuczka H. H. 
"Po raz pierwszy w Polsce" - uświadamia nas już na okładce Wydawca. Na notce reklamowej dodaje się: "Pierwsza publikacja listów Heinricha Himmlera odnalezionych w Izraelu". Brzmi niczym ponury żart? Ta korespondencja zawędrowała aż TAM? Człowiek, który o swojej "bezwzględnej powinności", "poczuciu obowiązku"tak mówił publicznie:"Jeśli chodzi o żydowskie kobiety i dzieci, nie uważam się za uprawnionego pozwolić, by z żydowskich dzieci wyrośli mściciele, którzy w przyszłości zabiją naszych ojców i wnuków. W moich oczach byłoby to tchórzostwem. Co za tym idzie ta kwestia została rozwiązana bezkompromisowo" - teraz jest czytany tylko dlatego, że ktoś (amerykański żołnierz?) zawłaszczył korespondencję jednego z najokrutniejszych ludzi XX wieku. Oto prawdziwy chichot historii!...
Nie zachowały się wszystkie listy małżonków Himmlerów. Dopełnieniem są m. in. cytaty z pamiętnika córki obojga, Gudrun, wypowiedzi samego Reichsführera-SS, ba! zapiski jego kochanki Hedwig Potthast (matki jego nieślubnych dzieci) oraz jego własne (np. "Dziennik"). Jaki obraz wyłania się z osobistego pisania Heinricha Himmlera do żony i córki (pierworodnej)? No właśnie tego dotyczy użyty przeze mnie zwrot: oswajanie. Kochający mąż, stęskniony ojciec? Na nieszczęście - tak! Bo to jest swoiste nieszczęście tej  właśnie książki. To podobnie, jak z poprzednią lekturą, której bohaterami byli Magda i Joseph Goebbelsowie!* To ten sam"gatunek literatury" . I ta sama seria wydawnicza (bez nazwy?) - zakwalifikowana na portalu Wydawnictwa do kategorii "Literatura faktu, historia". I w jednym i drugim przypadku od czasu do czasu musimy sobie przypominać kto do kogo pisał.
On do Niej - 23 XII 1927 pisał tak: "...dziś rano wystarałem się dla ciebie o książkę, która jak sądzę spodoba ci się. Ci, kochanej kobiecie z pięknymi włosami koloru blond i dobrymi błękitnymi oczami. [...] Jakież to jednak byłoby święto, gdyby moja mała kobietka siedziała obok mnie, bylibyśmy dla siebie mili, wolę w ogóle nie myśleć".
Ona do Niego - 25 XII 1927 pisała tak:"Twój list jest tak cudowny, gdybym tak potrafiła wszystko napisać, ale nie umie. Ale Ty znasz moje myśli i wiesz o mojej miłości do Ciebie. Wiesz, co myślę i jako spokój i cisza jest we mnie. [...] Mój dobry, kochany uparciuchu. Za moją sprawą powinieneś przeżywać tylko radość, tyle radości i miłości i dobroci, ile jestem w stanie dać. Wiesz, jaką my, kobiety, jesteśmy słabą płcią".
On do Niej - 26 XII 1927 pisał tak:"Nieczęsto zdarza mi się manifestować swoją pobożność w kościele, ale na pasterce robię to zawsze, szczególnie w wysokiej, gotyckiej katedrze. Ani w dobrych ani złych czasach nie zaprzątam Bogu głowy moimi sprawami i troskami, ale za ciebie, kochana kobieto, i naszą miłość pomodliłem się".
Czy w tych pierwszych listach jest tylko o uwielbieniu, tęsknocie, czystej miłości, dylematach rozłączonych kochanków (on - katolik, ona - protestantka i w dodatku rozwódka). Nie chciałem przerywać tej listowej idylli swoim pisaniem, ale ów list z Bożego Narodzenia 1927 r. jest bardzo długi. Znajdujemy tu ślady idei, której poświęcił się inżynier-bilog: "Nigdy nie wyrzeknę się mojego obowiązku i być może pociągnę cię za sobą w odmęt zmartwień, cierpienia i przeznaczenia. My, lancknechci w walce o wolność Niemiec, powinniśmy właściwie pozostać samotni, wyklęci. kochane, kochane dziecko, przemyśl sobie to wszystko, nie piszę tego dla samego pisania, bo już dziś potrafię wyobrazić sobie niejedno okropieństwo przyszłości, i dlatego, że naprawdę cię kocham".
On do Niej - 2 I 1928 pisał tak: "W stosunku do ciebie nie chcę być surowy i szorstki i nigdy taki nie będę, słychać to może styl i język zatwardziałego w dziesięcioletniej walce lancknechta. Ale to tylko tak brzmi, w moim sercu jest zawsze czułość i dobroć dla ciebie". 
Wartością dodaną jest sięganie choćby do "Dziennika", jaki pisał na początku lat 20-tych XX w. Znajdziemy np. cytat dotyczący roli kobiety w życiu mężczyzny: "Prawdziwy mężczyzna kocha kobietę w trojaki sposób: jako kochane dziecko, które w swojej nieroztropności należy niekiedy zbesztać, a być może i ukarać, dziecko, które chroni się i otacza opieką, gdyż jest delikatne, słabe i dlatego że tak bardzo się je kocha; następnie jako małżonkę i jako wiernego, pełnego zrozumienia towarzysza, z którym toczy się życiowe zmagania, który wiernie stoi u boku mężczyzny, lecz nie poskramia jego ducha i zakuwa w kajdany; wreszcie jako boginię, której powinien całować stopy, która swoją kobiecą mądrością i dziecięco nieskalaną świętością daje mu siłę, by nie osłabnąć w najcięższych bojach". To wykładnia 21-latka. Jak realizował te idee w życiu? Na to trzeba m. in. przeczytać ten zbiór listów, które przygotowali dla nas K. Himmler oraz M. Wildt. Na własny użytek odpowiedzmy sobie: na ile zgadzamy się z opinią sprzed przeszło dziewięćdziesięciu laty? I to jest to wspominane "oswajanie" się? Musimy uczciwie przyznać: H. H. nie rozmijał się zbytnio z naszymi wyobrażeniami. Takiego Himmlera, przyznajemy się sami przed sobą, zapewne nie znaliśmy.
Ona do Niego - 4 I 1928 pisała tak: "Mój najdroższy, kochany lancknechcie, mój dobry uparciuchu. Uparciuch wychodzi z Ciebie stale, choć już przekonałam się, że nie jesteś takim prawdziwym. Ale moim. [...] Mój Ty biedny, najdroższy, nie zapomnij o zdjęciach, w przeciwnym razie będziemy się nudzić. I rozmyślaj nad  «zemstą». Moja mroczna dusza wymyśla najbardziej niemożliwe rzeczy. [...] Twoja kobiet[ka]".
On do Niej - 19 II 1928 pisał tak:"Miłość, nie zamartwiaj się swoimi 132 funtami, mała kobietka taka jaka jest, jest dla złego człowieka akurat w sam raz"
On do Niej - 3 III 1928 pisał tak: "Moja droga, cudowna mała kobietko! [...] Na spotkanie z Hitlerem iść muszę, organizuję przecież te zebrania i jestem za nie współodpowiedzialny. wyobraź sobie, ostatnio na spotkaniu była ze mną moja matka razem z teściową mojego brata i były bez reszty zachwycone. [...] Moja dobra, kochana kobietko całuję cię z całego serca i kocham cię twój mąż**".
On do Niej - 15 IV 1928 pisał tak:"Podkreślona na czerwono to najlepsza książka o hodowli drobiu, jaka w ogóle jest. Myślę, że kupimy ją wspólnie, kiedy uporam się już z paroma innymi publikacjami na ten temat. Przesyłam ci też broszurę o «kastrowaniu». Radziłbym, żebyś zamówiła zestaw przyborów do kastrowania na tyle wcześnie, byśmy w niedzielę po Zielonych Świątkach, kiedy będę w Berlinie, wypróbowali go (przynajmniej raz) u twoich rodziców, na zewnątrz, na jakimś zabitym kogutku. [...] Twój Heini".
Ona do Niego - 21 IV 1928 pisała tak: "Mój najdroższy ukochany! [...] Mój dobry, będziesz miał ze mną jeszcze wiele kłopotu. Po prostu boję się nowych ludzi. Kiedy s to obcy, którzy w głębi ducha mnie nie obchodzą, to jest co innego. [...] Kochanie, pomyśl proszę o tym, żebym nie musiała zatrzymywać się u Twoich rodziców".
On do Niej - 25 IV 1928 pisał tak: "Urocza, najdroższa kobietko! [...] Moja dobra matka jest zasmucona nie z twojego powodu, a ze względu na sprawy religijne, gdyż powiedziałem jej, że od 3, 4 lat nie jestem już katolikiem. Bardzo z tego powodu płakała, moja biedna, dobra mama, ale nie mogę kłamać; mam nadzieję, że jakoś to przeboleje i zapomni. [...] Najdroższa, ukochana żono, wkrótce będziesz moja. Kocham cię i całuję. twój mąż".
Ona do Niego - 19 V 1928 pisała tak: "Kochani tu wszyscy głosują na niemieckich nacjonalistów. Sachse uważa, że głosowanie na was byłoby błędem, gdyż żaden z was się nie przebije i w ten sposób odbiera się głos prawicy. Tak mało znam się na polityce".
Ona do Niego - 21 V 1928 pisała tak:"Ten Hauschild! Żyd zawsze będzie Żydem! A inni nie są lepsi. Ach, moje najdroższe kochanie, kiedy znów napiszesz. Zły, zły mężczyzna. Zemsty, zemsty! Mój drogi ukochany całuję Cię Twoja mała kobietka".
On do Niej - 8 VI 1928 pisał tak: "Moja kochana, najdroższa, maa kobietko! [...] A ty dobra, dobra żono, nie denerwuj się już więcej z powodu twoich Żydów i innych ludzi, myśl, że już wkrótce będziesz ze swoim «złym» mężczyzną, który bezgranicznie cię kocha".
Czy te cytaty, z pierwszego okresu znajomości przyszłych małżonków, nie są na nas zastawioną pułapką? Najgorsze, bo z góry wiemy, że nie chodzi o jakąś pospolitą mieszczańską rodzinę z Berlina czy Monachium. Oprócz zachwytu nad samymi sobą jest i polityka, jest Hitler i antysemityzm obojga! Tak rodziła się nowa elita przyszłych Niemiec. Takie były nieomal początki tych, którzy oddali ciało i duszę III Rzeszy!
"Mój kochany tatusiu Tak strasznie nie lubię pisać. Tu jest wspaniale. W domu piszę do ciebie często często.Taaaaaaak bardzo Cię kocham. 1000 buziaków Twoja laleczka" - tak 29 VII 1941 r. pisała z Valepp Gudrun Himmler. Znajdziemy też, jako dodatek (?) wtrącenia z korespondencji Hedwigi, np. z końca 1944 r.: "Mój Drogi! [...] Życzę Ci ponad wszystko siły do wykonania zadania, które postawią przed Tobą Führer i Ojczyzna. - Poza tym wszystko inne jest mało istotne - my i ja biedna. Bądź zdrów i nie zapominaj o Twojej H.". Gudrun tak zanotowała w swoim "Dzienniku" o inwazji w Normandii: "...z 5 na 6 rozpoczęła się inwazja w Normandii,Cherbourg już oddalimy. [...] Rzym oddany już dawno, a w Rosji Rosjanie są już prawie na granicy, po prostu przerażające, ale wszyscy wierzą tak mocno w zwycięstwo (Tatuś), że ja jako córka tego teraz tak szczególnie poważanego i cenionego człowieka też muszę, więc wierzę. To po prostu  nie do wyobrażenia, gdybyśmy mieli przegrać".
Nie ma. Nie zachowała się korespondencja z lipca 1944 r.? Nie wiemy jakim echem odbił się zamach z 20 lipca w rodzinie Reichsführera-SS.  Czy Himmler pisał w tej sprawie do domu? Jest adnotacja jego żony w prywatnych zapiskach: "Co za hańba, niemieccy oficerowie chcieli zabić  Führera. To cud, że żyje".  On sam przemawiał: "...niemiecki oficer, niemiecki pułkownik nie dość, że złamał złożoną przez siebie przysięgę, to jeszcze łamiąc wszystkie obyczaje germańskiego i niemieckiego żołnierza od setek i tysięcy lat sam podniósł rękę na swojego Najwyższego Dowódcę [...]. To najstraszniejszy cios, jaki kiedykolwiek mógł zostać wymierzony niemieckiej armii [...]".
On do Nich - 20 I 1945 pisał tak:"Moja dobra kochana Mamusiu! Moja kochana Laleczko! Jadę właśnie z zachodu na wschód. To będzie być może najtrudniejsze zadanie, jakie do tej pory otrzymałem. Wierzę jednak, że je wykonam i pomimo wszystkich przygniatających trudności jestem niezmiennie przekonany o naszym ostatecznym zwycięstwie. [...] Bądźcie ze mną myślami! Moc buziaków i serdeczności! Wasz Tatuś".
On do Nich - 17 IV 1945 pisał tak: "Moja dobra, kochana Mamusiu! Moja dobra, kochana córeczko! [...] Czasy są dla nas wszystkich strasznie trudne, ale wszystko - takie jest moje niewzruszone przekonanie - zmieni się jeszcze na lepsze. Ale jest ciężko. Bądźcie zdrowe moje Drogie. Pradawny uchroni nas, a zwłaszcza dzielny naród niemiecki i nie pozwoli nam upaść. Ślę Wam, tobie kochana Mamusiu, i tobie, moja Laleczko kochana, moc moc czułych całusów i serdeczności. Heil Hitler! W miłości Wasz Tatuś".
Powyżej cytowany list zamyka książkę Katrin Himmler i Michaela Wildta "Himmler. Listy ludobójcy". Odnajdujemy taki do niego komentarz Autorów: "Ten list nosi wyraźne cechy listu pożegnalnego. Jest jedynym z nielicznych, które Himmler wyraźnie adresował do zony i córki, i pierwszym, a zarazem ostatnim, w którym pożegnał się słowami «Heil Hitler!» - dość ironicznie, biorąc pod uwagę, że w tym czasie bez wiedzy Hitlera dążył do nawiązania z zachodnimi aliantami tajnych pertraktacji"
Spotkanie z rodziną Himmlerów, to dość... ryzykowna historia. Wiele luk (sam tu zrobiłem "ogormny wyłom", ale trudno, aby było inaczej?) zapełniono treściami "pośrednimi"? Dzięki czemu mamy pełniejszą opowieść. Poznajemy rodzinny (na ile prawdziwy, zakładając romans Heinricha z Hedwig?) obraz jednego z najważniejszych dygnitarzy III Rzeszy. Wydawnictwo Prószyński i S-ka zapełnia pewną książkową niszę - wprowadza nas do życia zbrodniarzy hitlerowskich poprzez ich dom, rodzinę, korespondencję. Czy w planach są listy innych zbrodniarzy? Chciałbym wierzyć, że tak. Książka Katrin Himmler i Michaela Wildta stanowi doskonałe dopełnienie biografii, która w 2014 r.  ukazała się staraniem Prószyńskiego i S-ki***.

* P. Fohrmann "Weźmiemy ze sobą dzieci. Ostatnie lata życia rodziny Goebbelsów", tłum.  Bartosz Nowacki, Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2015
** Formalnie związek małżeński został zawarte dopiero 3 VII 1928, co jak widać nie przeszkadzało Heinrichowi Himmlerowi używać formy "mąż", w późniejszych listach zwracał się będzie do żony "kochana Mamusiu".
*** P. Longerich "Himmler. Buchalter śmierci", tłum. Sebastian Szymański i Jarosław Skowroński, Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2014

Myśli wygrzebane (58) Thomas Merton

$
0
0
Tak, to książka Thomasa Mertona (1915-1968) gościła ostatnio w cyklu "Przeczytań...". I właśnie z "Siedmiopiętrowej góry", w tłumaczeniu Marii Morstin-Górskiej, Wydawnictwa ZYSK I S-KA wygrzebałem garść myśli wybitnego teologa, myśliciela, trapisty. Na okładce książki jest cytat z "New York Herald Tribune Books": "Żarliwość drogi Mertona do klasztoru trapistów porusza głęboko. Wielu przyjmie tę opowieść z podziwem i szacunkiem". Nie chcę tutaj powtarzać tego, co już raz na mym blogu napisałem. Odsyłam do odc. 110 "Przeczytań..."


Powrót do Thomasa Mertona jest o tyle uzasadniona, że nie wszystko dało się ostatnio napisać i przepisać. Temu w końcu służy ten cykl. Oddaję więc pole dla myśli niezwykłych, trudnych, zmuszających do refleksji, burzących w nas "porządek rzeczy". Nie traktujmy tego wyboru, jako nachalnego dydaktyzmu. Jeśli ktoś tak to odbierze? No, trudno. Jak zwykle słowa są odzwierciedleniem duszy Autora, a bez wątpienia Thomas Merton był kimś niezwykłym. Zdaje mi się, że ten wybór Jego myśli daje nam pewne o Nim wyobrażenie. A jeśli przyczyni się, że zaczniemy szukać choćby "Siedmiopiętrową górę", to chyba dobrze. Może się okazać, że TA książka stanie się bezcennym kapitałem dla naszej duszy...

  •  Co prawda nie byliśmy bogaci - ale nawet każdy dureń wie, że nie potrzeba wcale pieniędzy, aby umieć wyciskać radość z życia.
  • Gdyby to, co ludzie powszechnie uważają za pewnik, było prawdą - gdyby do szczęścia wystarczyło nam wszystko zagarnąć, wszystko zobaczyć, przeżyć wszystkie doświadczenia i potem móc o nich mówić, mógłbym być bardzo szczęśliwym człowiekiem, rodzajem duchowego milionera, i to od kolebki do dnia dzisiejszego.
  • Gdyby szczęście było jedynie sprawą darów przerodzonych, to doszedłszy do męskiego wieku, nie byłbym nigdy wstąpił do zakonu trapistów.
  • Szatan nie jest głupcem.
  • W każdym mieście szukaliśmy najpierw muzeum.
  • ...francuskie dzieci wydawały się jednak o tyle wcześniej wypierzone, brutalniejsze i bardziej cynicznie niż wszyscy inni ludzie, których kiedykolwiek spotkałem.
  • Jedynie wartościowe, religijne i moralne wychowanie, jakie otrzymałem jako dziecko, zawdzięczam mojemu ojcu. 
  • Jeżeli chęć wielbienia Boga i oddawania Mu prawdziwej czci przez nasze dobre i uporządkowane życie nie jest niczym innym jak tylko przemijającą i uczuciową reakcją, to musi być w tym nasz własna wina. 
  • Anglicy trwają przy swoim Kościele tak samo, jak trwają przy swoim królu i swoich starych szkołach z powodu wielkiego, podświadomego i miłego kompleksu subiektywnych uczuć [...].
  • Im bardziej staramy się uniknąć cierpienia, tym więcej cierpimy - jest to prawda, której wielu ludzi nie potrafi pojąć lub pojmuje ją dopiero za późno. 
  • Ten, który najbardziej wysila się, by uniknąć cierpienia, staje się w końcu tym, który najwięcej cierpi - a jego cierpienia pochodzą z rzeczy małych, tak pospolitych, że nikt nie może im przyznać obiektywnego charakteru.
  • Pewnego dnia byłem sam w całym domu z Atosem, Portosem, Aramisem i d'Artagnanenm [...]. 
  • Dusze są jak atleci - potrzebują godnych siebie przeciwników, jeśli mają być wypróbowane, doprowadzone i popchnięte do pełnego użycia wszystkich swoich sił i nagromadzone według swoich możliwości.
  • Myślę, że moja miłość do Williama Blake'a miała w sobie coś z charakteru łaski Bożej. 
  • W trzy miesiące lata 1931 roku dojrzałem nagle, jak wybujały chwast.
  • ...moją jedyną zbrodnią było, że błąkałem się po mieście, paląc papierosy i rozkoszując się błogim poczuciem niezależności.
  • W świecie dzisiejszym ludzie zawsze idą w przyszłość z podniesioną głową, chociaż nie mają najmniejszego pojęcia, jaka jest lub co mogłaby oznaczać ta "przyszłość". 
  • Ludzie pogrążeni w zmysłowych pragnieniach i apetytach nie są dobrze przygotowani do władania abstrakcyjnymi ideami. 
  • Szkoda, że filozofowie, którzy mnie pociągali, nie należeli do najlepszych.
  • Dusza jest substancją niematerialną.
  • ...kiedy chodzi o konwertytów, katolicy  nie zdają sobie sprawy, jak straszliwe, dręczące skrępowanie i onieśmielenie ogarnia ich, gdy przyjdzie im modlić się publicznie w katolickim kościele. 
  • Nie miałem pojęcia, kim są i co robią trapiści, poza tym, że zachowują milczenie.
  • Myślę, że można znaleźć u kwakrów wiele czystej, szczerej i pokornej pobożności, a także wiele prawdziwej miłości bliźniego.
  • Samo uświadomienie sobie swego nieszczęścia nie jest jeszcze zbawieniem [...].
  • to tylko nieskończone miłosierdzie i miłość Boga sprawiły, że już dawno nie rozdarliśmy się na sztuki i nie zniszczyliśmy całego Jego stworzonego dzieła.
  • Jak to się dzieje, że po tysiącach pokoleń od Kaina, naszego ciemnego i krwi łaknącego przodka, niektórzy z nas mogą być jeszcze świętym?
  • Matko Boża, jakże często w tych ostatnich wiekach zstępowałaś ku nam, przemawiając do nas wśród naszych gór i gajów, i wzgórz, oznajmiając nam, co miało przyjść na nas, a my nie słuchaliśmy Ciebie! 
  • Spokój, ukrycie i cichość wszystkich prawdziwie dobrych ludzi na tym świecie głoszą chwałę Boga.
  • Trzeba nam tylko otworzyć oczy i rozejrzeć się wkoło, aby zobaczyć, co nasze grzechy wyrządzają i już wyrządziły złego światu.
  • Ale jeśli ty jesteś w błędzie, czy to znaczy, że ja mam słuszność?
  • ...komunizm jest niczym innym jak jeszcze jednym produktem załamania się systemu kapitalistycznego.
  • To kapitalizm był winien wszystkiemu, co nieprzyjemne, nawet gwałtom samej rewolucji.
  • Żadna wojna nie ma usprawiedliwienia, obojętnie kto ją prowadzi.
  • Październik jest jednak piękną i niebezpieczną porą w Ameryce.
  • Jeżeli pójdziemy jedynie za wskazaniami natury, naszej filozofii, naszych norm estetycznych, dojdziemy nieuchronnie do piekła.
  • ...wiara jest czymś, co ma bardzo określone znaczenie i jest naszą nieodzowną potrzebą. 
  • Wydaje mi się, że Bóg chciał, abym wspiął się z powrotem tą samą drogą, którą stoczyłem się w dół.
  • Ja, który w sztuce byłem zawsze antynaturalistą, byłem czystym naturalistą w dziedzinie moralnej.
Dziś, 31 stycznia, przypada 101 rocznica urodzin Thomasa Mertona. Jeśli słowa, które zapisał, jako trzydziestotrzyletni duchowny staną również i naszymi, to chyba będzie to tylko świadczyło, że  to, co tworzył nie umarło razem z Nim w 1968 r., ba! jest żywe i aktualne. Oczywiście nie przypadkowo wybrałem zdjęcie z Dalej Lamą...

Thomas Merton razem z Dalai Lamą -1968

Herbowe opowieści... - odc. 9 - Doliwa

$
0
0
"Mają być trzy róże czerwone, każda w czterech kwiatach, na białym wiązkiem polu przez błękitne pole" - a jednak bez żadnych z mej strony podkopów i wielkich starań dotarłem do stosownej strony internetowej, na której strona po stronie odnalazłem dzieło Bartosza Paprockiego!* Nic prostszego, jak tylko kliknąć myszką? Bez wypisywania rewersów, oczekiwania na wypożyczenie, ba! zachowania totalnej ciszy w czytelni. Siedzimy przed ekranem monitora, włączamy sobie dajmy na to jedne z koncertów Andre Rieu i robi się jakże miła kwerenda klasycznego dzieła rodzimej heraldyki!


Tym razem herb Doliwa. Dlaczego? A choćby z tego powodu: "Dom Głębockich na Kujawach starodawny, z których Jerzy był wieku mego mąż przeważny, w Turcech na galerach był czas niemały, którego wykupił Jędrzej Tarnawski posłem będąc od króla Augusta u Sulimana cesarza". Jakaś gałąź tychże Głębockich przeszła (po unii lubelskiej?) na Litwę. I z nich m. in. Jan Głębocki, który już pod koniec XVII w. płacił podymne z zaścianka Trepałowo. Między 1854 r., a 1863 r. potomkowie tegoż nie potrafili wylegitymować się ze szlachectwa? Jak to możliwe? Hm... 

Nam wielmożnym, do złotych swobód wzwyczajonym!
Ach, bracia! Wszak to dawniej szlachcic na zagrodzie...
("Tak, tak! - krzyknęli wszyscy - rowny wojewodzie!")
Dziś nam szlachectwa przeczą, każą nam drabować
Papiery i szlachectwa papierem probować".
"Jeszcze Waszeci mniejsza - zawołał Juraha. -
Waszeć z pradziadów chłopów uszlachcony szlacha;
Ale ja, z kniaziów! pytać u mnie o patenta,
Kiedym został szlachcicem? Sam Bóg to pamięta!
Niechaj Moskal w las idzie pytać się dębiny,
Kto jej dał patent rosnąć nad wszystkie krzewiny".
"Kniaziu! - rzekł Żagiel - świeć Waść baki lada komu,
Tu znajdziesz pono mitry i w niejednym domu".
"Waść ma krzyż w herbie - wołał Podhajski - to skryta
Aluzyja, że w rodzie bywał neofita.
"Fałsz! - przerwał Birbasz. -
Przecież ja z tatarskich hrabiów
Pochodzę, a mam krzyże nad herbem Korabiów".
"Poraj - krzyknął Mickiewicz - z mitrą w polu złotem,
Herb książęcy; Stryjkowski gęsto pisze o tem".

Poznajemy? Oczywista - "Pan Tadeusz", księga IV pt. "Łowy i dyplomacja" (336-355)! Ale o ile ktoś papieru nie posiadał? Nie starczyło Moskalowi-zaborcy, że przodkowie pomiędzy JWPany w prastarych dokumentach zmiankowani. Jeden z nich kładę tu nie bez własnej, rodowej przyjemności. Zepchnięte m. in. moich przodków Głębockich (w osobie choćby prapradziadów Adama i Anny ze Stankiewiczów małżonków Głębockich) z pozycji szlachty (ros. dworian) do stanu... mieszczańskiego (ros. grażdan). Kiedy czyta się  o tym można (nie znając realiów owego legitymowania litewskiej szlachty) mniemać, że prapradziad Adam sprzedał, co posiadał w Trepałowie i okolicy, i osiadł w"stołecznym" Wilnie? Nic bardziej mylnego. Jak mieszkał, tak i pozostał w owym zaścianku do swej śmierci w 1907 r.! Ostatni jego męski potomek, Robert Głębocki w przyszłości minister edukacji w rządzie J. K. Bieleckiego, przyszedł tam na świat w 1940 r., już za pierwszej sowieckiej okupacji naszych wileńskich Kresów.

Kiedy mimo zamek Liw szło wojsko niemałe,
Trafili na Jaćwingi, pogany zuchwałe,
Którzy chcieli fortelem lud z zamku onego
Zwabić, skazić do gruntu zacność i moc jego.
Oni ludzie pogańscy naszych nie postrzegli,
Chcąc chęć swoję wykonać na stronie ulegli.
Posłali pod on zamek szpiega dowcipnego,
Rycerz, co Różą nosił, spieszył się do niego.
Odrzuciwszy ostrogi, szedł pod same mury,
Gdzie nie baczył przystępu ani żadnej dziury.

Tak w "Gnieździe cnoty" snuje swoją wierszowaną opowieść B. Paprocki o początkach domu Doliwów. Najstarsze zachowane średniowieczne pieczęcie z Doliwą pochodzą z XIV w. Ta najstarsza z 1334 r. należała do wojewody poznańskiego Mikołaja. Doliwa, Doliwczyk, Dolwita, Tres Rosae - w takich formach nazewniczych znany był ten herb. Najsłynniejszym herbownym, jak mniemam, był bez wątpienia Jan Chryzostom Pasek z Gosławic (ok 1636-1701). O ile ktoświerz, że heraldyczne są tylko nazwiska z końcówkami na -wski, -ski, -cki, -wicz, to niech sprawdzi, jakie w Polszcze rody pisały się choćby Doliwa. Oto kila przykładów, zdawałoby się plebejsko brzmiących nazw własnych: Dobiesz, Drobot, Elsner, Jelitko, Knot, Kopacz, Kot. Lutek, Mleczko, Parawa, Śledź. Nie zapominajmy, że wielu chłopów przenosząc się do miast nagle z Zielonków czyniło się Zielińskimi, Szuba stawał się Szubskim, i jak podaje Wł. S. Reymont w "Ziemi obiecanej" Kaczmarek stawał się Kaczmarskim. czemu o tym wspominam, aby nie stroszyć bezmyślnie piórek i nie wbijać się w karmazynkową dumę. Bo i po co?  Zresztą nie temu przyświeca myśl pisania tego cyklu. 




 * https://books.google.pl/books?id=3BAEAAAAYAAJ&pg=RA1-PA8&lpg=RA1-PA8&dq=bartosz+paprocki+herbarz&source=bl&ots=IyIzB7lxmX&sig=HnSz0hcYw-rlFkxaL4Vd8uQUd6A&hl=pl&sa=X&ved=0ahUKEwjJkYOMnM3KAhVr83IKHXCACAY4ChDoAQhHMAc#v=onepage&q=bartosz%20paprocki%20herbarz&f=false

...był Beksiński

$
0
0
Luty to bez wątpienia miesiąc Zdzisława Beksińskiego! 24 lutego 1929 r. urodzi się w Sanoku. 21 lutego 2005 r. został brutalnie zamordowany w Warszawie. Bez wątpienia ten wstrząsający mord stał się kanwą do powstania jednego z odcinków serialu (produkcji Polsatu): "Pensjonat pod Różą". Niestety chcę Was zabrać "na Beksińskiego", kiedy Jego dzieła opuszczają Bydgoszcz. Mea culpa! Nie ulega to wątpliwości. Sądziłem, że wystawa skończyła się 31 grudnia? Nie wiem skąd ten pomysł? A tu - niespodzianka: jeszcze tydzień temu...




Trudno odczytuje się wizje malarskie, graficzne, fotograficzne Mistrza. O ile ktoś nie gustuje w tego rodzaju twórczości, to nawet wołami nie zaciągnęlibyśmy go do galerii. Bo, co to za przyjemność - wykrzywi się pan w poplamionym kapeluszu - oglądać wszystkie te koszmarności?... Ja się temu panu nie dziwię. Odbiór tej konkretnie sztuki do prostych nie należy.



Tak, można odwiedziny, tym razem  w Biurze Wystaw Artystycznych w Bydgoszczy, przypłacić nawrotem depresji lub wpaść w czarny wir głębokiego rozstroju psychicznego? Nie przestanę powtarzać, że dla mnie osobiście w twórczości Beksińskiego badzia się duch wielkiego Salvadora...




Mnie te obrazy po prostu - zachwycają! Ze współczesnych malarzy polskich nie znam drugiego takiego, który tak storpedował moja estetykę rozumienia sztuki! Nie chcę powtarzać się z tym, co już napisałem wcześniej. Wizje owszem wbijają w grunt, ale i krzyczą do nas swoją trwogą, odzierają ze złudzeń? 


Zachodzę w głowę czy skoro "kreska Beksińskiego" tak mnie zdobywa, jestem jej podległy, to czy to znaczy, że mój wewnętrzny świat jest właśnie taki? Ile z tej ponurości, trupowiatości, zgnicia, przemijania jest we mnie? Czy mój świat  wyobraźni wypełniają podobne wizje? Pewnie chwilami tak.

Muszę się do czegoś przyznać: przy całym uwielbieniu dla sztuki Beksińskiego nie mógłbym powiesić sobie Jego płótna, grafiki powiesić "nad kominkiem". Stałe patrzenie na nie chyba by mnie... zabiły. Przecież, to świat przygnębiającej Apokalipsy!...  Armagedon? Jeśli nie - to co najmniej artystyczne ostrzeżenie przed nim.


Wahałem się do jakiego cyklu zakwalifikować to pisanie: do "Smakowania Bydgoszczy" czy "Palety"? Hm... Ale doszedłem do wniosku, że twórczość Zdzisława Beksińskiego zasługuje na samodzielny wpis? Nie po raz pierwszy jest bohaterem mego blogu. 21 lutego 2014 r. opublikowałem "Beksiński - memento mori...". Tym razem mamy zapis bezpośredniego spotkania z mistrzem.




Trudno ze 135 zdjęć wybrać kilka (-naście). Niech nikogo nie zwiedzie pustka sal. Trochę musiałem się wyczekać, aby zostać sam na sam z Mistrzem. Opuszczając  BWA chciałem zrobić ostatnie zdjęcie... szatni. Widzielibyście ile osób chciało zobaczyć te niezwykłe dzieła. Chciałbym w tym miejscu podziękować dyrektorowi bydgoskiego BWA, Wacławowi Kuczmie*  - za wspaniała pomysł sprowadzenia nad Brdę tej niezwykłej wystawy! Brawooo! Bydgoszcz może być dumna. 




PS: Jeśli ktoś potraktuje moje pisania jako swoistą "musztardę po obiedzie", to przecież do wielu miast w Polsce trafią różne dzieła Zdzisława Beksińskiego. Nie ociągajmy się. Idźmy poznać je osobiście. Nawet najlepiej wydrukowany album nie odda nam osobistego kontaktu z dziełem. Ale na to nie trzeba mego pisania, które w tym momencie ociera się o banał i zbytni dydaktyzm?...


* Nie będę pisał "Wackowi", choć znamy się od lat, pracowaliśmy w jednej szkole, ba! moje osobiste dzieci chodziły na zajęcia plastyczne do pracowni przy ul. Drukarskiej.

Hetman wielki koronny Jan Sobieski do małżonki swojej Marii Kazimiery de La Grange d’Arquien

$
0
0
Epistolografia przeżywa kryzys. A może już należy oddzwonić jej zgon. Sztuka pisania listów umarła, kiedy pojawił się SMS? Tym bardziej zachęcam do czytania tych dzieł, które powstały w wiekach minionych, dokonanych. Tak, nie pomyliłem się, to były DZIEŁA! W końcu gro z nich jest  świadkiem epoki, bezcennym źródłem. Te osobiste zapiski nie miały być upubliczniane. Nam chyba tez nie byłoby w smak, gdyby ktoś ujawnił nasze SMS-y itp.


Mam przed sobą tom (równe 600 stron, bez przypisów) Jan Sobieski "Listy do Marysieńki", które opracował Leszek Kukulski, a wydał "Czytelnik" w 1970 r.  Książkę drukowano, kiedy piszący tu to wszystko przeżywał ostatnie "przed-szkolne wakacje". Ale Sobieskiego znałem! Mądrala! przechwalca! - ktoś szczuje z tylnego rzędu? Przecież przedszkolak oglądał w 1969 r. "Przygody pana Michała" i zapamiętał Mariusza Dmochowskiego w roli Jana Sobieskiego. Jeszcze wtedy tylko hetmana wielkiego koronnego. Pewnie, że takich niuansów nie znałem.



Z listami Jana do Marysieńki stykamy się najczęściej, kiedy chcemy poznać ducha czasu wiedeńskiej victoryi. No, ale przecież przed 12 IX 1683 r. małżonek pisał do małżonki! I po te listy sięgam. Te przed-królewskie! Postarałem się wybrać różne wątki: wojenne, rodzinne, polityczne.
Tak pisał z obozu pod Kamieńcem Podolskim 29 lipca 1671 r.: "Stanąwszy w obozie, a wziąwszy wiadomość o następującym już nieprzyjacielu, tęśmy wzięli przed się radę: księcia p. wojewodę bełskiego zostawiłem pod Tarnopolem z częścią wojska, aby się łączył z Królem JMcią, jeśli przyjdzie do tego, że pójdzie na tę wojnę, a sam z drugą częścią wojska poszedłem tu i przeszedłem za łaską bożą, i dziś tu stawam pod Kamieńcem. Gdyby nieprzyjaciel chciał nam wytrwać z kilka dni, który już ze wszystką turecką, tatarską i kozacką następuje potęgą, wielkie by nasze było szczęście, bobyśmy sobie cokolwiek żywności dla siebie i dla koni przysposobili. Ja za tąż tu okazją będę fortyfikował Kamieniec tymi ludźmi, których tu mam przy sobie, lubo ich mało, ale złych; bo wszystkiego tu wojska ze mną ledwo cztery tysiące, bom część także udzielił księciu Ostrogskiemu dla obrony Wołynia, ostatek zaś po różnych rozstawiło się pasach. [...] Fortecę zaś tę tu fortyfikować będę tymi pieniędzmi, które się obrócić miały na wykupno więźniów, z pewnej, którąm był uczynił, fundacji; ale tym sposobem na te tu miejsce obracam, bo stąd rozumiem być większą P. Bogu przysługę i wieczną sławę i pamiątkę. Jeśli tedy da P. Bóg żywo powrócić, a gdy jeszcze oddam chleby zimowe, jakom już uczynił votum, w ręce rzeczypospolitej, aza się kiedyżkolwiek obaczy, a ja też wszystkich z siebie zbędę inwidyj". Nie mógł wtedy wiedzieć, że z \a rok to "orłowe gniazdo" padnie. Wśród poległych (od strasznego wybuchu) zginie m. in. pułkownik Jerzy Michał Wołodyjowski. Autentyczny, a nie wyimaginowany przez Henryk Sienkiewicza. Ci, co plwają na "Trylogii" niech uderzą się w pierś i odpowiedzą na pytanie: kto by dziś TO pamiętał?


Ten list pisane w słynnym Barze 3 października tegoż samego roku chyba kładzie się cieniem na idyllicznym fresku barokowej miłości: "Takem sobie już głowę nabił melankolią, że już się mój nigdy z przyrodzenia wesoły nie przywróci humor. Aleć też Wć o to mniej dbasz i nie pomnę, abyś kiedy mi o to rzekła, widząc mię najutrapieńszego, albo żebyś sama, tak jako dobrzy zwykli czynić przyjaciele, dobrą swą i wesołą chciała wybić to z głowy cerą albo jaką zabawą. Pomnę w Tarnowie, jadąc z Krakowa, kiedym był tak strapiony i podziałem tych nieszczęsnych chlebów tak sturbowany, siadając nad tym po całej nocy, żem już prawie ledwo żył, tedyś Wć tak na mnie była dyskretna, żeś żadną żywą miarą dziecięcia, wrzeszczącego mi nad głową, do drugiej naprzeciwko nie pozwalała wynieść izby, choć tam było arcywcześnie dla niego i ciepło, i choć o zdrowie mężowe każda żona bardziej dbać aniżeli o dziecięce powinna. Nie dziwuj się Wć temu, że to przyszło na myśl; bo myśląc ustawicznie o jednym, muszą rzeczy wszystkie przeszłe, by najdawniejsze, jedna po drugiej na myśl i pamięć przychodzić. Wć, że nie kochasz, toteż nie myślisz, a nie myśląc, zapominasz, i dlatego się na krótką skarżysz pamięć". Zresztą wcześniej też znajdziemy ślady pewnych... kwasów i dąsów między małżonkami Sobieskimi. Czyż hetman nie wspomina o depresji? Melancholia, która ogarniała "marsowe dziecię"? Nie takim uczono nas widzieć przyszłego Jana III. Po podobnych słowach czyż nie dochodzimy do wniosku, że niewiele dzieli nas od Sarmatów z XVII w.! Oni też nie byli wolni o pewnych życiowych słabości? Wychodzi na to, że tylko na pomnikach są idealni sarmackiej naturze. Życie pisało jednak inne scenariusze?...

Janina - herb Sobieskich
Rok później, 26 listopada 1672 r. będąc w Szczebrzeszynie pisał Jachniczek tak z wyrzutem: "Już też teraz doznałem jawnie i oczywiście, że Wć moja panno nie dbasz o mnie aniś mnie szczerze kochała: bo kto kiedy na świecie, kochając w kim, tak się z nim dusznic i koniecznie pragnął rozłączyć, jakoś to Wć moje serce w tym teraźniejszym pokazała żalu? Żałowałem ja też matki mojej, a przecie jedne widzenie, jedne słowo Wci mego serca, jako tej osoby, nad którąm nic nie miał milszego na świecie i dla której tylko żyć i konserwować się pragnąłem, wiele tego zaraz momentu ujęło mi żalu, a przydało konsolacji; a to tylko w nadziei, i to niepewnej będąc, żem miał kiedy tej, w której-em się być rozumiał dotąd, doczekać szczęśliwości, żeśmy jedno dla drugiego żyć tylko mieli. Nie kondemnuję ja tej miłości, którąś Wć moja duszo przeciwko rodzicom miała i mieć powinnaś; ale przecie po ludzku te rzeczy czynić potrzeba, konserwując tak słabe zdrowie swoje, jeśli nie dla mnie, przynajmniej dla dzieci swoich. P. Bóg sam widzi, że i ja sam szczerze dopomagam tego żalu, bom osobliwy jejmości ku sobie znał afekt; ale kto tak kiedy na świecie żałował, jako tu nam ks. Kostrzycki napisał, żeś Wć moja duszo przez sześć dni nie jadła, nie spała, nikogo do siebie nie puszczała, a nawet i światła widzieć nie chciała? A dla Boga, i nie oczywisteż to są rzeczy, żeś się Wć swą ręką zabić chciała? A kiedyś się tak sama zabijać chciała, to jest znakiem nieomylnym, żeś już nic sobie miłego na tym nie zostawiła świecie; i co za dziw, że paraliżowa przypadła afekcja, kiedyś Wć gwałtem tego pragnęła i umyślnie tego szukała?". Czy głodzenie się pani hetmanowej można zakwalifikować jako próbę samobójczą? Autor listu raczej nie ma wątpliwości. To ten list zaczyna się od nagłówku (?) tak charakterystycznego dla wiedeńskiego pisania:"Jedyna duszy i serca pociecho, najśliczniejsza, najwdzięczniejsza i najukochańsza Marysieńku, panie serca mego!". 


Z tego samego listu coś bardziej polityczno-militarnego:"Bardzo Króla JMci zawiedli ci, co mu obiecowali, że się przy mnie nie miało zostać, tylko ośm chorągwi; a teraz się to tu pokazało, że ich nie odeszło, tylko cztery, i te się już cale do wojska znowu proszą. - Książę jmp. wojewoda bełski będzie tu u nas dziś. Nocuje w Turobinie; którego z wojskiem obiedwie przysięgły chorągwie. Dziś, że kwartiery zimowe rozdawać się zaczynają, nowe zaciągi bojąc się, aby ich zaraz wojsko nie znosiło, już do mnie po ordynanse przysyłać zaczynają, wyrzekając się p. pisarza, swego nowego hetmana. Oto mam mocną w P. Bogu nadzieję, że tę ojczyznę wkrótce uspokoimy i każdy się przy swoim zostanie ani się złość ludzka cieszyć z cudzego nie będzie. Bo to jest i będzie prawdziwe uspokojenie; nie to, co by tylko było bardziej zamieszało rzeczpospolitą i do ostatniej by ją było przywiodło zguby".
Bydgoszczanin będzie kontent, kiedy znajdzie choć wzmiankę o rodzinnym mieście? Jeden ze śladów znajdziemy w liście z 1 XII 1672 r. Hetman przebywał jeszcze w Szczebrzeszynie i pisał: "Z Łowicza tedy pojadę na Bydgoszcz, gdzie jeśli łaska Wci serca mego, racz mi zajechać drogę; tylko by się trzeba zaraz, wziąwszy list, w tę wybrać drogę. Respons jednak na ten list racz Wć moje serce do Bydgoszczy przed sobą posyłać a Mme łowczyna, uniżenie i bardzo proszę, bo tam mój na to świeży będzie czekał posłaniec. List ten piszę przez jmp. łowczego koronnego, którego posyłamy do Warszawy, on zaś ten list przez umyślnego obiecał do Bydgoszczy, a stamtąd przez świeżego do Gniewu. Czytałem wczora w liście ks. Kostrzyckiego do ks. Przyborowskiego o Fanfanie i o nogach, że ich źle stawia i że ich może mieć krzywe na potem. Wszystko mi się zda, że on, nie rozumiejąc mody, stawiać mu ich en dedans każe, tu zaś Wć, i jako należy, en dehors; i tak dziecię nie wie, co z sobą robić, jeśli jeden tak, a drugi inaczej, a cale przeciwnie. Słyszałem także, że mu się nauką przykrzą. Dla Boga, dać mu pokój, nie męczyć go jeszcze niepotrzebnie!".


Czy nas stać jeszcze na takie "literackie loty", jak kreślił w Łowiczu 11 XII 1672 r.: "Więcej nie turbując, całuję wszystkie śliczności Wci serca mego w myśli i imaginacji, ponieważ mi się ich nierychło dostanie w skutku i efekcie; czegom jako pragnął, nie tylko wypisać, ale i wymyślić rzecz niepodobna. Jeśli Wć moje serce tę swoją miałabyś odmienić intencję i drogę, proszę, racz mi znać dawać nocą i dniem do Pielaskowic, gdzie na tę oczekiwać będę wiadomość, bo gdzie indziej nie mam".
Można brać przykład z przyszłego monarchy? Spróbujmy. Warto od czasu do czasu pochylić się nad podobnymi dziełami. Listy nie po raz pierwszy i nie po raz ostatnim na moim blogu. Kto będzie następny? Nie wiem. Może wrócę do korespondencji Marksa z Engelsem?... 

PS: 17 czerwca minie 330. rocznica śmierci JKM.  

Spotkanie z Pegazem (66) Mikołaj Rej "O cnocie"

$
0
0
"Szereg znakomitych pisarzów wieku złotego otwiera Mikołaj Rej (1505-1569), urodzony w Żórawnie pod Haliczem. [...] Zasługi Reja są nieśmiertelne, a polegając, krótko mówiąc, na tem, że on stworzył literaturę narodową [...]. Dzięki swemu niepospolitemu talentowi, on pierwszy dowiódł, że się literatura może rozwijać w języku narodowym, on się najwięcej przyczynił do zwycięstwa języka ojczystego nad łacińskim" - tak "Historii literatury niepodległej Polski (965-1795)" pisał Ignacy Chrzanowski* o Mikołaju Reju (Reyu).

Jego życie rozłożyło się na panowanie trzech Jagiellonów: Aleksandra, Zygmunta I i Zygmunta II Augusta. To jego wkładem było, że rządy dwóch ostatnich nazwano"złotym wiekiem". Wyobrazić sobie nie podobna tej epoki bez NIEGO.  Z poetów polskiego renesansu w pamięci ogółu pozostaje jedynie jeszcze Jan Kochanowski. Kto tam wymieni Klemensa Janickiego czy Andrzeja Krzyckiego? Nawet ten, któren pierwszy po polsku pisał Biernat z Lublina zepchnięty został w mroki niepamięci! 
Mikołaja Reja (Reya) bez wątpienia unieśmiertelniło słynne "Polacy nie gęsi", pamiętamy coś o "Krótkiej rozprawie między trzema osobami: panem, wójtem a plebanem [...]" **. Ja dorzucam cytat zaczerpnięty z niemniej słynnego "Zwierciadła", gdzie takie znajdziemy perły:"Jako jest zacne królestwo polskie. Patrzaj, które jest tak zacne a tak sławne królestwo, jako jest... nasze królestwo polskie, w którem nas tu, Polaki, Pan nasz z łaski swej posadzić a rozszyrzyć raczył? [...] A my, Polacy, za mało pracą a za małem staraniem, ich kosztownej prace a ich robót z rozkoszami sobie używamy!". Jest i wzmianka o marsowych zaletach Sarmatów:"... a straszny huf każdemu nieprzyjacielowi bywa, gdzie Polak swe jasne, niezakryte czoło okaże"***. O tak piszącym Reju (Reyu) chyba już nie myślimy.
No, ale "Spotkania..." nie są dogłębną analizą poezji danego Autora. w dniu 515. urodzin Poety chcę przypomnieć wiersz "O cnocie"

Wszystko po społu umiera z człowiekiem,
Lecz święta cnota, ta trwa wiecznym wiekiem.
Cnota jest klenot nieoszacowany,
Bo ta ozdobi ubogie i pany.
Cnota się błyszczy nad wszytki szmaragi,
Na żadnym targu jej nie najdzie wagi.
Wszytko się musi zmienić przy człowieku,
Lecz cnota święta, ta z nim trwa do wieku.
Z ciałem przypadki odmienić sie muszą,
Lecz cnota święta, ta i w niebie z duszą.
Niech sie, jako chce, mieszać wszytko będzie,
Cnota każdego ma ozdobić wszędzie.
Z zacnych postępków a z poćciwej sprawy
Zawżdy cnotliwi dostawali sławy.
Mocna to zbroja z poćciwością cnota:
Ta sławy strzeże, a broni kłopota.,
Piękniej każdemu przy cnocie sławnym być
Niż przy niecnocie smętnych czasów użyć.
Kiedy niecnota jaka ruszy ciebie,
Nie masz li kogo, zawstydaj się siebie.
Cnota na świecie jest wielka królowa,
A w dziwnej sławie swe dworzany chowa.
Gdy kogo widzisz wszetecznym na świecie,
Łajesz; przeczże cie to samego gniecie?
Wszeteczny zawżdy, co swą cnotę depce,
Mnima, by o nim, gdy kto z drugim szepce.
Poćciwy wszędy, gdy swą sławę czuje,
By orzeł zawżdy wzgórę przepatruje.
Wielki to klenot mieć poćciwe oczy,
Kto prze niecnotę w ziemię ich nie tłoczy.
Nadobnie cnota swe kochanki stroi,
A żaden tych słów: "Ty milcz!" sie nie boi.
Nikczemny to sklep, kędy skarbu nie masz;
Takież bez cnoty dobrego mi ukaż.
Niech się, jako chce, zdobi kstałty ciało:
Wszytko szpetny strój, kiedy cnoty mało.
Napiękniejszy strój nade wszytki złota,
Kogo ozdobi z poćciwością cnota.
Napiękniejszą to na sławę delija,
Kto z cnotą dzierży, a niecnotę mija.
Cnota z fortuną nigdy z sobą wiernie:
Ta wzgórę lata, a ta wszystko miernie.
Rozliczne burzki około człowieka,
Jako go cnota ma zdobić do wieka.
Koń twardym krygiem bywa załomiony,
A ciało cnotą, ten źrzebiec szalony.
W fortunnych czasiech cnota się więc niszczy,
Ale w fortunnych najaśniej się błyszczy.
W szczęściu mało znać człeka cnotliwego,
Bo wszyscy chwalą i złe sprawy jego.
Kiedy nieszczęście przypadnie na kogo,
To już swe handle cnota ceni drogo.
Cnota z fortuną rozno z sobą chodzą,
A nigdy w jednym gmachu się nie zwodzą.


Może nas czego strofa staropolska nauczyć? Uważam, że TAK! Trudno nie zgodzić się z oceną Ig. Chrzanowskiego, który napisał: "W pismach swych występuje Rej głównie jako nauczyciel narodu polskiego". Tak więc i ja czerpię z Jego dorobku. Jakby rozbić tekst powyższej poezyi, to proszę zwrócić uwagę, jak zgrabnie układają się nam staropolskie... myśli wygrzebane! Ku pamięci raz jeszcze kładę dwie ostatnie linijki. I do przemyślenia i ku przestrodze: 

Cnota z fortuną rozno z sobą chodzą,
A nigdy w jednym gmachu się nie zwodzą.

* Chrzanowski Ign., Historii literatury niepodległej Polski (965-1795) (z wypisami), Nakład Gebethnera i Wolffa Warszawa 1930, "wydanie dziesiąte, poprawione i uzupełnione" - s. 78-79
** Pełny tytuł, to: "Krótka rozprawa między trzema osobami: panem, wójtem a plebanem, którzy i swe i innych ludzi przygody wyczytają, a takież i zbytki i pożytki dzisiejszego świata"
*** cytaty za Ig. Chrzanowski, op. cit., s. 98

Smakowanie Bydgoszczy... (30) - magiczna ulica A. Cieszkowskiego

$
0
0
Bydgoszczan nie trzeba przekonywać. Ulica Ciszkowskiego ma swoje Święto *. Warto odwiedzić stronę, której link podaję w przypisie. August Cieszkowski (1814-1894), który jest patronem ulicy należy do zasłużonego grona działaczy narodowych zaboru pruskiego. Zaliczmy go do jednego z najdostojniejszych Synów Wielkopolski. Powoli zaciera się pamięć o silnych związkach, jakie łączyły Poznań z Bydgoszczą. Nikt sto lat temu nie powtarzał by bredni o... pomorskiej przynależności miasta nad Brdą! Wtedy jeszcze tliło się wspomnienie o Wielkim Księstwie Poznańskim. Dziś?
Ulica Cieszkowskiego spina dwie miejskie arterie. Jedna z nich była bohaterem ostatniego "Smakowania Bydgoszczy...", czyli Pomorską z Gdańską (za komuny Aleje 1 maja). Przedłużeniem Cieszkowskiego jest ul. J. Słowackiego (za cesarskich czasów, do stycznia 1920 r., była to Bismarckstraße), którą dojdziemy (ale to już w innym «Smakowaniu...») do Filharmonii Pomorskiej im. I. J. Paderewskiego. Rzucimy wzrokiem w jej kierunku?...





Trudno nie ulec magiczności ul. Cieszkowskiego. Przez lata (1968-78) miałem z nią tylko jedno skojarzenie: przychodnia ortodontyczna! Kamienice nie świeciły takim przykładem odświeżenia, jak teraz. Były podobne innym ulicom w okolicy. Nic godnego uwagi? Ornamenty, które cały czas są ozdobą domów nikły pod warstwą miejskich zanieczyszczeń i wieloletnich zaniechać konserwatorskich!  









Nie będę ze skrupulatnością miejskiego kronikarza zamęczał  "pod którym numerem"jest to i owo. Śmiem twierdzić, że godniejsi mnie pasjonaci zapewne zrobili to na swoich blogach. Każdy z nas stara się, aby miastu, tak bardzo ograbionemu z jego dziedzictw narodowych i kulturowych, przywrócić trochę blasku i splendoru.







Ulica A. Cieszkowskiego nie jest jakimś komunikacyjnym kolosem. Żałować należy, że deptakiem staje się tylko przy okazji obchodzonego Święta. Wiem, że pewnie utrudniłoby życie mieszkańcom, ale... 







Szkoda, że niewiele tu się dzieje. Większość z nas gna w obu kierunkach i nie ma czasu  podziwiać oryginalnych ornamentów. A szkoda. Sam padam ofiarą swej nie uwagi? Przed laty, kiedy współpracowałem z VI LO w Bydgoszczy, wracaliśmy z Archiwum Państwowego przy ul. Dworcowej 65. Stanęliśmy przed kamienicą, na której jest tablica poświęcona doktorowi Janowi Bizielowi i nagle jedna z uczennic nieomal krzyknęła: "Tam!". Zadarliśmy głowy i oniemieliśmy z wrażenia. Na fasadzie umieszczono masońskie symbole? Loża masońska w Bydgoszczy? Znalazłem wypowiedź znanego bydgoskiego historyka pana dra Marka Romaniuka. Cytuję za portalem bydgoszcz24.pl (link poniżej**): "Zapewne chodzi o kamienicę Święcickiego na rogu Gdańskiej i Cieszkowskiego, gdyż na niej widać atrybuty wolnomularstwa. Z tego co mi wiadomo, Święcicki masonem nie był. Umieścił na swojej kamienicy motywy sztukatorskie, symbolizujące fach właściciela, czyli budowniczego, cyrkiel i ekierkę". Ale muszę rozczarować szperaczy miejskich tajemnic z dalszej części wypowiedzi wynika, że to nie była siedziba Loży! Ta miała znajdować się "Przy ul. Pod Blankami 15. Tego budynku już obecnie nie ma. W miejscu, gdzie znajdował się ogród loży, stoi obecnie pomnik Kazimierza Wielkiego". Fizycznie budynek już nie istnieje.








To nie jest zbyt długa podróż. Ale warto ją odbyć. A potem wrócić na Pomorską, zatopić się w Mazowiecką, Świętojańską, dojść "do Londynku". Bocianowo, to ciekawa enklawa, domy dokoła placu Piastowskiego. Wiele bym dał, aby wrócił ten czas (choćby przełom lat 60-tych i 70-tych XX w.), kiedy zjeżdżały furmanki z rolnikami, konie rżały, ba! można było takiego siwka lub gniadosza poklepać po karku. Dziś plac jest zabudowany straganami. Bez duszy... 





* http://www.cieszkowskiego.bydgoszcz.eu/
** http://bydgoszcz24.pl/artykul/masonow-bydgoskich-czekaja-230-urodziny-lozy

Przeczytania... (116) Aleksandra Ziółkowska-Boehm "Druga bitwa o Monte Cassino i inne opowieści" (Wydawnictwo ISKRY)

$
0
0
"Był listopad. Alzatczyk zobaczył na stoliku fotografię, a przy niej bukiecik kwiatów, więc się zainteresował, kogo przedstawia. Halina powiedziała, że to marszałek Józef Piłsudski, a 11 listopada jest świętem narodowym. Dla udowodnienia swego patriotyzm żołnierz pobiegł po mundur i pokazał, jak sobie izoluje hitlerowską «wronę» od serca. Z wewnętrznej kieszonki odpiął kawałek materiału i zaczął rozwijać. Miał tam trzy papierki, a w nich schowane oddzielne kawałeczki wstążek: białej, czerwonej i niebieskiej, oraz igłę i nitkę. Wytłumaczył, że gdy nadejdzie odpowiedni moment, naszyje to na mundurze, żeby każdy wiedział, że jest Francuzem" - dlaczego zaczynam tym cytatem? Bo jest różny od innych? Bo uświadamia nam, że żołnierz Wehrmachtu też był człowiekiem, niekoniecznie hitlerowcem? W każdym, rodzinnym wspomnieniu z II wojny światowej znajdziemy opowieść o... dobrym Niemcu? U moich wileńskich Dziadków, w zaścianku Trepałowo, rozklejał się Austriak. Ciekawe, że właśnie oni wracają w tych epizodach? Ta opowieść (o wiele dłuższa i zaskakująca) po raz kolejny uświadamia nam, że nie ma historii tylko białej i tylko czarnej. Zaczerpnąłem ją z książki Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm "Druga bitwa o Monte Cassino i inne opowieści" (Wydawnictwa Iskry).
"W grobie było sześciu chłopców i dziewczyn. Krysia była jedyną kobietą w oddziale. Więc - już kres... I pewność. Nachyliła się nad zetlałymi resztkami. Wie nieomylnie - to nie Krysia. To nie jej układ rąk, to nie Krysia [...]" - to cytat z M. Wańkowicza*. Bo tą ważną książkę otwiera opowieść"Ostatnie dni Krystyny Wańkowiczówny - opowieść «Gryfa»". I jest zdjęcie, podpisane: "Krystyna, ps. «Anna», córka Zofii i Melchiora Wańkowiczów". Młoda dziewczyna patrzy przed siebie. Uśmiecha się? Nie wiem. Włosy spięte w dwa warkocze. «Gryf», to późniejszy generał Janusz Brochwicz Lewiński (ur. 17 IX 1920 r.). To, co nie udało się M. Wańkowiczowi spełniła jego była osobista asystentka i sekretarka Aleksandra Ziółkowska-Boehm. Spotkali się w 2010 r.: "«Gryf» wspominał Krysię ze wzruszeniem. Mówił, że wywarła na nim duże wrażenie jako dzielny, prawy człowiek. [...] Towarzyszył jej w ostatnich dniach życia. Widział ją poległą i on ją pochował. Jej śmierć ciężko przeżył". O tym jest ta książka - o spotykaniach z ludźmi, którzy widzieli... którzy walczyli... którzy nie mogli po 1945 r. wrócić do swych gniazd... którzy tułactwem swym płacili za wierność Rzeczypospolitej. Ale tej bez Sowietów i narzuconego przez ich bagnety reżimu!...
To ważna książka dla poznania i zrozumienia wygnanego, zdradzonego przez Aliantów pokolenia! Historia Krystyny "Anny" Wańkowiczówny, to jedna z wielu, jakie tu poznajemy, jakie nas wzruszają, jakie stają cząstką zbiorowej pamięci o tych, co padli. Tytuł może nas lekko zwieść? Dużo o powstaniu warszawskim."Po przebiegnięciu Świętokrzyskiej odczekaliśmy wybuch na rogu Moniuszki i wtedy pędem ruszyliśmy na południe. Gdy przecinaliśmy ulicę, nastąpił nieprzewidziany strzał w to skrzyżowanie. Ja byłem ostatni. Pocisk uderzył w resztki kamienicy z lewej strony i stoczył się po stromym gruzie. W biegu przeskoczyłem nad wpadającym mi pod nogi niewypałem"- wspominał Wiesław Chrzanowski.
Wstrząsające są wspomnienia Haliny Chrzanowskiej, żony Wiesława. Walczyła na Ochocie. Zbierała rannych: "Zobaczyliśmy w trawie leżącego rannego. Miał otwartą ranę na brzuchu, widoczne były wewnętrzne organy. Płakał i błagał, by go zastrzelić. Uszliśmy kawałek z noszami, mój kolega zatrzymał się. Wrócił i strzelił do rannego".  Czy ten obraz burzy nasze idealizowane kadry AD '44? Może wreszcie jest czas, aby odmitologizować powstanie i w ogóle II wojną światową. Jestem zdania, że podobna relacja buduje prawdziwy obraz walk i psychiki żołnierzy Armii Krajowej. Jestem zdania, że pani Halina Chrzanowska zdobyła się na ogromną odwagę, że uratowała dla nas ten epizod, że nie zabrała go ze sobą, nie zataiła. Przeżycia z obozu koncentracyjnego w Ravensbrück możemy skonfrontować z tym, co opowiedziała pani Alicja Gawlikowska Świerczyńska**. "Obrazy obnażonych ciał ludzi ciężko chorych, które wraz z innymi więźniarkami nosiłam i układam na stosach, całymi latami mnie prześladowały i teraz jeszcze mocniej wracają" - pada we wspominaniach. Wstrząsająca jest świadomość, że los połączył Halinę i Wiesława, ale dzieli ich nigdy nie opowiadana historia: "Byliśmy jakby sami ze swoimi doświadczeniami. Wiesław wiedział, gdzie byłam, ale nie znał moich przeżyć". Powinniśmy czuć się wyróżnieni, że zaproszono nas do tych wspomnień? Pora się obejrzeć dookoła. Może jeszcze ktoś obok nas pamięta, zdobędzie się na wspomnienie, wzbogaci nas i nauczy rozumienia historii?...
Może być zaskoczenie odnalezienie takich słów Zofii Korbońskiej, żony Stefana (Delegat Rządu na Kraj) o... współczesnej Polsce: "Jaka jest moja wizja Polski? Chciałabym, żeby Polska stała się praworządna, żeby zapanował w niej ład wewnętrzny, a znikła «poprawność polityczna» [...], żeby przestał królować w niej oportunizm, a wrócił patriotyzm, czyli żeby świat polski odzyskał duszę. [...] Rządzą teczki. Ale kto je stworzył i po co?". Proszę znaleźć odpowiedź na to i inne pytania. Potraktujmy ten głos, jako świadectwo troski i zainteresowania krajem przez Polaków rozsianych po całym świecie? Aleksandra Ziółkowska-Boehm cytuje m. in. listy małżonków Korbońskich do siebie. Bardziej zaskakującym jest zapewne ten, który odczytano na pogrzebie Zofii Korbońskiej, zaczynał się tak:"Drodzy Przyjaciele! Nie myślcie, że piszę do Was z za grobu. Wprawdzie list ten otrzymacie już wtedy, gdy będę patrzyła na Was z nieba (mam nadzieję?), ale piszę go za życie jeszcze, gdyż czuję lodowaty oddech Kostusi na swoich plecach [...]". Autora tego niezwykłego listu zmarła w 16 VIII 2010 r. i została pochowana w Świątyni Opatrzności Bożej w Warszawie, u boku męża.
Osobiście zaskakuje mnie jedno ze wspomnień pani Beaty Chomicz: "Byłam w trzeciej klasie, gdy pojechaliśmy na wycieczkę do Wilna. Było to po wielkiej powodzi, która zalała miasto. Woda wdarła się nawet do katedry. W bocznej kaplicy z lewej strony na wysokich katafalkach stały trzy królewskie trumny wyniesione z podziemi. w jednej z nich były szczątki Barbary Radziwiłłówny". Tu wtrąca swoje grosze i podpowiem, że należy koniecznie sięgnąć do wspomnień nieodżałowanej pamięci pana  dra Stanisława Lorentza***. To są te opowieści, których "po tytule" książki po prostu nie spodziewamy się znaleźć. A są! Ogromną jej wartością są liczne zdjęcia rodzinne, wojenne, z emigracji. Jest możność przeczytania wpisu w pamiętniku pani Beaty z 29 sierpnia 1939 r.: "Beatko, pamiętaj, że czeka nas wojna w obronie niepodległości i honoru, a w tej wojnie wszyscy będziemy żołnierzami". Jako mieszkanka kresowego Wołożyna była świadkiem agresji sowieckiej: "Nagle usłyszeliśmy łomot na końcu ulicy - wjeżdżały czołgi. Mnie, naiwnej, nawet do głowy nie przyszło, że są to czołgi wroga, ale gdy zbliżały się do nas, spostrzegłam, że stojąca po drugiej stronie ulicy grupa Żydów ożywiła się, podskakuje, wyrzuca w górę czapki i krzyczy: hura! W otwartych włazach czołgów zobaczyłam obcych żołnierzy w czapkach z czubem i z dużą czerwoną gwiazdą". Jak nieprawdopodobieństwo brzmi wspomnienie o zamieszkaniu w domu rodziców pani Beaty... Leopolda Skulskiego, byłego premiera. Tam też został przez sowieckich okupantów aresztowany i wywieziony do Brześcia Litewskiego. Mamy faksymilia listu pani Janiny Skulskiej pisany z Warszawy do rodziców pani Beaty. To właśnie z tejże wspomnień zaczerpnąłem cytowane spotkanie z Alzatczykiem w mundurze Wehrmachtu.
Gdzie tu Monte Casino? - niecierpliwi się gimnazjalistka, która ma do wykonania zadanie domowe i wybrała książkę pani   Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm "Druga bitwa o Monte Cassino i inne opowieści" i próżno szuka dzielnych żołnierzy II Korpusu Polskiego? Tak, to prawda owe "...inne opowieści" na razie dominują. To, że o niektórych nie wspominam (np. rzeź wołyńska) nie wynika z mego nie-zainteresowania? Chcę, za każdym chyba razem to robię, wyłuskać zaskoczenia, jakie odnajduję na kartach kolejnej książki. Nie będę oryginalny, ale mogę tylko wystawić kolejną LAURKĘ wydawnictwu! Wielu może się od ISKIER uczyć, jak należy wydawać książki historyczne! Pewnie, że serce żywiej bije, kiedy odnajduję bliskie lub ważne kresowe "stanice": Wilno, Grodno, Czortków, Stanisławów, Pińsk, Oszmiana. Jakie to zaskoczenie, kiedy znajduje się własne, życiowe motto, według którego żyję od 1977 r.: VERBA VOLANT, SCRIPTA MANENT! I  cytat z listu pana Rudolfa Falkowskiego do Autorki (Montreal, 21 VII 2009), kiedy wspominał 1939 r.: "Pozostał jakiś nieokreślony żal, że to tak się skończyło. Ale jakoś przebrnąłem, wskrzesiłem wszystkich i usunąłem wszystko czego nie chciałem zostawić w dzienniku. Przekonałem się, że ludzie nie bardzo wierzą faktom, alej jeśli ten fakt zostanie podany w smacznym fikcyjnym sosie, połkną bez kłopotu". Bezcenne są cytowane fragment pamiętnika R. Falkowskiego, lotnika Dywizjonu 303. Odnajdziemy zaskakującą życiową zasadę: "Jak Niemcowi i  Anglikowi nie obijesz mordy, to nigdy twoim przyjacielem nie zostanie". Wart przytoczenia jest fragment zapisu z 22 VI 1943: "Dziś odwiedził nas prezydent Raczkiewicz. Staliśmy w szeregu. [...] Postawą przypominał prezydenta Mościckiego. Przeszedł przed szeregiem i do końca powoli cofał się, podając rękę żołnierzom. Zagadywał, pytał: skąd? jak długo? I uważnie słuchał. Biła od niego bezpośredniość; ot. pogaduszki przy piwie ze starymi znajomymi".
"Zdobycie Widma, jak i cała walka Polaków, związała na tyle siły nieprzyjaciela dokoła Monte Cassino, ze w tym czasie udało się brytyjskiemu korpusowi pomyślnie sforsować rzekę Liri [...]" - wreszcie pada uświęcone krwią kresowej i karpackiej Monte Cassino. Dalej czytamy: "Dzięki bohaterstwu polskich żołnierzy i ich poświęceniu dla wspólnej alianckiej sprawy, dla Polski, udało się pokonać wroga, zdobywając uznanie alianckiego dowództwa"****. To fragmenty z wywiadu z podchorążym Zdzisławem Starosteckim. Proszę uważnie przeczytać, jak... walczono o prawdę o Monte Cassino między... sobą, weteranami. Ale ja chcę przywołać inny fragment wspomnienia. Kolejna historyczna niemożliwość? "...ujrzałem na ścieżce przed nami leżących dwóch naszych rannych saperów. Wyskoczyłem natychmiast z podręczną apteczką, ale widząc poważną ranę brzucha jednego z nich, poczułem się bezradny ze swoimi kilkoma bandażami. Ranny był półprzytomny. Kiedy uniosłem głowę, spostrzegłem w skałach ponad nami wynoszony szybkimi ruchami znak Czerwonego Krzyża. Obok ukazał się hełm niemieckiego żołnierza. Przywołujący ruch mojej ręki skłonił go do zejścia i wkrótce opatrywaliśmy wspólnie rannych. Niemiec miał doskonale wyposażony zasobnik i rutynę wyszkolonego sanitariusza. Kiedy założyliśmy rannym opatrunki, zamknął swoją walizkę i bez słowa się oddalił. Oszołomiony tym niezwykłym wydarzeniem zdążyłem krzyknąć: - Danke!, zanim zniknął w skalnym rumowisku. Nie oglądając się, uniósł rękę w odpowiedzi". Zawsze w takich chwilach tłumaczę swoim uczniom: gdybym to wymyśli, to powiedzielibyście,  że to kicz i melodramat! Jak widać życie plecie swymi nićmi... I pojąć tego, ani ogarnąć logiką nie da się! Spodziewaliście się takiej historii? Bo ja - nie.
Jeśli ktoś zastanawia się skąd wziął się tytuł książki, to ma na to cały rozdział (z niego wszystko, co wypełniło poprzedni akapit) "Czołgi na Widmie, czyli druga bitwa o Monte Cassino". Smutne, że jednak wspólna walka, ustalanie kto i na ile de facto był bohaterem - dzieli? Bogata korespondencja. Zaskakujące wnioski. Trochę gorzka lektura? Chce się za klasykiem rzec: "a to Polska właśnie"? Dobrze, że pani Aleksandra Ziółkowska-Boehm ukazuje nam TEN świat. BUNT - wśród żołnierzy II Korpusu? Chciałbym móc zamknąć oczy i tego nie widzieć? Może niepotrzebnie sięgnąłem po  "Drugą bitwę o Monte Cassino i inne opowieści"? Nie wiedzieć, to żyć w nieświadomym świecie ułudy?... "Rozpoczął bunt kapral Adam Piwiński z Polski, z Borysławia, kierowca czołga podporucznika Kochanowskiego, po tym ja - jako drugi kierowca czołga i operator przedniego karabinu maszynowego - poparłem Piwińskiego. Jako trzeci przyłączył się do nas młody żołnierz, który przyszedł z junaków z Egiptu i był w naszym czołgu operatorem radiowym" - to z cytowanego listu jednego ze świadków. W innym liście czytamy:"Starostecki nawet zaprzecza teraz, że nie było w naszym czołgu «buntu», że Wańkowicz pisał nieprawdę, że to tylko było malutkie nieporozumienie. Dobre mi malutkie nieporozumienie, gdzie dowódca plutonu a zarazem naszego czołgu grozi użyciem broni bocznej przeciwko swojej załodze".
Książka pani Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm "Druga bitwa o Monte Cassino i inne opowieści", to cenny głos w rozumieniu czym naprawdę była II wojna światowa, jaką cenę za jej skutki zapłacił nasz umęczony i doświadczony Naród. Chyba nie znajdę rodziny, w której nie znaleźlibyśmy śladów po jej weteranach.  To pokolenie odchodzi na naszych oczach. Wśród moich krewnych, członków z rodzinami skoligaconych, którzy z bronią w ręku walczyli - nie ma już nikogo. Wkrótce nie będzie już kogo zapytać, jak był naprawdę. Tym bardziej "Druga bitwa o Monte Cassino i inne opowieści" staje się dokumentem, źródłem dla nas, którzy nie stawali przed wyborami lat 1939-1945. Stawiam swój egzemplarz m. in. obok dwóch wydań "Monte Cassino" - to z 1957 i to z 1989.

*      *     *

W rocznicowym poście poświęconemu 70. rocznicy bitwy pod Monte Cassino (18 V 2014 r.) cytowałem słowa papieża Piusa XII (1939-1958) z dnia28 lipca 1944 r. Skierowane były do zaproszonych przed oblicze tegoż Ojca Świętego polskich żołnierzy. Przypominam je, bo warte są tego:

"W rzeczywistości, choć ziemie Waszej Ojczyzny czerwone są od krwi, Wasze prawa są tak pewne, że możemy mieć niezachwianą nadzieję, że wszystkie narody zdawać sobie będą sprawę ze swoich obowiązków wobec Polski, która była widownią tak częstych walk i że w sercach przetrwało uczucie prawdziwie ludzkie i chrześcijańskie, które pozwoli odzyskać miejsce według zasad sprawiedliwości i prawdziwego pokoju".


* Wańkowicz M., Szczenięce lata. Ziele na kraterze. Ojciec i córki - korespondencja, Warszawa 2009, s. 202
** Zaborek D., Czesałam ciepłe króliki. Rozmowa z Alicją Gawlikowska-Świerczyńską, Wydawnictwo Czarne 2014
*** Lorentz S., Album wileńskie, Warszawa 1986 
**** "Żołnierze 2 Polskiego Korpusu! Jeżeliby mi dano do wyboru między którymikolwiek żołnierzami, których bym chciał mieć pod swoim dowództwem, wybrałbym Was – Polaków" - pamiętne oświadczenie generała Harolda Alexandra.
Viewing all 2090 articles
Browse latest View live